Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Państwo–Kościół: potrzebny reset | Kontemplacja – zejść na poziom ciszy | Kiedy Nobel dla tłumacza?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 410
kwartalnik, warszawa więź zima 2024
Zacznę od słów kończących ostatnią książkę, jaką napisał Thomas Merton, jeden z najwybitniejszych XX-wiecznych nauczycieli duchowości chrześcijańskiej. Od dawna te zdania nie dają mi spokoju:
„Bez kontemplacyjnego ukierunkowania życia budujemy kościoły nie dla chwały Bożej, ale aby umacniać struktury społeczne, wartości i dobra, w których dziś znajdujemy upodobanie. [...]
Bez kontemplacji i wewnętrznej modlitwy Kościół nie może wypełnić swojej misji przemiany i zbawienia ludzkości. Bez kontemplacji obróci się w sługę cynicznych potęg doczesnego świata, niezależnie od tego, jak gorąco jego wierni będą zapewniali o swoim zaangażowaniu w walkę o Królestwo Boże.
Bez prawdziwych, głębokich pragnień kontemplacyjnych, bez totalnej miłości Boga i bezkompromisowego pragnienia Jego prawdy religia nieuchronnie staje się narkotykiem” [T.Merton, Modlitwa kontemplacyjna, tłum.M.Dybowski OP, Poznań 1986].
Nie dają mi te słowa spokoju, bo stawiają pod znakiem zapytania cały mój aktywizm, moje wewnętrzne motywacje i dążenia. Czy i dla mnie religia nie staje się w powyższym sensie jakimś narkotykiem? Zdania Mertona są wezwaniem do wyjścia w nieznane, zaproszeniem do niepewności – przecież kontemplacja to, wbrew pozorom, nie sielanka. A jednocześnie pociągają – są bowiem zaproszeniem do największej duchowej przygody ludzkiego życia, do wypłynięcia na prawdziwą głębię.
Kontemplatywny styl życia to jednak nie tylko modlitwa w sensie wąskim, lecz także przeżywanie obecności Boga w codzienności. „Ojcowie pustyni mawiali, że bardzo źle się modli ten, który się modli tylko wtedy, kiedy się modli” – przypomina Marek Kita w dyskusji, którą publikujemy w tym numerze „Więzi”. W istocie chodzi więc o „przestrojenie całokształtu naszego życia”.
Ludzi, którzy – z tych czy innych powodów – interesują się kontemplacją, jest coraz więcej. „Na duchowej mapie Polski – pisze Justyna Nowicka – jak grzyby po deszczu powstają miejsca, w których tysiące osób poszukują pogłębionej modlitwy”. Warto szukać, warto świadomie włączać w swoje życie ciszę. Zapraszając Państwa tej zimy do lektury naszego pisma, zachęcamy też do znalezienia własnego miejsca na tej mapie.
Zbigniew Nosowski
Serdecznie dziękujemy wszystkim Darczyńcom i Patronom „Więzi”! Państwa życzliwość jest dla nas niezwykle ważna. Dzięki niej „Więź” może nie tylko trwać, ale też się rozwijać. W ostatnim okresie wsparcia udzieliły nam następujące osoby:
Maciej Achremowicz ○ Elżbieta i Kazimierz Adamiakowie ○ Katarzyna Adamska-Dutkiewicz ○ Izabela Alenowicz ○ Agnieszka Babska ○ Łukasz Bancarzewski ○ Iwona D.Bartczak ○ Wojciech Bartosiak ○ Agnieszka Batejko ○ Barbara Batis ○ Paweł Batory ○ Iwona Bednarz-Major ○ Łukasz Bestry ○ Monika Białkowska ○ Aleksandra Bielaczyc ○ Magdalena Bigaj ○ Grzegorz Biziel ○ Zygmunt Bluj ○ Andrzej Błażejewski ○ Ewa Bochenek ○ Paweł Borek ○ Magdalena Borowiec ○ Barbara Piernikarczyk-Borowik i Dawid Borowik ○ Jakub Boruch ○ Wioletta Bratoszewska ○ Maria Bremer ○ Maria Brodzik ○ Anna Broszkiewicz ○ Michał Buczek ○ Anna Cepeniuk ○ Maria Chantry ○ Kamil Charkiewicz ○ Elżbieta Chlebowska ○ Marianna Chlebowska ○ Paweł Chodarcewicz ○ Katarzyna Cholewa ○ Karina Cierocka ○ Wojciech Cierpiał ○ Jarosław Cieślak ○ Hanna Cynarska-Gaj ○ Marcin Czajkowski ○ Monika Czub ○ Anna Czubieniak ○ Anna Daniecka ○ Paweł Deyk ○ Anna Dębska ○ Katarzyna Dobosz ○ Daniel Dramowicz ○ Kasper Drążewski ○ Bożena Drewicz ○ Jerzy Dulak ○ Magdalena Dyduch ○ Rafał Dziedzic ○ Zofia Eichmann ○ Ela Firsiuk ○ Mikołaj Foks ○ Bogna Foss-Nieradko ○ Tomasz Gajda ○ Paweł Gieryński ○ Piotr Głogowski ○ Paweł Goldstein ○ Aldona Gowin ○ Justyna Górnowicz ○ Dominik Górski ○ Magda Grabowska ○ Filip Grochowina ○ Agnieszka Grodzicka ○ Krzysztof Grygier ○ Krzysztof Grzegorczyk ○ Piotr Hachuła ○ Katarzyna Hagmajer-Kwiatek ○ Daniel Halat ○ Jan Hałubiec ○ Michał Jackowski ○ Wojciech Jajdelski ○ Ewa Jajkowska ○ Karol Janas ○ Tomasz Janas ○ Jacek Janicki ○ Kamil Jankielewicz ○ Krzysztof Jankowiak ○ Jadwiga Janus ○ Janusz Januszkiewicz ○ Ewa Jasionek ○ Krzysztof Marek Jedliński ○ Agata Jenta ○ Piotr Jędorowicz ○ Grzegorz Kaczmarek ○ Olek Kaczmarek ○ Katarzyna Kajzar ○ Michał Kałuziak ○ Monika Kapa-Cichocka ○ Anna Karpińska ○ Michał Kasperczak ○ Kazimierz Kasprzyk ○ Katarzyna Kądziela ○ Jacek Kempa ○ Bogusław Kędzior ○ Jacek Kiljański ○ Karen Kirsten ○ Dorota Kłos ○ Mateusz Kobak ○ Wiesław Kolasa ○ Magdalena Komorowska ○ Zofia Komorowska ○ Marcin Komosa ○ Konrad Konczewski ○ Michał Konopka ○ Michał Kosmulski ○ Adam Kostecki ○ Łukasz Kostrzewa ○ Adam Kotfasiński ○ Michał Kowalewski ○ Elżbieta Kozak ○ Leontyna Kozakowska ○ Anna Kozupa ○ Robert Krajewski ○ Jakub Krakowski ○ Marek Krobicki ○ Michał Królikowski ○ Aneta Krupka ○ Lesław Krzewski ○ Przemysław Krzywy ○ Urszula Kubicka ○ Joanna Kucharska ○ Dorota Kuchta ○ Edward Stanisław Kudrewicz ○ Agata Kulczycka ○ Anna Kulesza-Jeleń ○ Marcin Kulwas ○ Tomasz Kwietniewski ○ Krzysztof Lalko ○ Ireneusz Lara ○ Władysław Lasocki ○ Marcin Listwan ○ Adam Loba ○ Aleksandra Łapińska ○ Roman Łazarski ○ Justyna Łobaszewska ○ Wojciech Maciążek ○ Andrzej Mackiewicz ○ Grzegorz Madejski ○ Elżbieta Majewska ○ Tadeusz Makulski ○ Krzysztof Maliszewski ○ Maciej Manikowski ○ Rafał Mańczak ○ Michał Marchel ○ Alicja Marciniak ○ Piotr Marciniak ○ Stanisław Matczak ○ Jerzy Matejko ○ Piotr Materny ○ Maria i Jan Meissnerowie ○ Agnieszka Michalak ○ Grzegorz Michalik ○ Piotr Michna ○ Karolina Milewska ○ Lech Miłaczewski ○ Michał Misior ○ Włodzimierz Miziołek ○ Małgorzata Mochoń ○ Małgorzata Mojsa ○ Tadeusz Mojsa ○ Elżbieta Morawska ○ Andrzej Moskalik ○ Tomasz Nadolny ○ Aleksandra Nagórko ○ Maciej Napiórkowski ○ Kasia Kuba Narzeczeni ○ Bogna Tatiana Neuman ○ Paweł Niedbalski ○ Damian Niwiński ○ Aleksander Nobis ○ Jakub Nowacki ○ Piotr Nowaczewski ○ Grzegorz Nowak ○ Malwina Okrzesik ○ Julian Osmala ○ Katarzyna Otczyk ○ Magdalena Pachecka ○ Dmitriy Panto ○ Maciej Nikodem Paszewski ○ Katarzyna Pawłowska ○ Andrzej Perzyński ○ Jarosław Pidek ○ Jarema Piekutowski ○ Sławomir Pietuszko ○ Julita Piotrowska ○ Małgorzata Piotrowska ○ Rafał Piotrowski ○ Zbigniew Piotrowski ○ Agnieszka Ploch ○ Sławomir Płaczkowski ○ Marta Połtowicz-Bobak ○ Maria Poniewierska ○ Paweł Popielnicki ○ Alicja Poręba ○ Anna Potok ○ Michał Przeperski ○ Anna Przybyła ○ Jacek Przybyło ○ Dorota Puk ○ Maciej Radecki ○ Beata Rapey ○ Barbara Reimschussel-Wąs ○ Weronika Reroń ○ Justyna Rochoń ○ Joanna Rolińska ○ Agata Romaniszyn ○ Tomasz Romaniuk ○ Leszek Ropelewski ○ Tomasz Rożek ○ Joanna Rózga ○ Anna Rygielska ○ Karolina Ryzko ○ Jan Sar ○ Paweł Sawicki ○ Rafał Siemianowski ○ Anna Sieprawska ○ Wojciech Skibicki ○ Zbigniew Skowroński ○ Anna Skucińska ○ Krzysztof Słapczyński ○ Marcin Słoka ○ Jan Słomka ○ Jan Słowik ○ Agnieszka Smoleń ○ Paweł Smoleń ○ Krzysztof Sobusiak ○ Jędrzej Soliński ○ Renata Soszyńska ○ Paulina i Łukasz Sporyszkiewiczowie ○ Aleksandra Springer ○ Agnieszka Stasieńko ○ Joanna Stawiarska ○ Mateusz Stawiarski ○ Paweł Stodulski ○ Danuta Stołecka-Wójcik ○ Michał Swół ○ Ewa Szczepaniak ○ Elżbieta Szczypek ○ Jarosław Szczypiński ○ Janina Anna Szef ○ Paweł Szewczyk ○ Monika Szlosek ○ Piotr Szmytkiewicz ○ Ewa Sztuba ○ Marzena Szugiero ○ Maja Szwedzińska ○ Jerzy Szymański ○ Mateusz Szymański ○ Anita Szymborska ○ Joanna Maria Święcicka ○ Magda Święcicka ○ Bartosz Tomaszewski ○ Piotr Trudnowski ○ Andrzej Tyc ○ Radosław Walczuk ○ Marek Wałuszko ○ Katarzyna Warecka ○ Judyta Watoła ○ Natalia Wawrzos ○ Artur Ważny ○ Marek Wesołowski ○ Krzysztof Węglewski ○ Urszula Wencka ○ Piotr Werner ○ Artur Wesołowski ○ Dominika Wielowieyska ○ Dorian Winter ○ Dorota Wiślicka ○ Aleksandra Witschenbach ○ Przemysław Włodarczyk ○ Ewa Wojciechowska ○ Tomasz Wolanowski ○ Joanna Woźniak ○ Henryk Jan Woźniakowski ○ Monika Wójcicka ○ Jan Wyrowiński ○ Hubert Zadrożny ○ Jacek Zając ○ Artur Zalewski ○ Teresa Zańko ○ Agnieszka Zawiejska ○ Mariusz Zięba ○ Paweł Zygmański ○ Romana Zygmunt ○ Sylwia Żmijewska-Kwiręg ○ Piotr Żylicz ○ oraz osoby, które pragną pozostać anonimowe
Po latach konkubinatu państwowo-kościelnego na nowym otwarciu powinno zależeć obu stronom. Dlaczego zatem tak niewiele się zmieniło? Czy konstytucyjna zasada autonomii i niezależności wymaga korekty? Gdzie jest obecnie miejsce Kościoła: w państwie czy w społeczeństwie obywatelskim?
