Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Veronica Roth powraca w wielkim stylu!
Cykl „Niezgodna” podbił serca czytelników na całym świecie. Teraz Veronica Roth powraca – silniejsza niż kiedykolwiek przedtem – z nową dylogią dla młodych dorosłych.
Wybrańcy zaczynają się tym, czym inne powieści się kończą – zwycięstwem bohaterów nad potężnym przeciwnikiem. Piętnaście lat wcześniej piątka zwykłych nastolatków została wskazana proroctwem do walki z Mrocznym – potężnym bytem niosącym zniszczenie Ameryce. Mroczny zrównał z ziemią całe miasta i zamordował tysiące ludzi. Wybrańcy, bo takie miano zyskała piątka nastolatków, poświęcili wiele, by go pokonać. Po upadku Mrocznego świat wrócił do normalności… dla wszystkich poza nimi. Bo co można zrobić, jeśli jest się jednym z pięciu celebrytów, z wykształceniem obejmującym jedynie magiczne zniszczenie, kiedy nie ma już na nie zapotrzebowania? A może jednak jest?
W sposób niezrównany, nowatorski i niesamowicie wciągający Veronica Roth wraca do swoich korzeni i korzystając z najlepszych elementów takich gatunków, jak urban thriller, science fiction i fantasy, tworzy silną bohaterkę, która jest gotowa poświęcić wszystko w walce o przyjaźń i… miłość.
Choć na dynamiczną fabułę książki składają się magia i wartka akcja, to właśnie pogłębione portrety bohaterów imponują o wiele bardziej. Roth analizuje przyszłość, która czeka uwielbianych i rozsławionych nastoletnich bohaterów, wkraczając z przytupem w świat fantastyki dla dorosłych.
„Kirkus”
Stworzona z wielką wyobraźnią, niesamowita i pełna zwrotów akcji opowieść, która prowadząc przez zawiłe labirynty magii i wojny, trafia wprost do serca.
Diana Gabaldon, autorka serii „Outlander”
W Wybrańcach Veronica Roth osiąga wyżyny wirtuozerii, tworząc hybrydę thrillera/fantasy/science fiction, jakiej nigdy dotąd nie czytałem. Historia eksbohaterów, którzy mierzą się z traumami z przeszłości, pokazuje, z czym wiąże się ratowanie świata oraz jak wygląda ciemna strona przeznaczenia.
Blake Crouch, autor Rekursji
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 606
Dla Chicago,
miasta, które trwa
Fragment z
monologu stand-uperki Jessiki Krys
Laugh Factory, Chicago, 20 marca 2011
Tak się ostatnio zastanawiałam, skąd, kurwa, w ogóle taka nazwa, co? Mroczny. Gość wyskakuje, kurwa, znikąd, rozrywa ludzi – dosłownie – na kawałeczki, korzystając tylko z siły swojego umysłu, zwołuje sobie armię, zrównuje z ziemią całe miasta, sieje zniszczenie w skali nieznanej dotąd ludzkości... a my serio nie możemy wymyślić niczego lepszego niż Mroczny? Równie dobrze moglibyśmy nazwać go po tym gościu, co za długo gapił się w windzie, no nie? No wiecie, ten zbok ze spoconymi łapami? Tim, już mam, to był Tim.
Gdyby to ode mnie zależało, nazwałabym go „Ucieleśniona Przepowiednia Zagłady”, albo „W Kurwę Przerażająca Maszyna Zniszczenia”. Szkoda, że nikt mnie nie zapytał.
Fragment z:
Mroczny i potrzeba współczesnej magii
prof. STANLEY WIŚNIEWSKI
Można spotkać się również ze zdaniem, że ta niezrozumiała moc, potocznie określana „magią”, istniała na ziemi w jakiejś formie od zawsze. Legendy o nadprzyrodzonych zdarzeniach sięgają początków historii ludzkości, poczynając od mágoi Herodota, którzy mogli kierować wiatrem, aż po Djedi w starożytnym Egipcie, który pokazywał dekapitację, a następnie przywrócenie do życia ptaków, takich jak gęsi i pelikany, o czym mówi Westcar Papyrus. Można również przyjąć, że są one stałym elementem każdej z wielkich religii, poczynając od Jezusa Chrystusa przemieniającego wodę w wino, do haitańskich praktyk voodoo i doniesień o therawadyjskich buddystach lewitujących w Dīrgha-āgama – choć trzeba zaznaczyć, że wyznawcy wymienionych religii nie postrzegają tych zdarzeń jako magicznych.
Przekazy o takich zdarzeniach, ważnych i mniej ważnych, pojawiają się we wszystkich kulturach, niezależnie od miejsca i czasu. Dawniej naukowcy mogli tłumaczyć je naturalną skłonnością ludzkiej natury do opisywania w fantastyczny sposób rzeczy, których nie potrafiliśmy zrozumieć, lub uznawania zjawisk za większe od nas samych. Lecz potem pojawił się Mroczny, a wraz z nim Wiry – budzące grozę i siejące zniszczenie zdarzenia, których naukowcy, mimo ogromnych wysiłków, nie potrafili wyjaśnić. Być może w starodawnych legendach nie ma ziarna prawdy. Możliwe jednak, że od zawsze towarzyszyła nam nadnaturalna siła, niezbadana energia, która zakłóca funkcjonowanie naszego świata.
Niezależnie od tego, ku któremu z tych wyjaśnień byśmy się skłaniali, jedna rzecz nie ulega wątpliwości: żaden z aktów „magii” nie był tak oczywisty i tak potężny jak Wiry przywołane przez Mrocznego przeciwko ludzkości. Celem niniejszej pracy jest zbadanie licznych hipotez mierzących się z próbą znalezienia wyjaśnienia tego zjawiska. Inaczej ujmując, dlaczego akurat teraz? Co doprowadziło do pojawienia się Mrocznego? Co chciał osiągnąć, zanim został pokonany przez naszą piątkę Wybrańców? Jaki wpływ wywarł na naszą planetę po swojej śmierci?
SLOANE ANDREWSMA TO GDZIEŚ (SERIO)
RICK LANE
Magazyn „Trilby”, 24 stycznia 2020
Nie lubię Sloane Andrews. Ale chętnie bym się z nią przespał.
Spotykamy się w lokalnej kawiarni, jednym z miejsc, w których regularnie bywa – albo przynajmniej tak twierdzi. Barista nie zachowuje się, jakby rozpoznał w niej klienta albo jedną z pięciorga nastolatków, którzy niemal dekadę wcześniej pokonali Mrocznego. Co, jeśli mam być szczery, wydaje się dziwne, bo abstrahując od znanej na całym świecie twarzy, Sloane Andrews to klasa sama w sobie, że tylko myślisz o robieniu z nią świństw. Jeśli nawet ma makijaż, ja go nie widzę; cudownie gładka skóra, wielkie, błękitne oczy, chodząca i mówiąca reklama kosmetyków. Wchodzi w czapce z daszkiem z logo Cubs, długie brązowe włosy przeciągnęła nad paskiem z tyłu. Ubrana jest w czarny T-shirt, napięty we właściwych miejscach, podarte dżinsy, podkreślające długie, zgrabne nogi, na których ma sportowe buty. Doborem ciuchów daje do zrozumienia, że ma w dupie, co na siebie wkłada i nie zwraca uwagi, jak się w tym prezentuje jej szczupłe, umięśnione ciało.
I to jest właśnie cała Sloane: ja to kupuję. Wierzę, że ma na wszystko totalny zlew, włącznie z naszym spotkaniem. Przecież ona nawet nie chciała tego wywiadu, ale zgodziła się, bo jej chłopak, Matthew Weekes, jeden z Wybrańców, poprosił o wsparcie promocji swojej nowej książki, Wciąż wybieram (premiera 3 lutego).
Podczas ustaleń poprzedzających wywiad nie miała zbyt wielu propozycji dotyczących miejsca spotkania. Mimo że każdy w Chicago wie, gdzie Sloane mieszka – północna dzielnica Uptown, kilka przecznic od Lake Shore Drive – zaraz na wstępie odmówiła pokazania mi swojego mieszkania. Nigdzie nie bywam, napisała. Wszyscy mnie zagadują, kiedy dokądś wyjdę, więc jeśli nie chcesz próbować dotrzymać mi kroku w czasie treningu, to albo Java Jam, albo w ogóle.
Nie sądzę, żebym mógł robić notatki podczas joggingu, więc została nam Java Jam.
Ma już przed sobą kawę, zdejmuje czapkę, a włosy spływają jej na ramiona, jakby przewracała się w łóżku. Jednak coś w jej twarzy – nie wiem, może to odrobinę zbyt blisko osadzone oczy albo sposób, w jaki przechyla głowę, kiedy nie podoba jej się coś, co powiedziałem – sprawia, że wygląda jak drapieżny ptak. Jednym spojrzeniem zmieniła układ sił i teraz to ja muszę się bronić, nie ona. Myślę gorączkowo, od czego zacząć. Większość ludzi próbowałaby się uśmiechnąć, wzbudzić sympatię, ale nie Sloane, ona tylko patrzy.
– Zbliża się dziesiąta rocznica zwycięstwa nad Mrocznym – mówię. – Jakie to uczucie?
– Jakbym wciąż walczyła o przetrwanie – odpowiada.
Jej głos jest dźwięczny i ostry. Wywołuje drżenie, które czuję w kręgosłupie, i nie wiem, czy to dobrze czy źle.
– Nie cieszysz się? – pytam, na co ona przewraca oczyma.
– Kolejne pytanie – odpowiada i upija pierwszy łyk kawy.
W tym momencie uświadamiam sobie, że jej nie lubię. Ta kobieta ocaliła tysiące – nie, miliony – istnień. Cholera, poniekąd ocaliła też mnie. Miała trzynaście lat, kiedy razem z pozostałą czwórką została wskazana proroctwem jako ktoś, kto ma pokonać wszechmocne ucieleśnienie czystego zła. Przeżyła kilkanaście potyczek z Mrocznym – włącznie z krótką niewolą, której szczegółów po dziś dzień nikomu nie zdradziła – i wyszła z tego w zasadzie bez szwanku, piękna i sławniejsza niż ktokolwiek wcześniej w historii bycia sławnym. A jakby tego było mało, od dłuższego czasu jest związana z Matthew Weekesem, złotym chłopcem, Wybrańcem pośród Wybrańców i najprawdopodobniej najmilszym żyjącym człowiekiem. Mimo to jej nie lubię.
A ona ma to gdzieś.
Właśnie dlatego chcę się z nią przespać. Gdybym miał ją nagą w moim łóżku, może mógłbym wydusić z niej jakąś namiastkę ciepła czy emocji. Zmienia mnie w samca alfa, łowcę, zdeterminowanego, by dopaść najtrudniejszą zdobycz na planecie i zawiesić jej głowę jak trofeum na ścianie w salonie. Może właśnie dlatego czuje się zaczepiana, kiedy wychodzi do ludzi – nie dlatego, że wszyscy ją kochają, ale dlatego, że chcą ją kochać i sprawić, by dała się pokochać.
Kiedy odstawia kubek, widzę bliznę na jej prawej ręce. Jest szeroka, poszarpana, nierówna i ciągnie się przez cały wierzch dłoni. Nigdy nikomu nie zdradziła, skąd się wzięła. Jestem przekonany, że i mnie tego nie powie, ale muszę zapytać.
– Zacięłam się kartką – ucina.
Domyślam się, że to ma być dowcip, więc wybucham śmiechem. Pytam, czy wybiera się na odsłonięcie Pomnika Dziesięciolecia, instalacji artystycznej wzniesionej w miejscu tryumfu nad Mrocznym, na co ona mi odpowiada, że ma to w zakresie obowiązków, zupełnie jakby załapała się do pracy w biurze, a nie została wskazana przeznaczeniem.
– Nie sprawiasz wrażenia zachwyconej – zauważam.
– Serio? Co mnie zdradziło? – Uśmiecha się kwaśno.
Przygotowując się do wywiadu, chciałem poznać zdanie przeciętnego Amerykanina o Sloane Andrews, zadałem więc kilkorgu znajomym pytanie, co o niej sądzą. Jeden z nich stwierdził, że chyba nigdy nie widział jej uśmiechniętej. Siedzę teraz naprzeciwko Sloane i zastanawiam się, czy kiedykolwiek się uśmiecha. Pytam ją więc o to, bo jestem ciekaw, jak zareaguje.
Okazuje się, że niezbyt dobrze.
– Zapytałbyś mnie o uśmiech – mówi – gdybym była facetem?
Natychmiast zmieniam temat. Ten wywiad zamiast z rozmową kojarzy mi się z grą w sapera: z każdym klikniętym polem robię się coraz bardziej spięty, bo rośnie prawdopodobieństwo, że trafię na minę. Jeszcze jedno kliknięcie, pytanie o to, czy ta pora roku wywołuje w niej wspomnienia.
– Staram się o tym nie myśleć – mówi. – W przeciwnym razie moje życie zmieniłoby się w pieprzony kalendarz adwentowy. Każdego dnia nowa czekoladka z Mrocznym w roli głównej. Każda w innym kształcie, wszystkie o smaku gówna.
Odsłaniam kolejne pole, pytając, czy ma jakieś dobre wspomnienia, do których może się uciec.
– Byliśmy paczką przyjaciół. I zawsze będziemy. Kiedy jesteśmy razem, rzucamy żartami, których nikt inny by nie zrozumiał.
Bezpieczny kierunek. Czuję się dość pewnie, żeby zapytać o pozostałą czwórkę Wybrańców: Esther Park, Alberta Summersa, Ines Mejia i, oczywiście, o Matthew Weekesa.
I w końcu nadajemy na tych samych falach. Tak zwani Wybrańcy błyskawicznie nawiązali nić porozumienia, a Matt w naturalny sposób został ich przywódcą.
– On po prostu taki jest – mówi, jakby ją to niemal irytowało. – Zawsze o wszystkim decyduje. Bierze na siebie odpowiedzialność. Przypomina nam o zasadach. Sam wiesz. – Zaskakujące jest, że to nie z Mattem na początku rozumiała się najlepiej, a z Albiem. – Był cichy – wyjaśnia i to jest komplement. – Wszyscy straciliśmy braci i ojców, to było częścią proroctwa. Ale mój brat zginął jako ostatni. Potrzebowałam ciszy. No i – Środkowy Zachód, Alberta – to podobne miejsca.
Albert i Ines mieszkają razem w Chicago – choć nic bliższego ich nie łączy, bo Ines identyfikuje się jako lesbijka. Esther rok temu wróciła do domu rodzinnego w Glendale, w Kalifornii, żeby zająć się chorą matką. Rozłąka jest dla nich bardzo trudna, uważa Sloane, ale na szczęście pozostają w kontakcie dzięki aktywnemu – i popularnemu! – kontu Esther na Insta!, gdzie relacjonuje każdą błahostkę z życia.
– Co myślisz o ruchu Wszyscy Wybrańcy, który pojawił się przed kilkoma laty? – pytam. Wszyscy Wybrańcy to mała, ale bardzo prężna grupa podkreślająca rolę pozostałej czwórki w pokonaniu Mrocznego, jako przeciwwagi dla przypisywania całości zasług Matthew Weekesowi.
Sloane nie przebiera w słowach.
– To rasizm.
– Część z nich uważa, że faworyzowanie Matta to seksizm – zauważam.
– Seksizm to ignorowanie mojego zdania i twierdzenie, że się nie znam – odparowuje. – Moim zdaniem Matt jest prawdziwym Wybrańcem. Już wiele razy to powtarzałam, więc nie próbuj mi schlebiać, umniejszając jego rolę.
Zmieniam temat rozmowy z Wybrańców na Mrocznego i to jest moment, w którym wszystko zaczyna się sypać. Pytam ją, dlaczego zdawała się wzbudzać wyjątkowe zainteresowanie Mrocznego. Nie spuszcza ze mnie wzroku, dopijając kawę, a kiedy odstawia kubek, jej dłoń drży. Zdecydowanym ruchem zakłada czapkę na swoje cudowne właśnie-skończyłam-się-pieprzyć włosy i rzuca:
– To by było na tyle.
I chyba rzeczywiście to by było na tyle, bo Sloane wstaje i wychodzi. Rzucam dziesięć dolców na stolik i biegnę za nią. Nie poddam się tak łatwo – wspomniałem już, że Sloane Andrews budzi we mnie instynkt myśliwego?
– Wymieniłam jeden temat, którego nie wolno poruszać – prycha. – Może sobie przypominasz?
Ma rumieńce, jest wściekła i promieniuje gniewem, dominująca i przebiegła jak sycząca kotka. Dlaczego tak długo zwlekałem z wkurzeniem jej? Mógłbym oglądać ją taką w nieskończoność.
Zakazanym tematem były oczywiście jakiekolwiek szczegółowe pytania o jej relację z Mrocznym. Chociaż doskonale wiedziała, że się nie podporządkuję. I to jest właśnie w niej najbardziej interesujące.
Spogląda na mnie jak na strzęp mokrego papieru w kałuży, mówi mi, że mam iść się pieprzyć, i nie rozglądając się na boki, rusza przez środek zatłoczonej jezdni, byle jak najdalej ode mnie. Tym razem jej nie gonię.
1
Wir za każdym razem wyglądał tak samo. Ludzie z krzykiem uciekali przed potężną ciemną chmurą chaosu, ale nigdy nie byli dostatecznie szybcy. Byli porywani w powietrze, skórowani żywcem, tak że wszystko czuli, a krew tryskała z nich jak z trafionego packą komara. O Boże...
Sloane stała i dyszała. Cicho, poleciła sobie w myślach. Zacisnęła palce u stóp; tutaj, w domu Mrocznego, podłoga była zimna, a on odebrał jej buty. Musiała poszukać czegoś ciężkiego albo czegoś ostrego – bo na znalezienie czegoś jednocześnie ciężkiego i ostrego nie było szans – nigdy jeszcze nie miała tyle szczęścia.
Szarpnięciem otwierała kolejne szuflady. Gumki recepturki. Klamerki do paczek chipsów. Dlaczego zabrał jej buty? Z jakiego powodu masowy morderca miałby się obawiać damskich martensów?
Witaj, Sloane, usłyszała jego szept i zakrztusiła się szlochem. Gwałtownie otworzyła kolejną szufladę i zobaczyła w niej rząd rękojeści noży, których ostrza skrywał blok-stojak. Wyjmowała właśnie nóż rzeźnicki, kiedy za jej plecami rozległo się skrzypnięcie. Ktoś się zbliżał.
Sloane odwróciła się szybko. Jej stopy lepiły się do linoleum. Wyciągnęła przed siebie nóż.
– Jasna cholera! – Matt schwycił ją za nadgarstek. Przez chwilę patrzyli na siebie nad swoimi dłońmi, nad ostrzem noża.
Sloane sapnęła gwałtownie i wróciła do rzeczywistości. Nie była w domu Mrocznego i nie była w przeszłości, tylko w mieszkaniu, które dzieliła z Matthew Weekesem.
– O Boże... – Sloane rozluźniła chwyt na rękojeści i nóż z łoskotem spadł na podłogę. Odbił się kilka razy i wylądował między jej stopami. Matt położył jej dłoń na ramieniu. Poczuła promieniujące z niej ciepło.
– Hej, jesteś tu? – zapytał.
Już wcześniej zadawał jej to pytanie i to nie raz. Ich opiekun, Bert, nazywał ją samotną wilczycą i rzadko zmuszał, by razem z pozostałymi uczestniczyła w treningach i misjach. Dajcie jej robić wszystko po swojemu, powiedział kiedyś Mattowi, kiedy było już jasne, że Matt stał się ich przywódcą. W ten sposób wyniki będą znacznie lepsze. A Matt posłuchał, sprawdzając, jak jej idzie, tylko wtedy, kiedy musiał.
Jesteś tam? Przez telefon, szeptem, pośrodku nocy albo prosto w twarz, kiedy odpływała, skupiona na swoich myślach. Na początku Sloane denerwowała się, słysząc to pytanie. Pewnie, że jestem. A gdzie mam, kurwa, być? Dziś oznaczało ono, że rozumie coś, do czego żadne z nich by się nie przyznało: że nie zawsze mogła odpowiedzieć twierdząco.
– Jestem – odparła.
– Okej. Zostaniesz już? Do rana? Czekaj, dam ci tabletkę.
Sloane przytrzymała się marmurowego blatu. Nóż dalej leżał u jej stóp. Nie odważyła się go ponownie dotknąć. Czekała, oddychała i wpatrywała się w szary wzór, który przypominał jej profil staruszka.
Matt wrócił. W jednej ręce niósł małą żółtą pigułkę, a w drugiej szklankę z wodą, którą zabrał z jej nocnej szafki. Drżącymi dłońmi odebrała obie rzeczy i zaraz połknęła lekarstwo. Pragnęła relaksująco-uspokajającego działania leków benzodiazepinowych. Razem z Ines po pijaku ułożyły kiedyś odę do pigułek, wychwalającą ich piękne kolory, szybkie efekty i to, że działały, kiedy nic innego nie pomagało.
Odstawiła szklankę i osunęła się na podłogę. Czuła chłód przenikający przez spodnie od piżamy – w koty z laserowymi oczyma – który tym razem podziałał na nią trzeźwiąco. Matt, w bokserkach, usiadł przy lodówce.
– Słuchaj... – zaczęła.
– Nie musisz nic mówić.
– No pewnie. Prawie pchnęłam cię nożem, ale nie muszę za nic przepraszać.
Miał łagodne spojrzenie. Troskliwe.
– Zależy mi jedynie na twoim zdrowiu.
Jak nazwali go w tym ohydnym artykule? „Najprawdopodobniej najmilszy żyjący człowiek”? Akurat w tym punkcie nie zamierzała spierać się z Rickiem Lane’em, Top Zbokiem 2000. Matt miał brwi zmarszczone w wyrazie nieustającego współczucia i nieustającej serdeczności.
Sięgnął po rzeźnicki nóż, który dalej leżał na podłodze, niedaleko jej kostki. Był wielki, niemal długości jego przedramienia.
Zapiekły ją oczy. Zamknęła powieki.
– Naprawdę cię przepraszam.
– Wiem, że nie chcesz ze mną o tym rozmawiać – powiedział Matt. – Ale może spróbowałabyś z kimś innym?
– Na przykład?
– Z doktor Novak? Pracuje z weteranami, pamiętasz? Zamieniliśmy kilka słów w poprawczaku.
– Nie jestem żołnierzem – zauważyła Sloane.
– Nie jesteś, ale doktor Novak ma doświadczenie z PTSD.
Nigdy oficjalnie nie zdiagnozowano u niej syndromu stresu pourazowego, ale wiedziała, że to musi być to. Zdziwiła się, słysząc, że Matt mówi o PTSD z takim spokojem, jakby mówił o zwykłym przeziębieniu.
– W porządku. – Wzruszyła ramionami. – Zadzwonię do niej jutro rano.
– Każdy z nas potrzebowałby takiego wsparcia – dodał. – Po tym, co przeszliśmy... Ines też poszła na terapię.
– Niby poszła, ale dalej zaminowuje drzwi do mieszkania, jakby odgrywała własną wersję Kevina samego w domu – zauważyła Sloane.
– No dobra, to rzeczywiście nie jest dobry przykład. – Reflektor nad tylnymi schodami świecił przez okna, wywołując pomarańczowożółte refleksy na ciemnej skórze Matta.
– Ty nigdy nie potrzebowałeś terapii – zaprotestowała Sloane.
Spojrzał na nią i uniósł brew.
– Serio? A jak myślisz, dokąd się wymykałem w roku po śmierci Mrocznego?
– Powiedziałeś, że chodzisz do lekarza.
– A do jakiego lekarza chodzi się co tydzień całymi miesiącami?
– Nie wiem! Myślałam, że coś było nie tak... no wiesz... – Sloane niedbałym gestem wskazała na swoje krocze. – Męskie sprawy.
– Czekaj, czy ja dobrze zrozumiałem? – Uśmiechał się szeroko. – Myślałaś, że mam jakiś wstydliwy problem, który wymagał sześciu miesięcy cotygodniowych wizyt u lekarza... i ani razu mnie o to nie zapytałaś?
Sloane powstrzymała uśmieszek.
– Powiedziałeś to, jakbyś prawie był mną rozczarowany.
– Nie, nie. Jestem po prostu pod wrażeniem!
Kiedy go poznała, był patykowatym trzynastolatkiem o nieproporcjonalnym, kanciastym ciele, jednak już wtedy towarzyszył mu nieodłączny uśmiech.
Zdążyła się w nim kilka razy zakochać, zanim dotarło do niej, że to się stało – kiedy ponad ogłuszającym wyciem Wiru wykrzykiwał rozkazy, podtrzymując ich przy życiu; kiedy dotrzymywał jej towarzystwa w czasie długich nocnych jazd przez kraj, mimo że pozostali dawno posnęli; kiedy dzwonił do babci, a jego głos stawał się miękki. Nigdy o nikim nie zapominał.
Znów zacisnęła palce u stóp.
– Ja już byłam. No wiesz, na terapii – wyjaśniła. – Chodziłam przez kilka miesięcy, kiedy mieliśmy po szesnaście lat.
– Serio? – Delikatnie zmarszczył czoło. – Nic nie powiedziałaś.
O wielu rzeczach nic mu nie mówiła... nikomu nie mówiła.
– Nie chciałam nikogo martwić – mruknęła. – I dalej nie chcę, więc... po prostu nie wspominaj o tym pozostałym, okej? Nie zamierzam potem o tym czytać w gównianym „Esquire” z nagłówkiem: „Rick Lane to przewidział!”.
– Oczywiście. – Matt wziął ją za rękę i splótł z nią palce. – Powinniśmy wracać do łóżka. Za cztery godziny musimy wstać, żeby zdążyć na odsłonięcie pomnika.
Sloane skinęła głową, ale dalej siedzieli na podłodze w kuchni, czekając, aż ona przestanie się trząść i tabletka zacznie działać. Dopiero wtedy Matt odłożył nóż, pomógł jej wstać i razem poszli do łóżka.
AGENCJA ŚLEDCZO-BADAWCZA DO SPRAW ZDARZEŃ NADPRZYRODZONYCH (ARIS)
4 października 2019
Pani Sloane Andrews
Numer sprawy: H–20XX–74545
Szanowna Pani Andrews,
13 września 2019 do biura Koordynatora Dostępu do Informacji i Danych Osobowych wpłynął Pani wniosek z 12 września 2019 roku. Powołuje się Pani na Ustawę o Prawie Dostępu do Informacji (UPDI) i wnioskuje o udostępnienie zarchiwizowanych materiałów dotyczących projektu Ringer.
Znaczna część materiałów, których dotyczył wniosek, pozostaje objęta klauzulą tajności. Jednakże w uznaniu dla wielu lat służby rządowi Stanów Zjednoczonych umożliwiliśmy Pani wgląd w akta, z wyjątkiem materiałów wymagających najwyższych uprawnień dostępu do informacji niejawnych. W odpowiedzi na Pani wniosek przeszukaliśmy naszą bazę danych pod kątem umieszczonych w niej wcześniej wpisów, dzięki czemu zlokalizowaliśmy dokumenty o łącznej objętości stu dwudziestu stron. Materiały te zostają Pani udostępnione nieodpłatnie.
Z poważaniem,
Mara Sanchez
Koordynator Dostępu do Informacji i Danych Osobowych
2
Następnego ranka, zaraz po sygnale budzika, Sloane zażyła kolejną tabletkę benzodiazepiny. Wiedziała, że w tym dniu będzie potrzebowała jej działania. Najpierw miała wziąć udział w odsłonięciu Pomnika Dziesięciolecia upamiętniającego wszystkie ofiary ataków Mrocznego, a późnym wieczorem w Gali Pokojowej Dziesięciolecia dla uczczenia czasu od jego upadku.
Na zlecenie miasta Chicago pomnik stworzył artysta Gerald Frye. Wnioskując z jego portfolio, czerpał on inspirację z prac słynnego minimalisty Donalda Judda, a wzniesiony pomnik był w istocie stalowym sześcianem otoczonym pustą przestrzenią pośrodku dzielnicy Loop, nad rzeką, w miejscu gdzie dawniej stała szpecąca okolicę wieża. Kiedy w dzień odsłonięcia samochód wiozący Sloane zatrzymał się przy pomniku, pomyślała, że instalacja wygląda niezbyt imponująco w porównaniu z wyrastającymi dookoła drapaczami chmur, w elewacjach których odbijało się słońce.
Matt wynajął im kierowcę, żeby nie musieli szukać miejsc parkingowych, co okazało się świetnym pomysłem, bo w centrum panował straszny ścisk, a ludzie tak się tłoczyli, że kierowca musiał co rusz przyciskać klakson czarnego lincolna, by dotrzeć na miejsce. Lecz nawet to często nie pomagało i gapie rozstępowali się dopiero, gdy poczuli na łydkach gorący silnik limuzyny.
Kiedy znaleźli się blisko, policjant pilnujący szlabanu przepuścił ich dalej. Kierowali się w stronę drogi prowadzącej bezpośrednio do pomnika. Sloane czuła pulsowanie tętna za oczyma, jakby miała ją rozboleć głowa. Kiedy Matt otworzy drzwi i wysiądzie, wszyscy zorientują się, kim są. Ludzie uniosą telefony, żeby ich nagrywać. Będą wyciągać nad barierkami zdjęcia i notatniki w nadziei, że uda im się zdobyć autograf. Będą wykrzykiwali imię Matta i jej imię, będą łkali i napierali, i opowiadali historie o tym, kogo i co stracili.
Sloane wolałaby wrócić do domu. Wytarła spocone dłonie w materiał sukienki, uspokoiła oddech i chwyciła Matta za ramię. Samochód zwolnił i się zatrzymał. Matt otworzył drzwi.
Sloane wysiadła zaraz po nim i zderzyła się ze ścianą hałasu. Matt odwrócił się, szczerząc radośnie zęby, i powiedział jej głośno do ucha:
– Nie zapomnij się uśmiechać!
Wielu mężczyzn nakłaniało ją do uśmiechu, lecz zależało im tylko na tym, żeby zdobyć nad nią jakąś kontrolę. W przeciwieństwie do nich Matt chciał ją chronić. Jego uśmiech był bronią przeciwko delikatniejszym i subtelniejszym przejawom rasizmu, takim jak chodzenie za nim po sklepach samoobsługowych, zanim obsługa zorientuje się, z kim mają do czynienia, albo automatyczne zakładanie, że dorastał w którejś z niebezpiecznych dzielnic, a nie na Upper East Side, czy w końcu obstawanie przy tym, że to Sloane i Albie uratowali świat, jakby Matt, Esther i Ines nie mieli w tym żadnego udziału. Przejawy rasizmu były wszędzie – w milczeniu i krótkim wahaniu, w nieprzemyślanych dowcipach i uszczypliwościach.
Czasem rasizm przyjmował też znacznie mniej przyjemne formy, to jasne, lecz wtedy to nie uśmiech był bronią.
Matt podszedł do ludzi cisnących się przed barierkami. Wielu spośród nich przyniosło jego zdjęcia, artykuły z gazet i książki. Z kieszeni wyjął czarny marker i podpisywał każdy podsunięty mu kawałek papieru szybkim, wyćwiczonym MW, gdzie jedna litera była lustrzanym odbiciem drugiej. Sloane przyglądała mu się z pewnej odległości, rozkojarzona, przez chwilę nie rejestrując panującego chaosu. Nachylił się do zdjęcia z rudą kobietą w średnim wieku, która nie wiedziała, jak obsłużyć telefon; wyjął jej komórkę z dłoni i pokazał, gdzie przełączyć aparat na przedni obiektyw. Gdziekolwiek się zwracał, ludzie dzielili się z nim częścią siebie, czasem okazując wdzięczność, a czasem opowiadając historie ich bliskich, których odebrał im Mroczny. Matt przyjmował wszystko.
Sloane podeszła do niego dopiero po kilku minutach i położyła mu dłoń na ramieniu.
– Matt, wybacz, ale musimy już iść.
Ludzie oczywiście wyciągali ręce również w jej kierunku, machali magazynami „Trilby” otwartymi na artykule, gdzie na jednej stronie widniało jej zdjęcie, a seksistowski wyrzyg Ricka Lane’a wylewał się z drugiej. Zignorowała ich, mimo że niektórzy wołali ją po imieniu. Zawsze tak postępowała. Bronią Matta była szczodrość, otwartość, serdeczność i akceptacja. Sloane broniła się odcięciem, wyprostowanymi plecami i niewzruszoną beznamiętnością.
Matt popatrzył na czekającą kawałek dalej grupkę czarnych nastolatków w szkolnych mundurkach. Jedna z dziewczyn miała włosy splecione w cieniutkie warkoczyki zakończone koralikami. Stukały o siebie, kiedy podekscytowana podskakiwała na palcach. W ręku trzymała podkładkę z klipsem do kartek; wyglądała, jakby zbierała podpisy pod jakąś petycją.
– Jeszcze sekundka – powiedział Matt i podszedł do grupki w mundurkach.
Odmowa trochę ją zirytowała, jednak uspokoiła się szybko, zauważając delikatną zmianę w jego postawie i rozluźnione plecy.
– Hej – przywitał się z szerokim uśmiechem, patrząc na dziewczynę z koralikami we włosach.
Sloane poczuła delikatne ukłucie w piersi. Matt nigdy nie był taki przy niej i nigdy nie mówił do niej takim językiem. Bo kiedy była obok, słowa umykały.
Ruszyła przodem sama. W zasadzie jego spóźnienie na rozpoczęcie uroczystości nie miało znaczenia. Bez niego i tak nikt nie zacznie.
Szła wąską alejką, którą policja utorowała wśród tłumu gapiów. Zostały jej jeszcze schody na scenę ustawioną przodem do pomnika w kształcie metalowego sześcianu wielkości średniej sypialni, usytuowanego gdzieś pośrodku niczego.
– Slo! – Esther stała już na podeście i machała. Miała na nogach szpilki na dwunastocentymetrowych obcasach, ubrana była w czarne skórzane spodnie i białą bluzkę, na tyle luźną, by jeszcze mogła uchodzić za elegancką. Z daleka twarz kobiety wyglądała niemal tak jak wtedy, kiedy pokonali Mrocznego – jednak Sloane z każdym krokiem wyraźniej widziała, że blask idealnej gładkości był zasługą podkładów, pudrów, bronzerów i Bóg jeden wie, czego jeszcze.
Spotkanie z nią przyniosło Sloane ulgę. Wszystko się dla nich zmieniło, od kiedy Esther wróciła w rodzinne strony, by zająć się matką. Sloane weszła schodkami na górę, skinieniem głowy podziękowała ochroniarzowi, który zaproponował jej pomoc, i padła w ramiona Esther.
– Niezła kiecka! – skomplementowała ją koleżanka, kiedy się od siebie odsunęły. – Matt ci ją wybierał?
– Jestem jeszcze w stanie sama podejmować takie decyzje – mruknęła Sloane. – Jak... – Chciała zapytać Esther o zdrowie matki, lecz ona mówiła już do komórki, którą trzymała w wyciągniętej dłoni, przygotowując się do zrobienia selfie. – Nie – oznajmiła Sloane.
– Slo... no już przestań, chcę mieć naszą fotkę!
– Nie, ty chcesz pokazać to zdjęcie milionom obcych ludzi na Insta! A to delikatna różnica.
– Strzelę tę fotkę i tak, nieważne, czy będziesz na niej uśmiechnięta czy nie, więc równie dobrze mogłabyś przestać podsycać plotki, że jesteś megasuką – stwierdziła Esther.
Sloane przewróciła oczyma, ugięła nieco nogi i zniżyła się do zdjęcia. Koniec końców, udało jej się przywołać na twarz coś w rodzaju uśmiechu.
– Ale tylko to jedno, okej? – poprosiła. – Nie bez powodu unikam mediów społecznościowych.
– Spoko, łapię. Jesteś po prostu taka alternatywna i autentyczna, i w ogóle. – Esther machnęła lekceważąco dłonią, skupiona już na ekranie swojej komórki. – Chyba dorysuję ci wąsy.
– Odpowiedni poziom powagi jak na dziesiątą rocznicę straszliwego starcia.
– Dobra już, dobra. Zamieszczę tak, jak jest. Stara nudziara.
Normalna wymiana zdań między przyjaciółkami. W końcu zwróciły się do Ines i Albiego, którzy siedzieli obok podium, ubrani w niemal identyczne czarne garnitury. Marynarka Ines miała nieco szersze klapy, a Albie zawiązał sobie niebieski krawat – innych różnic Sloane nie potrafiła się dopatrzyć.
– Gdzie jest Matt?
– Ze swoimi poddanymi – wypaliła Esther.
Sloane się obejrzała. Matt wciąż rozmawiał z jakąś nastolatką. Potakiwał ze zmarszczonym czołem, kiedy mówiła.
– Będzie za minutkę – zapewniła, odwracając się do pozostałych.
Albie miał zamglone oczy, ale przyczyną mogła być wczesna pora, bo przecież była dopiero ósma rano. Wiedziała, że Albie z reguły nie wstawał przed dziesiątą. Kiedy na nią popatrzył, wydał jej się zupełnie przytomny, tyle że zmęczony. Pomachał do niej.
– Zająłem ci miejsce, Slo – powiedział, wskazując na krzesło obok. Skorzystała z zaproszenia, usiadła, skrzyżowała nogi na wysokości kostek i przysunęła bliżej stopy – dokładnie tak, jak uczyła ją babka. Chyba nie chcesz pokazywać majtek obcym ludziom, prawda? Więc z łaski swojej skrzyżuj nogi, dziewczyno!
– Wszystko w porządku? – zapytała.
– Eee – odparł z krzywym uśmiechem. – Nic nowego.
Też uśmiechnęła się krzywo.
– Hej, dzieciaki. – Na scenę wszedł mężczyzna. Miał na sobie czarne spodnie i sweter dobrany do pudrowobłękitnej koszuli. Szpakowate włosy starannie zaczesał do tyłu. Był to nie byle kto, lecz sam John Clayton, burmistrz Chicago we własnej osobie, wybrany w kampanii, w której występował pod hasłem: „Prawdopodobnie nie tak skorumpowany jak kontrkandydat”. Potem na kilka lat uczynił ten slogan mottem chicagowskiej polityki. Był przy tym najbardziej pozbawionym wyrazu człowiekiem, jaki stąpał po ziemi.
– Dziękuję za przybycie – powiedział burmistrz Clayton, ściskając po kolei dłonie Sloane, Albiego, Ines i Esther. Matt wbiegł na scenę akurat na czas, by jako ostatni podać mu rękę. – Powiem tylko kilka słów, a wy możecie przejść przez pomnik. To będzie tak, jakbyście go pobłogosławili, prawda? Potem was stąd ewakuujemy. Planowane jest nasze wspólne zdjęcie. Teraz? Tak, teraz.
Gestem dał znak fotografowi, który ustawił ich w taki sposób, by za ich plecami było widać pomnik. Matt znalazł się pośrodku i położył dłoń nisko na plecach Sloane. Dziewczyna nie wiedziała, czy na zdjęciu upamiętniającym dziesięciolecie tryumfu nad Mrocznym powinna się uśmiechać. Cały świat zamierzał świętować. Nawet Chicago – miasto, które tak wiele straciło – miało zabarwić rzekę na niebiesko; Wrigleyville spłynie piwem, a kolej metropolitalna wypełni się pijanymi imprezowiczami. Radość była uzasadniona, Sloane też tak uważała, sama zresztą uczestniczyła w tych obchodach przez pierwszych kilka lat, ale dziś przychodziło jej to ze znacznie większym trudem. Mówili jej, że z czasem będzie lepiej, lecz jak dotąd było na odwrót. Wybuchy radości i tryumfu po upadku Mrocznego straciły swoją moc, pozostawiając jedynie dokuczliwe niezadowolenie i świadomość kosztów, jakie przyszło zapłacić za tamto zwycięstwo.
Na zdjęciu się nie uśmiechała. Wróciła na swoje miejsce obok Albiego, podczas gdy Esther tłumaczyła burmistrzowi ideę relacji na Insta!, a Matt zajmował rozmową jego żonę, która zastanawiała się, czy mógłby pojawić się na otwarciu nowej biblioteki w śródmieściu. Ines, jak zwykle podminowana, kołysała nerwowo stopą. Albie położył dłoń na dłoni Sloane i zacisnął palce.
– Wszystkiego najlepszego z okazji kolejnej rocznicy – powiedziała.
– Aha – pokiwał głową. – Wszystkiego najlepszego.
DYREKTYWA NR 70 W SPRAWIE DZIAŁAŃ NA RZECZ BEZPIECZEŃSTWA NARODOWEGO
DO: AGENCJA ŚLEDCZO-BADAWCZA DO SPRAW ZDARZEŃ NADPRZYRODZONYCH (ARIS)
TEMAT: NIEWYJAŚNIONE KATASTROFY W 2004 ROKU
Przyjmując do wiadomości zapis wydarzeń z 2 lutego 2005, w czasie spotkania z Radą Bezpieczeństwa Narodowego prezydent polecił zbadanie katastrofalnych zdarzeń z 2004 roku pod kątem występowania łączących je podobieństw. W świetle braku możliwości wyjaśnienia ww. incydentów konwencjonalnymi metodami, zadanie podlega kompetencjom Agencji Śledczo-Badawczej do spraw Zdarzeń Nadprzyrodzonych (ARIS).
Oczekuje się, że Agencja zajmie się zleconym zadaniem bezzwłocznie, by wstępny raport zaprezentować w czasie kolejnego spotkania Rady Bezpieczeństwa Narodowego. W załączeniu artykuły zgromadzone dotąd przez Radę Bezpieczeństwa Narodowego, dotyczące wzmiankowanych zdarzeń.
Shonda Jordan
Chillicothe Gazette
OFICJALNE RAPORTY DOTYCZĄCE KATAKLIZMU W TOPECE NIE PRZYNOSZĄ WYJAŚNIENIA
JAY KAUFMAN
TOPEKA, 6 MARCA: Najświeższe dane z Topeki w stanie Kansas dotyczące kataklizmu z 5 marca 2004 zawierają informację o dziewiętnastu tysiącach trzystu dwudziestu siedmiu ofiarach śmiertelnych, a władze wciąż nie są w stanie wyjaśnić, co wywołało tę tragedię. Albo są w stanie, jednak z jakichś powodów nie chcą ujawnić nam prawdy.
Poranne prognozy pogody z 5 marca mówiły o zachmurzeniu, około czterech stopniach Celsjusza i dziesięcioprocentowym prawdopodobieństwie opadów. Świadkowie z sąsiednich miejscowości mówią dziś o miejscowych przejaśnieniach i słabym wietrze. Dokładnie cztery minuty po pierwszej po południu pogoda oszalała. Pracownik Narodowej Służby Meteorologicznej powiedział, że w biurze zapanował „kompletny chaos”, przyrządy zwariowały, ludzie krzyczeli.
– Przez kilka minut odczyty były takie, jakby jednocześnie nawiedziły ich tornado, trzęsienie ziemi i huragan. Wartości ciśnienia atmosferycznego to było czyste szaleństwo, a wstrząsy rejestrowano aż w Kentucky. „Nigdy jeszcze czegoś takiego nie przeżyłem”, twierdzi nasz rozmówca, który ze strachu przed utratą pracy zgodził się jedynie anonimowo odpowiedzieć na nasze pytania. Narodowa Służba Meteorologiczna rozesłała do mediów oświadczenie, w którym informuje, że ze względu na dobro toczącego się dochodzenia nie mogą ujawniać żadnych szczegółów wspomnianych zdarzeń.
Przedstawiciele rządu federalnego zajęli podobne stanowisko. Ani Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego, ani Federalna Agencja Zarządzania Kryzysowego nie komentują sprawy. Federalne Biuro Śledcze ogłosiło, że nic nie wskazuje na to, by za tym incydentem stały zagraniczne lub krajowe ugrupowania terrorystyczne, jednak na tę chwilę nie mogą też tego wykluczyć. Również przedstawiciele administracji lokalnej, w tym burmistrz Topeki Hal Foster, który przebywał akurat na urlopie w Orlando na Florydzie, przekazał wyrazy współczucia i kondolencje rodzinom zmarłych, jednak i on mógł jedynie dywagować o tym, co się wydarzyło.
Najwięcej informacji na temat incydentu udało nam się zgromadzić dzięki mieszkańcom. Andy Ellis z Lawrence w stanie Kansas przyjechał tamtego dnia w okolice Topeki z dronem, za pomocą którego kontrolował postępy prac budowlanych przy nowym domu. Nagrane przez niego ujęcia Topeki, które Ellis udostępnił wszystkim mediom ogólnokrajowym, wywołują grozę. Pokazują szkielety budynków, ciała na ulicach i, co najdziwniejsze, brak jakichkolwiek żywych roślin. Opierając się na przekazanych nagraniach, można stwierdzić, że wszystkie drzewa w Topece obumarły i straciły liście.
Brak konkretnych wyjaśnień podsyca teorie spiskowe, takie jak inwazja obcych, nieudane eksperymenty rządowe, próby stosowania nowej broni masowego rażenia czy nieznane dotąd zjawiska atmosferyczne wywołane zmianami klimatu. Rozprzestrzeniająca się histeria skłania niektórych ludzi do budowy schronów pod domami albo opracowywania planów ewakuacji, które zakładałyby jak najszybsze oddalanie się od centrum miasta, zamiast szukania tam schronienia.
– Potrzebujemy odpowiedzi – mówi Fran Halloway, mieszkanka Willard, jednego z miasteczek leżących w pobliżu Topeki, które ominęła zagłada. – Mamy prawo wiedzieć, dlaczego nasi bliscy stracili życie. I nie spoczniemy, dopóki się nie dowiemy.
Portland Bugle
KATAKLIZM UDERZA W PORTLAND;
DZIESIĄTKI TYSIĘCY OFIAR
ARJUN PATEL
PORTLAND, 20 SIERPNIA: Zjawisko atmosferyczne, które dnia 19 sierpnia dotknęło Portland w stanie Oregon, wywołując powodzie, niszcząc zarówno domy mieszkalne, jak i wyższe budynki, wstępnie sklasyfikowano jako huragan. Jeśli te informacje się potwierdzą, będzie to pierwszy huragan tropikalny w historii, który uderzył w Zachodnie Wybrzeże.
Wstępne szacunki mówią o około pięćdziesięciu tysiącach ofiar, co sprawia, że ten najtragiczniejszy jak dotąd naturalny kataklizm w historii Stanów Zjednoczonych wyprzedza nawet kataklizm z Topeki, który kosztował życie niemal dwudziestu tysięcy osób. Dotychczas nie pojawiły się jednoznaczne wyjaśnienia tamtych zdarzeń.
Kataklizm pogodowy z Portland wprawił w zdumienie meteorologów, którzy brak huraganów nad Pacyfikiem przypisywali dotychczas niskim temperaturom oceanu. „Huragany karmią się wysoką temperaturą wody”, tłumaczy doktor Joan Gregory, profesor meteorologii z Uniwersytetu Wisconsin-Madison. „Jednym z czynników, które mogą być odpowiedzialne za to, co się stało, są zmiany klimatyczne, lecz jak dotąd brakuje pomiarów wskazujących na znacząco podwyższoną temperaturę wody Oceanu Spokojnego. Wygląda to więc na anomalię pogodową”.
Trwa intensywna akcja ratunkowa, o której będziemy informowali na bieżąco. W czwartek o ósmej wieczorem planowane jest upamiętnienie ofiar czuwaniem ze świecami na Pioneer Courthouse Square.
Rochester Observer
W SERCU ŻYWIOŁU DOSTRZEŻONO JAKĄŚ POSTAĆ;
KOLEJNE RELACJE NA TEMAT MROCZNEJ POSTACI PRZYCZYNIAJĄ SIĘ DO ROZPRZESTRZENIANIA SIĘ TEORII SPISKOWYCH.
CARL ADAMS
ROCHESTER, 7 GRUDNIA: „Wszędzie panował kompletny chaos”, mówi Brendan Peterson z Sutton w stanie Minnesota, jeden z ocalałych z niedawnego ataku na Minneapolis, który kosztował życie osiemdziesięciu pięciu tysięcy ludzi. Mężczyzna znajdował się w centrum zniszczenia i widział, jak huraganowy wiatr porywa wszystko na swojej drodze. „Tuż przede mną jakąś kobietę rozerwało dosłownie na strzępy”, wspomina, a kiedy mówi, drżą mu ręce. „Nigdy wcześniej nie widziałem niczego podobnego. Nigdy, nawet na filmach”.
Brendan twierdzi, że ocalenie zawdzięcza czystemu przypadkowi i nie jest w tym przeświadczeniu osamotniony. Relacje innych osób, którym udało się przeżyć, pełne są budzących grozę opisów śmierci, obfitujących w coraz bardziej krwawe szczegóły. Wszystkie łączy za to jedno: każdy z ocalonych widział postać poruszającą się pewnym krokiem pośród zniszczenia.
„Możliwe, że to była kobieta”, mówi George Williams, inny z mieszkańców Sutton, sąsiad Brendana Petersona. „Nie dam głowy, ale na pewno ktoś tam był. Najdziwniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałem”.
Katastrofa została sklasyfikowana przez rząd federalny jako „atak”, jednak dotychczas nie udało się wskazać osób, które by za niego odpowiadały. W internecie krążą najróżniejsze teorie, zaczynając od prawdopodobnych (terroryści, agenci wrogich państw), a kończąc na kompletnie fantastycznych (kosmici, okrutni bogowie).
„Ona była ledwie widoczna”, doprecyzowuje Brendan, mówiąc o postaci, którą zobaczył podczas ataku na Minneapolis. „Mroczna od stóp do głów. Nie zwariowałem. Wiem, co widziałem”.