Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Mroczny thriller, w którym morderstwo odsłania sekrety grupy przyjaciół…
W śnieżny styczniowy wieczór, grupa przyjaciół spotyka się w domu Molly Bradley, by uczcić czterdzieste urodziny jej męża Jay’a. Jubilat jest uwielbiany przez zebranych gości, a jednak następnego ranka Molly znajduje w gabinecie ciało ukochanego męża z poderżniętym gardłem.
Detektyw Rita Myers po dekadach współpracy z bostońską policją wie, że podłoże zła bywa banalne – morderstwa są często przypadkowym zbiegiem okoliczności. Jednak zabójstwo Jay’a nie jest przypadkiem. Rita jest przekonana, że zabił go ktoś z grupy przyjaciół.
Zdruzgotana Molly nie może pogodzić się ze śmiercią męża, który był dla niej zawsze oparciem i jedyną osobą, która znała jej mroczną przeszłość. Tylko on znał sekret skrywany przed przyjaciółmi. Szokujące odkrycie sprawia jednak, że Molly uzmysławia sobie, że nie znała swojego męża tak dobrze jak jej się wydawało, i że ktoś jeszcze może znać jej przeszłość.
Dopóki nie odkryje komu może ufać, musi być przygotowana na to, że sama może zostać następną ofiarą…
„Porywający thriller. Parlato ma bardzo mocny start!” – Publishers Weekly
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 454
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 11 godz. 31 min
Dla mojego męża i dzieci – z miłością.
PODZIĘKOWANIA
Bardzo jestem wdzięczna wszystkim osobom, które wspierały mnie w pracach nad tą książką. Tacey Derenzy, R.H. Buffington and Sandra Erni z mojej grupy pisarskiej zasługują na serdeczne podziękowania za ciężką pracę, cenne spostrzeżenia i słowa zachęty. Tak wiele wnieśliście do tej mojej opowieści. Mam nadzieję, że udało mi się spełnić pragnienia, które wyrażaliście hasłem: „Więcej Rity”. Sandrze pragnę podziękować za ponad dwadzieścia pięć lat pisania, czytania i śmiechu.
Charlotte Smallwood jestem wdzięczna za to, że zawsze była gotowa coś jeszcze przeczytać. To właśnie tacy ludzie mobilizują pisarza, aby każdego dnia dawał z siebie wszystko. Mam nadzieję, że spełniłam wasze oczekiwania.
Mojemu cudownemu wydawcy, Johnowi Scognamiglio, serdecznie dziękuję, że zaakceptował ten rękopis i z entuzjazmem odniósł się do tej opowieści. Za sprawą jego sugestii ta książka stała się nawet lepsza niż to, co sobie pierwotnie wyobrażałam. Dziękuję również całemu zespołowi z Kensington Books, który tyle pracy włożył w ten tekst.
Bardzo dziękuję mojej agentce, Marlene Stringer, dziękuję, że dała mi szansę. Zajęła się milionem różnych spraw, ale między innymi bardzo wprawnie zarządzała moimi lękami, gdy odzywały się z całą mocą. Nie ma takich słów, które by w pełni wyraziły moją wdzięczność.
Z całego serca dziękuję moim dzieciom, Brittany, Becce i Nickowi. To niesamowicie ludzie, z których jestem bardzo dumna. Zainspirowaliście mnie, żebym podążała za marzeniami. Wasze wsparcie jest dla mnie czymś absolutnie bezcennym. Na koniec zaś pragnę podziękować mojemu mężowi Fredowi za to, że nawet mu powieka nie drgnęła, gdy postanowiłam rzucić pracę w szkole i skupić się na pisaniu. Gdyby nie jego nieustające wsparcie, nigdy bym nie dotarła do tego miejsca. Gdyby nie jego ciężka praca, nasza rodzina mogłaby tego nie udźwignąć. Do końca świata będę za to wdzięczna jemu i naszym cudownym najbliższym.
ROZDZIAŁ 1
MOLLY
Czasami chciałabym móc uchwycić jakąś szczęśliwą chwilę, żeby została ze mną na zawsze. Nie w postaci fotografii czy filmiku, tylko jako uczucie. Takie uczucie, które mogłabym przeżywać na nowo do końca moich dni. (Z jakiegoś powodu do tej roli garną się tylko koszmary senne...) Wzdrygam się lekko i przechodzę z mroku korytarza w jasną przestrzeń salonu, w którym mój mąż stoi na tle płomieni buzujących w kominku i opowiada naszym znajomym jakąś zabawną historyjkę. Goście zaproszeni na jego urodziny śmieją się zupełnie szczerze. Wszyscy uwielbiają Jaya. Ale nikt nie kocha go bardziej niż ja.
Pierwszy tydzień stycznia to nie najlepsza pora na urodziny, ponieważ jednak w tej akurat kwestii nic specjalnie od nas nie zależy, zrobiłam, co mogłam, żeby zapewnić temu wydarzeniu swobodną, ale uroczystą oprawę. Zamierzam zadbać o to, aby czterdziestka Jaya na długo zapadła wszystkim w pamięć. W rogu ciągle jeszcze rozbłyska światełkami choinka, a na półce nad kominkiem zdjęcia mienią się w blasku płomieni białych świec. Nasze uśmiechy, które zostały na nich uwiecznione, ilustrują trzy lata szczęśliwego małżeństwa.
W środku jest zupełnie inaczej niż na zewnątrz. Zimą w Nowej Anglii mrok zapada bardzo szybko. Już ponad godzinę temu niebo za oknem przybrało kolor węglowego pyłu. Śnieg otulający okolicę widać tylko w tym jednym miejscu, w którym drogę oświetla latarnia. Mieszkamy tu od niespełna roku i jeszcze nie do końca czujemy się jak w domu. To stary budynek, niemal zabytkowy. Jego zakamarki i połyskująca boazeria od razu mnie zauroczyły. Wnętrza są jasne i tętnią życiem – za sprawą mojego idealnego męża i naszych przyjaciół. Czuję się tu bezpieczna.
Tort, małe dzieło sztuki, stoi w kartonie w lodówce. Czeka tam na swoją wielką chwilę. Jay nie chciał hucznej fety, wolał zaprosić niewielkie grono najbliższych przyjaciół na posiłek przy dobrym winie. To powinien być cudowny wieczór. Naprawdę powinien. Mam nadzieję, że go nie popsuję.
Stoję przy granitowym blacie i układam przekąski, które zamówiłam w naszej ulubionej lokalnej kawiarni. Wyglądają przepysznie, ale ja zupełnie nie mam apetytu. Sięgam tylko po kieliszek wina. To malbec, które przywieźliśmy ubiegłego lata z wyprawy do Kalifornii. Upijam łyk. Jay staje za mną i bierze mnie w objęcia, a podbródek opiera na czubku mojej głowy. Uwielbiam jego dotyk, w jego silnych ramionach czuję się na miejscu, czuję się bezpiecznie. Nuta drewna wyczuwalna w jego zapachu nie przestaje mnie zachwycać. Wzdycham, a po policzku spływa mi łza.
– Hej! – On mnie odwraca i ociera ją kciukiem. – Tylko bez takich, dobrze? Wszystko mamy pod kontrolą.
Kiwam głową i pociągam nosem.
– Przepraszam.
– Nie przepraszaj. – Ściska mnie mocno i muska wargami kącik moich ust i fragment policzka. To taki pocałunek dla dodania otuchy. – Wszystko będzie dobrze, Molly.
Goście zaczęli się schodzić o wpół do siódmej, wnosząc przez próg zimowe powietrze i pojedyncze płatki śniegu. Witali się serdecznie i wręczali prezenty, choć wszystkich uprzedzałam, że Jay wolałby ich nie otrzymywać.
Kim, z którą znam się od drugiej klasy podstawówki, i jej mąż Josh, stary przyjaciel Jaya, siedzą na sofie. Przedstawiliśmy ich sobie krótko po tym, jak sami zaczęliśmy się spotykać. Kim to drobna, ciemnowłosa kobieta o dużych brązowych oczach. Kiedyś była cheerleaderką. Tyle w niej ekstrawertyzmu, ile we mnie ciszy, przez co się pewnie dobrze dopełniamy.
Cal, z którym Jay gra w hokeja, i jego żona Laken, piękna, wysoka blondynka, zajmują krzesła, które przynieśliśmy z jadalni, żeby wszyscy mieli na czym siedzieć. Laken prowadzi w mieście własne spa i jeszcze w progu wręczyła Jayowi grubą kremową kopertę. Zapewne talon na masaż. Polubiłyśmy się z Laken.
Są też Elise i Scott. Doktor Elise Westmore prowadzi wraz z Jayem gabinet terapii rodzinnej i z czasem dołączyła do kręgu naszych najbliższych znajomych. Westmore’owie są od nas trochę starsi, obchodzili już pięćdziesiąte urodziny. Jay poznał Elise na studiach i od razu się dogadali. Mówi o niej, że zastąpiła mu starszą siostrę, której nigdy nie miał.
– Kto na co ma ochotę? – pyta Jay, unosząc malbeca. Kieliszki idą w górę, więc on je napełnia, a potem sięga do barku po kolejną butelkę. – Cal, czy dla ciebie piwo? Byłem niedawno po zapasy w Trillium.
Cal uśmiecha się i wstaje.
– Jak ty mnie dobrze znasz, przyjacielu. Przyniosę sobie. – Zwraca się do Scotta, który siedzi obok Elise w pozie statecznego męża stanu. – Dla ciebie też piwo?
– Chętnie – pada odpowiedź.
Dobrze się dogadujemy w gronie tej ósemki. Z uśmiechem stawiam na stoliku tacę, na której wyłożone zostały crostini z grzybami i serem gruyère. Dolewam sobie wina i staram się rozkoszować jego smakiem, a przy tym całą uwagę skupić na Jayu. Podziwiam go za to, jak swobodnie się czuje przy innych ludziach. Pewnie to właśnie czyni z niego dobrego psychologa. Ludzie darzą go zaufaniem. Wiedzą, że mogą sobie na to pozwolić. Uśmiech wiecznie goszczący na jego ustach i życzliwość w jego zielonych oczach też na pewno nie szkodzą.
Wypiliśmy po kilka drinków, zjedliśmy połowę przekąsek. Mamy już za sobą rozmowę o tym, co u kogo słychać nowego. Laken rozpiera się na krześle, a jej długie nogi sięgają teraz krawędzi stolika.
– A jak tam twoja nowa książka, Jay?
On robi głęboki wdech i odpowiada:
– Powoli.
Przenosi wzrok w stronę kominka, w którym z trzaskiem migoczą płomienie.
Jay pisze książkę nawiązującą do jednego z artykułów, które opublikował jeszcze na studiach. Nie za wiele opowiada mi o swojej pracy. Twierdzi, że to nudna i przytłaczająca strona jego osobowości.
– O czymś potwornie mrocznym miałeś pisać, dobrze kojarzę? – dopytuje Laken. – O jakichś paskudnych zbrodniach i zaburzonej psychice?
Jay się krzywi.
– Momentami rzeczywiście bywa mocna.
Elise prostuje się na krześle, wbija wzrok w Laken.
– Zaburzenia psychiczne to bardzo szerokie pojęcie, obejmujące rozległy wachlarz zachowań, z których nie wszystkie mają charakter gwałtowny czy choćby nawet szczególnie niepokojący.
Nagle pojawia się między nami napięcie. Niby niewielkie, ale jednak widoczne na poszczególnych twarzach. Ciszę przerywa Kim.
– Miałam taką ciotkę – zaczyna, nachylając się lekko do przodu, zanurza usta w kieliszku i kontynuuje: – która zbierała sierść swoich psów, gdy je czesała. Trzymała ją w worku w szafie w przedpokoju. Znaleźliśmy to kiedyś z moim bratem, jak byliśmy jeszcze dzieciakami. Ale się najedliśmy strachu. To musiało tam leżeć ze trzydzieści lat. To była sierść z sześciu różnych psów.
Jay zaczyna się śmiać. Kim potrafi go rozśmieszyć.
– Umysł to coś niezwykle fascynującego – stwierdza, po czym wstaje i podnosi ze stolika niemal pustą tacę. – Jedzenia nam zabrakło.
W jego głosie wychwytuję ton niepokoju. Od tygodnia coś mu chodzi po głowie, ale wszystkie moje pytania zbywa uśmiechem i zapewnieniem, że wszystko jest w najlepszym porządku. Idę za nim do kuchni, podchodzę do drzwi i wyglądam na podwórko.
– W twojej pracowni świeci się światło – mówię, spoglądając w kierunku starego budynku.
To niezależny garaż, który stoi pośród śniegu na końcu podjazdu. W środku zamiast samochodów znajdują się: biurko Jaya, przenośny grzejnik i parę innych sprzętów, które zwykle wstawia się do domowego gabinetu.
– Widocznie nie zgasiłem. – Otwiera kolejną butelkę wina. – Zajmę się tym później. Może zresztą jeszcze trochę popracuję, jak goście wyjdą – rzuca i skupia wzrok na czerwonym trunku, który właśnie przelewa się do jego kieliszka.
– Dzisiaj?
– Potrzebowałbym tylko chwili. Przed przyjęciem nie zdążyłem czegoś dokończyć i zostawiłem rozgrzebane. To nie potrwa długo.
Podchodzę do blatu i opieram się dłonią o jego krawędź. Dopijam wino i wymownie wystawiam kieliszek w stronę Jaya. Przez moment spoglądamy sobie w oczy, a ja uśmiecham się, żeby go uspokoić.
– Jasne, nie ma sprawy.
On napełnia mój kieliszek, stawia go na blacie i bierze mnie w ramiona.
– Nie potrzeba mi niczego poza tym, co mam tutaj – zapewnia.
Do kuchni wchodzą Cal i Josh. Drugi z nich wymachuje pustym kieliszkiem.
– Co to za opóźnienia? – Śmieje się. – Oni się nie potrafią od siebie oderwać – zwraca się do Cala.
– Dziwisz mi się? – odpowiada Jay, odgarniając moje długie włosy z ramienia na plecy.
Uwalniam się z jego objęć i podchodzę do lodówki.
– Czas już na tort, mój drogi jubilacie.
Wystawiam karton na blat i wyjmuję tort. Połać błękitnego lukru zdobią połyskujące pomarańczowe i żółte kwiaty.
– Wow! Niesamowicie wygląda. Aż żal będzie go rozcinać – zachwyca się Jay.
– Świetnie sobie poradzili u André – stwierdzam, wyjmując z szuflady nóż.
– Czekoladowy czy waniliowy? – pyta Cal.
Do kuchni wkracza Laken.
– Rany boskie, Cal. Przecież to tort Jaya. Oczywiście, że czekoladowy.
Cal wzrusza ramionami.
– A może zew przygody się w nim odezwał?
Nagle wszyscy tu są, więc sięgam po świeczki urodzinowe.
Jay chwyta mnie za rękę.
– Szkoda będzie zepsuć takie cudo. – Zaraz potem się jednak uśmiecha. – Ale co tam! W końcu tylko raz w życiu kończy się czterdzieści lat.
Otwieram oczy i nie czuję zapachu kawy. Od razu wiem, że coś jest nie tak. Leżę sama w dużym łóżku, Jaya nie ma obok mnie. Zwykle budzi się przede mną, ale zwykle też cały dom wypełnia zaraz potem woń jego ulubionego napoju. Jay to jedna z tych osób, które sypiają zaledwie po cztery czy pięć godzin na dobę. To również zagorzały miłośnik kawy. Wypija jej z pięć, a czasem nawet sześć filiżanek dziennie. Po takiej dawce większość ludzi miałaby kłopot, żeby zapanować nad drżeniem rąk, ale jemu to służy. Zdążyłam się już przyzwyczaić, że rano budzi mnie ten charakterystyczny zapach. Gdy się pojawia, powieki mi się unoszą. Działa to jak w zegarku.
Teraz zaś w kuchni jest zimno, a kawiarka stoi na blacie, pusta, nietknięta.
– Jay?! – wołam go, a mój głos niesie się echem po domu.
Serce od razu mi przyspiesza. Udaję się do drzwi frontowych, wyglądam na zewnątrz. Drzwi do pracowni Jaya są otwarte na oścież. Zbiegam po schodkach i pędzę przez podwórko. Bosymi stopami przez śnieg...
Potykam się o próg. Nie zastaję go w wejściu.
– Jay?
Nikt nie odpowiada. Wchodzę do środka, mijam biurko i przenośny grzejnik. I wtedy go dostrzegam. Leży na podłodze z głową w kałuży krwi, której ślady zauważam również na ścianach. Opadam na kolana, chwytam go za rękę.
– Jay!
Nic to nie daje. On mnie nie słyszy. Leży zimny i bez życia. Pod linią wczorajszego zarostu dostrzegam ranę na jego szyi. Ma na sobie to samo ubranie, co wczoraj podczas przyjęcia. Powieki na wpół mu opadły, a włosy nasiąkły mazią rozlewającą się wokół jego głowy. Cofam się i opieram plecami o szafę kartotekową, a gdzieś z głębi mojej duszy wydobywa się wrzask.
Siedzę w kuchni na krześle, a po całym domu kręcą się gliniarze. Moja siostra Corrine już do mnie jedzie. Ktoś mi przyniósł z góry szlafrok i pomógł go założyć. Chyba ta młoda policjantka. Ta, która przyjechała jako pierwsza i odprowadziła mnie do domu. Bardzo to było miłe z jej strony, ale nadal nie czuję swojego ciała. Wszystko mam odrętwiałe, od stóp do głów.
W domu panuje chaos. Podnoszę wzrok i zerkam w kierunku salonu. Butelki po piwie i kieliszki do wina stoją na wszystkich stolikach, a nawet na półce nad kominkiem. Na blacie rozpływają się resztki dipów i pojedyncze przekąski. Wygląda to obrzydliwie, ale przecież zakładałam, że to uprzątniemy, zanim ktokolwiek do nas zawita. Nie spodziewałam się, że rankiem w dzień po przyjęciu znajdę martwe ciało mojego męża w jego pracowni. Chowam twarz w miękki rękaw i płaczę. Kto mógł Jayowi zrobić coś takiego? Moje życie nagle się rozpadło jak domek z kart, a ja czuję się tak, jakbym leciała w ciemną otchłań.
Od strony frontowych drzwi dobiega mnie niski głos Corrine. Ona mówi jak Lauren Bacall. Rozmawia z jednym z policjantów, a zaraz potem jest przy mnie i się nade mną nachyla. Czuję wyraźnie zapach jej perfum. Przede wszystkim jednak czuję zapach krwi.
– Co się tu, do licha, stało, Molly?
Podciąga mnie do pozycji pionowej i bierze w objęcia, a ja chowam twarz w jej wełnianym płaszczu.
– Proszę pani, mielibyśmy kilka pytań – odzywa się zza jej pleców męski głos.
Corrine odwraca się do policjanta i pyta:
– Co tu się wydarzyło?
– Właśnie próbujemy to ustalić. Usiądźmy, dobrze?
Chwilę później siedzimy z Corrine obok siebie, a barczysty policjant w mundurze opada na krzesło naprzeciwko nas.
– Jestem sierżant Simmons – mówi i kładzie na stole notatnik. – Pani Bradley?
Odchrząkuję i ocieram nos chusteczką.
– Tak?
– Chciałbym, żeby mi pani opowiedziała, co się wydarzyło.
Próbuję zapanować nad łkaniem i nabrać w płuca choć trochę powietrza.
– Dobrze – wykrztuszam z siebie, po czym wracam myślami do momentu, w którym otworzyłam oczy. Próbuję poskładać wszystkie porozrzucane obrazki w jedną całość. – Wstałam rano, a mojego męża nie było, to znaczy w łóżku. On wcześnie wstaje... Nie było kawy. – Znów zaczynam płakać, a policjant rozpiera się na krześle.
Corrine stuka palcami w blat.
– Czy to się naprawdę musi odbyć teraz? Ona nad sobą nie panuje.
– Przykro mi, ale ktoś zginął, pani...
– Corrine Alworth. Jestem jej siostrą.
Policjant przyjmuje to do wiadomości.
– No dobrze, pani Bradley. Czyli obudziła się pani rano. O której?
Czuję się zupełnie zagubiona. Dudni mi w głowie. Nie mam pojęcia, o której to było, spoglądam więc na wyświetlacz zegara w mikrofalówce i próbuję to wydedukować.
– Hm. – Teraz jest kwadrans po dziesiątej. – O dziewiątej, może trochę później.
– Nie jest pani pewna?
– Nie.
On rozgląda się wokół siebie, na pewno dostrzega bałagan.
– Wczoraj wieczorem odbyło się jakieś przyjęcie?
– Urodziny mojego męża.
Głowa mi opada, wspieram się na Corrine. Najchętniej przestałabym istnieć.
– A pani tu była, pani Alworth?
– Nie, nie było mnie – brzmi odpowiedź.
Czyżby miała do mnie żal? Z moją starszą siostrą nigdy nic nie wiadomo. Ona często mówi takie rzeczy, jakby była na mnie zła. Ale przecież miała inne plany. Kładę prawą dłoń na lewym przedramieniu i palcami szukam krawędzi rękawa.
– No dobrze, pani Bradley. Więc pani wstała, a męża nie było w łóżku. A co pani zrobiła potem?
– Zeszłam na dół i zobaczyłam, że drzwi do jego pracowni są otwarte. Wczoraj wieczorem wspomniał, że po przyjęciu jeszcze tam pójdzie, bo ma coś do zrobienia.
– Czyli udał się do pracowni zeszłej nocy?
– Tak. Twierdził, że taki ma zamiar.
– A o której to było godzinie?
Twarz sierżanta Simmonsa przypomina księżyc w pełni. Policjant jest spokojny i cierpliwy. Chciałabym odpowiedzieć na wszystkie jego pytania. Chciałabym mu pomóc, ale myśli wirują mi w głowie jak ptaki, których nie potrafię uchwycić.
– Nie wiem. Późno.
– A on zawsze pracuje o takich późnych porach?
– Tak, właściwie to tak.
– Dobrze. A czy zamknęła pani drzwi przed udaniem się do łóżka?
Właściwie to nie wiem. Moje wspomnienia rozpływają się jak we mgle. Naprawdę sporo wypiliśmy, a w każdym razie ja naprawdę sporo wypiłam. Ledwo przypominam sobie, jak się wspinałam po schodach. Nagle dociera do mnie, że rzęsy kleją mi się od pokruszonego tuszu i że czuję w ustach nieprzyjemny, kleisty smak. Położyłam się spać bez wieczornej toalety.
Przełykam płacz i znów odchrząkuję.
– Chyba Jay to zrobił.
– Ale nie wie pani na pewno?
Sierżant Simmons chciałby chyba, żebym spojrzała mu w oczy, ale nie potrafię się na to zdobyć. Wolałabym, żeby go tu nie było. Nie podoba mi się, że policjanci kręcą się po domu i dotykają różnych naszych rzeczy, że spisują te wszystkie raporty. Chciałabym, żeby Jay stał przy kuchence i smażył naleśniki. Ja bym zajęła miejsce obok niego, żeby dopilnować skwierczącego bekonu. Chciałabym cofnąć się do wczorajszego dnia. Potrząsam głową i ocieram twarz przemoczoną od łez chusteczką.
– Czyli obudziła się pani dziś rano. Zobaczyła pani, że męża nie ma w łóżku. Zeszła pani na dół, żeby sprawdzić, co się dzieje, i zobaczyła otwarte drzwi. A co potem?
– Pobiegłam przez podwórze, żeby go poszukać.
Corrine stawia przede mną pudełko, z którego wyciągam sobie kilka świeżych chusteczek. Cała jestem zasmarkana i zapłakana, jakbym się miała zaraz rozpuścić.
– Proszę się nie spieszyć, pani Bradley.
Robię głęboki wdech, potem wydech.
– Poszłam do pracowni i tam zobaczyłam Jaya na podłodze. Na jego szyi... On nie żył.
Opuszczam głowę i zaczynam płakać. Corrine mocno mnie przytula.
Słyszę jakieś głosy. Inni policjanci mówią coś do Simmonsa, a potem się oddalają.
– Już prawie skończyliśmy, pani Bradley. Będziemy potrzebowali listy wszystkich osób, które brały udział we wczorajszym przyjęciu, dobrze?
Próbuję na niego spojrzeć, potakuję. Chryste Panie! Czy oni myślą, że zrobił to ktoś z naszych przyjaciół? To niemożliwe.
Corrine masuje mi ramię.
– Zajmiemy się tym, panie sierżancie. A na razie chciałabym zrobić mojej siostrze coś do picia. Trzeba ją też cieplej ubrać.
– Proszę się nie spieszyć. – Wstaje od stołu. – Za chwilę będą tu technicy kryminalistyczni. – Przywoławszy policjantkę, dodaje: – Connors będzie wam asystować, bo nie wolno dotykać niczego, co mogłoby się okazać istotne.
Kiwam głową i zbieram się do odejścia.
– A właśnie – woła za mną – będziemy musieli zabrać ubranie, która miała pani na sobie wczorajszego wieczoru.
Zerka przy tym wymownie na funkcjonariuszkę nazwiskiem Connors.
Łkam, zamiast oddychać.
– Dobrze.
Czyżby on sądził, że ja miałam coś wspólnego ze śmiercią Jaya? Ta myśli niemal zwala mnie z kolan.