Bartosz Bartosik
Reset w relacjach państwo–Kościół powinien być projektowany pod kątem przyszłej religijno-duchowej mapy Polski. Bez wiary w nieuchronność sekularyzacji, ale z mocnym postanowieniem konsekwentnego przestrzegania bezstronności państwa w sprawach światopoglądowych, jak mówi Konstytucja RP.
– Wyciągnęliśmy z Kościoła całe paliwo polityczne, jakie było do wyciągnięcia. Dziś prawie nic z niego nie zostało – wyznał mi niedawno w rozmowie w cztery oczy czołowy polityk Prawa i Sprawiedliwości. Przyznał przy tym, że jego ugrupowanie przyjęło strategię, którą w pierwszej połowie latach 90. krytykował Jarosław Kaczyński jako „najkrótszą drogę do dechrystianizacji Polski” (choć myślał wtedy o Zjednoczeniu Chrześcijańsko-Narodowym)1.
Ośmioletni związek partnerski znacznej części (wizerunkowo postrzeganej jako większość) hierarchii kościelnej z obozem władzy Zjednoczonej Prawicy rozpadł się w wyniku rozstrzygnięcia wyborczego w październiku 2023 r. Wraz z nim wyczerpał się też model relacji państwo–Kościół, ukształtowany w III RP, który charakteryzował się rozległymi wpływami politycznymi Kościoła katolickiego, brakiem transparentności procesów decyzyjnych i dojrzałej, demokratycznej debaty, a przede wszystkim brakiem asertywności państwa wobec Kościoła. Rządy PiS były hiperbolizacją tego modelu, czym przyczyniły się do jego wyczerpania.
Pierwszy rok nowych rządów upłynął jednak głównie na wzajemnym ignorowaniu się władz państwowych i władz największego Kościoła w Polsce, a także na mniejszych i większych sporach, w których żadna ze stron nie wykazała się szczególnie wolą dialogu.
Tymczasem na nowym otwarciu w relacjach państwo–Kościół powinno zależeć obu stronom, choć prawdopodobnie nawet bardziej przedstawicielom władz kościelnych. Nie tylko dlatego, że dotychczasowy model tych stosunków wyczerpał się, ale przede wszystkim ze względu na postępującą sekularyzację – która dotyczy zwłaszcza miast – oraz prawdopodobieństwo, że w perspektywie pokolenia katolicy i w ogóle wierzący będą stanowić w Polsce mniejszość. Dodatkowo z innych krajów docierają zupełnie nowe modele obecności chrześcijaństwa w przestrzeni publicznej. Niosą one zarówno szanse, jak i zagrożenia.
Kluczowe stają się pytania: czym powinny się kierować władze polityczne, a czym władze kościelne w tym procesie? I dlaczego perspektywa nowego porozumienia, resetu relacji państwo–Kościół jest dziś tak istotna?
Stosunki między władzą świecką a władzami religijnymi określają w naszym kraju: Konstytucja RP, konkordat między Rzecząpospolitą Polską a Stolicą Apostolską, a także umowy państwa z poszczególnymi związkami wyznaniowymi. Ustawa zasadnicza w artykule 25 deklaruje bezstronność państwa „w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych” oraz autonomię i niezależność państwa i Kościoła „każdego w swoim zakresie”. Z kolei konkordat stwierdza, że „Państwo i Kościół katolicki są – każde w swej dziedzinie – niezależne i autonomiczne oraz zobowiązują się do pełnego poszanowania tej zasady we wzajemnych stosunkach i we współdziałaniu dla rozwoju człowieka i dobra wspólnego” (art.1).
Nie będę w tym miejscu analizował znaczenia i historii tych prawnych postanowień. Wielokrotnie robiliśmy to na łamach „Więzi”, m.in.relacjonując na bieżąco proces powstawania konkordatu2. Poza tym znajomość stanu prawnego, choć niezbędna, może rozmywać stan rzeczy. W apologetycznej publicystyce katolickiej czasem jako koronny argument przedstawia się zapisy konstytucyjne, tylko że z pominięciem praktyki3. A to właśnie realne stosowanie zapisów prawnych najmocniej rzutuje na relacje między władzami świeckimi a religijnymi.
W jakiś sposób praktykę tę ilustruje cytowana przeze mnie na początku tekstu wypowiedź polityka PiS. Zamiast wzajemnego poszanowania autonomii mieliśmy liczne zakulisowe zaloty, schadzki i sojusze między rządem a Kościołem. Zasadniczo politycy chcieli na Kościele zbić kapitał polityczny, a hierarchowie na relacjach z politykami – przywileje, twarde pieniądze, zakulisowe wpływy. Choć ignorowanie zapisów prawnych było praktykowane przez wszystkie istotne opcje polityczne III RP (również lewicę), apogeum osiągnęło to po roku 2015.
Na nowym otwarciu w relacjach państwo–Kościół powinno zależeć obu stronom, choć bardziej przedstawicielom władz kościelnych – ze względu na postępującą sekularyzację.
Przykładem niech będzie hojne finansowanie licznych przedsięwzięć kościelnych ze środków publicznych (środowisko skupione wokół o.Tadeusza Rydzyka jest najgłośniejszym, ale nie jedynym tego symbolem). Chodzi też o preferencyjną opcję na rzecz instytucji kościelnych w różnych konkursach grantowych – najgłośniejszym przykładem jest Fundusz Sprawiedliwości i sprawa Fundacji Profeto ks.Michała Olszewskiego, który prywatnie chwalił się swoimi kontaktami ze Zbigniewem Ziobrą. Ale z jakiegoś powodu nawet w konkursach o środki na pomoc humanitarną i rozwojową triumfowały nieznane i świeżo założone organizacje prowadzone przez ludzi Kościoła (lub z nimi powiązane), nawet gdy eksperci ocenili je jako zupełnie nieprzygotowane do takiej działalności4.
Resort sprawiedliwości działał też opieszale w kwestii przestępstw seksualnych popełnianych przez duchownych i ukrywanych przed opinią publiczną przez biskupów. Kiedy Nuncjatura Apostolska odmówiła organom państwowym dostępu do akt kościelnych w sprawach z tego zakresu – co ujawnił Tomasz Krzyżak z „Rzeczpospolitej”5 – instytucje państwowe nie zareagowały, z wyjątkiem ówczesnego przewodniczącego Państwowej Komisji ds.przeciwdziałania wykorzystaniu seksualnemu małoletnich, Błażeja Kmieciaka, który w wywiadzie dla Więź.pl mówił: „to są reguły, które ustanowiła dla siebie jednostronnie sama Stolica Apostolska, oczekując respektowania ich przez inne strony – ale my nie musimy (i nie powinniśmy) się do nich stosować”6.
Państwu brakowało po prostu asertywności wobec Kościoła. Asertywność zaś, uzupełniona o życzliwość, jest we wzajemnych relacjach wyznacznikiem szacunku, bo wymaga ustawienia sobie i partnerowi granic, których nigdy nie przekroczymy. Bez asertywności jesteśmy skazani na ciągłe przeciąganie liny. Na takim gruncie powstają nieformalne i szemrane struktury, których przykładem mogą być działania ministra Przemysława Czarnka, zwłaszcza punktacyjny priorytet dla niektórych czasopism związanych z Kościołem czy wspieranie jego macierzystej uczelni. Mechanizmy tego układu odsłaniał m.in.wywiad Zbigniewa Nosowskiego z rektorem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, ks.Mirosławem Kalinowskim7.
Najmocniej ton hierarchów sprzęgał się w debacie publicznej z narracją rządzących dwukrotnie. Obie sprawy dotyczyły kwestii ideologiczno-tożsamościowych: statusu osób LGBT+ i aborcji. W pierwszym przypadku abp Marek Jędraszewski wyrósł na głównego ideologa krucjaty przeciwko czemuś, co nazywał „zarazą”. W drugim przypadku biskupi in gremio poparli rozwiązanie prawne w październiku 2020 r., któremu sprzeciwiała się większa część społeczeństwa (w tym część osób wierzących). Ponadto pośrednio stali się stroną w praworządnościowym sporze w Polsce (traktując podważany w kraju i za granicą Trybunał Konstytucyjny jako właściwy do podejmowania takich decyzji), a na dodatek zrobili to w trakcie największej od stulecia pandemii. Krótko mówiąc: dołożyli swoją cegiełkę do polaryzacji w momencie, gdy jako wspólnota potrzebowaliśmy przede wszystkim współpracy.
Zdarzały się sytuacje, gdy indywidualni biskupi lub liderzy episkopatu spierali się z rządem. Jednak nawet wtedy ujawniał się rozdźwięk między zapisami konkordatowymi a praktyką ich stosowania. Przykładem niech będzie stosunek do migrantów i uchodźców, a zwłaszcza propozycja utworzenia w Polsce korytarzy humanitarnych z głównym udziałem Caritas Polska. Gdy jeden z biskupów zaniósł tę propozycję do ministra spraw wewnętrznych Mariusza Błaszczaka, usłyszał odmowę okraszoną znamiennym komentarzem: „zamierzamy bronić wartości chrześcijańskich”. Przed kim? Okazuje się, że nawet przed biskupami. Na tym ma polegać niezależność i autonomia władz? Dziękuję bardzo.
Na inny przykład łamania autonomii Kościołów zwróciła mi uwagę Alicja Baranowska, członkini Women’s Ordination Worldwide i koordynatorka grupy „Kobiety w Kościele” w Kongresie Katoliczek i Katolików: – Państwo, z oczywistych względów, nie powinno ingerować w sprawy wewnętrzne danego wyznania. Niestety, nie zawsze się tak dzieje, czego dowodzi akcja ówczesnego prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobry przeciwko rejestracji Reformowanego Kościoła Katolickiego w Polsce, dlatego że Kościół ten udziela ślubów osobom LGBT+. Państwo nie ma prawa ingerować w takie sprawy, dopóki taka praktyka nie wywołuje skutków prawnych, które byłyby niezgodne z prawem państwowym.
Skoro PiS i Kościół stworzyły coś w rodzaju związku partnerskiego, to nie powinno dziwić, że liberalne partie polityczne stanęły do wyborów parlamentarnych w 2023 r. z postulatami zmiany takiego stanu rzeczy. O ile programy Konfederacji i Polskiego Stronnictwa Ludowego milczały na temat relacji państwo–Kościół, to Platforma Obywatelska, Polska 2050 i Lewica dość obszernie o nich mówiły.
Program PO zasadniczo streszczał się do kilku postulatów, jak likwidacja Funduszu Kościelnego, usunięcie oceny z religii ze średniej ocen w szkołach, przesunięcie lekcji religii na pierwszą bądź ostatnią godzinę lekcyjną, a także ostrożniejsze zasady finansowania różnych form działalności związków wyznaniowych. Lewica zapowiadała z kolei utworzenie państwa, „w którym każdy katolik, prawosławny, wierzący, niewierzący, agnostyk czuje się u siebie” – zapowiadał Adrian Zandberg na konwencji Lewicy Razem 29 lipca 2023 r.8 W praktyce chciała to realizować głównie przez ograniczenie różnych form finansowania działalności religijnej oraz ograniczenie uprzywilejowania Kościoła katolickiego przez np.renegocjację lub wypowiedzenie konkordatu, budowę świeckiego państwa, likwidację etatów dla kapelanów w służbach państwowych itd.
Religia i duchowość mogą być kluczowymi elementami społeczeństwa odpornego na kryzysy i nastawionego prowspólnotowo. Mogą wspierać władze państwowe w zapewnianiu bezpieczeństwa i ograniczaniu negatywych skutków polaryzacji.
Obszerny program Polski 2050 Państwo i Kościół na swoje miejsca proponował kilka oryginalnych rozwiązań w porównaniu do innych partii. W kwestii konkordatu przyjmował linię wyrażoną przez współautora dokumentu, Stanisława Zakroczymskiego, na łamach „Magazynu Kontakt” w 2019 r.: „Konkordat w Polsce wprowadzono w bardzo wątpliwych okolicznościach. Celem nie powinno być jednak jego zerwanie, ale znacznie bardziej rygorystyczne przestrzeganie”9.
Zgodnie z programem partii Szymona Hołowni kwestię odpowiedzialności za przestępstwa seksualne wobec małoletnich mieli badać specjalnie przygotowani do tego zadania prokuratorzy. Z kolei decyzję o wymiarze i zakresie prowadzenia nauczania religii zamierzano zdecentralizować i przenieść na poziom szkół – wspólnych ustaleń nauczycieli, rodziców i uczniów. To o tyle ciekawe rozwiązanie, że są w Polsce miejsca, gdzie na religię nie chodzi większość uczniów (jak we Wrocławiu), a są takie, przede wszystkim na wschodzie kraju i w mniejszych miejscowościach, gdzie uczęszczanie na nią wciąż jest normą.
I to właśnie kwestia nauczania religii stała się pierwszą wyraźną osią sporu między nową większością parlamentarną a Kościołem. Kluczową rolę odegrała w tym ministra edukacji, Barbara Nowacka, która należy do największych zwolenniczek świeckości państwa w rządzie. Toczony w ostatnich miesiącach spór wokół lekcji religii analizuje obok Karol Grabias10.
Nie chcę sugerować, jakie rozwiązania byłyby w tej kwestii optymalne. Wydaje się, że możliwy jest do wypracowania mądry kompromis. Istotą sprawy jest jednak fakt, że litera prawa nie zniechęcała hierarchów i rządzących do nagminnego łamania autonomii państwa i Kościoła przez poprzednie lata. Wychodzi na to, że gdy Kościołowi opłacało się – najczęściej finansowo lub ze względu na inne przywileje – ignorować zapisy konkordatu, to litera prawa nie była punktem odniesienia. Zaczęła nim być dopiero wtedy, gdy partykularny interes instytucji został zagrożony.
I tu dochodzimy do sedna problemu, przynajmniej z perspektywy wiary. Kościół w relacjach z państwem zachowywał się po prostu jak jeden z wielu partykularnych interesariuszy albo wręcz jak grupa lobbystyczna, działająca we własnym imieniu i interesie. Z perspektywy państwowej taki układ byłby właściwy, może nawet pożądany – pod warunkiem że państwo odrobiłoby lekcję z asertywności, o której wspomniałem wyżej: gdyby Kościół jako instytucja miał stosowne miejsce w publicznym ekosystemie.
Ale czy naprawdę Kościół chce być właśnie organizacją lobbystyczną czy grupą interesu? Wydaje się to sprzeczne z opowieścią sformułowaną szczegółowo jeszcze w czasach prymasa Wyszyńskiego i tysiąclecia chrztu Mieszka I: o unikalnym splocie losów narodu i Kościoła; o wyjątkowej roli Kościoła w dziejach państwa w okresach rozbiorów, wojen, okupacji czy sowieckiej dominacji; o tym, że Kościół w najtrudniejszych czasach stawał po stronie ludu, a nie opresyjnych władz.
Ale to wciąż tylko didaskalia. Taki Kościół da się długofalowo zastąpić jakimś innym podmiotem, narracja bogoojczyźniana jest światopoglądowo dla jednych bardziej pociągająca, dla innych (choćby dla mnie) mniej. Sednem problemu jest bowiem pytanie o prawdziwie uniwersalną wartość Kościoła, której nie zrealizuje żadna inna instytucja. Jak być czytelnym znakiem obecności miłującego Zbawiciela pośród swojego ludu? Jak głosić Boga, który jest Miłością, w postsekularnym, demokratycznym i pluralistycznym świecie? Jak przekonywać o powszechności i uniwersalności tej misji? Wszystkie te postulaty stoją w sprzeczności z Kościołem interesownym – aktorem w grze o władzę.
Co więcej, za każdym razem, gdy Kościół staje się kolejnym interesariuszem i porzuca swoją uniwersalną misję, dostarcza zwolennikom świeckości państwa słusznych argumentów, że ta cała opowieść o zbawieniu jest tylko marketingową przykrywką dla zabezpieczenia interesu potężnej instytucji. Zamiast grzmieć na postulat świeckości i jego zwolenników, warto się uderzyć w piersi. Bo w ten przecież sposób Kościół zaprzecza swemu nauczaniu, które głosi, że nie może on pokładać „swoich nadziei w przywilejach ofiarowanych mu przez władzę państwową, co więcej wyrzeknie się korzystania z pewnych praw legalnie nabytych, skoro się okaże, że korzystanie z nich podważa szczerość jego świadectwa”11. Zadaniem władz świeckich jest likwidowanie tych przywilejów; to odpowiedzialność również świeckich wierzących.
Dlatego dziś Kościół nie potrzebuje kolejnych negocjatorów, którzy będą w stanie zabezpieczyć jego bieżący interes. Tacy ludzie, zwłaszcza za stosowne wynagrodzenie, zawsze będą pod ręką. Dla Kościoła znacznie cenniejsi byliby dziś nowi liderzy i liderki gotowi do zrobienia kroku w tył i zaproponowania nowej wizji działalności publicznej Kościoła. Takiej, która będzie bardziej jednoczyła i mniej dzieliła, a zarazem bardziej wiarygodnie głosiła kerygmat. To świeccy powinni stać się głównym głosem Kościoła w kwestiach politycznych. Miejsce na politycznym spektrum dla wierzących znajdzie się i na lewicy, i na prawicy, i w centrum. Warunkiem powinno być jednak odrzucenie korzystania z Kościoła jako broni w walce politycznej.
Z kolei władzom państwowym powinno zależeć na nowym otwarciu w relacjach z Kościołem z dwóch, zresztą powiązanych ze sobą, powodów: dążenia do zapewnienia bezpieczeństwa i ograniczenia negatywnych skutków polaryzacji. W skrócie: religia i duchowość mogą być kluczowymi elementami odpornego na kryzysy i nastawionego prowspólnotowo społeczeństwa.
Bezpieczeństwo wyrasta na podstawową potrzebę współczesności. Dotyczy to zarówno państw toczących wojny, jak i tych przyfrontowych; centrów i peryferii; tzw.globalnego Południa i państw Zachodu. Polska nie jest wyjątkiem. Jak pokazują np.badania More in Common, Polacy wskazują właśnie bezpieczeństwo jako najbardziej pożądaną cechę naszego państwa, a jednocześnie deklarują, że... czują się bezpieczni – twierdzi tak aż 71% społeczeństwa12.
Różnie można te dane interpretować, choć unikałbym nadmiernej sekurytyzacji debaty publicznej, czyli zogniskowania jej na temacie bezpieczeństwa rozumianego przede wszystkim geopolitycznie i militarnie. Warto więc o bezpieczeństwie myśleć w kategoriach szerokich, takich jak m.in.: stabilność i siła instytucji publicznych, jak również gospodarki; odporność społeczna na kryzysy i dezinformację; edukacja obywatelska i medialna; bezpieczeństwo żywnościowe; świadomość konsekwencji zmian klimatycznych.
Z kolei ostra polaryzacja jest z jednej strony atrakcyjnym paliwem politycznym, a z drugiej – zwłaszcza w wersji zaproponowanej nam przez PO i PiS – powoduje pogłębienie społecznych podziałów, niszczy poczucie wspólnoty i relacje międzyludzkie. W najgorszym razie jest też narzędziem w rękach obcych służb – wystarczy przypomnieć regularnie powracające wzajemne oskarżanie się przez dwie największe partie o służbę rosyjskim interesom. W tak chaotycznej debacie nie tylko jedni posądzają drugich o zdradę stanu, ale też w ogólnym chaosie giną z oczu realne zagrożenia agenturalne. A pamiętajmy, że już od XVIII wieku i czasów I RP Rosjanie doskonale opanowali sztukę rozgrywania dwóch skłóconych ze sobą obozów w Polsce.
Religia i duchowość mogą być nie tylko zasobem indywidualnej i społecznej odporności na różne manipulacje, zagrożenia i kryzysy. Życie duchowe może dawać poczucie stabilności w czasach chaosu i być źródłem nadziei w czasach wojny. Ponadto uczy pracy nad sobą, rachunku sumienia i wybaczania innym. To, już na poziomie indywidualnym, istotne zasoby w niepewnych czasach.
Ale na poziomie społecznym i państwowym Kościoły, parafie, grupy wyznaniowe i organizacje inspirowane religijnie stanowią kluczową część infrastruktury bezpieczeństwa, sieci wsparcia i ośrodków wolontariatu. Działo się tak w czasach pandemii COVID-19, jak również gdy do Polski masowo przyjeżdżali uchodźcy z Ukrainy. Te zasoby państwo powinno – w porozumieniu z liderkami i liderami religijnymi – wykorzystać do stworzenia infrastruktury bezpieczeństwa dla kraju.
W kontekście polaryzacji warto też pamiętać, że wciąż – pomimo zmian z ostatnich dekad – Kościoły to jedne z ostatnich wspólnot o ogólnopolskim zasięgu, których członkami są osoby o różnych poglądach, różnych stylach życia i sposobach funkcjonowania we wspólnocie. W tym sensie są one również sojusznikami w ograniczaniu negatywnych skutków polaryzacji.
Z tych licznych powodów wszystkim stronom powinno dziś zależeć na nowym otwarciu w relacjach państwo–Kościół. Zmiana władzy daje szansę przymusowego przecięcia zbyt zażyłych relacji Kościoła ze Zjednoczoną Prawicą, co zresztą już się dzieje, np.kurie biskupie chętniej niż kiedyś udostępniają organom państwowym swoje akta w sprawach dotyczących wykorzystywania seksualnego (zapewne pomogła tu również zmiana nuncjusza). Tym bardziej że dziś większość rządową stanowią osoby neutralne lub przyjazne wobec Kościoła. Z kolei obecność zwolenników świeckości państwa w ławach rządowych jest tylko jeszcze jednym przypomnieniem o kluczowym tle całego tego tekstu – sekularyzacji.
Również na ten temat napisaliśmy już wiele na łamach „Więzi”. Ale dzisiejsze trendy są nieubłagane. Przy najszybciej sekularyzującym się młodym pokoleniu w Europie w perspektywie kolejnej dekady lub dwóch katolicy staną się w Polsce mniejszością. Nic nie wskazuje zaś na to, by chrześcijanie innych wyznań zaczęli z kolei rosnąć w siłę (przynajmniej liczbowo).
I właśnie taką perspektywę muszą mieć w głowie decydenci polityczni i kościelni. Nowe otwarcie w relacjach państwo–Kościół powinno być projektowane pod kątem nowej religijno-duchowej mapy Polski. Bez wiary w nieuchronność sekularyzacji (bo – jak zwraca uwagę Tomáš Halík – nie jest ona procesem deterministycznym i jednokierunkowym, ale z realnym spojrzeniem na rzeczywistość). I z mocnym postanowieniem konsekwentnego przestrzegania bezstronności państwa w sprawach światopoglądowych, jak mówi Konstytucja RP. Dziś potrzeba do tego ludzi dialogu po obu stronach. Czy się znajdą? ■
Bartosz Bartosik – ur.1989. Redaktor naczelny portalu Więź.pl i członek redakcji kwartalnika „Więź”. Ukończył slawistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Studiował również na Uniwersytecie Karola w Pradze. Absolwent 32. Szkoły Liderek i Liderów Politycznych. Autor wywiadu rzeki z Adamem Bodnarem Nigdy nie odpuszczę. Pochodzi z Krosna, mieszka w Warszawie.
1Tekst powstał w ramach międzynarodowego projektu Misuse of Religion and Building Resilience [Nadużywanie religii i budowanie odporności], prowadzonego przez Czeską Akademię Chrześcijańską, który w Polsce koordynuje Laboratorium „Więzi”.
2Zob.S.Frankiewicz, Długa droga do konkordatu i Z.Nosowski, Nie było wielkiej wojny. Reakcje na konkordat w roku 1993, oba teksty w: „Więź” 1993, nr 10.
3Zob.np.M.Przeciszewski, Jaka metodologia – w świetle prawa – winna towarzyszyć negocjacjom między rządem a Kościołem katolickim oraz innymi związkami wyznaniowymi, ekai.pl, https://www.ekai.pl/jaka-metodologia-w-swietle-prawa-winna-towarzyszyc-negocjacjom-miedzy-rzadem-a-kosciolem-katolickim-oraz-innymi-zwiazkami-wyznaniowymi-analiza [dostęp: 19.11.2024].
4Zob.M.Terlik, M.Waluś, Rekomendacje sobie, dotacje sobie. Tak minister Jabłoński dzieli pieniądze na pomoc z MSZ, onet.pl, https://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/nex3cs8 [dostęp: 19.11.2024].
5T.Krzyżak, Watykan knebluje biskupów, „Rzeczpospolita”, https://www.rp.pl/kraj/art19298001-najleprze2022-watykan-knebluje-biskupow [dostęp: 19.11.2024]
6Z.Nosowski, Kmieciak: W sprawie ks.Dymera są liczne zaniedbania w postępowaniach prokuratorskich i sądowych, Więź.pl, 26.01.2023, https://wiez.pl/2023/01/26/przewodniczacy-panstwowej-komisji-ds-pedofilii-dymer [dostęp: 19.11.2024]
7Z.Nosowski, Nieudany wywiad z rektorem KUL, Więź.pl, 4.05.2021, https://wiez.pl/2021/05/04/nieudany-wywiad-z-rektorem-kul [dostęp: 19.11.2024]
8M.Pankowska, Lewica żąda rozdziału państwa od Kościoła: „Twardy warunek współrządzenia”, OKO.press, 29.07.2023, https://oko.press/lewica-zada-rozdzialu-panstwa-od-kosciola-twardy-warunek-wspolrzadzenia-relacja-z-konwencji [dostęp: 19.11.2024]
9S.Zakroczymski, Konkordat niezgody, magazynkontakt.pl, 21.09.2019, https://magazynkontakt.pl/konkordat-niezgody [dostęp: 19.11.2024]
10K.Grabias, Dyskusja o (lekcjach) religii, która się nie odbyła, „Więź” 2024, nr 4.
11II Sobór Watykański, Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym Gaudium et spes, 76.
12Podziały, nadzieje i wyzwania. Polska rok po 15 października, More in Common, https://www.moreincommon.pl/nasze-projekty/podzialy-nadzieje-i-wyzwania-polska-rok-po-15-pazdziernika [dostęp: 19.11.2024]
Cisza jest dziś towarem luksusowym. Jednocześnie wyraźnie rośnie zainteresowanie duchowością. Jak „wyjść z głowy” i włączyć ciszę? Jak na co dzień żyć kontemplatywnie? Czy można już mówić o ruchu kontemplacyjnej odnowy Kościoła?
Justyna Nowicka
Są to najczęściej inicjatywy oddolne, wynikające z tęsknot, które odkrywają ludzie świeccy w swoim życiu duchowym. Często to także świeccy dzielą się z innymi zdobytą już wiedzą i doświadczeniem w dziedzinie kontemplacji.
Kontemplują, medytują... nie, nie tylko mnisi i mniszki w zakonach klauzurowych. Na duchowej mapie Polski – tak ją sobie nazwijmy – jak grzyby po deszczu powstają miejsca, w których tysiące osób poszukują pogłębionej modlitwy.
Co ciekawe, najczęściej są to inicjatywy oddolne, wynikające z tęsknot, które odkrywają ludzie świeccy w swoim życiu duchowym. Często to także świeccy dzielą się z innymi zdobytą już wiedzą i doświadczeniem w tej dziedzinie. Formy są też bardzo różne, od tych łączących online z offline, przez szkoły modlitwy lub po prostu spotkania osób zainteresowanych tematem, aż po parafialny tydzień kontemplacji.
Czy da się oszacować liczby? W skali ostatnich kilku miesięcy: ponad 140 tysięcy użytkowników kanału Pogłębiarki na YouTubie; około 40 tysięcy miesięcznie użytkowników aplikacji Pogłębiarki; około 400 osób na parafialnym tygodniu kontemplacji; setki osób na rekolekcjach ignacjańskich w domach jezuickich; ponad 1100 osób na wakacyjnym Festiwalu Głębi; tysiące czytelników książek i słuchaczy podkastów Fundacji Theosis; setki grup, w których ludzie spotykają się, aby uczyć się medytacji i kontemplacji, bądź na rekolekcjach.
Nawet jeśli założyć, że część z użytkowników korzysta równocześnie z wielu dostępnych propozycji w jakiś sposób dotyczących ścieżki duchowej, np.przychodzi na spotkanie w Pustelni Złotego Lasu, jedzie na rekolekcje ignacjańskie i korzysta z aplikacji Pogłębiarki, a do tego wysłucha podkastu Moniki i Marcina Gajdów – to i tak są to naprawdę dziesiątki tysięcy osób. Można więc chyba pokusić się o stwierdzenie, że kilka procent polskich katoliczek i katolików właśnie na drogach medytacji i kontemplacji szuka „czegoś więcej” w swoim życiu duchowym, w swoim praktykowaniu wiary.
Rzecz jasna, nie o wielkie liczby tu chodzi, choć w Kościele w Polsce bardzo je lubimy. Te wyliczenia są przydatne nie tylko, żeby pokazać „masę”, ale także, by zauważyć pewną wyraźną – trzeba chyba już tak to nazwać – tendencję prowadzącą w głąb. To bardzo ważny fenomen w kraju, w którym często spotykamy się z opinią, że nasza wiara jest w istocie katolicko-narodowa, płytka i masowa. Owszem, ale na pewno nie jest to cała prawda.
Podróż palcem po kontemplacyjnej mapie Polski pozwala zobaczyć pewien obraz tego zjawiska, choć siłą rzeczy niepełny. Jako turyści możemy zobaczyć różne miejsca i nieco zaczerpnąć z ich specyfiki, klimatu, lokalnej tradycji czy miejscowego dialektu. Jednak aby poznać dane miejsce głębiej, trzeba by tam po prostu na jakiś czas zamieszkać. Poniższe obrazki to zaledwie szkice do mapy, ciekawych miejsc znaleźć można o wiele więcej.
Pogłębiarka to środowisko, które na kontemplacyjnej mapie Polski funkcjonuje głównie w wymiarze cyfrowym. Stałymi projektami Pogłębiarki są przede wszystkim medytacje online, choć są także spotkania medytacyjne na żywo. Ważnym elementem jest także aplikacja Pogłębiarka, gdzie również można znaleźć inspiracje pomagające w medytacji, a także inne liczne nagrania i kursy. Funkcjonują także spotkania poza strefą online; grupy dzielenia, Przestrzeń Kobiet, Męska Strefa, Pogłębiarka Charyzmatycznie, a także Festiwal Głębi, który w 2025 r. będzie odbywał się w trzech terminach. Do tego kursy internetowe z zakresu duchowości i psychologii oraz mnóstwo podkastów.
Odwiedza to miejsce bardzo wiele osób poszukujących przede wszystkim wiedzy z zakresu pogłębionej duchowości i psychologii przetłumaczonej na przystępny język. W skali miesiąca są to dziesiątki, a czasami setki tysięcy osób.
– Są to przede wszystkim ludzie w drodze i dlatego zawsze potrzebują głębszego poznawania, dopowiadania, odkrywania. A ja ufam temu ich szczeremu poszukiwaniu i niepoprzestawaniu na naiwnych odpowiedziach – mówi Daniel Wojda, pomysłodawca i założyciel Pogłębiarki. – Ufać trzeba, nawet jeśli trudne pytania rozbijają świat wewnętrzny. Czasami nasz świat musi się rozpaść, by mógł powstać nowy, bardziej pojemny, większy, lepiej odpowiadający na subtelności życia. W Pogłębiarce nie dodajemy temu stanowi dramaturgii ani nadęcia, ale mówimy o tym, że to po prostu kryzys i w sumie nic w tym nadzwyczajnego.
Takie podejście sprawia, że wiele osób chce wyruszyć w tę wewnętrzną drogę. – Mogą zainspirować się na przykład narratorem, który prowadzi modlitwę w aplikacji, aby w końcu się odważyć i rozpocząć swoją własną podróż, samemu zadawać pytania i samemu nasłuchiwać odpowiedzi. Chodzi o to, by nie tylko zaznajamiać się z poszczególnymi zagadnieniami duchowości, ale wyruszyć w drogę duchową, by zbliżyć się do Boga, do innych ludzi i do samych siebie – wyjaśnia Wojda.
W kontemplacji chodzi nie tylko o samą modlitwę, lecz także o to, by nastąpiła w człowieku przemiana, która sprawi, że choć żyje tym samym życiem, to już żyje w zupełnie inny sposób.
– Mnóstwo jest w Kościele banalnych odpowiedzi i braku poważnego potraktowania głębokich i prawdziwie egzystencjalnych pytań. A z drugiej strony pojawia się wiele propozycji kontemplatywnego spojrzenia na wiarę. My nie chcemy tworzyć niczego nowego, swoją rolę widzimy jako popularyzowanie tego, co już jest. Czasami zwracamy uwagę bardziej na jakiś aspekt, jak choćby na wolność na Festiwalu Głębi – dodaje twórca Pogłębiarki.
Fundamentem w Pogłębiarce jest duchowość ignacjańska. Medytacja w aplikacji jest prowadzona na wzór ignacjański, chociaż oczywiście istotą tego rodzaju medytacji jest to, by zrobić ją samemu. Obecne są także odwołania do koncepcji porozumienia bez przemocy Marshalla Rosenberga, która bardzo pomaga w nazwaniu tego, co dzieje się w człowieku, a także pozwala odpowiedzieć na to w sposób nie tylko konstruktywny, ale także zbieżny z chrześcijaństwem. Pogłębiarka jest więc nie tylko przestrzenią, w której poszukujący „czegoś dla siebie” odnajdują mnóstwo treści, ale sama jest miejscem poszukiwań.
– Jezus wskazał nam cel drogi, ale nie powiedział, jak tam mamy dojść. Więc my szukamy różnych metod i sposobów także z psychologii czy neurobiologii, oczywiście w sposób krytyczny, by jak najlepiej się na tej drodze odnaleźć – mówi Daniel Wojda. Podkreśla, że to poszukiwanie nie jest sztuką dla sztuki, lecz wynika z samego dynamizmu ludzkiego życia. – Duchowość czy przeżywanie duchowości jest bardzo egzystencjalne, dotyczy wszystkiego, co ludzi w życiu spotyka i dotyka: straty, żałoby, podejmowania decyzji, wejścia w pustkę. Czasami trzeba skonfrontować się z ego, z rozmaitymi wyobrażeniami... To dotyka wszystkich ludzi, choć na różnych etapach i w różny sposób.
– Kiedyś w Pogłębiarce ukuliśmy takie zdanie: „pomożemy ci zrobić krok w głąb niezależnie od miejsca, w którym jesteś”. Najważniejsze jest szczerze powiedzieć sobie, w którym miejscu jestem. Być może to miejsce, w którym jestem, jest inne niż to, w którym chciałbym być. I wtedy zaczyna się prawdziwa droga. Wiara jest autentyczna, kiedy jest zbieżna z egzystencjalnym kawałkiem człowieka – mówi inicjator tej mobilnej wspólnoty.
Monika i Marcin Gajdowie swoje powołanie małżeńskie przeżywają jako służbę Kościołowi przede wszystkim przez to, że starają się pomagać osobom, które spotykają, w pogłębianiu ich życia duchowego i modlitewnego, tak by człowiek mógł dojść do stanu kontemplatywnego. Podkreślają, że w kontemplacji chodzi nie tylko o samą modlitwę, lecz także o to, by nastąpiła w człowieku przemiana, która sprawi, że choć żyje tym samym życiem, to już żyje w zupełnie inny sposób.
Marcin Gajda, który wraz z żoną założył i prowadzi Fundację Theosis, a sam jest stałym diakonem rzymskokatolickim, mówi: – Z perspektywy chrześcijańskiej rozwój nie jest związany z nabywaniem nowych kompetencji czy umiejętności (chociaż oczywiście może to być jakiś element tego procesu). Dla mnie rozwój oznacza poszerzenie świadomości, co przekłada się na poszerzenie serca, aż po jego rozmiar Chrystusowy (żartuję: XXL), kiedy człowiek zaczyna mieć udział w życiu Boga. Ten moment nazywamy przebóstwieniem, czyli theosis.
W ujęciu Gajdów kontemplacja z jednej strony może być momentem docelowym życia wewnętrznego w ujęciu chrześcijańskim. Wówczas intelekt przestaje odgrywać decydującą rolę i człowiek przechodzi w bierność, która paradoksalnie jest szczytem ludzkiej aktywności. – Ale jest i druga strona – mówi Marcin Gajda. – Kontemplacja jest od pewnego momentu szczególnym stanem serca, w którym ta poszerzona świadomość pozwala – na tyle, na ile dla człowieka jest to możliwe – uczestniczyć w Rzeczywistości przez wielkie R.W momencie, w którym otwieramy się na udział w Chrystusie, zaczynamy uczestniczyć w życiu wewnętrznym Boga przez łaskę. A z kolei uczestnictwo w Bogu oznacza tak naprawdę bycie miłością Boga w świecie. Jest to coś bardzo intymnego i zarazem prostego. Jest to dar, a więc cała trudność polega na jego przyjęciu.
Gajdowie towarzyszą ludziom na drodze ku kontemplacji także przez książki. Rozwój. Jak współpracować z łaską odpowiada pierwszemu etapowi tej drogi, czyli oczyszczeniu. Kolejna wprowadza w okres oświecenia: Świątynia. Wprowadzenie do kontemplacji. Zawiera ona medytacje, które są także nagrane, by czytelnik mógł nie tylko poznać treść na poziomie intelektu, ale mógł także tych treści doświadczyć. I wreszcie Boskie DNA dotyczy trzeciego etapu, czyli zjednoczenia. Jest także mała książeczka Wprowadzenie do modlitwy kontemplacyjnej, która całymi garściami czerpie z Jana od Krzyża i wprowadza w modlitwę monologiczną.
Na stronach Fundacji Theosis można znaleźć również wiele nagranych materiałów dotyczących modlitwy kontemplacyjnej czy w jakiś sposób łączących się z nią. Można uczestniczyć w czterostopniowych rekolekcjach „Puste ręce” wprowadzających w modlitwę kontemplacyjną. Polegają one na tym, że na każdym stopniu proponowana jest konkretna praktyka modlitewna, którą dana osoba kontynuuje przez cały następny rok i wówczas może przyjechać na kolejny stopień.
Z doświadczenia kontemplatywnego małżonków zrodziła się także chrześcijańska terapia integralna (ChTI). – Jest ona „efektem ubocznym” naszego doświadczenia kontemplatywnego. Powstała w nas w wyniku przenikania wiedzy psychologicznej i sztuki terapeutycznej, którą nabywaliśmy, z doświadczeniem kontemplacyjnym. Z tego powstało coś, co nazywamy ChTI, co jest profesjonalnym podejściem terapeutycznym, poszerzonym, dla osób chętnych, o wymiar duchowy. Chodzi o to, aby kontemplacja mogła wzmacniać proces, który dzieje się w czasie terapii – mówi Marcin Gajda.
Na kontemplacyjnej mapie Polski pojawiają się także propozycje, które są systematyczną formacją, nie tylko do życia modlitwą, ale także chcącą prowadzić człowieka do dojrzałości. Taką ofertę przedstawia wspólnota sióstr Karmel Ducha Świętego, która prowadzi szkołę modlitwy w miejscowości Żarki-Letnisko niedaleko Częstochowy.
– Ludziom potrzebne jest poznawanie siebie i odkrywanie przeszkód utrudniających poznawanie i przyjmowanie Boga – mówi s.Jonatana Biela. – Poznawanie siebie i świata musi być uważne, ponieważ tylko to pozwala postawić pierwszy krok w rozwoju duchowej inteligencji (inter-legere to „czytać pomiędzy”), która jest zdolnością głębokiej interpretacji rzeczywistości, wychodzącej ponad to, co wydaje się oczywiste, i dochodzącej do progu Tajemnicy. W ten sposób można dostrzec Boży sposób działania i Jego język, którym komunikuje się On z człowiekiem.
Szkoła modlitwy w Żarkach-Letnisku podzielona jest na dwie grupy wiekowe. Spotkania odbywają się w trybie weekendowym raz w miesiącu. Siostry z Karmelu Ducha Świętego dzielą się swoim doświadczeniem życia z Bogiem, ale korzystają także z wiedzy teologicznej i innych dziedzin humanistycznych. – W szkole modlitwy, którą proponujemy, czerpiemy ze źródeł nauczania Kościoła, doktorów Kościoła, nauczania papieży, z dobrych szkół psychologii, m.in.szkoły formatorów opracowanej w Instytucie Psychologii na Gregorianum, z socjologii, antropologii itd. Ale ważna jest nie tylko sama wiedza, lecz także cel tego studiowania. A tu celem jest doprowadzenie drugiego człowieka do tego, by był bardziej kochający. I to nie tylko ludzką miłością, lecz by wchodził w bezinteresowną miłość Boga, by ją przyjmował – mówi s.Jonatana Biela.
Mądrość jest owocem kontemplacji, szukania obecności Boga we wszystkim. Zacząć można od drobnej rzeczy, np.postanowienia, że przez 15 minut będzie się czytać coś innego niż media społecznościowe.
W odkrywaniu dynamiki Bożego działania i Bożej miłości bardzo ważne jest także towarzyszenie duchowe. – Człowiek wzrasta dzięki zaufaniu – podkreśla s.Biela. – A najtrudniejsze w życiu jest realne zaufanie. Zaufać oznacza zakwestionować samego siebie, by wejść w świat obecności Boga i Jego działania w swoim życiu. Osoby, które uczestniczą w szkole modlitwy, często przyjeżdżają potem także na towarzyszenie duchowe już poza szkołą. Odkrywają, jak ważne jest, aby podjąć wysiłek i znaleźć czas na takie spotkanie, w którym można próbować nazwać to, co się przeżywa i odkrywa. To wysiłek wchodzenia w prawdę o sobie, o tym, co przeszkadza w relacji z Bogiem, ale także o tym, kim jest Bóg i jaki jest nasz Jego obraz.
– Wykrzywioną percepcję siebie jako osoby samowystarczalnej można prostować poprzez zejście w głąb siebie, tam, gdzie można spotkać Boga i pozwolić Mu się kochać. Towarzyszenie polega na wejściu z drugą osobą i z Jezusem aż na dno jej słabości, by tam odkryć działającego Boga, by tam odkryć miłosierdzie. A kiedy człowiek poznaje siebie i Boga, doświadcza prawdy w relacji do siebie i do Boga, wówczas może odkryć, co tak naprawdę oznacza bycie autentycznym, prawdziwym i coraz bardziej bezinteresownym w relacji. Każdy człowiek chce takim być, bo to daje szczęście. I chce przebywać w towarzystwie autentycznych osób, ponieważ bez tego nie można zbudować więzi – opowiada s.Jonatana Biela.
W czasie szkoły modlitwy jest czas na konferencję, osobistą modlitwę i rozmowę z siostrami. Ważne są także wspólne posiłki i po prostu dzielenie się życiem z innymi. To pomaga odkrywać miłość nie „teoretyczną”, ale wcieloną w gesty i słowa. – Ostatecznie chodzi o wzrastanie w mądrości. A czym jest mądrość? To szczyt inteligencji. Mądry wierzący człowiek czerpie naukę z codziennej egzystencji, od każdej osoby, w każdych okolicznościach i z każdego wydarzenia. Mądrość to pozwalanie, by doświadczenie Boga zmieniało moją wrażliwość, osobowość, postawy ukierunkowane na wartości i na drugiego – podkreśla zakonnica z Karmelu Ducha Świętego.
– Tak rozumiana mądrość jest owocem kontemplacji, szukania obecności Boga we wszystkim. Zacząć można od drobnej rzeczy, np.postanowienia, że przez 15 minut będzie się czytać coś innego niż media społecznościowe. Bez takich decyzji nawet najpiękniejsze doświadczenie bliskości Boga może nie zaowocować w życiu. Doświadczenia duchowe mają nam pomóc: byśmy przekraczali siebie w miłości, byśmy dokonywali autotranscendencji w miłości – mówi s.Jonatana Biela.
Może się wydawać, że modlitwa kontemplatywna jest elitarna, trochę zbyt zaawansowana, by zaproponować ją jako formację modlitewną w parafii. Ale w Poznaniu, w parafii Imienia Jezus na Łacinie, inicjatywa wyszła od samych parafian. – Chcieli, aby zorganizować dla nich rekolekcje. Ja tylko zaproponowałem, żeby nie były to klasyczne trzy dni rekolekcji z nauczaniem, ale tydzień modlitwy kontemplacyjnej, by stopniowo wprowadzić ludzi w praktykę modlitwy kontemplatywnej – opowiada o.Mateusz Filipowski, karmelita bosy, który na co dzień pracuje w ośrodku rekolekcyjnym w Gorzędzieju nad Wisłą.
Wyjściem w stronę parafian było prowadzenie tych rekolekcji i o poranku, i wieczorem, by praca zawodowa czy obowiązki rodzinne nie były przeszkodą. Spotkania odbywały się zresztą dość wcześnie rano i dość późno wieczorem, jak na standardy parafialne. – To było bardzo ważne. Z jednej strony wymagające ode mnie, bo dwa razy dziennie musiałem prowadzić rekolekcje, ale przede wszystkim bardzo wychodzące ku ludziom. Bardzo trafiona była też pora roku: te rekolekcje odbyły się w maju, czyli na wiosnę. Także proboszcz parafii zwrócił uwagę na to, że ludzie przyszli z zupełnie inną, bardziej pozytywną energią niż na takie klasyczne rekolekcje w Wielkim Poście, kiedy jest ciemno, zimno i ponuro – opowiada Mateusz Filipowski OCD.
Układ tego tygodnia kontemplacji był bardzo prosty. Z jednej strony była teoria, ponieważ ona także jest ważna, ale z kolei bez praktyki są to tylko pogadanki, które nie przekładają się na życie. – Mówiliśmy więc o pedagogii modlitwy kontemplacyjnej i każdego dnia dokładałem jakiś element, na który zwracaliśmy uwagę w kontemplacji. Pierwsze dni mogły być dla niektórych efemeryczne, ponieważ mogła ich zaskakiwać na przykład zachęta do tego, by zwrócić uwagę na własne ciało. Natomiast na koniec, kiedy omówiliśmy wszystkie elementy ważne w medytacji, okazało się to bardzo spójne i efektem było zanurzenie w bardzo konkretne doświadczenie – opowiada karmelita.
Nie trzeba być geniuszem duszpasterskim, by dostrzec z jednej strony tęsknotę za głęboką modlitwą i głębokim życiem duchowym, która drzemie w „zwykłych parafianach”, a z drugiej – potencjał zaangażowania, także w życie wspólnoty parafialnej, jaki tkwi w takiej grupie kontemplatywnej, jeśli tylko jej uczestnicy zechcą przekuć miłość, doświadczaną w relacji z Bogiem, na konkretne działania. W poznańskiej parafii rzeczywiście tak się dzieje. Jedni zaczynają od praktyki i potem chcą pójść w głąb, a inni najpierw szukają duchowej głębi, by następnie wyrazić ją w działaniu. Z pewnością modlitwa kontemplatywna może także być jednym ze sposobów życia parafialnego.
Na kontemplacyjnej mapie Polski pojawiają się także miejsca, w których można po prostu uczyć się medytacji chrześcijańskiej i chrześcijańskiej modlitwy kontemplatywnej. Jedną z takich sprawdzonych oddolnych propozycji są spotkania w Pustelni Złotego Lasu w Rytwianach.
– Najpierw sama jeździłam do Pustelni i z tego zrodziła się myśl, że można zaprosić także inne kobiety na spotkania, które stałyby się przestrzenią pogłębionego kontaktu z Bogiem poprzez medytację, którą proponował św.Ignacy Loyola – opowiada Anna Wdowiarz, członkini Instytutu Świeckiego Wynagrodzicielek Serca Jezusa i Maryi. – Gospodarze Pustelni byli otwarci na taką inicjatywę. Chciałam stworzyć propozycję dla osób, które nie zawsze mogą sobie pozwolić na wyjazd na ośmiodniowe rekolekcje ignacjańskie, a jednocześnie chciałyby wejść głębiej w modlitwę i w kontakt ze Słowem. Początkowo były to spotkania dla kobiet, ale także mężczyźni chcieli w takich spotkaniach uczestniczyć, więc teraz są one otwarte dla wszystkich, chociaż panie nadal dominują.
Ludzie, którzy korzystają z tej propozycji, są bardzo różni. Często wcześniej próbowali wejść w kontakt z Bogiem, ale większość to osoby, które nie miały doświadczenia duchowości ignacjańskiej, a zwłaszcza przedłużonej modlitwy słowem Bożym według sposobu proponowanego przez św.Ignacego. Bywa tak, że przyjeżdżają na te spotkania, łapią „bakcyla” ignacjańskiego i decydują się na klasyczne ćwiczenia duchowe w domach jezuickich.
– Są to osoby, które niezależnie od powołania są głęboko zaangażowane w swoją codzienność, a jednocześnie w tym świecie chcą żyć z Bogiem. To ludzie, którzy angażują się w różne przestrzenie życia, nie tylko Kościoła, są także bardzo aktywne zawodowo. Ignacy mówił, że Boga można znaleźć w każdej rzeczy, więc chyba właśnie to ich w duchowości ignacjańskiej przyciąga. Ta droga rozwoju duchowego daje im głębszą wizję duchowości tego, co przeżywają. Ich życie już nie stoi w opozycji do duchowości. Wręcz znajdują Boga właśnie w tym, czym żyją. Mogą być zaangażowani w świat oraz być w tym świecie po prostu kontemplatykami doświadczającymi Boga w swojej codzienności – podsumowuje Anna Wdowiarz.
Inicjatorem spotkań z cyklu „Medytacja chrześcijańska dla poszukujących” jest Dariusz Hybel, nauczyciel medytacji w benedyktyńskim Ośrodku Medytacji Chrześcijańskiej w Lubiniu. Ośrodek powstał z inicjatywy o.Jana Berezy OSB w roku 1988, a obecnie kieruje nim o.Maksymilian Nawara OSB.
– Zaczęło się od tego, że parę lat temu zostałem zaproszony na Festiwal Jogi w Wierchomli Małej – opowiada Hybel. – Organizatorzy tego wydarzenia zapraszają ludzi z różnych tradycji, aby podzielili się swoim doświadczeniem i pokazali, jak się ją praktykuje. W ramach tego spotkania opowiadałem więc o medytacji chrześcijańskiej. Tam sobie uświadomiłem, że wielu uczestników tego spotkania wyrasta z tradycji chrześcijańskiej czy wprost katolickiej.
– Są tacy, którzy wewnętrznie się ze swym katolickim pochodzeniem nie rozstali, nawet jeśli nie chcą już mieć nic do czynienia z Kościołem, bo ich zawiódł, bo stracił autorytet. Ale są także osoby znajdują się na granicy kościelności. Pozostają jeszcze w Kościele, ale szukają – również poza Kościołem – czegoś głębszego, co zaspokoi ich tęsknoty duchowe. Kolejna kategoria to tacy, którzy nie znaleźli w Kościele praktyk, które mogłyby ich duchowo karmić. Nie syci ich już to, co znają, bo coś się w nich wyczerpało, a nie znajdują dla siebie takich propozycji, które mogłyby poprowadzić ich głębiej. Bywają też ludzie, którzy są po prostu ciekawi i chcą zobaczyć, co to w ogóle jest – mówi świecki nauczyciel medytacji chrześcijańskiej.
W organizowanych przez niego obecnie spotkaniach chodzi przede wszystkim o to, by pokazać, co medytacja chrześcijańska proponuje – aby ludzie próbujący odnaleźć doświadczenie duchowe w innych tradycjach, mogli się w ogóle z nią zapoznać. Tym bardziej że wielu nigdy nie słyszało o medytacji chrześcijańskiej. Spotkania mają jednocześnie ukazać uniwersalny wymiar praktyki modlitewnej, jaką jest medytacja. Wówczas także ludzie, którzy nie utożsamiają się z żadną religią, a mają jakieś wewnętrzne tęsknoty, mogą coś z tego doświadczenia dla siebie zaczerpnąć.
W praktyce medytacja chrześcijańska nawiązuje zwłaszcza do modlitwy monologicznej, która polega na powtarzaniu jednego słowa lub formuły modlitewnej. Sposób ten zrodził się w czasach ojców pustyni, a opisał go Jan Kasjan, założyciel jednej z pierwszych wspólnot monastycznych w Europie Zachodniej. W ramach praktyki modlitwy monologicznej wykształciła się tradycja powtarzania imienia Jezus, stąd czasami ten rodzaj modlitwy bywa nazywany modlitwą Jezusową. Najbardziej klasyczną formułą jest wezwanie: „Panie Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną, grzesznikiem”. W tradycji modlitwy monologicznej praktykowano jednak różne wezwania.
– Niektórym może się to kojarzyć z mantrą, ale korzeń modlitwy monologicznej jest zupełnie inny – opowiada Dariusz Hybel. – Czerpiemy także z późniejszej tradycji hezychastycznej, w której do modlitwy monologicznej dochodzi oddech i stabilna pozycja ciała. Tradycja ta wskazuje na to, by z powtarzaną formułą złączyć czujność i oddech.
Osoby praktykujące medytację, np.w szkołach jogi, szukają wewnętrznego ukojenia, czy też robią to ze względów zdrowotnych. W medytacji chrześcijańskiej natomiast nie jest to cel sam w sobie. – Praktyka takiej modlitwy na głębszym poziomie prowadzi do wyciszenia władz wewnętrznych i miłosnego przylgnięcia do Boga, do świadomego bycia z Nim w jedności oraz, co ważne, do wyrażania tej jedności w codziennym życiu. Oczywiście, istnieją dodatkowe owoce praktyki, czyli na przykład uspokojenie, wolność wewnętrzna czy większa świadomość siebie, ale to nie jest istotą. To jakby „skutek uboczny” głównego celu, czyli miłosnego przebywania z Bogiem w codzienności. Chodzi po prostu o pewien sposób przebywania razem, tak jak przebywa się z bliską nam osobą – mówi Dariusz Hybel.
Poza tym Ośrodek Medytacji Chrześcijańskiej w Lubiniu proponuje otwarte sesje medytacji, które zawsze zaczynają się ogólnym wprowadzeniem teologicznym i praktycznym w medytację. Mogą w nich uczestniczyć zarówno ci, którzy od dawna uważają Ośrodek za swój duchowy dom, jak i osoby, które przyjeżdżają do niego po raz pierwszy. Przynajmniej raz w roku organizowana jest w Lubiniu dłuższa sesja, adresowana do osób związanych z Ośrodkiem od pewnego czasu. Istnieje również możliwość spędzenia intensywniejszego, dłuższego czasu na indywidualnej praktyce medytacji.
Podróżując po Polsce, możemy zobaczyć i nowoczesne wieżowce, i drewniane chaty. Możemy mknąć pendolino albo niespiesznie przedzierać się kolejką gdzieś miedzy miasteczkiem a miasteczkiem. Możemy spotkać ludzi z odmienną mentalnością, specyficzną gwarą i lokalnym akcentem. Trudno byłoby odpowiedzieć jednoznacznie na pytanie, czy Polska jest taka czy owaka. Prawdą jest, że jest i taka, i taka.
Podobnie jest z kontemplacyjną mapą Polski. Jest i ta bardziej dyskursywna, i ta podkreślająca bardziej poryw serca i ciało. Jest taka, której można uczyć się w domu rekolekcyjnym, w szkole modlitwy, ale także we własnej parafii czy przez internet. Są miejsca, w których formacja trwa lata, ale są i takie, które rzucają hasło, chcą zainspirować, by zachęcić po prostu do samodzielnego wyruszenia w drogę. Dostępne propozycje korzystają z dorobku klasyków duchowości, nauczania Kościoła, ale i nauk humanistycznych, w tym psychologicznych.
Czy któraś z tych dróg jest lepsza lub gorsza? Nie. Są po prostu odmienne. Tak jak różnią się od siebie krakowskie Stare Miasto, warszawskie szklane wieżowce i chata w Bieszczadach. Ale każda z tych przestrzeni jest prawdziwa. I dopiero przenikająca się nawzajem ich odmienność układa się w pełny obraz.
Warto szukać takich miejsc na katolickiej mapie Polski. Z lotu ptaka, zwłaszcza w popularnym przekazie medialnym, mogą być one mało widoczne. Ale gdy przyjrzeć się uważniej – są i rozwijają się. Kto potrzebuje, będzie potrafił wypatrzyć swoje miejsce. „Szukajcie, a znajdziecie”... ■
Justyna Nowicka – ur.1981, doktor teologii duchowości, dziennikarka portalu Misyjne.pl. Autorka pracy doktorskiej Teologia codzienności Karla Rahnera wobec antropologicznych przesłanek ponowoczesności. Współtworzy projekt Fabryka Głębi. Mieszka w Poznaniu.
polecamy
Zbigniew Nosowski
Szare, a piękneRekolekcje o codzienności
Żyjemy w codzienności, choć najchętniej byśmy od niej uciekli, zmuszeni do wykonywania czynności, na które często nie mamy ochoty. Byłaby to jednak ucieczka od samego siebie, od własnego człowieczeństwa i od dojrzałego chrześcijaństwa. Zbigniew Nosowski pokazuje, że właśnie w szarej codzienności można odnaleźć Boga, jeśli zmienimy nasze podejście. Łaska codzienna to radość z uważnie obranych ziemniaków, z dobrze zaparzonej herbaty, z porządnego wykonania swoich obowiązków. Kiedy się to odkryje, można zwyczajne życie przeżyć w nadzwyczajny sposób!
W naszej księgarni internetowej 20% taniej!
www.wydawnictwo.wiez.pl
Czy przekład musi być wierny oryginałowi? Czym zresztą jest wierność w tłumaczeniu? Co wolno tłumaczowi? Kiedy i czego jest autorem? Czy sztuczna inteligencja sprawi, że tłumacze przestaną być potrzebni?
Jerzy Jarniewicz
Przekład jest działalnością twórczą. Bez śladów kreatywności, bez dostrzegalnej „skali zmian”, okazuje się niemożliwy – tłumaczenie literatury nie może być odtwórcze, choćby ktoś tego bardzo chciał.
Jest początek lipca, spędzam urlop na Helu. W sobotnim numerze „Gazety Wyborczej” czytam wywiad z Emilią Kledzik, autorką książki o Jerzym Ficowskim i jego relacjach ze społecznością romską, a w szczególności z Bronisławą Wajs, poetką romską, znaną jako Papusza. Na pierwszej stronie gazety wywiad anonsuje fraza: Odkłamywanie Papuszy, co wzmaga, zgodnie z intencją redaktorów, moją ciekawość.
Przechodzę do wywiadu, a tam, w lidzie wyróżnionym większym stopniem pisma, czytam: „Jej wiersze, które znaliśmy, to głównie falsyfikaty skonstruowane przez Jerzego Ficowskiego”. Falsyfikaty? Do tego „skonstruowane”? Mocne postawienie sprawy. I, jak na mój gust, zaskakująco bezwzględna ocena cudzej pracy translatorskiej.
Czytam dalej: „Użyłam słowa falsyfikat, bo skala zmian nie pozwala nazwać tych tekstów po prostu przekładami”. Autorka zwraca przy okazji uwagę, że podobne falsyfikaty to żadna nowość w historii przekładu: „Choćby Pieśni Osjana. Autor [James Macpherson] opublikował je w XVIII w. jako angielskie tłumaczenie utworów celtyckiego barda, tymczasem specjalna komisja udowodniła, że to falsyfikaty”.
Macpherson, jak się dziś uważa, w ogóle nie tłumaczył, sam te pieśni napisał i opublikował jako przekład odnalezionej przez siebie twórczości na pół mitycznego poety. To, co zrobił, przypomina mi historię Adagio Tomasa Albinoniego, który to utwór uchodził za cudem odkryte dzieło włoskiego kompozytora z XVII wieku, póki nie okazało się, że mieliśmy do czynienia z mistyfikacją, bo skomponował go po drugiej wojnie światowej Remo Giazotto, po czym rozpowszechnił jako dzieło cudzego autorstwa. Pieśni Osjana to jedna z najbardziej znanych literackich mistyfikacji. Czy mityczny Osjan z realną Papuszą mogliby się gdziekolwiek spotkać?
W dalszej części wywiadu zatrzymuję się przy takich słowach: „Ficowski sam jako poeta pisał dużo bardziej oszczędnie niż wcześniej, ascetycznie, po różewiczowsku. I właśnie w tak skondensowany sposób konstruował nowe wiersze Papuszy”. Autorka unika więc słowa „tłumaczył”, zastępując je ponownie słowem „konstruował”. Potem znajduję także taki fragment: „Zmieniał ich [tych wierszy] wymowę. Dostosowywał do własnej poetyki. Wybierał fragmenty, które wpisywały się w to, co według niego składało się na tożsamość cygańską, pomijał inne. Zamazywał wielojęzyczność tych tekstów”.
Jeśli coś powstało jako poezja, to nie przez przypadek. Tłumacz winien tę nieprzypadkową poetyckość zachować. Przekład na prozę, choć dopuszczalny, świadczy o tym, że tłumacz poszedł na łatwiznę.
Tak oto autorka piętrzy dowody na to, że wiersze Papuszy w tłumaczeniu Ficowskiego to nie przekłady, a falsyfikaty, bo – cytuję – „tłumacz konstruował je zgodnie ze swoją nową dykcją”, bo „dostosowywał je do własnej poetyki”, bo „dokonywał selekcji” i „tłumaczył fragmenty”, bo wreszcie „nie zachował wielojęzyczności”.
Nieznającym sprawy wyjaśnię: to, że polskojęzyczny czytelnik dostaje mocno przetworzone, zredagowane wersje romskich wierszy Papuszy, tłumacz przyznał we wstępie do wyboru jej poezji w 1990 r. Czy to przekład swobodny? Może adaptacja? Albo przekład na podstawie? Nie: falsyfikat! Niejedyny to przypadek, kiedy przekład lub to, co uchodzi za przekład, odbiega daleko od pierwowzoru, a tłumacz pozwala sobie na radykalne ingerencje w tekście: od zmodyfikowania dykcji po zmianę organizacji wiersza. Niejedyny to przykład na to, że w przekładach odbija się własna poetyka tłumacza, jeśli ten tłumacz jest także poetą: poczytajmy przekłady poety Barańczaka czy poety Sommera.
Tym, co mnie w tym wywiadzie zdziwiło niemile, było podsumowanie złożonych prac translatorskich jednym słowem: „falsyfikat”. Bo jeśli owocem czyjejś pracy jest falsyfikat, to pracę taką nazywamy fałszerstwem, a tego, kto się oddaje fałszerstwu, fałszerzem. Czyli Ficowski był nie tłumaczem, a fałszerzem. Fałsz wiąże się z nieszczerością, obłudą, kłamstwem. Na wszelki wypadek konsultuję rzecz w Słowniku języka polskiego: „fałszować” to „sporządzać imitację czegoś, podrabiać coś, podając za oryginał (zwykle z chęci zysku)”.
Rzucone pod adresem tłumacza (i poety) oskarżenie wydawało mi się w swojej skrajności niesprawiedliwe, powodowane chęcią przyciągnięcia czytelników; wydawało mi się działaniem zgodnym z zasadą, że „im gorzej o tłumaczu, tym lepiej dla mnie”. Napisałem o tym kilka słów w mediach społecznościowych, a mój komentarz wywołał burzę.
Z jednej strony odezwali się obrońcy Ficowskiego, z których część skorzystała z okazji, by przypuścić, miejscami brutalny, atak na poznańską badaczkę. Z drugiej strony głos zabrali obrońcy autorki, a także obrońcy badań postkolonialnych, które w tekstach, uchodzących za ważne w kanonie literatury, ujawniają budzące sprzeciw założenia – rasistowskie, szowinistyczne, imperialne. W oczach tych drugich stałem się „brązownikiem”, chroniącym święte krowy polskiej kultury, albo przedstawicielem mansplainingu, czyli jak to ktoś zgrabnie przełożył na nasze: panjaśnienia, a nawet niedouczonym mędrkiem recenzującym książkę na podstawie wywiadu z jej autorką.
Wielce pouczający, ale i smutny jest fakt, że tytułowane czasem postaci nie zauważyły, iż moje zastrzeżenia dotyczą tylko wywiadu, że mam prawo oceniać krytycznie wywiad, że nie krytykuję książki, której nie znałem, ale wyrażoną autorytatywnie, w sposób tak bezdyskusyjny tezę dotyczącą istoty tłumaczeń literackich: tezę, że przekłady, które odbiegają – na dużą skalę – od oryginałów, są falsyfikatami i że nie można ich nazwać przekładami. Innymi słowy, że tłumacz Papuszy zrobił coś, czego tłumaczowi robić nie wolno.
Postawmy więc sobie to pytanie, odrywając jednak dyskusję od tego konkretnego przypadku, bo brak mi kompetencji, by rzetelnie ocenić charakter i jakość przekładów Ficowskiego z romskiego: czego tłumaczowi robić nie wolno? Czy takie pytanie jest zasadne? A może okazuje się źle postawione?
By to sprawdzić, zmieńmy nieco kontekst i zamiast o tłumacza zapytajmy o pisarza. Czy z podobną determinacją moglibyśmy zapytać, czego pisarzowi robić nie wolno? Czy gotowi bylibyśmy odpowiedzieć na takie pytanie? Zauważmy brak symetrii – praca tłumacza obwarowana jest nieporównywalnie większym szeregiem zastrzeżeń czy nakazów, takich jak to, że tłumacz musi zachować wierność wobec oryginału, że nie powinien być obecny w tłumaczonym tekście, że tekstu nie powinien poprawiać według własnego smaku, że nie powinien tłumaczyć przez trzeci język. W przypadku pisarza natomiast – poza uniwersalnymi normami etycznymi: nie kradnij (nie plagiatuj), nie krzywdź innych – nikt podobnych, zorientowanych na charakter tekstu, zarzutów by nie wysuwał.
Podkreślam tę rozbieżność, bo przecież przekład, jak pisarstwo „autorskie”, jest działalnością twórczą, w swoich najgłębszych podstawach nie różni się od innych dziedzin literatury. Przekład bez śladów kreatywności, czy prościej: bez dostrzegalnej „skali zmian”, jest niemożliwy – tłumaczenie literatury nie może być odtwórcze, choćby ktoś tego bardzo chciał.
A nie może być odtwórcze, choćby z trzech oczywistych powodów. Języki są odmiennymi systemami; to, co możliwe w jednym, na przykład fleksyjnym języku, choćby swobodne działanie na szyku wyrazów, jest niemożliwe w języku innym, na przykład pozycyjnym, w którym szyk jest stały. Drugim powodem jest istota literatury – teksty literackie to takie użycie języka, w którym to, jak się pisze, jest tym, o czym się pisze; najmniejsza zmiana w formie tekstu literackiego doprowadza nierzadko do istotnej zmiany sensu. I wreszcie, przekład literacki musi być działalnością twórczą, bo znaczenia w literaturze mają najczęściej charakter konotacyjny, asocjacyjny, a więc względny i zmienny, nie są skatalogowane ani zdefiniowane.
O twórczym z konieczności charakterze przekładu literackiego niech świadczy wreszcie napawający mnie radosnym optymizmem fakt istnienia serii przekładowych, czyli kilku różnych przekładów tego samego dzieła. Wielość Hamletów w polszczyźnie, pomijając przekłady ewidentnie niekompetentne, można wyjaśnić tylko tym, że w powstaniu każdego przekładu tłumacz uczestniczył właśnie jako twórca – tłumaczył inaczej niż poprzednicy. Dlatego wolimy na przykład Hamleta Barańczaka od Hamleta Słomczyńskiego lub na odwrót.
Odstępstwo od oryginału nie jest ułomnością przekładu, ale jego racją bytu. Przekład musi być inny. Jest bowiem świętem inności.
Mówiąc krótko: każdy przekład, skoro jest twórczy, „odbiega” od oryginału, w każdym odnajdziemy elementy dodane (bo o tym, że w każdym są miejsca utracone, wiedzą chyba wszyscy). Czy, zapytam ponownie, wolno tłumaczowi literatury wprowadzać „zmiany na dużą skalę” albo „wybierać z utworu fragmenty” lub „dostosowywać do własnej poetyki”? Tak, wolno – jeśli ma po temu powody natury artystycznej.
Stawiam tu tezę, która wynika z tego, co napisałem dotychczas: nawet najwierniejszy przekład literacki nie różni się zasadniczo od przekładu „odbiegającego”, zwanego swobodnym, a nawet od tego, co niektórzy woleliby nazywać adaptacją. Powiedzieliśmy tu, że nie ma przekładu bez twórczego wkładu tłumacza, a skoro tak, to znajdziemy ten wkład własny i w przekładzie najbardziej dosłownym, i w przekładzie najbardziej swobodnym – różnica jest ilościowa. Tym, co te dwie skrajne odmiany przekładu odróżnia, będzie stopień kreatywności.
Przekłady od dosłownego po adaptację tworzą tym samym ciągłe spektrum: nie możemy wyznaczyć tu miejsc, w których kończy się przekład wierny, a zaczyna „niewierny”, w których kończy się przekład, a zaczyna adaptacja. To, czy Giaura Mickiewicza (naprawdę Mickiewicza?) nazwiemy przekładem czy już adaptacją, jest kwestią względną, podobną do pytania o to, czy Miazga Andrzejewskiego jest jeszcze powieścią, czy już poza ten gatunek wychodzi. Albo czy Wyjechali Sebalda to powieść czy już esej.
Są oczywiście przykłady tekstów przekładowych, które wyraźnie sytuują się blisko jednego lub drugiego bieguna spektrum. Jednak większość utworów przekładowych, a z pewnością najciekawsze z nich, mieści się w strefie niejednoznaczności: możemy argumentować za ich adaptacyjnym charakterem równie przekonująco jak za tym, że ich przynależność do przekładu nie budzi wątpliwości. Przekład z natury pozostaje twórczością graniczną.
To nie znaczy, że rozróżnienie między przekładem a adaptacją jest bezużyteczne. Sens jego utrzymania widzę jednak w czymś zgoła innym niż w wątpliwej klasyfikacji tekstów, prowadzącej do wykluczenia przekładów swobodnych, ze „zmianami na dużą skalę”, z kategorii przekładu. To, czy dany tekst nazwiemy przekładem czy adaptacją, może posłużyć jako definicja projektująca naszą interpretację.
Gdy tłumacz swój tekst nazywa przekładem, kieruje naszą uwagę na relację między owym tekstem a oryginałem. Gdy z kolei tekst swój nazwie adaptacją lub spolszczeniem, najwyraźniej zależy mu na tym, by zainteresować nas inną relacją: tym, co wiąże ten tekst z innymi utworami języka docelowego, a w szczególności z innymi utworami tłumacza, który, jak Mickiewicz, swój przekład widzi jako przedłużenie własnej twórczości. Nic dziwnego więc, że Giaura publikuje się w tomach mających na okładce nadrukowane: Adam Mickiewicz Poematy.
Gdy Jacek Dukaj, ceniony autor literatury fantastycznej, opublikował swoją wersję Jądra ciemności Josepha Conrada, daleko odbiegającą od oryginału i wcześniejszych przekładów tej powieści, zmienił tytuł na Serce ciemności, ale, co ważniejsze, nie nazwał swojego tekstu przekładem, a spolszczeniem. „Spolszczenie” można oczywiście uznać za synonim „przekładu” (takie zresztą znaczenie podaje SJP: „spolszczyć – przełożyć, przetłumaczyć na język polski”), a jednak słowo to, dziś rzadko, zbyt rzadko, stosowane, uniemożliwia mechaniczny jego odbiór, zaprasza do namysłu nad tym, co może w praktyce oznaczać i w jakiej relacji stoi do przekładu. Dukaj, choć mógł, nie chciał nazwać swojej pracy przekładem, nazwał ją spolszczeniem, a tym samym uchronił się przed krytycznymi uwagami, że „to nie Conrad”, „że to falsyfikat!”, bo, drodzy państwo, „skala zmian jest porażająca”.
Nazwanie swojego przekładu spolszczeniem poszerzyło znacznie pole twórczych możliwości, na jakie ten tłumacz i pisarz mógł sobie pozwolić. Powstało dzieło w pełni Dukajowe, a jednocześnie zawdzięczające swoje istnienie Conradowi, będące próbą przebicia się tej angielskojęzycznej noweli do dzisiejszej polszczyzny – drogą inną, niż robili to dotychczasowi tłumacze.
Jak bardzo odbiega ono od wielu poprzednich przekładów, możemy ocenić, porównując choćby jedno z pierwszych zdań tego dzieła w tłumaczeniu Anieli Zagórskiej, Jędrzeja Polaka, Magdy Heydel i Jacka Dukaja:
Przymorski obszar Tamizy rozciągał się przed nami jak początek nieskończonego wodnego szlaku. [Aniela Zagórska]Estuarium wpadającej do morza Tamizy rozciągało się przed nami niczym początek nieskończonego morskiego szlaku. [Jędrzej Polak]