Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Reality show na śmierć i życie
Tydzień w prawdziwym raju
To ma być najlepsze reality show. Dziesięcioro uczestników. Luksusowa willa na prywatnej wyspie. Każda chwila transmitowana na żywo szerokiej publiczności, która ma całkowitą kontrolę nad rywalizującymi o wysoką nagrodę.
Fałszywa uczestniczka
Reporterka Laura ma zdobyć informacje o innych uczestnikach. Kiedy jednak program się rozpoczyna, szybko okazuje się, że jest zdana na łaskę bezwzględnej producentki, która dla zwiększenia oglądalności zrobi wszystko.
Gra o najwyższą stawkę
Wszyscy zdają się coś ukrywać, a presja jest ogromna… Jak daleko posuną się uczestnicy, aby zapewnić sobie głosy publiczności? I czy ktoś naprawdę zabiłby, żeby wygrać?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 379
Producentka
Aruna, Baleary
Teraz
Idziemy w stronę basenu i roztrzaskane szkło chrzęści mi pod tenisówkami. Właśnie zachodzi słońce i złociste promienie, w których niedawno kąpała się willa, teraz przybrały barwę zmatowiałego bursztynu.
Detektyw inspektor Jose Carlos Sanchez podnosi niebiesko-białą taśmę kordonu policyjnego i przechodzi pod nią. Przytrzymuje ją dla mnie i wtedy zauważam jego jednorazowe rękawiczki. Są mlecznobiałe – wskazują to, co czeka przed nami. Detektyw zatrzymuje się i rozgląda.
– Proszę powiedzieć, gdzie są wszystkie kamery, señora.
Mimo morskiej bryzy upał klei się do ciała. Jest tak natarczywy, że pocę się w zupełnie niespodziewanych miejscach.
– Señora?
Lokalizacja. Każdą znam na pamięć. Zaprojektowanie i ukrycie kamer wymagało miesięcy drobiazgowego planowania. Umieszczono je w taki sposób, żeby uchwyciły najmniejsze niuanse mimiki uczestników. W moim programie nie było sekretów. Całkowicie oddałam się dążeniu ku perfekcji, by stworzyć najlepszy program rozrywkowy wszech czasów.
Wskazuję na roślinę z purpurowymi kwiatami, która stoi za leżakiem.
– Tam trzeba zajrzeć.
Liście są teraz suche i pomarszczone, pokazując dobitnie, jak szybko przychodzi śmierć z odwodnienia.
Idziemy równym krokiem w tamtą stronę. Mężczyzna zagląda do terakotowej donicy i kiwa głową. Potem daje znak jednemu z licznych funkcjonariuszy pilnujących miejsca zbrodni przed prasą i ciekawskimi. Odkąd news wyszedł na jaw, lokalizacja willi nie jest już moją najpilniej strzeżoną tajemnicą. Zauważam, że czerwona dioda kamery przestała się świecić.
– Gdzie jeszcze? – dopytuje Sanchez.
– Tam. – Wskazuję na drzewo palmowe rzucające cień na jacuzzi. – Tutaj i tutaj. – Odkrywam kolejne urządzenia.
– A ta najbliżej basenu? – rzuca mężczyzna i ciągnie mnie w stronę kobiecego ciała.
Czuję ucisk w żołądku. Zbliżamy się. Jesteśmy już prawie na miejscu. Wolałabym odwrócić wzrok, lecz nie pozwala mi na to chora ciekawość.
I oto ona. Twarzą do dołu na rozgrzanych kamieniach. Jej platynowe włosy rozsypały się dokoła niczym aureola. Krew wypływa jej z czaszki, zabarwia wodę w basenie. Kosmyki szkarłatu unoszą się w turkusie i mieszają z nim, aż znikną, niczym na akwareli. Gdyby to nie wyglądało tak niepokojąco, byłoby piękne.
– Już koniec – szepczę wpatrzona w kobietę.
Sanchez odwraca się do mnie.
– Co pani powiedziała?
Unoszę wzrok i spoglądam mu prosto w oczy.
– To nie tak miało się skończyć.
Opuszczam powieki, wyobrażając sobie, jak powinno się potoczyć. Fajerwerki eksplodujące na niebie, zsynchronizowane z muzyką. Ich barwy odbite na powierzchni morza. Miliony widzów wiwatujących w swoich salonach. Teatralna scena uroczystego przekazywania czeku.
Nie wiem, czym jest szok, ale nie mam wątpliwości, że właśnie to mnie dopadło. Czuję łaskotanie na palcach i nadgarstkach. Drgają mi kąciki ust i wciąż nie mogę oderwać od niej wzroku.
– Pani Jessop, muszę poznać lokalizację kamery najbliżej ciała denatki.
Ciało. Denatka. Już nie człowiek z imieniem. Stała się rzeczą do przeprocesowania. Przełykam ślinę, żeby pozbyć się kwaśnego posmaku w ustach.
– Jest tutaj.
Wskazuję na kamerę wmontowaną w bok basenu. Wreszcie przestaję patrzeć na makabryczną scenę.
Przychodzi troje ludzi w białych kombinezonach. Obserwuję ich, gdy wkładają ochraniacze na buty, a kobieta chowa włosy pod kapturem. Zbliżają się do ciała niczym duchy, które przyszły zabrać zmarłą. Niosą coś przypominającego lodówkę, lecz wiem, że w środku nie chłodzą się przekąski czy wino. To są technicy medycyny sądowej i przyszli zebrać dowody.
Dowody. Zbrodnia. Te słowa osiadają w moim żołądku jak kamienie.
W tej chwili wznoszą drugą białą altanę nad miejscem, gdzie rozlała się jeszcze krew – teraz koloru rdzy, odłażąca płatkami na słońcu.
Dwóch innych funkcjonariuszy podchodzi z noszami i czarnym workiem.
– Zabierają ją? – zwracam się do Sancheza.
Oczywiście, że tak, Michelle. Zamknij się. Gdzieś ty podziała mózg. Przecież ona nie żyje.
Opuści willę jako ostatnia uczestniczka. To będzie finał finału. Właśnie ta myśl podsyca we mnie panikę, bardziej niż cokolwiek innego. Nie chcę odpuszczać.
– Po zbadaniu wszystkich śladów będziemy musieli przeprowadzić autopsję.
– Jej rodzina została już powiadomiona? – pytam.
– Są właśnie w drodze do Madrytu.
Aż mi niedobrze, gdy wyobrażę sobie ich żal.
– Jestem jeszcze do czegoś potrzebna? Mam mnóstwo rzeczy do załatwienia i wiele spraw do dopilnowania.
Zarządzanie katastrofą. Ratowanie reputacji. Cała ekipa produkcyjna czeka, żebym wyjaśniła im, co będzie dalej. Muszę przygotować oświadczenie dla mediów. Spoglądam na zegarek. Świadomość straconego czasu wyzwala adrenalinę. Moje nerwy napinają się jak postronki. Zejdź mi z drogi, Sanchez. Odwracam się, żeby odejść.
Detektyw unosi rękę.
– Obawiam się, że będzie pani musiała jechać z nami na komisariat.
– Słucham? Dlaczego? – Obracam gwałtownie głowę, moje skądinąd niewielkie zasoby cierpliwości i chęci do współpracy są na wyczerpaniu. – Pomogłam już we wszystkim, w czym mogłam.
– Jest pani producentką programu.
– Tak, jestem producentką, ale nie, to nie jest moja wina.
Mężczyzna mruży oczy.
– Obawiam się, że niektórzy mogą nie dostrzegać różnicy, señora. – Ogląda się na dwóch funkcjonariuszy i daje im znak, żeby podeszli. – Musi pani jechać z nami.
Kieruje mnie w stronę czarno-złotych drzwi. Tych samych, które zamknęły się na głucho za naszymi uczestnikami.
– Nie mogę odpowiedzieć na pytania tutaj? – pytam, a panika przejmuje kontrolę nad moim głosem.
– Niestety nie. Proszę tędy.
Funkcjonariusze stają z dwóch stron i sztywnieją, na wypadek gdybym miała stawiać opór.
– Nasza łódź czeka – naciska Sanchez, w jego tonie wyraźnie słychać irytację. Nie jest przyzwyczajony do kogoś o takiej osobowości jak ja. Kogoś, kto uważa, że robi coś równie ważnego.
Nasza potyczka zostaje przerwana przez dochodzący z góry gromki terkot. W tym samym momencie unosimy głowy i naszym oczom ukazuje się helikopter stacji telewizyjnej, który właśnie złamał restrykcje ruchu powietrznego. Maszyna znajduje się o wiele za nisko.
Tutaj nie można latać. Coś o tym wiem, właśnie dlatego wybrałam to miejsce.
Ich kamery są skierowane w moją stronę. Teraz to ja jestem filmowana.
– Musimy iść. Natychmiast, señora Jessop.
Poddaję się. Sanchez prowadzi mnie pod taśmą, w kierunku następnego kordonu, który otacza całą willę. Na naszej drodze leżą odłamki butelek po szampanie. Jeszcze więcej tłuczonego szkła widać na barze i stolikach, a na tarasie porozrzucane ręczniki. Nad psującym się jedzeniem bzyczą chmary much. Wiatr znad morza szarpie za srebrzyste pasma imprezowej peruki. Nagły podmuch zrywa ją i posyła na naszą ścieżkę. Coś, co było niegdyś olśniewające, teraz przypomina scenografię do filmu o Dzikim Zachodzie.
Patrzę na proces rozkładu mojego pięknego dzieła. Mojego dziecka.
– To nie miało tak wyglądać – zwracam się do Sancheza i czuję, jak zbiera mi się na płacz. Zatrzymuję się w pół kroku, wbijając obcasy w ziemię. – Nie wyjdę stąd.
– Señora, łódź już czeka. – Wszelkie pozory uprzejmości wyparowały.
– Zostaję! – To jest moje miejsce. Tutaj, w świecie pod moją kuratelą, wyreżyserowanym przeze mnie. Nie potrafię stawić czoła rzeczywistości. Osądowi, który mnie czeka.
Detektyw ewidentnie ma dosyć. Nie da się ze mną racjonalnie rozmawiać. Daje znak funkcjonariuszom, żeby chwycili mnie pod ręce.
Reporterka
Newsroom „Informatora”, Londyn
Osiem tygodni temu
Słodkie przekąski popijane kawą stworzyły w moim żołądku istną burzę. Kwas podpłynął aż do gardła. Przełknęłam ślinę, lecz presja deadline’u i poczucie winy z powodu szkód, jakie wyrządzi mój tekst, ugrzęzły tam na stałe.
Mike Baron, były angielski kapitan drużyny piłkarskiej i skarb narodowy. Zyskał rozgłos nie tylko dzięki celnym bramkom, ale też grze poza boiskiem. W czasach swojej świetności zasłynął z imprezowania, picia na umór i spotykania się z licznymi kobietami.
To było kiedyś. „Prawdziwy” Mike znacznie różnił się od tego z krzykliwych nagłówków, nie miał reputacji rozrywkowego człowieka. Lojalny, miły, ojciec dwójki dzieci i oddany mąż. W tę sobotę mieli obchodzić dwudziestą rocznicę ślubu i właśnie się dowiedział, że jego żona umiera na raka. Nie chciał mi tego powiedzieć, wymsknęło mu się w trakcie wywiadu, ponieważ był pogrążony w żalu. Ponieważ potrafiłam sprawić, by ludzie się przede mną otworzyli. Taki miałam dar. Chociaż w tej chwili wcale nie czułam, żeby to była supermoc.
Kiedy osobista tragedia stanie się tematem numer jeden w tabloidzie, Mike wpadnie w rozpacz. Zdawałam sobie z tego sprawę, lecz presja, by zadowolić szefostwo, pozbawiała mnie rozsądku.
Rozdzwonił się telefon.
– Gdzie to masz, Peters? – Zawsze używał mojego nazwiska, kiedy zbliżał się deadline. – Trzymam dla ciebie stronę.
Mój wzrok podążył na drugą stronę sali, za szyby oddzielające jego gabinet. To tam za biurkiem w niedbałej pozie siedział szef mojego działu, Ben Foster. Nasze spojrzenia się spotkały i przeszedł mnie dreszcz.
Nie spuszczając ze mnie oka, Ben powiedział:
– No wyślij to już, do cholery. Na co czekasz?
Trzasnął słuchawką o telefon. To nie było pytanie.
Popatrzyłam na ekran, na mój tekst na wyłączność. Kursor mrugał niecierpliwie.
Wywiad z Mikiem przeprowadziłam w jego ogromnej posiadłości pod Londynem. Zamiast chwalić się swoimi trofeami, były piłkarz pokazywał mi to, co naprawdę się dla niego liczyło. Nie potrafił powstrzymać łez, kiedy wspominał pierwsze spotkanie z żoną. Gdy wstałam, zbierając się do wyjścia, Mike uścisnął mnie i przytulał przez dłuższą chwilę. Szukał pocieszenia po tym, jak obnażył przede mną swoją duszę.
Gdy szłam do drzwi, zatrzymał mnie jego agent. Zdając sobie sprawę z tego, że jego klient powiedział za dużo, zbyt się przede mną otworzył, nalegał, żebym pokazała mu tekst przed puszczeniem do druku. Nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy, obiecując, że sprawdzę, co da się zrobić. W „Informatorze” nigdy nie przesyłaliśmy wywiadów do autoryzacji.
Zatrudniając się w gazecie, nie pisałam się na niszczenie nikomu życia. Obiecywano mi śledztwa dziennikarskie i ważne tematy. Kampanie podnoszące świadomość. A jednak odsunięto mnie na bok, zlecając artykuły o celebrytach. Kto z kim sypia. Stałam się rynsztokowym pismakiem, który raczej niszczy, niż buduje.
Za każdym razem, kiedy zbierałam się na odwagę, by powiedzieć szefowi, jak bardzo mam tego dosyć, on przypominał mi, że wciąż się uczę: „Musisz się wykazać”. Tłumaczył, że tego rodzaju tematy, które mnie interesują, przychodzą z czasem.
Minęło pięć lat, a ja wciąż próbowałam pokazać, że jestem coś warta.
Zawsze gdy się zastanawiałam, dlaczego po prostu nie odejdę, stawałam przed tym samym dylematem: co innego mnie czeka?
Straciłam wszystko.
Praca pomagała mi zapomnieć. Wystarczyło cały czas być w biegu, cały czas gonić za wywiadami na wyłączność i terminami, a nie zostawało miejsca na myślenie o nim i o tym, jak miało wyglądać moje życie.
Nie wspominając już o tak drobnej, nieznaczącej sprawie jak pieniądze. Od czasu rozstania z chłopakiem miałam kłopoty finansowe, więc odejście z pracy nie wchodziło w rachubę. W chwilach największego odrealnienia wyobrażałam sobie, jak wygrywam na loterii. To byłaby moja szansa, żeby zacząć od nowa. Co bym mogła dla niej poświęcić?
Zawsze masz wybór. Posłuchaj mnie, Laura, możesz odmówić, powtarzał mi głos w głowie. Tylko że nie czułam, by to było coś, z czego mogę zrezygnować. Ani trochę.
Telefon zadzwonił jeszcze raz. Nie chcąc kolejnej werbalnej bury, nacisnęłam wyślij i odruchowo zacisnęłam powieki.
O wpół do dziesiątej wieczorem zapełniliśmy piwniczny bar w londyńskim Soho. Mój zespół zebrał się pod łukami sklepionego sufitu. Colonel było speluną. W blaty stolików wsiąkło rozlane wino. Brudną podłogę zasłaniała warstwa trocin. Wszędzie bylejakość. Bardzo dobrze znaliśmy taką prowizorkę z naszej gazety.
Jamie, jeden z reporterów zajmujących się bieżącymi wydarzeniami, pojawił się z kolejną butelką taniej rioji i uzupełnił mój kieliszek, zanim zdążyłam coś powiedzieć. I tak bym nie odmówiła, bo marzyłam o alkoholu od chwili, kiedy skończyłam swój tekst. Rozkoszowałam się myślą o boskich właściwościach trunku, który pomagał mi zapomnieć.
– Hej! Mnie też! – Z półmroku wyłoniła się Sarah z działu plotkarskiego, trzymając w ręku pusty kieliszek. Dolaliśmy jej wina, stuknęliśmy się, wznosząc krótki toast za koniec kolejnego pełnego nerwówki dnia.
– Myślicie, że mogę to wliczyć w koszty? – wypalił Jamie, patrząc na rachunek. – Planuję upić się w trzy dupy.
Właśnie tak to zawsze wyglądało w Colonelu. Sarah zaczęła narzekać na jednego z innych reporterów, a ja odpłynęłam myślami. Ich rozmowę zagłuszało dudnienie kroków gdzieś na górze, gówniana playlista z lat dziewięćdziesiątych, ale głównie moje zazdrosne myśli.
Obserwowałam go uważnie cały wieczór, gdy rozmawiał po kolei z każdym z grupy. Widziałam, jak piwo wylewa mu się z kufla, kiedy ona opowiedziała dowcip. Kate, nowa dziennikarka w naszym dziale, zwróciła jego uwagę. Kilka razy próbowałam spojrzeć mu w oczy, jednak był zbyt zajęty odstawianiem pana na włościach, zabawiając dziewczynę opowieściami z czasów, gdy sam dopiero zaczynał.
W słabym świetle, po czterech kieliszkach wina, dostrzegałam u niego cień podobieństwa do George’a Clooneya. Szpakowate włosy, siwiejący zarost. Kwadratowa szczęka. Jest siedemnaście lat starszy ode mnie i niekoniecznie w moim typie, lecz z jakiegoś powodu mnie do niego ciągnęło. Być może chodziło o jego bogate doświadczenie i wiedzę. Może widziałam w nim kogoś w rodzaju mentora. Taki banał. Prychnęłam. Wino naprawdę uderzyło mi do głowy.
Miałam dosyć bycia niewidzialną. Odeszłam od znajomych i przecisnęłam się przez grupę pracowników z centrum, ignorując cmoknięcia i krzywe spojrzenia. Z każdym krokiem czułam się lżejsza. W zasadzie to mówiło wszystko, a jednak wciąż udawałam, że nie słyszę podszeptów ciała. Dawno temu przestałam ufać swojej intuicji.
Potem poczułam jego dotyk tuż nad pośladkami.
– Dokąd się wybierasz? – zapytał tym niskim głosem zarezerwowanym tylko dla mnie.
A przynajmniej tak mi się wydawało, dopóki nie zobaczyłam, jak dzisiaj zagadywał do Kate.
– Do toalety! – wypaliłam zacietrzewiona, bo alkohol nie pozwolił mi ukryć zazdrości.
– Beze mnie?
Cierpki uśmieszek rozciągnął mu usta, rozpalając we mnie wspomnienie z archiwum. W zeszłym tygodniu w czasie przerwy na lunch – pośród zapachu starych gazet i szumu urządzeń – wziął mnie przy drzwiach. Mimo gniewu nie mogłam nic poradzić na dreszcz, który rozszedł się po mojej skórze.
Ledwo się obejrzałam, a on objął mnie w pasie i poprowadził do toalety dla niepełnosprawnych.
W tej ciasnej, dusznej przestrzeni nie było nic podniecającego. Otaczał nas kwaśny zapach wymiocin i ekskrementów. Nad naszymi głowami niezmordowanie mrugało ostre światło. On pociągnął za moje rajstopy, a ja dla równowagi złapałam poręcz.
Za każdym razem, kiedy próbował rozłożyć mi nogi, od razu wracały do poprzedniego położenia. Zrzuciłam prawy but i chwiejąc się, zsunęłam jedną nogawkę rajstop. Jego dłoń złapała mnie w pasie i wyprostowała.
Wszystko było takie pośpieszne i pod presją, zupełnie jak życie w newsroomie. Czułam na uchu jego ciepły oddech. Seks był ostry, ale dzięki bólowi poczułam, że żyję. Przez drzwi niósł się hałas z baru, a we mnie z każdym pchnięciem rosła temperatura. Trzymałam się kurczowo poręczy, aż zbielały mi knykcie.
To trwało zaledwie dziesięć minut. Zasunął rozporek, zanim zdążyłam się odwrócić. Śpieszyłam się, żeby go dogonić – szybko się podtarłam papierem toaletowym i wciągnęłam majtki. Włożyłam rajstopy i poprawiłam spódniczkę. Potem spojrzałam mu w oczy.
Zagiętym palcem chwycił moją brodę i uniósł ją, by sięgnąć ust.
– Nadal mnie podniecasz.
To brzmiało jak gratulacje złożone między jednym a drugim pijackim pocałunkiem. Wciąż kręciło mi się w głowie przez raptowność tego wszystkiego.
– Widzimy się w sali. – Odblokował drzwi, rozejrzał się i wyszedł.
Czułam się upojona, ale jednocześnie zupełnie pusta. Nie pomagało, że nie jadłam nic od kilku godzin. Robiłam to, co zwykle, dbanie o siebie odsuwałam na bok. Oparłam się ciężko o ścianę i włożyłam but.
Nie miałam odwagi spojrzeć w lustro z obawy, że zobaczę w nim wstyd i poczucie winy. Zamiast tego wycofałam się w tłum, wracając do grupy niczym wędrowny ptak. Wdzięczna za alkohol, który uśmierzał ból obtarcia między nogami.
– Gdzie byłaś? – zapytał Jamie, podając mi shota czegoś ciemnego o mdlącosłodkim zapachu, co wypiłam od razu. – Wyglądasz… – Urwał, rezygnując z obrażania mnie. Zamiast tego zrobił gest czesania. Zapłonęłam rumieńcem i przygładziłam włosy rozczochrane seksem.
Nikt z newsroomu nie miał pojęcia, co się dzieje. To był nasz mały sekret.
– Laura, chodź tutaj. – Jego głos poniósł się po ciemnej sali. Ton był znacznie surowszy niż parę minut temu.
Odwróciłam się do szefa. Ben siedział w boksie naprzeciwko Marka Cusha, redaktora naczelnego gazety, który zaszczycał nas swoją obecnością tylko przy wyjątkowych okazjach.
Nagle poczułam, że to ważne. Zostałam wyróżniona. Ja. Wyobraziłam sobie, że inni dziennikarze to zauważyli i właśnie patrzyli na mnie z zazdrością.
Wyprostowałam się, uniosłam głowę i pewnym krokiem podeszłam do stolika.
– Dobra robota, Laura – pogratulował mi Mark.
Zgarnęłam włosy z twarzy, udając trzeźwą, i wślizgnęłam się na puste miejsce.
– Okazałaś się olśniewającym narybkiem w zespole.
– Och, nic mi o tym nie wiadomo, ale dziękuję. – Czułam się raczej jak pokryte patyną srebro.
Ben i Mark popatrzyli po sobie.
– Naszym zdaniem masz talent, jednak… – pauza – jest potencjał na więcej.
Jeśli przez potencjał rozumiał łamanie ludziom życia, nie chciałam tego. Zwróciłam się do Bena, licząc na jedno z tych jego spojrzeń, którymi pokazywał, że mu zależy. Nic w jego wyrazie twarzy nie wskazywało na to, co nas połączyło przed chwilą. Podniósł kufel do ust. Jego obrączka odbiła światło lampy wiszącej nad stolikiem.
– Spodoba ci się ta robota – powiedział zamiast tego.
Wyprostowałam się.
– Okej.
– Załatwiliśmy ci przesłuchanie do Willi.
– Willi?
– Nowego randkowego reality show.
Czekał, aż coś powiem.
– Nie słyszałaś?
Wzruszyłam ramionami.
– Gdzieś ty była, Peters? Nie kojarzą ci się z niczym złote kafelki na Instagramie? Z palmą? O północy w zeszły wtorek w tym samym momencie opublikowały to tysiące influencerów. Program już zyskał status kultowego. Modelki i celebryci dosłownie się na niego rzucili. – Zabrał komórkę z blatu i zaczął skrolować. – Kliknij na kafelek i zobaczysz to – powiedział i obrócił telefon.
Na ekranie pojawił się słoneczny obraz. Tłum pięknych ludzi na plaży popija szampana, tańczy, przeżywa swoje najlepsze chwile.
Odwróciłam wzrok.
– Cała sprawa jest owiana tajemnicą. Nie wystosowano oficjalnego oświadczenia dla prasy. Tylko plotki i zgrabna kampania w mediach społecznościowych. – Ben znowu skierował wzrok na ekran i chrząknął. – Ale posłuchaj wypowiedzi. „Zaledwie na jeden tydzień grupa seksownych singli zamieszka w luksusowej willi w środku raju, mając nadzieję, że spotkają swój ideał, dobiorą się w pary i przekonają publikę, że są perfekcyjnie dopasowani, a wszystko to, by wygrać pięćdziesiąt tysięcy funtów w gotówce”. – Drugie zdanie przeczytał z uśmiechem: – „Do czego posuną się nasi uczestnicy pod presją czasu, żeby zdobyć nagrodę?” Jednak najbardziej soczystym newsem jest ich obietnica: unikalne doświadczenie VIP dla widzów. – Kiedy uniósł wzrok, oczy mu błyszczały. – Ciekawe, co by to mogło być.
Czym właściwie się ekscytował? Willa wydawała się nudziarstwem. Kolejny szmatławy program randkowy z bezmyślną bandą dwudziestoparolatków paradujących w kostiumach kąpielowych. Lasująca mózg błaha paplanina nad basenem. Nie przychodziło mi do głowy nic mniej interesującego. A wygrana nawet nie była taka wysoka. I jeśli chodzi o szanse na znalezienie miłości w tego rodzaju show – ha! Związki to i tak strata czasu. Już nigdy więcej nie dam się skrzywdzić.
Gdzieś pośród hałasu panującego w pubie usłyszałam głos mamy. „Przecież to zwykłe rozstanie, nikt nie umarł!” W takim razie dlaczego odcisnęło na mnie aż takie piętno?
– Próbują to sprzedać jako rozrywkę na lato – ciągnął Ben. – Lokalizacja willi to pilnie strzeżona tajemnica…
Skończyło się tak nagle, że zaczęłam kwestionować absolutnie wszystko. Dlaczego? Jak? Czy pojawił się ktoś inny? Miałam tak natrętne myśli, że w pewnym momencie chyba straciłam rozum, a przynajmniej tak mi się wydawało. Zamiast ruszyć dalej z życiem, przez trzy lata obwiniałam siebie, próbując naprawić to, co było we mnie nie tak, co sprawiło, że on ode mnie odszedł. Może to był też powód, dla którego zostałam w tej pracy – chciałam udowodnić mu, że sobie poradzę. Że nie jestem bezwartościowa. Tylko dlaczego to do mnie nie dociera? Dlaczego te słowa wciąż brzmią niewiarygodnie?
– Laura, czy ty mnie słuchasz? – Ben zmarszczył brwi. – Tak czy inaczej, na razie nic więcej nie wiemy.
Wyświechtany format. Coraz mniejsze zainteresowanie widzów. Czy ktoś naprawdę jeszcze oglądał takie programy?
A jeśli chodzi o tę całą „luksusową willę”, to raczej przypominała wybieg w zoo. Takie miejsce siłą wydobywa z ciebie tajemnice. Idealna pożywka dla tabloidów. Rioja przytłumiła moje zmysły, ale wreszcie zrozumiałam, co zrobili.
– Czekaj, przesłuchanie? Zapisaliście mnie do tego show? – Popatrzyłam najpierw na jednego mężczyznę, potem na drugiego. – Bez pytania?
– Chcemy dokonać czegoś spektakularnego. Chcemy być pierwszą gazetą, która wprowadzi do środka swojego wysłannika. Dowiemy się, co rzeczywiście się tam dzieje. Czy to wszystko fałsz? Czy uczestnicy grają według scenariusza? Czy rzeczywiście są singlami? Odkryjemy sekrety. Ujawnimy oszustwa.
Ta nagła seria pytań jak z karabinu przyprawiła mnie o zawroty głowy. Nie odpowiedziałam, więc Ben znowu westchnął.
– Zdajesz sobie w ogóle sprawę, jak trudno było cię tam wkręcić? – Zerknął z ukosa na Cusha. – Nasi graficy siedzieli nad twoimi zdjęciami kilka godzin.
Zamrugałam.
Raz jeszcze podał mi swój telefon.
– Wysłaliśmy im takie, czy nie są genialne?
Miał na komórce moje fotki z Facebooka, tylko że teraz pokazywały silnie wyretuszowaną wersję mnie. Chudszą, z nieskazitelną skórą i włosami w kolorze platynowego blondu. Nałożono je na tło z Karaibów.
W głowie mi się kręciło. To były jakieś żarty, prawda?
– Założyliśmy ci też Instagrama i TikToka. Pod nowym nazwiskiem, oczywiście. Nie mogą wiedzieć, że pracujesz dla nas.
– Nowym nazwiskiem?
– Myślałem, że się ucieszysz. Zawsze jęczysz, jak to nie podrzucam ci dobrych tematów.
Zjeżyłam się, nagle zdając sobie sprawę, jak przez niego prezentuję się w oczach redaktora naczelnego.
– Nie narzekam. – Jednak mój głos skurczył się niemal do szeptu.
– A właśnie że tak. – Wymienili z Cushem znaczące spojrzenia. – Znacznie bardziej, niż powinnaś.
Pierdol się.
– To jest twoja wielka szansa, Peters, musimy się zająć tym tematem – powiedział Ben z większą mocą. – Oddaję go w twoje ręce, pokaż nam, na co cię stać. Jestem pewien, że przekonasz ich do siebie na tym przesłuchaniu.
Przesłuchaniu. Na tę myśl serce zabiło mi szybciej. Wizja rozebrania się i paradowania przed komisją jak w jakimś konkursie piękności napawała mnie przerażeniem. Moje ciało nie wyglądało jak to ze zdjęć. Nie jestem tą osobą, za którą mnie mają. Gdyby naprawdę mnie znali, nigdy by mnie nie przepuścili do następnego etapu.
– Dlaczego wybraliście akurat mnie?
Wtedy odezwał się Cush.
– Bo tylko ty jedna z całej redakcji masz szansę się tam dostać. Jesteś w miarę młoda, szczupła i ładna. – Zerknął na kolegę. – Mogę tak mówić?
Obaj się zaśmiali.
– Musisz zmienić swój wygląd tak, by pasował do zdjęć. I będziesz potrzebowała nowych dokumentów – wyjaśnił Ben.
Wciągnęłam gwałtownie powietrze. Czy to w ogóle legalne?
– Na przykład fałszywego paszportu?
– Zostaw to nam. Ty skup się na swoim wyglądzie.
– Ale… – Urwałam, bo zabrakło mi słów. – Ile mam czasu?
– Przesłuchanie jest w poniedziałek.
Poniedziałek! Czyli na przygotowania został mi raptem weekend. Musiał istnieć jakiś sposób, żeby odmówić, jednak kiedy Mark Cush patrzył mi prosto w oczy, przekonany, że nie zawiodę zespołu, nie udało mi się zebrać dość siły na poszukiwania wymówki.
Pierwszy raz od początku rozmowy spojrzenie Bena złagodniało.
– Blond. – Wyszczerzył zęby.
– Słucham? – Zmarszczyłam brwi.
W jego oczach pojawiła się iskra pożądliwości.
– Jako blondynka będziesz wyglądać zajebiście.
Reporterka
Siedziba Figtree Studios, wschodni Londyn
– Halko, tu Iris. Mam trzydzieści jeden lat i jestem higienistką z hrabstwa Kent.
Posłałam buziaka do kamery.
Kłamstwo. Właśnie takie imię wymyślił mi Ben, bo jego zdaniem pasowało do branży rozrywkowej. Takie coś spodobałoby się telewizyjnej mafii. Obciął mi też kilka lat z metryki, żeby zwiększyć moje szanse. Z kolei higienistka, cóż, miała być „przyzwoitym zawodem”.
– Jaki masz typ?
Uśmiechnęłam się z fałszywą skromnością.
– Jestem dość wybredna… – Kolejne oszustwo. Nie byłam ani trochę wybredna. Przynajmniej nie ostatnio. – Powiedziałabym, że mój typ to… – Słowa ugrzęzły mi w gardle, gdy zaczęłam wspominać, jak nierozsądnie się zachowywałam od jakiegoś czasu. Jednorazowe przygody ledwo pamiętałam. Potem zdarzył się Ben. Miałam romans z żonatym mężczyzną i nienawidziłam siebie za to. Nigdy bym nie przypuszczała, że będę zdolna do czegoś podobnego.
– A jakich facetów nie lubisz?
To było łatwe. Takich, którzy trwali przy tobie tylko na dobre, nie na złe. Mężczyzn, którzy udawali, że chcą spędzić z tobą resztę życia. Jak głosiło to stare powiedzenie? Po co kupować krowę, jeśli możesz mieć mleko za darmo? Mówię o takim kolesiu, który przyklęka na jedno kolano w najbardziej romantycznym otoczeniu, jakie można sobie wyobrazić, i pyta, czy zostaniesz jego żoną, a dwa miesiące później zupełnie niespodziewanie cię porzuca.
Powiedział mi, że po prostu uczucie się w nim „wypaliło”. Nie potrafił tego wyjaśnić, niemniej uznał, że miało coś wspólnego z moją zazdrością. Stwierdził, że moje pytania zaczynały przypominać przesłuchanie, a on nie zamierzał budować przyszłości z kimś, kto mu nie ufał. To była moja wina.
Faceci potrafią sprawić, że czujesz się bezwartościowa. O tak, ten typ poznałam aż za dobrze.
Zbyt poważne jak na show o randkowaniu? Zdecydowanie. Zbyt gorzkie? Z pewnością. Iris miała być beztroska. Iris jest beztroska. Weszłam w rolę.
– Nie interesują mnie kolesie, którzy mają obsesję na punkcie swojego ciała. Nie zrozumcie mnie źle. – Zachichotałam. – Lubię kogoś, kto dba o siebie, ale nic mnie tak nie zniechęca jak typ, który mizdrzy się godzinami. – Zaśmiałam się jeszcze raz, szukając ostatniej powierzchownej uwagi. – Nie chciałabym walczyć z moim chłopakiem o miejsce przed lustrem.
Gdzieś z tyłu studia rozległ się rechot. Znajdowaliśmy się w jakimś szemranym magazynie we wschodnim Londynie. Nie rozumiałam, o co właściwe cały ten szum. Jeśli to miejsce w jakikolwiek sposób odzwierciedlało jakość programu, lepiej nie robić sobie nadziei.
– Możemy prosić o więcej światła?
Z ciemności wyłonił się technik i zanurkował między kamery, przeskakując między zwojami kabli, jakby omijał gniazda węży. Nacisnął kilka guzików i uniósł parasolkę odblaskową, posyłając snop światła prosto w moje oczy.
– W takim razie masz jakiś typ?
Nie zamierzali podarować mi tego pytania. I dlaczego mieliby to zrobić? W końcu show dotyczył randkowania.
Wpatrywałam się w mrok, jakby tam czekała odpowiedź. I wtedy go zauważyłam. Stał prosto, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Tuż za przecinającymi się snopami reflektorów widać było sylwetkę kogoś silnego, o atletycznej budowie.
Nie odrywał ode mnie wzroku, lecz w jego spojrzeniu dostrzegałam coś, co odróżniało go od tego całego medialnego cyrku dokoła.
Popatrzyliśmy sobie w oczy i mężczyzna kiwnął nieznacznie głową. Jakby chciał dać mi znak, że wszystko będzie dobrze. To była ulotna i jakby przecząca ogólnej atmosferze chwila, ale chwyciłam ją obiema rękami i wyprostowałam się.
Mrużąc oczy w ostrym świetle, tym razem odpowiedziałam z pewnością siebie. Rysując wyimaginowanego chłopaka, który stanowił zupełne przeciwieństwo tego poprzedniego.
– Na sto procent. Blondyn. Opalony. Z błękitnymi oczami. I jeszcze musi być wysoki, uwielbiam wysokich facetów. – Wreszcie zaczynałam się wczuwać.
– A jak wyglądały twoje poprzednie związki?
Katastrofa. Przez byłego cierpiałam na ataki paniki. Za każdym razem, kiedy czułam się przytłoczona, zapominałam, jak się oddycha.
Obecny chłopak jest żonaty.
Emocje, które trzymałam na wodzy, teraz wypłynęły na powierzchnię i nagle znalazłam się na granicy płaczu. Przygryzłam usta, żeby zabić ból bólem, a potem rozciągnęłam usta w kolejnym promiennym uśmiechu.
– Nadal szukam tego jedynego.
– To cudownie, kochana. A teraz zrób coś do kamery.
– Słucham?
– Pokaż nam trochę Iris. Chcemy zobaczyć tę figlarną higienistkę.
– Aha, okej. – Oparłam ręce o biodra.
– Może się obróć?
– Och, ale że tak? – Zrobiłam mały piruet, starając się wyglądać w bikini i szpilkach jak najseksowniej. Czułam się jak kawałek mięsa wbity na rożen.
– Wspaniale! Więcej, daj nam więcej. Tym razem bardziej żwawo.
Uniosłam wysoko ręce i znowu się obróciłam dokoła, a moje nowe przedłużane platynowe włosy zatańczyły razem ze mną.
– Tak, masz to w sobie! Myślisz, że wygrasz?
Czy wygram program? Pięćdziesiąt tysięcy funtów to kwota nie do pogardzenia. Jednak to nie był prawdziwy powód, dla którego wzięłam udział w przesłuchaniu.
– Na sto procent. – Popatrzyłam prosto w obiektyw kamery. – Lepiej uważajcie, dziewczyny!
Producentka
Madryt, Pokój przesłuchań numer jeden
Teraz
Patrzę spode łba na mały biały wiatrak. Obserwuję ruch łopatek i słucham skrzypienia, czując, jak opanowuje mnie gniew.
Kropelki potu spływają mi z karku aż na plecy, wchłaniając się w białą kamizelkę. Przez ten upał zaognił mi się trądzik różowaty i moje policzki płoną. Mam ochotę zanurzyć twarz w wiadrze z lodowatą wodą.
Oni to robią celowo. Ustawili wiatrak w taki sposób, żeby jego powiew do mnie nie docierał. To jedna z tych chorych tortur, które doprowadzają cię do granicy wytrzymałości. Zmuszają do przyznania się pod wpływem presji, nawet jeśli jesteś niewinny.
Odmówiłam skorzystania z usług adwokata z urzędu – albo hiszpańskiego odpowiednika – ponieważ obiecali, że to potrwa tylko chwilę, bo trzeba jedynie dopilnować kilku formalności.
Nieważne, przecież nie zrobiłam nic złego. A jeśli będę potrzebowała pomocy, oni mi jej nie udzielą. Zadzwonię do niego.
Sięgnęłam po kubek cienki jak papier i napiłam się ciepławej wody.
Chryste. Czy oni tu nie mają klimatyzacji?
Detektyw inspektor Jose Carlos Sanchez zerka z ukosa na swoją partnerkę, po czym powtarza pytanie z silnym hiszpańskim akcentem.
– Michelle Jessop, naprawdę nie miała pani pojęcia, co się dzieje?
Wychyla się do przodu, splata palce. Jego świeżo wyprasowana koszula marszczy się na ramionach.
Na ile różnych sposobów mogę odpowiadać na to samo pytanie? Nie. NIE. Może powinnam spróbować po hiszpańsku?
Potrząsając głową, z mokrymi włosami omiatającymi barki, powtarzam po raz enty:
– Nie.
Jednak mój głos to ledwie szept.
Sanchez wzdycha. Jest zrelaksowany, nawet w tej ciasnej koszuli i krawacie. Jak mu się to udaje? Czy to jakaś specjalna umiejętność, którą mają policjanci za granicą – zdolność zachowania spokoju mimo takiego upału?
Powinnam robić notatki.
Wygląda, jakby grał w rugby. Jest niski i przysadzisty, z szerokimi ramionami. Czarne włosy przerzedzają mu się na czubku głowy, a na skroniach pokrywają siwizną. Zarost też zaczyna się odbarwiać. Mężczyzna mało śpi i pije dużo kawy, zupełnie jak ja. Jednak jego oczy patrzą łagodnie. W kącikach rysują mu się zmarszczki. Chyba często się śmieje, kiedy nie robi tego, co teraz – kiedy nie przesłuchuje ludzi. Wpatruje się we mnie, a jego wzrok rozkłada mnie na części pierwsze.
– Señora Jessop, z pewnością rozumie pani, jak trudno nam uwierzyć, że nic pani nie wiedziała. – Znowu spogląda w notatki, po czym pyta: – Jest pani producentką?
Przyznając się, zwrócę na siebie uwagę. On to źle zinterpretuje.
– Jedną z producentek – kłamię.
– Jedną z producentek? A ile ich jest w przypadku programu telewizyjnego?
Jak w ogóle zacząć wyjaśnianie sposobu funkcjonowania telewizji? Żeby stworzyć jakiś show, trzeba więcej niż jednej osoby. Jesteśmy rodziną. W moim organizmie dochodzi do znajomego skoku adrenaliny – dostaję takiego samego kopa, co tuż przed wejściem na żywo. Jestem nakręcona. Permanentnie nakręcona.
Wzburzona odpowiadam:
– To jest – pauza – to miał być jeden z najlepszych programów, jakie widział świat. Trzeba wiele osób, żeby zadziała się magia. Myśli pan, że poradziłabym sobie ze wszystkim sama?
Mój ton był zjadliwy. Normalnie się tak nie wściekam. Nie jestem taka nieuprzejma. Sanchez mruży oczy. On tego nie rozumie. I dlaczego miałby rozumieć? Nie jest z branży.
– Proszę mi to wyjaśnić. Proszę powiedzieć bardzo dokładnie, kto czym się zajmuje.
Kiwam głową, a jego twarz tężeje.
– Ponieważ, Señora Jessop – ciągnie bardziej cierpko – ktoś z waszego reality show nie żyje. – Na moment milknie, pozwalając, by dwa ostatnie słowa zawisły w powietrzu.
I to działa – nagle robi mi się niedobrze na myśl o tamtej kobiecie. Przy basenie. Z poszarzałą skórą. Z krwią plamiącą jej utlenione włosy. Nasz program miał zmieniać życie uczestników i milionów ludzi przed ekranami. Jednak nie w ten sposób.
Teraz jego partnerka kieruje na mnie wzrok. Ma na sobie białą koszulę z krótkim rękawem i emblematem hiszpańskiej policji naszytym na kieszeń. Włosy zebrała z tyłu w gładki kok. Z biżuterii nosi wyłącznie kolczyki wkręty oraz prosty krzyżyk na cienkim złotym łańcuszku.
– Na razie wygląda na to, że pani jest osobą odpowiedzialną za te wydarzenia. – Sanchez patrzy mi w oczy.
– Słucham? – Unoszę głowę. – Chyba pan żartuje.
Wytrzymuje moje spojrzenie.
Nie może mówić poważnie.
– Nigdy bym nie żartował z takiej sprawy – odpowiada.
Oglądam się za siebie, żaden funkcjonariusz nie pilnuje drzwi. Inaczej niż w Wielkiej Brytanii, hiszpańscy policjanci noszą przy sobie broń. Zerkam na pistolet w kaburze przypiętej do paska mężczyzny – a potem znowu na jego twarz.
Kolejna fala gorąca. Walczę, by nie dać po sobie nic poznać.
Jak sprawić, żeby zrozumiał? Ciągnę za wyimaginowany kołnierzyk przy szyi.
– Odpowiem na wszystkie pytania, tylko proszę… – Palce ślizgają mi się na spoconej skórze. – Potrzebuję świeżego powietrza.
Bo nie mogę oddychać.
Wnętrze pokoju traci ostrość. Biel spływa deszczem przed moimi oczami i pojawia się jej obraz.
Jedynej osoby, której nie byłam w stanie kontrolować.
Reporterka
Hiszpania
Tydzień wcześniej
Mucha. Bzyczała, latając chaotycznie wokół obsypanej cukrem krawędzi kieliszka. To pierwsza rzecz, która zyskała ostrość.
Zamrugałam. Miałam wyschnięte oczy.
Nie ruszając się, podążyłam wzrokiem za owadem od puszki do bielonej ściany i dalej, do styropianowego kartonika pełnego ścinków kebaba.
Dopadła mnie pierwsza fala mdłości.
Mucha znowu wzbiła się w powietrze, wystrzeliła jak z procy. Przefrunęła na drugą stronę pomieszczenia. Przez chwilę wisiała nade mną, po czym zanurkowała w prawo, lądując głęboko w gąszczu sztywnych włosów na spieczonej słońcem klatce piersiowej.
Właściciel tych włosów wydał niski pomruk i strzepnął z siebie owada, po czym obrócił się i przewrócił na brzuch. Ręce rozłożył wokół poduszki.
Wypuściłam powietrze i dopiero zdałam sobie sprawę, że je wstrzymywałam. Poczułam ulgę, że się nie obudził. Nie chciałam, żeby Ben zobaczył mnie w takim stanie.
Oto nadchodziła druga fala mdłości. Gęsta i szybka. Pobudzona adrenaliną zaczęłam przeszukiwać pamięć, próbując rozpracować, co się właściwie wydarzyło. Dopadło mnie to znajome uczucie dziury we wspomnieniach. Nicość pochłonęła duże fragmenty wczorajszego wieczoru, a ja mogłam wtedy robić dosłownie cokolwiek.
Zaczęliśmy w barze naprzeciwko hotelu. Wybraliśmy się na drinka, żeby uczcić coś, co jeszcze do mnie nie dotarło – że dostałam się do Willi. W Marbelli było nas czworo, potem zmienialiśmy knajpy, trzymając się okolic mariny.
Jamie zazwyczaj pisał o sprawach kryminalnych, ale „poświęcił” się dla możliwości spędzenia tygodnia w słońcu. Zostanie moimi oczami i uszami na zewnątrz, zbierając informacje na temat show, podczas gdy ja będę trzymać się roli. Dan to nasz fotograf. A Ben przyleciał, żeby nas wdrożyć. Wręczyć mi fałszywe dokumenty. Chciałam wierzyć, że pokonał taki szmat drogi ze względu na mnie. Może i tak, lecz nie po to, by mi towarzyszyć, ale upewnić się, że w ostatniej chwili nie zrezygnuję.
Przybyłam do Hiszpanii kilka dni wcześniej, żeby sprawdzić, czy uda mi się znaleźć jakieś brudy na temat programu. Producenci upierali się na bezpośredni lot z Wielkiej Brytanii, lecz kiedy powiedziałam im, że potrzebuję czasu, by popracować nad opalenizną, wykazali się zrozumieniem, w ogóle nie kwestionując mojego kłamstwa. To bardzo dobrze wróżyło mojej pracy – najwyraźniej nie przestrzegali ściśle zasad bezpieczeństwa.
Po kilku shotach na rozgrzewkę zebrałam się na odwagę, żeby zadać pytanie.
– Nie dziwi was, że mnie wybrali? Akurat mnie? – zwróciłam się do swojego zespołu.
– Dlaczego? – rzucił szybko Ben. – Jak się postarasz, to niczego ci nie brakuje.
– Poważnie, przecież musiały się zgłosić tysiące osób. Mogli wybrać kogokolwiek. Dlaczego zdecydowali się akurat na mnie?
– Nie rozumiem, do czego zmierzasz.
Zawsze konkurowaliśmy z zespołem od newsów o pierwszą stronę i często przegrywaliśmy z jakąś gorącą wiadomością. To była nasza szansa, ale mimo wszystko.
Presja stała się jeszcze większa teraz, gdy przed gazetą zamajaczyło widmo bankructwa. Ze względu na zmiany w branży medialnej przyszłość „Informatora” stała pod znakiem zapytania. Konkurencja nas wyprzedzała, musieliśmy podejmować dodatkowe starania, żeby wyprzedać nakład.
Upiłam jeszcze jeden łyk swojego drinka.
– Chciałam tylko powiedzieć…
– Ja pierdolę, Peters, jesteś w programie. Udało się! Oszukaliśmy tych aroganckich typków z telewizji. Po prostu rób swoje i załatw nam temat.
Jamie i Dan rzucili mi niezręczne spojrzenie. Potem się zamknęłam.
Zaczęliśmy rozmawiać o strategii. Należało pokonać największą przeszkodę, czyli dowiedzieć się, gdzie właściwie znajdowała się willa. Jej lokalizacja pozostawała tajemnicą, żeby powstrzymać takich ludzi jak my.
Ben żył dla odkrywania sekretów i poziom jego energii bardzo wzrósł, kiedy zaczęliśmy omawiać metody infiltracji. Jako uczestniczka poznałam jedynie datę i miejsce odbioru przed hotelem. Mogli zawieźć mnie stamtąd w zasadzie dokądkolwiek.
Co dziwne, ta część nie budziła mojego niepokoju. Całkiem podobała mi się wizja zniknięcia. Widziałam w tym niemal swoiste katharsis. Powinnam była myśleć o programie, a zamiast tego miałam obsesję na punkcie Bena. Gdy chłopaki zajadały się mięsnym tapas, ja piłam kolejne kieliszki sangrii, fantazjując o tym, jak spędzimy we dwoje całą noc. Byłam podekscytowana tym, że pierwszy raz obudzę się rano w jego ramionach. Miła odmiana od szybkiego numerka i równie pośpiesznego pożegnania.
Właśnie od tamtego momentu moje wspomnienia zaczęły tracić ostrość.
Ben westchnął i przetoczył głowę w drugą stronę, a spłaszczony policzek marszczył mu usta. On nawet nie był przystojny. A jednak czułam przyjemny dreszcz za każdym razem, kiedy go widziałam. Chociaż z takim utęsknieniem wyczekiwałam naszej pierwszej wspólnej nocy, teraz już nie pamiętałam seksu. Charakterystyczne pieczenie między nogami było jedynym znakiem, że w ogóle do czegoś doszło.
Jak zwykle przesadziłam. Kiedy Ben zachwycał się sekretnością naszej relacji, ukrywając ją przed Jamiem i Danem, ogień we mnie zapłonął mocniej przez alkohol. Straciłam panowanie nad sobą. To moja wina. Nie powinnam była pozwolić, żeby rozczarowanie uderzyło mi do głowy.
Teraz ledwo mogłam na niego spojrzeć. Nie miałam wątpliwości, że zrobiłam coś żenującego. Czułam na języku gorzki posmak sangrii z poprzedniego wieczoru. Pieczenie w żołądku zyskiwało na sile, podobnie jak nienawiść do samej siebie. Akurat wczoraj musiałam się upić. Akurat dzisiaj musiałam mieć kaca.
Ben powiedział mi, żebym przestała pić, ale nie posłuchałam. Rozkoszowałam się swoją władzą – moja osoba zyskała na wartości. Byłam mu potrzebna.
Mgła spowiła resztę naszego wieczoru. Pamiętam, jak zaatakowałam, kiedy Jamie wyszedł z toalety. Przekrzykiwałam głośną muzykę i rozlałam drinka, rzucając się na Bena i mówiąc mu, że mam dosyć, że jest dupkiem, wykorzystując mnie, chociaż nie miał zamiaru zostawić żony. Alkohol pomógł mi zapomnieć, że też ponoszę winę za nasz romans. „To koniec!” – z pewnością tak wywrzeszczałam.
Zafalowały prześwitujące zasłony. Otwarte drzwi balkonowe wpuściły do wnętrza pokoju hotelowego słoną bryzę, która owiała moją lepką skórę. Popatrzyłam na zielony błękit morza i przygryzłam usta, żeby powstrzymać łzy żalu. Powietrze było gęste od dymiącego węgla i zapachu grillowanego mięsa; to tawerny szykowały się na lunch.
Na myśl o jedzeniu poczułam ucisk w żołądku, a zaraz potem panikę. Jeszcze chwila i podjedzie samochód, który miał mnie zabrać do willi: równo o czternastej. Wyraźnie podkreślili, że nie mogę się spóźnić. Ostrzegli, że zaczynają filmować w chwili, gdy dotrzemy do celu. Gdziekolwiek to było.
Ściągnęłam z siebie pościel i bardzo ostrożnie wstałam z łóżka.
Zimno marmuru okazało się niemal bolesne dla moich gołych stóp. Skuliłam się, objęłam rękami piersi i na paluszkach podążyłam do łazienki.
Popatrzyłam spode łba na zapuchniętą twarz w lustrze, ledwo rozpoznając samą siebie.
Moje sięgające ramion brązowe włosy zostały rozjaśnione i przedłużone za pomocą drogich doczepów. Moje rzęsy były sztuczne. Moja opalenizna też, nie licząc tej z ostatnich trzech dni, które spędziłam na słońcu Marbelli. Paznokcie miałam plastikowe i spiczaste, z frenchem, a uśmiech też był sztuczny przez wybielone zęby i przez to, że się do niego zmuszałam.
– Halko, dziewczyny! – Obmyła mnie fala szaleństwa, gdy ostatni raz przećwiczyłam swoje wielkie wejście do willi. – Miło mi was poznać, jestem Iris.
Kłamstwo.
Popatrzyłam na siebie chłodnym wzrokiem, przestałam się uśmiechać.
Jak to się miało w ogóle udać?
Przecież odkryją oszustwo. I co wtedy?
Coś mnie ścisnęło w żołądku.
Co zrobiłaby Iris? Przyjrzałam się swojemu odbiciu.
Zrobiłam krok do tylu. Wyobraziłam sobie, że jestem w newsroomie. Wyczyściłam wyimaginowany ekran komputera i zaczęłam nowy tekst. Iris by się ogarnęła. Właśnie tak.
Ben już nie spał, kiedy odmieniona wyszłam z łazienki. Stałam się wymyśloną przez niego postacią.
Od razu zajęłam się przygotowaniami. Krążyłam po pokoju, zbierając sukienkę, majtki i stanik z podłogi, by cisnąć je potem do walizki – która pękała w szwach.
Dostałam całą nową garderobę. Materiał był tani. Wszystko wyglądało tak, jakby skurczyło się w praniu. Fast fashion. Niemniej byłam zadowolona z tego, co udało mi się wybrać z takiej kolekcji. Dżinsowe szorty z obszarpanymi brzegami, top bandeau z cekinami, krótka czarna sukienka, luźne bluzki odsłaniające ramiona, wysokie szpilki, koturny, klapki i mnóstwo strojów kąpielowych – jeden na każdy dzień tygodnia. Spakowałam się z wielkim optymizmem.
A jeśli chodzi o moje wielkie wejście, szykowałam na nie skąpe bikini z wysoko wyciętym dołem i głębokim dekoltem. Dorzuciłam do tego kanarkowożółte szorty i złote koturny. „Noś na sobie tak mało, jak to tylko możliwe. Po przyjeździe masz zrobić jak największe wrażenie”, poinstruowała mnie jakaś kobieta z obsługi programu. Użyła dokładnie tych słów. Gdzie się podziało równouprawnienie? Solidarność jajników? Cóż, ona chyba też wykonywała polecenia.
To ta jedna część mojej tajnej misji, na którą czekałam – zdemaskowanie twórcy tak seksistowskiego gówna.
Inne dziewczyny oczywiście będą olśniewające. Już zdążyłam stworzyć sobie w głowie „konkurencję”. Miały urodę modelek, ogromne piersi, wąziutkie talie, skąpe bikini i wycięte stroje kąpielowe. Nadal nie docierało do mnie, że zostałam wybrana. Może i miałam w porządku figurę, niemniej zdecydowanie nie budziła zachwytów. Nijak nie przypominałam kobiet, które zazwyczaj widuje się w tego rodzaju programach. Chyba że – zatrzymałam na moment wściekłe myśli – ten show nie będzie się skupiać na wyglądzie? Zaśmiałam się. Nie bądź głupia, na czym innym miałby się koncentrować?
– Laura.
Spodziewałam się bury. Sporo nawywijałam.
Jednak Ben się uśmiechał.
– Jak ci idzie pakowanie?
– Słuchaj, przepraszam za wczoraj.
Rozśmieszyłam go.
– Co cię tak bawi?
Przewrócił się na bok, opierając głowę na ręce. Częściowo zawinięty w pościel, z trzydniowym zarostem, emanował seksowną, surową męskością.
– Za dużo się martwisz.
– Ale zeszłej nocy…
– Hej, przestań, lubię, kiedy jesteś takim zbłąkanym kociakiem.
Odwróciłam wzrok. Oczy szczypały mnie od łez.
– Chciałem tylko powiedzieć – podjął jeszcze raz – żebyś przestała się zadręczać. Nie ma nic złego w tym, że lubisz wypić drinka albo dwa, i to zadziała na twoją korzyść w programie. Każdy lubi imprezowe dziewczyny.
Nie byłam pewna dlaczego, jednak niespodziewanie straciłam grunt pod nogami. Poczułam się pusta. Brudna. Zapragnęłam, by ktoś mnie przytulił.
– Rozumiem, że to trudne zadanie. Niemniej tego rodzaju tematy nie trafiają się często. Poradzisz sobie.
Zeszłej nocy nienawidziłam Bena. Dzisiaj chciałam cofnąć wszystko, co powiedziałam.
Otaksował mnie wzrokiem i wyszczerzył zęby.
– A ten nowy styl naprawdę ci pasuje, wow.
Nie chciałam wychodzić. Nagle dopadła mnie silna potrzeba, by ktoś mnie objął. Chciałam schować się pod pościel i położyć obok niego.
Byłam w obcym kraju, wyglądałam zupełnie inaczej i za moment miałam trafić pod mikroskop. Wyparowała ze mnie cała odwaga z poprzedniego dnia.
Ben wstał z łóżka i włożył bokserki. Pogrzebał chwilę w swoich rzeczach, wyciągnął coś i mi podał. To był pluszowy miś. Zupełnie zbił mnie tym z tropu. Chociaż wręczył mi tandetną zabawkę z taniego akrylu ubraną w koszulkę z napisem „przytul mnie”, poczułam wzruszenie.
– To dla mnie?
– Nie rób się taka sentymentalna, Peters. Odwróć go.
Patrzyłam na niego dłuższą chwilę, po czym wykonałam polecenie.
Miś miał na plecach suwak schowany w bujnej sierści.
– Otwórz.
Czułam, że muszę to zrobić ostrożnie. Pociągnęłam za zamek i sięgnęłam do środka. Wypełnienie z waty było szorstkie. Pomacałam chwilę, aż natrafiłam na coś twardego. Popatrzyłam na Bena z niemym pytaniem – „Serio?” – a potem wyjęłam komórkę. To była stara srebrna nokia, bardzo wiekowy model, na którym można grać w Węża. Dość mały, żeby zmieścił się w pluszaku.
– Gdy tylko się czegoś dowiesz, zadzwoń. Naciśnij jedynkę, pod tą cyfrą zapisałem swój numer. Okej?
Nadal nie otrząsnęłam się ze wstydu, że byłam taka głupia.
– Schowaj go między ubrania i inne babskie rzeczy – tłumaczył Ben, wyraźnie zadowolony ze swojego bondowskiego gadżetu.
– Czekaj – rzuciłam, zdając sobie z czegoś sprawę – jak mam do ciebie zadzwonić, skoro wszędzie będą kamery?
– Znajdziesz jakiś sposób. Na pewno nie będą was nagrywać cały czas. To tak nie działa.
– Okej.
Wyczuwając spadek mojej pewności siebie, podszedł i objął mnie w pasie. Tym razem najpierw popatrzył mi prosto w oczy, a później pocałował. To był zdecydowany, pełen pasji pocałunek, wyrażający pragnienie. Na koniec obrócił mnie i przycisnął twarzą do ściany. Poczułam na policzku zimno, które rozbudziło moje zmysły. Wiedziałam, co się zaraz wydarzy.
Jego palce krążyły po mojej skórze, przesuwając się w stronę góry od bikini. Ogarnęło mnie uczucie bycia pożądaną, silniejsze niż cokolwiek innego.
– Musisz już iść – westchnął.
Pokiwałam głową, wyprostowałam się i przełknęłam głośno ślinę. Z wysiłkiem zdusiłam wszystko, co wydarzyło się w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin.
– Jesteś wspaniała. Ja bym na ciebie zagłosował.
Jakoś udało mi się cicho zaśmiać.
– Zadzwoń najszybciej, jak będziesz mogła.
Gdy nie odpowiedziałam, popatrzył na mnie z ukosa.
– Okej – rzuciłam w końcu posłusznie.
Wyprowadziłam walizkę za drzwi, powstrzymując się od spojrzenia za siebie. Wzięłam do ręki tarczę obojętności. Dzisiaj było to trudniejsze niż kiedykolwiek.
Drzwi zamknęły się za mną cicho.
W korytarzu pachniało wilgocią, na ścianie wyrosła gęsta pleśń. Opanowało mnie znajome wrażenie pustki. Jeszcze nigdy nie czułam się taka samotna.
Powinnam mu powiedzieć. Powinnam pewnym krokiem wmaszerować z powrotem do tamtego pokoju hotelowego i wyznać Benowi, że nie nadaję się do tej roboty – wytłumaczyć mu, jak wszystko udawałam. Powiedzieć o atakach paniki i klaustrofobii, przez którą nie wiem, jak zdołam wytrzymać zamknięcie w willi.
Jednak głos uwiązł mi w gardle. Z jakiegoś powodu miałam poczucie, że to ja muszę za coś zadośćuczynić. To ja muszę się bardziej starać. Za bardzo bolała mnie głowa, żebym mogła zapytać, dlaczego i jak to się stało. Łatwiej było się zamknąć, zaakceptować stan rzeczy i iść dalej.
Odwróciłam się i ruszyłam do windy, słuchając skrzypienia kółek od walizki i głosu Bena w głowie.
Liczymy na ciebie, Peters.
Widzowie
Tydzień wcześniej
Emma z Londynu właśnie gotowała swoje popisowe danie – spaghetti z sosem bolońskim. Lauren i Kylie siedziały przy stole kuchennym, skrolując Instagrama.
– Widziałaś to? – Kylie podetknęła koleżance telefon pod nos.
Lauren spojrzała na przesycone słońcem obrazki i uniosła wzrok.
– Randkowe reality show?
– Epickie, nie?
– Bo właśnie tego trzeba światu, więcej ukrytych kamer, domu pełnego świrów i gównianej telewizji. – Emma przewróciła oczami.
Kylie wstała, żeby pokazać jej reklamę, na której grupka modeli z idealnie wyrzeźbionymi sylwetkami właśnie bawiła się na imprezie.
Emma prychnęła.
– Straszna tandeta. To nie są prawdziwi ludzie z prawdziwymi ciałami.
– Spodziewałam się takiego cynizmu, ale to ty się wkręcisz – stwierdziła Lauren.
– Nie ma takiej opcji! I gdzie w ogóle mają to kręcić? Z tej reklamy nie wynika nic poza tym, że będą pokazywać wysportowanych ludzi.
– Nie wiem, gdzieś na egzotycznej plaży pełnej przystojniaków – wypaliła Lauren, szczerząc zęby.
– Dla mnie to jakaś totalna bzdura. – Emma podmuchała na łyżkę z sosem, po czym go spróbowała. – Obiad gotowy za pięć minut.
– Planujesz oglądać? – Lauren zapytała cicho Kylie.
– Jasne. Uwielbiam takie rzeczy. Głowa mi odpoczywa. Poza tym często uczestnicy mają popierdolone zadania.
– Możecie nakryć do stołu? – odezwała się Emma.
Kylie zebrała trzy zestawy sztućców i misek.
– Ja tak samo – przyznała. – Czekam tylko na dramy i bójki lasek.
– Poproszę widelec i łyżkę – rzuciła Lauren.
– Nie żeby mnie to obchodziło, ale jak się nazywa ten program? – zapytała swobodnym tonem Emma.
Na twarzy Kylie pojawił się znaczący uśmieszek, bo koleżanka właśnie potwierdziła, jak będzie wyglądać ich tydzień. Obiady przed telewizorem. Eliminowanie postaci. Zaśmiewanie się z czyichś niepowodzeń.
– Nazywa się… – Zrobiła dramatyczną pauzę, żeby zbudować napięcie. – Willa.
Reporterka
Hiszpania
Tydzień wcześniej
Przed hotelem nie było choćby skrawka cienia, nawet daszku, pod którym można by się schować. Po obu stronach wejścia znajdowały się spalone słońcem krzaki. Na głównej ulicy tłoczyły się samochody.
Dwugwiazdkowy hotel Basilica to najlepsze, na co było stać „Informatora” na czas mojego pobytu w Marbelli.
Słychać było głośny szum chłodziarki z napojami sklepu obok. W oknach razem z tłustym salami wisiały wyblakłe zdjęcia lodów.
O niczym tak nie marzyłam, jak o tym, by cofnąć się za drzwi wahadłowe hotelu i wrócić do Bena. Wyobraziłam nas sobie w łóżku, splecionych w miłosnym uścisku, w przyjemnej bryzie.
Zachichotałam. Zanim przy krawężniku zatrzymał się czarny błyszczący range rover, zdążyłam popaść w jakiś stan wywołanej upałem gorączki. Kierowca opuścił szybę.
– Iris O’Donnell? – zapytał.
Dopiero po chwili przypomniałam sobie, że to ja.
Drzwi się otworzyły i ze środka na spieczony słońcem chodnik wyskoczył przysadzisty mężczyzna. Jego skóra miała kolor mahoniu. Wystylizowane żelem włosy zebrał w męski koczek. Nosił dżinsy i czarną kamizelkę na białym podkoszulku. Oczy zasłonił awiatorkami.
– Pomogę, proszę pani – powiedział, sięgając po moją walizkę.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki