Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Himalaista i wizjoner, lider wypraw w góry najwyższe. Wprowadził polski himalaizm na światowe salony. Bez Zawady nie byłoby pierwszego zimowego wejścia na Everest i... nepalskiego na K2.
Kim był Andrzej Zawada – człowiek, który rozpoczął zimowy wyścig na szczyty ośmiotysięczników?
„Jestem stworzony do rzeczy wielkich” – pisał w latach pięćdziesiątych XX wieku. Studiował fizykę i marzył, by zapisać się w historii. Przypadkowy – jak by się wydawało – kontakt z Klubem Wysokogórskim przerodził się w wielką pasję i misję: wyrwać polski alpinizm z niemocy komunistycznego ustroju, otworzyć dla Polaków Himalaje.
W 1971 roku poprowadził pierwszą polską wyprawę w Karakorum, która zdobyła dziewiczy, blisko ośmiotysięczny Kunyang Chhish. A potem wydarzyło się coś, co zadziwiło wszystkich. Wbrew opinii pierwszego zdobywcy Everestu, Edmunda Hillary’ego, że „zimą nie da się przeżyć powyżej 7000 m”, Andrzej Zawada i Tadeusz Piotrowski stanęli na wierzchołku Noszaka (7492 m n.p.m.). Od tej chwili historia alpinizmu miała być pisana od nowa. I była. Z zimowych wspinaczek Zawada postanowił zrobić lejtmotyw polskiej szkoły himalaizmu.
Charyzmatyczny i przebojowy syn konsula RP i wnuk powstańca styczniowego zręcznie lawirował w PRL-owskiej rzeczywistości, próbując zdobyć uznanie dla własnych pomysłów, wówczas uznawanych za zupełnie szalone. Przełomowy okazał się rok 1980. Pod wodzą Zawady Polacy jako pierwsi stanęli zimą na ośmiotysięczniku i to od razu najwyższym – Mount Evereście. A potem na kolejnych, przez lata całkowicie monopolizując zimowe wspinaczki w Himalajach.
Jeżeli alpinista pomyśli sobie, że zimą na Everest nie można wejść, to myśl taka nie daje mu spokoju, dopóki nie spróbuje. W człowieku zawsze był pęd poznawczy, prowokujący do stawiania pytań, po czym następowała próba odpowiedzi. To chyba leży u podstaw potęgi umysłu ludzkiego – twierdził Zawada.
Wszechmogący to historia człowieka, bez którego nie byłoby sukcesów Krzysztofa Wielickiego i Leszka Cichego, Macieja Berbeki i Jerzego Kukuczki, zimowego programu Artura Hajzera. Andrzej Zawada był tym, który tchnął w serca polskich himalaistów nadzieję i pokazał, jak być dumnym zarówno z siebie, jak i z ojczyzny.
Piotr Trybalski – fotograf i biografista, autor bestsellerowych Ja, pustelnik (z Piotrem Pustelnikiem), Gdyby to nie był Everest... (z Leszkiem Cichym) i Wszystko za K2. Ostatni atak lodowych wojowników stworzył książkę, której brakowało w polskiej literaturze górskiej – biografię legendarnego Lidera, osadzoną we frapujących realiach początku polskiego, powojennego alpinizmu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 645
Lodowym wojownikom
Jak człowiek sobie chociaż pomyśli, że coś jest niemożliwe do zrobienia, to korci go, aby to zrobić. Jeżeli alpinista pomyśli sobie, że zimą na Everest nie można wejść, to myśl taka nie daje mu spokoju, dopóki nie spróbuje. W człowieku zawsze był taki pęd poznawczy, prowokujący do stawiania pytań, dlaczego coś jest niemożliwe, po czym następowała próba odpowiedzi. To chyba leży u podstaw potęgi umysłu ludzkiego.
1980
SUPERKOLOS
Andrzej Zawada uwielbiał śliwki, twierdził, że ich jedzenie przedłuży mu życie, że dadzą mu długowieczność. Ani po powrocie z Nanga Parbat, ani w całym 1999 roku nie zauważył, że może się z nim dziać coś złego. Nie miał na to czasu. Bo na zawodowej emeryturze w żadnym wypadku nie próbował hamować swojej himalajskiej pasji. I misji.
– Andrzej był fizycznie dość wrażliwy, ale miał tę cechę, że błyskawicznie się regenerował. Padał i dosłownie po chwili wstawał. Przez to nie czuł potrzeby chodzenia do lekarza, bagatelizował wszelkie objawy chorobowe – wspomina Anna Milewska.
W październiku 1998 roku znów poleciał do Francji. W Chamonix zapowiadała się wielka uroczystość: 17 października, na walnym zgromadzeniu Groupe de Haute Montagne, jednej z najważniejszych i najbardziej elitarnych organizacji górskich na świecie, przyznano mu honorowe członkostwo klubu. W sali hotelu Majestic obok siebie stanęli sir Edmund Hillary i Andrzej Zawada. Dołączyli do elitarnej trzynastki, tuż obok Chrisa Boningtona, Reinholda Messnera, Kurta Diembergera, Maurice’a Herzoga i Riccarda Cassina.
Zawada przemawiał, dziękował. Zaprosił Francuzów do organizacji wspólnej zimowej wyprawy. Rzucił niby od niechcenia: Nanga Parbat, Makalu lub K2. Reakcja była entuzjastyczna.
– Miał ugruntowany status światowego eksperta od zimowego himalaizmu – komentuje Józef Nyka.
– Andrzej czuł się dobrze w tym środowisku, czuł się poważany jak Bonington czy Hunt, a oni dawali mu poznać, że go szanują – tłumaczy Anna Milewska. Z tych zagranicznych spotkań zawsze wracał naładowany energią.
A potem, niczym misjonarz z dobrą nowiną, odwiedził USA. W styczniu 1999 roku wygłosił odczyt o zimowym wspinaniu na Evereście w amerykańskiej centrali The Explorers Club w Nowym Jorku, w polskim konsulacie na Manhattanie (wejściówki po pięć dolarów, dla członków Polonijnego Klubu Podróżnika taniej – trzy dolary), w ambasadzie w Waszyngtonie, w Chicago dla Polonii. Podsycano atmosferę spotkań, na plakatach, prócz skróconej biografii, pojawiło się zdanie, że Zawada „lubi ostro formułować własne sądy” na temat wspinania. „Jego pobyt należy ocenić jako nadzwyczaj udany. Na wszelkich spotkaniach i prezentacjach, a było ich razem pięć, padły rekordy frekwencji”[1] – pisał Jerzy Majcherczyk, szef polonijnego klubu. W Waszyngtonie opowiadał przez cztery godziny, na sali siedziało dwieście osób. Był w świetnym humorze, sypał dowcipami.
– Dlaczego się wspinamy? Bo płacą nam po 1 złotym i 38 groszy za każdy zdobyty metr góry! – mówił z całkowitą powagą. Widownia pokładała się ze śmiechu.
A potem bawił się na balu podróżnika. „Zawada podbił Polonię” – donosił nowojorski „Super Express”. „Rozrywany przez panie, przetańczył cały bal do białego rana”[2].
Po powrocie odwiedził Bułgarię, na zaproszenie Pakistańczyków ponownie pojawił się w Azji, poleciał też do Korei Południowej. Wszędzie miał odczyty, spotkania, prezentacje. Nanga, K2, Everest, Kunyang, Czo Oju, Lhotse... Łączył historie, to już nie były opowieści o górze, ale o ludziach i narodzie, który wiele lat temu rzucił zimowym Himalajom wyzwanie. A potem szalał na parkiecie w czasie zabawy sylwestrowej z przyjaciółmi z klubu jachtowego w porcie w Jadwisinie. W nowy rok wchodził z odważnym pomysłem: K2 zimą, jeszcze raz.
– Namówiłem Andrzeja, żeby spróbować od północy, od chińskiej strony – wspomina Krzysztof Wielicki. Wielicki był tam latem 1996 roku, na szczyt wszedł Filarem Północnym z włoskimi himalaistami, dwa dni później tą samą drogą wszedł Ryszard Pawłowski z Piotrem Pustelnikiem. – Uważałem, że będzie łatwiej z karawaną, z tragarzami. Do wysokości 3800 metrów dojeżdżało się samochodem, potem zostawały dwa dni marszu do bazy. Wtedy, w 1987 roku na K2, nasza wiedza, ba, doświadczenie całej społeczności himalajskiej były znacznie mniejsze. Teraz mieliśmy większe szanse.
Na luty 2000 roku Zawada planował rekonesans. Ponownie miał mu towarzyszyć Jacques Olek, tak jak w 1983 roku. Dwóch przyjaciół, którzy kolejny raz próbują przesunąć granicę niemożliwego.
– To, co zdarzyło się później, było dla nas ogromnym ciosem, zupełnie się tego nie spodziewaliśmy – wspomina Anna Milewska.
Anna Teresa Pietraszek pamięta tę historię tak:
– Andrzej był w przededniu rekonesansu. Całkowicie pewny, że to będzie jego najważniejsza wyprawa, życiowa, wspierałam go w tym, podtrzymywałam ten entuzjazm – opowiada. – To będzie wydarzeniówa, taaaaakie filmy porobimy, zobaczysz, mówiłam.
Spotkania w USA, styczeń 1999.
Andrzej Zawada z Alkiem Lwowem i Leszkiem Cichym odbiera Super Kolosa dla zimowej wyprawy na Everest, Kopalnia Soli „Wieliczka”, maj 2000.
Był styczeń 2000 roku, Zawada wybierał się z Hanną Wiktorowską i Andrzejem Sobolewskim do Katowic na obchody pięćdziesięciolecia tamtejszego klubu wysokogórskiego. W sobotę, tydzień później, miał samolot do Chin. Obiecał Pietraszek, że po powrocie ze Śląska, jeszcze przed wyjazdem, zadzwoni, porozmawiają.
Minęło kilka dni, nie zadzwonił.
– Pomyślałam, że pewnie nie miał przed wyjazdem czasu, rozumiałam to – wspomina Pietraszek.
Maria pamięta tę historię tak:
– Spotkałam się z Andrzejem w Warszawie, źle wyglądał. Opowiadał, że wraca z delegacji i chyba się czymś struł. Pojechałam do domu, a potem do Zawadów z potrawką dietetyczną, Andrzej zawsze miał delikatny żołądek. Nie miałam pojęcia, że to początek...
Hanna Wiktorowska pamięta to najlepiej. Był 22 stycznia, sobota. Na imprezie w Katowicach Zawada szalał na parkiecie, bawił całe towarzystwo, organizując aranżowane na gorąco sesje fotograficzne.
– Hulał całą noc, do czwartej, przetańczył wszystkie kobiety – wspomina Wiktorowska. – Rano mieliśmy jechać oglądać fabrykę Alpinusa, rozmawiać z Januszem Majerem i Arturem Hajzerem o szansach sponsoringu planowanej wyprawy na K2. Popołudniem, gdy wracaliśmy pociągiem do Warszawy, poczuł się źle, zaczął go boleć brzuch. „A, coś się marnie czuję, mam zgagę”, powiedział. Dałam mu tabletkę i po jakimś czasie wszystko wróciło do normy. W poniedziałek pojawił się w biurze PZA, miał podpisać dokumenty potrzebne do rekonesansu pod K2. Wyglądał bardzo źle, miał żółte oczy, jak przy żółtaczce. Nie wierzył, aż mu dałam lusterko! Poradziłam, żeby natychmiast poszedł do lekarza.
We wtorek zrobił USG.
W środę uczestniczył w walnym zgromadzeniu Klubu Wysokogórskiego w Warszawie.
W czwartek z podejrzeniem żółtaczki wylądował w szpitalu chorób zakaźnych przy ulicy Wolskiej.
W piątek Jan Serafin, lekarz z wiosennego Everestu roku 1980, umówił Zawadę z profesorem Markiem Krawczykiem.
– Po badaniach Andrzej zadzwonił, a gdy się dowiedziałam, co mu jest, zrobiło mi się słabo – wspomina Wiktorowska. Po operacji odwiedziła go w domu. Zawady nie opuszczał dobry humor. – Dowcipkował, mówił, że zrobimy takie dwudziestolecie Everestu, że chałupa się rozwali. „Musisz mi pomóc”, powiedział. A ja oczywiście się zgodziłam, powiedziałam, że przecież po to jestem. To było nasze ostatnie spotkanie.
Do Anny Teresy Pietraszek zadzwonił w poniedziałek 7 lutego.
– A ty nie w samolocie? Nie poleciałeś? – zapytałam. – Byłam zdziwiona, a on odpowiedział, że dzwoni ze szpitala, jest po operacji. „Anka, ja już nigdzie nie polecę...”
Diagnoza była jak wyrok: rak trzustki.
– Diagnozę przyjął ze spokojem, lekarz powiedział, że operacja jest konieczna, ale trzeba się liczyć z tym, że będzie ciężka – mówi Anna Milewska. – Trzeciego lutego leżał na stole operacyjnym, a czternastego był już w domu, zmęczony, wychudzony.
Czwartego lutego Jacques Olek i Dariusz Załuski polecieli do Chin na rekonesans.
Anna przygotowała Zawadzie pokój na dole, tak by nie musiał wspinać się po schodach. Izolowała go od telefonów, odwiedzin, dała mu czas na odpoczynek. W uroczystościach z okazji dwudziestej rocznicy zimowego wejścia na Everest nie dał rady uczestniczyć. Nagrał film, który Anna odtworzyła w czasie rocznicowej fety w Centrum Olimpijskim. Emocjonalny, ale mimo wszystko pełen nadziei, ciągle wierzył, że z tego wyjdzie.
– Odżył w marcu, czuł się na tyle dobrze, że pojechaliśmy na festiwal podróżniczy Kolosy do Wieliczki. Samochodem, Andrzej prowadził. W imieniu wyprawy na Everest odebrał nagrodę, Super Kolosa – opowiada Anna. Spacerowali po krakowskim Rynku Głównym, w kawiarni pili kawę, wspominali czasy, gdy Anna studiowała, jak chyłkiem, ukryci pod parasolem, przemykali ulicą Sławkowską, dowcipkując, bojąc się, że podejrzy ich któraś z „satelitek” Zawady. Dla obojga Kraków był pełen wspomnień. Spod Wawelu ruszyli do Karpacza, znów spotkanie, pokaz, Everest. Czuł się dobrze. – Andrzej chodził na chemię do warszawskiego Centrum Onkologii, leczył go doktor Sławomir Falkowski.
Nie zwalniał tempa: promocja książek Mont Blanc i Everest, do których pisał artykuły, potem w ramach Warszawskiego Przeglądu Filmów Górskich wystawa fotografii z Everestu i odczyt, piknik lotniczy w Góraszce i wręczenie – to już z Anną – Srebrnych Jabłek dla najlepszych par roku.
Gdy czuł się gorzej, siadał na leżaku w ogrodzie albo nad Wisłą. Gdy czuł, że ma energię, marzył. A raczej planował, uważał bowiem, że dojrzały mężczyzna nie marzy. Zamierzał więc odtworzyć w Polsce bazę spod zimowego Everestu, z namiotami, beczkami, a następnie zaprosić Edmunda Hillary’ego, Szerpów. Do tego otworzyć wystawę fotografii i jeździć po Polsce, pokazywać świat, któremu poświęcił życie. I znów odbijał się od ściany. „Udawało mi się znaleźć miliony dolarów na wielkie wyprawy w Himalaje. Na razie nie mogę znaleźć 150 tysięcy złotych na ten projekt”[3] – żalił się w wywiadzie.
Chciał uporządkować notatki i w końcu znaleźć czas na książkę. Narzekał, że w Polsce drukuje się trzeciorzędne książki zachodnich alpinistów, a tak mało pisze się o Polakach. I na politykę informacyjną mediów, donoszących o piłkarzach i kolarzach, zapominających o alpinistach.
Na początku marca zadzwonił do Anny Teresy Pietraszek: „Anka, proszę, nagraj moją ostatnią rozmowę o wszystkich moich górach...”.
Anna Milewska i Andrzej Zawada z Włodzimierzem Szaranowiczem w czasie wręczania Telekamer, Warszawa, styczeń 2000.
1973.
Chwilę później do Zbigniewa Piotrowicza z Lądka-Zdroju.
– Chciał, żebym zorganizował edycję przeglądu filmów górskich o jego pięćdziesięcioleciu wspinania, chciał zaprosić kolegów z wypraw – opowiada Piotrowicz. – Nie zgodziłem się na taką formę, ale zaproponowałem blok tematyczny, coś na kształt benefisu. Nie był zadowolony. Ale ja wówczas nie miałem pojęcia, w jakim jest stanie. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że on chce się pożegnać... Nie odezwał się więcej. Na początku myślałem, że się obraził, dopiero później dowiedziałem się dlaczego.
ŹRÓDŁA ILUSTRACJI
strony: 577 – Fundacja Himalaizmu Polskiego imienia Andrzeja Zawady
strona: 578 – archiwum Aleksandra Lwowa
strona: 581 – Studio69 / Forum
PRZYPISY