Wiara, zwątpienie, fanatyzm. Czy trzeba w coś wierzyć? - Osho - ebook

Wiara, zwątpienie, fanatyzm. Czy trzeba w coś wierzyć? ebook

Osho

4,8

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Jakie czynniki sprawiają, że postrzegamy jednych jako „swoich”, a innych jako „obcych”? Osho szuka przyczyn istniejącej w ludziach potrzeby przynależności i autorytetu. Twierdzi, że religijności można jedynie doświadczać, nie potrzebuje ona wzniosłych słów i potwierdzania idei u innych.

I nieważne, czy jesteś wierzący, czy nie – religijność może cię uchronić od stania się fanatykiem, sama religia nie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 216

Oceny
4,8 (5 ocen)
4
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
2glaski

Nie oderwiesz się od lektury

Książka, która pozwala zrozumieć czym różni się religia (religie) od prawdziwej religijności. Tylko religijność – stan medytacyjny przybliża nas do prawdy, błogości i całkowitego połączenia z egzystencją, boskością.
00

Popularność




Tytuł ory­gi­nału: BELEF, DOUBT, AND FANA­TI­CISM: IS IT ESSEN­TIAL TO HAVE SOME­THING TO BELIEVE IN?

Redak­cja: Kry­styna Pod­haj­ska Korekta: Igor Mazur Pro­jekt okładki: Pola Raple­wicz & Daniel Rusi­ło­wicz RM Pro­jekt Zdję­cie na okładce: © Wil­lyam Brad­berry / Shut­ter­stock Redak­tor pro­wa­dzący: Anna Brze­ziń­ska

Wszel­kie prawa zastrze­żone. Żadna część tej publi­ka­cji nie może być powie­lana ani roz­po­wszech­niana za pomocą urzą­dzeń elek­tro­nicz­nych, mecha­nicz­nych, kopiu­ją­cych, nagry­wa­ją­cych i innych bez uprzed­niej zgody wła­ści­ciela praw.

Copy­ri­ght © 2012 by OSHO Inter­na­tio­nal Foun­da­tion, Swit­zer­land. www.osho.com/copy­ri­ghts Copy­ri­ght © for Polish edi­tion by Wydaw­nic­two Czarna Owca, 2023, War­szawa Copy­ri­ght © for Polish trans­la­tion by Bogu­sława Jur­ke­vich 2016

Mate­riał zawarty w tej książce pocho­dzi z róż­nych wystą­pień publicz­nych Osho. Wszyst­kie wykłady Osho zostały wydane w cało­ści w for­mie książ­ko­wej i są rów­nież dostępne w postaci ory­gi­nal­nych nagrań. Nagra­nia dźwię­kowe i pełny zbiór tek­stów można zna­leźć w inter­ne­cie: OSHO Library, www.osho.com

OSHO jest zare­je­stro­wa­nym zna­kiem han­dlo­wym Osho Inter­na­tio­nal Foun­da­tion, www.osho.com/tra­de­marks

Wyda­nie I

Wszel­kie prawa zastrze­żone. Niniej­szy plik jest objęty ochroną prawa autor­skiego i zabez­pie­czony zna­kiem wod­nym (water­mark). Uzy­skany dostęp upo­waż­nia wyłącz­nie do pry­wat­nego użytku. Roz­po­wszech­nia­nie cało­ści lub frag­mentu niniej­szej publi­ka­cji w jakiej­kol­wiek postaci bez zgody wła­ści­ciela praw jest zabro­nione.

ISBN 978-83-8252-857-2

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer.

Wstęp

Prawda wyzwala. I na tym koniec. Cała reszta wytwa­rza przy­wią­za­nie, jest obcią­że­niem. Prawdy nie można odna­leźć dzięki wysił­kom inte­lektu, ponie­waż ona nie jest teo­rią, lecz wynika z doświad­cze­nia. Aby ją poznać, musisz jej doświad­czyć – i dla­tego miliony ludzi popeł­niają błąd. Sądzą, że jeśli będą upar­cie wie­rzyć, pozwoli im to dotrzeć do prawdy. A prze­cież wiara nie jest prawdą. Jest jedy­nie teo­rią na temat prawdy, bo słowa, księgi, dok­tryny ani dogmaty nie zawie­rają prawdy. Ten, kto upar­cie wie­rzy, przy­po­mina czło­wieka, który czyta książkę kuchar­ską i liczy na to, że tak zaspo­koi głód. Nie­stety, pozo­staje głodny.

Prawda to pokarm. Należy go prze­tra­wić, przy­swoić; trzeba pozwo­lić, żeby prze­nik­nęła do krwi, żeby była w każ­dym ude­rze­niu serca. Prawda musi prze­nik­nąć do two­jego wnę­trza, musi się stać czę­ścią cie­bie. Wiara ni­gdy nie zosta­nie zasy­mi­lo­wana; jest czymś zewnętrz­nym w sto­sunku do cie­bie.

Możesz być hin­du­istą, ale hin­du­izm pozo­sta­nie jedy­nie kon­cep­cją inte­lek­tu­alną. Możesz być chrze­ści­ja­ni­nem czy muzuł­ma­ni­nem, ale to nie jest część two­jej istoty. W głębi cie­bie czai się wąt­pli­wość.

Sły­sza­łem taką histo­rię:

Titow, rosyj­ski astro­nauta, wró­cił z lotu w kosmos. W pry­wat­nej roz­mo­wie Chrusz­czow zapy­tał go, czy widział tam kogoś. Podobno Titow odpo­wie­dział:

– Tak. Naprawdę ujrza­łem Boga.

Chrusz­czow na to:

– Wie­dzia­łem. Znasz jed­nak nasze zasady: nie mów o tym nikomu.

Jakiś czas potem Titow spo­tkał się z patriar­chą Rosyj­skiego Kościoła Pra­wo­sław­nego. Patriar­cha zapy­tał go, czy widział kogoś w kosmo­sie. Titow zgod­nie z pole­ce­niem Chrusz­czowa odpo­wie­dział:

– Nie. Nikogo tam nie było.

Patriar­cha na to:

– Wie­dzia­łem. Znasz jed­nak nasze zasady: nie mów o tym nikomu.

Jaka­kol­wiek jest twoja wiara, towa­rzy­szą jej wąt­pli­wo­ści. Wąt­pie­nie jest w cen­trum, wiara scho­dzi na bok. Twoje życie jest zasad­ni­czo uwa­run­ko­wane przez wąt­pli­wo­ści, nie przez wiarę. Możesz być komu­ni­stą, ale gdzieś w głębi cie­bie tkwią wąt­pli­wo­ści. Możesz być kato­li­kiem, chrze­ści­ja­ni­nem, teistą… Wąt­pli­wo­ści cię nie opusz­czają.

Pozna­łem wiele osób nale­żą­cych do prze­róż­nych Kościo­łów i sekt. Wszyst­kie te osoby miały takie same wąt­pli­wo­ści. Nie­wiara nie może być hin­du­istyczna, chrze­ści­jań­ska ani islam­ska. Nie może być ani komu­ni­styczna, ani antykomu­ni­styczna. Nie­wiara jest czy­sta – jest po pro­stu nie­wiarą. Czy­stej nie­wie­rze potrzebne jest czy­ste zaufa­nie.

Czy­sta nie­wiara nie zosta­nie znisz­czona przez kon­cep­cje, wie­rze­nia, teo­rie, filo­zo­fie, wszystko jedno: hin­du­istyczne, chrze­ści­jań­skie, islam­skie. Co zatem można zro­bić z nie­wiarą?

Praw­dziwy poszu­ki­wacz nie szuka wspar­cia w żad­nych wie­rze­niach. Pra­gnie dotrzeć do leżą­cego bar­dzo głę­boko cen­trum sie­bie, w któ­rym nie ma już wąt­pli­wo­ści. Zro­zum to. Musisz wejść głę­boko, tak głę­boko, żeby zna­leźć się w cen­trum. Wtedy wąt­pli­wo­ści prze­miesz­czą się na pobo­cze. Ludzie tego nie robią. Kur­czowo trzy­mają się swo­jej wiary, znaj­du­ją­cej się na pobo­czu – zwąt­pie­nie pozo­staje wtedy w cen­trum. Trzeba wiarę i zwąt­pie­nie zamie­nić miej­scami.

Nie martw się tym, że wąt­pisz. Pomiń to. Niech sobie będzie! Nie przy­kry­waj się wiarą, nie bądź stru­siem. Zmierz się z wąt­pli­wo­ściami, wejdź głę­biej niż tam, gdzie one się zgro­ma­dziły. Wtedy nastąpi taka chwila… W naj­głęb­szym miej­scu, w samym cen­trum cie­bie, jest tylko i wyłącz­nie życie. Kiedy dotrzesz do tego miej­sca, dotkniesz go, wąt­pli­wo­ści staną się czymś na mar­gi­ne­sie. Łatwo je będzie odrzu­cić. Żeby to zro­bić, nie potrze­bu­jesz chwy­tać się żad­nej wiary. Po pro­stu zoba­czysz, jaka to głu­pota, jaka nie­do­rzecz­ność. Dostrze­żesz, jak nisz­czące dla two­jego życia są wąt­pli­wo­ści, jak sys­te­ma­tycz­nie kru­szą twoją istotę, jak bar­dzo są tru­jące. Jeśli jed­nak poprze­sta­niesz na prze­ko­na­niu się o tym, jak wąt­pli­wo­ści cię zatru­wały, jak nie pozwa­lały ci praw­dzi­wie się rado­wać, stra­cisz wielką oka­zję. Odrzuć wąt­pli­wo­ści, nie­wiarę. Nie musisz jej zamie­niać na jakąś wiarę.

Czło­wiek ufny nie musi wie­rzyć – on po pro­stu ufa, bo poznał piękno życia. Poznał jego wiecz­ność i ponad­cza­so­wość. Zro­zu­miał, że to w nim znaj­duje się Kró­le­stwo Boga. Stał się kró­lem, i to nie w zwy­kłym zna­cze­niu tego słowa, ponie­waż kró­le­stwo, które znaj­duje się w świe­cie zewnętrz­nym, jest kró­le­stwem ułudy. Możesz być kró­lem, ale naj­wy­żej kar­cia­nym albo angiel­skim. Żadna war­tość, tylko sub­sty­tut, napu­szony sym­bol bez zna­cze­nia. Praw­dziwe kró­le­stwo znaj­duje się wewnątrz. Naj­bar­dziej zdu­mie­wa­jące jest to, że nosisz je w sobie zupeł­nie nie­świa­domy, nie wiesz, jakie skarby posia­dasz i jakie jesz­cze możesz posiąść.

Reli­gia nie jest poszu­ki­wa­niem wiary. Reli­gia to wkła­da­nie wysiłku w pozna­nie naj­głęb­szych pokła­dów wła­snej istoty, w dotknię­cie głębi wła­snej egzy­sten­cji. Doświad­cze­nie głębi wła­snej egzy­sten­cji jest tym, co okre­ślamy sło­wem prawda. Jest doświad­cze­niem egzy­sten­cjal­nym.

1. Wiara nie daje odpowiedzi

Pra­gnął­bym, żeby­ście wszy­scy stali się gno­sty­kami. Żeby­ście doznali takiego poziomu doświad­cza­nia, kiedy zda­rzają się rze­czy nie do opi­sa­nia, bo język zostaje o całe lata świetlne w tyle, kiedy to, co prze­ży­wa­cie, nie daje się w żaden spo­sób skon­cep­tu­ali­zo­wać.

Nie można stwier­dzić, że Bóg jest, ani nie można stwier­dzić, że Boga nie ma. Nie możesz powie­dzieć, że nie wolno tak mówić. Możesz po pro­stu zacho­wać mil­cze­nie. Ci, któ­rzy rozu­mieją mil­cze­nie, zrozu­mieją odpo­wiedź. Możesz pomóc ludziom dojść do mil­cze­nia – to wła­śnie robią gno­stycy. Można to nazwać medy­ta­cyj­no­ścią, uważ­no­ścią – to jedy­nie nazwy, nad­rzędną war­to­ścią jest bowiem zacho­wa­nie abso­lut­nej ciszy, takiej, że nic się w tobie nie poru­sza, nic nie drży. W takim sta­nie dostę­pu­jesz bosko­ści. Boskość jest wtedy wszę­dzie – w tobie, poza tobą…

Czy wierzysz w Boga?

Nie wie­rzę w wie­rze­nia. To musi być jasne od samego początku. Nikt mnie nie pyta: „Wie­rzysz w słońce? Wie­rzysz w księ­życ?”. Nikt nie zadaje takich pytań. Spo­tka­łem miliony ludzi, odpo­wia­da­łem na ich pyta­nia przez trzy­dzie­ści lat. Nikt nie pyta: „Wie­rzysz w kwiat róży?”. Nie ma takiej potrzeby: widać, czy kwiat róży ist­nieje, czy nie ist­nieje. Fik­cja wymaga wiary, fakty – nie.

Bóg jest naj­więk­szą fik­cją, jaką stwo­rzył czło­wiek; dla­tego musisz w niego wie­rzyć. A dla­czego czło­wiek musiał stwo­rzyć tę fik­cję? Zapewne ist­nieje jakaś wewnętrzna potrzeba, którą ta fik­cja ma zaspo­koić. Ja nie mam takiej potrzeby, więc nie mam rów­nież takiego pro­blemu. Pozwól­cie jed­nak, że wyja­śnię wam, dla­czego ludzie zawsze wie­rzyli w jakie­goś Boga.

Jedną z naj­waż­niej­szych rze­czy, które należy wie­dzieć o umy­śle ludz­kim, jest to, że zawsze usi­łuje on zna­leźć zna­cze­nie życia, nadać życiu zna­cze­nie. Jeśli życie nie ma zna­cze­nia, czu­jesz nagle… po co wła­ści­wie tu jesteś? Po co w ogóle żyć, po co oddy­chać? Dla­czego miał­byś jutro rano wsta­wać i podą­żać tą samą wytartą ścieżką: her­bata, śnia­da­nie, ta sama żona, te same dzieci, taki sam bez­myślny poca­łu­nek dla żony przed wyj­ściem? Potem to samo biuro, ta sama praca aż do wie­czora i znu­dzony, znu­żony wra­casz do domu. Po co to wszystko robisz? Umysł zadaje pyta­nie: Czy to ma jakieś zna­cze­nie, czy po pro­stu wege­tu­jesz?

Czło­wiek szu­kał więc zna­cze­nia. Stwo­rzył Boga jako fik­cję, która nadaje zna­cze­nie. Świat bez Boga wydaje się przy­pad­kowy. Mądry Bóg stwo­rzył świat po to, żebyś mógł wzra­stać, roz­wi­jać się, robić inne rze­czy. Usuń Boga, a świat sta­nie się przy­pad­kowy, nie­ważny. Umysł ma wro­dzoną nie­zdol­ność do życia pozba­wio­nego sensu, toteż wymy­śla prze­różne fik­cje: Boga, nir­wanę, niebo, raj, życie po życiu – two­rzy cały sys­tem. Sys­tem ten jest fik­cyjny i służy jedy­nie zaspo­ko­je­niu pew­nych potrzeb psy­chicz­nych.

Nie mogę powie­dzieć, że Bóg ist­nieje, tak jak nie mogę powie­dzieć, że Bóg nie ist­nieje. Pyta­nie o to, czy wie­rzę w Boga, nie ma dla mnie zna­cze­nia. Jest wyima­gi­no­wane. Moje zada­nie polega na czymś zupeł­nie innym.

Moje zada­nie polega na tym, by uczy­nić twój umysł tak doj­rza­łym, żeby pięk­nie sobie radził z życiem, które nic nie zna­czy.

Jakie zna­cze­nie ma róża albo obłok pły­nący po nie­bie? Nie mają zna­cze­nia, ale jest w nich tyle piękna. Nie ma zna­cze­nia – rzeka pły­nie i jest w tym tyle rado­ści, że doszu­ki­wa­nie się zna­cze­nia jest nie­po­trzebne! Gdyby czło­wiek był zdolny do życia bez dopa­try­wa­nia się zna­cze­nia, z chwili na chwilę, pięk­nie, błogo, zupeł­nie bez powodu… Wystar­czy oddy­chać! O co miał­byś pytać i w jakim celu? Dla­czego usi­łu­jesz z życia zro­bić biz­nes?

Nie wystar­cza ci miłość? Czy musisz pytać, jakie zna­cze­nie ma miłość? A jeśli miłość nie ma zna­cze­nia, to oczy­wi­ście twoje życie staje się pozba­wione miło­ści. Zada­jesz nie­wła­ściwe pyta­nie. Miłość sama w sobie jest wystar­czająca. Nie musi mieć jakie­goś zna­cze­nia, by być piękna, rado­sna. Jakie zna­cze­nie mają ptaki śpie­wa­jące o poranku? Moim zda­niem cała egzy­sten­cja jest pozba­wiona zna­cze­nia. Im bar­dziej mil­czący się staję, im bar­dziej zestra­jam się z egzy­sten­cją, tym jaśniej widzę, że nie ma żad­nej potrzeby nada­wa­nia zna­cze­nia. To, co jest, jest wystar­czające.

Nie twórz fik­cji. Kiedy stwo­rzysz jedną fik­cję, musisz stwo­rzyć setki kolej­nych fik­cji, które będą nada­wać jej wia­ry­god­ność, bo nie ma ona wspar­cia w rze­czy­wi­sto­ści.

Na przy­kład są reli­gie, któ­rych wyznawcy wie­rzą w Boga, i są takie, w któ­rych wyznawcy nie wie­rzą w Boga. Bóg nie jest więc konieczny do tego, by ist­niała reli­gia. Bud­dyzm nie polega na wie­rze w Boga, dźi­nizm nie polega na wie­rze w Boga. Spró­buj to zro­zu­mieć, bo na Zacho­dzie ludzie mają z tym pro­blem. Znają tylko trzy reli­gie: chrze­ści­jań­stwo, juda­izm i islam. Każda z nich polega na wie­rze w Boga. Nie wie­dzą o Bud­dzie – on ni­gdy nie wie­rzył w Boga.

Znam pewną wypo­wiedź Her­berta G. Wel­lsa o Gau­ta­mie Bud­dzie. Powie­dział: „Jest on naj­więk­szym bez­boż­ni­kiem, a jed­no­cze­śnie jest naj­bar­dziej reli­gijny”. Czło­wiek bez­bożny, ale reli­gijny? Myśli­cie, że to sprzecz­ność? Nie ma w tym żad­nej sprzecz­no­ści. Budda ni­gdy nie wie­rzył w Boga, nie było takiej potrzeby. Czuł się tak speł­niony, że to speł­nie­nie ota­czało go niczym zapach. Maha­wira ni­gdy nie wie­rzył w Boga, a jego życie było tak reli­gijne, jak to tylko moż­liwe.

Kiedy mówię, że Bóg jest fik­cją, pro­szę, nie zro­zum­cie mnie opacz­nie. Bóg jest fik­cją, ale reli­gij­ność nie jest fik­cją, jest war­to­ścią. „Bóg” jest osobą – i na tym polega fik­cja; nie ma Boga sie­dzą­cego w nie­bio­sach, który kie­dyś stwo­rzył świat. Czy sądzi­cie, że Bóg stwo­rzyłby ten bała­gan, który nazy­wa­cie świa­tem? To co by zostało dla dia­bła? Jeśli ktoś stwo­rzył taki świat, to zapewne dia­beł, nie Bóg.

Fik­cja, ta stara fik­cja, powta­rzana miliony razy staje się prawdą. Była powta­rzana tak czę­sto, że nie zasta­na­wia­cie się nawet nad tym, jaki świat stwo­rzył Bóg, jakiego czło­wieka stwo­rzył Bóg. Ta wście­kła ludz­kość… W ciągu trzech tysięcy lat ludzie wywo­łali pięć tysięcy wojen. To ma być stwo­rzone przez Boga? I na­dal czło­wiek przy­go­to­wuje się do total­nej, samo­bój­czej, naj­strasz­niej­szej wojny. Stoi za tym „Bóg”.

Nawet bar­dzo głu­pie fik­cje mogą się zamie­nić w rze­czy­wi­stość, kiedy zaczniesz w nie wie­rzyć! Bóg stwo­rzył świat – chrze­ści­ja­nie myślą, że stało się to dokład­nie cztery tysiące cztery lata przed Chry­stu­sem. Oczy­wi­ście, zapewne był to ponie­dział­kowy pora­nek, pierw­szy dzień stycz­nia. Myślę, że tak było, bo tak mówi Biblia. Mamy dowody, tysiące dowo­dów, że Zie­mia ma miliony lat. Odna­leź­li­śmy szczątki zwie­rząt sprzed milio­nów lat, ludz­kie szczątki sprzed całych tysiąc­leci. A co na ten temat powie­dział ostatni papież? Powie­dział: „Świat został stwo­rzony dokład­nie w spo­sób opi­sany w Biblii”. Cztery tysiące cztery lata przed Chry­stu­sem, to zna­czy sześć tysięcy lat temu.

Prze­czy temu mnó­stwo fak­tów. W Indiach zna­leź­li­śmy mia­sta zało­żone ponad sie­dem tysięcy lat temu. Jak potwier­dzają bada­nia naukowe, nie­które Wedy powstały co naj­mniej dzie­sięć tysięcy lat temu. Jak twier­dzą hin­du­iści, mają one dzie­więć­dzie­siąt tysięcy lat, ponie­waż zawie­rają infor­ma­cje o gwiaz­do­zbio­rach, które powstały w tam­tych cza­sach.

Co powie­dział ostatni papież? Powie­dział: „Bóg stwo­rzył świat i wszyst­kie te rze­czy. Jest wszech­mo­gący, cztery tysiące cztery lata przed Chry­stu­sem stwo­rzył świat razem z kośćmi zwie­rząt, które pocho­dzą sprzed milio­nów lat”. Dla Boga wszystko jest moż­liwe! Jedna fik­cja, którą musisz wspie­rać inną fik­cją, i tak dalej, aż doj­dziesz do absurdu. Ale po co? Ludz­kość zadaje sobie to pyta­nie wciąż na nowo.

Uza­sad­nie­nie jest nie­zwy­kle pro­ste. Widzisz ziem­ski dzban. Wiesz, że sam się nie ule­pił; musiał go ule­pić garn­carz. To pro­sty argu­ment, któ­rego uży­wają wszyst­kie reli­gie: żaden ziem­ski dzban nie może powstać sam z sie­bie, lecz potrze­buje garn­carza, który go ulepi; ten ogromny wszech­świat potrze­buje stwórcy. I to zado­wala pro­ste ludz­kie umy­sły. Nie może jed­nak zado­wo­lić tych racjo­nal­nych, bar­dziej wyra­fi­no­wa­nych.

Jeśli twier­dzisz, że wszech­świat potrze­buje stwórcy, nie unik­niesz pyta­nia o to, kto stwo­rzył Boga. I wtedy wpa­dasz w reduc­tio ad absur­dum (spro­wa­dze­nie do nie­do­rzecz­no­ści – przyp. tłum.). Bóg numer jeden stwo­rzył Boga numer dwa, Bóg numer dwa – Boga numer trzy, ten z kolei – Boga numer cztery i tak bez końca. Nie chcę kon­ty­nu­ować tego absurdu. Lepiej powstrzy­mać pierw­szą fik­cję, w prze­ciw­nym razie będzie się roz­sie­wać nasiona kolej­nych fik­cji.

Twier­dzę, że ist­nie­nie samo w sobie jest wystar­cza­jące, nie potrze­buje stwórcy. Samo się stwa­rza.

Zamiast więc pytać mnie, czy wie­rzę w Boga, powi­nie­neś zapy­tać mnie, co jest dla mnie sub­sty­tu­tem Boga stwo­rzy­ciela. Moim sub­sty­tu­tem jest egzy­sten­cjalna ener­gia two­rze­nia. I według mnie bycie kre­atyw­nym jest naj­waż­niej­szą cechą reli­gij­no­ści.

Jeśli napi­szesz pio­senkę, jeśli skom­po­nu­jesz muzykę, jeśli zało­żysz ogród, jesteś reli­gijny. Cho­dze­nie do kościoła jest głu­pie, zało­że­nie ogrodu jest cudow­nie reli­gijne. Dla­tego moja wspól­nota, moja praca jest dla mnie prak­ty­ko­wa­niem reli­gij­no­ści. Modlimy się, two­rząc. W żaden inny spo­sób. Dla mnie Bogiem jest two­rze­nie. Będzie jed­nak lepiej, jeśli pozwo­li­cie, że słowo „Bóg” zamie­nię na „boskość”, ponie­waż nie chciał­bym być źle zro­zu­miany. Nie ma takiej osoby jak Bóg, jest ogromna ener­gia – eks­plo­du­jąca, nie­skoń­czona, roz­prze­strze­nia­jąca się. Ta eks­plo­du­jąca, nie­skoń­czona, roz­prze­strze­nia­jąca się ener­gia, ta kre­atyw­ność jest bosko­ścią.

Wiem to, nie muszę w to wie­rzyć. „Spró­bo­wa­łem” – nie „wie­rzę”. Doty­ka­łem, wdy­cha­łem, pozna­łem to za pośred­nic­twem głębi swo­jej istoty. I to jest tak samo w tobie jak we mnie. Po pro­stu spójrz do swo­jego wnę­trza. Wystar­czy obró­cić się o sto osiem­dzie­siąt stopni i poznasz prawdę. Wtedy nie szu­kasz wie­rzeń. Jedy­nie ślepcy wie­rzą w ist­nie­nie świa­tła. Ci, któ­rzy mają oczy… nie wie­rzą w ist­nie­nie świa­tła, lecz po pro­stu je widzą.

Nie chcę, żebyś wie­rzył w cokol­wiek. Chcę, żebyś miał oczy. Kiedy masz oczy, dla­czego miał­byś poprze­stać na wie­rze­niu – niczym śle­piec? Prze­cież nie jesteś ślep­cem. Być może masz tylko zamknięte oczy. Być może nikt ci nie powie­dział, że możesz je otwo­rzyć. Żyjesz w ciem­no­ści i w ciem­no­ści zada­jesz pyta­nie: Czy świa­tło ist­nieje?

Przy­po­mniała mi się krótka histo­ria z życia Gau­tamy Buddy. Otóż pewien śle­piec miał bar­dzo logiczne podej­ście do życia. Tak logiczne, że cała jego wio­ska, wszy­scy pan­dici, mieli go ser­decz­nie dość. Nie byli w sta­nie udo­wod­nić mu ist­nie­nia świa­tła. Wszy­scy je widzieli, tylko śle­piec nie. Powie­dział:

– Wszyst­kiego, co ist­nieje, można dotknąć. Przy­nie­ście mi świa­tło, chciał­bym go dotknąć. Wszystko, co ist­nieje, można ude­rzyć tak, że wyda dźwięk. Chciał­bym usły­szeć dźwięk, który wydaje świa­tło. Jeśli ma ono jaki­kol­wiek zapach, daj­cie mi je pową­chać. Jeśli ma smak, chciał­bym go skosz­to­wać. Te cztery rze­czy mogą mnie prze­ko­nać.

Nie można spró­bo­wać smaku świa­tła, nie wyda ono dźwięku, nie ma zapa­chu i nie można go dotknąć. Ale ślepy logik śmiał się i mówił:

– Chce­cie mi udo­wod­nić, że jestem ślepy, i dla­tego stwo­rzy­li­ście fik­cję, którą nazy­wa­cie świa­tłem. Nie ma świa­tła. Wszy­scy jeste­ście tak samo ślepi jak ja; sami się okła­mu­je­cie.

Nie­da­leko wio­ski prze­cho­dził Gau­tama Budda, więc jej miesz­kańcy pomy­śleli, że sko­rzy­stają z tej oka­zji. Zapro­wa­dzili ślepca do Buddy. Liczyli na to, że on im pomoże. Budda wysłu­chał ich opo­wie­ści i powie­dział:

– Śle­piec ma rację. To wy się myli­cie. On potrze­buje nie waszych argu­men­tów, tylko lekar­stwa, które przy­wróci mu wzrok. Przy­pro­wa­dzi­li­ście go do nie­wła­ści­wej osoby. Zabierz­cie go do leka­rza.

Budda miał swo­jego oso­bi­stego dok­tora, któ­rego przy­dzie­lił mu wielki król Bim­bi­sara, aby trosz­czył się o jego ciało. Powie­dział więc:

– Nie musi­cie daleko szu­kać dobrego leka­rza, bo jeden z nich mi towa­rzy­szy. Zapro­wadź­cie ślepca do niego.

Zosta­wił leka­rza w wio­sce i poszedł dalej. Za trzy mie­siące śle­piec przej­rzał na oczy – miał jedy­nie nie­groźną cho­robę. Jego oczy pokry­wała błona i lekarz ją usu­nął. Przy­szedł do Buddy roz­ra­do­wany:

– Gdyby nie zapro­wa­dzili mnie do cie­bie, przez resztę życia uwa­żał­bym, że świa­tło nie ist­nieje, a oni nie byliby w sta­nie udo­wod­nić mi, że jest ina­czej.

Nie można ani potwier­dzić, że boskość ist­nieje, ani zaprze­czyć jej ist­nie­niu. To coś, czego możesz doświad­czać.

Zapewne cię to zdziwi, ale słowa „medy­cyna” i „medy­ta­cja” mają wspólny rdzeń. Medy­cyna leczy ciało, medy­ta­cja leczy twoją istotę, twoje wnę­trze.

Doświad­czam bosko­ści wszę­dzie wokół sie­bie, bo nic innego nie ist­nieje. Nie ma Boga. A jeśli chcesz doświad­czać bosko­ści – wystar­czy chwila medy­ta­cji, odsu­nię­cie myśli i pozo­sta­nie uważ­nym. Jeśli jesteś uważny, twoje myśli zaczy­nają opa­dać jak liście jesie­nią. Gdy pozo­sta­nie sama uważ­ność i nie będzie żad­nej myśli, odnaj­dziesz swój wła­sny język i poczu­jesz to, o czym mówię. Dopóty, dopóki tam nie dotrzesz, nie wierz mi, nie wierz nikomu, bo wiara może się stać żebraczką. Możesz zado­wo­lić się wiarą i ni­gdy nie podej­miesz próby doświad­cze­nia bosko­ści.

