Wewnętrzny front - Maciejewski Jakub - ebook

Wewnętrzny front ebook

Maciejewski Jakub

2,5

Opis

Eksperci od Europy Wschodniej nie pozostawiali wątpliwości, że dowiezienie nielegalnych imigrantów nad polską granicę wschodnią było efektem operacji „Śluza”, przygotowanej przez białoruskie służby w celu destabilizacji Polski, Litwy i Łotwy, a może nawet całej Unii Europejskiej. Te informacje nie przeszkodziły jednak poważnej części polskich mediów przekazywać  treści, które rzeczywistość zweryfikowała jako niezasadne i szkodliwe.
               Jakub Maciejewski, doskonale zorientowany w historii i sposobie funkcjonowania propagandy naszych wschodnich sąsiadów, dokonał skrupulatnej analizy setek doniesień medialnych, wykazując, które z tez wytrzymały próbę weryfikacji, a które okazały się powielaniem białoruskiej propagandy czy budowaniem na emocjonalnym przekazie dalekiego od prawdy obrazu sytuacji nielegalnych imigrantów. Pożytek płynący z jego imponującej i rzetelnej pracy wykracza poza zrozumienie tego konkretnego kryzysu, pokazuje ona bowiem, jak działa niedemokratyczny przeciwnik, gdy „za pomocą sfery wolności zatruwa opinię publiczną fałszywymi przekonaniami, aby społeczeństwo postrzegane jako przeciwnik podejmowało decyzje szkodliwe dla siebie, a korzystne dla celów operacji tajnych służb świata rosyjskiego”.

Dezinformacja, którą Ion Pacepa nazywał nawet „sztuką” i określał – nieco przekornie – jako „piękną”, jest realizowana przez rosyjskie służby za pomocą środków aktywnych. Tak scharakteryzował je wspomniany wcześniej John Barron: „[S]owiecka definicja środków aktywnych obejmuje wielorakie działania, włącznie z jawną i ukrytą propagandą, masowymi demonstracjami, sterowanymi zgromadzeniami międzynarodowymi, dezinformacją, fałszerstwami, wykorzystaniem agentów wpływu, aktami sabotażu, terroryzmem, a nawet morderstwami, dokonanymi w celu uzyskania efektu psychologicznego”. Barron pisał swoją pracę u schyłku istnienia Związku Sowieckiego, a jednak jego diagnozy pasowałyby nawet do tak nowatorsko ujętego konfliktu jak kryzys imigracyjny na granicy polsko-białoruskiej. Latem i jesienią 2021 roku także mieliśmy do czynienia z „jawną i ukrytą propagandą”, demonstracjami, „sterowanymi zgromadzeniami

międzynarodowymi”, aktami sabotażu, były też elementy przygotowań terrorystycznych i być może nie morderstwa, ale na pewno śmierci spowodowane działalnością służb. Prowokacja Łukaszenki roku 2021 śmiało może być opisana analizami Barrona z lat 80. XX wieku.

fragment rozdziału Wojna informacyjna, dezinformacja, wojna hybrydowa

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 286

Rok wydania: 2022

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,5 (2 oceny)
0
0
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Redaktor prowadząca

Elżbieta Brzozowska

Redakcja

Magdalena Pluta

Korekta

Bernadeta Lekacz

Projekt okładki i stron tytułowych

AKC / Ewa Majewska

Zdjęcie na okładce dzięki uprzejmości Policji Podlaskiej

© Copyright by Jakub Maciejewski

© Copyright for this edition by Państwowy Instytut Wydawniczy, 2022

Księgarnia internetowa www.piw.pl

www.fb.com/panstwowyinstytutwydawniczy

Wydanie pierwsze, Warszawa 2022

Państwowy Instytut Wydawniczy

ul. Foksal 17, 00-372 Warszawa

tel. 22 826 02 01

[email protected]

ISBN: 978-83-8196-490-6

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wstęp

Już po kilku miesiącach, odkąd Alaksandr Łukaszenka podstawił nielegalnych imigrantów na granicę polsko-białoruską, można było jednoznacznie ocenić, kto miał rację w sporze o dolę i niedolę uchodźców. A spór o tę rację trwał od sierpnia do grudnia 2021 roku (gdy temat rosyjskiej presji, a potem agresji na Ukrainę zmarginalizował kwestię granicy polsko-białoruskiej) i dziennikarze, politycy oraz aktywiści nie przebierali w słowach, używając najbardziej kategorycznych określeń. Jedni porównywali polską Straż Graniczną do niemieckich strażników obozów koncentracyjnych, inni – do sowieckich mundurowych strzegących stalinowskich obozów pracy, a politykom udawało się nawet publicznie i na wizji używać wulgaryzmów. Jednocześnie zwolennicy niewpuszczania przybyszy ze Wschodu postawę tzw. humanitarną oceniali jako głupotę albo zdradę. W emocjonalnym kotle bieżącej polityki dochodziło w sali sejmowej do awantur, szantaży emocjonalnych, wyzwisk i wrzasków.

Eksperci od Europy Wschodniej już wtedy przyznawali, że dowiezienie nielegalnych imigrantów nad polską granicę wschodnią było efektem operacji „Śluza” przygotowanej przez białoruskie służby w celu destabilizacji Polski, Litwy i Łotwy, a może nawet całej Unii Europejskiej. Te informacje nie przeszkodziły jednak poważnej części polskich mediów przekazywać dwóch rodzajów treści, które rzeczywistość zweryfikowała jako niezasadne i szkodliwe. Po pierwsze, niektóre ośrodki przekazu powielały białoruską propagandę, równolegle do Alaksandra Łukaszenki czy Białoruskiej Agencji Telegraficznej nadając takie same komunikaty, a nawet pokazując nawzajem swoje materiały – dalej w tej pracy znajdziemy na to konkretne przykłady.

Po drugie, dziennikarze i politycy osobiście zaangażowali się w przedstawianie wersji sytuacji nielegalnych imigrantów, która się rozmijała z prawdą. Niektóre opowieści można było zakwestionować od razu jako absolutnie nieprawdopodobne. Sugestia portalu Onet, jakoby kot Afgańczyków przywędrował za nimi nad granicę z Polską, była szeroko komentowana jako medialna wpadka. Opowieść o 29-letniej Kongijce, którą Straż Graniczna miała przerzucić przez kilkumetrowe ogrodzenie, nie znalazła potem potwierdzenia. Reportaż programu Czarno na Białym stacji TVN24, w którym imigrant miał płynąć sześć dni przez podlaskie rzeki, został po publikacji złagodzony przez samych uczestników nagrania. W głównym wydaniu Faktów TVN wręcz odliczano godziny, które pozostały koczującym w Usnarzu Górnym imigrantom do dramatu śmierci – tysiące tych godzin upłynęły, a przybyszom w tamtym miejscu nie stała się krzywda.

Media konserwatywne, przeważnie identyfikujące się ze stanowiskiem rządu zakładającym utrzymanie szczelności granicy, wytykały te nieprawidłowości i stanowczo przedkładały bezpieczeństwo ponad argumenty humanitarne. Tym ośrodkom przekazu zarzucano, że nie broniły nawet własnych interesów (dostępu dziennikarzy do strefy przygranicznej) oraz nie informowały o dramatycznych losach uchodźców.

Opinia publiczna zaczęła się więc dzielić na zwolenników nielegalnych imigrantów apelujących o wpuszczenie ich do kraju za wszelką cenę oraz obrońców rządowej strategii umacniania i uszczelniania granicy oraz zatrzymania przybyszy.

Polsko-białoruska granica a rosyjska inwazja na Ukrainę

Pół roku po tamtym konflikcie można jednak dostrzec coś więcej niż tylko trafność lub błędy polskich mediów w ocenie ówczesnej sytuacji. Sto dziewięćdziesiąt dni po tym, jak w Polsce rozgorzała dyskusja pomiędzy zwolennikami wpuszczania nielegalnych imigrantów a popierającymi uszczelnianie granicy, Federacja Rosyjska rozpoczęła pełnoskalową inwazję na Ukrainę. Po pierwszym miesiącu wojny Organizacja Narodów Zjednoczonych policzyła, że w wyniku rosyjskiego ataku zginęło 1035 cywilów, w tym 90 dzieci1. Biuro Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Praw Człowieka nie wiedziało jednak, co Rosjanie robią na terenach okupowanych, i dopiero odbicie niektórych spośród tych obszarów przez wojska ukraińskie pokazało straszliwe zbrodnie – dwa tygodnie po odzyskaniu miejscowości Bucza naliczono 360 ofiar cywilnych, w Buzowej odnaleziono masowy grób z dziesiątkami ciał, w Kramatorsku jedna rakieta zabiła 52 cywilów przebywających na dworcu, a to tylko znane przypadki, podczas gdy nawet w małych wioskach Rosjanie zabijali mieszkańców, często nie pozwalając pochować ich ciał2.

Co to ma wspólnego z kryzysem granicznym wygenerowanym przez władze białoruskie kilka miesięcy wcześniej? Wiele wskazuje na to, że prowokacje Łukaszenki na granicy polsko-białoruskiej były etapem pobocznych przygotowań do inwazji na Ukrainę.

Z każdym tygodniem widzimy nowe powiązania białoruskiej operacji „Śluza”, mającej na celu przygotowanie przerzutu nielegalnych imigrantów do Europy, z rosyjską tzw. specjalną operacją wojskową na Ukrainie. Spróbujmy wymienić najważniejsze z nich, które w dalszej części książki znajdą ugruntowanie w źródłach i opracowaniach.

1. Białoruś instytucjonalnie związała swoje służby mundurowe i tajne z ich odpowiednikami w Federacji Rosyjskiej. Ten sam Łukaszenka, który przywoził nielegalnych imigrantów z Bliskiego Wschodu na granicę Rzeczypospolitej, udostępnił swoje terytorium na potrzeby zbrodniczej inwazji Władimira Putina.

2. Gdyby Mińsk zrealizował swój cel destabilizacji Polski i Europy poprzez wywołanie kryzysu imigracyjnego, Zachód miałby ograniczone możliwości wsparcia Ukrainy w czasie rosyjskiej inwazji – zwłaszcza w zakresie przyjmowania uchodźców z objętego wojną kraju.

3. Niektórzy z nielegalnych imigrantów mieli za sobą rosyjskie przygotowanie wojskowe, analogicznie do dywersantów z Rosji, którzy w czasie inwazji Putina atakowali ukraińskie obiekty wojskowe w broniących się miastach.

4. W czasie trwania kryzysu granicznego Białoruś i Rosja podpisały dokument pogłębiający uzależnienie Mińska od Moskwy i zacieśniający współpracę militarną.

5. Po podpisaniu opracowywanych przez stronę rosyjską i białoruską „Map drogowych integracji” obu krajów amerykańskie instytucje analityczne ujawniły rosyjskie plany inwazji na Ukrainę.

6. Jest nieomal pewne, że operacja „Śluza” miała przynajmniej akceptację moskiewskiego suwerena, a być może nawet była przez Kreml inspirowana.

Białoruskim służbom zależało na podsycaniu konfliktu politycznego w Polsce, czego dowiódł koncern META będący właścicielem portalu społecznościowego Facebook.

W grudniu 2021 i w kwietniu 2022 roku firma skasowała dziesiątki kont i grup zarządzanych przez białoruskie KGB, które oskarżały Polskę o powodowanie kryzysu imigracyjnego3. Jeśli tajne służby autorytarnego reżimu sterowały antypolską kampanią dezinformacyjną, to w gorszym świetle stawia tych uczestników debaty publicznej, których wypowiedzi były zbieżne z Łukaszenkowskim przekazem. To trzeba podkreślić z całą odpowiedzialnością – niektóre wypowiedzi Janiny Ochojskiej, Władysława Frasyniuka, Macieja Koniecznego czy Piotra Kraśki pokrywały się z narracją sformułowaną w Mińsku. Nie oceniając ich motywacji, można śmiało postawić tezę, że w wojnie informacyjnej, którą Łukaszenka wypowiedział Polsce, wspomniane osoby stały się użytecznym narzędziem białoruskiego reżimu.

Późniejsze wydarzenia określiły, kto miał rację

Wspieranie białoruskiej dezinformacji nie ograniczało się jednak wyłącznie do przedstawiania własnych opinii. Gazety potrafiły formułować twierdzenia sprzeczne z faktami. Część aktywistów proimigranckich, niektórzy dziennikarze, a nawet urzędnicy Biura Rzecznika Praw Obywatelskich opierali się na niezweryfikowanych informacjach od imigrantów, wykazując przynajmniej brak znajomości realiów i zaniechanie pozyskiwania danych od przynajmniej dwóch niezależnych od siebie źródeł. Niektórzy szli jeszcze dalej, opisując nieistniejącą rzeczywistość prawną. Przykładowo autorzy z „Gazety Wyborczej” czy „Rzeczpospolitej” twierdzili, że istnieje jakaś „ziemia niczyja” pomiędzy Polską i Białorusią. Marek Kozubal pisał na przykład 20 sierpnia o wydarzeniach w Usnarzu Górnym: „Wzdłuż linii pasa ziemi niczyjej towarzyszą im polscy pogranicznicy”4. Podobne określenia pojawiały się w wysokonakładowym dzienniku „Fakt”. Tymczasem w stosunkach międzynarodowych i rzeczywistości prawnej nie istnieje coś takiego jak przestrzeń ziemi niczyjej na granicy lądowej.

W połowie sierpnia 2021 roku niektóre media przekonywały, że większość nielegalnych imigrantów to uchodźcy z objętego wojną domową Afganistanu. Rzeczywistość zweryfikowała te dane.

Oczywista nieprawda podawana wraz z udramatyzowanymi obrazami cierpienia imigrantów, które później okazywały się ostentacyjnie wyolbrzymione, potwierdzała tezy Łukaszenkowskich kłamstw. Media naszego wschodniego sąsiada, zwłaszcza Białoruska Agencja Telegraficzna, próbowały wykreować obraz okrutnych polskich służb zadających cierpienie uchodźcom. Osiemnastego sierpnia pogranicznicy z Grodna meldowali o „cudzoziemcu z wyraźnymi oznakami niepełnosprawności”5, który miał być przez polskie służby przepchnięty z terytorium RP z powrotem na Białoruś. Lewicowo-liberalne media w Polsce kipiały od takich łzawych historii, a niektóre z nich stały się obiektem drwin ze względu na swoją spektakularną wręcz niewiarygodność. Dziennikarze prześcigali się w przedstawianiu najbardziej sensacyjnych opowieści – tak się wykreowała jedna strona sporu o imigrantów, którą na potrzeby tej pracy można nazwać „humanitarną”. Troska o bezbronnych ludzi, empatia, chęć pomagania „zwykłemu człowiekowi” mobilizowały krytyków rządu. Pomijano wielokrotną niezgodność tych zapewnień o cierpieniu z informacjami płynącymi z innych źródeł, na przykład ze zdjęć, na których widać było, jak białoruskie służby przywożą jedzenie koczującym.

Po drugiej stronie osi sporu padały argumenty dotyczące bezpieczeństwa i działalności zgodnej z prawem. Całościowo podsumował to wiceminister spraw zagranicznych Marcin Przydacz w wywiadzie, którego udzielił „Dziennikowi Gazecie Prawnej” 28 grudnia 2021 roku:

Nie mogliśmy zignorować czynnika związanego z bezpieczeństwem, bo to by spowodowało jeszcze większy napływ migrantów. Gdyby Łukaszence udało się nas rozegrać argumentami emocjonalnymi, sprowadziłby kolejne tysiące ludzi, którzy potem cierpieliby na granicy. Musieliśmy wysłać sygnał, że granica jest szczelna.

Była to oficjalna linia komunikatów rządu od samego początku kryzysu. Już 2 września na konferencji prasowej minister spraw wewnętrznych i administracji Mariusz Kamiński przekonywał: „Jesteśmy zaatakowani przez wrogie reżimy, nasze bezpieczeństwo jest zagrożone, a my działamy adekwatnie do skali stopnia zagrożenia”.

Humanitaryzm – bezpieczeństwo. Dwie narracje

Wszystkie argumenty, jakie padały w sporze o kryzys na granicy polsko-białoruskiej, obracały się wokół osi „humanitaryzm – bezpieczeństwo”. Zwolennicy tej pierwszej postawy mówili o „ludzkim odruchu”, „ludzkim traktowaniu” imigrantów, zwracali uwagę na to, by nie krytykować cudzoziemców, a podejrzliwość wobec przybyszy nazywali szczuciem, faszyzmem, nazizmem itp. „Humanitaryści” czasem odnotowywali, że napięcie przygraniczne jest efektem złożonej operacji tajnych służb Łukaszenki, ale nie uwzględniali tego w swoich postulatach przepuszczenia imigrantów przez zieloną granicę, nawet jeśli miałoby to oznaczać złamanie prawa. Na potrzeby naszych rozważań te postawy będziemy nazywać „humanitarystycznymi”.

Druga strona sporu odwoływała się do wartości, jaką jest bezpieczeństwo, i zwracała uwagę na konieczność wzmacniania państwa przeciw próbom rozszczelnienia granicy. Pojawiały się tutaj refleksje o raczej gorzkim losie imigrantów, ale ponad ich sytuację przedkładano położenie własnej wspólnoty społecznej czy narodowej, a dodatkowo stawiano tezę, że postawa humanitarystyczna przyniesie przybyszom jedynie pozornie lepszy los – w dalszej perspektywie bowiem zachęci reżim w Mińsku do sprowadzania jeszcze większej liczby ludzi z Bliskiego Wschodu i Azji Środkowej.

Dyskusja przybierała różne odsłony w zależności od węzłowych zagadnień pojawiających się od sierpnia do grudnia. Można powiedzieć, że wojna informacyjna miała swoje poszczególne kampanie medialne, narracyjne bitwy rozgrywane przez obie strony sporu. Media, włącznie z głównymi serwisami informacyjnymi wszystkich stacji telewizyjnych, oddawały salwy argumentów dotyczących poszczególnej problematyki: pojawienia się przybyszy, wprowadzenia stanu wyjątkowego, rzekomego wywiezienia do lasu dzieci imigrantów przebywających w Michałowie. Jedna kampania ustępowała drugiej, kolejny temat rozpalał opinię publiczną, spychając na drugi plan wątek poprzedni.

Te węzłowe zagadnienia, niekiedy oparte na fake newsach, należy wymienić w kolejności chronologicznej:

1. Zlokalizowanie koczowiska nielegalnych imigrantów przy granicy pod Usnarzem Górnym (17–18 sierpnia).

2. Wprowadzenie przy granicy z Białorusią stanu wyjątkowego (2/3 września).

3. Postulat opozycji wezwania na pomoc unijnej agencji FRONTEX (20 września).

4. Kampania oskarżeń wobec rządu o rzekome krzywdzenie dzieci z Michałowa (1 października).

5. Szturm około 2 tysięcy imigrantów na punkt graniczny w Kuźnicy (8 listopada).

6. Dyskusja wokół włączenia się Unii Europejskiej w kryzys na granicy (październik–listopad).

Mimo obowiązywania dwóch narracji („humanitarystycznej” i „propaństwowej”) w obu obozach pojawiały się także refleksje uwzględniające argumenty drugiej strony. „Gazeta Wyborcza” piórem Michała Kokota wspomniała 26 sierpnia o operacji „Śluza” autorstwa tajnych służb Łukaszenki. Nie było to przedmiotem komentarzy, nie oddawało też skali zaangażowania białoruskiego reżimu w kryzys na granicy, a szersza informacja na ten temat została opublikowana dopiero 22 października. Wiktoria Bieliaszyn donosiła wówczas, że „w ramach operacji specjalnej «Śluza» przez białoruską granicę na teren UE migrantów bezpośrednio «przerzuca» OSAM, specjalna jednostka wojsk granicznych, specjalizująca się w zwalczaniu działalności terrorystycznej”6. Jesienna data publikacji może być zaliczana do mocno spóźnionych, skoro dziennik „Fakt” podał tę informację 25 sierpnia, a o planach Łukaszenki „zalania Europy uchodźcami” wspominano już 9 sierpnia. Dodatkowo w „Gazecie Wyborczej” napisała o tym Wiktoria Bieliaszyn, autorka zajmująca się, bez większego zaangażowania w partyjne spory w Polsce, tematyką Europy Wschodniej – pozostali autorzy w sposób najskrajniejszy ze wszystkich przeanalizowanych mediów zaangażowali się po stronie tezy „humanitaryzmu”, pomijając i zniekształcając nawet podstawowe fakty dotyczące kryzysu. Bieliaszyn jeszcze 30 czerwca, a więc półtora miesiąca przed „wojną informacyjną”, obszernie relacjonowała na łamach „Wyborczej” litewskie zmagania z prowokacjami Łukaszenki.

„Litewskie MSW: «Gwałtowny wzrost liczby osób o nieuregulowanym statusie usiłujących przekroczyć granicę to narzędzie wykorzystywane przez Łukaszenkę w wojnie hybrydowej z Litwą»” – pisała dziennikarka7. Jej czytelnicy mogli poznać szczegóły dotyczące całej akcji:

Tylko w ciągu ostatniej doby litewska straż graniczna zatrzymała 36 osób, które mimo braku dokumentów uprawniających do przebywania na terenie UE usiłowały przekroczyć granicę białorusko-litewską. Dwa dni wcześniej, 27 czerwca, migrantów o nieuregulowanym statusie na granicy było aż 47, a 22 czerwca – 58. We wszystkich trzech grupach przeważali obywatele Iraku, Iranu i Syrii8.

W tekście relacjonowano wywiad ministra Gabrieliusa Landsbergisa dla „Financial Times”, w którym wymieniano nawet konkretne białoruskie firmy zaangażowane w działania Mińska (np. Centrkurort, Oscartur i Joodland)9.

Od połowy sierpnia o powyższych faktach komentatorzy „Gazety Wyborczej” zdawali się zupełnie nie pamiętać – łamy redakcyjne zdominowała troska o cudzoziemców i oskarżanie strony polskiej o bezduszność. Moment tej zmiany narracyjnej łatwo wskazać (zob. rozdział III: Wypowiedzenie wojny informacyjnej).

Obóz „propaństwowy” także wspominał postulaty humanitarne. Portal wPolityce.pl formułował wobec swoich czytelników przekaz, że imigranci na granicy są „żywymi tarczami” Łukaszenki10, ofiarami prowokacji dyktatora z Mińska. Media z tej strony sporu względnie zgadzały się co do tego, że część przybyszy jest tylko narzędziem białoruskich służb, ale szczelność granicy i bezpieczeństwo obywateli są ważniejsze. Autorzy tego nurtu twierdzili również, że przepuszczenie małej grupy imigrantów zachęci Łukaszenkę do nadania swojej operacji rozmachu, co z kolei spowoduje katastrofę humanitarną na większą skalę i zaszkodzi samym uciekinierom.

Przyjrzenie się ponadtrzymiesięcznej wojnie informacyjnej, zainspirowanej przez Alaksandra Łukaszenkę, pokazało, w jaki sposób służby specjalne z Europy Wschodniej mogą oddziaływać na europejskie społeczeństwo, manipulować nim i realizować swoje cele polityczne. W tym wypadku operacja „Śluza” się nie powiodła – rząd Mateusza Morawieckiego krok po kroku urzeczywistniał swoje zamierzenia: nie wpuścił do Polski członków obozowiska w Usnarzu Górnym, postawił instalację chroniącą granicę, wprowadził stan wyjątkowy na terenach przygranicznych, uchwalił odpowiednie ustawy do zbudowania muru na granicy polsko-białoruskiej. Sporna pozostaje kwestia, czy zakończenie głównej części operacji „Śluza” stanowiło efekt skuteczności egzekwowania prawa przez państwo polskie, czy też ważniejszym czynnikiem była interwencja kanclerz Niemiec Angeli Merkel i przewodniczącej Komisji Europejskiej Ursuli van der Leyen. A jednak i ta postawa unijnych partnerów okazała się ważnym memento przed inwazją Rosji na Ukrainę.

Temat, który w Polsce stał się podstawowym narzędziem do oceniania rządu, okazał się częścią szerszego kontekstu dotyczącego bezpieczeństwa RP, Ukrainy i właściwie całej Europy – jednak w toku bieżącej walki politycznej większości autorów znaczenie kryzysu zdecydowanie umykało.

Po kilku miesiącach łatwo ocenić, czy racja leżała raczej po stronie zwolenników „humanitaryzmu”, czy jednak ostrzeżenia przed większym zagrożeniem białoruskich czy rosyjskich prowokacji znajdowały oparcie w faktach.

Struktura książki

W niniejszej pracy przeanalizowano ponad tysiąc artykułów i materiałów prasowych oraz innych form przekazu (telewizyjne serwisy informacyjne), zwłaszcza najstarszych mediów w Polsce, które dostarczają swoim odbiorcom codziennych treści. Dziennik „Rzeczpospolita” powstał co prawda w 1982 roku, ale po założeniu spółki Presspublica w 1991 roku i przejęciu gazety z tytułu zdjęte zostało odium realizatora partyjnych założeń władzy państwowej. „Gazeta Wyborcza” jest nie tylko dziennikiem o ponadtrzydziestoletnim rodowodzie, lecz również jest tworzona przez postacie będące autorytetami dla sporej części Polaków11, a także poza granicami kraju. „Dziennik Gazetę Prawną” jako spadkobiercę założonej w 1994 roku „Gazety Prawnej” charakteryzuje obfita warstwa informacyjna i ekspercka, co w przypadku kryzysu o cechach mało rozpoznanego zagrożenia, jakim jest wojna hybrydowa, przynosiło zaskakujące obserwacje. Opiniotwórczym i szeroko rozpowszechnionym przekazem dysponuje stacja TVN (od 1997 roku), która realizuje jeden z najstarszych serwisów informacyjnych wydawców mediów prywatnych w Polsce – Fakty. Dziennik „Fakt” jest w Polsce wydawany co prawda dopiero od 2003 roku, ale spółka będąca jego właścicielem, niemiecka firma Ringier Axel Springer Media AG, wykształciła się w wyniku operacji finansowych kompanii Axel Springer SE założonej w latach 40. XX wieku, a jego znaczenie w Polsce potwierdzają wskaźniki opiniotwórczości. Dziś ważną część spółki stanowi serwis internetowy Onet.pl, który także brał czynny udział w debacie publicznej wokół kryzysu na polsko-białoruskiej granicy.

Objętość niniejszej pracy nie pozwoliłaby na przeanalizowanie – zwłaszcza w dobie wydawnictw internetowych – wszystkich mediów w Polsce, a jednak lektura setek tekstów w wyżej wymienionych tytułach umożliwiła dokładne prześledzenie wojny informacyjnej, jaką Łukaszenka wypowiedział Polsce.

Wspomniane tytuły, uznawane w Polsce za prestiżowe i scharakteryzowane jako najbardziej opiniotwórcze12, z łatwością uzyskiwały zgody na przeprowadzanie wywiadów z najważniejszymi urzędnikami, ekspertami i komentatorami obu stron sporu. Nawet mająca kilkumilionową widownię Telewizja Polska nie ma dostępu do niektórych osób życia publicznego ze względu na ich negatywny stosunek do mediów publicznych13.

Mamy więc w wymienionych wyżej tytułach rozmowy z jednej strony z przedstawicielami rządu, takimi jak Paweł Jabłoński, Maciej Wąsik czy Marcin Przydacz, a z drugiej – z najbardziej radykalnymi aktywistami i politykami, którzy działalność władzy oceniali jako wręcz totalitarną. Z tej perspektywy obraz wojny informacyjnej, jaką toczył Łukaszenka z Polską, jest satysfakcjonująco pełny.

Nie dałoby się uwidocznić prołukaszenkowskich tez i wypowiedzi w polskich mediach bez wskazywania ich modelowych wzorców w białoruskiej propagandzie. Głównym źródłem okazała się tutaj Białoruska Agencja Telegraficzna, która jest podstawowym punktem odniesienia dla tamtejszych komentatorów, a treści innego autorstwa recenzuje i omawia na swoich kanałach.

Choć nie można na tym etapie ocenić powodów, dla których poszczególni komentatorzy formułowali takie, a nie inne opinie, to jednak zwrócenie uwagi na ich podobieństwa z komunikatami propagandy z Mińska jest sprawą zero-jedynkową i jednoznaczną. W toku lektury polskiej i białoruskiej prasy można wręcz wskazać, jak autorzy z Warszawy wysuwali tezy dzień lub dwa dni wcześniej werbalizowane przez samego białoruskiego dyktatora. Nie sposób stwierdzić, że polscy dziennikarze czy aktywiści świadomie powtarzali wschodnią dezinformację, ale można z pewnością i odniesieniem do źródeł dowieść ich podobieństwa.

O jednym tylko obozowisku nielegalnych imigrantów w Usnarzu Górnym media internetowe wspominały prawie 3 tysiące razy14. Do tego propaganda doby internetu oddziałuje przez setki innych, słabo udokumentowanych dróg przekazu: mediami społecznościowymi, układem tytułów na stronach głównych portali informacyjnych, dźwiękami muzyki towarzyszącej reportażom telewizyjnym czy samymi wydarzeniami – ulicznymi protestami, przygranicznymi happeningami czy zaaranżowanymi wystąpieniami politycznymi, tembrem głosu i minami prezenterów telewizyjnych zapowiadających katastrofę humanitarną (która ostatecznie nie nastąpiła). O ile propagandę i dezinformację dawnych czasów można było opisać całościowo, bazując na kilku setkach tekstów i audiowizualnych nagrań, to dziś dynamika internetu i szybkość przepływu informacji wymagają od nas skoncentrowania się raczej na samych mechanizmach, aby ukazać wojnę narracji, niż na uwidocznieniu, jak poszczególne kłamstwa i półprawdy obiegały opinię publiczną. W tych refleksjach nieodzowne okażą się klasyczne teksty poświęcone dezinformacji, dzięki którym będzie można wysunąć tezę, że schemat zafałszowywania rzeczywistości może i przybrał na sile w związku z upowszechnieniem środków masowego przekazu, ale opiera się na tych samych metodach prowokacji i rezonowania zakłamanego przekazu.

Praca składa się ze wstępu, siedmiu rozdziałów i podsumowania. Rozdział o wojnie informacyjnej nie tylko przytacza najważniejsze głosy w dyskusji nad tym, czym są dezinformacja, wojna informacyjna i wojna hybrydowa, lecz także stara się uchwycić specyfikę ich prowadzenia przez państwa postsowieckie: Białoruś i Rosję. W powierzchownych przekonaniach wojna informacyjna opiera się na tzw. fake newsach, podczas gdy od przynajmniej 60 lat tajne służby w Moskwie wypracowywały wielopiętrowe narracje i pośrednie narzędzia wpływu oraz tzw. środki aktywne, czyniące z Rosji mocarstwo o specyficznie skutecznym oddziaływaniu psychologicznym i prowokatorskim. Dopiero zwrócenie uwagi na stan zaawansowania rosyjskich technik dezinformacyjnych pozwoli zrozumieć, jakimi klasycznymi dla siebie narzędziami operowano latem i jesienią 2021 roku w polskiej opinii publicznej.

Rozdział drugi przedstawia szereg argumentów i dowodów na to, że operacja „Śluza”, czyli Łukaszenkowski projekt wywołania kryzysu na polsko-białoruskiej granicy, była przynajmniej uzgadniana, a być może nawet sterowana z Moskwy. W tej części pracy znajduje się również uzasadnienie, dlaczego sprawstwo Kremla w tym konflikcie ma wielkie znaczenie dla interpretacji i oceny dyskusji wokół nielegalnych imigrantów podsyłanych przez reżim w Mińsku.

Rozdział trzeci wyjaśnia, w jaki sposób doszło do zawiązania intrygi i uruchomienia w mediach kaskady dezinformacji na temat imigrantów. Przełomem była tutaj porażka ewakuacji amerykańskich współpracowników z Kabulu, po której nagłośniono (istniejący już wcześniej) problem z obozowiskiem nielegalnych przybyszy nieopodal Usnarza Górnego w województwie podlaskim.

Rozdział czwarty prezentuje konkretne założenia białorusko-rosyjskiej dezinformacji oraz jej najważniejsze cele. Wyszczególnienie dwunastu tez tej wojny informacyjnej pozwoliło łatwo wskazać, które elementy debaty publicznej w Polsce sprzyjały propagandzie Łukaszenki. Niektóre z nich są do siebie podobne (oskarżenia o faszystowskie tendencje Warszawy czy Wilna oraz łamanie praw człowieka zostały tutaj potraktowane osobno), ale zazwyczaj wiązały się one z osobnymi kampaniami medialnymi i wśród komentatorów dyktatora zajmowały oddzielne miejsca.

Zagadnienie poruszone w rozdziale piątym w wojnie informacyjnej między dwoma krajami w ogóle nie powinno się pojawić. W tej części książki pokazane są narracje i dezinformacje, w obrębie których ośrodki medialne w Polsce formułowały tezy bardziej agresywne i krytyczne wobec państwa polskiego niż same ośrodki propagandowe autorytarnego reżimu w Mińsku. Choć polskie media nie podchwyciły wszystkich argumentów Białoruskiej Agencji Telegraficznej (że np. to Zachód nasyła imigrantów na Białoruś), to jednak niektórzy dziennikarze i osoby publiczne sformułowali własne oskarżenia, idące dalej niż kłamstwa propagandystów Łukaszenki.

Rozdział szósty opisuje dylematy związane z dwiema osiami narracyjnymi – humanitaryzmem koncentrującym się na pomocy ludziom oraz bezpieczeństwem, w imię którego istnieją naciski na utrzymanie szczelności granicy.

W rozdziale siódmym zawarta została charakteryzacja poszczególnych podmiotów medialnych i opis ich stosunku do wojny informacyjnej, jaką Łukaszenka wypowiedział Polsce.

Podsumowanie doprecyzowuje, jak tezy białoruskiej propagandy czerpały z konkretnych technik tradycyjnej sowiecko-rosyjskiej dezinformacji, i jest także próbą oceny skutecznych metod ataku i obrony w wojnie informacyjnej.

Bo działań Kremla i zależnych od niego podmiotów nie można rozpatrywać jako incydentów – są one częścią długofalowych przedsięwzięć obliczonych na odbudowę Imperium i zniszczenie lub radykalne osłabienie przeciwnika – państw Zachodu. Dziś chyba nikt nie ma co do tego żadnych wątpliwości.

ROZDZIAŁ I Wojna informacyjna, dezinformacja, wojna hybrydowa

Paradoksem można by nazwać zjawisko polegające na tym, że wokół terminu „wojna informacyjna” trwa szum informacyjny, a wokół definicji „dezinformacji” trwa dezinformacja, jednak proces niewłaściwego rozumienia go jest świadomie podsycany.

Wojna bez karabinów

Najbardziej treściwą definicję interesującego nas zagadnienia podał Rafał Brzeski, który powołując się na dyrektywę Biura Służb Strategicznych, stwierdził, że w wojnach informacyjnych „narzuca się przeciwnikowi swoją wolę innymi środkami niż działania militarne”. Obezwładnia się go informacją – otumania się działaniami wywiadu, podszeptem agentury wpływu, propagandą i manipulacją, a potem bierze się go w poddaństwo15.

Według Jerzego Zalewskiego i Damiana Dzierżyńskiego współczesna Rosja korzysta z koncepcji „wojny psychologicznej” opisanej przez ważnego w sowieckich elitach oficera i historyka Dmitrija Wołkogonowa, a opracowanej przez Główny Zarząd Polityczny Sił Zbrojnych i Marynarki Wojennej16 czerpiący z dorobku lat 50. XX wieku. Ma więc ona polegać na przytłoczeniu społeczeństwa przeciwnika odpowiednią narracją, która go obezwładni, np. poprzez odebranie woli walki czy wywarcie presji na władzę, by zrealizowała postulaty drugiej strony konfliktu – zwycięzcy wojny informacyjnej.

Badacze tematu zauważają, że Zachód zaczął przegrywać wojnę informacyjną z Rosją po rozpadzie Związku Sowieckiego. Przyczynić się miało do tego „uśpienia czujności” np. USA po odnotowaniu zupełnego zwycięstwa w zimnej wojnie17. Wśród aspektów lekceważenia rosyjskiego przeciwnika autorzy opracowania wymieniają m.in. świadomość przewagi technologicznej Zachodu nad Rosją, udane operacje militarne w różnych częściach świata (np. Irak), specyfikę rozwoju obiegu informacji w nowoczesnych społeczeństwach demokratycznych18. Co ciekawe, są to właśnie te zjawiska, które chcieli wywołać Sowieci, decydując się na pieriestrojkę – uznanie wyższości USA w niektórych dziedzinach, pozwolenie im na zwycięstwa na mniej priorytetowych kierunkach polityki Moskwy oraz korzystanie ze słabości i naiwności społeczeństw otwartych19. Można z tego wywnioskować, że o ile Rosja, mimo porzucenia ustroju komunistycznego, nadal przegrywa militarnie czy gospodarczo z Zachodem, o tyle w zakresie wojny informacyjnej zyskała dodatkowe przewagi. Eksperci dodatkowo podkreślają, że zwłaszcza Europa Zachodnia utraciła zdolności do prowadzenia wojny psychologicznej z przeciwnikami. Jednym z powodów jest wykorzystywanie przeciwko społeczeństwom demokratycznym właśnie demokratycznych wynalazków, takich jak „środki masowego przekazu, systemy edukacyjne” czy lobbing różnych środowisk20.

Wojna hybrydowa

Naukowcy nie są zgodni nawet co do tego, kiedy powstał termin „wojna hybrydowa”. Jedni uważają, że nastąpiło to w 2007 roku, a użyć miał go politolog Frank Hoffman wobec konfliktu Hezbollahu i Izraela w południowym Libanie21. Inni odwołują się do Williama J. Nemetha i jego pracy na temat wojen czeczeńskich22, jeszcze inni odnoszą się do lat 90. XX wieku, a konkretnie do wojny w Iraku23. O wojnie hybrydowej wspominał Władimir Putin na Konferencji Bezpieczeńtwa w Monachium w 2007 roku, co może świadczyć o pewnych przewagach w zakresie prowadzenia tego typu działań w porównaniu ze światem demokratycznych wartości, w którym taką aktywność odnotowywano dopiero później.

Według ekspertów „działania hybrydowe mogą być skierowane przeciwko całemu państwu, czyli zarówno przeciwko władzom, jak i społeczeństwu, lub przeciwko władzom i wybranym elementom społeczeństwa, które te władze reprezentują. Idea wojny hybrydowej jest oparta na wykorzystaniu wszelkich słabości państwa w wymiarze politycznym, wojskowym, gospodarczym, społecznym, informacyjnym i infrastruktury”24. Można więc powiedzieć, że wojna hybrydowa zakłada zmuszenie obcego państwa do określonych ustępstw nie w drodze działań zbrojnych czy dyplomacji, ale za sprawą zorganizowanych i skoordynowanych działań na wielu płaszczyznach, np. poprzez protesty, szantaże, terror, zarządzanie strachem i inne aktywności kierowane bądź inspirowane przez tajne służby.

O tym, że kryzys imigracyjny na granicy polsko-białoruskiej miał charakter wojny hybrydowej, były przekonane władze państwowe. Przyznawali to: wicepremier ds. bezpieczeństwa Jarosław Kaczyński, minister koordynator służb specjalnych Mariusz Kamiński, dowódca Wojsk Obrony Terytorialnej gen. Wiesław Kukuła oraz Straż Graniczna25. „Gazeta Wyborcza” twierdziła, że chodzi o wojnę hybrydową przynajmniej do czasu, gdy się pojawiła okazja do skrytykowania rządu. Jej czytelnicy mogli się więc zapoznać z takim nazwaniem przygranicznej sytuacji już 11 sierpnia26.

Doktor Łukasz Olejnik na łamach „Dziennika Gazety Prawnej” wskazywał nawet, że sytuacja zaczyna wykraczać poza definicję wojny hybrydowej27. „Z czasem prawdopodobieństwo eskalacji rośnie. Właśnie wtedy zachodzi problem takich zachowań, jak pozorowane naruszenia granicy, pozorowane zbliżanie się do obiektów lub innych jednostek, pozorowane strzały itd.” – komunikował. Alarmował także: „Dzisiaj wciąż jesteśmy daleko od wybuchu gorącego konfliktu, ale trajektoria zdarzeń zaczyna niepokoić. Wedle doniesień prasowych mieliśmy już do czynienia z pozorowanymi strzałami, ślepą amunicją, były też wtargnięcia uzbrojonych osób na nasze terytorium. Nie wiemy, kim te osoby były i czy wykonywały polecenia państwa białoruskiego”. Olejnik przekonywał, że sytuacja „może się wymknąć spod kontroli” i że „stale się pogarsza”. Dzień po szturmie migrantów na granicę ten ekspert ds. bezpieczeństwa nadawał kryzysowi rangę wyższą niż „wojna hybrydowa”, skoro pisał: „To już nie jest kwestia hybrydowa, lecz konflikt międzypaństwowy na granicy, który grozi przerodzeniem się w gorący konflikt zbrojny, choć na szczęście to zagrożenie wydaje się odległe”28.

W dzienniku „Rzeczpospolita” formułowano w sprawie wojny hybrydowej na wschodniej granicy sprzeczne opinie, ale ostatecznie i tam przyznawano, że takie zjawisko występuje. Komentując sytuację w pierwszych dniach istnienia obozowiska w Usnarzu Górnym, redaktor naczelny dziennika wspominał, że ma miejsce taki rodzaj konfliktu, który w dodatku jest „pułapką Łukaszenki”29.

Dziennik „Fakt” poinformował swoich czytelników o zagrożeniu, umieszczając na okładce krzykliwy tytuł: Wojną hybrydową w Polskę i Unię, jednocześnie wiążąc tę operację z samym Władimirem Putinem30. Podobnie użyto tego terminu w głównym wydaniu Faktów TVN 27 sierpnia31.

Z działaniami Rosji i Białorusi w kontekście wojny hybrydowej jest jednak taki problem, że reżim w Moskwie potrafi generować „autorskie” warianty takich konfliktów, wcześniej nieopisanych32, co może tłumaczyć zupełne zagubienie zachodnich ekspertów podczas inwazji Rosji na Krym i Donbas z użyciem „zielonych ludzików” czy „referendum” akcesyjnego w nieuznawanej i nieistniejącej przecież Republice Krymu. Białorusini wspierali imigrantów podobnie jak Rosjanie wspierali „separatystów” ukraińskich w 2014 roku, choć było to prowadzone na zdecydowanie mniejszą skalę. Jak twierdzi Marek Pietraś, Rosja w trakcie konfliktu hybrydowego udzielała jednostkom paramilitarnym wsparcia w postaci „uzbrojenia, doradztwa, schronienia, finansowania i nawet dowodzenia”33. Te wszystkie formy pomocy znajdziemy także w operacji „Śluza”, tyle że w miejscu „zielonych ludzików” Putina są nielegalni imigranci Łukaszenki.

Kluczowe pojęcie: dezinformacja

W sytuacji gdy nowe wyzwania, narzucane przez Kreml, zaskakują ekspertów modyfikujących lub rozszerzających definicje, w których nie mieszczą się nowe zjawiska wygenerowane przez Moskwę, warto powrócić do starszych określeń, na gruncie których wyrosły dzisiejsze wojny informacyjne i hybrydowe russkogo mira. Pojęcie „dezinformacji”, tak często dziś mylone z kampanią fake newsów, dotyczy zjawiska dużo bardziej złożonego i jeśli sprawdzimy, jaki rodzaj działań opisywało, może się okazać, że dawny KGB-owski termin w dużej mierze wyczerpuje znaczenie „wojny informacyjnej”, jaką toczą wschodnie dyktatury.

Jak zapewniał Vladimir Volkoff, francuski oficer wywiadu rosyjskiego pochodzenia, „[s]łowo to pojawiło się po raz pierwszy w sowieckim słowniku encyklopedycznym i jest zdefiniowane jako metoda stosowana przez państwa kapitalistyczne przeciwko demokracjom ludowym”34. Autor Montażu przytaczał także opinię, że „według znanego sowieckiego Małego Słownika Politycznego dezinformacja to ulubiona metoda działania zachodnich środków masowego przekazu stosowana przeciw ZSRS”35.

Tymczasem sowiecki zbieg z KGB Anatolij Golicyn, działający w tajnych służbach do 1961 roku, przekonywał, że już wtedy, przynajmniej od 1959 roku, funkcjonowały wysoko rozwinięte jednostki wywiadu zajmujące się dezinformacją36. Dysydent stwierdzał, że dezinformacja ma się przyczyniać do „wprowadzenia w błąd i wpływania tendencyjnie na świat niekomunistyczny, do podważania jego polityki oraz do skłonienia przeciwnika z Zachodu do nieświadomego przyczyniania się do realizacji celów komunizmu”37.

John Barron, jeden z najlepszych na świecie dziennikarzy, którzy zajmowali się tematyką KGB, wskazał, że „operacje dezinformacyjne tym się różnią od zwykłej propagandy, że ich prawdziwe źródła pozostają w ukryciu i z tego powodu są zazwyczaj powiązane z jakąś formą tajnej działalności”38. Hipotetycznym przykładem obrazują to Ion Pacepa i Ronald Rychlak:

Załóżmy, że FSB (nowe KGB) sfabrykuje dokumenty, które dowodzą, iż podczas nalotów na Libię w 2011 roku amerykańskie wojsko miało rozkaz brania na celownik islamskich meczetów. Gdyby raport na temat tych dokumentów został opublikowany w oficjalnych mediach rosyjskich, byłoby to wprowadzanie w błąd, a ludzie na Zachodzie potraktowaliby to z przymrużeniem oka i uznali za typowy przykład moskiewskiej propagandy. Gdyby jednak ten sam raport został opublikowany w zachodnich mediach i przypisany jakiejś zachodniej organizacji, mielibyśmy do czynienia z dezinformacją, a wiarygodność takiego materiału byłaby znacznie większa39.

Edward Jay Epstein stosował nawet termin „wojna dezinformacji”, stwierdzając, że „istotą dezinformacji jest prowokacja, a nie kłamstwo”40. Dziennikarz śledczy powoływał się na słowa jednego z najzdolniejszych szefów jednostek CIA, Jamesa Angletona, który nakreślał, jak dalece „dezinformacja” wykracza poza warstwę propagandową: „Kiedy dezinformacja staje się sztuką na usługach państwa, tak jak w przypadku Trustu, państwa używają swych wywiadów do malowania obrazu prowokującego przeciwnika do podejmowania błędnych ocen”41. Nawiązanie do operacji „Trust” pokazuje, że dezinformacja może być czymś więcej niż „wojna informacyjna”, choć czymś mniej rażącym niż „wojna hybrydowa”42. Skoro przedsięwzięcie polegało na stworzeniu organizacji i serii działań z tym związanych (rozmów, wyjazdów, wydawnictw), aby sprowokować przeciwnika do całego szeregu reakcji (finansowanie nieistniejących struktur, złagodzenie nacisków na ZSRS), to owo działanie mieści się właśnie w definicji „wojny informacyjnej”, choć jest przytaczane jako klasyczne działanie sowieckiej dezinformacji.

Dezinformacja, którą Ion Pacepa nazywał nawet „sztuką” i określał – nieco przekornie – jako „piękną”43, jest realizowana przez rosyjskie służby za pomocą środków aktywnych. Tak scharakteryzował je wspomniany wcześniej John Barron: „[S]owiecka definicja środków aktywnych obejmuje wielorakie działania, włącznie z jawną i ukrytą propagandą, masowymi demonstracjami, sterowanymi zgromadzeniami międzynarodowymi, dezinformacją, fałszerstwami, wykorzystaniem agentów wpływu44, aktami sabotażu, terroryzmem, a nawet morderstwami, dokonanymi w celu uzyskania efektu psychologicznego”45. Barron pisał swoją pracę u schyłku istnienia Związku Sowieckiego, a jednak jego diagnozy pasowałyby nawet do tak nowatorsko ujętego konfliktu jak kryzys imigracyjny na granicy polsko-białoruskiej. Latem i jesienią 2021 roku także mieliśmy do czynienia z „jawną i ukrytą propagandą”, demonstracjami, „sterowanymi zgromadzeniami międzynarodowymi”, aktami sabotażu, były też elementy przygotowań terrorystycznych i być może nie morderstwa, ale na pewno śmierci spowodowane działalnością służb. Prowokacja Łukaszenki roku 2021 śmiało może być opisana analizami Barrona z lat 80. XX wieku. W aspekcie wojny informacyjnej dziennikarz ten tak dalej definiował efekty działania agentury i innych narzędzi dezinformacji:

Wszystkie środki aktywne, jakkolwiek by były obmyślane i wykonywane, zawsze zmierzają do zniekształcenia obrazu rzeczywistości. O ile odnoszą sukcesy, wpływają one na zajmowanie postaw i kształtowanie polityki na podstawie fałszywych założeń lub nierealistycznych przesłanek. Myślenie i zachowanie oparte na iluzjach, a nie na rzeczywistości, może dostarczać Związkowi Sowieckiemu korzyści, których nie byłby on w stanie uzyskać dzięki racjonalnej dyskusji, rozsądnym negocjacjom, a niekiedy nawet siłą46.

Rozumiejąc samą istotę tego KGB-owskiego podstępu, Barron charakteryzował również specyficzną grupę ofiar dezinformacji, które jednocześnie stawały się jej autorami, skoro „za pomocą środków aktywnych nakłoniono miliony uczciwych, patriotycznych i rozsądnych ludzi, którzy nienawidzą sowieckiej tyranii, do faktycznego popierania – mimo woli – Związku Sowieckiego”47.

Podobnie w sprawie kryzysu imigracyjnego na granicy polsko-białoruskiej część społeczeństwa została nakłoniona do „faktycznego popierania” celów Łukaszenki, mając przy tym całkowicie dobre intencje. Jak jednak pokazuje złożoność sowieckich i postsowieckich metod manipulacji, same dobre intencje nie dają gwarancji słuszności działań, a nawet stają się narzędziem funkcjonariuszy autorytarnych i demokratycznych reżimów48.

Dobre intencje jako zasłona

Warto podkreślić ten aspekt „nieświadomości” postępowania ofiary dezinformacji – taka osoba może być przekonana, że działa wbrew intencjom Kremla, de facto realizując jego interesy. Trudno przypuszczać, by dziesięcioletnia amerykańska dziewczynka Samantha Smith, pisząc niewinny list do przywódcy Związku Sowieckiego Jurija Andropowa, z premedytacją wspierała tajne KGB-owskie plany rozbrojenia Zachodu – choć właściwie taką przysługę wyświadczyła. Z dziewczęcą dobrocią zapytała o pokój na świecie i opowiedziała się przeciwko wojnie – Moskwa ten gest podchwyciła i zrobiła z niego widowiskowy projekt propagandowy.

W listopadzie 1982 roku Samantha napisała w liście do I sekretarza Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego m.in. te słowa: „Martwię się, że pomiędzy Rosją a Stanami Zjednoczonymi będzie wojna nuklearna. Czy będzie pan głosować za wojną? Jeśli nie, proszę mi powiedzieć, jak zamierza pan pomóc, aby nie było wojny”.

Komunistyczny lider, dawniej szef KGB, postanowił wykorzystać naiwną akcję dziewczynki do przedstawienia swojego mocarstwa jako kraju broniącego pokoju.

W odpowiedzi na list zapewnił przede wszystkim o dobrych intencjach władz sowieckich: „Zarówno w Ameryce, jak i w naszym państwie jest broń jądrowa – straszna broń, która może błyskawicznie zabić miliony ludzi. Ale my nie chcemy, aby kiedykolwiek jej użyto” – przekonywał Andropow, postulując likwidację arsenału jądrowego. „Właśnie z tego powodu Związek Radziecki uroczyście oświadczył całemu światu, że nigdy – nigdy – jako pierwszy nie użyje broni jądrowej przeciw któremukolwiek państwu. Ogólnie rzecz biorąc, postulujemy wstrzymanie dalszej produkcji tej broni i przystąpienie do likwidacji wszystkich jej zapasów na Ziemi” – pisał w liście. Ale na tym nie zakończyło się wykorzystanie dobrych intencji dziesięciolatki – wkrótce potem została zaproszona do Rosji, gdzie wraz z rodzicami pojawiła się w lipcu 1983 roku. W Związku Sowieckim, a później w Ameryce dziewczynka stała się młodocianą gwiazdą inspirującą ludzi do pacyfistycznego aktywizmu49.

Dziewczynka zginęła 25 sierpnia 1985 roku w wypadku samolotowym w stanie Maine, ale i to nie zatrzymało jej oddziaływania zgodnego z intencjami Kremla. Wkrótce potem komuniści wydali znaczek pocztowy z jej podobizną, a nawet nazwali jej imieniem jeden ze statków czarnomorskich. Określana przez niektóre media „najsłodszym dzieckiem”, była wzmocnieniem narracji Moskwy o konieczności rozbrojenia atomowego.

Roli tej naiwności nie dałoby się zrozumieć bez kontekstu ówczesnego etapu zimnej wojny. Gdy młodziutka Samantha pisała swój list, od blisko dwóch lat w USA władzę sprawował prezydent Ronald Reagan, którego koncepcja zmagań ze światowym komunizmem polegała na przeciążeniu sowieckiego aparatu państwowego koniecznością inwestycji zbrojeniowych i technologicznych. Elity ZSRS, zwłaszcza otoczenie Andropowa, rozumiały, że kraj rywalizacji nie wygra, przygotowywano więc odwrócenie polityki i zarzucenie wyścigu zbrojeń na rzecz programu „pieriestrojki”. Potrzebna była do tego, bardziej niż dotychczas, doktryna pokoju i rozbrojenia militarnego. Sowieci chcieli zmniejszenia arsenału broni nuklearnej, gdyż nie nadążali za swoim rywalem – skoro ich ograniczały wady ustrojowe, to Amerykę i Europę miały ograniczać ruchy pokojowe.

Do tego Andropow potrzebował uwiarygodnić swój wizerunek, świadomie kreowany przez sowieckie służby. Barron przekonuje, że zależało mu na przedstawieniu się w charakterze „pragmatycznego, giętkiego, ludzkiego, kosmopolitycznego intelektualisty, mówiącego płynnie po angielsku i rozumiejącego USA, wyrozumiałego reformatora, prywatnie sympatyzującego z dysydentami, oddanego zwolennika odprężenia”50. W tym ostatnim list Samanthy Smith wydawał się szczególnie potrzebny.

W ten sposób niewinna i nieświadoma dziesięciolatka z Ameryki została jednym z instrumentów oddziaływania na społeczeństwo „głównego przeciwnika” Rosji – czyli USA.