Wiara moich ojców - Lynn Austin - ebook + książka

Wiara moich ojców ebook

Austin Lynn

4,6

Opis

Jest to czwarta część z serii Kronik.

KIEDYŚ PRZYJACIELE OD SERCA, TERAZ ZAGORZALI WROGOWIE
Wierni towarzysze w dzieciństwie – Manasses, syn Hiskiasza, i Jozue, syn pałacowego zarządcy – od początku są przygotowywani do panowania nad Judą. Jednak niespodziewana śmierć ojca Manassesa rozpala w jego sercu gniew na Boga. Gdy Manasses obejmuje władzę, jego brak pewności siebie prowadzi go w stronę czarnoksięstwa. W obawie przed spiskiem występuje przeciwko przywódcom z czasów panowania ojca.
Gdy jego rządy przybierają brutalny charakter, Jozue i jego rodzina doświadczają okropnej straty. Jozue wypowiada Manassesowi wojnę i postanawia zemścić się na swoim przyjacielu z dzieciństwa.
Podczas gdy na szali znajduje się przyszłość garstki ludzi, którzy pozostali wierni Bogu, Jozue walczy zesobą, nie wiedząc, czy uciec od Jahwe… czy do Niego.

 

Zdobywczyni wielu nagród, Lynn Austin była nauczycielka, która na dzień dzisiejszy zajmuje się tylko pisaniem oraz prelekcjami. Zdobyła sześć nagród Christy Awards za powieści historyczne. Jedna z powieści, Hidden Place, została zekranizowana. Lynn wraz z mężem wychowali trojkę dzieci i mieszkają niedaleko Chicago.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 435

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (10 ocen)
9
0
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




LYNN AUSTIN

WIARAMOICHOJCÓW

SERIA KRONIK TOM IV

Książkę dedykuję mojej przyjaciółce Catherine Pruim.Bóg musiał wiedzieć, że będę potrzebowała takiego szczególnego przyjaciela jak Ty.

„Pan jest mocą i pieśnią moją, i stał się zbawieniem moim. On Bogiem moim, przeto go uwielbiam; On Bogiem ojca mojego, przeto go wysławiam”.2 Księga Mojżeszowa 15,2

LYNN AUSTIN trzykrotnie otrzymywała nagrodę Christy za powieści historyczne: Hidden Places, Candle in the Darkness i Fire by Night. Oprócz pisania Lynn często wykłada podczas konferencji, rekolekcji i innych imprez kościelnych czy szkolnych. Z mężem i trójką dzieci mieszka w Illinois.

PROLOG

– No, Jozue, powiedz mi te główne punkty – poprosił dwunastoletni Manasses.

– Nie przeczytałeś ani fragmentu z lekcji Tory? – zapytał Jozue.

Przerażenie na jego twarzy zdenerwowało Manassesa.

– Jesteś takim świętoszkiem! Nie złamałem przecież jednego z dziesięciu przykazań ani nic takiego. Po prostu nie udało mi się tego przeczytać.

– Rabbi Gerszom się wścieknie, gdy to odkryje – powiedział Jozue z poważną twarzą.

– No i? Kogo obchodzi, co myśli ten stary tyran. Nic nie może z tym zrobić. Ja jestem królem Judy, pamiętasz?

– Poczujesz jego gniew, uwierz mi. On potrafi sprawić, że poczujesz się winny, chociaż nawet nie podniesie głosu.

– Jeżeli powiesz mi, o czym jest ten rozdział, zanim on tu dotrze, to się nie dowie.

– Oj, dowie się… – zaczął Jozue, ale Manasses niecierpliwie zaczął stukać palcem w zwój. – Dobra, dobra – powiedział Jozue z krzywym uśmiechem. – Ale tylko ten jeden raz… i tylko dlatego, że jesteś moim przyjacielem, a nie dlatego, że jesteś królem. – Rozwinął zwój Tory i znalazł właściwy fragment. – Rozdział, który wczoraj czytaliśmy, mówi o klątwach, które Bóg na nas ześle, jeśli porzucimy przymierze Jahwe, ale ta część mówi, że jeśli wrócimy do Boga, On zwróci nam nasze szczęście i okaże współczucie… Ej, ty nawet nie słuchasz.

Manasses wstał z ławki i podszedł do jedynego okna, które znajdowało się w tym maleńkim pokoju. Otworzył okiennice i wpuścił do środka powiew zimnego powietrza. Okno wychodziło na wschód, z widokiem na Górę Oliwną nad Doliną Cedronu.

– To dlatego, że zanudzasz mnie na śmierć – powiedział Jozuemu. – Nie rozumiem, dlaczego musimy uczyć się tych wszystkich starożytnych zasad i przepisów.

– Bo są częścią Bożego Słowa. My…

– Och, oszczędź mi wykładu! Jesteś tak zły jak rabbi Gerszom. – Manassesa zirytowało to, że jego przyjaciel był tak żywo zainteresowany tymi sprawami. Dla niego były to kwestie tak suche jak stare kości. – Co jeszcze mówi ten fragment?

– Ten werset podsumowuje całą przemowę Mojżesza do Izraelitów: „Położyłem dziś przed tobą życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo. Wybierz przeto życie, abyś żył, ty i twoje potomstwo, gdyż w tym jest twoje życie i przedłużenie twoich dni, abyś mieszkał na ziemi, którą Pan przysiągł dać twoim ojcom”.

– Ale nie zrobił tego – powiedział miękko Manasses.

– Co powiedziałeś?

– Nic. – Nie chciał wyrażać zgorzknienia, które odczuwał, nawet swojemu najlepszemu przyjacielowi. Manasses myślał o swoim ojcu, królu Hiskiaszu, który był wierny Jahwe; wierniejszy niż wszyscy królowie Judy od Dawida. Ale Bóg nie dał mu długiego życia. Życie Hiskiasza skończyło się raptownie pięć miesięcy temu, gdy miał pięćdziesiąt cztery lata.

– Spójrz! Słońce świeci! – powiedział Manasses. Szare chmury, które od wielu dni pokrywały późnozimowe niebo, nagle rozstąpiły się i odsłoniły wąski kawałek nieba i oślepiające słońce. Manasses odwrócił się do swojego przyjaciela. – To jest znak. Chodź, idziemy.

Jozue patrzył na niego zdumiony.

– Dokąd?

– A kogo to obchodzi! Wszędzie, byle tu nie zostawać. – Odciągnął dłoń Jozuego od zwoju, który od razu się zwinął. – Chodź, Wole. Zaczerpnijmy trochę świeżego powietrza.

– Ale rabbi będzie tu lada moment. Myślę, że nie powinniśmy…

– Jesteś taki przewidywalny. Nie męczy cię to trzymanie się zasad? Bo mnie tak!

– Ale nie możemy tak sobie pójść z lekcji.

– Dlaczego nie? Kto mnie powstrzyma? Mogę robić, co chcę, a teraz chcę wyjść na zewnątrz i cieszyć się słońcem, a nie tkwić tutaj ze stertą starych zwojów. A ty idziesz ze mną.

Jozue podniósł się ociężale i potrącił przy tym ławkę, co przypomniało Manassesowi, dlaczego dał mu przezwisko Wół. Trzynastoletni Jozue był wysoki i tyczkowaty i chociaż wydawało się, że każdej nocy przybywa mu centymetrów, to w ogóle nie przybywało mu kilogramów. Dwunastoletni Manasses ciągle miał budowę dziecka, był szczupły i miał drobne kości. Jozue zawsze stał przy nim zgarbiony, jak gdyby wstydził się, że przewyższa króla o głowę.

Manasses wyjrzał za drzwi, spojrzał w obie strony, po czym kiwnął na Jozuego i ruszył w stronę tylnych schodów.

– Dokąd idziemy? – ponownie zapytał Jozue. – Nie powinniśmy znaleźć jakiejś eskorty, jeśli idziemy na zewnątrz?

– Idziemy sami. Chcę uciec z tego miejsca i nie chcę, żeby słudzy trzymali się blisko nas.

– Ale…

– Ciii! Chodź za mną. I podnoś stopy, gdy idziesz. Hałasujesz jak cała armia.

– Przepraszam.

Manasses zaczął się skradać przez harem i minął zamknięte drzwi do pomieszczeń jego matki, która ciągle była w żałobie po mężu. Jedyną osobą spoza pałacu, która mogła ją odwiedzać, była matka Jozuego, Jerusza. Ale deszcz sprawił, że przez ostatnie dni nawet ona nie zbliżała się do pałacu.

Manasses szedł wzdłuż żłobka i minął pokój, który należał do niego, zanim został królem. Niechętnie przeniósł się do ogromnych komnat swojego ojca, niezdolny zaakceptować faktu, że jego ojciec odszedł i już nigdy więcej z nich nie skorzysta. Na początku komnaty ojca były wypełnione znajomym zapachem Hiskiasza – połączeniem kadzidła ze świątyni, którym nasiąknęły wszystkie jego ubrania, oraz balsamu aloesowego, który każdego ranka wmasowywał w dłonie. Jednak Manasses nie potrafił sprawić, by zapach ojca przestał się ulatniać, tak jak nie potrafił zatrzymać w pamięci jego głosu ani uspokajającego dotyku.

Manassesowi prawie udało się przejść obok żłobka niezauważonym, ale nagle znalazł się przed otwartymi drzwiami swojego młodszego brata. Amariasz podniósł głowę znad książki.

– Hej, dokąd idziecie?

– Pewnie usłyszał twoje wielkie stopy – wyszeptał Manasses do Jozuego. – Chodź, szybciej.

– Zaczekajcie na mnie! – Amariasz pospieszył na korytarz i ruszył za nimi. – Dokąd idziecie?

– Nieważne. Nie jesteś zaproszony.

– Myślałem, że musicie studiować Torę z rabbim Gerszomem.

– Spadaj.

– Nie mogę iść z wami?

– Nie! – Manasses odwrócił się i popchnął Amariasza tak mocno, że dziesięciolatek prawie upadł na podłogę. – Wracaj do pokoju! I lepiej nikomu nie mów, że nas widziałeś, bo pożałujesz. Rozumiesz? – Amariasz pokiwał ze strachem głową i wrócił do pokoju.

– Dlaczego nie może iść z nami? – zapytał Jozue.

Manasses nie odpowiedział. Nie musiał podawać powodu – był królem. W ciągu ostatnich pięciu miesięcy powoli zaczynał zdawać sobie z tego sprawę i robił już to, na co miał ochotę, stopniowo sprawdzając swój autorytet. Jeżeli nikt nie kwestionował jego decyzji, stawał się coraz śmielszy. Ale dzisiaj zachował się najbardziej zuchwale – porzucił nudne lekcje Tory, żeby uciec z pałacu. Za to też nikt nie mógł go ukarać. Eljakim, ojciec Jozuego, służył jako jego strażnik i jako administrator pałacu do czasu, aż Manasses był na tyle dorosły, by samodzielnie rządzić narodem. Ale nawet Eljakim nie miał takiej władzy, by dyscyplinować króla.

Popędził w dół schodów, które prowadziły na dziedziniec pałacu, podskakując jak kozica, podczas gdy Jozue ciężko stąpał za nim, trzymając się balustrady. Manasses otworzył drzwi prowadzące na zewnątrz i uśmiechnął się. Był królem. Był wolny!

Dziedziniec był pokryty ogromnymi kałużami, a jeszcze więcej wody spływało w dół stromymi ulicami, obmywając miasto do czysta. Manasses omijał większość z nich, ale sandały Jozuego wkrótce były przemoczone. Nikt nie zatrzymał chłopców, gdy ci mijali zbrojownię i wieżę strażników. Dziedziniec, na którym odbywali szkolenia wojskowe, przypominał jezioro. Skierowali się w stronę Bramy Wodnej, która ciągle nosiła tę nazwę, mimo że Gichon był od wielu lat zamknięty. Wiatr daremnie próbował rozgonić chmury i zimowe powietrze wypełniło się zapachem kwitnących migdałowców i wilgotnej ziemi.

– Dalej, byku. Ścigajmy się na sam dół. – Manasses wystrzelił przed siebie, zostawiając przyjaciela daleko z tyłu. Droga, żeby spowolnić atak wrogiej armii, najpierw zakręcała w lewo, potem w prawo i prostowała się dopiero na samym dole. Manasses czuł wolność wiatru w swoich włosach i moc w nogach, gdy dotarł do jej końca. Z łatwością dobiegł jako pierwszy do oliwnego zagajnika i upadł na mokrą trawę. Jozue pojawił się kilka minut później, zdyszany, i osunął się wzdłuż niskiej kamiennej ściany.

– Wygrałeś, Manassesie.

– To dlatego, że jestem królem. Tobie nie wolno mnie pokonać.

– Nie, to dlatego, że jesteś szybszy ode mnie. – Jozue ciągle ciężko dyszał po wyścigu. Jego płuca wydawały chrypiące odgłosy, jak zawias okiennicy poruszanej wiatrem.

Manasses wpatrywał się w łąkę, przez którą kiedyś płynął potok.

– Niedobrze, że mój ojciec zasypał strumień Gichon. Napiłbym się wody.

Miejsce po potoku otoczone było teraz oliwnym zagajnikiem i migdałowcami, które zaczynały kwitnąć. Manasses spróbował sobie wyobrazić, jak wyglądałby potok, przy którym służące schylałyby się, żeby zaczerpnąć wody do dzbanów, ale było to za trudne – tak trudne, jak próba wyobrażenia sobie twarzy ojca.

– Tęsknisz za swoim ojcem? – zapytał nagle Jozue. Manasses spojrzał na swojego przyjaciela, zastanawiając się, jakim cudem odkrył jego myśli, a potem odwrócił się. Wzdłuż Doliny Cedronu nad Górą Oliwną ponownie zbierały się chmury. Drobna smużka słońca miała za chwilę zniknąć.

– A jak myślisz, Wole? – odpowiedział z ponurą miną. Wiedział, że nie powinien wiecznie nosić żałoby. Ciągłe opłakiwanie ojca oznaczałoby zwątpienie w Bożą mądrość, jak powiedział mu arcykapłan.

– Cóż, jeśli to byłby mój ojciec, to podejrzewam, że bardzo by mi go brakowało – powiedział Jozue. – Nie wiem, jak bym to wytrzymał.

– Dlaczego zatem uważasz, że chcę o tym rozmawiać? – Wilgoć z ziemi zaczęła przesiąkać szaty Manassesa. Chłopak wstał, strzepnął trawę i usiadł na murze obok Jozuego. Zimne kamienie nie były bardziej suche niż ziemia.

– Nie odczuwasz jednak potrzeby, by o nim porozmawiać? – zapytał Jozue. – W przeciwnym razie, skoro wszyscy boją się przy tobie wymawiać jego imię, czy po jakimś czasie nie będzie tak, jak gdyby on nigdy nie istniał? Ja bym tego nie zniósł. To byłoby o wiele gorsze, niż gdyby wszyscy po prostu zapomnieli o moim ojcu.

– Nikt nie ma zamiaru zapominać króla Hiskiasza, największego króla od czasów Dawida. W tej dolinie wydarzył się cud. Jahwe odpowiedział na modlitwę mojego ojca i sto osiemdziesiąt pięć tysięcy Asyryjczyków zginęło tej nocy. – Głos Manassesa miał szyderczy ton, zupełnie jakby chłopak nie wierzył w tę historię. Jozue patrzył na niego zaskoczony.

Ale Manasses wierzył w tę historię. To było największe osiągnięcie rządów jego ojca i wydarzenie, które najbardziej martwiło Manassesa. Jak on kiedykolwiek ma dokonać czegoś tak spektakularnego? Był synem Hiskiasza. Od dziedzica tego wspaniałego króla naród oczekiwał jeszcze większych cudów. Ale co, jeśli Bóg nie wysłucha modlitw Manassesa?

– Gdyby to był mój ojciec – powiedział Jozue – nie brakowałoby mi go dlatego, że był sławnym człowiekiem, zarządcą pałacu i tak dalej. Brakowałoby mi go, ponieważ to mój abba.

Manassesa przepełniła fala tęsknoty; skoczył na nogi i ruszył szybko ścieżką przed siebie, żeby Jozue nie zauważył jego łez. Pamiętał, jak jego ojciec pod koniec dnia zdejmował z siebie ciężar rządów i przez kilka chwil nie był królem Judy; był abbą Manassesa. Brakowało mu sposobu, w jaki ojciec na niego patrzył, dumy i miłości, które widział w jego oczach, i nacisku jego silnej dłoni na swoim ramieniu. Potem abba słuchał cierpliwie jego dziecięcych opowieści, jak gdyby były najważniejszymi wiadomościami, jakie usłyszał tego dnia.

Tak, kocham go, brakuje mi go i to jest niesprawiedliwe – Manasses chciał wykrzyczeć jak wściekłe dziecko. Abba był za młody, by umrzeć! Kochał Boga, był posłuszny Jego prawom i nie rozumiem, dlaczego Bóg go ukarał, dlaczego ukarał nas wszystkich, odbierając go nam!

Ale Manasses nie krzyknął. Był królem Judy, a nie dwunastoletnim chłopcem. Nie mógł sobie pozwolić na dziecinne łzy i pytania.

Gdy Jozue go dogonił, Manasses zdążył już opanować swoje emocje.

– Dlaczego ciągle dyszysz jak długodystansowy goniec? – zapytał go Manasses.

– Nie wiem… nie mogę… złapać oddechu.

– Czy to jeden z tych twoich ataków?

– Migdałowce kwitną… One czasami wywołują moje kłopoty.

– Wszystko w porządku?

– Taa… za chwilę. – Jozue zatrzymał się i pochylił, opierając swoje dłonie na udach i z trudem łapiąc oddech.

Manasses widział już wcześniej ataki, których doświadczał jego przyjaciel, od kiedy chłopcy zaczęli razem dorastać. Starał się wyglądać na przejętego, ale po cichu podobało mu się patrzenie na słabość przyjaciela. Jozue przewyższał Manassesa prawie we wszystkim: był bystrzejszy w nauce, potrafił zapamiętać długie fragmenty Tory, szybciej odpowiadał na pytania rabbiego dotyczące zakonu. Jozue miał genialny umysł swojego ojca i fascynował go każdy aspekt dotyczący rządzenia. Pewnego dnia miał zająć miejsce Eljakima jako zarządca pałacu i służyć na dworze Manassesa. Dlatego właśnie ich ojcowie postanowili, że chłopcy będą się uczyć razem. Manasses był lepszy od Jozuego tylko w szkoleniu wojskowym, które wymagało prędkości i zwinności fizycznej, a tych Jozuemu brakowało. Jozue był już na tyle duży, że razem z ojcem mógł również brać udział w służbie świątynnej. Ale mimo że Manasses wkrótce miał również osiągnąć odpowiedni wiek, nigdy nie będzie mógł stanąć na królewskim podwyższeniu i oddawać czci razem ze swoim ojcem.

W końcu Jozue wyprostował się i ruszył przed siebie.

– Chmurzy się – powiedział, ciągle dysząc. – Chyba będzie padać.

– No i co z tego? Nie obchodzi mnie, czy zmoknę. A ciebie?

Jozue zlekceważył wyzwanie i przejechał palcami po włosach w geście tak bardzo przypominającym gest Eljakima, że Manasses nie mógł powstrzymać uśmiechu.

– Co? Co cię tak bawi?

– Nic, Wole.

Naturalną rzeczą dla Jozuego było to, że kiedyś miał zająć miejsce swojego ojca i kontynuować jego dzieło jako prawa ręka króla. Ale gdy Manasses pomyślał o tym, że zajmie miejsce swojego ojca, że usiądzie na tronie króla Hiskiasza, jego uśmiech zniknął.

Doszli do rozstaju dróg. Jedna ścieżka prowadziła krętą drogą na Górę Oliwną, druga skręcała w prawo i w końcu zawracała w stronę południowych bram Jerozolimy. Słońce zniknęło i powietrze wypełnił chłód. Manasses poczuł na sobie kilka kropel deszczu i ruszył w prawo.

– Jałmużna… jałmużna dla ślepych… – Na środku ich ścieżki siedziała stara kobieta i zwracała się do nich słabym głosem. Jej siwe włosy, zmierzwione niczym ptasie gniazdo, wystawały spod wdowiej chusty. Jej pomarszczona twarz przypominała Manassesowi wysuszoną figę, a gruba, szara błona, która pokrywała jej oczy, sprawiła, że poczuł mdłości. Gdy ją mijali, kobieta wyciągnęła rękę, tak sękatą jak gałąź oliwna, i chwyciła szatę Jozuego.

– Dobre dziecko, czy możesz dać odrobinkę biednej, ślepej wdowie?

Jozue zatrzymał się i spojrzał na nią, a jego twarz przepełniała troska. Poklepał się po kieszeniach.

– Przykro mi. Nie zabrałem swojej sakiewki.

Manasses stawał się niecierpliwy.

– Chodź, Wole. Zaczyna padać.

– Poczekaj, masz ze sobą jakieś srebro? Zwrócę ci. Tora mówi: „Kto się lituje nad ubogim, pożycza Panu”.

Manasses westchnął głęboko, żeby dać Jozuemu do zrozumienia, jak bardzo jest zdenerwowany, a potem wyciągnął swoją sakiewkę z pieniędzmi. Wyjął najdrobniejszą monetę, jaką mógł znaleźć, i schylił się, żeby włożyć ją w wyciągniętą dłoń kobiety, ostrożnie, żeby jej nie dotknąć. Ale ona nagle chwyciła mocno drugą ręką nadgarstek Manassesa i przyciągnęła jego dłoń blisko swojej twarzy, aż ta znalazła się tuż przy jej zamglonych oczach.

– Otwórz swoją dłoń, chłopcze. Przeczytam ci przyszłość za twoją uprzejmość.

– Nie, nie pozwól jej na to! – krzyknął Jozue. – Tora mówi…

– Uspokój się, Wole. To tylko dla zabawy. To nic nie znaczy. No dalej, kobieto. Powiedz mi o mojej przyszłości. – Spojrzał ostro na Jozuego, tym samym ostrzegając go, by nie zdradził jego tożsamości. Kobieta nie miała pojęcia, że trzyma dłoń króla Judy. Przyciągnęła ją bliżej swojej twarzy i badając, poruszała na boki głową.

– Ach… – powiedziała, a jej głos był pełny podziwu. – To jest dłoń, która pewnego dnia będzie dzierżyła ogromną władzę! W tej dłoni będziesz trzymał życie wielu ludzi!

– Nie powinieneś jej na to pozwolić – wymamrotał Jozue, szurając nogami.

– Ach, bądź cicho. Co jeszcze widzisz, stara kobieto?

– Widzę długie życie i wielu synów. I władzę! Ogromną władzę! Jest ci przeznaczona wielka sława, chłopcze! – Wydawało się, jakby kobieta nie chciała wypuścić jego dłoni, jak gdyby część jego mocy przenikała ją, gdy trzymała dłoń.

– Dobra, chodźmy już – powiedział Jozue. Ale Manasses chwycił chudą dłoń swojego przyjaciela i pociągnął w stronę twarzy kobiety.

– A co z jego przyszłością? Przeczytaj mu ją.

– Nie! Nie chcę! – Jozue próbował się uwolnić, ale Manasses i kobieta siłą ją otworzyli i mocno trzymali. Kobieta przyciągnęła ją do swoich oczu i przez chwilę przyglądała się jej, a potem nagle odepchnęła, jak gdyby dłoń ją parzyła.

– Co? Powiedz mi, co widziałaś – powiedział Manasses. Stara kobieta ze strachem pokręciła głową i nakazała im odejść. – Nie pójdziemy, dopóki nam nie powiesz, co widziałaś – nalegał Manasses.

– Niebezpieczeństwo! – krzyknęła, ciągle ich odpędzając. – Ogromne niebezpieczeństwo!

– Mój przyjaciel jest w niebezpieczeństwie?

– Nie! On jest wielkim niebezpieczeństwem dla ciebie! – Wbiła w Manassesa swój niewidzący wzrok, tak że chłopak nie mógł się ruszyć. Stał jak wmurowany, a jej głos i zamglone oczy przeszywały go. – Wasze linie życia idą w przeciwnych kierunkach. Sprzecznych kierunkach. Władza należy do ciebie, ale on będzie o wiele potężniejszy. Siły, które są w nim, będą dla ciebie zbyt potężne!

– Ona nic nie wie – powiedział Jozue. – Chodźmy stąd.

– On nie jest twoim przyjacielem, chłopcze – powiedziała Manassesowi. – On jest twoim wrogiem! Będzie próbował zniszczyć wszystko, co robisz!

– Tora mówi: „Nie będziecie się zwracać do wywoływaczy duchów ani do wróżbitów, bo staniecie się przez nich nieczystymi”! – krzyknął Jozue w stronę kobiety. Chwycił ramię Manassesa i pociągnął chłopaka w kierunku, z którego przyszli, niszcząc zaklęcie starej kobiety. Deszcz lał już mocno. – Przepraszam, że kazałem ci dać jej tę monetę – powiedział Jozue, trzęsąc się. – Ona jest zła.

– Ale skąd znała moją przyszłość? Skąd wiedziała o mojej władzy?

– Ona nic nie wie! Powiedziała, że ja będę miał większą władzę od ciebie, a ty wiesz, że to nieprawda. Ty jesteś królem, nie ja.

Manasses przypomniał sobie strach, który zobaczył w oczach kobiety pokrytych łuskami, gdy ta patrzyła na dłoń Jozuego, i sposób, w jaki ją odrzuciła jak gorący węgiel. Patrzył na swojego przyjaciela jak na kogoś obcego, a potem przyspieszył kroku.

– Nie patrz na mnie w ten sposób, Manassesie. Wiesz, że nie jestem twoim wrogiem. – Jozue dyszał, próbując dotrzymać mu kroku. – Ona kłamie! Jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi, prawda?

– Tak mi się wydawało. – Manasses zaczął biec, gdy nagle lunęło. Jozue nie mógł za nim nadążyć.

– Manassesie, zaczekaj na mnie! – Zaczął kaszleć i próbował wypuścić powietrze ze swoich płuc, żeby zaczerpnąć nowego. – Zaczekaj!

Manasses biegł dalej w deszczu kłującym go w twarz, aż w końcu nie słyszał ani kroków Jozuego, ani jego świszczącego oddechu.

Gdy dotarł do pierwszego zakrętu stromych schodów, w końcu zatrzymał się i spojrzał za siebie. Jozue stał w strugach deszczu niedaleko zagajnika migdałowców. Ponownie był zgięty w pół, kaszlał i dyszał.

– Zaczekaj… – zawołał. – Pomóż mi…

Manasses widział wcześniej tak chorego Jozuego zaledwie dwa razy i za każdym kończyło się to przykuciem do łóżka. Deszcz i zimne powietrze mogły jeszcze pogorszyć jego atak. Jozue był jego najlepszym przyjacielem – jego jedynym przyjacielem – i Manasses wiedział, że powinien pójść po pomoc. Ojciec Jozuego wiedziałby, co robić. Ale wtedy Manasses musiałby patrzeć na troskę i miłość w oczach Eljakima, gdy ten patrzyłby na swojego syna.

– Proszę… pomóż mi… – głos Jozuego wydawał się słabnąć.

Manasses odwrócił się od niego i powoli zaczął wspinać się na wzgórze do swojego pałacu, a deszcz i łzy spływały po jego twarzy.

CZĘŚĆ PIERWSZA

„I spoczął Hiskiasz ze swoimi ojcami, a władzę królewską po nim objął Manasses, jego syn. Manasses miał dwanaście lat, gdy objął władzę królewską, a panował pięćdziesiąt pięć lat w Jeruzalemie. Matka jego nazywała się Chefsibach”.

2 Księga Królewska 20,21; 21,1

1

– Zaczekajcie tutaj – król Manasses powiedział do swoich sług. – Chciałbym przez chwilę pobyć sam.

– Tak, Wasza Wysokość.

Zostawił swoją świtę pałacowych strażników i sług przy wejściu na cmentarz i ruszył samotnie w stronę grobu swojej matki. Ciepły, wiosenny dzień dobiegał końca. Było już po wieczornym składaniu ofiary i Manasses wiedział, że zostało mu tylko kilka chwil zmierzchu. Gdy zapadnie noc, będzie potrzebował pochodni, żeby przejść pomiędzy grobami. Cmentarz był opuszczony i spokojny; gołębie na pobliskich drzewach smuciły się razem z nim.

Manasses miał już dwadzieścia jeden lat i wyrósł na przystojnego młodzieńca. Jego długa, wąska twarz wyglądała jak wykuta z drogiego kamienia, a prosty nos, kwadratowe czoło i szczęka jak stworzone przez zdolnego rzemieślnika. Po Hiskiaszu odziedziczył szerokie ramiona, ale nie jego wzrost czy silną budowę. Tak jak Chefsibach, jego matka, był szczupły i miał lekkie kości, grube ciemne włosy koloru gałęzi drzew oliwnych i jej brązowe oczy pokryte złotymi plamkami. Jego smukłe ciało było umięśnione pod lnianymi szatami; nadal ćwiczył codziennie pod okiem swojego nauczyciela, żeby zachować siłę i zręczność. Jak na swój wzrost Manasses stał się bardzo trudnym zawodnikiem do pokonania w walce wręcz.

Dotarł do grobowca, który wykuł dla swojej matki w ścianie klifu, i zatrzymał się. Dzisiaj mijały dwa lata od śmierci Chefsibach. Wydawało się, jakby zaledwie wczoraj jedli wspólny posiłek, ale gdy próbował sobie przypomnieć jej uśmiech albo brzmienie jej śpiewu, miał wrażenie, że odeszła wieki temu. Wyciągnął rękę, żeby dotknąć ogromnego kamiennego bloku, który zamykał nagrobek. Żałował, że nie może sięgnąć w stronę matki i jej dotknąć. Kamień był ciepły, ciągle nosił wspomnienie słonecznego gorąca. Manasses przyłożył do niego czoło i zamknął oczy.

Gdy skończył recytować modlitwy za zmarłych, odwrócił się, żeby odejść. Zrobił krok i kopnął w coś, co leżało na ziemi. Schylił się, żeby przyjrzeć się temu w świetle zmierzchu, i znalazł mały bukiet zwiędłych kwiatów, opakowanych w piękny pergamin. W piśmie rozpoznał wspaniałą kaligrafię sprzedawaną przez świątynnych skrybów. Przechylił go, żeby złapać gasnące światło, i przeczytał słowa:

„Błogosław, duszo moja, PanuI wszystko, co we mnie, imieniu jego świętemu!Błogosław, duszo moja, Panu I nie zapominaj wszystkich dobrodziejstw jego!”.

Nie musiał czytać dalej, żeby rozpoznać ulubiony psalm swojej matki. Śpiewała mu te słowa i zapadającą w pamięć melodię prawie każdej nocy, gdy był dzieckiem, aż sam się jej nauczył. Napełnił go niespodziewany żal, wywołany tym wspomnieniem. Gdy zrozumiał, że bukiet ten przyniosła prawdopodobnie Jerusza, mama Jozuego, poczuł również smak gorzkiej zazdrości. Oboje rodzice Jozuego ciągle żyli, jego starszy już dziadek – Chilkiasz – również. Manasses dorastał blisko tej dużej, zżytej rodziny – Eljakima i Jeruszy, Jozuego, jego starszego brata Jerymota oraz ich sióstr – Tirzy i Diny. Jednak zawsze czuł, jakby był kimś z zewnątrz i patrzył przez okno na więź i miłość, które ich łączyły. Manasses i Amariasz, jego młodszy brat, bardzo się od siebie różnili i nigdy nie byli blisko.

Włożył kwiaty z powrotem do pergaminu i zostawił tam, gdzie je znalazł. Ale gdy się podniósł, zobaczył słabą strużkę światła między grobami z tyłu cmentarza. Zrobił kilka kroków w tę stronę, szukając jej źródła, ale mogiły wydawały się ciemne i niewyraźne. Przykucnął i zerknął spomiędzy nagrobków, aż w końcu znowu ją zobaczył: lampa, dobrze ukryta. To mogli być nekromanci. Czasami łamali zakon, praktykując na cmentarzach wróżenie i konsultując się z duchami podczas rytuałów okultystycznych.

Jego strażnicy, którzy stali przy wejściu, patrzyli w inną stronę, żeby dać mu trochę prywatności. Gdyby ich zawołał, najpewniej wystraszyłby winowajców. Myśl o zaskoczeniu przestępców i samodzielnym aresztowaniu ich sprawiła, że Manasses poczuł ekscytację. Wyciągnął swój ciemny płaszcz, nałożył i zapiął pasem, żeby jasna tunika nie była widoczna w ciemności i nie zdradziła go. Potem zaczął cicho skradać się w stronę światła.

Był gibki i zwinny i poruszał się cicho pomiędzy wysokimi drzewami cedrowymi, przykucając co jakiś czas, żeby widzieć lampę. Teraz był blisko. Słyszał, jak ktoś mamrocze śpiewnym głosem, ale słowa brzmiały absurdalnie.

Przy nowo postawionym grobie klęczała tylko jedna, ciemna postać. Jej pochylona głowa wyglądała jak kula złożona z gęstych włosów i brody, a otaczała ją poświata rzucana przez lampę. Człowiek ten złożył w ofierze trzy gołębie, które leżały przekrojone na pół. Teraz rysował symbole w piachu pomiędzy nimi i mamrotał zaklęcia. Serce Manassesa podskoczyło z ekscytacji. Miał wszelkie dowody na to, że musi potępić tego człowieka. Cicho zbliżył się do niego, po czym wyszedł z cienia tuż przed nim.

– Co robisz?

Mężczyzna spojrzał na niego i wstał z kolan.

– Nie podchodź! – Wyciągnął spod szaty nóż, po czym zaczął szurać nogami po piachu, żeby zamazać symbole, które rysował.

Serce Manassesa zaczęło bić szybciej. Nie sądził, że nekromanta może być uzbrojony, mimo że widział zabite gołębie. Strażnicy byli zbyt daleko; ten człowiek mógł go zabić, zanim zdążyliby przybiec mu na ratunek. Przeklął się w duchu za swoją głupią pomyłkę.

– Spokojnie… – powiedział Manasses, jednocześnie mierząc przeciwnika wzrokiem. Mężczyzna był kilka centymetrów wyższy i kilka kilogramów cięższy od niego. Nie wyglądał na specjalnie silnego i był przynajmniej dziesięć lat starszy od Manassesa. Ale to nie było ćwiczenie podczas treningu. Ten człowiek musiał zdawać sobie sprawę, że zostanie skazany na śmierć, i prawdopodobnie nie zawahałby się przed użyciem broni.

– Nie uciekniesz – powiedział Manasses. – Moi żołnierze cię otoczyli. – Obserwował oczy mężczyzny, a gdy jego wzrok uciekł na chwilę na bok, Manasses wykorzystał swoją szansę. Chwycił nadgarstek mężczyzny swoją lewą ręką, a prawą uderzył z całej siły w brzuch. Mężczyzna wypuścił całe powietrze z płuc ze stęknięciem. Potem Manasses jednym kopnięciem powalił go na ziemię i uderzył jego nadgarstkiem w głaz, aż mężczyzna wypuścił nóż. Król położył kolano na jego przeponie i podniósł nóż, po czym przyłożył go do gardła mężczyzny.

– Lepiej, żebyś nie stawiał oporu.

Mężczyzna przytaknął z oczami przepełnionymi strachem. Ciężko oddychał, próbując złapać powietrze. Po chwili Manasses wstał.

– Powiedz, jak się nazywasz.

– Zerach, syn Abnera.

– Usiądź powoli, Zerachu, i zdejmij swój pas. Powoli! A teraz daj obie ręce za siebie.

Zerach patrzył obolały, jak Manasses związuje jego dłonie. Prawdopodobnie złamał Zerachowi nadgarstek, gdy uderzył nim o głaz. Manasses jeszcze mocniej ściągnął węzeł, aż Zerach krzyknął.

– Co robiłeś na cmentarzu? – zapytał Manasses, gdy znowu znalazł się przed nim. Zerach nie odpowiedział. – Wiesz, kim jestem?

– Tak.

– To wiesz też, że musisz mi odpowiedzieć. – Zerach wpatrywał się w ziemię niedaleko stóp Manassesa. – Dobrze, w takim razie – powiedział Manasses – dam ci coś do myślenia.

Schylił się, żeby podnieść mały dzban, który zauważył w rzeczach Zeracha. Wyjął korek i powąchał. Tak jak podejrzewał, zawierał on olej do lampy. Obrócił dzban do góry nogami i wylał jego zawartość na twarz i włosy Zeracha. Płyn spływał po tunice mężczyzny, nasączając ją. Manasses rzucił dzban na bok i jeszcze raz się schylił, tym razem po lampę. Trzymał ją blisko okrągłej, lśniącej twarzy Zeracha. Oczy mężczyzny były wąskie i blisko osadzone, co sprawiało wrażenie, jakby miał zeza. Miał duży, okrągły nos i pełne usta, zmysłowe jak u kobiety. Ale najbardziej w oczy rzucały się jego grube brwi, wygięte nad oczami niczym bliźniacze łuki.

Manasses, który teraz miał przewagę, rozluźnił się i delektował uderzeniem euforii, która popłynęła przez jego żyły jak mocne wino.

– Cóż, lepiej, żebyś mi powiedział, co tutaj robiłeś, Zerachu, synu Abnera.

– Szukałem wskazówek – odrzekł Zerach po chwili. Jego głos był zaskakująco spokojny.

– Od zmarłych?

Zerach delikatnie skinął głową.

– Od ich duchów.

– Mimo że to niezgodne z prawem? Musiałeś wiedzieć, że łamiesz zakon Mojżesza i prawa Judy.

Oczy Zeracha zapłonęły, jak gdyby Manasses rozpalił w nich węgle.

– Być może jest to przeciwko prawu Judy, ale nie jest przeciwko prawom Mojżesza!

– Wydajesz się dość pewny tego.

– Mój ojciec jest kapłanem. Ja też.

– Nie znam żadnego kapłana świątynnego o imieniu Abner. Nie przypominam sobie również, żebym cię widział podczas służby. Masz ponad trzydzieści lat?

Zerach przytaknął.

– Kiedy byłeś ordynowany?

– Mój ojciec był kapłanem w Samarii i prorokiem. Jesteśmy potomkami proroka Zedekiasza, który prorokował dla króla Achaba i królowej Jezebel. Moja rodzina uciekła do Judy, gdy Królestwo Północne wpadło w ręce Asyryjczyków podczas rządów twojego ojca.

– A więc jesteś prorokiem Baala.

– Baal, Jahwe… ten sam bóg z wieloma imionami.

– O nie, Zerachu. Oni nie są tym samym. Studiowałem Torę i…

– Studiowałeś Torę z kapłanami świątynnymi, którzy są oszustami. Nauczyli cię tylko tego, co chcieli, żebyś wiedział. Nie powiedzieli ci o tym, co zakryte.

– Co jest zakryte?

– Tajemnice starożytnych, mądrość Abrahama, zdolność czytania znaków i omenów. I przepowiadanie przyszłości.

– Tylko Jahwe zna przyszłość.

Zerach zaśmiał się krótko.

– Twoi kapłani chcą, żebyś w to wierzył, dzięki czemu oni utrzymają władzę. Jeżeli będziesz od nich zależny, będą mogli cię kontrolować.

– Jesteś szalony.

– Naprawdę, królu Manassesie? Dlaczego władcy wszyst-

kich innych narodów są kapłanami i królami, a tobie nie wolno dzielić władzy kapłańskiej? Inni królowie mają dostęp do tajemnic, a tobie nie wolno nawet wejść do świętego miejsca w świątyni.

– Oczywiście, że nie – odezwał się Manasses obojętnym tonem, ale słowa Zeracha trafiły w jego czuły punkt. Był królem, ale kapłani Jahwe sprawiali, że w swojej własnej świątyni czuł się jak obcy.

– Nie zawsze tak było – kontynuował Zerach. – Władcy naszego narodu byli kiedyś kapłanami. Czytałeś na pewno o Melchisedeku, królu Salem, który był również kapłanem Boga Najwyższego? Nasz ojciec Abraham uznawał jego królowanie i kapłaństwo poprzez płacenie dziesięciny. A Melchisedek w zamian błogosławił Abrahamowi.

Manasses pamiętał tę historię, ale gdy Zerach ją opowiadał, brzmiała jakoś inaczej. Kapłani świątynni byli nauczycielami Manassesa. Ich interpretacja zakonu była wszystkim, co znał. Usiadł na wielkim głazie naprzeciwko swojego więźnia.

– Ale to było zanim otrzymaliśmy prawo na Synaju.

– Tak! Właśnie! Ceremonia, którą dzisiaj przerwałeś, jest najczystszą formą naszej wiary, sposobu, w jaki nasi ojcowie: Abraham, Izaak i Jakub oddawali cześć. Wszystko jest zapisane w pierwszej księdze Tory. Abraham wziął jałówkę, kozę i barana, wszystkie trzyletnie, oraz gołębicę i młodego gołębia. Przeciął je na połowę i obie połówki położył obok siebie. – Zerach gestykulował głową, żeby pokazać, że zrobił to samo. – Potem w nocy ukazały się Abrahamowi duchy i przepowiedziały mu przyszłość. Opowiedziały o tym, że jego rodzina trafi do niewoli w Egipcie. O tym, że zostaną uwolnieni w czwartym pokoleniu. I że on odejdzie w pokoju do swoich ojców i zostanie pochowany w słusznym wieku.

– Znam tę historię.

– To dlaczego moje działania są przeciwko prawu? Ojciec Abraham dokonywał tego samego rytuału, żeby przepowiedzieć swoją przyszłość.

– Tora mówi: „Nie praktykujcie przepowiadania przysz-

łości ani wróżbiarstwa”.

– To pochodzi z praw kapłanów a nie praw naszych przodków. Abraham oddawał cześć pod gwiazdami. Potrafił czytać tajemnice. Bóg nakazał mu, by studiował niebo. „Spójrz ku niebu. Tak liczne będzie potomstwo twoje”.

Manasses znowu nie mógł się z nim kłócić. Wszystko, o czym mówił Zerach, można było znaleźć w Torze.

– Gwiazdy przepowiedziały mu przyszłość – kontynuował Zerach – ponieważ Abraham wiedział, jak czytać ich tajemnice. Ale Abraham nigdy nie czcił boga, którego nazywasz Jahwe. Tak potomkowie Aarona nazwali boga, którego kontrolują. Abraham czcił Elohim.

– Do czego zmierzasz, Zerachu?

– Chodzi mi o to, że fałszywi kapłani i prorocy ukradli twoją władzę. Tora mówi: „To, co jest zakryte, należy do Pana, Boga naszego, a co jest jawne, do nas i do naszych synów po wieczne czasy”. Ale oni celowo unieważnili te dawne tajemnice, zachowali je dla siebie, żeby mogli kontrolować twoje królestwo. Tak jak kontrolowali twojego ojca.

Manasses wstał.

– Nikt nie kontrolował mojego ojca!

– To tobie się tak wydaje. Oni kazali mu zniszczyć wszystkie miejsca ofiarne, w których każdy mógł złożyć własną ofiarę i szukać mądrości Abrahama. Teraz kapłani każą nam przychodzić do swojej świątyni, składać swojeofiary, a więc jesteśmy pod ich kontrolą. Powiedziano nam, że bez nich nie możemy czcić Boga i każą nam powtarzać puste rytuały, pozbawione mocy. To nie jest oddawanie czci, jakie znali nasi przodkowie. A potem kapłani rzucili klątwę na twojego ojca.

– Co zrobili?

– Przeklęli go! Bóg naszych przodków dał nam moc, by błogosławić i przeklinać. Powiedział Abrahamowi, że kogokolwiek on pobłogosławi, będzie błogosławiony, a kogokolwiek przeklnie, będzie przeklęty. Przeczytaj to. Abraham znał sekretne zaklęcia i twoi kapłani też je znają. W taki właśnie sposób człowiek, który nazywał siebie prorokiem, przeklął twojego ojca.

– Masz na myśli rabbiego Izajasza?

– Tak. On wie, jak czytać przyszłość, i zna wszystkie pradawne omeny i znaki, jakie można znaleźć w gwiazdach. Ma nawet władzę nad ciałami niebieskimi. Czy Izajasz nie sprawił raz, że słońce zaczęło się cofać? Użył tego samego zaklęcia, jakim posłużył się nasz przodek Jozue, gdy sprawił, że słońce się zatrzymało. Izajasz jest potężnym człowiekiem, Wasza Wysokość. Zwodził twojego ojca przez całe jego życie, żeby mieć nad nim kontrolę. Zdradzał mu tylko fragmenty prawdy. A potem go przeklął.

– Dlaczego Izajasz miałby przekląć mojego ojca?

– Chciał mieć pewność, że król Hiskiasz umrze, zanim ty osiągniesz odpowiedni wiek. Dzięki temu mogli cię kontrolować i szkolić tak, żebyś ty też uwierzył we wszystkie ich kłamstwa.

– Kłamiesz.

– Czyżby? Jak długo twój ojciec chorował, zanim zmarł?

Manasses pamiętał szok, jaki wywołała nagła śmierć ojca; jednego dnia był żywy i zdrowy, a drugiego zawinięty w całun. Był zbyt zaskoczony, by odpowiedzieć. Zerach pochylił się w jego stronę.

– Izajasz powiedział twojemu ojcu, że będzie żył jeszcze piętnaście lat i król zmarł piętnaście lat później, co do miesiąca. Ja też znam pradawne zaklęcia, królu Manassesie. Jednak moje kapłaństwo jest unieważnione przez tych, którzy chcą cię kontrolować. Ja też, tak jak Izajasz, mogę przeczytać twoją przyszłość. Urodziłeś się pod znakiem lwa, w plemieniu lwa. Oni wiedzą, że jesteś podwójnie błogosławiony mocą królewskiej władzy. Dlatego Izajasz trzyma cię pod nadzorem.

– Od lat nie widziałem rabbiego Izajasza.

– Mimo to on cię kontroluje poprzez Eljakima, twojego zarządcę pałacowego. Od dawna są sojusznikami, było tak jeszcze za czasów twojego ojca. Izajasz wykorzystał swoją władzę, żeby zapewnić Eljakimowi posadę zarządcy.

– To nie było tak. Izajasz przepowiedział, że Eljakim… o nie… – Manasses ponownie usiadł, bo dostrzegł prawdę w tym, co powiedział Zerach. Pamiętał historię, którą ojciec mu opowiedział o tym, jak Eljakim doszedł do władzy. To była prawda – Izajasz i Eljakim zawsze byli blisko.

– A teraz, gdy Eljakim jest stary i zbliża się do emerytury, obaj konspirują, żeby na jego miejscu znalazł się jego syn.

– Jozue? Ale ja zawsze wiedziałem, że Jozue zajmie miejsce Eljakima.

– Nie. Oni zawsze mówili, że tak będzie. Ale czy to nie król powinien wybrać swojego zarządcę pałacu?

Manasses przełożył nóż do drugiej ręki i otarł spoconą dłoń o biodro. Nagle przypomniał sobie ślepą kobietę w Dolinie Cedronu i to, co przepowiedziała Jozuemu i jemu: „Władza należy do ciebie, ale on będzie potężniejszy”.

– Skąd mam wiedzieć, że nie zmyślasz?

– Zapytaj ich. Zapytaj rabbiego Izajasza. Wierzysz, że widział przyszłość twojego ojca i dziadka?

– Wiem, że tak było.

– To poproś go, żeby przepowiedział twoją przyszłość. On wie, jaka ona jest, ale nie powie ci, ponieważ wtedy nie będzie mógł cię kontrolować. Odmówi, a gdy ci się przeciwstawi, poproś swojego zarządcę, żeby cię poparł. Każ mu wybrać pomiędzy wami. Eljakim stanie po stronie Izajasza, nie twojej. To samo zrobi jego syn i następca. Oni wszyscy są razem w tej konspiracji, razem z kapłanami i Lewitami.

– Nie wierzę w ani jedno słowo – powiedział Manasses, ale głos mu się trząsł.

– Nie? Czy Eljakim nie ma córki? Do jakiej rodziny ona weszła?

Manasses znał odpowiedź. Jako bliski przyjaciel rodziny rok wcześniej uczestniczył w ślubie Tirzy. Ale nie potrafił wypowiedzieć tych słów na głos, nie chciał stawić czoła prawdzie.

– Weszła do rodziny arcykapłana – odpowiedział za niego Zerach. – Oni wszyscy są zaangażowani w ten spisek. – Manasses mógł tylko na niego patrzeć, ale nie potrafił się odezwać. – Nie musisz wierzyć w to, co mówię – powiedział po chwili. – Rzucam ci wyzwanie, byś wystawił ich wszystkich na próbę. Sprawdź, czy to, co mówię, jest prawdą. Jeżeli się mylę, to nie jestem prorokiem. Możesz mnie stracić za czczenie Boga Abrahama. Ale jeśli mam rację, to lepiej przejmij kontrolę nad swoim królestwem, zanim będzie za późno.

Manasses stał na cichym cmentarzu. Świerszcze cykały a nietoperze latały pomiędzy ciemnymi grobami. Srebrny księżyc wzniósł się nad wzgórza, ale nagle nadeszły ciemne chmury i przysłoniły go, tak jak wrzawa, która szalała w jego duszy, wydawała się zamazywać wszelką prawdę, którą kiedykolwiek znał. Nie chciał wierzyć temu szalonemu człowiekowi, który jeszcze przed chwilą mamrotał pomiędzy grobami, ale wszystkie historie, które Zerach zacytował z Tory, były prawdziwe. Manasses czytał o nocnym czuwaniu Abrahama. Pamiętał, jak Abraham, Izaak i Jakub prorokowali nad swoimi synami, przekazując im tajemnice przyszłości, sekrety, które z jakiegoś powodu były zakryte przed Manassesem.

– Znasz moją przyszłość? – zapytał Zeracha.

– Mógłbym jej poszukać w gwiazdach i znakach. Mógłbym ci powiedzieć… – Jego oczy błysnęły blaskiem księżyca, który nagle wyłonił się zza chmur. – Mógłbym ci na przykład powiedzieć, że księżyc w nowiu pojawia się w twoim znaku. To oznacza, że gwiazdy będą sprzyjały romansowi, znalezieniu kobiety, która jest ci przeznaczona.

Manasses zaśmiał się krótko, świadomy, że jego pałacowy harem był nadal pusty. Eljakim powiedział mu, że wybór jedynej kobiety, którą mógł poślubić zgodnie z prawem, był delikatnym procesem. Manasses nie otrzymał jeszcze od niego pozwolenia, by dokonać wyboru, został natomiast pouczony, żeby kontrolował swoje młodzieńcze żądze.

– Czy oni decydują nawet o tym, kogo poślubisz, królu Manassesie? – zapytał szyderczo Zerach. – Nie dziwi mnie to. Jest wiele, wiele rzeczy, które przed tobą ukrywają, tajemnic, których nie chcą ci zdradzić.

– Wymień jedną – zażądał Manasses.

– Powiedzieli ci, że twoja matka czciła naszą prawdziwą boginię, Aszerę?

– To kłamstwo! Jak śmiesz szkalować moją matkę! Ona nigdy by czegoś takiego nie zrobiła!

– Ale zrobiła. Czciła Aszerę wiernie, aż ją uwięzili i zabronili jej to robić.

– Bałwochwalstwo jest niezgodne z prawem! Ona nigdy…

– Niezgodne z ich prawem. Dlaczego nie zapytasz o to Eljakima? Ale najpierw każ mu przysiąc, że powie ci prawdę.

Całe ciało Manassesa trzęsło się ze złości.

– Wstań!

– Czy jestem aresztowany za to, że powiedziałem prawdę? – zapytał Zerach.

– Idziemy! Tędy, w stronę wyjścia. – Manasses szedł za Zerachem, niosąc jego lampę i nóż. Martwe gołębie i pozostałe rzeczy Zeracha zostawił nocnym nekrofagom.

---

Gdy Manasses zamknął Zeracha w wieży strażników i wrócił do swoich komnat, odkrył, że upiorna konfrontacja, której doświadczył na cmentarzu, nadal go ściga. Czuł się podzielony, jak te ptaki ofiarne, pomiędzy wiarą w to, co zawsze uznawał za prawdę, a wiarą w interpretację Zeracha.

Nigdy nie pytał Izajasza o swoją przyszłość, ale był pewien, że rabbi wyjawi mu ją, jeśli go o to poprosi. Dlaczego miałby tego nie zrobić? Izajasz prorokował królowi Hiskiaszowi i Achazowi. Gdy przypomniał sobie, jak Zerach oskarżył Izajasza o to, że przeklął jego ojca, przeszył go dreszcz. Piętnaście lat. Co do miesiąca.

– Czy Wasza Wysokość chciałby, żebym przygotował kąpiel? – zapytał służący.

– Nie. Chciałbym, żebyś wezwał straże pałacowe. Poślij ich do domu rabbiego Izajasza, niech go przyprowadzą. Chcę z nim porozmawiać. A potem zapal wszystkie lampy w sali tronowej.

Manasses zapewniał samego siebie, że Izajasz nie planował konspiracji, żeby kontrolować jego i królestwo. Ale musiał dzisiaj w nocy poukładać sobie wszystkie pytania. Potem będzie mógł stracić Zeracha za jego kłamstwa i wróżbiarstwo o zmroku.

Manasses doznał pierwszego szoku, gdy Izajasz przybył: stary rabbi wszedł do środka z Eljakimem u boku. „Oni od dawna są sojusznikami” powiedział Zerach. Zanim Manasses wydał rozkaz, Eljakim zajął swoje zwykłe miejsce po jego prawicy.

– Dlaczego jesteś tutaj, Eljakimie? Nie wzywałem cię. – Manasses starał się mówić spokojnie i nie okazywać swojego zaskoczenia ani podejrzeń, które odczuwał. Eljakim zawsze go osaczał, zawsze wtrącał się we wszystko, co Manasses próbował robić, jak gdyby nie ufał, że potrafi sam rządzić królestwem.

Eljakim rozłożył ręce w niewinnym geście.

– Często odwiedzam rabbiego wieczorami. On jest na tyle uprzejmy, że odpowiada od czasu do czasu na moje prymitywne pytania. To rzadki przywilej móc wygrzewać się w jego mądrości i wiedzy.

– Zapewne – odrzekł Manasses. – Właśnie dlatego go wezwałem. – Zwrócił się w stronę Izajasza, który stał cierpliwie przed jego tronem. Włosy i broda starego proroka stały się przez lata zupełnie białe, on sam wyglądał, jakby się skurczył, a skórę miał żółtą niczym starożytny zwój pergaminu. Ale jego oczy były uważne i Manasses wyczuł moc ukrytą pod tą spokojną powierzchownością. – Rabbi, jestem świadomy tego, jak prorokowałeś w czasach rządów mojego ojca, mojego dziadka i pradziadka. Teraz chciałbym, żebyś to samo zrobił dla mnie.

– Dzisiaj w nocy, Wasza Wysokość? – przerwał Eljakim.

– Tak. Nie dbałem o relację z tobą, rabbi Izajaszu. Ale tak jak Eljakim, ja również chciałbym zaczerpnąć z bogactwa twojej mądrości.

Izajasz wbił w niego nienaturalnie bystre oczy, niebieskie jak letnie niebo.

– Nie, nie chcesz. Ty chcesz poznać przyszłość.

Szczerość rabbiego zaskoczyła Manassesa, ale ukrył zdziwienie.

– Proszę tylko o ten sam wzgląd, jaki okazałeś mojemu ojcu.

– Proroctwo nie działa w ten sposób… – zaczął Eljakim, ale Manasses go uciszył.

– Chciałbym, żeby rabbi odpowiedział, nie ty.

– Eljakim ma rację – powiedział Izajasz. – Proroctwo to nie jest przepowiadanie przyszłości. Ja nie potrafię jej przewidzieć.

– Czy nie przepowiedziałeś przyszłości Eljakimowi?

Eljakim pochylił się i otworzył usta w proteście, ale się nie odezwał.

– Ile miałeś lat, Eljakimie, gdy rabbi przepowiedział, że pewnego dnia usiądziesz tutaj, na tym miejscu?

– Wasza Wysokość, to nie było…

– Powiedz mi po prostu, ile miałeś lat. – Manasses zmuszał się, by zachować spokój i by wydarzenia same płynęły.

– To było w noc po moich trzynastych urodzinach, Wasza Wysokość.

– Niesamowite! I proszę, oto jesteś, jakieś pięćdziesiąt lat później, tak jak Izajasz powiedział. To brzmi jak bardzo dokładna przepowiednia przyszłości, nieprawdaż? – Żaden z mężczyzn nie odpowiedział. Manasses odwrócił się do Izajasza. – Rabbi, słyszałem historie o wydarzeniach, które miały miejsce, zanim się urodziłem. Czy nie przewidziałeś również dokładnie, że nasz naród zostanie napadnięty przez Asyryjczyków wtedy, gdy Izrael upadnie? I że siły Sanchedrynu upadną od Bożego miecza, a nie od ludzkiego?

– Nie przepowiedziałem żadnej z tych rzeczy. Bóg to zrobił.

– Ale czy mój ojciec nie mógł wybrać sposobu działania i rządzić narodem zgodnie z tymi przepowiedniami? Dzięki temu, że słuchał twojej mądrości i wiedzy o tym, co ma nadejść, czy nie łatwiej mu było wydawać sprawiedliwe sądy?

– To nie dzięki mojej mądrości…

– Tak czy nie, rabbi?

Izajasz westchnął.

– Tak. Twój ojciec mądrze słuchał Bożego Słowa…

– I tylko o to pytam. Powiedz mi, jakie jest Boże Słowo, żebym mógł robić to samo.

– Nie potrafię przepowiedzieć przyszłości. Bóg czasami pozwala mi w nią zerknąć, zobaczyć maleńką nić tkaniny jego arrasu. A gdy mi na to pozwalał, ja dzieliłem się tym z twoim ojcem. Twój dziadek nigdy nie chciał wiedzieć, co Bóg objawił.

– Cóż, w przeciwieństwie do króla Achaza, ja cię posłucham, rabbi. Możesz mi powiedzieć wszystko, co Bóg objawił ci odnośnie mojej przyszłości. Chyba że masz dzisiaj wieczorem coś ważnego do zrobienia.

Izajasz klasnął w dłonie i wzruszył ramionami.

– Nie znam twojej przyszłości, Wasza Wysokość. Ty wybierasz wzór i od ciebie zależy, jak zostanie on zapleciony.

Słowa rabbiego rozzłościły Manassesa. Z trudem starał się brzmieć rozsądnie.

– Ale zamierzasz w ogóle dla mnie porozmawiać z Bogiem? Pójść do domu, modlić się i może wrócić za dzień lub dwa z odpowiedzią?

– Masz Boże prawo, Wasza Wysokość. Ono mówi ci wszystko, co musisz wiedzieć o swojej przyszłości. Jeśli będziesz go przestrzegał, to będziesz się rozwijać i długo żyć. Ty i twoje dzieci. Jeśli odrzucisz Jego prawo, umrzesz.

Manasses nie potrafił już zapanować nad swoim gniewem.

– Czy to przytrafiło się mojemu ojcu? Zmarł tak młodo dlatego, że odrzucił Boże prawo?

– Nie. Jahwe miał odebrać twojemu ojcu życie piętnaście lat wcześniej. Nigdy byś się nie urodził. Ale w swoim nieskończonym miłosierdziu i miłości Bóg przedłużył życie króla Hiskiasza.

– A skąd ty wiedziałeś, że tak się stanie, rabbi? Skąd znałeś dokładną długość życia mojego ojca?

– Bóg mi ją objawił.

– W takim razie wydaje mi się, że wszystko gmatwamy. Możesz przewidywać przyszłość i tak naprawdę zrobiłeś to. Nie obchodzi mnie, jak albo jakimi środkami robiłeś to kiedyś. Chcę tylko, żebyś tych samych mocy użył dla mnie.

– Ale ja nie mam żadnej mocy.

– To jak poruszyłeś słońce dla mojego ojca?

– Ja nie…

– Eljakimie, widziałeś, jak słońce się cofa?

– Wasza Wysokość, to jest…

– Tak czy nie, Eljakimie.

– Tak, widziałem, jak cienie się ruszają.

– Gdy rabbi Izajasz się modlił?

– Tak, ale…

– Czy mam obudzić starego Szebnę jako drugiego świadka? Czy on też widział, jak się słońce rusza?

– Szebna też to widział – odrzekł Izajasz.

– Dobrze. To ustaliliśmy, że masz moce, rabbi. Moje następne pytanie brzmi: dlaczego odmawiasz wykorzystania ich na moją korzyść? Dlaczego chcesz, żebym pozostał nieświadomy swojej przyszłości?

– Jeżeli Bóg objawi mi cokolwiek o twojej przyszłości, Wasza Wysokość, masz moje słowo, że ci o tym powiem.

„Każ im przysiąc” powiedział Zerach. Manasses wziął głęboki oddech i chwycił podłokietniki.

– Czy moja matka czciła Aszerę?

Pytanie Manassesa sprawiło, że obaj mężczyźni zamarli w całkowitym milczeniu. Eljakim wyglądał, jakby przestał oddychać.

– Czy mam odwołać się do przysięgi, żeby dowiedzieć się prawdy?

– Nie – powiedział cicho Izajasz. – Powiem ci prawdę. Tak, przez jakiś czas czciła Aszerę.

– Czy została za to uwięziona?

Po raz pierwszy tej nocy Izajasz nie spojrzał mu w oczy.

– Została wygnana z pałacu i zamknięta w willi twojego ojca.

Manasses odwrócił się do Eljakima, który wpatrywał się w podłogę.

– Dlaczego nigdy mi nie powiedziałeś?

– Twoja matka wstydziła się tego. Myślałem, że ona nie chce, żebyś o tym wiedział, albo że powiedziałaby ci o tym sama.

– Kłamca! To nie jest prawdziwy powód! Czego jeszcze mi nie powiedziałeś?

Eljakim podniósł wzrok, nie na Manassesa, ale na Izajasza, a spojrzenia, które wymienili, upewniły Manassesa w tym, że wszystko, co powiedział mu Zerach, było prawdą. Istniała konspiracja, za pomocą której go kontrolowali, a ci dwaj mężczyźni byli w to poważnie zamieszani. Zaczął drżeć, tak samo jak drżał na cmentarzu, gdy skradał się w stronę Zeracha i go rozbroił.

– Rabbi, jestem rozsądnym człowiekiem. Chciałbym dać ci ostatnią szansę, żebyś wszystko przemyślał i zdecydował, czy chcesz odmówić mi swojej mocy, mocy, którą – jak zeznał Eljakim – posiadasz. W międzyczasie nie mogę pozwolić na to, byś wałęsał się swobodnie, jeżeli istnieje szansa, że zwrócisz się przeciwko mnie. Poproszę Eljakima, żeby odprowadził cię na noc do pałacowego więzienia, a rano może Bóg coś ci objawi. W przypadku Józefa więzienie zadziałało dość dobrze. Jasno zobaczył przyszłość egipskiego faraona, gdy przez jakiś czas w nim posiedział. Eljakimie, zabierz go tam natychmiast.

Eljakim wstał.

– Wasza Wysokość, ja… nie mogę wsadzić rabbiego Izajasza do więzienia.

Manasses poczuł, jak żołądek podchodzi mu do gardła ze strachu.

– Dlaczego nie?

– Dlatego że nie popełnił przestępstwa.

– Odmowa posłuszeństwa wobec króla jest przestępstwem.

– Ale on nie odmawia posłuszeństwa, Wasza Wysokość. Twoja prośba jest niemożliwa do spełnienia.

– Rabbi i ja jesteśmy w impasie, Eljakimie. – Manasses słyszał głębokie drżenie w swoim głosie i poczuł je też w swoich trzęsących się kończynach. To był ostateczny sprawdzian. – Którego z nas zamierzasz poprzeć?

Na blade czoło Eljakima wystąpił pot.

– Wasza Wysokość, czy mogę wyjaśnić…

– Nie. Odpowiedz na moje pytanie. Z którym z nas się zgadzasz?

– Ale to wszystko jest tylko okropnym nieporozumie-niem…

– Z którym!

– Ja… muszę wziąć stronę rabbiego, ponieważ…

Manasses jęknął i przejechał dłonią po twarzy. Eljakim był dla niego jak drugi ojciec. Nie chciał przyjąć tej prawdy, że od dawna był zaangażowany w spisek przeciwko niemu. Chciał, żeby to były tylko urojenia starego człowieka, który rozmawiał z duchami.

– Wasza Wysokość, proszę… czy możemy o tym porozmawiać i…

– Nie będę więcej słuchał twoich rad, Eljakimie. Nadszedł czas, bym sam zaczął odkrywać prawdę. Straż! – Do środka weszło dwóch wartowników, którzy stali na zewnątrz. – Wrzućcie obu tych mężczyzn do lochów, żeby nie mogli z nikim spiskować. – Strażnicy zawahali się, patrząc ze zdziwieniem na potępionych mężczyzn. – Eljakim i rabbi Izajasz sprzeciwili się moim rozkazom – powiedział Manasses. – Czy wy też się sprzeciwiacie? Chcecie dołączyć do nich w więzieniu?

– Nie, Wasza Wysokość. – Każdy ze strażników chwycił jednego mężczyznę, ale Manasses wyczuł ich niechęć.

– Gdy zostaną już zamknięci, zbierzcie wszystkich żołnierzy, którzy mają nocną wartę, i przyprowadźcie ich tutaj.

Eljakim i Izajasz ponownie wymienili spojrzenia, gdy strażnicy ich odprowadzali. Manasses próbował wyczytać coś z ich oczu, ale nie potrafił. W żołądku czuł mieszaninę wstydu i odrazy. Jak mógł przez tyle lat być naiwny, ślepo wierząc we wszystko, co Eljakim mówił i robił? Czy całe królestwo wiedziało, jakim jest głupcem? Nadszedł czas, by dorosnąć i zacząć rządzić narodem na własną rękę.

Gdy nocni strażnicy weszli do sali tronowej, Manasses natychmiast nabrał co do nich podejrzeń. Wobec kogo byli lojalni? Czy część z nich również brała udział w spisku? Jedynym sposobem, by się dowiedzieć, było wydanie rozkazu i sprawdzenie, jak zareagują.

– Z przykrością muszę stwierdzić, że odkryłem dzisiaj misterny spisek – powiedział. – Dwaj mężczyźni, których uważałem za przyjaciół, rabbi Izajasz i Eljakim, okazali się moimi wrogami. – Przerwał, żeby mogli przetrawić tę informację, po czym zaczął mówić dalej. – Wiem, że może być wam ciężko w to uwierzyć, ale dzisiaj udowodnili to swoim zachowaniem. Spotka ich oczywiście sprawiedliwy proces, ale najpierw chciałbym, żeby połowa z was przeszukała dom rabbiego Izajasza i znalazła wszelkie dowody konspiracji. Przynieście mi każdy dokument, który znajdziecie, i upewnijcie się, że znaleźliście również skrytki. Pozostali niech pójdą do domu Eljakima i zrobią to samo. Przynieście mi wszystkie dokumenty.

Manasses musiał przerwać, żeby odzyskać spokój. Jego żołądek szalał, gdy rozważał ostateczny krok. Ciężko mu było uwierzyć, że Eljakim był w to zamieszany – ale na pewno nie jego syn Jozue, nie zaufany przyjaciel Manassesa od dzieciństwa. Po raz drugi tej nocy przypomniał sobie słowa proroctwa ślepej kobiety: „On nie jest twoim przyjacielem… to twój wróg”.

– Eljakim ma syna o imieniu Jozue. Aresztujcie go i przyprowadźcie do mnie. Pamiętajcie, że ci wszyscy mężczyźni są zdrajcami królestwa. Wszystkich, którzy będą chcieli im pomóc, również traktujcie jak wroga.

2

– Zatem, moje dziecko, oni cię zostawili, żebyś zajął się swoim starym dziadkiem, co? – Na okrągłej, pomarszczonej twarzy Chilkiasza pojawił się psotny uśmiech.

– Och, dziadku, wiesz, że to nieprawda. – Dina ułożyła poduszki za głową starca i owinęła go kocami. Łóżko Chilkiasza zostało przeniesione do dawnej pracowni Eljakima na parterze. Teraz, gdy miał ponad osiemdziesiąt lat, wchodzenie po schodach było dla niego już za trudne.

– Nie? To dlaczego taka śliczna młoda dziewczyna zostaje w domu z takim starcem jak ja? Gdzie są twoi konkurenci?

– Nie mam jeszcze konkurentów, dziadku.

Chilkiasz zachichotał radośnie.

– Och, oczywiście, że masz. Masz ich tuziny, ale wszyscy boją się przyjść do twojego ojca, potężnego zarządcy pałacowego, i poprosić o twoją rękę. – Jego głos brzmiał poważnie, ale oczy błyszczały w świetle lampy. Dina usiadła na łóżku obok niego i przytuliła dziadka.

– Drażnisz się ze mną.

– Nie, nieprawda. Twoi konkurenci każdego dnia wchodzą tłumami do mojego sklepu, żeby o ciebie zapytać. Wiedzą, że jestem twoim dziadkiem i myślą, że budzę mniejszy postrach niż Eljakim. Zapytaj Jerymota, swojego brata. Powie ci to samo. Twoi konkurenci chcieli też z nim rozmawiać o tobie, ale denerwują go. Mówi im, że tracą czas. W końcu jest tam po to, żeby sprzedawać tkaniny, a nie być twoim swatem.

– Nie mogę zapytać Jerymota, bo nie ma go w domu. Pojechał do Cheszbonu z twoją karawaną, pamiętasz?

– Racja. A gdzie dzisiaj zniknęli wszyscy pozostali? Podejrzewam, że twój ojciec jest ciągle w pałacu.

– Nie, poszedł zobaczyć się z rabbim Izajaszem.

– A twoja matka jest z twoją siostrą z Anatot. Nadal nic nie wiadomo o dziecku Tirzy?

Dziewczyna pokręciła przecząco głową.

– Obiecali, że wyślą posłańca, jak tylko dziecko się urodzi. Mam nadzieję, że nie zapomną.

– Moja mała Tirza… matką – powiedział Chilkiasz z westchnięciem. – Nie mogę w to uwierzyć. Jeszcze wczoraj bujałem ją na kolanach w ogrodzie. Nie wolałabyś teraz być ze swoją siostrą i jej pierworodnym zamiast siedzieć tutaj ze swoim starym dziadkiem?

– Mama by mi na to nie pozwoliła. Boi się, że jeśli zobaczę narodziny dziecka, to już nigdy nie będę chciała wyjść za mąż.

Chlikiasz zaśmiał się.

– Jerusza jest bardzo mądrą kobietą.

– Nie będę musiała martwić się dziećmi, jeśli abba nigdy nie pozwoli mi wyjść za mąż. – Wzięła pulchną dłoń Chilkiasza w obie swoje i przyłożyła do policzka, czując miękką powierzchnię jego skóry. Kochała każdą zmarszczkę i plamkę.

– Jesteś jego najmłodszym dzieckiem, Dino. Jego dzieckiem. Eljakimowi ciężko cię wypuścić z rodzinnego gniazda. Ale gdy młody Jozue już się ustatkuje, twój dzień w końcu nadejdzie. Masz w końcu dopiero osiemnaście lat. Jesteś dopiero panienką.

– Ale Jozue chce się ożenić z moją najlepszą przyjaciółką Yael, a ona jest kilka miesięcy młodsza ode mnie.

– To właśnie tam dzisiaj poszedł?

– Tak. Jeżeli nadal będzie jadał z nimi kolację, to ojcu Yael braknie pieniędzy na wesele.

Chilkiasz zaśmiał się.

– Śmiem twierdzić, że twój brat jest zakochany. Ale to nic w porównaniu ze stanem, w jakim był twój ojciec. Nigdy nie widziałaś mężczyzny, który byłby bardziej zakochany od Eljakima.

Dina wiedziała, na co się zanosi. Słyszała tę historię niezliczoną ilość razy, ale nigdy się nią nie męczyła. Zabawnie było wyobrażać sobie abbę, który zachowuje się jak głuptas z powodu miłości do jej matki. I romantycznie było marzyć o konkurencie, który mógłby ją tak bardzo pokochać.

– Twój ojciec był przystojny, zanim przerzedziły mu się włosy a broda posiwiała. Twój brat Jozue bardzo mi go przypomina z tamtych czasów, ze swoimi niesfornymi czarnymi włosami i smutnymi oczami. Jest wysoki jak twój ojciec, ale jeszcze chudszy niż Eljakim był wtedy, jeśli to w ogóle możliwe. A twoja matka była niesamowicie piękna. Któż mógł go winić za to uczucie, które go trafiło? Ale ośmielam się twierdzić, że ty jesteś piękniejsza od swojej matki, Dino.

– Mówisz to tylko po to, by mnie rozchmurzyć.

– Nie, nie, moje dziecko. Wiesz, że ja nie kłamię. Jesteś taka smukła i delikatna, jak dobra porcelana. I ta doskonała twarz… – Trzymał ją w swoich dłoniach jak gdyby podziwiał drogocenny klejnot. – Nic dziwnego, że konkurenci ustawiają się w kolejce. Jedno spojrzenie w twoje ciemne oczy i są zgubieni. Nie, twój ojciec nie odda cię pierwszemu lepszemu. Tylko… – Głośne walenie w drzwi przerwało mu.

– Posłaniec! – krzyknęła Dina. – Dziecko Tirzy! – Podskoczyła i pobiegła do drzwi, zanim słudzy zdążyli zareagować.

– To będzie chłopak! – Chilkiasz krzyknął za nią.

Ale gdy otworzyła drzwi, na zewnątrz zobaczyła tuzin żołnierzy z pałacowej straży. Zanim zdążyła się odezwać, strażnicy popchnęli ją i weszli siłą do domu.

– Jeżeli szukacie Eljakima, mojego ojca, to…

– Chcemy jego syna, Jozuego – powiedział kapitan. – Jest tutaj?

– Dlaczego chcecie Jozuego?

Kapitan chwycił ramię Diny i zmusił ją, by usiadła na ławce przy drzwiach.

– Jeżeli zostaniesz tutaj i będziesz cicho, nic ci się dziewczyno nie stanie. – Potem kiwnął na pozostałych mężczyzn. – Przeszukajcie dom.

Rozpierzchli się we wszystkich kierunkach – na górę, na dół do pomieszczeń mieszkalnych, do kuchni i pokojów służących, na dziedziniec i do sypialni dziadka. Wydawało się, jak gdyby przewracali dom do góry nogami, przeszukując go. Usłyszała przestraszony głos Chilkiasza w pokoju obok.

– Kim jesteście? Co tutaj robicie? – Chwilę później żołnierz wyciągnął go na korytarz w nocnej szacie i postawił przed kapitanem. Dina skoczyła na równe nogi.

– Zostawcie mojego dziadka w spokoju!

– Cicho, Dino. Nic mi nie jest. – Chilkasz kiwnął na nią, żeby znowu usiadła, a potem odwrócił się do kapitana. – Powiedzcie nam, czego szukacie, i wracajcie do siebie.

– Interesuje nas tylko Jozue ben Eljakim.

– Mój wnuk? Dlaczego?

– Jeżeli nam powiesz, gdzie jest, będziesz wolny.

– Co się dzieje? Czy coś się wydarzyło?

– Wiesz, gdzie on jest, czy nie, stary człowieku?

Dina wiedziała, że jej dziadek nie będzie kłamał. To była jej wina, że postawiła go przed takim dylematem. Powiedziała Chilkiaszowi, gdzie jest Jozue.

– Mój brat jest najlepszym przyjacielem króla Manassesa! – krzyknęła. – On was wszystkich straci, gdy się o tym dowie!

Kapitan ją zignorował.

– Powiesz nam, stary człowieku?

– Nie, dopóki nie dacie mi więcej informacji…

– Trzymajcie go.

Jeden z żołnierzy chwycił Chilkiasza z tyłu i unieruchomił mu ręce za plecami. Kapitan odwiązał małą drewnianą pałkę przypiętą do pasa i uderzył nią Chilkiasza w brzuch. Dina krzyknęła. Rzuciła się, żeby zasłonić sobą dziadka.

– Nie! Stop! Nie krzywdźcie go!

Kapitan odepchnął dziewczynę.

– Niech ktoś tu przyjdzie i ją przytrzyma – zawołał. Inny żołnierz przybiegł z pokoju, chwycił Dinę i zamknął jej usta dłonią. Próbowała się uwolnić, ale na darmo.

– A teraz powiedz mi, gdzie jest twój wnuk.

– Nie… – wyjęczał Chilkiasz.

– No dalej, stary człowieku. Marnujesz mój czas.

Dina patrzyła z przerażeniem, jak kapitan uderzał jej dziadka raz po razie. Proszę, Boże! Spraw, żeby przestali! Chilkiasz zgiął się w pół, jęcząc bezradnie.

– To jest twoja ostatnia szansa – ostrzegł kapitan. Gdy Chilkiasz nie odpowiedział, kapitan zaczął go tłuc w głowę, aż po twarzy pociekła mu krew. Żołnierz, który trzymał Chilkiasza, zwolnił uścisk, i mężczyzna osunął się na ziemię.

– Nadal mnie słyszysz, stary człowieku? – zapytał kapitan. Chilkiasz zwinął się w kłębek, jęcząc w agonii.

– Może ta dziewczyna coś wie – powiedział żołnierz, który trzymał Dinę. Kapitan odwrócił się do niej.

– Chcesz patrzeć, jak twój dziadek umiera? – Brutalnie kopnął Chilkiasza. – Zadam ci to samo pytanie, które zadałem jemu. Gdzie jest Jozue ben Eljakim?

Dina nie miała skrupułów przed powiedzeniem kłamstwa, żeby ocalić dziadka. Odczekała, aż żołnierz zdjął rękę z jej ust.

– Jest w pałacu z królem Manassesem.

– Nie, nie ma go tam – powiedział kapitan. – A to cię spotka za każdym razem, gdy mnie okłamiesz. – Kucnął przy Chilkiaszu i podniósł jego głowę, po czym kilka razy cisnął nią o kamienną podłogę.

– Przestań! – krzyknęła Dina. Żołnierz szybko zakrył jej usta. Poczuła, że nogi się pod nią uginają, ale strażnik podniósł ją w górę i straciła pod nimi grunt. Chciała zwymiotować mu na dłoń. Drogi Boże, gdzie jest abba? Gdzie są wszyscy słudzy? Dlaczego nikt im nie pomógł?

Dziadek leżał bezwładnie na ziemi i nie ruszał się. Spod jego głowy wolno sączyła się ciemna strużka krwi. Jego szaty były rozrzucone, tunika pomarszczona wokół kolan, a gołe nogi wyglądały na blade i wysuszone. Dina instynktownie ruszyła się, żeby go przykryć, owinąć go szatami, żeby go ogrzać, ale żołnierz trzymał ją mocno.

– Ciebie zabiję następną, dziewczyno. Gdzie jest twój brat?

Poczuła, że dłoń odsłania jej usta.

– Pomocy! – krzyknęła. Kapitan chwycił ją za gardło obiema dłońmi i zaczął dusić. Ściskał coraz mocniej, aż Dina poczuła, że jej płuca płoną. W głowie czuła jeden wielki ucisk. Przed oczami najpierw zrobiło jej się szaro, a potem czarno. Zwijała się w ramionach żołnierza, a koszmarna wizja uduszenia ją obezwładniała. Była bliska omdlenia, gdy kapitan poluźnił swój ucisk. Dina wzięła głęboki, gwałtowny wdech.

– To twoja ostatnia szansa – powiedział. – Następnym razem umrzesz. Gdzie on jest?

Dina nie mogła myśleć. Kim są ci mordercy? Dlaczego chcieli Jozuego? Jeżeli im nie powie, gdzie jest, umrze. Ale jeśli powie, wtedy najpewniej umrze Jozue. Oni chcieli zabić ich wszystkich.

Chilkiasz wydał z siebie słabe jęknięcie i kapitan odwrócił się, by znowu go kopnąć. Czekali na jej odpowiedź. Ale Dina nie mogła sobie przypomnieć żadnych słów ani tego, jak zebrać je w zdania. Spróbowała coś powiedzieć, ale jedynym, co dobiegało z jej ust, był bełkotliwy jęk przerażenia.

Dłonie mordercy ponownie zacisnęły się wokół jej gardła. Nie mogła oddychać. Palce miażdżyły jej tchawicę. Czas zwolnił, przed oczami eksplodowały jej gwiazdy światła, które po chwili popłynęły wraz z łzami. Podczas wieczności, w której świat stawał się czarny, Dina wiedziała, że umrze.

---

– Boże Abrahama, o co chodzi? To nie może być prawda. – Eljakim próbował chodzić, ale cela więzienna była na to za mała. Mógł zrobić tylko trzy kroki, po czym musiał się odwrócić i iść w drugą stronę. Kamienna podłoga, którą czuł pod stopami, była chropowata i nierówna.

Więzienie było niczym więcej jak tylko zwykłą dziurą wykutą w skale pod pałacem, z żelaznymi drzwiami przyśrubowanymi do wejścia. Pachniało tam wilgocią i stęchlizną, jak w dawnych grobach z rozkładającymi się kośćmi. Nie było w nim okien ani lamp, więc w środku panowała większa ciemność niż podczas bezksiężycowej nocy. Przypominało to Eljakimowi tunel Syloe i próbował nie panikować na myśl o byciu pogrzebanym żywcem. Nie widział Izajasza, ale wiedział, że prorok siedzi na podłodze, kilka kroków od niego. Ta myśl go pocieszała.

– To nie może być prawda – powiedział ponownie. Powtórzył to zdanie dziesiątki razy w ciągu długich godzin, odkąd Manasses ich uwięził.

– Eljakimie – powiedział Izajasz z westchnięciem. – Dlaczego nie usiądziesz? Do rana jeszcze sporo czasu.

– Przykro mi, rabbi, ale to jakieś szaleństwo! Co u licha się dzieje? Co sobie król Manasses myśli? Jak długo potrwa ten napad złości? Chyba nie będzie nas tutaj trzymał całą noc?

– Czy ty też mnie prosisz, żebym przepowiedział przyszłość?

Eljakim usłyszał ironię w głosie Izajasza i uśmiechnął się do siebie.

– Cóż, dobrze by było wiedzieć, co się dalej wydarzy, rabbi.

– Tylko Bóg to wie. Musimy na Nim polegać. Chodź, Eljakimie. Usiądź.

Mężczyzna zrobił krok w stronę głosu Izajasza z rękami wyciągniętymi przed siebie w ciemnościach. Napotkał ścianę i osunął się na podłogę, siadając pierwszy raz, odkąd żołnierze wsadzili go do celi.

– Niezbyt tu wygodnie, prawda? – stwierdził Izajasz.

– Nie. Jest ci dość ciepło, rabbi? Ja tu zamarzam.

– Nic mi nie będzie.

Eljakim objął się ramionami i włożył dłonie w rękawy, żeby je ogrzać.

– I co teraz?

– Teraz czekamy.

– Chciałbym wierzyć, że to wszystko jest tylko straszną pomyłką. Że Manasses posłucha rano głosu rozsądku, ale…

– Wiem. Niepewność jest wrogiem naszej wiary. – Izajasz westchnął przeciągle. – „I stanie się w owym dniu, że powołam mojego sługę Eljakima, syna Chilkiasza i będzie ojcem dla mieszkańców Jeruzalemu i dla domu judzkiego. I położę na jego ramieniu klucz domu Dawida. I wbiję go jako gwóźdź na pewnym miejscu”. Pamiętasz, kiedy ci to powiedziałem?

– Jak mógłbym zapomnieć? – powiedział miękko Eljakim.

– Tam był ciąg dalszy – odrzekł Izajasz. – Nigdy nie powiedziałem ci całości. Przepraszam.

Eljakim czekał i wydawało mu się, że mija wieczność. Nie wiedział dlaczego, ale serce mu przyspieszyło. Gdy Izajasz w końcu przemówił, głos miał zachrypnięty.

– „W owym dniu – mówi Pan Zastępów – gwóźdź wbity na pewnym miejscu podda się, odłamie i spadnie, i ciężar na nim zawieszony rozbije się, gdyż Pan to powiedział”. – Szaty Izajasza zaszeleściły i Eljakim wiedział, że rabbi ociera nimi łzy.

Eljakim próbował zrozumieć słowa przepowiedni: oznaczały, że straci moc. Czy to właśnie mu się przytrafiało? Czy Izajasz wiedział, że ten dzień nadejdzie? Eljakim poszukał po omacku ramienia Izajasza i położył na nim swoją dłoń.

– Cieszę się, że nigdy mi tego nie powiedziałeś, rabbi, ale dziękuję, że zrobiłeś to teraz.

– Pan pokazał mi tak wiele o królu Jotamie, królu Achazie, królu Hiskiaszu. Ale Jahwe nie pokazał mi niczego o rządach króla Manassesa i nie wiem dlaczego.

– Nie możemy zrobić tego, o co prosił Manasses? Nie możemy pomodlić się i prosić Boga, by dał nam coś, czym go zadowolimy? Może pokaże nam swój plan dla Manassesa.

– Myślę, że taki właśnie jest Jego plan.

– Być fałszywie oskarżonym i uwięzionym? Ale dlaczego?

– Nie wiem. Jeżeli Jego wolą jest nas uwolnić, to Bóg pokaże nam, co Manasses chce wiedzieć. Jeśli nie…

Eljakim jęknął.

– Próbowałem przemyśleć ostatnich kilka dni, przypomnieć sobie coś, co mogło doprowadzić Manassesa do takiego stanu, ale nie przychodzi mi do głowy nic istotnego. Dzisiaj rano i wieczorem stałem obok niego w świątyni. Prowadził swoje sprawy jak zwykle. Nie wydarzyło się nic nietypowego. Poszedłem do domu na obiad, żeby dowiedzieć się, czy są jakieś wieści o dziecku mojej córki, i…

– Zatem będziesz dziadkiem, Eljakimie?

– Już jestem. – Mężczyzna wiedział, że Izajasz chce odwrócić jego uwagę, by pomóc przetrwać ten czas, i postanowił podjąć grę. – Mój starszy syn, Jerymot, i jego żona mają córkę. Moja córka Tirza jest żoną kapłana, więc oczywiście ma nadzieję na syna i… – Eljakim usłyszał kroki na schodach. Cela powoli napełniała się światłem wraz ze zbliżającymi się pochodniami. Zerwał się na nogi. – Och, dzięki Bogu! – Pomógł wstać Izajaszowi i ruszyli w stronę drzwi celi, gdy zobaczyli trzech żołnierzy. Ten na przedzie niósł pochodnię, a pozostali dźwigali coś, co wyglądało jak ciężki wór. Prawdopodobnie coś do spania. To znaczyło, że spędzą tu z Izajaszem noc.

– Cofnijcie się! – krzyknął pierwszy żołnierz. – Odwróćcie się w stronę ściany i połóżcie dłonie na głowach.

Zrobili, co im kazano, a Eljakim zerknął na twarz Izajasza. Rabbi wyglądał na spokojnego, ale jego oczy były zmęczone a twarz ziemista. Szaty miał pokryte gnijącymi resztkami z podłogi. Królewski doradca słyszał, jak żołnierze męczą się z ciężką belką, która blokowała drzwi, a potem usłyszał zgrzyt zardzewiałego metalu i drzwi otworzyły się. Wór upadł na podłogę z głuchym odgłosem. Potem drzwi znowu zostały zamknięte, a belka wróciła na miejsce. Eljakim odwrócił się szybko, żeby obejrzeć worek, zanim światło znowu zniknie. Ale ten kopiec nie był wiązką słomy do spania. To był jego ojciec.

– Abba! Boże Abrahama, nie! To abba!

Eljakim upadł na podłogę i chwycił ojca w ramiona, po czym zaczął go kołysać. Chilkiasz miękko pojękiwał. Izajasz kucnął przy nich. Po chwili światło zgasło i w celi znowu zapadły ciemności. Eljakim dotykał twarzy ojca opuszkami palców; była spuchnięta i lepka od krwi. Nie chciał uwierzyć, że Manasses wciągnął Chilkiasza w ten koszmar.

– Abbo, co ci się stało?

– Eljakim? – wyszeptał starzec.

– Tak, abbo. Jestem tutaj.

– Nie widzę.

– To dlatego, że tutaj nie ma światła. – Rękawy Eljakima zaczynały wilgotnieć w miejscu, w którym spoczywała na nich głowa ojca. Dotknął włosów Chilkiasza drugą dłonią. Były skłębione i oblepione krwią. – Drogi Boże, abbo! Kto ci to zrobił?