Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Książka jednej z najczęściej nagradzanych polskich dziennikarek
„Współczesną wojnę” rozpoczyna reportaż o najważniejszym konflikcie 2022 roku. To wynik trzech podróży dokumentacyjnych autorki w kluczowych etapach wojny w Ukrainie oraz wszechstronnego doświadczenia dziennikarskiego w tematach kryminalnych i społecznych.
Reportaż przestawia wojnę obrazami. Kopińska rozmawiała z czołowymi ukraińskimi politykami, ludźmi, którzy w wojnie stracili bliskich, dowódcami oraz żołnierzami.
Autorka dotarła do stolicy Ukrainy, gdy wojska rosyjskie znajdowały się w obwodzie kijowskim. Rozmawiała z mieszkańcami obwodu w pierwszym dniu wolności po okupacji.
We Lwowie w dniu ataku rakietowego na miasto. A także w Donbasie, Charkowie, Buczy, Borodziance...
Kolejne teksty i felietony to historie najważniejszych konfliktów i niepokojów ostatnich lat – COVID-19, decyzja Trybunału Konstytucyjnego o zmianie prawa aborcyjnego, przestępstwa Kościoła, upadek autorytetów, manipulowanie opinią publiczną.
Po publikacji reportaży Justyny Kopińskiej przestępcy trafiali do więzień, a w prawie wprowadzono zmiany dotyczące bezpieczeństwa w instytucjach zamkniętych. Z dużą wiedzą o traumie i procesach społecznych autorka przybliża nam współczesny świat. Każdy rozdział to rada, pokazująca w jak wielkim stopniu Twój głos ma znaczenie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 245
Modlitwa o nawrócenie Rosjan
* * *
W czasie okupacji nie było światła i prądu, spałam w ubraniu i butach. Nieustannie słyszałam odgłosy wybuchów, spadających rakiet. To jest tak wielki strach, że przestajesz cokolwiek czuć.
W Ukrainie nie ma bezpiecznych miejsc. Na twarzach ludzi w Kijowie, w Połtawie, Charkowie, Donbasie czy we Lwowie widzimy smutek i strach. Rosyjskie bomby przecięły bloki na pół. Przechodnie każdego dnia oglądają wnętrza zniszczonych mieszkań. Dziury w ziemi pełne krzeseł, ubrań, pościeli i zabawek dla dzieci. Mieszkańcy często byli świadkami mordowania sąsiadów, bombardowania rodzinnych miast, tortur. Kobiety w olbrzymim stresie opuszczały swoje domy i zostawiały dobytek, martwiąc się o życie mężów i ojców.
Rosyjscy żołnierze wielokrotnie zgwałcili mieszkankę Mariupola na oczach jej synka. Ministerstwo Obrony Ukrainy podało, że kobieta zmarła z powodu obrażeń, a jej syn osiwiał. W wielu miejscowościach do gwałtów dochodziło często w obecności dzieci. Mamy do czynienia z państwem naznaczonym traumą i PTSD1.
W wieloletniej pracy reporterskiej zajmowałam się sprawami morderstw, molestowania, systemów kar na dzieciach w szpitalach i sierocińcach. Niektóre z tych spraw wiązały się z psychopatią na najwyższym poziomie okrucieństwa. Po podróżach dokumentacyjnych w Ukrainie w marcu, kwietniu i maju, w kluczowych momentach wojny, zostałam z przekonaniem o skumulowaniu najohydniejszych czynów ludzkich na terenie tego kraju.
Kijów znajduje się zaledwie parę godzin lotu od wszystkich stolic europejskich grupy G7. W Europie dochodzi obecnie do niszczenia całego narodu, jego psychiki, infrastruktury i ekonomii. Ta wojna obnażyła nasz świat. Jeśli będziemy patrzeć, jak Władimir Putin równa z ziemią suwerenne państwo, zabija bezbronnych, bombarduje szpitale, to nawet jeśli unikniemy III wojny światowej, będziemy żyć w świecie bez wartości. W świecie, którego nie warto już będzie ratować.
* * *
Wielu zastanawia się, czy w Ukrainie będzie kolejna Bucza? Prawda jest taka, że tych Bucz jest mnóstwo. Na początku wojny Rosjanie weszli na terytoria miast obwodu kijowskiego. Dzień po wyzwoleniu – 1 kwietnia – wracam z Kijowa drogą żytomierską przez Makarów i Jasnohorodkę do Lwowa. W Makarowie znaleziono 132 ciała zamordowanych Ukraińców, a blisko połowa miasta została doszczętnie zniszczona. W miejscowościach, które znajdowały się pod okupacją rosyjską, mieszkańcy są przepełnieni cierpieniem, bezsilni, łkają podczas rozmów. Gdy podchodzę do zbombardowanych miejsc, by zobaczyć skalę zniszczenia, żołnierze obrony terytorialnej informują o pozostawionych przez Rosjan minach. Pytania, które przygotowałam na kartkach notatnika w Warszawie, na miejscu okazują się absurdalne.
– Najokrutniejsza była 64 Samodzielna Brygada Zmechanizowana – opowiada mi kilka tygodni później Wołodymyr. – Pracuję w ochronie sklepu, przy którym pani stoi2. To działo się tak szybko. 28 lutego rosyjskie helikoptery opanowały lotnisko w Hostomelu. Pozwoliło to armii na wprowadzenie profesjonalnego sprzętu wojskowego na teren obwodu kijowskiego. Na świecie dużo mówi się o słabości wojsk rosyjskich, rozlatującej się broni, braku umiejętności strzeleckich żołnierzy. Niektórzy określają Rosjan jako „tchórzy”. Wolałbym, by tak nie mówili. Nie chciałbym zginąć z rąk nieudaczników. Ja widziałem co innego – żołnierze rosyjscy w Buczy byli świetnie wyszkoleni. Szybko podzielili miejscowość na sektory. Gdy zaczęli odnotowywać straty, myśleli, że zdradzamy ich pozycje. Każdego traktowali jak szpiega. To wtedy zaczęli zabijać. Jeden ze snajperów strzelał z okna do przechodniów i rowerzystów. Do każdego w ten sam sposób. Później przy ulicy leżało wiele trupów zabitych z jego ręki. O, tam jest masowy grób! Jeszcze niedawno wystawały z niego ręce i nogi zamordowanych. – Wołodymyr wyciąga rękę, pokazując zbiorową mogiłę obok cerkwi Świętego Andrzeja.
Przy cerkwi wiele osób chce ze mną rozmawiać, pokazać ślady. Mam legitymację dziennikarską zawieszoną na szyi, akredytację armii ukraińskiej, a mieszkańcy podkreślają, że zbrodnie nie powinny zostać zapomniane.
– W przerwie między bombardowaniami uciekliśmy z naszego domu. Znajomy został rozstrzelany przy głównej ulicy Borodzianki. Jego matka przez dwa dni siedziała przy zwłokach. Nie chciała wypuścić syna z rąk – mówi Michaił, który zaprosił mnie do swojego domu. Leży na łóżku. Jego twarz wykrzywia ból. – Podczas ucieczki uderzyłem nogą o fragment broni. Pokryła się krwią. Przez czas okupacji rosyjskiej nie mogłem zgłosić się do lekarzy. Na ulicach czołgi, żołnierze traktujący broń jak zabawki. Schroniliśmy się w budynku na obrzeżach miasta, wokół biegały szczury. Przerażająca cisza przerywana ostrzałami. Głód powodował, że między bombardowaniami czołgaliśmy się na pole, by odkopać stare ziemniaki. Gdy wojsko rosyjskie opuściło Borodziankę, zgłosiłem się do szpitala. Ucięli nogę, bo wdała się gangrena. Zakażenie prawdopodobnie przeniosło się na drugą. Czekam na decyzję, czy ją także usuną.
Żona Michaiła przez cały czas naszej rozmowy szepcze:
– Mąż to dobry człowiek. Nie zasłużył na to. Nie pił alkoholu, nigdy nie powiedział złego słowa o drugim człowieku. Zdrowo się odżywiał. Chciał długo cieszyć się życiem.
Gdy kończy, powtarza te same słowa od początku.
W Ukrainie doświadczyłam dwóch sytuacji, które nie zdarzały mi się przy wcześniejszych dokumentacjach. Po pierwsze, niemal każda ofiara wojny przekonuje mnie, że ludzie na to nie zasłużyli. Mimo że nigdy taka myśl w mojej głowie się nie pojawiła. Po drugie, bohaterowie przytulają mnie mocno po rozmowie. Dotyczy to także wpływowych polityków. Gdy wychodzę z domu Michaiła, jego żona podbiega i daje mi na ręce małego kotka.
– Mąż szukał go mimo bólu w nodze. W czasie głodu pilnowaliśmy, by maleństwo codziennie cokolwiek zjadło – mówi.
Kotek jest ufny, mruczy i wtula się w moje dłonie.
W tak okrutnym czasie mogę zauważyć, że zwierzęta: konie, psy i koty na terenie obwodu kijowskiego zachowały dużą czułość dla człowieka. Wiktoria, której stadnina koni znajduje się na tym terenie, tłumaczy mi, że zwierzęta bały się nieustannych wybuchów, ich ciała drżały, lecz mogły liczyć na mieszkańców Ukrainy. Wielu karmiło je, ryzykując śmiercią z głodu.
– Od kilku lat moja mama ciężko choruje. Podczas ucieczki z Borodzianki dzieci i sąsiedzi prosili, bym wzięła mamę i jechała z nimi – mówi Halina.
Kobieta siedzi obok mnie na drewnianej ławce w wyraziście żółtym swetrze, wyróżniającym się na tle zniszczonego, pełnego kurzu otoczenia. Jej oczy wypełnione są łzami.
– Na miejscu, które zajmowałaby w busie moja mama, jadąc w pozycji leżącej, mogło się zmieścić dziesięcioro małych dzieci. Nie chciałam zabierać innym miejsca. Zdecydowałam oddać się w opiekę Bogu. Pięć pierwszych dni było przerażające. Rosjanie tylko jeździli po ulicach i strzelali. Wyglądali, jakby przyjechali na wycieczkę. W czasie okupacji nie było światła i prądu, spałam w ubraniu i butach. Nieustannie słyszałam odgłosy wybuchów, spadających rakiet. To jest tak wielki strach, że przestajesz cokolwiek czuć. Nie można było wyjść, nic kupić. Proszę sobie wyobrazić mamę po miesiącu bez pampersów.
Halina wręcza mi modlitewnik.
– Widzi pani, jak wyblakł. Wieczorami odmawiałam różaniec i całowałam strony, błagając o cud. Wiele budynków w Borodziance zawaliło się od rosyjskich rakiet, a ludzie w piwnicach zostali pogrzebani żywcem. Teraz myślę tylko, że bez pomocy świata byśmy tego nie wytrzymali.
Mama Haliny przetrwała drugi podbój. Borodzianka w latach 1941–1943 znajdowała się pod okupacją hitlerowską. Mieszkańcy mówią mi, że Rosjanie byli tu bardziej okrutni od hitlerowców. Prokuratora Generalna Ukrainy oznajmiła, że rosyjscy żołnierze używali do niszczenia budynków amunicji kasetowej, którą wystrzeliwano w nocy, gdy najwięcej ludzi było w domach. Władze Ukrainy informowały o żołnierzach, którzy „strzelali dorosłym i dzieciom w twarz, wypalali oczy, odcinali części ciała, torturowali”. Moskwa zaprzeczała tym informacjom, twierdząc, że związane ciała leżące na ulicach w obwodzie kijowskim oraz popełnione zbrodnie są prowokacją władz ukraińskich. Mieszkańcy obwodu kijowskiego podkreślają, że żołnierze strzelali do ludzi „dla zabawy”. Nie było to związane z zachowaniem czy przeszłością wojenną danego mieszkańca. Idąc główną ulicą Borodzianki, widzę wnętrza piętrowych bloków, zawalone piony, czarne plamy spalonych mieszkań. Po drugiej stronie drogi stoi pomnik ukraińskiego poety Tarasa Szewczenki z kulą w skroni.
Kilka dni później żołnierze armii ukraińskiej w Donbasie opowiadają mi o małej dziewczynce gwałconej w Buczy do momentu, aż była w stanie agonalnym. Podkreślają, że świadectwa z miejscowości okupowanych powodują, iż mimo wyczerpania nie przestaną walczyć.
* * *
Według depesz opublikowanych przez WikiLeaks prezydent Rosji już w 2008 roku twierdził, że Ukraina jest sztucznym tworem. Putin nie uważał Ukraińców za naród. Jego poglądy dotyczące tego państwa, mocarstwa rosyjskiego czy praw człowieka były nam wszystkim doskonale znane.
Władimir Putin przekonuje, że Ukraina jest częścią Rosji: „Zacznę od tego, że współczesna Ukraina została w całości stworzona przez Rosję. A dokładnie przez Rosję bolszewicką, komunistyczną. W naszych czasach można ją nazwać Ukrainą Włodzimierza Iljicza Lenina. On jest jej architektem” – podkreślił w orędziu na początku wojny.
Słowa prezydenta Putina nijak mają się do przekonań mieszkańców Lwowa, którzy czas komunizmu wspominają z nieukrywanym wstrętem. W marcu Lwów jest miastem prawdziwych sprzeczności. Z jednej strony działa tu komunikacja miejska i sklepy spożywcze. Obszar pod względem tkanki miejskiej przypomina Kraków, Wiedeń czy Pragę. Przy kawie siedzą ludzie zatopieni w lekturze książek. Z drugiej – na ulicach widzimy żołnierzy z kałasznikowami i niebieskimi opaskami na ramionach, na drogach znajdują się specjalne punkty kontrolne, ulice wypełnione są uciekinierami z Charkowa, Donbasu, miast obwodu kijowskiego, rozmawiającymi o strachu i wojennych zniszczeniach. Uchodźcy w ogromnych kolejkach czekają na możliwość przekroczenia granicy z Polską.
Za dnia przeprowadzam wywiady z politykami i wojskowymi. Nocuję u kolegi z Ukrainy. Zaprasza znajomych, między innymi z urzędu miasta, i długo rozmawiamy o aktualnej sytuacji w kraju. 18 marca o poranku budzą mnie syreny. Następuje pierwszy atak rakietowy na Lwów. Politycy po wczesnej pobudce i godzinach spędzonych w schronach są zmęczeni i zdenerwowani. Rozmowy odbywają się w podniosłej atmosferze.
– Może nie powinnam ratować witraży, gdy giną ludzie? – pyta Liliya Onyshchenko, szefowa departamentu zabytków. – Lwów to unikatowe miasto – podkreśla. – Na niewielkim obszarze 150 hektarów zachowała się architektura różnych epok, współgrająca ze sobą. To dziedzictwo Ormian, Polaków, Niemców, Ukraińców, Żydów… Po wybuchu wojny rozpoczęliśmy od zabezpieczania okien i witraży, bo w trakcie ataków najłatwiej ulegają zniszczeniu. Nie wiedzieliśmy, w jaki sposób zająć się zabytkami. Bo kto ma takie doświadczenie? Skontaktowaliśmy się z polskim konserwatorem, który pracował w Syrii. Pomógł nam zrozumieć, w jaki sposób chronić obiekty w tak trudnym czasie. Nie mamy złudzeń. Widzimy, co się dzieje na Wschodzie. Ci barbarzyńcy nie mają żadnych skrupułów. Lwów przynależał do różnych państw. W czasach austro-węgierskich rozkwitł, szczególnie zadbano o budynki administracyjne, miasto stało się centrum działalności naukowej i kulturalnej. Kwitło życie akademickie. Po I wojnie światowej Lwów należał do Polski. Miasto było wówczas jednym z głównych ośrodków sztuki i turystyki. Natomiast w czasach socjalizmu przestano zwracać uwagę na dziedzictwo i zabytki, liczył się przemysł. Wielu naukowców trafiło wówczas do sowieckich więzień. To najgorszy okres w historii. I nigdy o tym nie zapominamy. Celem Putina jest unicestwienie naszej kultury i sztuki. Nigdy nie zgodzę się na utratę mojej tożsamości. Będę tu do ostatniego momentu. Ale przyznaję, że wolę umrzeć, niż znaleźć się pod okupacją rosyjską. Pyta pani o mentalność Ukraińca? Skupiamy się na swoim życiu, nie wchodzimy nikomu w drogę, ale jak nas zaczepią, zachowujemy się jak mrówki. Zbieramy się w grupę i walczymy jako zwarta grupa. Obserwowaliśmy to podczas pomarańczowej rewolucji i euromajdanu, widzimy i teraz.
– Dla nas wojna zaczęła się w 2014 roku – stwierdza Taras Ishchyk, oficer prasowy 103 Oddzielnej Brygady Sił Obrony Terytorialnej Sił Zbrojnych Ukrainy, który podszedł do mnie w centrum prasowym.
Na początku wojny obowiązuje we Lwowie prohibicja. W centrum prasy, zorganizowanym obok rynku miasta, przy bezalkoholowym piwie dyskutują dziennikarze z całego świata. Taras usłyszał, że jestem z Warszawy. Podkreślił, że mówi w języku polskim i może udzielić mi wszelkich informacji.
– Przez osiem lat przygotowywaliśmy się do różnych scenariuszy. Natomiast mam wrażenie, że żołnierze rosyjscy nie wiedzą, po co tu są. Nie mają motywacji, by walczyć. Może tylko Władimir Putin wie, dlaczego tę wojnę zaczął – mówi. – To jest w tej wojnie najgorsze, bo ludzie bez motywacji do działań bojowych nie stosują się do reguł wojskowych. Zamiast walczyć z żołnierzami, zaczynają wyładowywać frustracje na cywilach. Jaki mają cel? Jeśli chcieli złamać ducha narodu, to już wiedzą, że się nie udało. Jesteśmy bardziej zdeterminowani niż kiedykolwiek. Nigdy nie wybaczymy tego, co wydarzyło się w Mariupolu, w Donbasie czy w Charkowie. Czuję nienawiść do Rosjan. Gdy byłem małym dzieckiem, w Ukrainie było dużo muzyki i książek w języku rosyjskim. Teraz to wspomnienie napawa mnie wstrętem. Bo może był to element ich planu rusyfikacji narodu? Jeszcze kilka tygodni temu zajmowałem się marketingiem w firmie importującej słodycze z krajów Unii Europejskiej. Ciężko mi to przyznać, ale teraz jestem gotów do zbijania ludzi.
Gdy wychodzę z centrum prasowego, widzę 109 pustych wózków dziecięcych ustawionych na rynku miasta. Symbolizują najmłodsze ofiary, które zmarły w wyniku rosyjskich nalotów.
– Według mnie Rosjanie popierający atak na Ukrainę powinni spotkać się ze zdecydowaną reakcją świata – oświadcza mer Lwowa Andrij Sadowy. – Nie powinni mieć prawa do korzystania z hoteli, samolotów, robienia interesów. Mam nadzieję, że pokazanie rosyjskiego paszportu będzie od teraz powodem do wstydu. Rozmawia pani z mieszkańcami, patrzy na naszą kulturę, Ukraina to piękny kraj, to państwo, w którym chce się żyć. A oni pragną je unicestwić. W nocy trudno tu o sen. Są alarmy, schodzimy do schronów. Sytuacja zmienia się z każdą godziną. W czasie wojny nieustannie podejmuje się fundamentalne decyzje. Przyjeżdża do nas ogromna liczba gotowych do walki ochotników. Ludzi, którzy będą wysłani na front i mogą tam zginąć.
W trakcie rozmów w jednostkach Gwardii Narodowej żołnierze są otwarci. Pokazują mi składy pomocy humanitarnej, opowiadają o życiu kolegów walczących na froncie. Do Lwowa codziennie zjeżdżają furgonetki z ciałami żołnierzy. Na Cmentarzu Łyczakowskim kieruję się do miejsca, gdzie są pochowane nowe ofiary. Każdy kopiec usłany jest świeżymi kwiatami. Z portretów patrzą na mnie oczy młodych, umundurowanych żołnierzy.
– Nienawiść, złość, gniew – to reakcje, które bardzo trudno kontrolować. Do tego dochodzą uczucia ambiwalentne – mówi psychoterapeuta, wykładowca i ksiądz Oleg Salamon, który przekształcił lwowską parafię w centrum pomocy.
Tu trafiają dostawy żywności i środków higienicznych. Uchodźcy znajdują tutaj schronienie. Siadamy z księdzem w kuchni wypełnionej przetworami, owocami, pieluszkami dla dzieci, w której trudno o kawałek wolnego miejsca. Postawny Salamon ma spokojny, niezwykle harmonijny ton głosu.
– W czasie wojny ludzie zadają sobie pytania fundamentalne. Gdzie jest Bóg? Gdzie tu sens? Pacyfiści są postawieni w sytuacji dylematów moralnych. Zbierają pieniądze na ukraińską broń. Ja – przeciwnik wojen – mam trzydzieści minut na zbadanie ochotnika, nim dostanie do ręki broń. Mało, ale to lepsze niż nic. Podczas wizualizacji przyszły żołnierz wyobraża sobie, jak atakuje wroga. Były przypadki napadów paniki podczas tych wizualizacji. To jak taki człowiek zachowa się w ogniu walki?
– A co ksiądz odpowiada na pytania o sens wiary?
– Ocalony z Auschwitz austriacki psycholog Viktor Emil Frankl uważał, że wojna albo wiarę zabija, albo ją wzmacnia. Mnie ta wojna utwierdza w wyznawanych wartościach. Podczas kazań mówię parafianom, że Bóg do tego stopnia szanuje naszą wolność, iż oddaje odpowiedzialność za świat ludziom. To zło, którego teraz jesteśmy świadkami, nie pochodzi od niego. Cierpienia, ból, śmierć, zabójstwa były zawsze. Wyboru, jaką drogą podążać, dokonuje człowiek. Z tego powodu każdy dzień zaczynam modlitwą o nawrócenie Rosjan.
Mieszkańcy Lwowa pokazują mi liczne schrony w instytucjach kultury i domach prywatnych. Żołnierze podkreślają gotowość do walki. Politycy i osoby z sektora bojowego deklarują: miasto jest przygotowane do wojny.
* * *
W Kijowie zrozumiałam, że do wojny nie można się przygotować. Nigdy wcześniej nie byłam w tak cichym miejscu. Ta cisza przerywana jest wybuchami, które wprawiają ziemię w drżenie. Kijów w marcu wygląda jak forteca. Betonowe progi, usunięte znaki drogowe, mylące tropy, ufortyfikowane skrzyżowania. Miasto jest wyludnione, miejsca publiczne zamknięte. To czas przed ujawnieniem zbrodni w Buczy. Ukraińcy wyrażają strach przed planami Putina.
Droga ze Lwowa do Kijowa wydłuża się do kilkunastu godzin z uwagi na obecność Rosjan w obwodzie kijowskim. Wjazd od południa przez Winnicę i Białą Cerkiew w nocy wiąże się z przekraczaniem licznych punktów kontrolnych. Wojskowi szczegółowo weryfikują każdy samochód.
W Kijowie mieszkam u żołnierza obrony terytorialnej miasta. Tu także wieczorami rozmawiamy w dużych grupach. Kawiarnie i miejsca publiczne są w tym czasie zamknięte. Mieszkańcy Kijowa spotykają się w domach. Dzięki Starlink internet działa bez zarzutu w wielu miejscach w Ukrainie. Żołnierze otrzymują filmy z ostrzałów ich kolegów na froncie oraz zdjęcia bombardowanych miejscowości. Widać, że ludzie są blisko siebie i tworzą wspólnotę, także przez codzienne relacje osób przemieszczających się z różnych krańców Ukrainy.
– Ostatnie tygodnie są jak wehikuł czasu – mówi ikona pomarańczowej rewolucji i była premier Ukrainy Julia Tymoszenko. – Mamy przed sobą obrazy naszych babć i dziadków w czasie II wojny światowej. Widzimy morderstwa naszych dzieci, rozstrzeliwanie rodzin, niewyobrażalną przemoc, rujnowanie kraju. W pierwszym dniu wojny był tu strach i łzy. Już po tygodniu te uczucia zmieniły się w złość. A teraz w walkę na każdym możliwym poziomie – militarnym, humanitarnym, ochronę spuścizny narodowej.
Dwie dekady i dekadę temu Tymoszenko wspólnie z rodakami brała udział w protestach na Majdanie. W 2013 roku było tam 800 tysięcy osób. W czasie naszej rozmowy Majdan jest opustoszały. Rozmawiamy w budynku partii Batkiwszczyna. Obok gabinetu znajduje się green room, w którym politycy prowadzą dyskusję o aktualnych wydarzeniach wojennych. Znam ich twarze z ukraińskich programów informacyjnych. Kijów jest wówczas niebezpiecznym miejscem, lecz nawet posłowie w podeszłym wieku pozostali na swoich stanowiskach. Emanacją postawy Ukraińców są ich liderzy. Tymoszenko co chwilę przerywa rozmowę, proszona o konsultacje. Przeglądam wówczas książki leżące w jej gabinecie, z dedykacjami od Margaret Thatcher i Madeleine Albright, doceniającymi wkład premier w historię Europy.
– Historia postawiła nas w nowej, okrutnej sytuacji. Teraz wszyscy jesteśmy na froncie – podkreśla Julia Tymoszenko. – Tu nie ma normalnego życia. Każdy działa na rzecz zwycięstwa. Gdy widzę heroiczne czyny naszych obywateli, rozumiem, że jedna osoba w obronie terytorialnej Ukrainy warta jest setki Rosjan. Widzisz obraz, gdy ludzie stoją z gołym rękami i próbują powstrzymać czołg. Deklarują: „Tu jest Ukraina!”, choć za te słowa mogą w jednej chwili stracić życie. Ludzie, którzy posługiwali się językiem rosyjskim, starają się nawet z trudnością mówić po ukraińsku. I chętnie wysyłają rosyjskie okręty tam, gdzie ich miejsce.
– Mieliśmy historyczny rozłam w Ukrainie. Między jej zachodnią i wschodnią częścią – kontynuuje Tymoszenko. – Ta historyczna choroba została wyleczona 24 lutego. Pod Mariupolem, pod Donieckiem walczą ludzie z Ukrainy Zachodniej. Kobiety w całej Ukrainie opłakują dzieci, które zginęły w różnych rejonach kraju. Wschód leczy się z wirusa zwanego „russkij mir”. Czy widok zniszczeń zmienił coś w moim sercu? Żyjąc z dnia na dzień w wirze obowiązków, zapominamy cenić życie jako takie. Martwimy się o rzeczy, które w czasie wojny nie mają żadnego znaczenia. Zabiegamy o sympatię lub sukces. Aktualnie miłość uzyskuje inny, głębszy wymiar. Pisarz Wołodymyr Wynnyczenko mówił, że historii Ukrainy nie da się czytać bez bromu. Byłam świadkiem pomarańczowej rewolucji i euromajdanu. Byłam premier Ukrainy. Lecz byłam też więźniarką w kolonii karnej w Charkowie, w której zostałam ciężko pobita. Z tej perspektywy uczę się znajdowania odpowiedzialnych dróg reakcji na zło. Dawniej nie umiałam połączyć wszystkich faktów historycznych, kiedy patrzyłam w przyszłość. Dopiero teraz zrozumiałam, że każdy dzień trudnej historii Ukrainy przybliżał nas do miłości łączącej społeczeństwo, które jako zjednoczony naród jest obecnie gotowe do walki w imię wartości cywilizacji zachodniej.
– Nieustannie stawiamy sobie pytanie: co zrobiliśmy, że Rosjanie postrzegają nas jako cel ataku? – mówi mer Kijowa Witalij Kliczko. Spotykamy się w Urzędzie Administracji Państwowej przy ulicy Khreschatyk. Wcześniej jestem proszona o wysłanie wielu moich danych zawodowych oraz kopii akredytacji wojskowej.
Witalij Kliczko to znany bokser i polityk. Ukończył także studia doktoranckie na Uniwersytecie Kijowskim. W jego gabinecie znajduje się wiele książek historycznych oraz psychologicznych, dotyczących działania i strategii walki.
– Myślę, że Władimir Putin zachorował. Osoba o zdrowych zmysłach nie miałaby tak szaleńczych idei: zabijanie tysięcy niewinnych, niszczenie ich życiowego dorobku, rujnowanie naszej ekonomii, infrastruktury i kraju. To decyzje zaburzonego umysłu. Ten czas udowodnił, że jego przekonania o braku podmiotowości Ukrainy są iluzją. Pamiętam zimny, śnieżny dzień i ogromny sznur mieszkańców czekających na broń. Nie chcieli opuszczać miasta. Rozpoczęły się eksplozje. Proponowałem bezdomnym, że przewieziemy ich w bezpieczne miejsce. Usłyszałem: „Proszę, merze, po prostu daj nam broń. Chcemy bronić miasta”. Rosjanie myśleli, że zniszczą ducha narodu. A on nigdy nie był tak silny, jak teraz. W wielu delikatnych z wyglądu mężczyznach widzę żelazny charakter. W ich oczach znajduje się potężny duch. Podczas wojny obraz rzeczywistości się zmienia. Dla mnie wszystko stało się czarno-białe. Wiele chwil mnie porusza. Kiedy mer Rygi poprosił mieszkańców swojego miasta o pomoc humanitarną dla Ukrainy, przynieśli pampersy, jedzenie, lekarstwa. Sześcioletni chłopiec przyniósł to – mer Kliczko pokazuje mi słoik wypełniony po brzegi monetami.
Chłopczyk mówił, że zbierał te pieniądze na ukochaną zabawkę, a teraz chce je przeznaczyć na walkę Ukrainy.
– Wyznaję wartości patriotyczne. Kocham mój kraj i chcę być człowiekiem, który bezwarunkowo działa na rzecz tej miłości. Całe życie przygotowywałem się do walki. Miałem wpojone, że to misja każdego mężczyzny, aby być obrońcą swojej rodziny, dzieci, narodu. Pyta pani, kiedy czuję się bezpieczny? Zawsze wierzyłem w reguły. Miałem przekonanie, że każda bitwa oparta jest na konkretnych zasadach. Teraz zrozumiałem, że są wojny prowadzone bez nich. Gdy się budzę, wyobrażam sobie, że otaczają mnie anioły. Anioł to patron Kijowa. Bezpieczeństwa upatruję teraz w wyobraźni. Prezydent Rosji to specyficzny wróg. Po Buczy, Hostomelu, Irpieniu, Czernihowie, Mariupolu, Charkowie prezydent Rosji nie jest w stanie uratować swojej twarzy, bo już jej nie ma. Jego twarz to twarz wymordowanych dzieci. To wróg, którego nie można pokonać znanymi mi dotąd metodami.
* * *
Droga prowadząca w kierunku zbombardowanych rejonów Ukrainy – w ironicznym sprzeciwie wobec celu podróży – jest jednym z najpiękniejszych miejsc, jakie widziałam. To Ukraina starych baśni i legend, rozpościerająca się wśród jezior, rzek i lasów. Potężna przestrzeń z wyrazistą barwą nieba i złotym kolorem zbóż. Rejon połtawski, bogaty w wartości literackie, poezję, teatr, kulturę, znakomitą kuchnię i rzemiosło zachwyca „gogolskimi” krajobrazami.
Widok zmienia się drastycznie po wjeździe do obwodu charkowskiego. Po powrocie ze wschodu Ukrainy wielokrotnie byłam pytana, czy wiele budynków na tym terenie jest zniszczonych? Prawda jest taka, że w północnym Charkowie trudno o budynek, który nie został zniszczony. Wjeżdżając do tego rejonu, widzimy ludzi, którzy po bombardowaniu pokryli ściany folią i nadal funkcjonują w rozpadających się mieszkaniach, widzimy drogi, które nagle się kończą i dalej są tylko zgliszcza. W wielu miejscach nie ma gazu, mieszkańcy gotują w rondlach przy ogniskach.
– Nie mamy żadnych uczuć w stosunku do Rosjan – opowiadają mi Lena i Artur, mieszkający na osiedlu, w którym budynki są rozerwane na części. – Nie czujemy nienawiści. Nie możemy dopuszczać do siebie takich uczuć. Tu wiele historii rodzinnych jest ze sobą splecionych. Słyszeliśmy o kobiecie mieszkającej w Charkowie, której syn jest w armii rosyjskiej. Zatem akceptuje zrzucanie bomb na nasze miasto. Moja mama z kolei mieszka w Rosji.
– Co mówi o przyczynach wojny? – dopytuję.
– Właśnie o to chodzi, że mama nic nie mówi. Cały czas płacze. Mówimy jej, że dzieci już się do wybuchów przyzwyczaiły. Czasem nawet nie przerywają zabawy, gdy słychać spadające rakiety.
Podczas rozmowy z Leną i Arturem do budynku po drabinie wchodzi starsza kobieta. Mieszkańcy tłumaczą mi, że skoro klatka schodowa jest zniszczona, wielu Ukraińców wchodzi do mieszkań po drabinach.
– Ludzie tęsknią do swoich miejsc – mówią.
Obok saperzy rozbrajają niewybuchy.
W maju w Ukrainie brakuje benzyny. W rejonie wschodnim uwagę przyciągają ogromne kolejki do stacji benzynowych. Każdy obywatel może kupić maksymalnie dwadzieścia litrów. Niekiedy Ukrainiec czeka w kolejce cały dzień, by nabyć paliwo, a mimo wszystko wraca z niczym. Mimo ciężkich warunków życia codziennego, mieszkańców cechuje otwartość na drugiego człowieka.
Jak informuje Doniecka Biblioteka Regionalna, Donbas był rejonem o najbogatszych zasobach naturalnych kraju. Obywatele wschodniej Ukrainy opowiadają mi, jak wiele roślin z regionu donieckiego wpisanych jest na Czerwoną Listę Gatunków Zagrożonych. Mówią o zdrowotnym działaniu Morza Azowskiego, lasach pełnych saren, bażantów i przepiórek. Opowiadają o stepach i barwnych krajobrazach. Zachowują pamięć o tym miejscu, świadomi, że tego Donbasu już nie ma.
– Jestem Ukraińcem i ponad wszystko nie chcę powrotu imperium rosyjskiego. Lecz są tu także ludzie, którzy mają odmienne zdanie – mówi wolontariusz Wołodymyr, z którym spotykam się w miejscu dostaw pomocy humanitarnej w Donbasie. – Tutaj trudno teraz o jakiekolwiek spokojne miejsce.
Wołodymyr prosi szefów centrum pomocy o użyczenie nam biura, bym mogła nagrać rozmowę na dyktafon.
– Rosyjska propaganda i telewizja sterują ludźmi nie tylko na ich terenach – kontynuuje. – Część Ukraińców w tym regionie z nostalgią odnosiła się do lat 70., w których przeżyli dzieciństwo. To pokolenie stało się wpływowe w XXI wieku. Nie pamiętało represji i gułagów, Związek Radziecki kojarzył się tym ludziom z czasami dobrobytu i względnej równowagi społecznej w porównaniu do czasów oligarchów. W Ukrainie ostatnich lat widać pluralizm myśli. Ujawniły się różne punkty widzenia. Kiedy Rosja uruchomiła tu swoje narzędzia propagandowe, część ludzi to uwiodło. Niektórzy w obliczu wojny zmienili zdanie. Ale rozumie pani, jak ciężko wyzwolić się z propagandy? U nas w rodzinie jest jasny podział. Jeśli ktoś ma skłonności prorosyjskie i komunistyczne, moi rodzice ucinają kontakt z tym członkiem rodziny.
Ukraińcy żyją filmowymi scenami z wojny przedstawianymi w zagranicznych mediach. Żołnierze przy niemal każdej rozmowie wspominają o odpowiedzi garnizonu służby granicznej z Wyspy Węży wobec wezwania do kapitulacji: „Russkij wojennyj korabl, idi na chuj” oraz scenach zatrzymania czołgów gołymi rękami przez cywilów. Wielu jest dumnych z naczelnego dowódcy sił zbrojnych, generała Walerija Załużnego. Podkreślają, że to człowiek o ogromnej wiedzy i odpowiedzialności, który pozostaje w cieniu. Gdy pytam o liderów, żołnierze mówią o honorze każdego polityka i działacza, który został w Ukrainie, ale zaznaczają, że dla nich bohaterem jest Załużny. Uważają, że dla generała liczy się życie każdego człowieka, decyzje podejmowane są twardo i roztropnie. Przypisują mu także uratowanie stolicy.
Ambiwalentne uczucia, które towarzyszyły mi podczas przebywania w dwóch tak odmiennych rzeczywistościach Ukrainy, są tożsame z obrazem ukraińskiej armii.
Pułkownik Walerij Kurko, główny dowódca wojskowy w obwodzie lwowskim, zasłużony w słynnych bitwach o lotnisko w Doniecku, mówi:
– Żołnierze są gotowi nie umierać za Ukrainę, lecz zabijać za Ukrainę. To rzecz genetyczna. Ukrainiec wie o 1939 roku, gdy II Rzeczpospolita została szybko obalona. Pamiętając o wydarzeniach historycznych, pilnujemy, by ten scenariusz nas nie spotkał. Nasze życie zmieniło się radykalnie. Z początkiem działań bojowych zmienił się proces podejmowania decyzji, poziom trudności i mnogość zadań. Takie chwile jak rozmowa z panią są absolutnym wyjątkiem. Dzień zaczyna się o piątej rano i kończy po północy. Jesteśmy przygotowani na walkę do końca, niezależnie od liczb i konsekwencji. Dla mnie przykładem jest powstanie przeciwko nazistom w 1944 roku w Warszawie. Ukazuje ono ducha oporu wobec wroga. Polska żyła także pod reżimem sowieckim. Możecie zapytać babć i dziadków, jaki to był czas. Nie dopuszczę do tego w moim kraju.
Dowódca jest osobą o ogromnej wiedzy na temat broni, strategii wojennej, technik walki. Podczas pracy w charakterze dziennikarki śledczej nawiązałam znajomość z wieloma informatorami z sektora bojowego. Mam patent strzelecki na pistolet, karabin, strzelbę gładkolufową, pozwolenie na posiadanie broni oraz własną broń palną. Poruszają mnie rozmowy z wojskowymi, kobietami i mężczyznami posiadającymi doświadczenie na polu bitwy i bezwarunkowo służącymi swojemu państwu.
Tylko że realia na polu walki są inne. Do armii zgłosiło się wielu rolników, szewców, dziennikarzy, przedstawicieli rozmaitych zawodów, którzy nigdy wcześniej nie mieli broni w ręku. Nauczono ich się nią posługiwać, lecz ich wypowiedzi podszyte są ogromnym lękiem. Obserwują kolegów z odciętymi kończynami i spalone miasta. A ja widzę chłopców, którzy się boją. Kochają swój kraj, wyznają wartości patriotyczne, ale znaleźli się w sytuacji dla nich obcej, budzącej przerażenie.
– Najbardziej się bałem, gdy trafiliśmy w środek ostrzału dwóch artylerii – mówi Jurij. – Spędziliśmy tam3 siedemnaście godzin, trzy osoby z naszej jednostki zginęły, a dziesięć zostało rannych. Rosjanie używają bomb kasetowych. Tego rodzaju broń jest zakazana przez konwencje wojskowe. Każdy z rosyjskich żołnierzy, którego widziałem, miał termowizję na broni. Rosjanie mają zdecydowanie więcej broni. Podczas ostrzału wszystko płonęło. Skupiłem się tylko na tym, by przeczekać i przeżyć.
Żołnierz o pseudonimie „Polak” opowiada, że po stronie rosyjskiej jest równie wiele osób, które jeszcze trzy miesiące temu nie miały broni w rękach, a rosyjscy dowódcy nie dbają o liczbę zabitych. Zderzenie dwóch armii, w których ludzie wysyłani są na rzeź. Żołnierze mówią, że z końcem marca świat i Ukraina skupili się na wyzwoleniu obwodu kijowskiego, zapominając, że w tym samym czasie zwiększono siły rosyjskie w Donbasie i zrównano miasta z ziemią.
Zgoda na aneksję Krymu nie zakończyła roszczeń Putina i z tego powodu Ukraińcy nie chcą słyszeć rad dotyczących rezygnacji z terytorium.
– Może to niepoprawne, co powiem. Ale mówimy o zaminowanych miastach, naznaczonych problemami duchowymi i politycznymi na kolejne setki lat, w których kopalnie i zakłady przemysłowe spłonęły – podkreśla przedstawiciel sektora bojowego, prosząc o anonimowość. – Ich odzyskanie będzie dla mojego kraju obciążeniem. Proszę pamiętać, że większość proukraińska z okupowanych terenów Donbasu już wyjechała. Tam nie ma już grama radości, są łzy, nienawiść, żądza zemsty, niekoniecznie skierowana w stronę najeźdźców. Lecz nie możemy zrezygnować z tych terytoriów, bo wiemy, że wtedy Władimir Putin ponownie zaatakuje. Wiele osób mówi, że wybieramy między Donbasem a pokojem. To fikcja. Zrzeczenie się Donbasu to chwilowy pokój, który tylko wzmocni roszczenia Putina w przyszłości. Ukraina pragnie trwałego bezpieczeństwa, by znów móc się rozwijać.
Jestem na dworcu w Kramatorsku. Od 26 lutego tutejsza stacja stała się miejscem ewakuacji ludności cywilnej z terenów wojennych Donbasu. 8 kwietnia przebywało tam około czterech tysięcy Ukraińców, głównie osób w podeszłym wieku, kobiet, dzieci i osób niepełnosprawnych. Czekali na pociąg. Przy punktach wydawania kanapek i gorącej herbaty gromadziły się tłumy oczekujących, gdy na dworzec spadły rakiety. W ataku zginęło 59 osób, a wiele zostało rannych. Niektóre ciała zostały rozerwane na części. Mieszkańcy Donbasu przynoszą tu maskotki dla zmarłych dzieci. Obywatele Kramatorska mówią, że pragną teraz jedynie bezpieczeństwa w przyszłości.
– Zrozumcie, że żadne porozumienie z Rosją nam tego nie da. Takiej gwarancji mogłoby nam udzielić jedynie NATO – przekonują.
* * *
Zygmunt Freud uważał4, że wszystko, co sprzyja rozwojowi więzi między ludźmi, musi z całą stanowczością sprzeciwiać się wojnie. Słynny neurolog wyróżniał dwa rodzaje więzi. Pierwszy jest wyrazem miłości do bliźniego. Drugi to identyfikacja – odnalezienie swojej historii wśród celów narodu, tworzenie wspólnoty uczuć. To na tych dwóch filarach oparta jest struktura dojrzałych społeczeństw. Freud uważał, że morderstwa i gwałty na dużą skalę powodują narcystyczną radość, w której „ego znajduje spełnienie swych starych pragnień wszechmocy”.
Minister nazistowskiego rządu Niemiec, Albert Speer, miał nietypowy sen. Ujrzał Adolfa Hitlera kładącego kolejne wieńce przy tablicach pamiątkowych w marmurowym holu. Hitler składał wieńce szybko i mechanicznie, nie okazując żadnych uczuć. Były ich setki. Ich liczba przytłaczała ministra. Psychoanalityk Erich Fromm interpretował sen ministra jako wgląd w charakter drugiego człowieka. Sen ujawniał pogląd Speera na nekrofilityczną osobowość Hitlera, która zapadła jego współpracownikom w podświadomość. To przywódca składający swoim życiem hołd śmierci.
Według psychologa silnym objawem charakteru nekrofilitycznego jest przekonanie, że jedynym sposobem na rozwiązanie problemów politycznych jest użycie siły i przemocy. „Władza przekształca człowieka w zwłoki” – pisała o tym procesie Simone Weil5. Przywódca zaczyna żyć przeszłością, wielkością, a teraźniejszość i współczesne realia przestają mieć dla niego znaczenie.
Światowi przywódcy wahają się odnośnie do kolejnych radykalnych sankcji. To zrozumiałe. W wielu rejonach Rosji panuje niewyobrażalna bieda, brakuje nawet ciepłej wody. Rosjan czeka głód. Nie podniosą się z wojny i jej konsekwencji. Ale Rosjanie potrafią robić rewolucję. W końcu to oni zdecydują, kto będzie u władzy. Nasza odpowiedzialność polega na działaniu na rzecz wyjścia z mroku. Ukraińcy zwracają się ku życiu. Walczą o tożsamość i prawo do samostanowienia.
* * *
Teksty niezależne autorki można wspierać przezhttps://patronite.pl/JustynaKopinska
Co obecnie oznacza zło?
* * *
Po opublikowaniu reportażu Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie o kilkudziesięciu latach okrutnej przemocy sióstr zakonnych w Zabrzu oraz Oddział chorych ze strachu na temat systemu kar w szpitalu psychiatrycznym dostałam wiele mejli. Od pacjentów, lekarzy, pielęgniarek. Twierdzili, że nigdy więcej nie będą bierni w obliczu zła. I to sprawiło, że zaczęłam się zastanawiać: co obecnie oznacza zło?
W każdym społeczeństwie większość osób przeżywa wewnętrzne kryzysy, dylematy. Po to, by stać się lepszymi, mądrzejszymi, bardziej dojrzałymi ludźmi. Ale jest też niewielka grupa ludzi, którzy tych wewnętrznych kryzysów nie mają. Każdy swój ruch, nawet najbardziej okrutny, uzasadniają przez ideologię, religię lub naukę. Nie mają dylematów intelektualnych czy moralnych. Dla nich liczy się jedno – własna satysfakcja.
Ta grupa to psychopaci. Historycznie, w czasie II wojny światowej lub w okresie stalinowskim, byli bardziej widoczni. Obecnie idealnym dla nich schronieniem stały się instytucje zamknięte: szpitale psychiatryczne, domy dziecka, domy spokojnej starości. Wybierają ofiary wśród najsłabszych, najczęściej dzieci.
To właśnie ten rodzaj zła badam w moich artykułach. W nawiązaniu do teorii Ervinga Goffmana czy Émile’a Durkheima.
W tych miejscach zło może przybierać swą najczystszą postać, a psychopaci uzyskują moc niemal nieograniczoną.
Jak mówił Ryszard Kapuściński: żaden pałac nie runie sam z siebie6. W każdym z tych małych pałaców w różnych miejscach w Polsce potrzebujemy ludzi, którzy będą ujawniać okrucieństwo innych.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. PTSD (ang. Post Traumatic Stress Disorder) – zespół stresu pourazowego – efekt urazu psychicznego i konsekwencja reakcji na silny stres. [wróć]
2. Ze sklepu w Buczy zostały zgliszcza (przyp. autorki). [wróć]
3. Nie ujawniam dokładnej lokalizacji ze względów bezpieczeństwa (przyp. autorki). [wróć]
4. Cyt. za: E. Fromm, Anatomia ludzkiej destrukcyjności, Poznań 2019. [wróć]
5. Tamże. [wróć]
6. R. Kapuściński, Cesarz, Warszawa 2007. [wróć]