Wściekłość - Ludwik Lunar - ebook + audiobook

Wściekłość ebook

Lunar Ludwik

0,0
54,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Miasto, które płonie nienawiścią.

W jednym z białostockich bloków znaleziono zwłoki nieznanego mężczyzny i staruszki. Komisarz Ewa Lach rozpoczyna śledztwo, które prowadzi ją w sam środek mrocznych tajemnic miasta. Prokurator Sobolewski, znany z powiązań z radykalnymi ugrupowaniami, próbuje sprawę zamieść pod dywan. Jednak Lach i jej partner, komisarz Jakub Smolak, nie zamierzają odpuścić. Muszą zmierzyć się z przeszłością, która niszczy teraźniejszość.

 

Miasto, które miało być miejscem spotkań kultur, staje się areną starć między zwykłymi mieszkańcami a skrajnymi ruchami neofaszystowskimi.

 

 

„Wściekłość” to mroczny kryminał o nienawiści, tajemnicach i walce o prawdę.

 

Czy determinacja śledczych wystarczy, by wyrwać miasto z objęć nienawiści?

 

Miasto, które umiera w ogniu wściekłości.

 

Miasto, które umiera w ogniu nienawiści.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 631

Rok wydania: 2025

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Anastazji,

której nie zdążyłem poznać

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Oto słowo Pana, które wypowiedział przez sługę swego Eliasza z Tiszbe:

Na polu Jizreel psy będą żarły ciało Jezabel.

 

2 Krl 9, 36

 

PROLOG

 

 

 

 

 

 

 

 

Za życia człowiek skąpany jest w nieczystości pragnień, a w oczach jego trwa zawiść. Oczami pożąda, oczami zazdrości i nic nawet po śmierci nie jest w stanie zatrzymać pożądliwości, która płonie w tych szklistych tkankach wbitych w jego czaszkę niczym dwie stalowe kule wystrzelone z broni palnej.

Po śmierci natomiast ciało zastyga, a wraz z nim jego niedoskonałość, ułomność i kruchość. Pragnienia, uciechy, ból i nienawiść zsychają na wiór i oblepiają skórę, wsiąkają w nią głęboko i kierowane siłą grawitacji spływają wraz z krwią do najniżej położonych partii zwłok, by zsinieć w plamach opadowych.

Dopiero rytualne zmycie zaschniętych skorup przyziemności wyswobadza pustą wydmuszkę ludzkiego istnienia i sprawia, że gotowa jest ona wyruszyć w dalszą drogę wiodącą poprzez rozkład, potem zgniliznę, aż do zespolenia z tym, z czego powstało.

Po śmierci, jak i za życia wszystko ma swój początek zrodzony w bólu i krzyku, po którym nastaje czas trwania, odwiecznie uhonorowany nieuniknionym kresem wszystkiego.

Zacząć należy od głowy, następnie szyi, prawego ramienia i ręki. Kolejna jest prawa górna część torsu, potem prawa noga aż do stopy. Lewe ramię i ręka, lewa górna część ciała, lewa noga. Prawa i lewa tylna część ciała zamyka ten rozdział, po którym woda obmywa grzechy i spływa wraz z nieczystością do rynsztoka codzienności.

 

Martwe oczy nie widzą, nie dociekają niczego, nie czekają ciepłych spojrzeń, pięknych obrazów i nie rejestrują już nic z tego, co je otacza. Nawet gdyby dłonią nie zmusić zimnych powiek, by je przykryły. Nawet gdyby glinianymi skorupkami nie obciążać ich, by wygnać zastygłe pragnienia, których płomień tli się w nich po ostatnim wydanym tchu.

 

Nie potrafią już zobaczyć niczego.

 

Gdyby pozostawić je szeroko rozwarte, oczy nie zdołałyby ujrzeć choćby drżenia skrzydełek muchy, która przylgnęła do nich, gdyż wyczuła słodkawą woń procesu rozkładu białek. Komórki organizmu trawione przez enzymy i bakterie zaczynają gnić niemal od razu, zupełnie jakby krew, która przestała w nim krążyć, wydała rozkaz, by zetrzeć wszystko na proch.

W tym jednym miejscu koniec staje się nowym początkiem, a to, co zastyga, odradza się w innym, następnym życiu, które wzrośnie na żyznym podłożu śmierci.

Białka oczu wysychają, następnie szarzeją, a tęczówki i źrenice powoli mętnieją, zastygają i nie odbijają już iskierek kolorowego świata. Jedynie płomień zawiści nie gaśnie, jakby wciąż chciał od życia tego, co mu się należało.

 

*

 

Uniosła oczy, które były kompletnie suche, jakby łzy nie miały do nich dostępu. Spojrzenie zatrzymało się na brudnym, nierównym tynku, który grą cieni malował obrzydliwe obrazy. Twarze wykrzywione cierpieniem, inne niesione rozpustną rozkoszą. Obietnica wiecznej radości i nieuchronnego upadku.

 

Czy to właśnie w tym momencie podjęła decyzję?

 

A może stało się to znacznie wcześniej? Wtedy, gdy dłonią dotknęła jeszcze ciepłego ciała i czekała, aż zrobi się letnie, a następnie wychłodzi się tak bardzo, że przestanie przypominać siebie?

 

Być może powinna była coś powiedzieć? Uczynić coś, co cofnęłoby czas?

 

Jednak czy tego właśnie pragnęło jej serce?

 

Opuściła oczy i spojrzała na żółtawe kartki zeszytu. Równe linie zapraszały do tego, by przelać na nie wszystko, co umysł i serce chciały z siebie wyrzucić.

Chwyciła ołówek i zaczęła pisać koślawe literki, melodię znaków, która od pięciu tysięcy lat starała się sprowadzić do domu jej bliskich. Po chwili jednak skreśliła tych kilka słów i zdecydowanie pokręciła głową.

Gdy po raz kolejny dotknęła grafitem papieru, spod jej dłoni wyłonił się początek historii, który stał się zarazem końcem jej życia:

 

Nazywam się Jezabel Felman i chyba zabiłam człowieka…

 

 

 

 

 

 

 

CZĘŚĆ PIERWSZA

BIAŁYSTOK, PAŹDZIERNIK 2011

 

POMNIK

 

 

 

 

 

 

 

 

Komisarz Ewa Lach zaparkowała swoją fabię na początku Kalinowskiego, tuż przy placu NZS. Za jej plecami stała policyjna suka, której sygnały świetlne zabarwiały szarawą elewację budynku uniwersytetu na niebiesko.

Niebo było stalowo-pomarańczowe za sprawą zachodzącego słońca, a w powietrzu czuć było już zapowiedź zimy, mimo że jesień nie zdążyła się jeszcze na dobre rozgościć. Liście drzew w tym roku trzymały się gałęzi wyjątkowo długo, choć chodniki i zbocza parku powoli zaczynały już pokrywać się rdzawymi odcieniami października.

Lach wysiadła z samochodu, zapięła bomberkę pod szyję i pociągnęła nosem, po czym rozejrzała się po okolicy. Druga suka stała na chodniku przed Centralem, a następne dwie ustawiły się przy wyjazdach z Suraskiej i Winiarskiego. Każdej z nich towarzyszył radiowóz drogówki. Dzięki temu cały plac został okrążony, a w razie potrzeby bez problemu będzie można sprawnie odciąć ruch.

Funkcjonariusze wysiedli z pojazdów i stanęli na lekko rozstawionych nogach. Ich spojrzenia skupiły się na pomniku Bohaterów Ziemi Białostockiej, a zwłaszcza na grupce ubranych w dresy mężczyzn, która zebrała się na niewielkim wzniesieniu u jego podnóża. Za plecami protestujących widać było niebieskie poszycie namiotu, w którym koczowali obrońcy nielegalnie umieszczonego na pomniku napisu: „Bóg, Honor, Ojczyzna”.

Cała ta farsa trwała od kilku tygodni, a władze mias­ta bezradnie rozkładały ręce. Policja zaczęła działania pod koniec września, gdy tylko nielegalna instalacja została umieszczona na powierzchni pomnika. Niestety to właśnie namiot, a właściwie przebywająca w nim garstka obrońców przysparzała największych kłopotów. Gdyby nie ten czynnik ludzki, napis już dawno zostałby usunięty.

Należało to w końcu ukrócić, a sprawę przekazać prokuraturze, by wszczęła śledztwo i nakazała demontaż nielegalnej instalacji. Dzisiejsza akcja policji miała być początkiem tej procedury, dlatego poza oddziałami prewencji na miejsce wysłano także kilkoro wyższych stopniem funkcjonariuszy.

Sprawa była delikatna, a władzom zależało na ciszy, toteż niemal do końca trzymana była w tajemnicy. Niemniej jednak ktoś z organów ścigania musiał się wysypać, bo oprócz kilku mieszkańców namiotu na miejscu zjawiła się także grupka nacjonalistów.

Było ich kilkunastu, może dwudziestu, ale jeśli służby nie ukręcą tego odpowiednio szybko, to zjawią się ich tu całe masy. Lach doskonale o tym wiedziała, dlatego zaklęła pod nosem i ruszyła w stronę czarnego golfa, przy którym stali komisarz Jakub Smolak i dwóch sierżantów z ich komisariatu.

– Trzeba zaczynać – mruknął Smolak i ruchem głowy wskazał rządek napakowanych mężczyzn tkwiących pod pomnikiem.

– Skąd się tu wzięli? – zapytała Lach i wzdrygnęła się lekko, gdy owiał ją zimny wiatr.

Jakub spojrzał na nią spode łba, następnie przesunął wzrokiem po swoich ludziach.

– Nas o to nie pytaj.

– Musieli się dowiedzieć w ostatnim momencie – oznajmiła, a gdy uniósł brwi, dodała: – Inaczej miałbyś ich tu całe dziesiątki.

Wyciągnął w jej stronę paczkę papierosów, ale tylko potrząsnęła głową. Komisarz zapalił, zaciągnął się mocno, a potem wypuścił kłąb dymu i rzucił od niechcenia:

– Poczekaj, jeszcze się zlecą, jak muchy do gówna.

Ewa przymrużyła oczy i spojrzała na pomnik. Wyglądał jak kilka olbrzymich betonowych pali wbitych w ziemię, na których zaśniedziały orzeł uwił gniazdo i rozsiadł się z rozpostartymi skrzydłami.

Lach odkaszlnęła w zgięcie ramienia, a następnie przesunęła wzrokiem po grupce obrońców. Ich ogolone na łyso głowy połyskiwały w zachodzącym słońcu, jakby zostały naoliwione i wypolerowane.

– Zauważyłeś kogoś znajomego? – zagadnęła Smolaka.

– Kilka płotek kojarzę, ale żadnej grubej ryby nie widziałem.

– Kalina przestał się otwarcie udzielać, od kiedy zaczął się pokazywać z prezydentem – westchnęła Lach. – Dziwne tylko, że nie ma nikogo innego z góry.

Smolak pokiwał głową, jakby miało to jej wystarczyć za całą odpowiedź, po czym wypuścił kłąb dymu z ust i rozgonił go ruchem dłoni.

– Dobra, chyba koniec tego pierdolenia – powiedział, rzucił niedopałek pod nogi i roztarł go podeszwą buta.

– Porozmawiajmy z nimi, zanim sytuacja się zagotuje – zaproponowała Lach.

Uniosła rękę nad głowę, by dać znać wszystkim funkcjonariuszom, że zaczynają akcję.

– Poczekaj – zatrzymał ją Smolak. – Jedno z nas musi jechać na Solidarności.

– Na Solidarności? Po co?

– Nie słyszałaś? Prawdopodobnie jakaś zgniłka. Strażacy pewnie są już w drodze.

Lach rozłożyła ręce i z niedowierzaniem pokręciła głową.

– Dlaczego mam wrażenie, że uważasz, że to ja powinnam tam jechać?

Smolak wzruszył ramionami.

– Jedno z nas musi – powtórzył, po czym wskazał mężczyzn pod pomnikiem. – A z tymi pajacami ja chyba sobie lepiej poradzę niż ty.

– Pierdol się, Smolak! – syknęła Ewa i ruszyła w stronę pomnika.

– To nie pojedziesz?

– Pojadę, ale najpierw pogadam z nimi – rzuciła, nie odwracając się nawet na chwilę do komisarza.

Policjant przewrócił oczami, a następnie skinął na swoich ludzi.

– Zaczekaj! – zawołał za Ewą, która w odpowiedzi tylko uniosła dłoń i nieznacznie zwolniła.

Ubrani na czarno funkcjonariusze ustawili się na chodniku poniżej wzniesienia. Idąc powoli lekko nachyloną brukowaną ścieżką prowadzącą do pomnika, Lach czuła na sobie spojrzenia części zebranych mężczyzn, którzy stąpali nerwowo w miejscu, jakby szykowali się do stadionowej ustawki.

Zastanawiała się, czy mają przy sobie broń, a zwłaszcza czy są na tyle głupi, by jej użyć. Przez ostatnie lata znów pogorszyło się w Białymstoku i co rusz zdarzały się krwawe jatki w wykonaniu radykalnych patriotów, którzy zaczęli sięgać po coraz to mocniejsze argumenty. Maczety i noże były na porządku dziennym, a ostatnimi czasy pojawiała się nawet broń palna.

– Nie ustąpimy! – zawołał jeden z mężczyzn, zanim Lach do nich dotarła.

Spojrzała na niego i zorientowała się, że musiał należeć do tych, którzy koczowali w namiocie. Uniosła obie dłonie na wysokość klatki piersiowej, aby dać mu znać, że jest pokojowo nastawiona.

– Chcemy tylko porozmawiać – przemówiła podniesionym głosem.

– Bez zbędnych ruchów – dodał Smolak, który zrównał z nią krok. – Wyjaśnimy sobie wszystko, ustalimy fakty, a potem rozejdziemy się do domów.

– My zostajemy! – syknął jeden z nacjonalistów, na co odpowiedział mu dziki ryk jego współtowarzyszy.

– Spokojnie! – Lach próbowała do nich dotrzeć, ale nikt nie zwrócił na nią uwagi.

– Nie chcemy demontować napisu… – zaczął Smolak.

– Byś, kurwa, spróbował! – przerwał mu jeden z kiboli.

Naraz grupka napakowanych mężczyzn zaczęła wznosić rasistowskie przyśpiewki, jakby nie mogli opanować nerwów. Ewa ruchem dłoni wstrzymała funkcjonariuszy zebranych poniżej i spokojnie czekała, aż emocje opadną.

Smolak rzucił jej znaczące spojrzenie i wzruszył ramionami. Lach wiedziała, co miał na myśli, ale nie chciała jeszcze używać środków przymusu bezpośredniego.

– Spokojnie, panowie! – próbowała ich przekrzyczeć. – Chcemy tylko porozmawiać!

Nagle grupa nacjonalistów zaczęła na nich napierać, jakby usiłowali ich w ten sposób zepchnąć ze wzniesienia. Lach odruchowo się rozejrzała i szybko oceniła sytuację. Mogli pozwolić im na przejęcie kontroli albo stawić opór i wezwać posiłki. Niestety godzina wciąż była wczesna, a wokół kręciło się dużo ludzi.

Smolak wyraźnie myślał o tym samym, ale znacznie szybciej niż ona podjął decyzję. Wyciągnął zza pleców kajdanki, chwycił jednego z napierających, wykręcił mu rękę i sprawnie go skuł.

Lach uśmiechnęła się półgębkiem. Żaden z nacjonalistów nie zdążył nawet zareagować.

Kiedy skuty mężczyzna wylądował na ziemi, reszta jego towarzyszy nieco się uspokoiła. Widocznie wśród obrońców pomnika zabrakło charyzmatycznego dowódcy, który poprowadziłby ich do boju. Była to dobra wróżba i Ewa uznała, że być może uda się to wszystko sprawnie rozegrać.

Nagle jednak dostrzegła kątem oka jakiś ruch, który ją zaniepokoił. Zauważyła dłoń jednego z kiboli, młodego chłopaka, sięgającą do kieszeni. Ewa nie zdziwiłaby się, gdyby okazał się niepełnoletni.

Automatycznie wyciągnęła rękę i wskazała go palcem.

– Co tam masz!? – spytała i ruszyła ku niemu, przedzierając się między jego współtowarzyszami.

Zanim jednak do niego dotarła, chłopak wyjął rękę z kieszeni, a w jego dłoni błysnęło ostrze.

– Nóż! – krzyknęła policjantka i sięgnęła za pazuchę po broń.

Nie zdążyła jej wyciągnąć, gdyż jeden z mężczyzn niespodziewanie uderzył ją łokciem w twarz. Cios okazał się na tyle silny, że Lach zachwiała się na nogach i opadła na kolana.

Oszołomiona poczuła, jak krew spływa jej do ust, a gdy podniosła wzrok, chłopaka z nożem nigdzie nie było.

 

GNICIE

 

 

 

 

 

 

 

 

– Nieźle oberwałaś – zagaił Smolak i podał jej chusteczkę.

Ewa siedziała w swojej fabii; pozostawiła uchylone drzwi, aby mieć dostęp do świeżego powietrza. Jakub stał nad nią i przyglądał się jej z góry z dziwnym wyrazem twarzy.

Uśmiechnęła się krzywo.

– Chciałabym móc powiedzieć, że szkoda, że nie widziałeś tego drugiego, ale… – Urwała w pół zdania i bezradnie rozłożyła ręce.

Wiedziała, że w gruncie rzeczy miała dużo szczęścia – reszta policjantów zareagowała dość sprawnie i w mgnieniu oka rozbiła grupkę kiboli. Napakowani mężczyźni częściowo uciekli do znajdującego się za pomnikiem parku Centralnego, a w części pozwolili powalić się na ziemię i unieruchomić.

– W sumie pięciu z nich miało przy sobie noże – odezwał się Smolak i nachylił się nad nią, opierając się dłońmi o dach samochodu. – Całą piątkę zwijamy na dołek. Jeden z naszych filmował wszystko, ale nie wiem, czy tam z dołu udało mu się uchwycić tego, który cię zahaczył. – Zrobił pauzę i pociągnął nosem, jakby robił w ten sposób kropkę po swojej wypowiedzi. – A jak nie, to rzucisz na nich okiem, wybierzesz tego, który złapał za ostrze, i postawimy mu jakiś zarzut. Może nawet przypniemy mu czynną napaść na funkcjonariusza.

Słuchając go, Lach wpatrywała się w swoje odbicie w wewnętrznym lusterku samochodu i ścierała krew, która pociekła z jej rozbitego nosa do ust i na brodę. Wyglądało to paskudnie, choć w ogóle nie bolało. Najbardziej jednak denerwowało ją to, że w całej tej szarpaninie ktoś musiał zerwać jej gumkę z kucyka, więc teraz wokół jej twarzy rozsypała się burza rudych włosów.

– To jak? – ponaglił ją Smolak, gdy Ewa przeglądała schowek.

– Daj spokój – odparła w końcu i machnęła ręką.

– Jesteś pewna?

– Tak. Napierdolimy się z tym tylko, a gówniarz i tak się z tego wywinie, jak zwykle – powiedziała bez entuzjazmu, nie przestając przetrząsać wnętrza samochodu.

Jakub ściągnął brwi i przyglądał się jej przez chwilę z uwagą.

– Czego szukasz?

– Gumki do włosów – syknęła zirytowana policjantka.

Smolak jeszcze przez chwilę obserwował jej zmagania, a gdy dała za wygraną i opadła na oparcie fotela, zapytał:

– A co z tą zgniłką?

Lach przewróciła oczami i westchnęła.

– Bardzo śmierdzi?

– Podobno…

– Dobra. Powiedziałam, że to wezmę, to wezmę – odparła Ewa i przekręciła kluczyk w stacyjce.

– Czekaj. – Jakub sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej portfel.

Lach obserwowała z ukosa, jak grzebał w nim, szukając czegoś zaciekle.

– Masz – powiedział i rzucił jej na kolana prezerwatywę w srebrnym zmaltretowanym opakowaniu.

– Poważnie?

– Pewnie i tak jest dziurawa, ale włosy tym zwiążesz – wytłumaczył, po czym odwrócił się na pięcie i na odchodnym dodał: – Lepsze to niż nic.

Ewa z niedowierzaniem pokręciła głową, spojrzała w lusterko i przez chwilę się zastanawiała. Ostatecznie schowała prezerwatywę do kieszeni spodni, a włosy tylko przygładziła dłońmi.

– Ja pierdolę – zaklęła pod nosem, zamknęła drzwi i wyjechała z parkingu.

 

*

 

Komisarz objechała plac NZS, wokół którego wciąż stało kilka suk na włączonych sygnałach, a potem rzuciła okiem na niebieski namiot, który wznosił się niewzruszony tam, gdzie przedtem.

Przynajmniej nacjonaliści zniknęli, pomyślała i zjechała w prawo w kierunku Lipowej, którą dojechała aż do rozwid­lenia przy kościele Świętego Rocha. Stamtąd ruszyła wiaduktem w stronę jedenastopiętrowego bloku przy alei Solidarności.

W międzyczasie ustaliła, że sąsiedzi z dziesiątego piętra zgłosili nieprzyjemny zapach dobywający się z jednego z małych lokali na jedenastym. Z tego, co udało jej się dowiedzieć, lata temu lokal został przerobiony na mieszkanie i zajmowała go jakaś staruszka, której nikt nie widział od wielu dni.

Lach już cieszyła się na to, co tam zastanie, ale wiedziała, że ktoś musi to zbadać. Na jej niekorzyść działał fakt, że ludzie dbali tylko o własne tyłki i dostrzegali problem dopiero wtedy, gdy swąd rozkładu zaczynał wdzierać się w ich nozdrza.

– Pierdolona znieczulica – rzuciła pod nosem i zaparkowała na chodniku tuż za wozem straży pożarnej.

Kiedy wysiadła ze swojej skody, zadarła głowę i spojrzała na ścianę bloku. Okna na klatce i w mieszkaniach na ostatnim piętrze zostały otwarte na całą szerokość, co nie zwiastowało niczego dobrego.

Kiedy opuściła głowę, zobaczyła przed sobą Janka Kuleszę, który spoglądał na nią z uśmiechem. W stroju strażackim wyglądał naprawdę seksownie i gdyby nie ich wspólna historia, a zwłaszcza to, co później z tego wynikło, skwitowałaby to jakimś niewybrednym tekstem.

– Ewa. – Ucieszył się na jej widok. – Ładnie wyglądasz.

– Co? – zdziwiła się, po czym przypomniała sobie o rozbitym nosie. Sięgnęła do niego ręką, ale cofnęła ją i tylko burknęła: – Pierdol się, Kulesza.

– Miałem na myśli włosy. Rzadko nosisz rozpuszczone.

Zmieszała się, ale tylko odchrząknęła i wyminęła go bez słowa.

– Otworzyliście już? – spytała spod klatki.

– Czekaliśmy na ciebie.

– No to zaczynamy.

Weszła do budynku, a następnie stanęła przy windzie i wcisnęła plastikowy guzik, który zaświecił się na bladopomarańczowo.

– Nic z tego – oznajmił idący za nią Kulesza i trzymanym w dłoni kaskiem strażackim wskazał schody. – Winda nie działa.

– Pierdolisz – syknęła Ewa, a gdy strażak ją zignorował i zaczął wspinać się po schodach, dodała zirytowana: – A jednak nie pierdolisz.

 

*

 

Na szóstym piętrze Lach zaczęła czuć, że powoli brakuje jej tchu, co było i tak dobrym wynikiem, biorąc pod uwagę jej nałóg. Na siódmym płuca zaczęły ją palić, a mroczki przed oczami pojawiły się już na ósmym.

Zadarła głowę i spojrzała na Janka Kuleszę, który pokonywał stopnie dziarskim krokiem, jakby miał za sobą nie więcej niż jedną kondygnację. Pamiętała, że zawsze dbał o zdrowie i kondycję i od zawsze jej to imponowało, teraz jednak najchętniej zepchnęłaby go z tych cholernych stopni.

Kiedy wdrapała się na dziewiąte piętro, dosłyszała jakieś męskie głosy, a do jej nozdrzy dotarł ten swoisty słodkawo-ostry drażniący zapach, którego nie sposób z niczym pomylić.

Ludzki umysł jest tak skonstruowany, że stara się rozpoznać każdy bodziec, jaki odbiera, i przypasować go do czegoś, co już zna. W zasadzie jest to bardzo dobry mechanizm, ale w przypadku odoru rozkładającego się ciała mózg mógłby sobie odpuścić i nie podsuwać pod nos żadnych skojarzeń.

Lach doskonale pamiętała, kiedy po raz pierwszy w swym życiu poczuła ten specyficzny smród. Od tamtego czasu nie potrafiła już spojrzeć na sos tatarski łaskawym okiem. Teraz także zebrało jej się na wymioty, ale przełknęła kwaśną grudę i dalej walczyła z własnym organizmem, by dotrzymać kroku Kuleszy.

Na półpiętrze pomiędzy dziesiątym a jedenastym pięt­rem stało trzech mężczyzn ubranych w niebieskie robocze ogrodniczki i kraciaste koszule. Wokół nich walały się porozrywane worki ze śmieciami.

– To panowie z komunalnej – wyjaśnił Janek i minął ich pełen wigoru, jakby nie zauważył, że właśnie wdrapał się na szczyt ośmiotysięcznika. – Zdaje się, że zsyp się zapchał…

Lach mimochodem spojrzała na pracowników gospodarki komunalnej i z rozbawieniem zauważyła, że każdy z nich przesłonił sobie twarz kawałkiem jakiegoś materiału, aby nie czuć smrodu, który docierał do nich z górnego piętra. Widocznie nawet codzienne obcowanie z cuchnącymi odpadami nie potrafiło zahartować ciała na tyle, by zniosło to, co dzieje się z nim po śmierci.

Na ostatnim, jedenastym piętrze budynku znajdowały się niewielkie lokale, w głównej części wykorzystywane przez mieszkańców jako komórki lokatorskie, suszarnie i graciarnie w jednym. Być może dlatego nikt nie poczuł wcześniej przykrego zapachu, który uderzył w Lach ze zdwojoną siłą, gdy pokonała ostatnie schody i postawiła stopy na startym lastryko.

Przez całe piętro ciągnął się długi, wąski korytarz, na którym poza Jankiem stało jeszcze dwóch strażaków. Jeden z nich założył na twarz maskę przeciwgazową, aby ochronić się przed fetorem rozkładu. Widocznie musiał być w miarę świeży w tej pracy.

Wszyscy mężczyźni posłali jej znudzone spojrzenia, jakby czekanie strasznie ich wymęczyło. A może odpoczywali po jakiejś większej akcji, których zawsze w okolicy było od groma. Zwłaszcza od kiedy prominentni deweloperzy dogadali się z miastem i w Białymstoku stare drewniane chaty płonęły jak pochodnie, a potem w ich miejscu powstawały ekskluzywne nowe osiedla.

Ewa podeszła do mężczyzn, przywitała się i rozłożyła ręce.

– Na co czekamy?

– Nie wyciągniesz wytrycha? – rzucił jeden z nich, a reszta zaśmiała się niemrawo.

– Nie tym razem – odparła Lach i wskazała drzwi.

Janek skinął głową na strażaka po swojej prawej, który podniósł długi łom i podszedł do mieszkania staruszki. Wcisnął prostą końcówkę narzędzia w szparę na wysokości zamka, ale zatrzymał się, gdy Lach położyła dłoń na klamce i lekko ją nacisnęła.

Drzwi odskoczyły nieznacznie, a z powstałej szpary wydobył się ciężki, gryzący odór, który wraz z wysoką temperaturą uderzył w ich twarze tak mocno, że odruchowo zrobili krok w tył.

– Brawo, panowie! – rzuciła Lach i sięgnęła do wewnętrznej kieszeni kurtki po nylonowe rękawiczki.

– Panie przodem – odparł strażak, który trzymał w rękach łom, i usunął się nieco.

Zanim Ewa zrobiła pierwszy krok, wyjęła ze spodni prezerwatywę, którą dostała od Smolaka, i otworzyła opakowanie zębami.

– Tylko bez komentarzy – uprzedziła strażaków, po czym związała włosy śliskim kondomem.

Przesłoniła usta zgięciem łokcia i nieśmiało weszła do mieszkania. Pomieszczenie było małe i niskie, a w jego wnętrzu panował dziwny półmrok. Po prawej znajdowała się łazienka, na wprost uchylone drzwi do mniejszego pokoju, a po lewej otwarte wejście do większego z małym aneksem. To właśnie w nim Ewa zauważyła rozkładające się ciało starszej kobiety.

Zwłoki znajdowały się na starym tapicerowanym fotelu, w który z pewnością wsiąknęło już mnóstwo płynów towarzyszących gniciu. Głowa staruszki opadła do tyłu i zwisała pod nienaturalnym kątem. Można było odnieść wrażenie, że lada chwila upadnie na podłogę. Dłonie ułożone były na jej brzuchu ze splecionymi ze sobą palcami, a nogi lekko rozkraczone.

Naprzeciw staruszki, na niewielkim taborecie ustawiono starą elektryczną farelkę, która wciąż była włączona. W urządzeniu musiał zepsuć się termostat, przez co grzałki były rozpalone pomimo wielogodzinnej pracy. Przede wszystkim jednak to właśnie ona była powodem nieprzyzwoicie wysokiej temperatury, a także przyspieszonego rozkładu ciała. Ewa wyłączyła grzanie, co niemal od razu sprawiło jej ulgę.

Za plecami Lach szedł Janek Kulesza, który wyminął ją i ruszył w kierunku okna. Komisarz spojrzała na niego, gwizdnęła i pokręciła głową, gdy na nią spojrzał.

– Nie – oznajmiła. – Technicy będą potrzebowali much i reszty robactwa, żeby określić czas zgonu.

– Okej – odparł i z uwagą przyjrzał się zwłokom. – Co jej się stało?

Lach wzruszyła ramionami, a potem delikatnie nachyliła się nad denatką.

– Nigdzie nie widać krwi, na ciele nie ma też żadnych widocznych oznak przemocy – stwierdziła i niemal od razu zawyrokowała: – Pewnie przyczyny naturalne.

– A farelka?

– Musiało być jej zimno – odparła bez namysłu Lach, po czym zerknęła na Kuleszę. – Możesz się zwijać razem z kolegami, a ja poczekam tu na techników i prokuratora.

Janek odesłał swoich ludzi, ale sam został na miejscu, nie spuszczając jej z oczu. Stanął w drzwiach wejściowych do mieszkania i wpatrywał się w nią, jakby okoliczności były znacznie bardziej romantyczne.

– Co? – Ewa zdmuchnęła z twarzy kosmyk włosów, który wymknął się z jej wątpliwej jakości kitki.

– Nic. Patrzę tylko.

– To nie patrz, bo masz żonę – odparła zirytowana, choć w głębi duszy musiała przyznać, że jego wzrok jej schlebiał.

– Ale jej tu nie ma.

Zaśmiała się pod nosem.

– Dziecka też jeszcze nie ma, ale podobno już w drodze – rzuciła kąśliwie.

Janek się skrzywił. Być może to żona w zaawansowanej ciąży sprawiła, że plemniki w jego lędźwiach wyrywały się do pierwszej lepszej, ale ona nie miała ochoty robić za jego worek na spermę. Co prawda przyjemnie było czuć się pożądaną, ale nie podobało jej się to, jak otwarcie się do tego zabierał.

Kulesza chciał już coś odpowiedzieć, ale przerwał mu jeden z pracowników komunalnych, który zjawił się w drzwiach.

– Zdaje się, że mamy tam problem – zaczął nieśmiało. – A wy strażacy macie chyba większą wprawę w czymś takim.

Lach parsknęła i pokręciła głową.

– Idź – powiedziała do Janka. – Ja cię tu nie potrzebuję.

Kulesza stał jeszcze przez chwilę w milczeniu, następnie spojrzał na pracownika komunalnego, uśmiechnął się nieznacznie i zniknął razem z nim za drzwiami. Kiedy ich kroki ucichły, Ewa sięgnęła do kieszeni po komórkę i zadzwoniła na swój komisariat, by zdać relację z oględzin i poprosić o skierowanie ekipy techników i przydzielenie prokuratora.

Po zakończonej rozmowie Lach jeszcze raz nachyliła się nad zwłokami staruszki i wzdrygnęła się na widok białych, tłustych larw, które wychodziły z jej nozdrzy i lekko rozchylonych ust. Gdyby ciało leżało tu jeszcze dzień lub dwa, cała skóra kobiety poruszałaby się za sprawą wewnętrznych intruzów, a brzuch napuchłby jeszcze bardziej, po czym pękłby, uwalniając nagromadzone gazy.

Wiedziała, że ją, a także każde inne żywe stworzenie na tym świecie prędzej czy później czeka podobny los. Miała tylko nadzieję, że w jej przypadku stanie się to dopiero pod ziemią, bez zbędnych spojrzeń oceniających gnijącą powłokę, która kiedyś stanowiła dom dla jej duszy, świadomości czy czegokolwiek, czym zdawało się jej, że była.

Ewa mimowolnie rozejrzała się po skromnie urządzonym mieszkaniu. Stara meblościanka zajmowała dłuższą ze ścian pokoju, pod drugą stał fotel, w którym staruszka dokonała żywota. Poza nimi w pomieszczeniu znajdował się jeszcze tylko kineskopowy telewizor Unitra, odłączony od prądu, a na jego powierzchni zebrała się gruba pierzyna kurzu.

Nie kłopotała się zaglądaniem do szafek kuchennych ani lodówki, gdyż domyślała się, że tam także niewiele znajdzie. Kobieta nie wyglądała na specjalnie zadbaną ani majętną i w taki też sposób żyła. Podlasie wciąż pełne było ubóstwa, choć czuć było w nim tę specyficzną radość z małych rzeczy, jakby toksyczny konsumpcjonizm i gonitwa za posiadaniem jeszcze nie zdążyły go zatruć.

Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk telefonu. Lach sięgnęła do kieszeni i spojrzała na wyświetlacz nokii 3210, na którym pojawił się numer Smolaka.

– Słyszałem, że gorąco u ciebie – zagadnął od razu, gdy odebrała połączenie.

– Można tak powiedzieć. I chyba nie mamy tu czego szukać.

– Naturalne zejście?

– Na to wygląda.

– Czyli nie potrzebujesz mojej pomocy?

– Raczej nie – zaczęła Ewa, gdy do mieszkania wrócił Janek z nietęgą miną.

Lach uniosła brwi w pytającym geście i ruchem ręki ponagliła Kuleszę, by powiedział, z czym przychodzi.

– Mamy ciało – oznajmił strażak. – Wepchnięte do zsypu.

 

WYSYPISKO ŚMIERCI

 

 

 

 

 

 

 

 

Komisarz Jakub Smolak wysiadł ze swojego golfa i mocno zatrzasnął drzwi. Miał ochotę jeszcze zapalić, ale wiedział, że nie ma na to czasu. Idąc do klatki schodowej jednego z wieżowców na alei Solidarności, spotkał Janka Kuleszę, który zaczął go wypytywać o to, co u Ewy. Gdy Smolak poradził, żeby sam z nią porozmawiał, żachnął się i odszedł bez słowa.

Policjantowi wydało się to na tyle dziwne, że zrazu chciał wypytać o to koleżankę. Kiedy jednak dotarł na dziesiąte piętro, zapomniał o wszystkim i skupił wzrok na technikach.

Dwaj ubrani w białe kombinezony mężczyźni wydobyli właśnie jeden z czarnych worków ze zsypu na śmieci. Ułożyli go na posadzce tuż obok czterech pozostałych, po czym wrócili do niewielkiej komórki.

Jakub wszedł na kilka stopni, aby znaleźć się bliżej techników, a następnie wychylił się, by dojrzeć coś zza ich pleców.

Leżące na ziemi worki zostały rozchylone. Już na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że zwłoki należały do mężczyzny, ale fragmenty ciała leżały zbyt daleko od siebie i pod tak nienaturalnymi kątami, że w całym tym makabrycznym obrazie trudno było rozpoznać człowieka. Zaschnięta krew pokrywała siną skórę, a poszarpane tkanki i spiłowane kości sprawiały potworne wrażenie. Dodatkowo wciąż brakowało lewej ręki i głowy, co oznaczało, że techników czeka jeszcze trochę pracy, zanim Smolak i Ewa będą mogli podejść bliżej, by przyjrzeć się lepiej rozkawałkowanym zwłokom.

– Kurwa – zaklęła Lach, która stanęła obok niego.

– Myślisz, że to ma jakiś związek ze zgniłką z góry? – zapytał Smolak.

Ewa wzruszyła ramionami i obejrzała się za siebie. Jakub zrobił to samo, ale na korytarzu poniżej półpiętra, na którym się znajdowali, stało tylko kilku umundurowanych funkcjonariuszy pilnujących, by żaden z mieszkańców nie wyszedł na klatkę schodową i nie filmował całego zajścia. Jeden z nich zakleił papierową taśmą otwory wizjerów, aby dodatkowo odciąć ciekawskich od widowiska.

– Co prawda drzwi do jej mieszkania nie były zamknięte na klucz, ale nie widziałam śladów włamania – odezwała się Ewa.

– Może wpuściła go dobrowolnie?

Lach pokiwała głową, co Jakub odebrał jako powątpiewanie w jego wersję zdarzeń. On natomiast nie wierzył w tego typu zbiegi okoliczności.

– Jak dla mnie to dosyć dziwne, żeby znaleźć dwa trupy jednego dnia praktycznie w tym samym miejscu – stwierdził i skrzywił się na samą myśl, ile będzie przy tym pracy.

– O ile wiem, Izabela Makal mieszkała sama – zauważyła Lach, a gdy Smolak spojrzał na nią pytająco, doprecyzowała: – Staruszka z góry. Poza tym… co? Myślisz, że to ona poćwiartowała tego biedaka?

Jakub odchrząknął.

– Ale musiała mieć jakąś rodzinę, nie?

– Nie zdążyłam się jeszcze zorientować.

– No to, kurwa, do roboty – rzucił Smolak, a następnie ruszył schodami w dół.

 

*

 

Udało im się porozmawiać z mieszkańcami dwóch z trzech mieszkań na dziesiątym piętrze, ale niewiele się od nich dowiedzieli. Sąsiedzi poza nazwiskiem starszej kobiety nie mieli o niej nic konkretnego do powiedzenia. Uważali, że Izabela Makal była samotniczką, i nie kojarzyli, by kiedykolwiek odwiedzał ją ktoś z rodziny. Ostatnimi czasy widywał ją głównie listonosz, który zjawiał się raz w miesiącu, by doręczyć jej skąpą emeryturę.

Zakupy staruszka robiła sama w pobliskiej biedronce i właściwie te wyjścia po najpotrzebniejsze rzeczy okazały się jedynymi momentami, w których sąsiedzi mieli z nią do czynienia. Makal raczej nic nie mówiła, na „dzień dobry” odpowiadała tylko lekkim skinieniem głowy, oczy wlepiała zaś w ziemię, jakby unikała ich wzroku.

Podobno bliższe stosunki utrzymywała z nią niejaka Elżbieta Łapińska – należało do niej jedyne mieszkanie na dziesiątym piętrze, z którego mieszkańcami śledczym nie udało się porozmawiać. Problem polegał jednak na tym, że kobieta umarła na zawał serca ponad pół roku temu, a od tego czasu jej mieszkanie stało puste.

Co prawda w jednym z lokali żyła także pani, która niegdyś odwiedzała Izabelę Makal, ale była w podeszłym wieku i kontakt z nią był bardzo utrudniony. Na większość pytań odpowiadała dziwnym uśmiechem lub ruchem głowy, a jedyne słowa, które od niej usłyszeli, to mało wnoszące do sprawy stwierdzenie:

– Przeklęte mieszkanie…

Słowa te szybko zostały wytłumaczone przez jej synową, która machnęła na kobiecinę ręką i ściszonym głosem wyjaśniła:

– Niech państwo jej nie słuchają. Na starość bidulce wszystko się miesza. Ostatnio myślała, że wojna wciąż trwa.

Nie dowiedzieli się także niczego o mężczyźnie, którego poćwiartowane zwłoki wydobyli ze zsypu. Nikt z całego bloku nie zgłaszał zaginięcia żadnego z domowników, a mieszkańcy dwóch najwyższych pięter niczego dziwnego poza zapchanym zsypem i odstręczającym zapachem nie odnotowali.

Nie doszły ich odgłosy żadnej podejrzanej kłótni, szarpaniny czy możliwej przemocy. Żadnych hałasów ponad normę ani nikogo obcego wałęsającego się po klatce schodowej. Jeden z mieszkańców wspominał coś o bezdomnym, który czasami sypiał na parterze, ale Smolak nie brał go pod uwagę. Wiedział, że dobrze byłoby go zidentyfikować i wypytać o szczegóły, ale raczej nie należało sobie niczego po tym obiecywać.

Zainteresował go natomiast fakt, że w mieszkaniu po zmarłej Elżbiecie Łapińskiej od jakiegoś czasu trwał remont. Pracujący tam fachowcy dali się we znaki sąsiadom i to właś­nie ich obwiniano dotąd o zapchanie zsypu na śmieci.

– Dlaczego podejrzewali państwo robotników? – zaciekawił się Smolak.

– Bo już raz to zrobili – oznajmił wąsaty facet, którego mieszkanie sąsiadowało ściana w ścianę z remontowanym lokalem Łapińskiej. – Nawpychali wtedy do zsypu starych tapet i zrobił się klin, że ho, ho!

– Skończyli już remont? – spytała Lach.

Mężczyzna podrapał się po czole, po czym pogładził wąsy, jakby pytanie było wyjątkowo wymagające.

– A bo ja wiem? – Rozłożył ręce. – Będzie ze trzy, cztery dni, jak jest tam cicho. Ale pewnie jeszcze wrócą…

– Wiedzą państwo, co to za firma?

Wąsacz pokręcił głową i spojrzał na swoją żonę, która tylko wzruszyła ramionami.

– A do kogo teraz należy mieszkanie? – dociekał Smolak.

– Elżunia mieszkała sama – wtrąciła kobieta i niemal od razu się zmieszała.

– A jej mąż?

– Dawno już umarł. Mieli syna, zdaje się, że mieszka teraz w Ameryce. Ale od niego państwo raczej niczego się nie dowiecie…

– Dlaczego pan tak uważa? – dopytała Lach.

– Wyjechał zaraz po osiemnastych urodzinach – zaczął mężczyzna, wpatrując się w ścianę, jakby to na niej wyświetlały się fragmenty dawnych wspomnień. – Początkowo gdzieś do Europy, chyba Holandia. Albo Belgia? Sam już nie wiem. Ale teraz to już Amerykanin pełną gębą i nawet na pogrzebach rodziców nie był, więc co może wiedzieć o tym, co się tu wyprawia?

Rozpytywanie zajęło im dobre dwie godziny, podczas których technicy zdążyli już zrobić swoje. Worki z fragmentami ciała anonimowego mężczyzny ułożyli zgodnie z anatomicznym wzorem i przykryli plastikową folią tak, że wystawały spod niej tylko stopy.

Niestety nie odnaleziono lewej ręki i głowy denata, które prawdopodobnie jako pierwsze zostały zrzucone do zsypu i spadły aż na sam dół, do kontenerów na śmieci. Śmieciarka obsługiwała ten teren minionego poranka, więc kilku policjantów z prewencji udało się już na wysypisko, by postarać się je namierzyć.

Teraz należało tylko poczekać na przydzielonego prokuratora, któremu chyba zbytnio się nie spieszyło, co znowu nie było niczym specjalnie zaskakującym.

Jakub postanowił ten czas przeznaczyć na rozmowę z technikami.

– Co tam, chłopaki, dla nas macie? – zagaił, gdy zrobili sobie krótką przerwę przed powrotem na górę w celu obejrzenia rozkładającego się ciała staruszki.

– Puzzle – zażartował jeden z nich i jako jedyny zaśmiał się ze swojego dowcipu.

– Mężczyzna, prawdopodobnie około czterdziestki, ale w tym stanie trudno to stwierdzić – oznajmił Daniel Kuczewski, drugi z techników.

Słysząc to, Smolak ściągnął brwi. Komisarz wiedział, że Kuczewski ma spore doświadczenie, więc jego słowa odrobinę go zmartwiły.

Technik usiadł na parapecie i ruchem głowy wskazał pomocnikowi górne piętro. Mężczyzna bez słowa wziął walizkę ze sprzętem i poszedł we wskazanym kierunku.

– Wykluczamy samobójstwo. I to chyba jedyny pewnik – dokończył Kuczewski i rozprostował obolałe plecy.

– Może to ten bezdomny? – wtrąciła się Lach.

– Za dobrze zbudowany – orzekł technik.

– To może któryś z tych robotników?

Smolak spojrzał na Ewę i potrząsnął głową.

– Nic z tego. Widziałaś jego dłonie? – zapytał i zagwizdał z podziwem. – Sam sobie na pewno o paznokcie tak nie dbał.

– No właśnie – podchwycił Kuczewski. – Stopy też wyglądają na bardzo zadbane. Żadnego rogowaciejącego naskórka, paznokcie przycięte, wypielęgnowane. Gość na poziomie.

– Co nie uchroniło go przed bestialską śmiercią – zauważyła Ewa. – Jak go zabito?

Technik cmoknął.

– Sądowy ci powie dokładnie, ale obstawiałbym uduszenie – oznajmił.

– Ślady na szyi? – podpytał Smolak.

– Tak, ale nie od dłoni.

– Sznur? – zaciekawiła się Ewa.

– Na moje foliowy worek – zawyrokował Kuczewski. – Ktoś zarzucił mu go na łeb i udusił.

– I rozpoznajesz to nawet bez jego głowy? – dopytał Smolak.

Technik zerknął na niego poirytowany.

– Tak – odparł spokojnie i wstał, jakby siedzenie go już zmęczyło. – Do tego wystarczy mi szyja.

Smolak zerknął na Ewę, która wyraźnie się nad czymś zastanawiała.

– Poćwiartowano go po śmierci? – spytała w końcu.

Kuczewski wskazał na folię przykrywającą fragmenty zwłok, po czym uniósł ją lekko.

– Zdecydowanie – odpowiedział, wskazując palcem ciemnoczerwone miejsca na dolnych częściach pleców i ud. – To dlatego plamy opadowe są na dole, a nie rozrzucone gdzie popadnie. Gdyby trochę pociął go wcześniej, wyciekłoby więcej krwi i być może nie byłoby ich wcale. A nawet jeśliby się utworzyły, to w dziwnych, nietypowych miejscach, zależnie od tego, w jakim układzie utknęły w zsypie. Chociaż zdarza się, że plamy opadowe wędrują po ciele przez dobrych kilka, może nawet dziesięć godzin od zgonu. Ale wędrówka taka jak tu to byłoby kurewskie kuriozum.

– Kuriozum – szepnął pod nosem Jakub, którego z jakiegoś powodu zdziwiło to, że technik użył takiego sformułowania.

– Takie słowo. – Kuczewski spojrzał na niego spode łba. – Zaskakujące zjawisko, coś, co zdumiewa. Dla przykładu kuriozalne jest to, że taka ładna kobieta zadaje się z kimś takim jak ty.

– Dobra, już dobra. – Smolak machnął na niego ręką.

– A jakieś ślady? – zapytała Ewa, zupełnie ignorując ostatnią uwagę technika.

– Ślady? – Kuczewski zaśmiał się i spojrzał na nią jak na żółtodzioba. – Kochana, to jest pieprzony zsyp na śmieci. Tam jest od chuja i ciut-ciut linii papilarnych, śladów biologicznych i czego tylko zechcesz. Nie wspominając już o tym, co dodały od siebie te trzy łajzy ze służb komunalnych i strażacy, którzy znaleźli zwłoki.

– Ale zabezpieczyłeś?

– Pewnie, że tak. Ale jeśli cokolwiek z tego będzie, to stawiam ci krowę.

– Trzymam za słowo.

Kuczewski przewrócił oczami i spojrzał najpierw na nią, a potem na Smolaka.

– Jeszcze jakieś głupie pytania? – A gdy nie uzyskał odpowiedzi, dodał: – No to ja idę obejrzeć tę panienkę z góry.

 

*

 

Prokurator Ryszard Sobolewski przyjechał na miejsce zdarzenia dopiero na chwilę przed dwudziestą drugą. Obejrzał oba ciała, wysłuchał techników i komisarzy, po czym zaczął przechadzać się wzdłuż korytarza na jedenastym piętrze.

Jego wyprostowana sylwetka w czarnym wełnianym płaszczu dziwnie kontrastowała z tym miejscem. Dobrze wymodelowana fryzura, ani śladu zarostu na twarzy i wypolerowane skórzane buty należały do świata innego niż ten, do którego musiał się schylać w pracy.

Jakub dostrzegał w nim coś zniewieściałego, choć nie potrafił do końca rozstrzygnąć, czym owo „coś” jest. Być może chodziło o przesadne dbanie o wygląd? A może o coś w sposobie, w jaki się poruszał?

Smolak nieraz zastanawiał się, dlaczego ten facet nie wybrał innej ścieżki kariery. Rysy jego twarzy, wysoki wzrost i wysportowana budowa ciała doskonale sprawdziłyby się na wybiegu. Widziałby go też jako sprzedawcę drogich garniturów, dealera ekskluzywnych samochodów, być może polityka, ale nie śledczego.

Mimo to Sobolewski wybrał prokuraturę i trzeba mu było oddać, że całkiem dobrze sobie radził. Nie lubił długich wstępów, cackania się ze śledztwami i bez zbędnych ceregieli ucinał sprawy, które z góry wyglądały na proste. Dzięki takiemu podejściu mógł się poszczycić wyjątkową wydajnością.

Podobnie było w tym przypadku.

– Oba ciała wysyłamy do Iwaniuka – zakomenderował i ostentacyjnie zerknął na zegarek. – W przypadku kobiety czekamy tylko na potwierdzenie przyczyny zgonu i zamykamy sprawę. Mężczyzna będzie trudniejszy, więc musicie się trochę postarać. Znaleźć głowę, rękę…

– Myśli pan, że to zwykły przypadek? – zapytał Smolak.

Sobolewski spojrzał na niego zaciekawiony, po czym uniósł głowę, jakby szukał czegoś na suficie, a gdy z powrotem ją opuścił, powiedział:

– Komisarzu, chyba nie łączy pan ze sobą tych zwłok?

– Niby nic na to nie wskazuje, ale… – zaczął Jakub, wzrokiem szukając wsparcia u Lach, która tylko wydęła usta i milczała jak kamień.

– To proszę trzymać się pierwszej części swojej wypowiedzi – wszedł mu w słowo prokurator. – A z wątpliwościami poczekać do wyników sekcji.

– Tak jest – potwierdził Smolak, choć w duchu był zły, że prokurator tak łatwo odrzucał to, co jemu zdawało się wręcz oczywiste.

Był niepocieszony także tym, że Ewa nie spróbowała niczego powiedzieć na ten temat, choć wcześniej odniósł wrażenie, że i ona zastanawiała się nad tym, czy te dwa trupy nie mają ze sobą czegoś wspólnego. Wykluczyła co prawda możliwość, że to staruszka poćwiartowała ciało, ale sam zbieg okoliczności jej także wydał się podejrzany. Przy Sobolewskim jednak nie puściła nawet pary z ust, jakby obawiała się mu podpaść. A może zwyczajnie myślała swoje, a prokuratorowi pozwoliła się wygadać, by potem i tak wykonać robotę wedle własnych przeczuć?

Tak czy inaczej, nie lubił, gdy ktoś tak bezpardonowo odrzucał jego pomysły, nawet na chwilę się nad nimi nie pochyliwszy.

Sobolewski odchrząknął, poprawił płaszcz, a następnie spojrzał na Smolaka.

– Jakieś pytania? Doskonale. – Zrobił krótką przerwę, po czym zwrócił się do Lach: – Chciałbym z panią porozmawiać o dzisiejszym zajściu pod pomnikiem.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

 

 

Copyright © by Ludwik Lunar, 2024

Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2025

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2025

 

Projekt okładki: Pola i Daniel Rusiłowiczowie

 

Zdjęcie na okładce: © Aimee Marie Lewis/Arcangel

 

 

Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak

Korekta: Joanna Pawłowska, Anna Nowak

Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

PR & marketing: Magdalena Drogoś-Kraszewska

 

 

Motto: za Biblią Tysiąclecia (ze zmianami)

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

eISBN: 978-83-8402-108-8

 

 

 

Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Seria: FILIA Mroczna Strona

mrocznastrona.pl

 

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.