Z zimną precyzją - Michael Tsokos - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Z zimną precyzją ebook i audiobook

Michael Tsokos

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

19 osób interesuje się tą książką

Opis

Ebook zawiera również opowiadanie Zimna kraina, będące pierwszą sprawą Sabine Yao – lekarki medycyny sądowej!

Trzymający w napięciu thriller autorstwa Michaela Tsokosa – bestsellerowego autora i lekarza medycyny sądowej!

Sabine Yao, jako nowa zastępczyni kierownika wydziału medycyny sądowej w Berlinie, otrzymuje swoją pierwszą sprawę. Żona znanego chirurga plastycznego – Rodericha Krachta – została uduszona w swojej wilii w ekskluzywnej berlińskiej rezydencji. Ponieważ Roderich to wpływowy człowiek, mający wielu prominentnych przyjaciół, którzy dyskretnie korzystali z jego usług, sprawa szybko osiąga kręgi polityki i sądownictwa. Organy prowadzące dochodzenie nie mogą popełnić żadnych błędów.

Kiedy w innej sprawie, która może mieć związek z morderstwem, pojawiają się rozbieżności, Sabine zdaje sobie sprawę, że odtąd musi postępować z najwyższą ostrożnością. Morderca zdaje się jednak być o krok przed Sabine. Nie cofnie się przed niczym…

Mroczny thriller, który zagłębia się w tajniki sądowej medycyny i kryminalistyki.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 463

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 34 min

Lektor: Janusz Zadura
Oceny
4,2 (33 oceny)
17
8
6
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
annym20

Dobrze spędzony czas

To ciężka książka, nawet nie przez tematykę, choć osoby wrażliwe mogą mieć trudności z czytaniem o zwłokach, ich krojeniu, wnętrznościach, szczątkach i całą resztą mało przyjemnych rzeczy związanych ze śmiercią i ofiarami przestępstw. Ale nie dlatego ta pozycja jest ciężka – bardziej dlatego, że w dużej mierze skupia się na pracy służb, a więc zawiera dużo suchych faktów, szczegółów dotyczących prowadzonych postępowań, przeprowadzanych czynności z sekcji, informacji, powiedzmy, fachowych, trudnych do zrozumienia dla zwykłego czytelnika. Przy tym mało jest tu jakieś akcji, sprawcy od początku można się domyślić, fabuła zdaje się przegadana, jest też sporo wtrąceń, opisów, co może utrudniać czytanie. Jeśli więc ktoś nie lubi takich typu książek, to do końca pewnie nie dotrze. Mnie się jednak podobało. Ciekawie były zobaczyć, jak pracuje się od środka, jak detale przesądzają o wykryciu sprawcy, odtworzeniu sceny zbrodni, nawet po wielu latach. To naprawdę intrygujące, gdy się pomyśli, ja...
20
Moni_Dana

Dobrze spędzony czas

Fajna lektura. Nie porywa akcją, ale wiedza z zakresu medycyny sądowej jest mega!
00
Weganka_i_Tajga

Dobrze spędzony czas

Ciekawa książka, dużo szczegółów śledztwa i ciekawostek z zakresu oceniania czasu zgonu.
00
burgundowezycie

Dobrze spędzony czas

„Z zimną precyzją” Michaela Tsokosa to świetny thriller medyczny, który wyróżnia się na tyle innych, dzięki autentyczności płynącej z doświadczeń autora – wybitnego patologa sądowego. Powieść, wraz z opowiadaniem „Zimna kraina”, wprowadza nas w mroczny świat medycyny sądowej, gdzie kluczowe znaczenie mają najmniejsze szczegóły, a odkrywanie prawdy wymaga nie tylko fachowej wiedzy, ale także nieustępliwości i odwagi. Główna bohaterka, Sabine Yao, zastępczyni kierownika wydziału medycyny sądowej w Berlinie, to postać, która od początku wzbudza szacunek swoim profesjonalizmem i determinacją. Jej pierwsza sprawa dotyczy brutalnego zabójstwa żony Rodericha Krachta, znanego i wpływowego chirurga plastycznego. Kobieta została uduszona w swojej rezydencji, a sprawa szybko nabiera rozgłosu, ponieważ mąż ofiary ma wielu wysokopostawionych znajomych i silne powiązania w wyższych sferach. W miarę jak śledztwo się rozwija, Sabine odkrywa, że sprawa nie jest tak prosta, a wątpliwości, które budzą ...
00
dominikanous

Z braku laku…

strasznie przegadane...:/
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału:Kal­tes Land
Mi­chael Tso­kos: Kal­tes Land Co­py­ri­ght © 2021 by Ver­lags­gruppe Dro­emer Knaur GmbH & Co. KG, Mu­nich, Ger­many The book has been ne­go­tia­ted thro­ugh AVA in­ter­na­tio­nal GmbH, Ger­many (www.ava-in­ter­na­tio­nal.de)
Ty­tuł ory­gi­nału:Mit kal­ter Präzi­sion
Mi­chael Tso­kos: Mit kal­ter Präzi­sion Co­py­ri­ght © 2023 by Ver­lags­gruppe Dro­emer Knaur GmbH & Co. KG, Mu­nich, Ger­many The book has been ne­go­tia­ted thro­ugh AVA in­ter­na­tio­nal GmbH, Ger­many (www.ava-in­ter­na­tio­nal.de) Po­lish edi­tion co­py­ri­ght © 2024 Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o. o. Po­lish trans­la­tion co­py­ri­ght © 2024 Da­ria Ku­czyń­ska-Szy­mala
Re­dak­cjaRy­szard Tur­czyn
Tłu­ma­cze­nieDa­ria Ku­czyń­ska-Szy­mala
Ko­rektaBo­żena i Ja­nusz Si­gi­smun­do­wie
Pro­jekt gra­ficzny okładkiMa­riusz Ba­na­cho­wicz
Skład i ła­ma­nieAgnieszka Kie­lak
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w In­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83296-47-0
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. K. K. Ba­czyń­skiego 1 lok. 2 00-036 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

ZIMNAKRA­INA

Sprawa dla Sa­bine Yao

Ni­niej­sza po­wieść oparta sięna praw­dzi­wych zda­rze­niach

Pro­log

Kor­pu­lentny męż­czy­zna ciężko dy­szał. Nie­mal rzę­ził z wy­siłku. Po­mimo chłodu nocy pot spły­wał mu po twa­rzy. Wzdłuż się­ga­ją­cych su­fitu re­ga­łów pchał za­rdze­wiały wó­zek ku środ­kowi po­miesz­cze­nia ma­ga­zy­no­wego. Naga ża­rówka ob­le­wała nie­otyn­ko­wane ściany bla­dym, żół­ta­wym świa­tłem. Po kilku kro­kach do­tarł do celu.

Dźwi­gnia po­krywy pięć­set­li­tro­wej skrzyni chłod­ni­czej wy­śli­zgi­wała się spod odzia­nych w grube zi­mowe rę­ka­wice dłoni. Klnąc na czym świat stoi, do­piero po kilku nie­uda­nych pró­bach zdo­łał go uchwy­cić. Po­krywa unio­sła się z me­ta­licz­nym szczę­kiem.

Męż­czy­zna znie­ru­cho­miał na chwilę i z nie­na­wi­ścią po­pa­trzył na za­war­tość skrzyni. Poza jego rzę­żą­cym od­de­chem sły­chać było tylko elek­tryczny szum za­mra­żarki. Zwłoki po­kry­wała kil­ku­cen­ty­me­trowa war­stwa lodu. Gruby szron przy­po­mniał mu dłu­gie i ciemne mie­siące zi­mowe w jego oj­czyź­nie. Lód po­kry­wał głowę ko­biety, jej twarz i roz­pi­nany swe­ter.

Męż­czy­zna po­chy­lił się i spró­bo­wał po­ru­szyć głę­boko zmro­żone zwłoki. Da­rem­nie.

Do ja­snej cho­lery – po­my­ślał. Stara cał­kiem przy­mar­zła.

Cięż­kim kro­kiem pod­szedł do jed­nego z re­ga­łów i za­czął ha­ła­śli­wie grze­bać wśród me­ta­lo­wych pó­łek, aż zna­lazł wresz­cie to, czego szu­kał. Za po­mocą łomu pró­bo­wał od­dzie­lić za­mro­żone ciało od ścia­nek skrzyni chłod­ni­czej, czemu to­wa­rzy­szyło stac­cato prze­kleństw w jego oj­czy­stym ję­zyku.

Czego ta stara była taka cie­kaw­ska? Kosz­to­wało mnie to od cho­lery szmalu. Miało bab­sko tu­pet. Od­dy­chał co­raz cię­żej, jakby się nie­mal du­sił.

Gło­śne skro­ba­nie, stu­ka­nie i dra­pa­nie łomu, za po­mocą któ­rego męż­czy­zna siłą od­dzie­lał mar­twe ciało od ścia­nek lo­do­wej kry­jówki, stało się ogłu­sza­jące. Przy­szło mu na­wet do głowy, czy nie le­piej by­łoby przy­mknąć otwarte drzwi ma­ga­zynu. Za­raz jed­nak po­rzu­cił tę myśl. Na te­re­nie nie ma oprócz mnie ni­kogo. Ab­so­lut­nie nikt nic nie usły­szy.

Mniej wię­cej dwa­dzie­ścia mi­nut póź­niej z wiel­kim tru­dem udało mu się do­słow­nie wy­rą­bać z lodu sku­lone ciało ko­biety, któ­rej pod­kur­czone nogi i zgięte ręce przy­kle­jono do tu­ło­wia ta­śmą zbro­joną. Grubo tkany roz­pi­nany swe­ter tro­chę się przy tym po­rwał na ra­mio­nach, a na skó­rze mar­twej ko­biety po­ja­wiły się szramy, ale to mu nie prze­szka­dzało.

Z wiel­kim wy­sił­kiem uniósł sztywne zwłoki i prze­rzu­cił je przez kra­wędź skrzyni. Z głu­chym hu­kiem mar­twa ko­bieta upa­dła u jego stóp. Otarł so­bie pot z czoła. Po wielu pró­bach udało mu się wcią­gnąć ją na plat­formę wózka i przy­mo­co­wać pa­sami. Jego ma­sywne ciało trzę­sło się, kiedy, stę­ka­jąc, pchał wó­zek. Gdy wrzu­cał zmarłą na pakę do­staw­czaka, pot spły­wał mu nie tylko po twa­rzy, ale też po ca­łym tu­ło­wiu.

Dzie­sięć mi­nut póź­niej do­tarł do celu: ciem­nej, nie­oświe­tlo­nej drogi w le­sie. Na wszelki wy­pa­dek wy­łą­czył świa­tła pół­cię­ża­rówki na pięć­dzie­siąt me­trów przed roz­wi­dle­niem. Wy­jął klu­czyk ze sta­cyjki i sil­nik zgasł z bul­go­czą­cym dźwię­kiem. Ze­gar na de­sce roz­dziel­czej po­ka­zy­wał 4:16 nad ra­nem. Za trzy go­dziny zrobi się ja­sno. Jest jesz­cze sporo czasu. Te­raz pój­dzie już szybko. Pra­wie go­towe.

Męż­czy­zna opu­ścił szybę po stro­nie kie­rowcy i nad­sta­wił uszu. Ci­sza. Tylko de­li­katny szmer wody. Ocię­żale pod­niósł się z fo­tela i prze­szedł na tył do­staw­czaka.

Ko­lejne kroki to była igraszka. Pew­nie pcha­jąc chy­bo­czący się na nie­rów­nym te­re­nie wó­zek, po mniej wię­cej dwu­dzie­stu me­trach do­tarł do brzegu rzeki. Ciemna po­wierzch­nia wody mi­go­tała, po­sy­ła­jąc ku niemu re­fleksy księ­ży­co­wego świa­tła. Nie pod­cho­dzić za bli­sko, bo tam jest stromo.

Zwłoki za­częły ta­jać, a lo­dowa po­krywa na po­wierzchni ciała ko­biety zmie­niła się w war­stwę zim­nej wil­goci. Sa­piąc, przy­klęk­nął obok, zdjął rę­ka­wice i za­czął naj­pierw ostroż­nie roz­pi­nać pasy, a po­tem roz­ci­nać ta­śmę no­żem do wy­kła­dziny, który wy­cią­gnął z ob­szar­pa­nych i po­bru­dzo­nych sma­rem spodni ro­bo­czych. Byle nie zo­sta­wić żad­nych śla­dów. Wszystko do­kład­nie usu­nąć, ni­czego nie zo­sta­wić, a po­tem w nogi. Byle tylko nie ugrzę­znąć na le­śnej dro­dze i nie spo­wo­do­wać na szo­sie ja­kiejś ko­li­zji – po­my­ślał.

Wiele razy mu­siał ocie­rać so­bie pot z oczu rę­ka­wem zno­szo­nego po­laru. Wresz­cie mu się udało. Rzu­cił ostat­nie spoj­rze­nie na trupa. Siwe włosy ko­biety zwi­sały ni­czym okla­pły mop na wszyst­kie strony, za­sła­nia­jąc jej czoło i oczy. Jej rysy twa­rzy, usta i nos wy­da­wały się dziw­nie zmie­nione, zu­peł­nie nie ta­kie, jak je pa­mię­tał. Pa­skudne, sztywne palce, przy­po­mi­na­jące wo­skowe świece, ster­czały z rę­ka­wów swe­tra. Jakby chciała mnie nimi chwy­cić.

Ode­rwał wzrok i pod­cią­gnął ją nad samą kra­wędź stro­mego brzegu rzeki. A po­tem mocno kop­nął zwłoki.

Z gło­śnym plu­skiem wpa­dły do wody, a tuż obok niego wy­sko­czył z nad­brzeż­nych za­ro­śli wy­stra­szony piż­mosz­czur. Męż­czy­zna aż się wzdry­gnął. Po­tem jed­nak za­pa­no­wał cał­ko­wity spo­kój i sły­chać już było tylko szum wody.

1

Ki­lo­nia, Stare Mia­sto, Ko­menda Re­jo­nowa Po­li­cji,

2. Ko­mi­sa­riat Falc­kwa­che,

czwar­tek, 8 paź­dzier­nika, godz. 8:55

– To ile lat ma pani sio­stra? – za­py­tał łysy funk­cjo­na­riusz w gra­na­to­wej ko­szuli z trzema gwiazd­kami na pa­go­nach, który kilka mi­nut wcze­śniej przed­sta­wił się jako star­szy aspi­rant Scholl.

– Sześć­dzie­siąt pięć. Jo­hanna ma sześć­dzie­siąt pięć lat – od­po­wie­działa Al­muth Am­sinck i od­su­nęła so­bie z twa­rzy siwy ko­smyk, który wy­mknął się ze sta­ro­mod­nego koka. Cały czas czuła w gar­dle gulę, którą da­rem­nie pró­bo­wała prze­łknąć. Od­chrząk­nęła.

– Jest ode mnie je­de­na­ście lat młod­sza. Było nas trzy sio­stry. Środ­kowa, Aga­the, zmarła cztery lata temu. Jo­hanna była na­szym oczkiem w gło­wie. My... – W tym mo­men­cie głos cał­ko­wi­cie od­mó­wił jej po­słu­szeń­stwa i Al­muth Am­sinck po­czuła, jak łzy na­pły­wają jej do oczu.

– I od kiedy do­kład­nie nie ma pani od sio­stry żad­nych wia­do­mo­ści? – za­py­tał funk­cjo­na­riusz spo­koj­nym, nie­mal tro­skli­wym to­nem, pod­czas kiedy ko­bieta nie­zdar­nie grze­bała ko­ści­stymi dłońmi w to­rebce, aż w końcu wy­cią­gnęła zdo­bioną ha­ftem chu­s­teczkę. – A ra­czej od kiedy nie może się pani z nią skon­tak­to­wać?

Al­muth Am­sinck od­sta­wiła z po­wro­tem na pod­łogę przed sobą to­rebkę z ma­to­wej sztucz­nej skóry ze sta­ro­mod­nym za­pię­ciem i wy­smar­kała nos, a do­piero po­tem drżą­cym gło­sem od­po­wie­działa:

– W nie­dzielę ostatni raz... W nie­dzielę ostatni raz roz­ma­wia­łam z Jo­hanną... To zna­czy przez te­le­fon.

– Czyli cztery dni temu. Czy to coś nie­po­ko­ją­cego?

– Pa­nie aspi­ran­cie, ja pró­buję się z nią skon­tak­to­wać od po­nie­działku. Dzwo­nię na sta­cjo­narny i na ko­mórkę. Sta­cjo­nar­nego nie od­biera. A ko­mórkę jakby miała wy­łą­czoną. Sły­szę tylko, że abo­nent jest cza­sowo nie­do­stępny.

Al­muth Am­sinck znów mu­siała po­wstrzy­my­wać łzy.

– Niech się pani nie mar­twi, pani Am­sinck. Pani sio­stra to do­ro­sła ko­bieta i może robi coś, o czym pani nie wie. Może ko­goś po­znała albo na krótko wy­je­chała? A może za­po­mniała, gdzie odło­żyła ko­mórkę i ba­te­ria się roz­ła­do­wała? Jest wiele ewen­tu­al­nych wy­ja­śnień i tak czę­sto bywa, gdy się po­cząt­kowo wy­daje, że ktoś na­gle znik­nął. Pro­szę mi wie­rzyć.

– Moja sio­stra nie ma przede mną żad­nych ta­jem­nic. Gdyby ko­goś po­znała albo za­mie­rzała wy­je­chać, wie­dzia­ła­bym o tym – od­po­wie­działa Al­muth Am­sinck nie­mal bez­gło­śnie, wsu­wa­jąc ner­wo­wym ge­stem ha­fto­waną chu­s­teczkę w po­wy­cie­rany na brze­gach rę­kaw płasz­cza.

– Tak tylko mó­wię – od­parł star­szy aspi­rant Scholl nieco zre­zy­gno­wa­nym to­nem, ma­su­jąc kciu­kiem i pal­cem wska­zu­ją­cym le­wej ręki wy­datne worki pod oczami.

– By­łam wczo­raj u Jo­hanny w domu. Naj­pierw za­dzwo­ni­łam dzwon­kiem. A po­tem we­szłam. Mam za­pa­sowy klucz do jej miesz­ka­nia. Nie było jej tam. Ani śladu. Py­ta­łam są­sia­dów, też nie wi­dzieli jej od kilku dni. A w skrzynce na li­sty ma pełno re­klam i ga­ze­tek. To bar­dzo nie­ty­powe dla mo­jej sio­stry.

Al­muth Am­sinck była zdu­miona tym, jak na­gle słowa same płyną jej z ust.

– Jak już mó­wi­łem, pani Am­sinck, może pani sio­stra po­sta­no­wiła spon­ta­nicz­nie wy­je­chać na parę dni. Po­czuła na­gle taką po­trzebę. Dla­tego praw­do­po­dob­nie to wszystko nic nie zna­czy. Je­ste­śmy w Ki­lo­nii, tu się nie dzieją ta­kie rze­czy jak w fil­mach. Tu lu­dzie nie pa­dają ofia­rami po­rwań czy prze­stępstw, tylko z re­guły naj­póź­niej po dzie­się­ciu dniach zja­wiają się z po­wro­tem. Pro­szę się więc nie mar­twić...

– A to, że nie po­ja­wiła się w pracy, też we­dług pana da się ra­cjo­nal­nie wy­ja­śnić? – Ko­bieta prze­rwała ły­semu po­li­cjan­towi to­nem o wiele ostrzej­szym, niż za­mie­rzała.

– Chwi­leczkę. Wspo­mniała pani, że sio­stra ma sześć­dzie­siąt pięć lat. Na­dal pra­cuje? A co robi i gdzie?

– Pra­cuje na uła­mek etatu jako sprzą­taczka, czy też spe­cja­listka ds. utrzy­ma­nia czy­sto­ści, jak to za­wsze pod­kre­śla, w warsz­ta­cie sa­mo­cho­do­wym w Ga­ar­den. Dwie go­dziny z sa­mego rana, za­nim otwo­rzą. W tym ty­go­dniu miała tam być co­dzien­nie rano o 5.30. Dzi­siaj nie przy­szła czwarty raz z rzędu. Wiem, bo dzwo­ni­łam tam już dwa razy, rów­nież dzi­siaj, za­nim przy­szłam tu­taj.

W tym mo­men­cie w męż­czyź­nie w gra­na­to­wej ko­szuli za­szła wy­raźna zmiana. Jej słowa naj­wy­raź­niej zro­biły na nim wra­że­nie, bo wy­pro­sto­wał się w fo­telu przy biurku jak świeca, uniósł brwi i spoj­rzał na nią czuj­nie oczami, z któ­rych cał­kiem znik­nęło znu­że­nie.

– Pro­szę mi wszystko opo­wie­dzieć. Po ko­lei. Za­mie­niam się w słuch – po­wie­dział, po­pra­wia­jąc le­żącą przed nim na bla­cie biurka kla­wia­turę kom­pu­tera.

Nie­całą go­dzinę póź­niej Al­muth Am­sinck opo­wie­działa star­szemu aspi­ran­towi Schol­lowi już wszystko, co miała do po­wie­dze­nia o znik­nię­ciu oraz ży­ciu oso­bi­stym i za­wo­do­wym swo­jej sio­stry, Jo­hanny Bun­trock, z domu Am­sinck. O tym, że wczo­raj, w środę, za­dzwo­niła do warsz­tatu, gdzie po­in­for­mo­wano ją, że Jo­hanna trzeci dzień z rzędu nie przy­cho­dzi do pracy. O tym, że w miesz­ka­niu sio­stry nie zna­la­zła żad­nej wska­zówki, gdzie mo­głaby prze­by­wać. O tym, że Jo­hanna jest bar­dzo obo­wiąz­kowa i ni­gdy nie opu­ści­łaby pracy bez waż­nego po­wodu, w do­datku ni­kogo o tym nie po­wia­da­mia­jąc. I że z wła­snej woli ni­gdy z dnia na dzień nie zo­sta­wi­łaby wszyst­kiego, żeby tak po pro­stu znik­nąć. Że Jo­hanna od śmierci męża przed nie­mal dwoma laty miesz­kała sama w nie­wiel­kim dwu­po­ko­jo­wym miesz­ka­niu w dziel­nicy Wel­ling­dorf i mu­siała przy­jąć po­sadę sprzą­taczki, bo nie było już eme­ry­tury męża, a jej wdo­wia renta nie wy­star­czała na ży­cie. I że ona, Al­muth, ni­gdy nie sły­szała, żeby Jo­hanna była z kim­kol­wiek skon­flik­to­wana i że jej sio­stra poza nią i dwiema do­ro­słymi sio­strze­ni­cami w Ber­li­nie nie miała in­nych krew­nych. I że Jo­hanna nie miała żad­nych bli­skich zna­jo­mych, poza ko­re­spon­den­cyjną przy­ja­ciółką z Güter­sloch, ale z nią Al­muth też się już skon­tak­to­wała i ona też nie ma po­ję­cia, gdzie Jo­hanna mo­głaby być.

Al­muth Am­sinck była dumna z sie­bie, że opo­wie­działa to wszystko star­szemu aspi­ran­towi spój­nie, pra­wie bez pła­czu i z nie­licz­nymi prze­rwami.

Po­tem po­dała funk­cjo­na­riu­szowi Schol­lowi do­kładny opis sio­stry. Wzrost, waga, po­stura, ko­lor oczu i wło­sów. Przy oka­zji od­po­wia­dała na do­dat­kowe py­ta­nia, na przy­kład, że nie, Jo­hanna nie bie­rze żad­nych le­ków i nie cierpi na żadne po­ważne scho­rze­nia. I że na pewno nie ma de­pre­sji.

Po­tem Scholl po­in­for­mo­wał ją o dal­szej pro­ce­du­rze. Jo­hanna zo­sta­nie wpi­sana do kom­pu­te­ro­wej bazy po­li­cyj­nej jako osoba po­szu­ki­wana – nie po to, żeby ją aresz­to­wać, je­śli się gdzieś po­jawi, tylko żeby stwier­dzić, gdzie prze­bywa i upew­nić się, że znik­nęła z wła­snej woli. Po­wiedzmy, że miała wy­pa­dek sa­mo­cho­dowy i znaj­duje się nie­przy­tomna w szpi­talu albo tra­fiła w ręce po­li­cji jako osoba w sta­nie psy­chicz­nej dez­orien­ta­cji. Wtedy Al­muth jako naj­bliż­sza ro­dzina zo­sta­nie na­tych­miast po­wia­do­miona. Je­śli Jo­hanna nie po­jawi się w ciągu kilku naj­bliż­szych dni ani nie uda się stwier­dzić, gdzie prze­bywa, wtedy sprawę za­gi­nię­cia przej­mie od Ko­mendy Re­jo­no­wej Po­li­cji II w Ki­lo­nii Wy­dział Za­gi­nięć Kra­jo­wego Urzędu Kry­mi­nal­nego.

Star­szy aspi­rant wci­snął Al­muth do ręki swoją wi­zy­tówkę, ona obie­cała, że prze­każe mu ak­tu­alne zdję­cie Jo­hanny i nu­mer jej konta w banku – żeby mógł spraw­dzić, czy w ostat­nich dniach do­ko­ny­wała ja­kichś ope­ra­cji – i od­pro­wa­dził ją do wyj­ścia z ko­mi­sa­riatu.

Kiedy po­że­gnała się z po­li­cjan­tem, miała przez chwilę wra­że­nie, że zdjęto jej z ra­mion część cię­żaru, który dźwi­gała od kilku dni. Ale kiedy wy­szła na zimne i wil­gotne paź­dzier­ni­kowe po­wie­trze, łzy znów na­pły­nęły jej do oczu.

Zu­peł­nie roz­bita i tak za­pła­kana, że prze­chod­nie za­trzy­my­wali się i po­pa­try­wali za nią bez­rad­nie, co za­uwa­żyła ką­tem oka, po­szła na przy­sta­nek au­to­bu­sowy, a jej my­śli krą­żyły tylko wo­kół jed­nego: Gdzie jest Jo­hanna? Co się stało z moją sio­strą?

2

Ber­lin, Trep­to­wers, jed­nostka Fe­de­ral­nego Urzędu Kry­mi­nal­nego „Przy­padki nad­zwy­czajne”, pro­sek­to­rium, po­nie­dzia­łek, 19 paź­dzier­nika,

godz. 14:05

La­bo­rant sek­cyjny Her­mann Vo­gel za­su­nął su­wak bia­łego pla­sti­ko­wego worka z gło­śnym świ­stem, a po­tem wsu­nął no­sze obok sze­ściu in­nych. Na nich też le­żały białe worki na zwłoki, pod któ­rymi wi­dać było za­rysy ludz­kich ciał.

Oczy Sa­bine Yao śle­dziły ru­ty­nowe ru­chy do­świad­czo­nego asy­stenta, który na­ci­snął stopą ha­mu­lec kó­łek sta­lo­wego pod­wo­zia, kiedy ona zdej­mo­wała prze­zro­czy­sty pla­sti­kowy far­tuch, który wło­żyła na nie­bie­ską bluzę me­dyczną z krót­kimi rę­ka­wami.

Yao prze­cią­gnęła się i zro­biła kilka ćwi­czeń roz­luź­nia­ją­cych, jed­nak na­pię­cie w ra­mio­nach – sku­tek sze­ściu ostat­nich go­dzin spę­dzo­nych nie­mal bez prze­rwy w po­chy­le­niu nad sto­łem sek­cyj­nym – nie ustą­piło. Od­dzie­lić or­gany, wy­pre­pa­ro­wać zła­ma­nia ko­ści, wy­do­być i za­bez­pie­czyć za­war­tość żo­łądka i pę­che­rza. Ru­chy i czyn­no­ści, które trzy­dzie­sto­sze­ścio­let­nia le­karka me­dy­cyny są­do­wej już od dzie­się­ciu lat wy­ko­ny­wała au­to­ma­tycz­nie, opa­no­wu­jąc je do per­fek­cji.

To przed­po­łu­dnie było dość spe­cy­ficzne na­wet dla tego ze­społu spe­cjal­nej jed­nostki me­dycz­no­są­do­wej „Przy­padki nad­zwy­czajne”, który wi­dział już nie­jedno, za­równo je­śli idzie o na­tłok za­jęć, jak i bru­tal­ność ba­da­nych zbrodni.

Po po­ran­nej od­pra­wie o 7:30 w salce kon­fe­ren­cyj­nej jed­nostki pię­cioro dy­żu­ru­ją­cych le­ka­rzy me­dy­cyny są­do­wej udało się pro­sto do pro­sek­to­rium, gdzie do­ko­nali ob­duk­cji dwóch męż­czyzn o nie­usta­lo­nej toż­sa­mo­ści, któ­rych we wcze­snych go­dzi­nach ran­nych ja­kiś sza­le­niec roz­je­chał mer­ce­de­sem sprin­te­rem.

Yao przy­pa­dła w obu przy­pad­kach główna rola, czyli to ona od­po­wia­dała ze spo­rzą­dze­nie pro­to­kołu z ob­duk­cji. Ber­liń­ski Kra­jowy Urząd Kry­mi­nalny uwa­żał, że nie był to za­ma­cho­wiec ter­ro­ry­sta, tylko sa­mo­bójca, któ­remu nie prze­szka­dzało, że za­bije przy oka­zji po­stronne osoby. Ber­liń­skie bul­wa­rówki przy­pusz­czały po­cząt­kowo w swo­ich in­ter­ne­to­wych wy­da­niach, że po­cho­dzący z Sy­rii sprawca to is­la­mi­sta i uży­wały na­wet okre­śle­nia „Bre­it­sche­id­platz 2.0”. Miej­sce zda­rze­nia znaj­do­wało się bo­wiem za­le­d­wie czte­ry­sta me­trów od tego wła­śnie placu, gdzie 19 grud­nia 2016 roku je­de­na­ście osób pa­dło ofiarą po­cho­dzą­cego z Tu­ne­zji ter­ro­ry­sty, który wje­chał wie­czo­rem roz­pę­dzoną cię­ża­rówką w po­pu­larny jar­mark bo­żo­na­ro­dze­niowy. W dzi­siej­szym przy­padku cho­dziło jed­nak naj­wy­raź­niej o próbę sa­mo­bój­czą upo­jo­nego al­ko­ho­lem kie­rowcy, a mo­tyw miał cha­rak­ter oso­bi­sty. Bliż­szych szcze­gó­łów Yao nie znała. Pewne było na­to­miast, że obie ofiary to bez­domni, któ­rzy no­co­wali pod za­da­sze­niem su­per­mar­ketu, gdzie spę­dzili ze­szłą noc, do­póki około czwar­tej nad ra­nem nie wje­chał w nich mer­ce­des. Zo­stali nie tyle uwię­zieni mię­dzy przo­dem auta a ścianą sklepu, co zmiaż­dżeni. Iden­ty­fi­ka­cja obu za­bi­tych oka­zała się trudna i praw­do­po­dob­nie po­trwa jesz­cze kilka dni, bo­wiem nie mieli przy so­bie żad­nych do­ku­men­tów ani cze­go­kol­wiek in­nego, co po­zwo­li­łoby na usta­le­nie ich toż­sa­mo­ści.

Po­tem Yao i jej ko­le­dzy do­ko­nali ob­duk­cji dwóch braci, któ­rzy po­przed­niej nocy zgi­nęli pod­czas strze­la­niny mię­dzy zwa­śnio­nymi li­bań­skimi kla­nami pod shi­sha ba­rem w ber­liń­skiej dziel­nicy Re­inic­ken­dorf, oraz znaj­du­ją­cych się w sta­nie znacz­nego roz­kładu zwłok ko­biety, na które w le­sie w Rüder­dorf pod Ber­li­nem na­tknęli się grzy­bia­rze.

Ko­bie­cie, praw­do­po­dob­nie dość mło­dej – jej na­czy­nia krwio­no­śne nie miały zmian miaż­dży­co­wych, a na­rządy we­wnętrzne były w do­brym sta­nie – bra­ko­wało głowy. Wy­gląd rany szyi wy­klu­czał po­śmiertne ob­ra­że­nia spo­wo­do­wane przez że­ru­jące zwie­rzęta, jak lisy czy bor­suki, które czę­sto się zda­rzały w przy­padku zwłok od­na­le­zio­nych w le­sie. Na do­da­tek obie piersi ko­biety od­cięto przy uży­ciu zę­ba­tego na­rzę­dzia, naj­praw­do­po­dob­niej piły. Czy za ży­cia, czy już po śmierci, tego nie dało się usta­lić z po­wodu za­awan­so­wa­nego roz­kładu zwłok. Toż­sa­mość ko­biety rów­nież po­zo­sta­wała za­gadką.

Ale tego dnia w pro­sek­to­rium to nie było wszystko. Przy­pa­dek nu­mer sześć sta­no­wił znany ber­liń­ski po­li­tyk. Męż­czy­znę, de­pu­to­wa­nego par­la­mentu Ber­lina, zna­la­zła w jego miesz­ka­niu sprzą­taczka. Na na­sa­dzie pe­nisa miał ol­brzymi pier­ścień erek­cyjny, który przed śmier­cią tak długo od­ci­nał do­pływ krwi do jego moszny i członka, że ge­ni­ta­lia przy­brały nie­zdrową, fio­le­to­wo­czarną barwę. Jed­nak to nie pier­ścień, tylko bełt ku­szy tkwiący w piersi de­nata spo­wo­do­wał, że do jego przy­padku za­an­ga­żo­wano me­dy­ków są­do­wych z jed­nostki „Przy­padki nad­zwy­czajne” Fe­de­ral­nego Urzędu Kry­mi­nal­nego.

Ostat­nie ciało na­le­żało do jed­no­znacz­nie zi­den­ty­fi­ko­wa­nej to­pie­licy, którą wy­ło­wiono z Ha­weli wcze­snym przed­po­łu­dniem – była to pięć­dzie­się­ciocz­te­ro­let­nia mał­żonka bia­ło­ru­skiego ban­kiera in­we­sty­cyj­nego, która cztery dni wcze­śniej pa­dła ofiarą po­rwa­nia w cen­tral­nej dziel­nicy Ber­lina Mitte. We­dług śled­czych Fe­de­ral­nego Urzędu Kry­mi­nal­nego jej mąż prze­kom­bi­no­wał, pró­bu­jąc wy­ne­go­cjo­wać ob­ni­że­nie kwoty okupu do wy­so­ko­ści sumy ubez­pie­cze­nia, które jego ber­liń­ska firma miała wy­ku­pione na taką ewen­tu­al­ność, i po­ry­wa­cze stra­cili cier­pli­wość albo nerwy. A może jedno i dru­gie.

Ubie­gła noc znów ze­brała w sto­licy Nie­miec śmier­telne żniwo – po­my­ślała Yao, prze­su­wa­jąc czub­kami bu­tów wi­jące się ro­baki, które wy­pa­dły z bez­gło­wej ko­biety z lasu w Rüder­dorf, do szcze­liny od­pływu pod sto­łem sek­cyj­nym.

Od nie­mal ośmiu lat Yao na­le­żała do pro­wa­dzo­nej przez pro­fe­sora Paula Herz­felda jed­nostki spe­cjal­nej „Przy­padki nad­zwy­czajne”, dzia­ła­ją­cej nie­jako na pierw­szej li­nii frontu me­dy­cyny są­do­wej w Ber­li­nie. Jako le­karz są­dowy wie­działa, jak ważne jest to, żeby ob­razy, które oglą­dała co­dzien­nie na miej­scach zda­rzeń oraz w pro­sek­to­rium, nie prze­ni­kały zbyt głę­boko do jej zwo­jów mó­zgo­wych i nie brały w nie­wolę jej umy­słu. Tak samo wie­działa, że roz­pa­mię­ty­wa­nie „dla­czego to się stało” ni­komu ży­cia nie przy­wróci.

Yao prze­lot­nie zer­k­nęła w jedno z lu­ster nad umy­wal­kami, żeby spraw­dzić stan swo­ich czar­nych wło­sów zwią­za­nych w koń­ski ogon. Kiedy wresz­cie ru­szyła z do­ku­men­tami do­ty­czą­cymi wy­ko­na­nych sek­cji oraz dyk­ta­fo­nem w ręku do szatni, po­czuła wi­bra­cje ko­mórki. Wy­jęła te­le­fon z bocz­nej kie­szeni far­tu­cha.

– Cześć, cio­ciu Al­muth, czy mogę od­dzwo­nić do cie­bie za dzie­sięć mi­nut...

– Nie, Bine. To ważne. A na­wet bar­dzo ważne! – cio­cia Al­muth prze­rwała jej gło­sem zdu­szo­nym od łez. – Zna­leźli Jo­hannę. Ona... ona nie żyje!

– O, Boże, to straszne! – od­po­wie­działa bez­rad­nie Yao, któ­rej prze­le­ciało na­raz przez głowę mnó­stwo my­śli. Choć spo­dzie­wała się naj­gor­szego – cio­cia Jo­hanna nie da­wała znaku ży­cia od pięt­na­stu dni – aż za­bra­kło jej tchu w piersi.

– Przed chwilą tu byli. U mnie w domu. Po­li­cjanci – mó­wiła ury­wa­nym gło­sem ciotka. – Zna­leźli ją wczo­raj. I nikt nie wie, co się stało. A prze­cież... – Roz­sz­lo­chała się już cał­kiem, a Yao miała tylko na­dzieję, że jej ciotka nie za­słab­nie.

Le­karka są­dowa od­chrząk­nęła, za­pa­no­wała na sobą i spo­koj­nym to­nem po­wie­działa:

– Cio­ciu Al­muth, przy­jadę do cie­bie do Ki­lo­nii. Omó­wimy wszystko na spo­koj­nie dziś wie­czo­rem. Za­ła­twię jesz­cze tylko tu­taj parę rze­czy, a po­tem jadę. Po­mogę ci w zor­ga­ni­zo­wa­niu po­grzebu i za­ła­twia­niu wszyst­kich spraw urzę­do­wych. Mo­żesz na mnie li­czyć. – Mó­wiąc te słowa, uświa­do­miła so­bie jed­no­cze­śnie, że musi się do­wie­dzieć, co przy­da­rzyło się cioci Jo­han­nie.

– Och, Bine, dziecko moje, to ta­kie miłe z two­jej strony! Je­stem ci bez­gra­nicz­nie wdzięczna.

Po chwili mil­cze­nia Yao za­py­tała:

– Skąd po­li­cja wie, że to cio­cia Jo­hanna? To zna­czy, jak ją zi­den­ty­fi­ko­wali?

– Po ob­rączce. Przy­nie­śli ją w  ma­łej pla­sti­ko­wej to­rebce... A... ja roz­po­zna­łam gra­we­ru­nek i datę ślubu... Ale... oni chyba już wcze­śniej byli stu­pro­cen­towo pewni, że to Jo­hanna – od­po­wie­działa Al­muth. Jej słowa co chwilę prze­ry­wał ci­chy płacz. – Za­py­ta­łam ich po­tem, dla­czego nie mogą po­ka­zać mi zdję­cia zmar­łej sio­stry, ale w ogóle nie chcieli o tym roz­ma­wiać.

Pew­nie ciało zo­stało tak zde­for­mo­wane przez od­nie­sione ob­ra­że­nia albo roz­kład, że nie chcieli na­ra­żać cioci Al­muth na roz­po­zna­wa­nie zwłok na zdję­ciu, prze­cież wczo­raj mi­nęło czter­na­ście dni od za­gi­nię­cia Jo­hanny – po­my­ślała ze współ­czu­ciem Yao. Choć już w pierw­szych se­kun­dach roz­mowy obie­cała so­bie, że nie bę­dzie wni­kać w szcze­góły, tylko omówi z ciotką wszystko oso­bi­ście, za­wo­dowa cie­ka­wość zwy­cię­żyła.

– A wiesz, gdzie ją zna­leźli? I kto? Le­żała na otwar­tym te­re­nie? Czy funk­cjo­na­riu­sze po­wie­dzieli coś na ten te­mat?

– Nic do­kład­niej nie wiem. A może mi po­wie­dzieli, ale za­po­mnia­łam. By­łam taka zde­ner­wo­wana! To ta­kie nie­rze­czy­wi­ste, to wszystko... Zna­leźli ją gdzieś w Schwen­ti­ne­tal. Wy­daje mi się, że tak wła­śnie po­wie­dzieli... – Głos Al­muth Am­sinck znów ucichł, a Yao usły­szała gło­śny szloch.

Do­wiem się wszyst­kiego, gdy będę już w Ki­lo­nii. Sama wy­ro­bię so­bie ob­raz sy­tu­acji: skon­tak­tuję się z funk­cjo­na­riu­szami z kry­mi­nal­nej, któ­rzy pro­wa­dzą tę sprawę, zo­ba­czę zdję­cia ze zna­le­zie­nia zwłok, jak już tam będę, a może na­wet oso­bi­ście obej­rzę so­bie to miej­sce – po­sta­no­wiła w my­ślach.

– Nie będę cię te­raz nie­po­trzeb­nie mę­czyć, cio­ciu Al­muth. Za­dzwo­nię póź­niej z drogi, jak już będę wie­dzieć, kiedy do­trę, do­brze? Jesz­cze tylko jedno py­ta­nie: czy wiesz, gdzie jest te­raz ciało cioci Jo­hanny?

– Nie. Po­li­cjanci po­wie­dzieli, że za­brała je pro­ku­ra­tura. To wszystko jest ta­kie okropne... Co to zna­czy, Bine? Czy to zna­czy, że Jo­hannę za­mor­do­wano?

Yao usły­szała, że jej ciotka znowu pła­cze.

– To jesz­cze nic nie zna­czy, cio­ciu. To nor­malna pro­ce­dura. Po­roz­ma­wiamy po­tem o tym do­kład­niej.

Yao po­że­gnała się i scho­wała ko­mórkę do kie­szeni, a po­tem po­stała jesz­cze chwilę i po­my­ślała: Skoro ciało cioci Jo­hanny za­brała ki­loń­ska pro­ku­ra­tura, to zna­czy, że znaj­duje się w Za­kła­dzie Me­dy­cyny Są­do­wej w Ki­lo­nii.

Od razu wie­działa, co ma da­lej ro­bić. Ale to nie bę­dzie pro­ste. Wręcz prze­ciw­nie. Bo ozna­cza roz­dra­pa­nie sta­rej rany.

3

Sa­mo­chód dok­tor Sa­bine Yao, po­nie­dzia­łek,

19 paź­dzier­nika, godz. 16:20

Yao zmie­niła odzież ochronną na zwy­kłe ubra­nie i po­szła pro­sto do pro­fe­sora Paula Herz­felda, kie­row­nika Za­kładu Me­dy­cyny Są­do­wej Fe­de­ral­nego Urzędu Kry­mi­nal­nego, żeby wziąć urlop do końca ty­go­dnia. Cztery dni, pod­czas któ­rych za­mie­rzała po­znać oko­licz­no­ści śmierci ciotki Jo­hanny. Pro­fe­sor Herz­feld zgo­dził się od razu i bez wa­ha­nia, choć jej nie­obec­ność trudno bę­dzie zre­kom­pen­so­wać w cza­sie, gdy za­kła­dowi bra­kuje per­so­nelu. Po­nadto szef za­pew­nił Yao, że może li­czyć na jego wspar­cie.

Le­karka wy­ru­szyła swoim mini co­ope­rem z Ber­lina około szes­na­stej. Wcze­śniej wpa­dła do sie­bie do domu i spa­ko­wała nie­zbędne rze­czy do torby po­dróż­nej.

Do­piero od dwu­dzie­stu mi­nut była w dro­dze i wła­śnie zjeż­dżała z ber­liń­skiej ob­wod­nicy, kiedy w ze­sta­wie gło­śno­mó­wią­cym ode­zwał się sy­gnał te­le­fonu od pro­fe­sora Paula Herz­felda. Yao ode­brała, a jej szef od razu prze­szedł do rze­czy.

– Pani Yao, nie chciał­bym się na­rzu­cać, ale mam do­bre kon­takty z ki­loń­ską pro­ku­ra­turą i po­zwo­li­łem so­bie za­dzwo­nić do sta­rego zna­jo­mego. Je­śli cho­dzi o sprawę pani ciotki, to pro­szę śmiało zwra­cać się do pro­ku­ra­tora na­czel­nego Löwena. Uprze­dzi­łem go i chęt­nie po­może. Pani Hüb­ner prze­śle pani za­raz SMS-em nu­mer do niego i ad­res.

– Dzię­kuję, ja... – od­po­wie­działa Yao, ale była zmu­szona prze­rwać, bo na­gle drogę na au­to­stra­dzie za­je­chała jej cię­ża­rówka i mu­siała wy­ko­nać gwał­towne ha­mo­wa­nie.

Herz­feld chyba się zdzi­wił, że ona nic nie mówi, bo stwier­dził:

– To tylko pro­po­zy­cja. De­cy­zja na­leży do pani, pani Yao.

– Nie, nie, prze­pra­szam! Bar­dzo panu dzię­kuję za po­moc, pa­nie pro­fe­so­rze. Bar­dzo to do­ce­niam – po­śpiesz­nie za­pew­niła Yao.

– Jesz­cze jedno... – usły­szała znów głos Herz­felda.

– Tak?

– Tylko żad­nej sa­mo­wolki, pani Yao.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki