Wszystkie pieniądze świata - John Pearson - ebook + książka

Wszystkie pieniądze świata ebook

John Pearson

3,1

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Historia wzlotów i upadków trzech pokoleń amerykańskiej rodziny potentatów naftowych. Jean Paul Getty I, senior rodu, dzięki dobrym inwestycjom w pola naftowe w Kuwejcie i Arabii Saudyjskiej został najbogatszym żyjącym Amerykaninem. Mógł sobie pozwolić na każdą zachciankę, ale był tak skąpy, że we własnym domu zainstalował płatny telefon. Wielbiciel pięknych kobiet i dzieł sztuki, pięciokrotnie żonaty. Jean Paul Getty II szybko zrezygnował z pracy w rodzinnej firmie i wybrał dolce vita w Rzymie - wystawne życie lekkomyślnego imprezowicza. Organizator głośnych przyjęć, na których alkohol lał się strumieniami, a narkotyki dodawano do wszystkich potraw. Jean Paul Getty III został w wieku szesnastu lat porwany przez włoski gang. Początkowo zażądano okupu w wysokości siedemnastu milionów dolarów. Negocjacje trwały długo, ponieważ senior rodu uważał, że jeśli zapłaci chociaż centa, wkrótce zostaną porwane wszystkie jego wnuki. Po uwolnieniu Jean Paul chciał podziękować dziadkowi, ale ten bez słowa odłożył słuchawkę. Przebieg porwania i negocjacji, relacjonowany przez najważniejsze media lat 70., zainspirował wybitnego reżysera Ridleya Scotta do przeniesienia historii na ekran.  W obsadzie filmu pojawili się Michelle Williams (Manchester by the Sea), Christopher Plummer (The Man Who Invented Christmas) i Mark Wahlberg (Dzień Patriotów).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 479

Oceny
3,1 (10 ocen)
1
1
6
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




John Pearson

Wszystkie pieniądze świata

Tłumaczenie:

Dla mojej żony Lynette, której miłość jest dla mnie warta więcej niż wszystkie pieniądze świata

Pieniądze będą zawsze najważniejsze. Będą istnieć – a przynajmniej ich żądza – dopóki istnieje życie. Będą zawsze rządzić mózgiem, tak długo, jak długo będzie istniał mózg zdolny do racjonalnego myślenia.

Samuel Butler „The Note-Books”

PODZIĘKOWANIA

By napisać książkę, która oddałaby złożoną historię Gettych, musialem odbyć mnóstwo rozmów. Jestem niesłychanie wdzięczny niezliczonej rzeszy ludzi, którzy poświęcili mi swój czas i uwagę. Bardzo dziękuje Gordonowi Getty’emu za zgodę na wykorzystanie jego wiersza My Uncle’s House i E.L. Doctorowi za pozwolenie na wykorzystanie cytatu z Ragtime’u. Pragnę podziękować następującym osobom, że zgodziły się ze mną porozmawiać: Aaronowi Asherowi, Adamowi Alvarezowi, Brinsley Black, Michaelowi Brownowi, lady Jean Campbell, Josephine Champsoeur, Craigowi Copetasowi, Penelope de Laszlo, Douglasowi i Marcie Duncanom, Harry’emu Evansowi, Malcolmowi Forbesowi, Adamowi Franklandowi, lady Freyberg, Stephen Garret, Gail Getty, Gordonowi Getty’emu, Markowi Getty’emu, Ronaldowi Getty’emu, Christopherowi Gibbsowi, Judith Goodman, lordowi Gowriemu, Danowi Greenowi, Priscilli Higham, Jamesowi Halliganowi, dr Tomothy’emu Leary’emu, Robertowi Lenznerowi, Donnie Long, Duffoswi Hartowi Davisowi, Johnowi Mallenowi, Russelowi Millerowi, Jonathanowi Meadesowi, Davidowi Mlinaricowi, sędziemu Williamowi Newsomowi, Juliet Nicolson, Geraldine Norman, Edmundowi Purdomowi, Johnowi Richardsonowi, Johnowi Semepolisowi, June Sherman, Markowi Steinbrinkowi, Claire Sterling, Alexis Teissier, lordowi Christopherowi Thynne’owi, Briget O’Brien Twohig, Vivienne Ventura i Jacqueline Williams.

Paul Shrimpton, najsympatyczniejszy z bankierów, wytłumaczył mi wiele spraw z nadzwyczajną cierpliwością. Julie Powell, miejscowa geniuszka komputerowa, pośpieszyła mi z pomocą, kiedy zawiódł Word Perfect. Oscar Turnhill sprawdził interpunkcję. Edda Tasiemka ze wspaniałego Hans Tasiemka Archive wyszukała wszystkie artykuły prasowe, o których istnieniu nikt inny prawdopodobnie nie wiedział. Ted Green był zawsze tam, gdzie go najbardziej potrzebowałem. Inspiracją była dla nie moja cudowna żona Lynette, która wspaniale znosiła fakt, że jest nieprzyzwoicie biedna, podczas gdy ja piszę o nieprzyzwoicie bogatych.

J.P. 1995

WSTĘP

Jean Paul Getty miał osiemdziesiąt trzy lata. Pierwszy lifting twarzy zrobił w wieku lat sześćdziesięciu, potem jeszcze dwukrotnie, ale ostatni, trzeci z kolei lifting nie był udany, i ten ponoć najbogatszy człowiek świata wyglądał bardzo staro. I miał już tylko jedno życzenie. Żeby Penelope czytała mu książki przygodowe dla chłopców G. A. Henty’ego, znanego pisarza z epoki wiktoriańskiej.

Penelope Kitson – nazywał ją Pen – była wysoką i ładną kobietą, od ponad dwudziestu lat najlepszą przyjaciółką Getty’ego i jego kochanką. Bardzo lubił, gdy czytała na głos, ponieważ robiła to jak rasowa Angielka z wyższych sfer, czyli tonem nieznoszącym sprzeciwu. A było co czytać, miał przecież sporo książek tego autora. Może dlatego, że jego lata chłopięce wyglądały całkiem inaczej niż bohaterów tych powieści i zawsze brakowało mu tego dreszczyku, takich przygód i takich emocji.

Samo umieranie budziło w nim lęk, ale wierzył w reinkarnację. Był przekonany, że w poprzednim życiu wcielił się w cesarza rzymskiego Hadriana. Może to i trochę zabawne, że on – było nie było Jean Paul Getty – podlega prawom reinkarnacji jak jakiś kulis ze slumsów Kalkuty. Czyżby dobry Bóg miał aż tak pokręcone poczucie humoru? Owszem, ma, bo Jean Paul żyć będzie dalej, z tym że jeśli chodzi o następne wcielenie, to żywił pewne obawy. W obecnym życiu szczęście mu dopisało, przecież osiągnął tak wiele. Jednak czy kolejne będzie równie łaskawe? No cóż, nie wiadomo.

Jeden z jego synów, najmłodszy spośród żyjących, razem z żoną przyleciał z Kalifornii. Był w Londynie przez kilka dni, usilnie namawiając ojca, by razem z nimi wrócił wynajętym boeingiem „do domu”. Domem tym miała być należąca do Jeana Paula rezydencja w stylu rancza w Malibu, tuż nad Pacyfikiem. Ale stary człowiek okropnie bał się latania samolotem, a Malibu – jak i całych Stanów Zjednoczonych, swego ojczystego kraju – nie widział już od ponad dwudziestu lat. Trudno więc podróż do Malibu nazwać powrotem do domu.

– Wiesz co, Pen? Chcą mnie stąd zabrać, bo myślą, że już umieram.

Stwierdzając ten fakt, posłużył się akcentem środkowo-zachodnim, czyli zabrzmiało to tak, jakby jednocześnie liczył koszty każdej sylaby. Zabrzmiało też bardzo stanowczo. Sprawa definitywnie zamknięta, tak jak księgowy zamyka konto. Miliarder J. Paul Getty nie ruszy się z Sutton Place na krok.

Nie zamierza również iść teraz do łóżka.

– W łóżku się umiera – powiedział, dobitnie dając do zrozumienia, że gdyby to od niego zależało, wybrałby inną opcję. Wiadomo – życie. W nieskończoność.

A ostatnio coś już wybrał. Życie w fotelu na kółkach i w szalu zarzuconym na ramiona.

Bogatym o wiele trudniej spojrzeć śmierci w oczy niż zwyczajnym śmiertelnikom. Z bardzo prostej przyczyny. Mają o wiele więcej do stracenia i do przekazania tym, którzy zostają na ziemskim padole, jak na przykład to wielkie domostwo, w którym niemal wszędzie hulają przeciągi. Zbudował je w latach 1521-1530 sir Richard Weston, dworzanin Henryka VIII, a w 1959 kupił Jean Paul Getty od przyciśniętego do muru szkockiego arystokraty, księcia Sutherlanda. Getty posiadał niejeden dom, ale tylko ta rezydencja, mimo wielu niedogodności, stała się dla niego prawdziwym „moim miejscem na ziemi”. Piękna rezydencja z czerwonej cegły zbudowana za czasów Tudorów w malowniczej okolicy w Surrey, leżała zaledwie trzydzieści kilometrów od Londynu, do którego wiodła autostrada. Było tu dwadzieścia siedem pokoi, a także wielka sala wyłożona boazerią i z balkonem dla minstreli, poza tym dom ten miał swojego ducha (oczywiście Anny Boleyn, bo kogóż by innego?).

Na terenie posiadłości była również niewielka farma, a w klatce koło domu rezydował Nero, lew Getty’ego. Stary człowiek kochał tego zwierzaka, to znaczy dawał mu tyle miłości, na ile go było stać. Karmił go osobiście, był więc pewien, że gdy go zabraknie, Nero będzie za nim tęsknił.

Jego kobiety chyba też.

– Jean Paul Getty jest bardzo męski – ostrzegał kiedyś lord Beaverbrook swoją wnuczkę, lady Jean Campbell.

– Co dokładnie masz na myśli, dziadku? – spytała wnuczka.

– To, że on zawsze jest w stanie gotowości.

I tak to się działo już od okresu dojrzewania, kiedy Getty mieszkał w Los Angeles. Kobiety były jedynym luksusem, którego nigdy sobie nie odmawiał. Raczył się młodymi i starymi, grubymi i tymi, co zgodnie z panującą modą ważyły bardzo niewiele. Były wśród nich mażoretki i księżne, gwiazdy filmu, ulicznice i panie z towarzystwa. Jeszcze do niedawna, by zachować potencję, brał mnóstwo witamin i H3 (czyli tak zwany drag seksu). Ale teraz wszystko wyglądało już inaczej, i to nie seks, lecz pogłoski o rychłym odejściu Getty’ego sprowadziły byłe kochanki do Sutton Place.

Co wcale nie znaczyło, że będzie wobec nich hojny. A już na pewno nie bardziej niż wobec siebie. Może dlatego, że chociaż zawsze był wobec kobiet szarmancki, uczucia było w nim niewiele i rzadko angażował się na dłużej.

Czy pieniądze dały mu szczęście? Cóż… Z tym był mały problem, ale mógł pocieszyć się myślą, że podobno jest to regułą. Ludzie bardzo bogaci zwykle mają niewiele radości ze swego bogactwa. On sam przynajmniej pod jednym względem mógłby być tego dowodem. Bo ta jego mina… Ćwiczył wyraz twarzy, by pokazać światu kamienne oblicze, ale bez powodzenia, i w rezultacie znany był z tego, że zazwyczaj wygląda jak męczennik. Claus von Bülow, jego osobisty asystent, obdarzony swoistym poczuciem humoru, wyraził to inaczej. Jego zdaniem Getty miał zawsze taką minę, jakby był na własnym pogrzebie. Zaraz jednak skwapliwie dodał, że była to tylko smętna maska, bo szef tak naprawdę zawsze cieszył się życiem. A całe jego życie było swego rodzaju komedią.

Może i tak to wyglądało, jednak nigdy się nie dowiemy, czy Getty faktycznie rozkoszował się życiem, kiedy w Surrey, w nocnej ciszy – a był nocnym markiem – ślęczał nad zestawieniem bilansowym.

Jego majątek osiągnął wymiary wręcz surrealistyczne. Znaczna jego część została ostrożnie zainwestowana, pomnażając pieniądze, i w rezultacie nawet sam Jean Paul Getty nie potrafił dokładnie określić, jak wielki jest jego majątek. Wystarczy powiedzieć, że był niemal równy ówczesnemu budżetowi Irlandii Północnej, ziemi jego przodków. Gdyby każdemu obywatelowi Stanów Zjednoczonych, każdemu mężczyźnie, kobiecie i dziecku dał banknot dziesięciodolarowy, i tak pozostałby bogaczem. Z tym że było mało prawdopodobne, by taka sytuacja kiedykolwiek zaistniała, ponieważ Getty – w przeciwieństwie do Johna D. Rockefellera, który każdemu napotkanemu dziecku zawsze dawał świeżo wybitą dziesięciocentówkę – nie był taki hojny. Niemniej jednak w obwołaniu go sztandarowym skąpcem było wiele przesady. Ludzie mówili, że jak sknera, to bogaty. A nie mieli racji. Sama chciwość nie wystarczy, by zdobyć taką górę pieniędzy. Owszem, może skąpstwo Getty’ego w jakimś stopniu przyczyniło się do tego, ale tak naprawdę przyczyny należy szukać gdzie indziej. Chodzi o to, że Jean Paul Getty był człowiekiem z pasją, który całkowicie skupił się na zdobyciu wielkiej fortuny, wkładając w to tyle serca, co na przykład wielki kompozytor w skomponowanie symfonii. Jego prawdziwą miłością nie były kobiety – to tylko dłuższe lub krótsze epizody – lecz pieniądze. Kochał je gorąco i w trwającym przez całe życie romansie z bogactwem okazał się partnerem wiernym, sumiennym i troskliwym, który bogactwo pracowicie pomnażał i strzegł jak oka w głowie przez ponad sześćdziesiąt lat.

A jeśli nawet i był trochę skąpy, można to zrozumieć, bo w tym przypadku to po prostu jeden z przejawów miłości. Oczywiście! Przecież z tym, co kochasz, nie chcesz się rozstawać, a zwłaszcza wtedy, gdy obiekt twej miłości jest tak szczególny, że daje ci wielką nadzieję na nieśmiertelność.

Getty, otulony przeogromnym bogactwem jak deszczową chmurą, prawie bóg, mógł czynić to, co nie dane było zwyczajnym śmiertelnikom, nawet jeśli mieli jakieś tam pieniądze. On, Getty, miał ich tyle, że mógł pociągać za sznurki na całym globie. Od ochroniarzy i ich owczarków alzackich przemykających w ciemnościach wokół jego domu począwszy, a skończywszy na rafineriach ropy pracujących przez całą dobę na okrągło, na prujących wody dalekich oceanów zbiornikowcach, na platformach wiertniczych pompujących bogactwo z dna morza i szybach naftowych w najodleglejszych zakątkach pustyń.

Niestety nawet ta niemal boska siła, którą obdarza śmiertelnego człowieka jego bogactwo, nie mogła uchronić przepotężnego miliardera przed tym, co kiedyś dotknie każdego.

Był samotnikiem, człowiekiem cichym, spokojnym. I tak też umarł 6 czerwca 1976 roku: cicho, spokojnie, pod wieczór, w samotności siedząc w ulubionym fotelu.

Śmierć bardzo pomniejsza człowieka. Niebywale bogaty, najbogatszy człowiek Ameryki, wyglądał bardzo niepozornie w trumnie, którą zgodnie z jego życzeniem wystawiono w wielkiej sali w Sutton Place. Tak jak to uczyniono z trumną pierwszego właściciela Sutton Place, owego dworzanina Tudora. Bo Getty – zgodnie z tym, co kiedyś wyjawiła któraś z jego kochanek – lubił sobie wyobrażać, że jest jednym z byłych właścicieli Sutton Place, księciem Johnem. O tym mógł tylko pomarzyć, ponieważ tytułu książęcego nie da się kupić nawet za wielkie pieniądze. Księciem nie był, a przy jego trumnie czuwali tylko ochroniarze, pilnując, by nikt nie ukradł nieboszczyka.

Potem, również zgodnie z jego życzeniem, została odprawiona msza żałobna w anglikańskim kościele św. Marka przy North Audley Street w Mayfair. Msza jednak nietypowa. Mowę wygłosił książę Bedford, zgromadzeni żałobnicy ubrani byli zgodnie z nakazami najnowszej mody, a w żadnym oku nie zakręciła się łza. Na mszę przybył tylko jeden syn Getty’ego, ten wyniszczony alkoholem i narkotykami, a wikariusz za posługę nie dostał ani pensa. Jeana Paula nie mógł za to winić, ponieważ rzeczony Jean Paul nie dość, że martwy i zapakowany w trumnę, był również nieobecny, bo po podróży środkiem lokomocji, którego bał się jak ognia, czyli samolotem – w tym przypadku boeingiem towarowym -przebywał już w Kalifornii w salonie pogrzebowym na cmentarzu Forest Lawn w Hollywood, podczas gdy jego rodzina i władze miasta Los Angeles toczyli zażartą dyskusję, gdzie go pochować.

Niemniej jednak istniała pewna niewielka sfera, na polu której siły witalne tego zagadkowego człowieka wciąż jeszcze były wyczuwalne. Chodzi o testament opublikowany przez londyńskich prawników Getty’ego. I był to dokument bez żadnej przesady fascynujący. Po pierwsze, fascynujące było to, co komu zapisano, a komu nie. Po drugie, testament był fascynującym świadectwem dziwnych i skomplikowanych relacji między zmarłym, jego ogromną fortuną i członkami rodziny rozproszonymi po świecie.

Dzięki testamentowi, jak wiadomo, człowiek może przekazać swoim bliskim ostatnią wolę, gdy nie będzie go już wśród żywych. Jean Paul doceniał tę możliwość, tym bardziej że sam żył w cieniu testamentu swego ojca. I podobnie jak papa, możliwość tę wykorzystał w pełni.

W ciągu ostatnich dziesięciu lat za każdym razem, gdy pojawiał się u niego jego prawnik z Los Angeles, energiczny i siwowłosy Lansing Hays, Getty chciał coś zmienić w tym dokumencie, który tak naprawdę trochę go przerażał. Kazał kogoś do listy sukcesorów dodać, albo też, zły jak diabli, kogoś z niej usunąć. Był człowiekiem stawiającym na precyzję i swoje życzenia przekazywał właśnie tak. Bardzo precyzyjnie.

Nigdy specjalnie się nie przejmował zwyczajnymi, przeciętnymi ludźmi, a ci spośród nich, którzy zaistnieli w jego życiu, dostali tylko okruchy z najbogatszego stołu Ameryki. Léonowi Turrou, zaufanemu doradcy do spraw bezpieczeństwa, oraz Tomowi Smithowi, pół-Indianinowi i świetnemu masażyście, który w ostatnich latach życia łagodził starcze bóle, Getty obiecał solennie, że będzie o nich pamiętał. A jednak zapomniał i o jednym, i o drugim, czym byli bardzo rozgoryczeni. Ogrodnikom z Sutton Place zapisał równowartość trzech miesięcznych pensji, a równowartość sześciu Bullimore’owi, kamerdynerowi o twarzy pokerzysty. Nawet jego zaufana sekretarka, Barbara Wallace, która czuwała nad nim jak kokoszka nad pisklętami przez prawie dwadzieścia lat, musiała się zadowolić pięcioma tysiącami dolarów.

Ale kiedy go wspomina, jest wobec niego bardziej wspaniałomyślna niż on wobec niej.

– Taki po prostu był, a ja go kochałam. Dla mnie nie pieniądze są najważniejsze, lecz wspomnienia o pracy z człowiekiem o nadzwyczajnym charakterze. Poza nim nikogo takiego nigdy nie spotkałam.

Nie wszystkie jednak panie, które przewinęły się przez jego życie, były tak wyrozumiałe. Cnotliwej pannie Lund, która była jego radcą prawnym, zapisał zaledwie dwieście dolarów miesięcznie. Czy chciał w ten sposób przekazać, co myśli o niewinności? Może tak, może nie, bo wcale nie niewinnej i pochodzącej z Nikaragui pani Rosabelli Burch zapisał trochę więcej.

Tylko jedną ze swoich przyjaciółek naprawdę obdarował, a mianowicie panią Kitson. Zapisał jej akcje Getty Oil o wartości prawie ośmiuset pięćdziesięciu tysięcy dolarów. Kiedy na początku lat osiemdziesiątych akcje te stały się dwa razy droższe, pani Kitson, chyba jedyna na świecie, została milionerką tylko dlatego, że kiedyś komuś czytała książki G. A. Henty’ego.

Powściągliwość w obdarowywaniu była zgodna z jego charakterem, więc tak naprawdę nie powinna nikogo dziwić, natomiast jeden, ale za to największy zapis w tym głęboko przemyślanym dokumencie, miał prawo wszystkich zaskoczyć. Ten naprawdę wielki gest ze strony Getty’ego był absolutnie nie w jego stylu. Chodzi o decyzję o spożytkowaniu osobistego majątku testatora w całości, bezwarunkowo i bez żadnych zastrzeżeń na jeden cel. Getty zawsze lubił zaskakiwać i postarał się, aby absolutnie nikt – naturalnie oprócz prawnika Lansinga Haysa – nie podejrzewał, że swoim zapisem testamentowym otworzy śluzę, którą pieniądze bardzo szeroką strugą popłyną do niewielkiej instytucji kulturalnej powstającej w jego posiadłości w Malibu. Tą instytucją jest Muzeum J. Paula Getty’ego, którego on sam na oczy nie widział, bo jakoś zabrakło mu odwagi.

Na to muzeum przeznaczył w testamencie ogromne pieniądze, a mianowicie aktywa osobiste, które w chwili jego śmierci miały wartość prawie miliarda dolarów. Biorąc pod uwagę inflację, dziś byłyby to dwa miliardy. Dzięki tym pieniądzom to w sumie dość dziwne muzeum, bo usytuowane w pieczołowicie zrekonstruowanej starożytnej rzymskiej willi na brzegu Pacyfiku, w ciągu jednej nocy stało się najhojniej dofinansowaną tego typu instytucją w czasach współczesnych. Zdaniem osobistego asystenta Getty’ego, Norrisa Bramletta, jego szef w ten sposób pragnął zapewnić sobie nieśmiertelność. Chciał, by jego nazwisko było znane, dopóki istnieje cywilizacja.

Była to również, o czym Getty przecież wiedział doskonale, decyzja bardzo korzystna pod względem podatkowym. W Kalifornii muzeum jest uważane za placówkę dobroczynną i dlatego zezwala się dyrekcji muzeum co roku wydać cztery procenty kapitału na zakupy, które zwolnione są od podatku. Getty zawsze był przeciwny płaceniu podatków i w przeciwieństwie do wielu zwyczajnych obywateli, którzy myślą podobnie, ale płacą regularnie, on robił to nadzwyczaj rzadko.

Niemniej jednak, mimo powyższych faktów, w testamencie ani słowem nie wspomniano, dlaczego jego pieniądze mają być wykorzystane na ten właśnie cel, nie ma w nim też żadnych wskazówek, na co dokładnie mają być wydawane przez dyrekcję muzeum. Kiedy rywal Getty’ego, Armand Hammer, otworzył swoje i o wiele mniejsze muzeum w Los Angeles, wszystko dopiął na ostatni guzik, ustalając każdy szczegół. Clay Frick z kolei, magnat stali, postarał się, by usunięcie choćby jednej aspidistry z atrium w jego galerii było w świetle prawa właściwie niemożliwe – a co dopiero jeśli chodzi o obrazy! Natomiast gdyby dyrekcji Muzeum J. Paula Getty’ego przyszło raptem do głowy sprzedać całą kolekcję obrazów i zmienić muzeum sztuki w muzeum rowerów, mogliby śmiało zrealizować swój pomysł.

W sumie tak do końca nie wiadomo, czym kierował się stary człowiek, gdy czynił takie, a nie inne zapisy. Intrygujący był również fakt, że w testamencie prawie nie ma słowa na temat członków jego rodziny, czyli, jak lubił to określać, dynastii Gettych – a więc jego dzieci i wnuków, owoców trzech spośród pięciu małżeństw, z których żadne nie było udane. Czy zapomniał o nich, czy też wszystkich bez wyjątku wydziedziczył?

Otóż nie. Miał po prostu inny pomysł. Kiedy archeolodzy rozkopywali groby najbogatszych faraonów, czasami natrafiali za komorą grobową na jeszcze jedną komorę wypełnioną wszystkim, co najlepsze, z których faraon miał korzystać w przyszłym życiu. Coś podobnego stało się z pieniędzmi pozostawionymi przez Jeana Paula Getty’ego, który, jako człowiek skryty, oprócz osobistego majątku, który zapisał swemu muzeum, powoli i systematycznie budował drugą, jeszcze większą fortunę. Był to niewymieniony w testamencie i całkowicie odłączony od osobistego majątku fundusz powierniczy, który rósł w potęgę dzięki wygranym w potajemnej grze, w którą Getty grał ze światem przez ponad czterdzieści lat. I tam właśnie odkładał olbrzymie kwoty, które mieli odziedziczyć jego zstępni. Z tym że nie wszyscy.

Fundusz ten, służący Getty’emu jako swego rodzaju wolna od opodatkowania monstrualna skarbonka, stworzony został w latach trzydziestych z inicjatywy jego matki Sarah w celu zabezpieczenia potomnych. I stąd też nazwa: Fundusz Sarah C. Getty. Był to fundusz powierniczy z klauzulą zabezpieczającą przed roztrwonieniem przez lekkomyślnego członka rodziny. Chodziło o to, by Sarah, która w swoim synu dostrzegała skłonność do rozrzutności, mogła spać spokojnie.

Trochę dziwne wydaje się posądzenie o rozrzutność człowieka okrzykniętego potem najbogatszym skąpcem stulecia. A jeszcze dziwniejsze, że Getty miał na punkcie funduszu niemal obsesję i dokładając nieprzerwanie, usypał wielką górę nieopodatkowanego kapitału. W końcu 1986 roku, kiedy fundusz ostatecznie został podzielony między beneficjentów, jego wartość szacowano na ponad cztery miliardy dolarów, a potem wielkość tego kapitału wzrosła jeszcze dwukrotnie.

Można by pomyśleć – a prawdopodobnie tak właśnie myślała Sarah – że fundusz zagwarantuje jej zstępnym wszystko, co może dać bogactwo człowiekowi, który podąża wyboistą drogą życia. Poczucie bezpieczeństwa, dostatek, a także, co bardzo ważne, oddanych przyjaciół.

I… Czy ktoś odważy się to wyszeptać?

Och, po prostu chodzi o szczęście.

Zastanów się nad tym, czytelniku!

Wielką i dotąd nierozwikłaną tajemnicą fortuny Getty’ego jest porażający fakt, że tak wielu swoich beneficjentów zniszczyła. Okazała się nie tylko największą, lecz prawdopodobnie także najbardziej destrukcyjną fortuną wszech czasów. A przecież miliony ludzi marzą o milionach, niezliczone rzesze gotowe są harować jak wół, spiskować, mordować, dać się ujarzmić już nawet nie za miliony, a za żałosną garść monet. Natomiast w przypadku Gettych coś tak pożądanego, tak przyjemnego jak pieniądze sprowadziło na nich wiele nieszczęść.

Jeszcze za życia starego Getty’ego niejeden z jego potomnych stał się wrakiem człowieka. Na trzy lata przed jego śmiercią jeden z jego synów popełnił samobójstwo, potem drugi syn, uzależniony od alkoholu i narkotyków, wyraźnie miał ochotę zrobić to samo. Trzeci syn, wydziedziczony już jako dziecko, z biegiem lat coraz bardziej był tym rozgoryczony. Tylko czwarty, najmłodszy syn żył normalnie, prowadząc szczęśliwe, spełnione życie, ale kosztem całkowitego odcięcia się od Getty Oil i pozostałych biznesów ojca.

Jeszcze zanim umarł stary Getty, zaraza zaczęła szerzyć się w następnym pokoleniu. Najstarszy wnuk Getty’ego został porwany przez włoską mafię, tracąc przy tym ucho, a w konsekwencji do końca życia pozostał uzależniony od narkotyków, alkoholu i rozpusty, przez co stał się wrakiem człowieka. Natomiast jego siostra zaraziła się AIDS.

W rezultacie wydawało się, że cała rodzina dąży do autodestrukcji. Jeden z dziennikarzy kiedyś stwierdził, że do końca lat siedemdziesiątych rodzina Gettych stała się synonimem terminu „rodzina dysfunkcyjna”.

Wielkie fortuny mogą niewątpliwie mieć katastrofalne skutki dla spadkobierców. Zwykle dlatego, że w zbyt młodym wieku uzyskują oni dostęp do zbyt wielkich pieniędzy. Ale w przypadku rodziny Getty’ego to nie pieniądz leżał u podstaw ich nieszczęścia. Żaden z synów Getty’ego nie chował się w luksusie, nawet jeśli w perspektywie mieli odziedziczenie wielkiego bogactwa. Z wnukami było podobnie.

Balzac, zafascynowany wielkimi fortunami i spustoszeniem, jakich dokonują w rodzinach nuworyszy w czasach II Cesarstwa Francuskiego, napisał kiedyś, że za każdą wielką fortuną kryje się wielka zbrodnia.

Ale tego również absolutnie nie można było odnieść do Gettych. Bo nawet jeśli podczas gromadzenia majątku przez Getty’ego ktoś tam kiedyś wykonał odrobinę brudnej roboty lub okazał się dwulicowy, nigdy nie miała miejsca żadna zbrodnia, którą można by wskazać palcem. A już na pewno żadna „wielka zbrodnia”.

W tym wszystkim jednak było coś bardzo intrygującego, co zafascynowałoby Balzaka. Charakter Jeana Paula Getty’ego. Na pewno skomplikowany. Historia jego fortuny to przecież historia jego życia, a sprzeczności i obsesje tego wyjątkowo ekscentrycznego Kalifornijczyka zawsze odgrywały zasadniczą rolę w jego działaniach, a więc i w sprawie jego problematycznego spadku. Tu odegrały rolę tak wielką, że śmiało można stwierdzić, że to, co stało się z jego dziećmi i dziećmi jego dzieci, jest również spuścizną po Jeanie Paulu, która jednych zniszczyła, a inni, choć z bliznami, dali sobie jakoś radę. A wśród młodszego pokolenia nie brakuje takich, którzy są świadomi tego zagrożenia i próbują nie dopuścić, by historia się powtórzyła.

Wszystko, co się wtedy wydarzyło, tworzy niezwykłą kronikę skutków oddziaływania ogromnych pieniędzy w istocie bardzo bezbronnych ludzi. Aby to zrozumieć, należy zacząć od tego, jak powstała owa fortuna – na pewno w sposób nietuzinkowy – oraz od prześwietlenia charakteru pewnego purytanina, kobieciarza, ale i człowieka samotnego podatnego na lęki, który został najbogatszym człowiekiem w Ameryce.

CZĘŚĆ PIERWSZA

ROZDZIAŁ PIERWSZY

OJCIEC I SYN

Jean Paul Getty, jeśli chodzi o wielkie bogactwo, a także o problemy, jakie owo bogactwo może stworzyć swoim właścicielom, nie był nowicjuszem, skoro należał do drugiego już pokolenia milionerów. Jego ojciec, George Franklin Getty, dał początek fortunie Gettych dzięki zyskom z boomu naftowego w Oklahomie w 1903 roku. Niemniej jednak, podobnie jak wielkie drzewo, które kiedyś było malutką sadzonką, ogromna fortuna Jeana Paula całkowicie przesłoniła to, co stanowiło jej początek. Z tym że bez ojca i jego pieniędzy nie dorobiłby się miliardów.

Po sześćdziesiątce Jean Paul był bogaty jak Krezus i dumny jak paw, ponieważ sypiał i z księżną, i z siostrą księcia, i z daleką kuzynką cara Rosji. A jednym z jego dziwactw było recytowanie fragmentu z przemowy gettysburskiej Lincolna, którą znał na pamięć. Recytował, gdy chciał na kimś wywrzeć szczególne wrażenie, a potem wspominał, niby mimochodem, że nazwa Gettysburg pochodzi od nazwiska jego przodka, niejakiego Jamesa Getty’ego, który zakupił od samego Williama Penna ziemie w miejscu, gdzie potem powstało miasto. No i stąd się wzięła nazwa miasta. Trochę dziwne, że najbogatszy Amerykanin czuł potrzebę odwoływania się do przodków, a jeszcze dziwniejsze, że to nie była prawda. Nazwa Gettysburg powstała od nazwiska Gettys, a przodkowie Jeana Paula ani z miastem, ani z jego nazwą nie mieli nic wspólnego.

Co więcej, wcale nie musiał ubarwiać losów swego przodka, jak to czasami lubili robić angielscy arystokraci, ponieważ z tego, co osiągnął jego ojciec, mógł być tylko dumny, a zwłaszcza w Ameryce. Jean Paul jednak miał swoje powody, by odnosić się do ojca ambiwalentnie, i te raczej nietypowe relacje między ojcem a synem zaowocowały równie nietypowym sposobem tworzenia fortuny.

Jean Paul urodził się w 1892 roku w Minneapolis. Jego ojciec, George, człowiek silny i zdecydowany, a jednocześnie bardzo pobożny, miał wówczas trzydzieści siedem lat. Matka Paula – Sarah z domu Risher – miała ciemne oczy i zawsze upięte, ściśle przylegające do głowy ciemne włosy, a kąciki ust opuszczone, jako że była to osoba niezbyt zadowolona z życia. Od męża była starsza o trzy lata, wśród dalekich przodków miała Duńczyków i Szkotów. Natomiast przodkowie George’a pochodzili z Irlandii Północnej. Do Ameryki przybyli pod koniec XVII wieku, wtapiając się w „Tygiel Narodów”. George rozpoczął życie jako syn ubogiego farmera z Marylandu, który zmarł, gdy George miał zaledwie sześć lat. Po śmierci ojca pomagał matce w polu, aż wreszcie jego wuj, płomienny kaznodzieja Joseph Getty, posłał go do szkół w Ohio.

George był silnym i przywykłym do pracy chłopcem, ale po śmierci ojca wiedli z matką naprawdę ciężkie życie, dlatego przysiągł sobie, że kiedyś wyrwie się z nędzy. W tamtych latach wuj John wyuczył go surowych zasad fundamentalistycznego chrześcijaństwa i na całe życie zaszczepił w nim nienawiść do szatańskiego napoju, jakim jest alkohol, oraz niezachwianą wiarę w zbawczą łaskę Boga, która wyrywa ludzi z nędzy i grzechu.

Podczas studiów pedagogicznych na Uniwersytecie Ohio George wpadł w oko – i wzajemnie – Sarah Risher, która nie chciała belfra na męża i wymusiła na George’u obietnicę, że zostanie prawnikiem. Ona ze swej strony zobowiązała się, że czesne za jego studia prawnicze opłaci ze swego posagu.

Absolutnie zasłużenie Sarah Getty nadal jest otaczana czcią w potężnym funduszu powierniczym, który zdominował majątki jej rodziny, ponieważ w tym małżeństwie to bystra Sarah była siłą napędową, stymulującą ciężko pracującego młodszego partnera do zrobienia pieniędzy i odniesienia sukcesu.

Już w pierwszym roku małżeństwa, w 1879 roku, George ukończył studia prawnicze na Uniwersytecie Michigan i za namową Sarah przeprowadzili się do rozwijającego się Minneapolis, gdzie jej mąż swoje prawnicze umiejętności wykorzystał w branży ubezpieczeniowej. Z powodzeniem, ponieważ George i Sarah, oboje zaledwie po trzydziestce, posiadali już własny dom w najmodniejszej dzielnicy Minneapolis, jeździli powozem i należeli do ludzi majętnych, z widokami na przyszłość tej rozwijającej się stolicy stanu Minnesota – stanu Gwiazdy Północnej.

Rodzina Gettych, wierna purytańskim ideałom, umacniała się w wierze. George, pilny uczeń wuja Joe, dobro i zło pojmował po kalwińsku, a dobra doczesne były dla niego dowodem przychylności Niebios. Zgodnie z tą jakże praktyczną wiarą, że Bóg wynagradza tych, którzy słuchają Go uważnie – i uśmiecha się do tych, których życie jest wyrzeczeniem się szatana i jego dzieła.

George i Sarah, gorliwi metodyści, byli ludźmi poważnymi i zdolnymi do wyrzeczeń. George, który już na początku lat dwudziestych podpisał zobowiązanie o niebraniu alkoholu do ust, do końca życia był zatwardziałym abstynentem. Żył przykładnie według wzorców chrześcijańskich. Słuchał słowa bożego i był jeszcze jednym ogrodnikiem w bożej winnicy. A kiedy skończył trzydzieści pięć lat, podobnie jak Hiob musiał zmierzyć się z nieszczęściem.

Gdy obwołano go najbogatszym człowiekiem, Jean Paul Getty i tak nadal strzegł jak oka w głowie starego zdjęcia w sepii, na którym była dziewczynka. Nieduża, z głową obsypaną lokami i ozdobioną wielką kokardą. Dziewczynka o smutnych oczach, której nigdy nie widział.

Jego siostra, Gertruda Lois Getty, urodzona w 1880, wkrótce po ślubie George’a i Sarah, zmarła zimą w 1890 roku podczas epidemii tyfusu zbierającej śmiertelne żniwo w stanie Minnesota. Sarah również padła ofiarą epidemii. Wyzdrowiała, ale straszna choroba pozostawiła ślad w postaci postępującej głuchoty. W wieku pięćdziesięciu lat Sarah była już głucha jak pień.

Dla George’a i Sarah odejście jedynego dziecka, ich promyka słońca, było niewyobrażalnie wielką stratą, wystawiającą wiarę w Boga na ciężką próbę. George przeżywał to chyba jeszcze mocniej niż Sarah i przez jakiś czas szukał pociechy w spirytyzmie, próbując tą drogą odzyskać córkę. Zmagał się w tamtym czasie z głębokim kryzysem religijnym, ale przezwyciężył go i jeszcze bardziej umocnił się w wierze. Odszedł wówczas od metodystów i wstąpił do Stowarzyszenia Nauki Chrześcijańskiej, którego zasadom był wierny do końca życia. A wkrótce otrzymał znak od Boga, że Najwyższy zaakceptował jego krok. Sarah, już po czterdziestce, zaszła w ciążę i 15 grudnia 1892 roku przyszedł na świat syn. Jakby dostali prezent pod choinkę, syna, który miał zastąpić im zmarłą córkę. George miał jeszcze inny powód do radości. Urodził mu się następca, a więc nazwisko Getty nie zginie. Pojawił się spadkobierca, który po nim odziedziczy majątek powiększający się dzięki lukratywnemu biznesowi ubezpieczeniowemu w rozwijających się miastach Środkowego Zachodu.

Sarah nadała synkowi imię kuzyna męża. John, ale przerobiony na Jeana, ponieważ chciała, by imię było bardziej finezyjne, bardziej europejskie. Z czasem Jeana skrócono do J i stąd się wziął J. Paul Getty, a w rodzinnym gronie używano imienia Paul. Niemniej jednak – czego Sarah zapewne się nie spodziewała – w nadaniu dziecku bardziej europejskiego imienia było coś proroczego, bo Europa i jej kultura przyciągały jej syna jak magnes. Nie tylko zresztą J. Paula, ale również wielu innych członków rodziny.

Rodzina Gettych należała więc do klasy średniej, wiodło jej się bardzo dobrze, ale dom, w którym wychowywał się Paul, był smutny. Purytańscy i starzejący się rodzice nie mogli przeboleć straty córki. Stronili od ludzi i całkiem zapomnieli, co to radość. Paul, choć naturalnie otoczony najlepszą opieką i rozpieszczany, nie zaznał od rodziców prawdziwej czułości. Był też samotnym dzieckiem, ponieważ matka, bojąc się panicznie, że się od kogoś zarazi, izolowała go od innych dzieci. Była nadopiekuńcza, a jednocześnie pilnowała, by nie okazywać mu zbyt wiele serca. Przecież jego też mogła stracić, jak straciła córkę.

Po latach Paul wyznał żonie, że kiedy był dzieckiem, nikt go nigdy nie przytulał, nigdy nie miał przyjęcia urodzinowego ani choinki w święta Bożego Narodzenia. W rezultacie całym jego światem był zbiór znaczków, a jedynym przyjacielem, ale za to najwierniejszym, kundelek Jip.

To w sumie nie najlepsze dzieciństwo nie przeszło bez echa. Paul do końca życia był człowiekiem zamkniętym w sobie, samotnikiem, który nie umiał nikomu zaufać. Jako osiemdziesięcioletni starzec z dumą napisał w swoim dzienniku:

Od bardzo dawna potrafię panować nad emocjami i nie okazywać swoich uczuć.

Dzieciństwo w tak małym kręgu ludzi, i to ludzi surowych, wpłynęło na niego i pod innym względem. Zamiast biernie zaakceptować raczej szarą rzeczywistość dziewiętnastowiecznej purytańskiej Ameryki, w którymś momencie zaczął się buntować, oczywiście potajemnie. Bardzo chciał uciec od nudy, restrykcji i monotonii rodzinnego domu, i kiedy już mógł o sobie decydować, ruszył w drogę i nigdzie dłużej nie zagrzał miejsca. Dopóki nie nadeszła starość.

Biznes kwitł, Pan Bóg został udobruchany, a w domu w Minneapolis wszystko wydawało się w porządku. George Franklin Getty miał więc wszelkie powody, by czuć się szczęśliwy. Bo poza tym – i przede wszystkim – Niebiosa ponownie dały znak, że są dla niego łaskawe.

W 1903 roku, kiedy Paul miał dziesięć lat, Bóg skierował George’a na Terytorium Indiańskie w Oklahomie, dokładniej do mieściny o nazwie Bartlesville, gdzie George miał załatwić sprawę roszczeń ubezpieczeniowych. Pojechał tam, nie wiedząc jeszcze – bo i skąd? – jak zakończy się ta niezbyt ciekawie zapowiadająca się podróż. Okazało się, że w mieścinie Bartlesville dzieje się wiele. Były to początki boomu naftowego, ponieważ właśnie tu, w Oklahomie, pod jałową ziemią odkryto jedne z największych w USA pokładów czarnego złota. A dla George’a był to dobry moment, by zrobić z tego użytek.

– Są ludzie – powiedział później jego syn – których dziwnie ciągnie właśnie do ropy naftowej w stanie naturalnym. Moim zdaniem należał do nich mój ojciec.

Może i tak, w każdym razie George zainwestował 500 dolarów w kupno koncesji na wydobywanie ropy na działce numer 50, czyli na 450 hektarach dzikiej prerii pod Bartlesville. I okazało się, że dobry Bóg skierował George’a do właściwego miejsca o właściwej porze, ponieważ gdy rozpoczęto wiercenia na działce numer 50, prawie natychmiast wytrysnęła ropa. Nie minął rok, a George był już właścicielem sześciu czynnych szybów naftowych. Cena ropy w owym czasie wynosiła 52 centy za baryłkę, a na działce numer 50 co miesiąc wydobywano sto tysięcy takich baryłek.

Niezależnie od niebiańskiego przewodnictwa, był jeszcze inny i w sumie bardzo prozaiczny powód, dlaczego George tak szybko dorobił się na ropie. Dzięki biznesowi ubezpieczeniowemu miał już znaczne rezerwy finansowe, poza tym znał się na prawie. Był też sumienny, uczciwy i dla dobra sprawy potrafił zrezygnować z wielu rzeczy.

W ciągu kolejnych trzech bardzo pracowitych lat George z powodzeniem kierował swoją firmą Minnehoma Oil (Minnehoma to nie imię jakiejś urokliwej indiańskiej dziewczyny, tylko połączenie sylab z dwóch wyrazów: Minnesota i Oklahoma), która rozwijała się w szybkim tempie, i w 1906 roku George był już milionerem.

ROZDZIAŁ DRUGI

SAMOTNE DZIECIŃSTWO

Paul miał dziesięć lat, kiedy przyjechał do Bartlesville i po raz pierwszy zobaczył słynny szyb naftowy George’a na działce numer 50. I był bardzo rozczarowany. Wiedział przecież, że Bartlesville jest na terytorium Indian, nic dziwnego więc, że spodziewał się zobaczyć Indian, ich squaw i wigwamy. A tymczasem zobaczył prowizoryczną, śmierdzącą ropą osadę, po której kręcili się tylko mężczyźni w brudnych kombinezonach.

Niemniej jednak, niewątpliwie jak w przypadku każdego chłopca, było to dla niego wielkim przeżyciem, po prostu niezapomnianym. Mianowicie ujrzał na własne oczy, jak jego ojciec nagle przemienił się w bogacza, i uświadomił sobie, że dzięki temu on, jego syn, ma już zagwarantowane miejsce w biznesie naftowym. Oczywiście gdyby po wejściu w wiek męski zdecydował się na taką drogę życiową. Dla George’a nie ulegało to wątpliwości. Gdy tylko powstała Minnehoma, był pewien, że pewnego dnia syn do niego dołączy, a kiedyś go zastąpi i pokieruje firmą.

Na razie zachęcał syna, by za kieszonkowe kupił dwie akcje Minnehomy.

– No i teraz muszę pracować dla ciebie – zażartował, wręczając mu owe dwie akcje.

George miał zwyczaj dzielenia się z synem swoimi mądrościami. Pewnego dnia powiedział:

– Pamiętaj, że biznesmen jest tak dobry, jak dobre są jego źródła informacji.

A po jakimś czasie:

– Niech twoje dokonania mówią głośniej niż słowa.

Paul jednak w dzieciństwie i potem, w okresie dojrzewania, sprawiał wrażenie, jakby te ojcowskie maksymy puszczał mimo uszu, a biznes naftowy obchodził go tyle co nic, bo miał inne zainteresowania. Ale po latach o swym ojcu zawsze mówił z największym szacunkiem.

– Mój ojciec był wielkim człowiekiem i prawdziwym filozofem. Wszystko, co wiem, wiem właśnie od niego. Bo to on mnie wszystkiego nauczył.

A przecież tak naprawdę to sam nauczył się wszystkiego, co było mu potrzebne, a z ojcem bardzo często się kłócił. Kuzyn Paula, Hal Seymour, powiedział kiedyś szczerze, że kiedy ojciec i syn w tym samym czasie przebywali w domu, odnosiło się wrażenie, że to dwóch obcych facetów, którzy weszli sobie w paradę.

Pod względem charakteru Paul był podobny do matki, a nie do solidnego ojca. Odziedziczył po niej nie tylko opadające kąciki ust, lecz także niespokojnego ducha, choć jednocześnie, tak jak ona, był człowiekiem zamkniętym w sobie. Z powodu głuchoty Sarah izolowała się od świata i Paul w którymś momencie swego życia zaczął ją w tym naśladować. W miarę upływu lat wykształciło się w nim również coś, co niewątpliwie miało także związek z matką, a mianowicie sposób mówienia. Zawsze bardzo wyraźnie, jakby zwracał się do osoby niedosłyszącej.

I tak jak ona, najbardziej lubił swoje towarzystwo. Takim właśnie go zapamiętał kuzyn Hal. Jako samotnika, który trudno nawiązywał kontakty, nie tylko dlatego, że był jedynakiem.

Dla Paula religia nie była tak ważna jak dla jego rodziców. Jego pasją było czytanie. Kiedy skończył dziesięć lat, odkrył książki G. A. Henty’ego, którymi się zachwycał do późnej starości.

Henty, autor książek przygodowych dla chłopców, był inspiracją dla kilku pokoleń chłopców z epoki wiktoriańskiej. Dzięki jego książkom z nudnej, zakurzonej klasy szkolnej przenosili się do najbarwniejszych okresów historii, zaludnionych przez niezwykłe postaci. Pod flagą Drake’a, Z Clive’em w Indiach, Z Moore’em pod Corunną. Już same tytuły kusiły samotne dziecko, by uciec od rygorystycznego chrześcijańskiego domu w Minnesocie i przenieść się do innego, bogatszego i bardziej ekscytującego świata.

Kiedy pomnażający majątek George coraz częściej i dłużej przebywał w Oklahomie, Sarah uznała, że nadszedł czas na kolejną przeprowadzkę. Z Minnesoty, krainy równin, farm i mroźnych zim do słonecznej Kalifornii, ponieważ jako osoba słabego zdrowia powinna mieszkać tam, gdzie jest ciepło. Poza tym potrzebuje zmiany otoczenia. Takie były jej argumenty i George, jak zwykle, nie oponował.

Najpierw pojechali obejrzeć San Diego. Uznali, że jest za bardzo prowincjonalne i zdecydowali się na Los Angeles, gdzie George kupił parcelę na rogu South Kingsley Drive i jeszcze nieutwardzonego odcinka Wilshire Boulevard, już poza granicami miasta, i wybudowali tam dom.

Państwo Getty mieli niewielu znajomych, a po przeprowadzce utracili z nimi kontakt. Nowych znajomości nie nawiązali, ponieważ nie prowadzili życia towarzyskiego, do czego niewątpliwie przyczyniła się postępująca głuchota Sarah. W tamtych czasach nie było jeszcze dobrych aparatów słuchowych, napotykała więc ogromne trudności w nawiązywaniu kontaktów z ludźmi, w rezultacie rodzina Gettych zdana była na siebie. Dobrze sobie z tym poradzili, byli przecież ludźmi samowystarczalnymi. I samotnikami. Tego Paul nauczył się bardzo wcześnie, taki był przez całe życie i tę cechę przekazał swoim dzieciom.

George starał się być w stosunku do syna tak samo wymagający jak wobec siebie, ale im bardziej się starał, tym bardziej syn posępniał. Samotne dzieci często są bardzo uparte, i taki właśnie był Paul, a George, jak wielu rodziców, sądził, że najlepszym lekarstwem jest surowa dyscyplina. Dlatego wkrótce po przeprowadzce do Los Angeles Paul został wysłany do miejscowej szkoły wojskowej, której, jak można się było spodziewać, nie cierpiał z całego serca. Tych wszystkich musztr, marszów, mundurów, no i tak bardzo zalecanej przez ojca surowej dyscypliny. W znienawidzonej szkole spędził prawie cztery lata, nie wykazując żadnych predyspozycji do kariery wojskowej. Ale zawarł kilka przyjaźni, a kiedy wreszcie mógł stamtąd uciec, był przeszczęśliwy, ciesząc się samotnością w zaciszu swego pokoju w domu przy South Kingsley Drive.

Zgodnie z ówczesną teorią edukacji nastoletni chłopcy, zwłaszcza ci pozostawieni sami sobie i rozmiłowani w książkach, są szczególnie podatni na pokusy seksualne. Na pewno było tak w przypadku Paula, a ostra dyscyplina w szkole wojskowej wcale go z tego nie wyleczyła. Był molem książkowym i nie bez kozery koledzy z klasy przezywali go „Getty Słownik”. Za to z wielką niechęcią traktował zajęcia na świeżym powietrzu, takie jak marsz, dni sportu i różne gry zespołowe. Nietrudno było przewidzieć, co z tego wyniknie. W parze z miłością do książek szła obsesja na punkcie płci przeciwnej, obsesja, która towarzyszyła mu przez całe życie. I w tej właśnie sferze, w podbojach seksualnych, był naprawdę dobry, a przy tym zawsze niezwykle uprzejmy, wręcz czarujący wobec płci przeciwnej. (Ktoś kiedyś powiedział, że Paul kobiecie nigdy nie powie „nie”, a mężczyźnie „tak”).

A może po prostu wiedział, czego chce, co w seksie, podobnie jak w biznesie, daje dobre efekty. W każdym razie Paul podobno jeszcze przed ukończeniem czternastu lat chwalił się, że ten pierwszy raz ma już za sobą. Jeśli to prawda, to dla chłopca z bogatej chrześcijańskiej rodziny w tamtych czasach byłby to nie lada wyczyn, a według jego rodziców wielki grzech i sprzeniewierzenie się purytańskim zasadom.

Paul najpierw studiował ekonomię na Uniwersytecie Południowej Kalifornii w Los Angeles, potem, również tylko przez jakiś czas, prawo w Berkeley, ale to też mu nie odpowiadało i wrócił na South Kingsley Drive.

Miał wówczas siedemnaście lat. Z ojcem mu się nie układało. Coraz bardziej działał mu na nerwy – i vice versa. Natomiast dla matki był nadal ukochanym dzieckiem, darem bożym i jedyną pociechą. Za nic w świecie nie chciała, by się od niej odsunął, dlatego przymykała oczy na jego błędy, a gdy spierał się z ojcem, zawsze stawała po jego stronie. Postarała się, by miał w domu jak najwięcej swobody, to znaczy osobne wejście, z dworu wprost do pokoju. Z tym że – co było typowe dla Sarah – kiedy już wszystko zorganizowała, od razu zaczęła narzekać, że Paul sprowadza do domu nieodpowiednie osoby. Nie mogła temu zapobiec, podobnie zresztą jak George. Nie byli też w stanie przeciwdziałać coraz większemu zainteresowaniu ich syna nocnym życiem Los Angeles.

Paul, nie pytając o pozwolenie, zaczął pożyczać samochód ojca. Kiedy rodzice już spali, po cichu wyprowadzał z garażu chadwicka tourera. Był to piękny czterodrzwiowy kabriolet, którym wraz z kolegami ruszał na objazd nocnych lokali. Naturalnie jechali na tak zwany podryw.

Pewnej nocy Paul i jego koledzy, których niewątpliwie Sarah by nie zaaprobowała, wpadli do przydrożnego baru i poznali kilka dziewczyn, które dla Sarah byłyby jeszcze mniej odpowiednie niż owi koledzy. Jedna z dziewczyn wylała czerwone wino na obicie fotela w samochodzie. Mimo że bardzo się starali, plam nie udało się usunąć. Kiedy George zobaczył plamy, musiało do niego dotrzeć, że Paul, korzystając z nocnego życia, nie stroni od jego bardzo ciemnej strony, czyli alkoholu. Reakcja George’a, a polegała na milczeniu, odcisnęła piętno na dalszych relacjach w rodzinie Gettych. Żaden wybuch gniewu nie zakłócił spokoju domu przy South Kingsley Drive. Po prostu Sarah, jak zwykle gdy chodziło o Paula, skutecznie powstrzymała męża przed jakąkolwiek gwałtowną reakcją. Na temat podejrzanych plam nie padło ani jedno słowo, niemniej jednak George znalazł sposób, by dać odczuć synowi swoją dezaprobatę. Kiedy Paul następnym razem chciał wypożyczyć samochód, okazało się, że jedno z tylnych kół spięte jest kłódką z żelaznym pierścieniem przytwierdzonym do posadzki w garażu.

Kiedy z inicjatywy Sarah rodzina Gettych porzuciła mroźne Minneapolis i przeniosła się na Południowy Zachód, do odległego o ponad trzy tysiące kilometrów słonecznego Los Angeles, ta część południowej Kalifornii była jeszcze nieskażoną niczym krainą. Ocean był czysty, a klimat przez okrągły rok taki, jaki powinien być, ponieważ przemysł naftowy, dzięki któremu George stał się bogaty, nie niszczył jeszcze środowiska naturalnego.

Rodzina Gettych dotarła tu z jedną z pierwszych fal emigrantów ze wschodu kraju. Jak wszyscy przybyła w poszukiwaniu szczęścia, ale niestety tutaj też go nie znaleźli. Szeroki wachlarz przyjemności, jakie oferował ten stan zwany „złotym”, nie przypadł do gustu państwu Getty, a zresztą George, zagorzały nafciarz, i tak nadal skoncentrowany był głównie na tym, co działo się na polach naftowych w Oklahomie. Poza tym zdaniem Sarah ludziom w Los Angeles brakowało kultury i dobrego wychowania. W rezultacie państwo Getty bardziej żyli wspomnieniami, niż cieszyli się z nowego otoczenia.

Paul, swój własny dom kupił dopiero wtedy, gdy przekroczył już sześćdziesiątkę, i nie w Kalifornii, lecz za oceanem, w Anglii. I nie był to jakiś tam zwyczajny dom, ale arystokratyczna rezydencja z czasów Tudorów w Sutton Place. Z tym że tutaj, wśród pomarańczowych sadów przy Wilshire Boulevard, stał niewątpliwie protoplasta jego angielskiego domu – i może też mieszkał w nim kiedyś jakiś legendarny Getty. Zbudowany w stylu Tudorów, z oknami dzielonymi kamiennymi słupkami, raczej tandetnym dachem dwuspadowym i świeżo pomalowanymi elżbietańskimi belkami. Bardzo angielski, budził tęsknotę za daleką Europą. Po kilku latach George, kiedy było już go na to stać, zabrał żonę i syna w podróż do Europy.

Był to nadal czas, kiedy bohaterki i bohaterowie z książek Henry’ego Jamesa czy Edith Wharton często powtarzali, że tylko w Europie można znaleźć prawdziwą cywilizację. Według ówczesnych amerykańskich elit tylko Europa miała historię, sztuki piękne, finezję, w ogóle wszystko. Z tym że ta obsesja na punkcie Europy była bardziej rozpowszechniona wśród milionerów ze Wschodniego Wybrzeża niż wśród kalifornijskich nuworyszy, takich jak George i Sarah. A skoro mowa o kulturze, to warto wspomnieć, że kiedy rodzina Gettych ruszała za ocean, do Los Angeles ściągnęli wygnani z Nowego Jorku filmowcy i zaczęli na pobliskich wzgórzach Hollywood tworzyć kontrkulturę, która miała podbić Europę swoją własną wizją Ameryki.

Rodzina Gettych miała przed sobą długą podróż. Pierwszym etapem był Nowy Jork, dopiero potem Europa, a tam dokładnie zaplanowany trzymiesięczny objazd głównych stolic europejskich. To od tamtej pory na wyobraźnię Paula Getty’ego bardziej niż Nowy Świat, zaczęła oddziaływać Europa.

Inicjatorką tej podróży była naturalnie Sarah, co w tej rodzinie stanowiło regułę, ponieważ George’a zawsze ciągnęło tylko do Oklahomy. Ale Sarah nalegała, więc pojechali, a słynny kabriolet chadwick tourer popłynął razem z nimi. W Liverpoolu najęli szofera – który, jak dla nich, miał przedziwną wymowę i trudno go było zrozumieć – i szybko pojechali do Francji, zdecydowani zobaczyć jak najwięcej.

Byli pełnymi energii, dzielnymi podróżnikami. W Paryżu zatrzymali się nie w Ritzu, choć George’a było na to stać, lecz w Hôtel Continentale, który upodobali sobie burżuazyjni, nieposiadający tytułów arystokratycznych biznesmeni i agenci handlowi, i po dwóch tygodniach ruszyli nieutwardzonymi jeszcze drogami do Monte Carlo, Rzymu, Genewy i Amsterdamu. Potem z powrotem przez kanał La Manche, a po zwiedzeniu Londynu liniowcem Akwitania popłynęli do Nowego Jorku.

Dla młodego mężczyzny o falujących włosach, który na każdą napotkaną dziewczynę spoglądał jasnoniebieskim okiem eksperta, ta podróż po wyboistych drogach Europy okazała się bardzo kształcąca. Paul uwielbiał podróże, lubił pomieszkać w hotelu, poza tym był bardzo podekscytowany faktem, że ma okazję zwiedzić tak piękne i bogate miasta. Takie, w których można przeżyć niejedną przygodę, co niestety w przypadku młodego Paula było niemożliwe, skoro jego towarzyszami podróży byli podstarzali już rodzice. Matka, zatwardziała i głucha metodystka, i ojciec, zatwardziały abstynent i moralista, nawrócony chrześcijanin ze Stowarzyszenia Chrześcijańskiej Nauki. Tak więc osiemnastoletni Jean Paul Getty mógł tylko pomarzyć o jak najszybszym powrocie do Europy, kiedy to nieskrępowany nikim i niczym będzie mógł po swojemu nacieszyć się tą fascynującą częścią świata.

Sarah była bardzo zadowolona, że jej syn, ten niespokojny duch, okazał wielkie zainteresowanie kulturą europejską, i chociaż bardzo nie lubiła się z nim rozstawać, nie protestowała, gdy wyznał, że chciałby studiować właśnie w Europie, a konkretnie na Oksfordzie. Była absolutnie „za”. Wprawdzie George bez wielkiego entuzjazmu odniósł się do tego pomysłu, jednak Sarah udało się go przekonać, by wyznaczył synowi odpowiednie apanaże. Był to weksel trasowany na dwieście dolarów co miesiąc. I tak w sierpniu 1912 roku dwudziestoletni Paul po krótkiej wycieczce do Japonii ruszył znów przez Atlantyk. Tym razem sam.

Była to podróż w wielkim stylu, jako że była to eskapada spuszczonego ze smyczy synalka amerykańskiego milionera. Trzeba jednak zaznaczyć, że momentami przypominała tradycyjne podróże dzieci angielskich arystokratów, które miały nabrać ogłady, zaznajomić się z kulturą europejską i w ogóle poznać świat, zanim obejmą swoje dziedzictwo. W każdym razie wyprawa do Europy wywarła na Paula wielki wpływ, choć nie taki, jakiego oczekiwali jego rodzice.

Podróż na własną rękę była dużym wyzwaniem dla młodego, niezbyt jeszcze bywałego w świecie Amerykanina. Jednak Paul był skuteczny nie tylko w zdobywaniu kobiet. Nigdy nie zdawał się na szczęśliwy los, tylko zaprzęgał do pracy swą inteligencję. Przed wyjazdem poprosił ojca, by postarał się dla niego o list polecający od jednego z dawnych kolegów, prawnika Williama Howarda Tafta, który właśnie został prezydentem Stanów Zjednoczonych. Ojcu udało się spełnić tę prośbę, a Paul, kiedy dotarł do Europy, kupił używanego mercedesa tourera, zamówił kilka garniturów u krawca z ulicy Savile Row, i ruszył w drogę do dość niezwykłego celu swojej podróży, czyli na Uniwersytet w Oksfordzie. Dotarł tam w listopadzie, kiedy semestr już się zaczął.

Przed pierwszą wojną światową społeczność oksfordzka tworzyła bardzo hermetyczne środowisko, więc nieznany młody Amerykanin, któremu nie udało się ukończyć żadnych studiów, nie bardzo miał się czym pochwalić. Okazało się jednak, że poziom wykształcenia studentów na studiach pierwszego stopnia w Oksfordzie był w owym czasie wyjątkowo niski. Poza tym Paul, podobnie jak Jay Gatsby, przyjechał tu nie po to, by faszerować się wiedzą, lecz przede wszystkim zaistnieć, by potem z czystym sumieniem móc nazywać siebie „człowiekiem z Oksfordu”. A ponieważ był bardzo uparty, do pewnego stopnia zrealizował ten cel.

Dzięki listowi polecającemu od prezydenta Stanów Zjednoczonych został przedstawiony rektorowi modnego Magdalen College, doktorowi Herbertowi Warrenowi, bardzo sympatycznemu filologowi klasycznemu, który poświęcił młodemu Kalifornijczykowi trochę czasu, po czym zarekomendował go komuś, kto owego młodego Kalifornijczyka mógłby nauczyć zasad ekonomii. Paul został członkiem Stowarzyszenia Świętej Katarzyny, które wówczas nie było jeszcze w pełni akredytowanym college’em oksfordzkim. Formalnie Paul nie był zatem przypisany do żadnego college’u, niemniej jednak miał prawo chodzić na wykłady, czego zresztą większość ówczesnych studentów raczej nie praktykowała. Największą trudnością okazało się dla niego znalezienie lokum w centrum miasta.

I chociaż później utrzymywał, że kiedy był w Oksfordzie, pomieszkiwał w Magdalen, a studenci traktowali go jak swojego, to tak naprawdę nigdy nie był studentem Magdalen College ani w ogóle Uniwersytetu Oksfordzkiego. Nigdy, chociaż z uporem utrzymywał, że tak właśnie było. Pod koniec życia lubił opowiadać, jak to czas spędzony w tym modnym wówczas college’u umożliwił mu wniknięcie w zaklęte kręgi brytyjskich klas wyższych.

– W Magdalen moim pierwszym i naprawdę serdecznym przyjacielem był brat obecnego hrabiego Portarlingtona – wspominał prawie z łezką w oku. Opowiadał też, że w owym czasie studiował tam również następca tronu, książę Walii, któremu przysługiwał tytuł Jego Królewskiej Wysokości. Nie tylko byli z Paulem po imieniu, ale ich serdeczna przyjaźń podobno przetrwała pół wieku.

Tak do końca jednak nie było wiadomo, jak długo Paul przebywał w Oksfordzie, czy istotnie otrzymał dyplom i czy łączyła go serdeczna przyjaźń z przyszłym królem Anglii. Ale to nie miało znaczenia, ważne że w Oksfordzie Paul w końcu zobaczył świat, który tak bardzo podziwiał i którego innym tak bardzo zazdrościł. Niektórzy z jego kolegów zapraszali bogatego młodego Kalifornijczyka do swoich domów na modny w tamtych czasach weekend edwardiański. Później Paul w nastroju nostalgicznym opisywał, ileż to widział wspaniałych starych dworów, które zachowały dawną świetność. Bo Anglia, jakże inna od słonecznej i nieskomplikowanej Kalifornii czy szybów naftowych w Oklahomie, była krajem arystokratów, wspaniałych budowli, wspaniałej sztuki – i cudownie wyrafinowanych kobiet. Był to świat, który będzie go kusił i będzie mu imponował już do końca życia.

Są dwa rodzaje snobów. Pierwszy to snob wtajemniczony, który stara się nie wpuszczać do swego świata tych spoza tego świata, a drugi rodzaj to oczarowany outsider, który próbuje przekonać samego siebie, że już do grona wtajemniczonych należy. Paul należał do tej drugiej kategorii i napędzany ambicją, próbował znaleźć miejsce w tej co prawda na poły iluzorycznej, lecz uświęconej sferze tytułów, poważania, bogactwa od pokoleń, na którą miał okazję zerknąć w Magdalen College, w tych wspaniałych czasach, tuż przed nadejściem strasznej wojny, kiedy to w całej Europie pogasną światła.

Po pobycie w Oksfordzie Paul nie śpieszył się z powrotem do Kalifornii, ponieważ połknął już bakcyla i stał się zagorzałym podróżnikiem. Łatwo zrozumieć, że wcale nie marzył o powrocie do nudy panującej przy South Kingsley Drive. Zamiast wracać w domowe pielesze, siadł za kółkiem mercedesa i pojechał do miasta, które pokochał, do Paryża. Lato spędził w Rosji, jesień w Berlinie, a tuż przed świętami Bożego Narodzenia przybył do Wiednia. Nowy Rok, czyli zbliżający się rok 1914, zamierzał powitać w Egipcie. Niestety wielkim problemem były pieniądze. Dwieście dolarów na miesiąc ledwie wystarczało, a ojciec, coraz bardziej zirytowany włóczęgą krnąbrnego syna po Europie, za każdym razem, gdy ów syn prosił o więcej, reagował z coraz większym gniewem. A kiedy od wyjazdu Paula minął rok, ojciec wybuchnął. Stało się to wtedy, gdy młody Getty w przeddzień dwudziestych pierwszych urodzin płynął do Aleksandrii na pokładzie przeżartego rdzą statku. Wtedy George, nadzwyczaj wzburzony jego ekstrawagancjami i brakiem umiaru, poinformował, że odbiera mu piętnaście tysięcy akcji Minnehoma Oil. Na co Paul, wściekły, że ojciec chce pokrzyżować jego plany, udzielił wyjątkowo jadowitej odpowiedzi. Najpierw zażądał, by akcje zostały mu zwrócone, potem zaatakował ojca, zarzucając mu skąpstwo i małostkowość. Nie omieszkał też przypomnieć, że kiedy William Randolph Hearst ukończył dwadzieścia jeden lat, dostał od ojca w prezencie gazetę San Francisco Examiner wraz z budynkiem, w którym mieściła się redakcja gazety. Budynkiem wartym co najmniej 3 miliony dolarów. Dodał, że nie spodziewał się, że zostanie wyzuty z praw przysługujących mu z racji urodzenia, a zakończył stwierdzeniem, że nie pozostaje mu nic innego, jak pertraktować z ojcem jak z przeciwnikiem.

Prawdopodobnie po raz kolejny to Sarah udało się załagodzić sytuację. Przede wszystkim napisała do Paula czuły list, w którym żałowała, że nie umie latać, bo tak bardzo chciałaby pofrunąć nad oceanem na spotkanie z ukochanym synem. A potem udało jej się namówić George’a, by po raz wtóry pokonali Atlantyk, spotkali się w Paryżu z krnąbrnym synem, pojednali i razem wrócili do domu.

Gdy w czerwcu 1914 roku rodzina Gettych – zgodnie z planem Sarah już pojednana – powtórnie zatrzymała się w Hôtel Continentale, Paul ujawnił swoje ambitne plany dotyczące przyszłości. Ponieważ pragnie podróżować i obracać się wśród kosmopolitów, postanowił zostać dyplomatą. A jeśli to się nie uda, to pisarzem.

Sarah sprawiała wrażenie, jakby go w tym popierała. Natomiast George nie odezwał się ani słowem.

George, mimo że pod pewnymi względami dość ograniczony, to na miano głupca z pewnością nie zasłużył. Zdarzało się, że syna rozumiał nadspodziewanie dobrze, może nawet lepiej niż ów syn rozumiał siebie. Niemniej jednak w tej sprawie okazał się nieugięty. Zamiast marnować czas i pieniądze na włóczenie się po Europie, Paul powinien być już dawno tam, gdzie jego miejsce. W rodzinnym biznesie, jako następca swego ojca. Ma uczyć się fachu i podejmowania decyzji.

Sytuacja na świecie sprzyjała planom George’a. Ponieważ Francja i Niemcy były na krawędzi wojny, Paul nie mógł, tak jak zamierzał, wrócić do Europy i jesienią 1914 roku rozpocząć studiów dyplomatycznych najpierw we Francji, potem w Niemczech. Tak więc był to dogodny moment, by zaproponować Paulowi pewien układ. Była to propozycja czysto biznesowa. Młody Getty otrzyma kapitał w wysokości dziesięciu tysięcy dolarów na zdobycie majątku na polach naftowych Oklahomy, czyli ma zrobić dokładnie to samo, co senior rodu uczynił przed jedenastoma laty. George podkreślił, że nie jest to prezent, lecz inwestycja w Minnehoma Oil, ponieważ zyski będą należeć do firmy, a Paul otrzyma jedynie trzydzieści procent.

Junior wyraził zgodę i pojechał do Oklahomy, gdzie sytuacja była o wiele trudniejsza niż w czasach boomu naftowego. Konkurencja urosła w siłę, pojawiły się na przykład tak wielkie firmy jak Standard Oil, dlatego indywidualnym spekulantom o wiele trudniej było znaleźć działkę na bogatych w ropę polach, zakupić prawa do zasobów ukrytych pod powierzchnią ziemi i zarobić na tym krocie. Ale Oklahoma zajmuje olbrzymią powierzchnię, i właśnie tu znajduje się jedno z największych pól naftowych w Stanach Zjednoczonych. Można więc było jeszcze wiele znaleźć i wiele zarobić, ale pod warunkiem, że ma się wystarczająco dużo determinacji. George był pewien, że kiedy Paul po raz pierwszy zakosztuje prawdziwych pieniędzy i prawdziwego sukcesu, z miejsca połknie haczyk.

Tytuł oryginału: All the Money in the World

Pierwsze wydanie: William Collins, An imprint of HarperCollins Publishers, Londyn 2017

First Published in Great Britain as Painfully Rich by Macmillian in 1995

Opracowanie graficzne okładki: Emotion Media

Redaktor prowadzący: Grażyna Ordęga

Opracowanie redakcyjne: Anna Walicka

Korekta: Małgorzata Narewska

© 1995, 2017 by John Pearson

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o.Warszawa, 2018

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji HarperCollins Publishers, LLC.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce: Motion Picture Artwork@ 2017 Columbia Tristar Marketing Group, Inc.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25

www.harpercollins.pl

ISBN: 978-83-276-3540-2

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.