Nie­dawno dowie­dzia­łem się, że pre­zy­dent Reagan chce wpro­wa­dzić minutę ciszy w każ­dej szkole, uczelni i insty­tu­cji. Pomysł jest dosko­nały, ale nie wiem, czy Reagan rozu­mie, co ozna­cza minuta ciszy. Zapewne ma na myśli minutę mil­cze­nia, nie­mó­wie­nia. Nie­mó­wie­nie nie ozna­cza ciszy. Możesz nic nie mówić, możesz nic nie robić, ale wewnątrz cie­bie koła­czą się tysiące myśli. Dzień i noc trwa goni­twa myśli. Chciał­bym zapro­po­no­wać Reaga­nowi, aby spró­bo­wał minuty praw­dzi­wej ciszy. Praw­dziwa cisza ozna­cza, że przez minutę przez ekran świa­do­mo­ści nie prze­su­wają się żadne myśli. To nie­ła­twe. To nawet jedna z naj­trud­niej­szych rze­czy na świe­cie. Ale może ci się udać, jeśli pró­bu­jesz…

Jeżeli to potrwa minutę – wystar­czy. Jeśli przez minutę możesz być w sta­nie, w któ­rym nie poja­wia się żadna myśl… Pra­cuję nad tym przez całe życie: uczę ludzi zacho­wy­wać ciszę. Nie­któ­rzy patrzyli na zega­rek; trudno było im wytrzy­mać bez żad­nych myśli przez dwa­dzie­ścia sekund. Minuta wyda­wała się im za długa. Jedna myśl goniła drugą… „Aha! Już dwa­dzie­ścia sekund”. Koniec – myśl się poja­wiła.

Jeśli umiesz zacho­wać ciszę przez minutę, opa­no­wa­łeś pewną sztukę. Możesz teraz zacho­wać ciszę przez dwie minuty, bo to jest to samo – pierw­sza minuta nie różni się od dru­giej. Możesz zacho­wać ciszę przez trzy minuty – wszyst­kie minuty są takie same. Musisz po pro­stu usiąść z zamknię­tymi oczami i zacząć obser­wo­wać swoje myśli. Na początku będzie to jak ruch w godzi­nach szczytu, ale powoli ulice zaczną pusto­szeć. Coraz mniej aut, coraz mniej myśli, coraz mniej ludzi. Prze­rwy bez myśli się wydłużą. Jeśli będziesz kon­se­kwent­nie pró­bo­wać co dzień przez trzy mie­siące, na pewno w końcu będziesz w sta­nie trwać minutę w ciszy.

Nie wiem, czy pre­zy­dent Reagan kie­dy­kol­wiek tego pró­bo­wał, bo żaden czło­wiek, który zna smak ciszy, nie będzie pró­bo­wał zostać pre­zy­dentem kraju, nie będzie poli­ty­kiem. To nie jest dla medy­tu­ją­cych, to jest dla prze­cięt­nia­ków, wszel­kiego rodzaju głup­ców i idio­tów.

Zanim Reagan stał się pre­zy­den­tem, miał małpę… W dniu, w któ­rym wybrano go na pre­zy­denta, jeden z moich ame­ry­kań­skich san­n­ja­si­nów przy­niósł mi jego zdję­cie z małpą i powie­dział:

– Reagan został dziś ogło­szony pre­zy­den­tem. Jak to sko­men­tu­jesz?

Przez dłuż­szy czas przy­glą­da­łem się zdję­ciu. San­n­ja­sin wyglą­dał na zasko­czo­nego.

– O co cho­dzi? Czemu tak się przy­glą­dasz? – zapy­tał.

– Zasta­na­wiam się, kto jest Reaga­nem, a kto małpą na tym zdję­ciu. Które z nich zostało pre­zy­den­tem?

Zaśmiał się i wska­zał mi pal­cem Reagana. Pamię­tam, że powie­dzia­łem:

– Byłoby lepiej, gdyby małpa została pre­zy­den­tem.

Na pewno Moskwa zro­bi­łaby wkrótce to samo. Rosja­nie nie chcie­liby zostać w tyle za Ame­ryką i wybra­liby małpę na swo­jego przy­wódcę. I jedna rzecz jest abso­lut­nie pewna – z małpą w Bia­łym Domu i małpą na Kremlu świat nie musiałby oba­wiać się trze­ciej wojny świa­to­wej, która znisz­czy całą ludz­kość i wszel­kie prze­jawy życia na Ziemi.

Poli­tycy to małpy. Tak naprawdę, niech mi małpy wyba­czą, poli­tycy są od nich gorsi.

Pomysł z minutą ciszy jest jed­nak bar­dzo dobry. Raz na jakiś czas nawet w umy­śle poli­tyka poja­wia się dobry pomysł. Jeśli Reagan naprawdę chce wpro­wa­dzić minutę ciszy, mogę zapew­nić mu ludzi, któ­rzy na uni­wer­sy­te­tach, w szko­łach i insty­tu­cjach będą uczyć tego, jak zacho­wać ciszę. Mogę roze­słać swo­ich san­n­ja­si­nów po Ame­ryce, żeby uczyli bycia w ciszy.

Przeżyłem szok, kiedy usłyszałem wypowiedziane przez ciebie zdanie, że Bóg nie istnieje. Zrodziło się we mnie pytanie: Jak mogłaby istnieć religia bez Boga? Czyż Bóg nie jest centrum, a religia jego otoczeniem?

Całe szczę­ście, że prze­ży­łeś szok. To dowo­dzi two­jej inte­li­gen­cji. Miliony ludzi na ziemi zatra­ciły umie­jęt­ność bycia w szoku. Ludzie są od wie­ków hip­no­ty­zo­wani, warun­ko­wani w taki spo­sób, że szok nie ma do nich dostępu. Wszyst­kie reli­gie, tak zwane reli­gie, pseudoreli­gie robią tylko jedno: amor­ty­zują szok. Moim zada­niem jest zabrać amor­ty­za­tory i spra­wić, że znowu będziesz wraż­liwy, dzięki czemu będziesz wąt­pił, zada­wał pyta­nia, docie­kał.

Kto wątpi aż do końca, ten dociera do odpo­wie­dzi. Kto docieka aż do końca, ten zdo­bywa wie­dzę. Ci, któ­rzy wie­rzą bez poda­wa­nia w wąt­pli­wość, bez sta­wia­nia pytań, bez docie­ka­nia, pozo­stają ciemni, mar­twi, głupi. Gra­tu­luję ci więc tego szoku; to dobry począ­tek. Czło­wiek głupi byłby wście­kły, nie – zszo­ko­wany. Natych­miast stałby się wro­giem; nie byłby w szoku. Dozna­nie szoku ozna­cza, że wciąż jest w tobie coś żywego, że kapłani, poli­tycy, nauczy­ciele nie odnie­śli w twoim przy­padku cał­ko­wi­tego suk­cesu. Może pozo­stało jakieś otwarte okno? Dla­tego jesteś zszo­ko­wany. A czy dostrze­gasz, jakiego cudu doko­nał ten szok? Natych­miast poja­wiło się w tobie bar­dzo ważne pyta­nie.

Twoje pyta­nie nie jest wyni­kiem zło­ści ani poiry­to­wa­nia. Jest to pyta­nie ważne, inte­li­gentne, o wiel­kiej donio­sło­ści: „Jak może ist­nieć reli­gia bez Boga?”. Przez całe wieki mówiono, że Bóg sta­nowi cen­trum reli­gii, że reli­gia powstaje wokół Boga. Jest to abso­lutne kłam­stwo. Reli­gia nie ma nic wspól­nego z Bogiem. Ma nato­miast wiele wspól­nego z tobą, twoją świa­do­mo­ścią, twoją istotą.

Pytasz, jak mogłaby ist­nieć reli­gia bez Boga. Jeśli na­dal będziesz docie­kał, pew­nego dnia zapy­tasz mnie o to, jak może ist­nieć reli­gia z Bogiem. Chciał­bym, żebyś wła­śnie nad tym się zasta­na­wiał… Jak może ist­nieć reli­gia z Bogiem?

Bóg jest wyobra­że­niem naj­wyż­szego dyk­ta­tora, naj­waż­niej­szego Adolfa Hitlera.

Stwo­rzył świat, bo miał taki kaprys – nie było innego powodu. Zacznijmy od tego, że ani jedna reli­gia nie wyja­śnia, po co Bóg stwo­rzył świat – ten zły, obrzy­dliwy, wstrętny świat. Ani po co stwo­rzył ludz­kość, którą reli­gie obwo­łały naj­wyż­szym prze­ja­wem boskiego dzieła stwo­rze­nia. Bóg stwo­rzył czło­wieka na swój obraz i podo­bień­stwo – czy może ist­nieć coś lep­szego? A co wypra­wia czło­wiek? W ciągu trzech tysięcy lat wywo­łał pięć tysięcy wojen! Cała histo­ria jest histo­rią mor­dów, gwał­tów i zbrodni doko­ny­wa­nych w imię Boga. Miliony ludzi zabito, spa­lono żyw­cem – w imię Boga. Czy naprawdę Bóg stwo­rzył czło­wieka na swój obraz i podo­bień­stwo?

To mówi coś na temat Boga. Jeśli jeste­śmy obra­zem Boga, to jaki musi być ten Bóg? Jeśli Adolf Hitler i Józef Sta­lin, i Benito Mus­so­lini, i Mao Zedong są jedy­nie kopiami, to jaki musi być ory­gi­nał? Naprawdę straszny!

Jeśli Bóg stwo­rzył ten świat, czło­wieka, to wszystko, powinny być na tym widoczne oznaki bosko­ści, jakaś boska sygna­tura. Nie ma jej. Jeśli Bóg nie potrafi czy­tać ani pisać, to niech­by cho­ciaż zosta­wił odcisk palca. Wydaje się, że ni­gdzie nie zosta­wił żad­nego znaku. Bar­dziej praw­do­po­dobne jest, że to wszystko stwo­rzył dia­beł, dzie­więć­dzie­siąt dzie­więć pro­cent dowo­dów wła­śnie na to wska­zuje.

Jest coś o ogrom­nym zna­cze­niu, co doty­czy prawdy: jeśli sam do niej nie dotrzesz, ni­gdy nie sta­nie się ona twoją prawdą. Jeśli poży­czasz cudzą prawdę, w tym samym momen­cie staje się ona kłam­stwem.

Z tego wła­śnie powodu naj­więksi mistycy twier­dzili, że prawda jest nie­wy­ra­żalna. Wer­ba­li­zo­wana staje się kłam­stwem. Wszyst­kie wasze święte księgi są pełne kłamstw.

Bóg nie dał wam szansy odkry­wa­nia reli­gii; dosta­li­ście gotowce. Nie pozwala także na sta­wia­nie pytań, na wyra­ża­nie wąt­pli­wo­ści – trak­tuje to jak wielki grzech. W świę­tych księ­gach zapi­sano wiele bzdur, musisz w nie wszyst­kie wie­rzyć.

Nawet taki czło­wiek jak Ber­trand Rus­sell miał duży kło­pot. Jak wielu ludzi obda­rzo­nych choćby nie­wielką inte­li­gen­cją zda­wał sobie sprawę z ist­nie­nia twier­dzeń, w któ­rych praw­dzi­wość nie można wie­rzyć. Jed­nak nie­wiara czyni czło­wieka grzesz­ni­kiem. Rus­sell miał poczu­cie winy. W końcu napi­sał książkę Dla­czego nie jestem chrze­ści­ja­ni­nem? i zebrał w niej wszyst­kie powody, które powstrzy­mują go od sta­nia się chrze­ści­ja­ni­nem. Jeden z nich to cał­ko­wi­cie sprzeczne z dowo­dami nauko­wymi twier­dze­nie, że Jezusa Chry­stusa uro­dziła dzie­wica. Dawa­nie temu wiary jest jak samo­bój­stwo – nisz­czysz sie­bie. Co zysku­jesz w zamian? Idio­tyczny pomysł… Naro­dziny z dzie­wicy!

Trudno winić Rus­sella za to, że nie był chrze­ści­ja­ni­nem. Unie­moż­li­wiła mu to Biblia. Gdyby nie ona, ten czło­wiek mógłby się stać reli­gijny… Rus­sell pyta: „Dla­czego w Trójcy nie zna­la­zła się kobieta?”. Bóg Ojciec, Syn Boży i Duch Święty – co to za rodzina?

Święta rodzina wydaje się czymś idio­tycz­nym. Dla­czego nie ma tam kobiety? Bo wszyst­kie reli­gie mar­gi­na­li­zują kobiety. Dołą­czyć kobietę do Trójcy, dać jej pozy­cję, wła­dzę… to było nie do pomy­śle­nia. Dla­tego na jej miej­sce wsa­dzono Ducha Świę­tego.

Nikt nie wie, czy Duch Święty jest rodzaju męskiego, żeń­skiego czy nija­kiego. Jest odpo­wie­dzialny za zapłod­nie­nie Marii, mimo to pozo­staje święty! Jest gwał­ci­cie­lem, bo Maria nie zda­wała sobie sprawy, do czego doszło. Nie wyra­ziła woli uczest­ni­cze­nia w tym, na doda­tek była komuś poślu­biona. Jed­nak Duch Święty zro­bił to, co zro­bił; może na­dal kręci się gdzieś po świe­cie? A jest jedną trze­cią Boga! Przez takiego Boga ludzie pokroju Rus­sella nie są w sta­nie stać się reli­gijni.

Każda forma nadana idei Boga przy­spa­rza pro­ble­mów. Bóg hin­du­istów… Zamiast Trójcy hin­du­iści mają tri­murti – pra­wie to samo: jeden Bóg o trzech twa­rzach, trzy osoby połą­czone w jedną. Każda z nich cią­gle wal­czy z pozo­sta­łymi – zacho­wują się tak dzie­cin­nie!

Całe szczę­ście, że Zyg­munt Freud znał jedy­nie tra­dy­cję żydow­ską i chrze­ści­jań­ską. Gdyby poznał hin­du­ską, zyskałby solidne dowody na popar­cie swo­ich hipo­tez.

Według hin­du­izmu stwórcą świata jest Bóg. Pierw­szą istotą, którą stwo­rzył, była oczy­wi­ście kobieta, bo bez kobiety nie ma roz­mna­ża­nia się. Stwo­rzył więc piękną kobietę i sam się w niej zako­chał. Cóż – ojciec zako­chany we wła­snej córce… Freud szu­kał dowo­dów, że to moż­liwe, a nikt mu nie powie­dział, gdzie je może zna­leźć. Przez całe życie Freud usi­ło­wał udo­wod­nić, że każdy ojciec jest zako­chany we wła­snej córce, a każda matka – we wła­snym synu. Jest w tym ziarnko prawdy. Ale żeby Bóg zako­chał się we wła­snej córce?!

Kobieta zaczęła się bać i chciała uciec, więc zamie­niła się w krowę. Jak mogłaby jed­nak oszu­kać Boga? On zamie­nił się w byka. Wszystko jedno, w jakie zwie­rzę zamie­niała się kobieta – Bóg podą­żał za nią. W ten spo­sób odbywa się pro­ces stwo­rze­nia: kobieta ucieka, a jej ojciec ją goni i usi­łuje zgwał­cić. Cią­gle to robi.

Jaka reli­gia może naka­zać czcze­nie takiego Boga? To maniak sek­su­alny, który potrze­buje psy­cho­te­ra­pii. Nie powi­nien sta­no­wić cen­trum reli­gii, nie powi­nien nawet być na jej obrze­żach. Jego miej­sce jest w domu waria­tów. Jeśli prze­czy­tasz księgi hin­du­istyczne, zanie­po­koi cię to, czym prze­siąk­nięte są dusze wyznaw­ców tej naj­star­szej reli­gii świata.

Oto trzy wcie­le­nia hin­du­istycz­nego Boga: Brahma – wcie­le­nie twór­cze – to on stwo­rzył świat; Wisznu – dru­gie wcie­le­nie, które utrzy­muje świat przy życiu; Śiwa – ten, który nisz­czy świat, gdy nad­cho­dzi pora. Daje to dosko­nałą rów­no­wagę – trzy funk­cje potrzebne egzy­sten­cji: stwo­rze­nie, utrzy­ma­nie, uni­ce­stwie­nie. Jeśli przyj­rzymy się podej­ściu do życia pre­zen­to­wa­nemu przez te trzy wcie­le­nia Boga, wyda się nam ono nie­wia­ry­godne.

Pew­nego dnia Wisznu i Brahma o coś się pokłó­cili. Zacznijmy od tego, że sam pomysł kłótni mię­dzy dwiema czę­ściami jakiejś cało­ści wska­zuje na schi­zo­fre­nię. Jeśli twoja prawa i lewa ręka zaczną ze sobą wal­czyć… Wła­śnie to dzieje się także w twoim umy­śle – jedna część wal­czy prze­ciw dru­giej. Cza­sem umysł jest tak podzie­lony, jak­byś był dwiema oso­bami, a cza­sem – jak­byś był wie­loma. Bóg jest trzema oso­bami – nie cało­ścią – i wszyst­kie trzy nie­ustan­nie kłócą się mię­dzy sobą.

Ci dwaj kłó­cili się i nie byli w sta­nie dojść do poro­zu­mie­nia, toteż pomy­śleli, że pójdą do Śiwy po pomoc. Śiwa – zupeł­nie, jakby był Ame­ry­ka­ni­nem – wła­śnie kochał się ze swoją żoną, Par­wati. Hin­dusi tak nie robią – ni­gdy o czymś takim nie sły­sza­łem. Być może Śiwa był pierw­szym Ame­ry­ka­ni­nem… Kochał się z żoną o poranku, przy otwar­tych drzwiach… Może jesz­cze lep­sze będzie porów­na­nie do miesz­kańca Kali­for­nii. Seks przy otwar­tych drzwiach – tylko Kali­for­nij­czyk tak sobie poczyna.

Wisznu i Brahma weszli zatem do domu Śiwy. Nie podej­rze­wali, co się tam dzieje. Śiwa był tak pochło­nięty aktem miło­snym, że nie zwró­cił na nich uwagi. Tamci dwaj bar­dzo się zde­ner­wo­wali. Po pierw­sze – seks o poranku nie przy­stoi bogom, po dru­gie – każdy mógł wejść do domu przez otwarte drzwi i nie­chcący stać się świad­kiem tego seksu, a po trze­cie Śiwa nie zapro­po­no­wał im, by usie­dli, nawet na nich nie spoj­rzał. Obaj bogo­wie tak się zde­ner­wo­wali, że rzu­cili klą­twę na Śiwę, mówiąc: „Cały świat będzie cię przed­sta­wiał w for­mie fal­lusa”. Dla­tego nie znaj­dziesz w Indiach posągu Śiwy, jedy­nie fal­lusy – jego sym­bol.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki