W szponach szaleństwa - Agnieszka Lingas-Łoniewska - ebook + audiobook + książka

W szponach szaleństwa ebook i audiobook

Agnieszka Lingas-Łoniewska

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Bieszczadzka sekta, energiczna komisarz, wielka miłość i Wrocław, który nie jest już bezpiecznym miejscem.

Gdy komisarz Ewa Barska zostaje wezwana na miejsce znalezienia okaleczonych zwłok młodej dziewczyny, nie wie jeszcze, że to dopiero preludium szaleństwa, które ogarnie cały Wrocław. Kolejne ofiary pojawiają się w zastraszającym tempie, a trop prowadzi na Wydział Historii Uniwersytetu Wrocławskiego.

Kiedy na drodze energicznej policjantki stanie wybitny historyk, doktor Mateusz Herz, to także będzie początek jej własnej historii, gdzie uczucia odegrają kolosalną rolę. Jednak w tej opowieści nic nie jest jasne i oczywiste.

„W szponach szaleństwa” to pełen dramatyzmu thriller o mrocznych zakamarkach ludzkiej duszy, o ludziach, którzy decydują o losie innych ludzi, a także o tym, że miłość często okazuje się zbyt słaba, aby pokonać zło.


Agnieszka Lingas-Łoniewska – wrocławska pisarka tworząca powieści łączące sensację i kryminał z romansem, zwana przez swoich czytelników „Dilerką Emocji”.
Autorka ponad dwudziestu powieści i współautorka kilku antologii.

Założycielka projektów „Czytajmy Polskich Autorów” oraz „Pisarka czyta”. Wspiera fundacje prozwierzęce i schroniska, zbierając na licznych spotkaniach autorskich karmę w akcji „Karma zamiast kwiatka”. Ma fanklub czytelniczy, zwany „Sektą Agnes”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 256

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 38 min

Lektor: Lucyna Frączek
Oceny
4,2 (444 oceny)
225
116
69
31
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MJakubik

Nie oderwiesz się od lektury

Ok
00
Domi_Mat

Nie oderwiesz się od lektury

Totalnie zakręcona, zakończenie nieoczywiste...
00
Joamiz

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam.
00
belski

Dobrze spędzony czas

Niespodziewana, niesamowita i niezapomniana historia.
00
Maggan60

Całkiem niezła

Prosze o dobor lektorow. Nie bardzo da sie sluchac tej interpretacji
00

Popularność




PROLOG

Tamta wiosna nadal tkwi w mojej głowie. Jak niewygodna myśl, której nie możemy się pozbyć, która drąży nas, uciska jak za ciasny but. Który najchętniej wyrzucilibyśmy do najbliższego śmietnika, ale jak wówczas doszlibyśmy do celu? Podobnie było z tym, co od tamtej pory zamieszkało w moim umyśle. Wiele okrutnych rzeczy widziałam w swoim życiu, w końcu pracowałam w wydziale zabójstw, więc byłam uodporniona na widoki, które przeciętnego zjadacza chleba przyprawiłyby co najmniej o dreszcz obrzydzenia. Ale to, czego stałam się częścią owego słonecznego kwietnia… przechodziło wszelkie wyobrażenia i sprawiało, że nadal budziłam się nad ranem zlana potem, dusząc swój własny krzyk przerażenia. Dobrze, że nie byłam sama, że on ciągle był przy mnie i pomagał mi z tym walczyć.

Ale… wiedziałam, że muszę to przezwyciężyć i po prostu… zapomnieć.

Tylko że okazywało się to cholernie trudne.

Tak jak trudny był do zniesienia widok, jaki ujrzałam wtedy, kwietniowego poranka, wezwana w okolice mostu Uniwersyteckiego, gdzie znaleziono pierwszą ofiarę.

Wówczas… nie wiedziałam jeszcze, że biorąc tę sprawę, wpadam wprost w szpony szaleństwa.

Z których wydostać się nie mogę do dzisiaj…

Ale już wiem, co muszę zrobić, aby się od tego uwolnić. Potrzebuję tylko impulsu, powodu, pretekstu. Bo wciąż jeszcze mam dla kogo żyć.

1.

Komisarz Ewa Barska jechała służbowym mondeo, zerkając na siedzącego za kierownicą i sprawnie wymijającego samochody nadkomisarza Szymona Drakońskiego. Który był nie tylko jej bezpośrednim przełożonym, ale także najlepszym przyjacielem. Takim prawdziwym kumplem. Od lat.

– Rusz się, mule! – ryknął na jakiegoś opieszałego kierowcę, tak jakby ten mógł go usłyszeć.

– Drako, co wiemy? – Ewa trzymała się uchwytu na bocznych drzwiach i wpatrywała ze skupieniem w drogę, jak gdyby miała tym pomóc swojemu szefowi przedostać się przez poranne wrocławskie korki.

– Pod mostem Uniwersyteckim znaleziono zwłoki młodej kobiety. Jakiś bezdomny się na nie natknął niedaleko swojego legowiska nad brzegiem rzeki.

– Romantyk – mruknęła.

– No nie? Dyżurny patrol już tam jest, jeden z nich wydukał do centrali, że w życiu nie widział czegoś takiego.

– Zapowiada się boski poranek… – Ewa westchnęła, wysuwając prawą nogę, jakby chciała zahamować przed zbliżającym się w zastraszającym tempie tyłem ciężarówki, przed którą w ostatniej chwili udało się Szymonowi zatrzymać.

Zerknął z pewnym rozbawieniem na siedzącą obok szatynkę, która wzięła głęboki wdech i spojrzała na niego, błyskając niebieskimi oczami.

– Ja mam hamulec, nie ty. – Pokręcił głową, zdecydowanym ruchem włączył syrenę, której głośny dźwięk potoczył się po przepełnionych ulicach miasta. – Z drogi – warknął, zmieniając bieg, włączył lewy kierunkowskaz i pojechał pod prąd.

W niecałe dziesięć minut dotarli do gmachu głównego Uniwersytetu Wrocławskiego, którego majestatyczny budynek był jeszcze oświetlony i rzucał bladą poświatę na płynącą w dole taflę rzeki. Zaparkowali tuż koło zejścia prowadzącego pod przęsła mostu. Widzieli kilku policjantów, którzy zostali wezwani i teraz starali się nie dopuszczać ciekawskich, spragnionych sensacji ludzi, bo ci zeszli na dół i z zafascynowaniem patrzyli na zwłoki kobiety.

– Ludzie są chorzy – mruknęła Ewa, idąc za Szymonem wąskim przejściem prowadzącym bezpośrednio pod most.

– Chodź, idealistko. – Mężczyzna podszedł do leżącej kobiety i momentalnie wziął głęboki wdech. – Ale kanał…

– Jezu… – Ewa starała się z kolei nie oddychać, tak jakby bała się, że wszechobecny zapach grozy i śmierci dostanie się przez nozdrza do wnętrza jej ciała.

Młoda kobieta leżała na plecach, z szeroko rozrzuconymi rękami. Ubrana w dżinsy, adidasy, sportową kurtkę, która, lekko rozpięta, ukazywała grubą polarową bluzę. Ewa spojrzała na jej twarz, naznaczoną błyszczącymi ścieżkami zakrzepłej krwi. Ale nie to było najgorsze. Zerknęła na swojego szefa, który pochylał się nad ciałem.

– Zobacz – powiedział zduszonym głosem, wpatrując się w czubek głowy ofiary, jakby nie mógł uwierzyć w to, co widzi.

Ewa podeszła bliżej i kucnęła przy twarzy dziewczyny. Coś było dziwnego w kształcie jej czaszki. Jakby… czegoś brakowało. Gdy pochyliła się jeszcze bardziej, świecąc latarką, zrozumiała, co było nie tak w wyglądzie nieżywej kobiety. Wbrew sobie Ewa wciągnęła ostro powietrze i popatrzyła w niebieskie oczy swojego przyjaciela.

– Jezu, Drako… Gdzie jest jej mózg?

Gdy przyjechał patolog i zbadał zwłoki, Ewa zleciła jednemu ze swoich ludzi, który dotarł na miejsce zaraz po nich, aby przesłuchał bezdomnego. W tym czasie przyjechał też prokurator. Ofiara miała przy sobie plecak z dokumentami, z których wynikało, że była studentką Uniwersytetu Wrocławskiego, nazywała się Joanna Masłowiak i pochodziła z Jeleniej Góry. Miała dwadzieścia lat.

Jechali do centrali Komendy Wojewódzkiej, w której pracowali razem od ponad dwunastu lat. Ewa była policjantką od lat trzynastu, Szymon od piętnastu. Poznali się właśnie dwanaście lat temu, kiedy trafili na jeden komisariat. I od tamtej pory starali się trzymać razem. Teraz Szymon Drakoński, zwany przez wszystkich „Drako”, dowodził w Wydziale Zabójstw sekcją, która specjalizowała się w prowadzeniu śledztw dotyczących najcięższych przestępstw. Miał trzydzieści pięć lat, był ojcem pięcioletniego Mikołaja, a z jego matką pozostawał w luźnym związku przez ostatnie osiem lat. Ten wysoki, postawny mężczyzna o krótkich włosach w kolorze dojrzałego zboża, niebieskich oczach, kształtnych ustach i kwadratowym podbródku przypominał trochę typ niegrzecznego amerykańskiego chłopca, któremu bliżej było do hawajskiej plaży i surfingu niż do ponurych uliczek, pełnych przemocy i niebezpieczeństw. Znany był ze swojego profesjonalizmu, z trafnie podejmowanych decyzji i z wysokiej wykrywalności różnorakich przestępstw. A także z tego, że często musiał studzić gorącą głowę swojego najlepszego człowieka – Ewy Barskiej, trzydziestodwuletniej pani komisarz. Była jego prawą ręką, najlepszą kumpelą oraz najbardziej porywczą i energiczną kobietą, jaką znał. Czasami szybciej mówiła, niż zdołała się zastanowić nad tym, czy w danym momencie można wypowiedzieć jakieś, nie zawsze miłe lub cenzuralne, słowa. Ale była świetnym gliniarzem, a gdy dwa lata temu ujęła „Gazetowego Zabójcę”, czyli chorego gnojka mordującego małych chłopców, robiącego im pośmiertne zdjęcia i wysyłającego je do jednej z wrocławskich gazet, wszyscy wiedzieli, że komisarz Barska to nie tylko świetny fachowiec, ale także przysłowiowa… baba z jajami. Bo osobiście złapała psychopatycznego zabójcę, odnosząc przy tym szereg groźnych ran, które później leczyła w szpitalu, czym doprowadzała lekarzy i pielęgniarki do szału.

– Ewka, trzeba wysłać Martę do rodziny tej dziewczyny. Powiadomi ich o śmierci córki i od razu przesłucha – odezwał się po długotrwałej ciszy, jaka towarzyszyła im w drodze do centrali.

– Sama ma tam jechać?

– Niech pojedzie z Kubą. Poradzi sobie? – Zerknął na idącą obok szczupłą szatynkę z długim warkoczem.

– Musi. – Ta wzruszyła ramionami, wchodząc przez szerokie drzwi Komendy Wojewódzkiej.

W ich sekcji pracowała jeszcze starsza aspirant Marta Jurkiewicz, która trafiła do Wydziału Zabójstw dwa lata temu. A także starszy aspirant Kuba Helleński, genialny programista, pracujący z nimi od trzech lat. Ta czwórka najczęściej trzymała się razem i wszyscy przyczynili się do rozwiązania zagadki „Gazetowego Zabójcy”, którego ujęła samodzielnie Ewa. Zespołu nie tworzyli jednak tylko oni, sekcja „przestępstw trudnych” liczyła osiem osób, a jej bezpośrednim zwierzchnikiem był inspektor Marcin Mróz, który dowodził Wydziałem Zabójstw. Jednakże to Ewa i Szymon stanowili trzon i byli ewidentnymi liderami zespołu.

Teraz weszli do ich siedziby, czyli dwóch pokoi: większego, w którym urzędowali: Marta, Kuba oraz reszta ludzi, i mniejszego, zajmowanego przez Ewę i Szymona.

Właśnie on poprosił wszystkich o ciszę i przedstawił szczegóły sprawy, nad którą teraz ich zespół będzie się trudził przez najbliższe tygodnie. Bo że to nie była jedyna ofiara, nikt z sekcji „trudnych” nie miał wątpliwości. Obrażenia ofiary skłaniały ku mrożącym krew w żyłach przypuszczeniom, że może to być początek kolejnego koszmaru w ich policyjnej karierze.

– Marta, pojedziesz do rodziców tej dziewczyny. Trzeba ich powiadomić, od razu sprawdzicie, czy ofiara się z kimś ostatnio spotykała, może coś mówiła rodzicom. Cokolwiek. – Ewa wpatrywała się w swój notes, mówiąc jednocześnie do siedzącej przy biurku ładnej brunetki o zaokrąglonych kształtach.

– Tak jest, pani komisarz. – Starsza aspirant Jurkiewicz kiwnęła głową, ale za chwilę zmarszczyła brwi. – Sprawdzicie? To z kim mam tam jechać?

– Z Kubą. – Ewa zerknęła na długowłosego młodego mężczyznę. Ten energicznie przytaknął, a przez jego twarz przebiegł cień radości.

– Jezu… – mruknęła do siebie Marta, rzucając ponure spojrzenie w kierunku Kuby Helleńskiego, który wyszczerzył się do niej i cicho pogwizdując, odwrócił się w stronę swojego komputera.

– Jak dzieci. – Komisarz Barska wzięła głęboki wdech i poszła do swojego gabinetu, w którym już siedział Szymon i rozmawiał z kimś przez telefon. Gdy skończył, spojrzał na swoją przyjaciółkę i partnerkę.

– Coś mi tu śmierdzi – powiedział, marszcząc nos, jakby naprawdę poczuł jakiś niezbyt przyjemny zapach.

– To znaczy?

– Wiesz, czego się boję?

– Że to dopiero początek? – Ewa rozparła się wygodnie w starym, skórzanym fotelu i wyciągnęła długie nogi, ubrane w czarne dżinsy i czarne skórzane buty na grubej podeszwie.

– Tak właśnie myślę. Widziałaś. To nie było zabójstwo na tle rabunkowym. Ani, z tego, co zauważył patolog, na tle seksualnym. Dziewczyna miała na ręku srebrne pierścionki, zegarek, w torbie portfel z pieniędzmi. – Szymon bawił się ołówkiem, marszczył czoło, wpatrując się w widok za oknem.

– Wiem, Drako. Zgadzam się z tobą. Ale jakim trzeba być pojebanym sukinsynem, żeby odłupać komuś pół czaszki i wykroić pół mózgu? – Ewa czuła dławienie w gardle na samo wspomnienie tego przerażającego widoku. – Poza tym trzeba mieć niezłą siłę. I niezły sprzęt. No i trochę czasu.

– Dokładnie. Na pewno napastnik jest silny. Stawiałbym na faceta.

– Ja również. Masz już zeznania tego bezdomnego?

– Zaraz będę miał. Jacek z nim kończy. Trzeba będzie dać jej zdjęcie do gazety i prosić ludzi o zgłaszanie się, gdyby coś skojarzyli. – Szymon spojrzał w niebieskie oczy swojej partnerki. – Jedno jest pewne, Ewa. To się dopiero zaczyna. I może uprzedzam fakty, ale wiesz, że zawsze mam dobre przeczucia. A tym razem czuję, że mamy do czynienia z jakimś szalonym skurwielem.

– Który dopiero zaczyna się rozkręcać w swoim szaleństwie… – Ewa pokiwała głową.

– Zgadza się. Spirala szaleństwa tego kogoś dopiero zaczyna się rozkręcać – powiedział ponurym tonem nadkomisarz Drakoński i utkwił wzrok w ekranie komputera, myśląc, że ten świat naprawdę jest nieźle popieprzony.

***

Patrzyłem na niego ze zmarszczonym czołem. On, jak zawsze, był z siebie zadowolony, rozpierał się w głębokim fotelu, założył nogę na nogę i machał nią beztrosko, uśmiechając się pobłażliwie.

– Zrobiłeś to, prawda? – Spojrzałem na niego z góry.

– Daj spokój. Wiedziałeś, że to się stanie. – Machnął ręką, jakby rozmawiał o jakiejś drobnostce.

– Nie możesz tego robić. To jest złe.

– Przestań. – Wstał i podszedł do mnie, patrząc mi prosto w oczy. – Jest ci to potrzebne tak samo jak mnie. Do tego zostaliśmy stworzeni. – Uśmiechnął się dziko.

– Nie chcę brać w tym udziału. Nie jest mi to do niczego potrzebne. To okrutne. I chore. – Sam nie wierzyłem w to, co mówiłem. Było mi to potrzebne. Cholernie potrzebne.

– Ten świat jest chory. A my zostaliśmy stworzeni do wyższych celów. To tylko… ofiary. Na tym to wszystko polega. Są ci lepsi i ci gorsi. Ci mocniejsi i ci słabsi. W której grupie chcesz się znaleźć? – Zmrużył oczy i patrzył na mnie uważnie.

– Nie jestem słaby. – Pokręciłem głową. Nie byłem słaby. Byłem mocny, byłem najlepszy.

– No więc widzisz. Pamiętaj, czego nas nauczyła. Szanuj to. I pielęgnuj! – Pochylił się ku mnie i wtedy dostrzegłem w jego wzroku moje własne szaleństwo.

Szanowałem to.

Pielęgnowałem.

Pamiętałem o tym.

I musiałem mu na to pozwolić.

Bo było to częścią naszego życia.

Naszą tradycją.

Receptą na to, jak stać się ideałem.

Ponieważ do tego zostaliśmy powołani na świat.

Żeby jej służyć.

I żeby jej nie zawieść.

Przeszłość…

Znowu do wioski przyjechali nowi. Widziałem, jak znikają w chacie Pana, jak chylą przed nim czoła, jak całują go w rękę. Potem ten młody mężczyzna wyciągnął coś z plecaka i zaniósł mojemu ojcu. Doskonale wiedziałem, co tam jest. Kosztowności i ofiara. Zawsze wszystko oddawali Panu. Zajrzałem kiedyś do strzeżonego pokoju, który moja matka zapomniała zamknąć, za co później została wychłostana. Ale zdążyłem dostrzec patery pełne złota i banknotów. Teraz też wpatrywałem się w nowych. Była z nimi dziewczynka, chyba młodsza ode mnie. Spojrzała na mnie nieobecnym wzrokiem, w którym nie było nawet smutku. Mnie też nie było smutno. Przepełniało mnie całkiem co innego.

– Nie gap się tak – dobiegł mnie cichy syk i poczułem potężne uderzenie na wysokości nerek.

– Odczep się – warknąłem i odwróciłem się. Patrzyłem w zimne oczy siedemnastoletniego chłopaka. – Co cię to obchodzi?

– On nie lubi być podglądany.

– Nie dowie się. Chyba że mu powiesz.

– Nie tym razem, bracie. Nie tym razem. – Mój brat uśmiechnął się ponuro, rzucił we mnie szyszką i poszedł w stronę lasu. A ja nadal stałem w ukryciu i patrzyłem na dziewczynkę, która nawet nie miała siły, aby zacząć się bać.

2.

Ewa wchodziła do budynku Wydziału Nauk Historycznych i Pedagogicznych, na którym studiowała znaleziona wczoraj zamordowana dziewczyna. Z tego, co udało się ustalić Marcie i Kubie podczas rozmowy ze zrozpaczonymi rodzicami, malował się obraz pilnej studentki, zafascynowanej starożytną Grecją, poświęcającej studiom każdą minutę swego życia. Joanna nie miała obecnie żadnego chłopaka, przynajmniej tak twierdzili jej rodzice. Nigdy nie mieli z nią najmniejszych problemów i był to dla nich druzgocący cios w samo serce. Była ich jedyną córką, w której pokładali wielkie nadzieje. Marta nie przedstawiła załamanym ludziom szczegółów makabrycznego morderstwa, zostawiając tę rozmowę ich policyjnemu psychologowi, z którym mieli się dzisiaj spotkać. Ewa przyjechała do dziekanatu, bo musiała przejrzeć akta dziewczyny, a także porozmawiać z jej wykładowcami i kolegami oraz koleżankami z roku.

Skończyła rozmawiać ze zszokowanym dziekanem, który nie mógł uwierzyć, że ktoś mógł się dopuścić takiego drastycznego morderstwa.

– Panie dziekanie, kto jest opiekunem grupy, w której była Joanna Masłowiak? – Ewa patrzyła na szpakowatego mężczyznę. Lekko pobladł, nadal będąc w szoku, a jego oczy błyszczały jak w gorączce.

– Doktor Herz. Mateusz Herz. Znajdzie go pani w pokoju dwadzieścia sześć. Ale nie wiem, czy teraz jest wolny.

– Dziękuję, poradzę sobie. – Barska kiwnęła głową i wyszła na korytarz.

Zobaczyła grupkę młodych ludzi, którzy o czymś rozprawiali, wyraźnie poruszeni. Podeszła do nich i pokazała odznakę.

– Czy ktoś z was zna Joannę Masłowiak? Studentkę drugiego roku. – Świadomie nie używała czasu przeszłego.

Studenci pokręcili głowami, ale jeden z chłopaków zmarszczył czoło i jakby się nad czymś zastanawiał. W końcu powiedział:

– Aśka jest w grupie z moją dziewczyną. Za piętnaście minut kończą wykład. Tu, w tej sali. – Kiwnął głową w kierunku pobliskich drzwi.

– Dziękuję. – Ewa ruszyła w stronę wskazanej sali, a chłopak, lekko zaniepokojony, zapytał:

– Zrobiła coś?

– Nie. Nic. – Komisarz Barska pokręciła głową.

Po kwadransie otworzyły się drzwi i ze środka wysypała się gromada młodych ludzi, głośno ze sobą rozmawiających. Ewa przypatrywała się studentom i w chwili, gdy miała któregoś z nich zaczepić, aby zapytać o Joannę, napotkała uważne spojrzenie ciemnobrązowych oczu. Wykładowca pozbierał swoje papiery i wyszedł z sali, wwiercając się wzrokiem w wysoką, szczupłą kobietę o niesamowicie niebieskich oczach i długich włosach zaplecionych w warkocz. Ewa poczuła dreszcz przebiegający przez jej ciało i zganiła się w myśli za takie przyziemne odruchy pojawiające się tylko dlatego, że wysoki, jasnowłosy facet taksuje ją wzrokiem. Odwróciła się i ruszyła w kierunku chłopaka, z którym wcześniej rozmawiała, a który teraz wisiał na niskiej blondynce, szepcząc jej coś do ucha i wywołując tym samym na jej ustach szeroki uśmiech. Gdy zobaczył zbliżającą się do nich Ewę, spoważniał i powiedział coś do swojej dziewczyny, która odwróciła się gwałtownie i spojrzała na kobietę ze strachem.

– Komisarz Ewa Barska, możemy porozmawiać? – Policjantka pokazała blondynce odznakę.

– Co się stało? Podobno pytała pani o Aśkę. Nie było jej dzisiaj na zajęciach.

– Mieszkasz z nią w akademiku?

– Nie, ja mieszkam z Patrykiem. – Kiwnęła głową w kierunku obejmującego ją chłopaka.

– Mogę prosić o wasze nazwiska?

– Ale co się stało? Coś z Aśką? – Dziewczyna była wyraźnie przestraszona.

– Niestety. Przykro mi. Joanna Masłowiak została znaleziona dzisiaj rano. Została zamordowana. – Ewa wiedziała, że banał o tym, jak jej przykro, w jej ustach brzmi jak… policyjny banał. Ale głównym zadaniem było złapanie tego chorego gnoja, który pozbawił życia niewinną dziewczynę, a nie bawienie się w delikatność czy niepotrzebne oratorstwo. Pozwoliła zszokowanej koleżance ofiary na wybuch rozpaczy, który wyglądał na szczery, widać było, że dziewczyny musiały być naprawdę blisko.

Gdy młoda kobieta doszła do siebie na tyle, że mogła odpowiedzieć na kilka podstawowych pytań, Ewa przesłuchała ją szybko i sprawnie, widząc, że ta jest naprawdę załamana. Okazało się, że pochodziły z jednego miasta, kończyły to samo liceum i teraz razem studiowały we Wrocławiu. Na obrazie, jaki się wyłaniał po przesłuchaniu przyjaciółki Joanny, można było zobaczyć spokojną, ułożoną studentkę, zaangażowaną w naukę i w sprawy uczelni. Masłowiak udzielała się w klubie historycznym, przygotowała kilka prezentacji i bardzo poważnie traktowała studia. Można by powiedzieć – idealna studentka w dzisiejszych czasach. Skupiona nie na zabawie i imprezowaniu, ale na nauce i rozwoju własnym. Ewenement.

– Dobrze, dziękuję wam, to na razie tyle. Gdyby coś wam się jeszcze przypomniało i nasunęło, to tutaj mnie znajdziecie. – Ewa podała młodym ludziom wizytówkę, odwróciła się i chciała odejść.

Dziewczyna złapała ją drżącą ręką za ramię i popatrzyła zaczerwienionymi oczami.

– Proszę pani. Złapiecie tego kogoś?

Komisarz Barska zacisnęła usta i pokiwała głową.

– Dla mnie nie ma innej opcji.

To prawda. Zawsze poświęcała wszystko sprawie, byleby tylko dopaść w swoje ręce winnego okrutnych czynów. Rzucała się w wir szaleńczych poszukiwań, oddając temu celowi każdą chwilę swojego życia. I może dlatego miała tylko życie zawodowe. A prywatnego prawie wcale. Prawie, bo znalazł się mężczyzna, którego zauroczyła ładna policjantka z długimi, splecionymi w warkocz włosami. Zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Tomasz Machaj, pracujący na Akademii Medycznej jako lekarz neurolog. Gdy Ewa leżała w szpitalu po akcji z „Gazetowym Zabójcą” z roztrzaskaną czaszką, doktor Tomasz prowadził ją jako pacjentkę i sam przed sobą nie mógł się przyznać, że ta zamknięta w sobie i nieco nerwowa kobieta zaczyna dla niego coraz więcej znaczyć.

Ewa też zauważyła jego zainteresowanie, ale na początku nie miała zamiaru odpowiadać na ewidentne sygnały wysyłane z jego strony, lecz mężczyzna wyraźnie nie zamierzał dać za wygraną. I w końcu, gdy komisarz Barska wyszła ze szpitala, doktorowi udało się zaprosić ją na randkę. Wszystko potoczyło się tak szybko, że Ewa nie wiedziała jak i kiedy, a już była zakochana w wysokim, ciemnowłosym lekarzu. Zła na siebie, bo to uczucie całkowicie odebrało jej kontrolę nad umysłem, myślami, a komisarz Barska bardzo nie lubiła, gdy coś lub ktoś odbierał jej nad nimi kontrolę. Wszystko układało się jak najlepiej, najpierw Tomasz wprowadził się do niej, potem zaczęli poznawać swoje rodziny, rodziców Tomasza, mieszkających na Wybrzeżu, i matkę Ewy pod Wrocławiem. A gdy postanowili, że chcą już na zawsze być razem, ustalili datę ślubu… ona, na dwa miesiące przed planowaną uroczystością, obudziła się rano, stanęła w łazience przed lustrem, spojrzała w swoje odbicie i dostrzegła w oczach czyste, nieskalane przerażenie. I zrozumiała. Że nie będzie w stanie tego zrobić. Gdy wyszła z łazienki, spojrzała w jego brązowe oczy, on już wiedział. Nie krzyczał, nie błagał, o nie, to nie Tomasz. Spakował się, złapał jej twarz w dłonie, gwałtownie zagarnął jej wargi swoimi i powiedział cicho:

– Poczekam.

Od tamtej chwili minęło siedem miesięcy i doktor Machaj ciągle czekał na komisarz Barską. A ona doskonale o tym wiedziała. Nie wymagała tego od niego, ale czuła się dziwnie spokojna, wiedząc, że w każdej chwili może na niego liczyć. I że w każdym momencie, gdyby do niego zadzwoniła, i poprosiła o spotkanie, on by przyjechał. Jednak nie miała poczucia jakiejś chorej władzy nad tym przystojnym, ciemnowłosym mężczyzną. O nie. Ewa nie zniżyłaby się do czegoś takiego. Ale… w tej chwili sama nie wiedziała, co mieszka w jej sercu i głowie, dlatego nie potrafiła podjąć jakichkolwiek decyzji. Bo ciągle była przepełniona strachem, że wiążąc się z nim, pokocha go tak bardzo, że nie będzie w stanie wykonywać już dłużej swojej pracy, która stanowiła przecież sens jej życia. I że on będzie od niej oczekiwał tego, żeby się już więcej nie narażała, żeby skierowała swoje życie na normalne, spokojne tory, tak jak większość kobiet.

Jednak tak naprawdę było to oszukiwanie siebie, ponieważ Tomasz nie należał do facetów, którzy traktowaliby kobietę przedmiotowo, nigdy nie dał Ewie żadnych powodów, aby tak myślała. Po prostu… bała się bliskości, pełnego zaangażowania i oddania drugiej osobie. Bo jak mogła to zrobić, w pełni i bez żadnych ograniczeń, skoro swoje całe jestestwo podporządkowała śledztwom, zbrodniarzom i przesłuchaniom? Ale Tomasz Machaj nie był mężczyzną, którego dawało się łatwo zbić z pantałyku i sprowadzić z raz obranej drogi. A cel miał jeden: chciał Ewy. Całej. Dla siebie. Już na zawsze. I wiedział, że doprowadzi do tego, bo może Ewa nie do końca zdawała sobie z tego sprawę, ale chciała go tak samo mocno. W końcu nieraz widział to w jej niebieskich oczach, zanim zdążyła to ukryć, przestraszona, że znowu odsłoniła się przed nim za bardzo.

Wyszła z komendy. Było już bardzo późno, ale dla niej nie stanowiło to problemu. Niestety nie udało się jej porozmawiać z opiekunem roku, na którym studiowała zamordowana dziewczyna, więc miała zamiar udać się na uczelnię nazajutrz i złapać doktora Herza. Teraz patrzyła na niemal granatowe niebo upstrzone bladymi wiosennymi gwiazdami. Wzięła głęboki wdech i uśmiechnęła się lekko. Lubiła poruszać się po zmroku, kiedy ludzie zaszywali się w swoich domach, zmęczeni trudami dnia, a ona mogła iść oświetlonymi ulicami i spokojnie myśleć. Lecz tym razem nie było jej dane wracać do domu piechotą, co często czyniła. Zobaczyła ciemną toyotę, o którą oparty był wysoki mężczyzna, patrzący na nią z uśmiechem.

– Tak myślałem, że będziesz wychodziła stąd jako ostatnia. – Tomasz podszedł do niej i pocałował ją w policzek.

– A ty co tutaj robisz? – westchnęła, nie będąc wcale zdziwiona radością, jaka ją ogarnęła, gdy go zobaczyła.

– Czekam na najlepszą policjantkę w tym kraju. – Błysnął uśmiechem, otwierając przed nią drzwi.

– Nie przesadzaj – mruknęła i wsiadła do samochodu.

– No dobra. Niech będzie. W tej części Europy.

Zatrzasnął za nią drzwi, okrążył samochód i zajął miejsce od strony kierowcy. Spojrzał w jej zmęczone oczy i poczuł, że kocha ją tak bardzo, że chciałby zabrać wszystkie chore rzeczy z tego świata, żeby nikt i nic więcej nie doprowadzało jej do takiego wyczerpania. Bo znał swoją ukochaną i wiedział, że zawsze daje z siebie wszystko, dopóki nie osiągnie celu. Tak. Pod tym względem byli do siebie bardzo podobni. Niemal identyczni.

– Opowiesz mi o sprawie? – spytał cicho, ruszając.

Spojrzała na jego twarz, pokrytą jednodniowym zarostem, i westchnęła.

– Opowiem. Ale to nie będzie nic miłego.

***

Wiedziałem, że znalazł kolejną ofiarę. Widziałem to w jego oczach. W których oprócz zwykłej pewności siebie, egoistycznego zapatrzenia we własną doskonałość dostrzegłem tę nieznośną iskrę oczekiwania i podniecenia ogarniającego go zawsze, kiedy wiedział, że znowu będzie doznawał oczyszczenia. I znowu będzie tak blisko niej. Tej, dla której zostaliśmy stworzeni i której winniśmy posłuszeństwo. Kolejny raz poczuje tę nieprawdopodobną siłę, to zniewalające uczucie, że jest najpotężniejszy, że jest niepowtarzalny, że jest największym umysłem, jaki chodził po tym świecie. A potem… opowie mi o wszystkim. I chociaż sam nie chciałem już tego robić, na samą myśl, na samo wspomnienie, poczułem rosnącą erekcję, bo nic nas tak nie podniecało jak przeświadczenie, że jesteśmy jedynymi ludźmi na tym zidiociałym świecie, którzy są w stanie w pełni wykorzystać potencjał swojej własnej inteligencji.

– Kim ona jest? – spytałem, patrząc w jego oczy, które teraz błyszczały nienaturalnie. Wiedziałem, że moje oczy błyszczą dokładnie tak samo.

– Jest na czwartym roku. Śliczna jak marzenie. – Oblizał usta, a ja poczułem, jak zaczynam pulsować.

– Jakie ma włosy? – zadałem kolejne pytanie. Wiedziałem, że to chore, ale nic nie mogłem na to poradzić.

– Czarne i długie. I cholernie niebieskie oczy. Jest najlepsza na roku.

– Widziałeś ją? – Przełknąłem ślinę przez dziwnie wysuszone gardło.

– Widziałem. – Uśmiechnął się szeroko, błyskając białymi zębami. – Jest słodka.

– Kiedy to zrobisz?

– Muszę wszystko przygotować, ale już teraz wiem… – Pochylił się ku mnie i widziałem w jego wzroku dzikie pragnienie i głód, który nas ogarniał zawsze, kiedy już zwietrzyliśmy trop. – Wiem, że będzie bardzo smakowita.

Bezwiednie oblizałem wargi, odwróciłem się i poszedłem do swojej łazienki. Tam wyciągnąłem twardego jak kamień członka i zacząłem szybko poruszać ręką.

Tak…

Będzie taka smaczna…

Taka smaczna…

Jak ta ostatnia, którą miałem okazję smakować wiele lat temu.

Od tamtej pory nie zrobiłem tego samodzielnie już nigdy więcej.

Nie musiałem.

On dostarczał mi tego cudownego przysmaku.

Tego pierwiastka wiedzy i inteligencji.

I kochałem go za to całym sobą.

A on kochał mnie.

I pomimo że próbowali nas rozdzielić… nie udało im się to.

Bo wielkimi umysłami nie da się manipulować.

Od tego byliśmy my…

 

Przeszłość…

Pan nas wezwał. Nie lubiłem tych wielogodzinnych odpraw, modłów, stania na palcach albo ślęczenia w głębokim ukłonie, od którego niemal pękały nam kręgosłupy.

– Jesteście jej to winni. Walka z własnymi słabościami, z ułomną człowieczą fizycznością, to wasza powinność i zobowiązanie. Ćwicząc wytrzymałość ciała, jednocześnie hartujecie umysł, bo nie ma rzeczy trudniejszej niż pokonanie słabego ja, tam, wewnątrz was. – Monotonny głos Pana niejednokrotnie prawie mnie uśpił, ale mój brat czuwał i szturchał mnie boleśnie, dzięki czemu nie narażałem się na gniew Pana.

Teraz jednak miało być inaczej, Pan patrzył na nas zmrużonymi oczami, w których nie widziałem nic oprócz szaleństwa. Jego Pani stała obok, spuściła wzrok, ale na moment zatrzymała go na mnie i na moim bracie. Tak rzadko na nas patrzyła, starałem się zapamiętywać te nieliczne momenty, kiedy nas dostrzegała, a potem, w samotności, leżąc na wąskiej pryczy w jednej z chat Młodzików, przypominałem sobie chwile, kiedy jej ciemne oczy spotykały się z moimi. I było mi wówczas tak dobrze. Tak ciepło, tak bezpiecznie. Ale trwało to tylko sekundę. I wracałem do świata, w którym żyłem, odkąd sięgałem pamięcią.

– Zbliżacie się do siedemnastych urodzin. Musicie wybrać Swoją Panią. Pamiętajcie, że jeden z was ma szansę stanąć na czele naszego Zboru. Jest was dwóch. Dlatego dostaniecie zadania do wykonania. Ten, który zwycięży, otrzyma kobietę i perspektywę władzy.

Mój brat kiwał głową, zerknął na mnie, zmrużył oczy dokładnie tak samo jak Pan i uśmiechnął się kpiąco pod nosem. Ja miałem spuszczoną głowę, na chwilę podniosłem wzrok i zobaczyłem Jej spojrzenie. Było w nim coś, co sprawiło, że moje siedemnastoletnie serce niemal wyskoczyło z piersi. Ona patrzyła na mnie z troską. I miłością. Której tak bardzo mi brakowało…

Gdy wyszliśmy z Chaty Pana, mój brat stanął przede mną i spojrzał mi w oczy.

– Wiesz, że będę walczył? I to ostro?

– Wiem. – O tak, znałem go doskonale.

– Może od razu odpuść. Nie chciałbym zrobić ci krzywdy.

– Wiesz, że my nie odpuszczamy – powiedziałem cicho.

– Wiem – westchnął. Zerknął w bok, dziewczyna, która niedawno pojawiła się w Zborze, wyszła ze swojej Chaty. – Na tę owieczkę to mam taką ochotę… – Oblizał usta i uśmiechnął się szeroko.

Dostrzegłem strach w oczach dziewczyny. Spojrzała na mnie, jakby wołała o ratunek. Dlaczego tak na mnie patrzyła? Czyż nie wiedziała, że byłem takim samym potworem jak mój brat?

W szponach szaleństwa

Wydanie pierwsze, ISBN: 978-83-8083-712-6

 

© Agnieszka Lingas-Łoniewska i Wydawnictwo Novae Res 2017

 

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczytjakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazuwymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

 

REDAKCJA: Anna Gajda

KOREKTA: Paulina Zyszczak, Małgorzata Szymańska

OKŁADKA: Seweryn Swacha

KONWERSJA DO EPUB/MOBI: InkPad.pl

 

WYDAWNICTWO NOVAE RES

al. Zwycięstwa 96 / 98, 81-451 Gdynia

tel.: 58 698 21 61, e-mail: [email protected], http://novaeres.pl

 

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

 

Wydawnictwo Novae Res jest partnerem

Pomorskiego Parku Naukowo-Technologicznego w Gdyni.