Wyjątkowo podejrzani i całkiem uroczy - Hibbert Talia - ebook + książka

Wyjątkowo podejrzani i całkiem uroczy ebook

Hibbert Talia

3,8

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Bradley Graeme jest prawie idealny: gwiazda sportu, (wystarczająco) dobrze radzi sobie ze swoim OCD i osiąga najlepsze wyniki w nauce, chociaż nie tak wysokie jak Celine Bangura.

Kiedyś byli najlepszymi przyjaciółmi. Brad jednak zadecydował, że jest zbyt fajny, by spędzać z nią czas. Dosłownie porzucił ją, aby dołączyć do reszty popularnych uczniów. Przynajmniej tak to widzi Celine. Teraz jedyne co ich łączy to szkolna rywalizacja i okazjonalne okazywanie pogardy.

Kiedy więc Celine dostaje się do prestiżowego programu, który składa się z dwóch survivalowych wizyt w brytyjskich lasach, nie spodziewa się, że Brad też się w nim znajdzie.

Główna nagroda jest warta wysiłku. Ani Brad, ani Celine nie mogą pozwolić sobie na to, aby pełne stypendium na studia licencjackie, uciekło im sprzed nosa. Czy ta leśna przygoda ponownie zbliży ich do siebie?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 346

Oceny
3,8 (29 ocen)
7
11
8
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
sobczak_klaudia

Dobrze spędzony czas

Postać Bradleya ratuje tę książkę, bo główna bohaterka lubi irytować czytelnika. Ale mimo to polecam!
00
Lenii

Całkiem niezła

Niezła
00
lili_zileono_mi

Dobrze spędzony czas

Bradley, prawie, chodzący ideal, wspaniały uczeń otoczony wianuszkiem popularnych uczni. Kiedyś przyjaźnił się z Celinę, jednak według dziewczyny porzucił ją, dla nowych znajomych. Gdy dziewczyna dostaje się do prestiżowego programu dla zdolnych uczniów, jest w nie małym szoku, okazuje się że Bradley również się tam dostał i są na siebie skazani. Każdemu z nich zależy na zdobyciu stypendium, nie mogą przepuścić takiej okazji, a ich rodzice nalegają by się wspierali. Co wyniknie z wspólnego, przymusowego, czasu tej dwójki? Czy są w stanie znów się zaprzyjaźnić i wspierać? Bradley cierpi na zaburzenia obsesyjno-kompulsywne, jednak dzięki terapii radzi sobie wspaniale. Bardzo podobał mi się sposób opisania tego jak chłopak świetnie sobie z nimi radzi, jak bliscy go wspierają, chodź on nie zawsze od razu był w stanie to dostrzec. To co dzieje się między nim i Celine nie raz też jest utrudnione przez jego przypadłość, oraz przeszłość dziewczyny i to jak ona próbuje sobie z nią poradzi...
00
alabomba

Z braku laku…

Nie mogłam się wciągnąć
00
gonick

Całkiem niezła

Główna bohaterka jest tak irytująca, że nawet fajny styl autorki nie pomógł w przebrnięciu
00

Popularność




Tytuł oryginału: Highly Suspicious and Unfairly Cute

Redakcja: Maria Śleszyńska

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Marta Stochmiałek, Beata Kozieł

Jacket art © 2023 by Mlle Belamour

Jacket design by Casey Moses

Grafika na okładce i w tekście/ptaki: Shutterstock

© 2023 by Talia Hibbert

All rights reserved including the right of reproduction in whole or in part in any form. This edition published by arrangement with Random House Children’s Books, a division of Penguin Random House LLC.

© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2024

© for the Polish translation by Marta Ziegler

ISBN 978-83-287-3092-2

You&YA

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2024

–fragment–

Dla Sama,

mojej szkolnej miłości

OD AUTORKI

W niniejszej historii znajdują się wątki porzucenia przez rodzica, ukazano również życie z zaburzeniami obsesyjno-kompulsyjnymi. Mam nadzieję, że udało mi się podejść do doświadczeń moich bohaterów z troską, na jaką zasługują oni oraz wy, drodzy czytelnicy.

W książce znajdują się również opisy fikcyjnych lasów, które stworzyłam inspirując się tymi prawdziwymi. Bardzo przepraszam za wszelkie geograficzne nieścis­łości. Na swoją obronę powiem, że zrobiłam to, by było bardziej wzruszająco.

ROZDZIAŁ 1

CELINE

To dopiero pierwszy dzień szkoły, a ja już zostaję zmuszona do udzielania się towarzysko.

– Mówię śmiertelnie poważnie – odzywa się Nicky Cassidy. Jego oczy są szeroko otwarte, a sprana od nowości koszulka poplamiona czymś, co wygląda jak sos pomidorowy. – Juice WRLD żyje, Celine. Świat powinien o tym wiedzieć.

Moje konto na TikToku ma 19806 obserwujących – zapraszam na @SwiatWedlugCeline, zbliżycie mnie do dwudziestu tysięcy – więc Bóg jeden wie, w jaki sposób mam o czymkolwiek poinformować cały świat. Poza tym robię filmiki o UFO i szczepionkach (konkluzja: wierzę i w jedno, i w drugie), i o tym kolesiu, który porwał samolot i dosłownie zniknął z pieniędzmi z okupu. Nie tworzę treści o tragicznych śmierciach, bo to nieprzyzwoite i tandetne.

Poza tym nie robię filmików na życzenie. Na Boga, jestem teoretyczką spisków. Musi być w tym choć odrobina splendoru, bo inaczej po co to robić?

– Sorry, Nicky – rzucam. – Odpowiedź nadal brzmi „nie”.

Jest zbulwersowany moim brakiem wrażliwości w tej sprawie.

– Chyba żartujesz.

– Niemal nigdy.

– W porządku. Skoro ty nie chcesz powiedzieć prawdy, ja to zrobię. Twój TikTok i tak jest gówniany – mówi i zmywa się, zostawiając mnie samą na drodze przez teren szkoły.

I na tym kończą się nadzieje mamy, że w tym roku znajdę sobie więcej znajomych.

Cóż. Wdycham ciepłe wrześniowe powietrze i samotnie przemierzam kręte szkolne ścieżki. Akademia Rosewood to chaotyczny labirynt, ale jestem w ostatniej klasie, więc znam ją tak dobrze jak dyskografię Beyoncé. Pięć minut zajmuje mi dojście do Szopy Pracza, czyli naszej stołówki/części wspólnej dla uczniów ostatnich klas. To malutki, zatęchły budynek, który aż prosi się o wyburzenie. Zajmuję swój stolik przy tablicy ogłoszeń i zabieram się do bardzo ważnego zadania, jakim jest ignorowanie wszystkich dookoła.

Siedzę w telefonie, montując materiał o krowach, który nagrałam w zeszły weekend do filmiku na temat kanibalistycznych bydlęcych władców, którzy być może trzymają kopyto na przemyśle wołowym, gdy na krzesło obok mojego wsuwa się moja najlepsza przyjaciółka, wymachując mi przed twarzą połyskującą ulotką.

– Widziałaś to? – pyta Michaela, a jej różowe loki podskakują z ekscytacji.

– Nie – odpowiadam – a jeśli wybijesz mi tym oko, to nigdy nie zobaczę.

– Nie bądź taka ponura. Spójrz. – Uderza o stolik dłonią z ulotką. – Katharine Breakspeare! – mówi, po czym stuka o zęby piercingiem na języku, co jest jej autorską wersją teatralnego gestu upuszczenia mikrofonu na ziemię.

To działa. Rzucam się na połyskujący kawałek papieru, jakby był talerzem nachosów.

Oto i ona: Katharine Breakspeare, z surowym wyrazem twarzy (Katharine nie ma ochoty na żadne kobiece uśmiechy, dziękuję bardzo) i idealnie ułożonymi włosami. W „Vogue’u” ukazał się cały artykuł na temat tej fryzury, co jest absurdalne, biorąc pod uwagę fakt, ze Katharine znana jest ze swojej pionierskiej kariery w dziedzinie praw człowieka. Jest tak cholernie cool, że komentatorzy nazywają ją Jamesem Bondem sali sądowej; w ciągu ostatnich pięciu lat wygrała co najmniej trzy głośne sprawy o znaczeniu międzynarodowym i kupiła matce dom na jej rodzinnej Jamajce, by mogła tam zamieszkać na emeryturze. A „Vogue” pisze o jej włosach. To znaczy jasne, jej włosy są doskonałe, ale dajcie spokój.

Katharine Breakspeare jest ideałem, a ja kiedyś będę taka jak ona i wybuduję swojej mamie dom w Sierra Leone.

Mrużę oczy, studiując ulotkę.

– „Zgłoś się do Programu Udoskonalenia Breakspeare” – czytam. – Chodzi o ten jej obóz? Ale on jest tylko dla studentów na licencjacie.

– Już nie. – Minnie szczerzy zęby, stukając palcem w słowa na ulotce. – „Nagradzany program doskonalenia nauczania zaprasza również uczniów w wieku od szesnastu do osiemnastu lat…”

– „…po raz pierwszy w historii” – kończę zdanie. – „Wyróżnij się z tłumu, kultywuj relacje z prestiżowymi pracodawcami i uzyskaj szansę na zdobycie pełnego stypendium uniwersyteckiego…” – Usta mi drętwieją. Zasycha w gar­dle. Nerwy się smażą. – Muszę się czegoś napić.

Michaela jest tancerką; nigdzie nie rusza się bez obrzydliwie ciężkiej dwulitrowej butelki z wodą.

– Proszę – odpowiada radośnie i powoduje niewielkie trzęsienie ziemi, uderzając nią o stół.

– Skąd to masz? – pytam pomiędzy gorączkowymi łykami, potrząsając Złotą Ulotką Życiowej Szansy.

– Z gabinetu pana Darlinga.

– Z gabinetu… Minnie. Jest pierwszy dzień szkoły. Jakim cudem masz już z nim na pieńku?

– Nie mam – odpowiada z przesadną powagą. – To było wstępne ostrzeżenie. No wiesz, „Michaelo, musisz się w tym roku skupić na nauce, inaczej umrzesz bezdomna pod mostem w wieku dwudziestu pięciu lat”. Takie tam zwyczajowe gadki na podniesienie morale.

– Och, kochana. To nieprawda. On zwyczajnie zazdrości ci fantastycznych włosów i ogromnego mózgu.

– Przestań. Wiesz przecież, że go nie słucham. Mam większe plany. – To prawda. Minnie będzie niczym Jessica Alba w Honey, ulubionym filmie mojej starszej siostry, z tym że o wiele fajniejsza i naprawdę ciemnoskóra. Przyjaciółka mruga do mnie i stuka palcem w papier. – Tak jak ty – dodaje.

Nieprawda. Moim wielkim planem jest właśnie skupienie się na nauce, bo dzięki temu dostanę się na świetny wydział prawa w Cambridge, a potem zdobędę cały świat.

Ale ja to już sprawdziłam i czytałam fora: firmy, włączając w to kancelarie adwokackie, zabijają się o ludzi po obozie Breakspeare, z uwagi na to, że program ten tworzy wyjątkowo zdeterminowanych i zdolnych kandydatów, których ambicja i umiejętności są godne reputacji samej Katharine. Jej program różni się od innych, polegających na zapamiętywaniu treści podręczników i zbieraniu doświadczenia zawodowego. Program Breakspeare polega na porzuceniu cię w dziczy, gdzie próbujesz przeżyć i, w idealnych warunkach, doskonale sobie poradzić, a to wszystko z całą pewnością ma jakiś logiczny cel. (To prawda, że nie za dobrze pamiętam szczegóły, ale ufam, że Katharine wie, co robi).

Natura to nie moja rzecz – już nie. Ale jestem gotowa płukać gardło wodą ze stawu, by zbliżyć się do tej szansy choćby dla samej renomy, nie mówiąc już o stypendium. A więc tak wyglądają moje plany na ostatni rok szkoły. Żegnajcie, dodatkowe zajęcia z łaciny i wolontariacie u weterynarza.

Czas zrobić w kalendarzu miejsce na biwakowanie z Katharine.

Według ulotki wszyscy zainteresowani mogą wziąć udział w spotkaniu w Nottingham pod koniec tygodnia. Odwracam kartkę w poszukiwaniu mapy, ale widzę jedynie kod QR z napisem „RSVP” oraz logami zaangażowanych firm. Lista jest długa. Są na niej ogromne firmy, takie jak drogeria Boots, oraz inne – mniejsze, ale znaczące, na przykład Games Workshop, widzę też sporo kancelarii, co jest…

Oj.

Kancelaria mojego taty jest jednym ze sponsorów.

Minnie widzi moją minę i podąża za moim wzrokiem.

– Co? Co? – Mruży oczy i wbija wzrok w ulotkę.

– Załóż okulary, Michaelo – mruczę ostro pod nosem.

– Nie mogę, patrz, co mam na oczach – odpowiada, trzepocząc sztucznymi rzęsami (mam wrażenie, że aż mnie zawiało), po czym czyta na głos:

– Lawrence, Needham i Soro, prawo spółek, rok założenia tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty ósmy.

Przełykam ślinę. Znów zaschło mi w gardle. Sięgam po wodę.

– Ej, ej, ej – mówi Minnie. – Ona jest mi potrzebna, wiesz? Chcesz, żebym wyschła jak śliwka? – Odbiera mi swoją przeogromną butelkę i dodaje:

– Soro. Dlaczego to brzmi znajomo? Soro, Soro…

– Mój ojciec tam pracuje.

Minnie się krzywi. Jest moją najlepszą przyjaciółką, więc wiemy o swoich rodzinach wiele. Ja na przykład wiem, że jej babcia jest lesbofobiczną krową, a ona wie, że mój tata dziesięć lat temu zostawił nas dla swojej drugiej rodziny, a ja nie widziałam się z nim od tamtej pory. Zwyczajne dziewczyńskie sprawy. Minnie wykrzywia twarz i piszczy:

– Może sponsorujące firmy nie będą zbyt zaangażowane?

– Szczerze, w ogóle mnie to nie obchodzi. – Nie kłamię. To on ma się czego wstydzić. A ja jestem chlubą tej rodziny.

A nazywamy się Bangura, nie Soro.

Składam ulotkę i wkładam ją do torby pomiędzy strony podręcznika, by się nie pomięła.

– Pomyślę o tym. Dzięki, Min.

Przesyła mi buziaka w momencie, gdy rozbrzmiewa dzwonek, wstajemy więc, by pójść na lekcje. Dopiero wtedy zdaję sobie sprawę z tego, kto wszedł do Szopy Pracza, gdy rozmawiałyśmy.

Jest tu Bradley Graeme.

To znaczy jest tu też mnóstwo innych ludzi, ale on się wyróżnia jako Król Bezużyteczności. On i jego wpatrujący się w niego z zapartym tchem fanklub usadowili się przy tym samym stoliku, co zwykle – jak najdalej od gabinetu opiekuna – co pozwala im na łamanie wszelkich zasad.

Przykład: Bradley Graeme właśnie odbija głową Kompletnie Zakazaną Piłkę do Nogi. Jego krótkie połyskujące sprężynki podskakują, a uśmiech jest szeroki i beztroski – tak uśmiechają się tylko naprawdę okropni ludzie.

Minnie nachyla się do mnie, gdy ich mijamy.

– Myślisz, że Brad składa papiery na Cambridge?

– Oczywiście, że tak – odburkuję. Przecież nie straciłby szansy na to, by się popisać.

– Czyli możesz się z nim widywać podczas rozmów z kandydatami i tak dalej, prawda?

Uch. Oby nie.

– Nie obchodzi mnie to, przestań się na niego gapić.

Minnie unosi brew.

– Ty zaczęłaś.

Cóż. Kto mógłby się oprzeć patrzeniu na Bradleya? Jest tak wkurzający, że irytacja, jaką wzbudza, posiada swoje własne pole grawitacyjne.

Jego fanklub składa się w siedemdziesięciu procentach z chłopaków z drużyny piłkarskiej, a w trzydziestu z dziewczyn, których rodzice płacą za ich olbrzymie garderoby wypełnione ciuchami z Depopa. Co równa się stu procentom szczupłych ludzi o nieskazitelnych cerach, którzy nieironicznie ćwiczą tiktokowe choreografie i spędzają weekendy na byciu nijakimi i obściskiwaniu się na domówkach. A teraz patrzą jak urzeczeni na tę jego błazenadę, jakby nigdy w życiu nie widzieli piłki. Wszyscy, z wyjątkiem Jordana Coopera, który przewraca oczami, łapie piłkę w powietrzu i mówi swoim płaskim amerykańskim akcentem:

– Daj spokój albo zajmie się tobą pan Darling.

Pan Darling to opiekun naszego roku, wiecznie spięty nauczyciel geografii, który zatrzymuje ludzi po lekcjach tak często, jakby mu za to płacono.

Bradley śmieje się, jakby niczego na świecie się nie bał – co jest absolutnym kłamstwem. Ale ja i tak zawsze wierzyłam, że jest sztuczny, fałszywy i zrobiony w całości z niszczącego ziemię plastiku, więc… to by się zgadzało.

Właśnie jestem w trakcie odwracania od niego mojego przepełnionego pogardą wzroku, gdy Bradley – jak zwykle uciążliwy do szpiku kości – podnosi wzrok i przyłapuje mnie na tym, że na niego patrzę. Świetnie. Przesyłam mu swoje najpaskudniejsze spojrzenie, ale jego uśmiech ani drgnie.

W zasadzie to nawet staje się jeszcze szerszy. Brad unosi brwi, a ja praktycznie czytam mu w myślach: Znów się na mnie gapisz, Bangura?

Miażdżę go wzrokiem. Chciałbyś.

Jego uśmiech zmienia się w ironiczny uśmieszek.

Uch.

•••

BRAD

Wrzesień powinien być rześki i świeży jak puste strony mojego nowego notatnika, ale na razie jest ponury i cholernie gorący. Gdy w porze lunchu Max Donovan zaciąga ekipę na boisko i pyta: „Pięciu na pięciu?”, patrzę na niego, jakby się urwał z choinki. Czy on chce, żebym zapocił swoje ciuchy na pierwszy dzień roku szkolnego?

– Nie, dzięki – odpowiada Jordan, podczas gdy ja nadal kontempluję horror, jakim byłby nieplanowany mecz. Jemu nie przeszkadza spocenie się w mundurku, zależy mu jedynie na tym, żeby jego Yeezym nic się nie stało.

Donno przewraca oczami i kopie do mnie piłkę.

– Bradku, grasz?

Nie, ale nie mogę oprzeć się pokusie, by nie dopuścić, aby spadła na ziemię. Najpierw podbijam piłkę prawą stopą, potem lewą, kolanem, a na końcu klatką piersiową.

– Nie, dzięki – odpowiadam, po czym zaczynam od nowa.

– Ale się popisujesz – mruczy pod nosem Jordan.

Pokazuję mu język i podaję do Donna, który parska kpiąco.

– Jezu, ale z was para wymoczków. – Jest naszym kapitanem, posiadaczem zabójczej lewej nogi, opadających na czoło złotych włosów i błyszczących niebieskich oczu. Jego uśmiechy zawsze są szerokie i prześmiewcze, ledwo ukrywają kły. Kiedyś potwornie mi się podobał. – A co z resztą jełopów?

Chłopaki kręcące się po naszym prowizorycznym boisku praktycznie stają na baczność. Do ich przepełnionych czcią spojrzeń idealnie pasowałby sztywny salut i chór głosów krzyczący: „Tak jest!”. Donno ma problem ze swoim ego – jestem uprawniony, by o tym mówić, bo sam mam problem z ego – a drużyna wcale mu w tym nie pomaga.

Ja i Jordan zostawiamy ich na boisku. Na jego skraju rośnie wierzba płacząca, której chłodny, zielony cień wzywa moje imię.

Pięć minut później od reszty osłania nas kurtyna z liści. Kładę się z głową na plecaku i otwieram mój zużyty egzemplarz Wszystkich wskaźników czerwonych. Znów czytam Pamiętniki Mordbota, głównie po to, by zadręczać się faktem, że nigdy nie napiszę nic tak dobrego.

A być może w ogóle nic nie napiszę.

Ale nie pozwalam sobie na te defetystyczne myśli. Doktor Okoro nauczyła mnie, by nie zapraszać ich na herbatkę.

– Hej, Brad – odzywa się nagle Jordan. – Co sądzisz o Minnie Digby?

Podnoszę wzrok znad książki.

– Minnie Digby?

– Taaa. – Spuszcza wzrok, prawdopodobnie w nadziei, że burza loków przykryje rumieniec na jego śniadych policzkach. – No wiesz, to ta, która trzyma się z…

– Wiem, z kim trzyma się Michaela Digby.

Jordan znów ironicznie się uśmiecha.

– No tak. Oczywiście, że wiesz.

– Jestem dobrym przyjacielem, więc zignoruję ten komentarz. – Jordan ma pokręcony umysł, w którym rodzą się szurnięte teorie na temat mnie i osób, których nie zniżę się nazwać. (Dobrze, w porządku: ta osoba nazywa się Celine Bangura i jest moją arcywroginią. Zadowoleni?).

Zamykam książkę – co jest prawdziwym poświęceniem, biorąc pod uwagę, że Mordbot właśnie zastanawia się, czy nie oderwać komuś ręki – i próbuję odpowiedzieć na jego pytanie.

– Myślę… – Że Minnie Digby kiepsko dobiera sobie znajomych. Że jeśli kiedykolwiek ośmieli się nie zgodzić ze swoją wspaniałą przywódczynią na jakikolwiek temat, zostanie z prędkością światła wyrzucona na bruk. Że…

Nie mogę jednak powiedzieć tego na głos.

Odsuwam na bok swoją zupełnie uzasadnioną i słuszną nienawiść i mówię coś istotnego.

– Myślę, że Minnie jest lesbijką.

– Co? – skrzeczy Jordan. – Chcesz przez to powiedzieć, że wydaje ci się, że jest lesbijką, czy…

– Chcę przez to powiedzieć, że tak słyszałem. – Poza tym mam świetny gejdar, a ona wysyła zasilane energią słoneczną tęczowe stroboskopowe światła, ale o tym nie będę wspominał.

– Ach. – Entuzjazm mojego przyjaciela opada.

– Hej, mogę się mylić. Skąd ją w ogóle znasz?

Wzdycha.

– Mam z nią w tym roku literaturę. Powiedziała wczoraj coś o toksycznym kanonie i o tym, że literacki gatekeeping w połączeniu z bezdusznym cisheteroseksistowskim rasistowskim kapitalizmem zatruwa zachodnią kulturę kreatywną. – Monotonny zwykle ton Jordana jest teraz odrobinę ożywiony, co oznacza, że cały się ślini z fascynacji.

– W porządku, Minnie Digby. Na pewno wszyscy byli zachwyceni. – To nie jest najbardziej progresywna szkoła na świecie. Chcę przez to powiedzieć, że znajduje się ona na granicy konserwatywnej gminy i połowa naszych kolegów powtarza wszystko, co powiedzą im ich dziani rodzice.

– Pani Titherly chciała ją udusić – odpowiada rozmarzony Jordan. Może się zakochał. Może Minnie jest biseksualna tak jak ja, i ma u niej szansę. W końcu jest całkiem uroczy. Wiem, że nie wszystkie dziewczyny lubią niskich chłopaków, ale mam nadzieję, że Michaela jest na to za bardzo oświecona. Za dziesięć lat mógłbym opowiedzieć na ich weselu anegdotkę o tej chwili.

Już to widzę: mam idealny garniak, a wszystkie moje żarty, które opowiadam jako świadek, trafiają idealnie w punkt. Celine jest świadkową, ale niestety nie ma jej z nami, bo wślizgnąłem się do jej pokoju i wyłączyłem jej budzik w telefonie. A potem zamknąłem pokój od zewnątrz.

Parskam dyskretnie i odpowiadam:

– Jeśli ci się podoba, to się do niej odezwij.

– Jak?

– Na przykład: „Hej, Minnie, ja też nienawidzę Dickensa. Chodźmy na naleśniki”.

– Nie no, stary, nie Dickensa. Wszyscy kochają Dickensa.

To nie może być prawda. W zeszłym roku musiałem przeczytać Opowieść o dwóch miastach i prawie wydłubałem sobie oczy.

– W każdym razie… – Jordan powrócił do ponurego nastroju. – Nie wiem, czy mi się podoba. Chcę tylko wiedzieć, co ty o niej myślisz.

– I co potem? Napiszesz list do jej rodziców z pytaniem, czy możesz ją zabrać do muzeum?

Wybucha śmiechem.

– Wal się. – Dzwoni dzwonek, a nasza dwójka wydaje z siebie jęk. – Co masz teraz?

– Filozofię. – I jest na nią dziś o wiele za gorąco. Kryzysy egzystencjalne powinno się omawiać w deszczowe dni; radosne promienie słońca psują całą atmosferę. – A ty masz okienko, tak?

– Tak.

Uśmiecham się szeroko.

– To odprowadź mnie pod klasę, ziomuś.

– Nie. Widzimy się na piłeczce.

Uch.

– Jordan, umawialiśmy się. Musisz przestać tak mówić.

Parska.

– Nie mam zamiaru mówić fut…

Jakby na zawołanie przez liście wierzby przelatuje futbolówka i uderza w ziemię pomiędzy nami.

– Dość tych plotek, drogie panie – woła Donno, który wpada tuż za nią.

– Ej. – Jordan marszczy brwi. – Nie nazywaj nas tak. Masz być przecież kapitanem drużyny.

– Owszem, używam więc motywacyjnego języka, byście się podnieśli z tyłków. – Donno wyciąga rękę, by pomóc mi wstać. Przyjaźń z nim przypomina posiadanie jako zwierzątka domowego jadowitego węża, który kocha cię tak bardzo, że kąsa tylko raz w roku. Gdy miałem trzynaście lat, to dzięki niemu przestałem się czuć, jakbym był zupełnie sam. Teraz mam siedemnaście, a Donno cholernie mnie wkurza, ale mogę na niego liczyć, a on może liczyć na mnie. Nawet jeśli czasem sam to utrudnia.

– Masz filozofię z Taylorem? – pyta, podciągając mnie wyżej.

– Tak, czemu?

– Ja też. – Klepie mnie po plecach i odbiega, by dołączyć do reszty grupy.

– Myślałem, że jesteście w różnych klasach? – zauważa Jordan.

– Tak było w zeszłym roku. – Najwyraźniej zmienił się plan.

Nawet wiedząc, że mam lekcje z Donnem, łączę kropki dopiero po drugiej stronie kampusu, przy klasie pana Taylora. Skoro maleńka grupa, z którą Donno ma filozofię, połączyła się z moją, zgadnijcie, z kim będę w tym roku dyskutował o Voltairze?

Z Celine Bangurą.

Stoję w drzwiach i gapię się na nią jak jakiś oblech. Nie zauważa mnie, bo rozmawia z Sonam Lambą, więc chociaż raz patrzę, jak się uśmiecha, a nie wykrzywia twarz w grymasie. Na pulchnych policzkach ma chyba jakiś róż, który odcina się na jej ciemnobrązowej skórze. Jej warkoczyki są długie i gęste. Opadają na ławkę, tworząc niemal czarną sadzawkę, z kolei jej twarz okala kilka neonowozielonych kosmyków.

Ogólnie rzecz biorąc, wygląda tak jak zawsze – czyli jak okropna, paskudna osoba, której nie jestem w stanie znieść.

– Przykro mi – mówi do Sonam – nie mogę. W czwartkowy wieczór jestem zajęta. W zasadzie może cię to zainteresuje. – Zaczyna grzebać w torbie. – To ulotka programu udoskonalającego, prowadzonego przez Katharine Breakspeare. Kojarzysz ją? Powinnaś przyjść.

Widzicie, Sonam jest bardzo spoko, dlatego nigdy nie byłem w stanie zrozumieć, dlaczego się kumplują. Celine jest krytyczna; Sonam jest zawsze wyluzowana. Celine chce być ponad wszystkimi; Sonam jest wirtuozką skrzypiec, noszącą epickie fioletowe okulary i niesamowite gotyckie buty, z powodu których stawia ciężkie kroki, a to wszystko sprawia, że jest lepsza od Celine (która stawia ciężkie kroki, nie mając fajnych butów). I co najważniejsze, Celine uważa, że jest królową wszechświata, więc to całkiem zabawne, gdy Sonam odpowiada:

– Eee, nie.

– Ale będzie świetnie – nalega Celine. – Ten program ma świetną reputację. Jeśli się do niego dostaniesz, będziesz mogła sobie to dodać do papierów na studia…

Gadanie o składaniu papierów na studia w pierwszy dzień szkoły jest bardzo w stylu Celine. Jestem pewien, że aplikuje tylko na Oxford lub Cambridge, albo nawet na Harvard, i jest przekonana, że się dostanie, bo jest taka mądra i taka wyjątkowa, i…

– O, Bradley! – Pan Taylor zauważa mnie, a jego okrągłe policzki rumienią się od ciepła. – Prawdopodobnie jesteś ostatnim pasażerem rozpoczynającym naszą szlachetną podróż w kierunku filozoficznych odkryć.

Wszyscy podnoszą na mnie wzrok. Odklejam spojrzenie od Celine, jakby była oślepiającym mnie słońcem.

– Eee, tak. Dzień dobry.

– A więc! – krzyczy nauczyciel szekspirowskim głosem, który nie pasuje do jego kościstej sylwetki. – Chodź, chodź, nie zwlekaj! Siadaj i zaczynamy.

Pan Taylor to świetny gość, więc z przyjemnością zrobiłbym to, o co poprosił. Ale ostatnie wolne miejsce jest obok Celine.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

You&YA

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz