Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
14 osób interesuje się tą książką
Ebook zawiera również opowiadanie Zimna kraina, będące pierwszą sprawą Sabine Yao – lekarki medycyny sądowej!
Trzymający w napięciu thriller autorstwa Michaela Tsokosa – bestsellerowego autora i lekarza medycyny sądowej!
Sabine Yao, jako nowa zastępczyni kierownika wydziału medycyny sądowej w Berlinie, otrzymuje swoją pierwszą sprawę. Żona znanego chirurga plastycznego – Rodericha Krachta – została uduszona w swojej wilii w ekskluzywnej berlińskiej rezydencji. Ponieważ Roderich to wpływowy człowiek, mający wielu prominentnych przyjaciół, którzy dyskretnie korzystali z jego usług, sprawa szybko osiąga kręgi polityki i sądownictwa. Organy prowadzące dochodzenie nie mogą popełnić żadnych błędów.
Kiedy w innej sprawie, która może mieć związek z morderstwem, pojawiają się rozbieżności, Sabine zdaje sobie sprawę, że odtąd musi postępować z najwyższą ostrożnością. Morderca zdaje się jednak być o krok przed Sabine. Nie cofnie się przed niczym…
Mroczny thriller, który zagłębia się w tajniki sądowej medycyny i kryminalistyki.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 463
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
ZIMNAKRAINA
Sprawa dla Sabine Yao
Niniejsza powieść oparta sięna prawdziwych zdarzeniach
Prolog
Korpulentny mężczyzna ciężko dyszał. Niemal rzęził z wysiłku. Pomimo chłodu nocy pot spływał mu po twarzy. Wzdłuż sięgających sufitu regałów pchał zardzewiały wózek ku środkowi pomieszczenia magazynowego. Naga żarówka oblewała nieotynkowane ściany bladym, żółtawym światłem. Po kilku krokach dotarł do celu.
Dźwignia pokrywy pięćsetlitrowej skrzyni chłodniczej wyślizgiwała się spod odzianych w grube zimowe rękawice dłoni. Klnąc na czym świat stoi, dopiero po kilku nieudanych próbach zdołał go uchwycić. Pokrywa uniosła się z metalicznym szczękiem.
Mężczyzna znieruchomiał na chwilę i z nienawiścią popatrzył na zawartość skrzyni. Poza jego rzężącym oddechem słychać było tylko elektryczny szum zamrażarki. Zwłoki pokrywała kilkucentymetrowa warstwa lodu. Gruby szron przypomniał mu długie i ciemne miesiące zimowe w jego ojczyźnie. Lód pokrywał głowę kobiety, jej twarz i rozpinany sweter.
Mężczyzna pochylił się i spróbował poruszyć głęboko zmrożone zwłoki. Daremnie.
Do jasnej cholery – pomyślał. Stara całkiem przymarzła.
Ciężkim krokiem podszedł do jednego z regałów i zaczął hałaśliwie grzebać wśród metalowych półek, aż znalazł wreszcie to, czego szukał. Za pomocą łomu próbował oddzielić zamrożone ciało od ścianek skrzyni chłodniczej, czemu towarzyszyło staccato przekleństw w jego ojczystym języku.
Czego ta stara była taka ciekawska? Kosztowało mnie to od cholery szmalu. Miało babsko tupet. Oddychał coraz ciężej, jakby się niemal dusił.
Głośne skrobanie, stukanie i drapanie łomu, za pomocą którego mężczyzna siłą oddzielał martwe ciało od ścianek lodowej kryjówki, stało się ogłuszające. Przyszło mu nawet do głowy, czy nie lepiej byłoby przymknąć otwarte drzwi magazynu. Zaraz jednak porzucił tę myśl. Na terenie nie ma oprócz mnie nikogo. Absolutnie nikt nic nie usłyszy.
Mniej więcej dwadzieścia minut później z wielkim trudem udało mu się dosłownie wyrąbać z lodu skulone ciało kobiety, której podkurczone nogi i zgięte ręce przyklejono do tułowia taśmą zbrojoną. Grubo tkany rozpinany sweter trochę się przy tym porwał na ramionach, a na skórze martwej kobiety pojawiły się szramy, ale to mu nie przeszkadzało.
Z wielkim wysiłkiem uniósł sztywne zwłoki i przerzucił je przez krawędź skrzyni. Z głuchym hukiem martwa kobieta upadła u jego stóp. Otarł sobie pot z czoła. Po wielu próbach udało mu się wciągnąć ją na platformę wózka i przymocować pasami. Jego masywne ciało trzęsło się, kiedy, stękając, pchał wózek. Gdy wrzucał zmarłą na pakę dostawczaka, pot spływał mu nie tylko po twarzy, ale też po całym tułowiu.
Dziesięć minut później dotarł do celu: ciemnej, nieoświetlonej drogi w lesie. Na wszelki wypadek wyłączył światła półciężarówki na pięćdziesiąt metrów przed rozwidleniem. Wyjął kluczyk ze stacyjki i silnik zgasł z bulgoczącym dźwiękiem. Zegar na desce rozdzielczej pokazywał 4:16 nad ranem. Za trzy godziny zrobi się jasno. Jest jeszcze sporo czasu. Teraz pójdzie już szybko. Prawie gotowe.
Mężczyzna opuścił szybę po stronie kierowcy i nadstawił uszu. Cisza. Tylko delikatny szmer wody. Ociężale podniósł się z fotela i przeszedł na tył dostawczaka.
Kolejne kroki to była igraszka. Pewnie pchając chyboczący się na nierównym terenie wózek, po mniej więcej dwudziestu metrach dotarł do brzegu rzeki. Ciemna powierzchnia wody migotała, posyłając ku niemu refleksy księżycowego światła. Nie podchodzić za blisko, bo tam jest stromo.
Zwłoki zaczęły tajać, a lodowa pokrywa na powierzchni ciała kobiety zmieniła się w warstwę zimnej wilgoci. Sapiąc, przyklęknął obok, zdjął rękawice i zaczął najpierw ostrożnie rozpinać pasy, a potem rozcinać taśmę nożem do wykładziny, który wyciągnął z obszarpanych i pobrudzonych smarem spodni roboczych. Byle nie zostawić żadnych śladów. Wszystko dokładnie usunąć, niczego nie zostawić, a potem w nogi. Byle tylko nie ugrzęznąć na leśnej drodze i nie spowodować na szosie jakiejś kolizji – pomyślał.
Wiele razy musiał ocierać sobie pot z oczu rękawem znoszonego polaru. Wreszcie mu się udało. Rzucił ostatnie spojrzenie na trupa. Siwe włosy kobiety zwisały niczym oklapły mop na wszystkie strony, zasłaniając jej czoło i oczy. Jej rysy twarzy, usta i nos wydawały się dziwnie zmienione, zupełnie nie takie, jak je pamiętał. Paskudne, sztywne palce, przypominające woskowe świece, sterczały z rękawów swetra. Jakby chciała mnie nimi chwycić.
Oderwał wzrok i podciągnął ją nad samą krawędź stromego brzegu rzeki. A potem mocno kopnął zwłoki.
Z głośnym pluskiem wpadły do wody, a tuż obok niego wyskoczył z nadbrzeżnych zarośli wystraszony piżmoszczur. Mężczyzna aż się wzdrygnął. Potem jednak zapanował całkowity spokój i słychać już było tylko szum wody.
1
Kilonia, Stare Miasto, Komenda Rejonowa Policji,
2. Komisariat Falckwache,
czwartek, 8 października, godz. 8:55
– To ile lat ma pani siostra? – zapytał łysy funkcjonariusz w granatowej koszuli z trzema gwiazdkami na pagonach, który kilka minut wcześniej przedstawił się jako starszy aspirant Scholl.
– Sześćdziesiąt pięć. Johanna ma sześćdziesiąt pięć lat – odpowiedziała Almuth Amsinck i odsunęła sobie z twarzy siwy kosmyk, który wymknął się ze staromodnego koka. Cały czas czuła w gardle gulę, którą daremnie próbowała przełknąć. Odchrząknęła.
– Jest ode mnie jedenaście lat młodsza. Było nas trzy siostry. Środkowa, Agathe, zmarła cztery lata temu. Johanna była naszym oczkiem w głowie. My... – W tym momencie głos całkowicie odmówił jej posłuszeństwa i Almuth Amsinck poczuła, jak łzy napływają jej do oczu.
– I od kiedy dokładnie nie ma pani od siostry żadnych wiadomości? – zapytał funkcjonariusz spokojnym, niemal troskliwym tonem, podczas kiedy kobieta niezdarnie grzebała kościstymi dłońmi w torebce, aż w końcu wyciągnęła zdobioną haftem chusteczkę. – A raczej od kiedy nie może się pani z nią skontaktować?
Almuth Amsinck odstawiła z powrotem na podłogę przed sobą torebkę z matowej sztucznej skóry ze staromodnym zapięciem i wysmarkała nos, a dopiero potem drżącym głosem odpowiedziała:
– W niedzielę ostatni raz... W niedzielę ostatni raz rozmawiałam z Johanną... To znaczy przez telefon.
– Czyli cztery dni temu. Czy to coś niepokojącego?
– Panie aspirancie, ja próbuję się z nią skontaktować od poniedziałku. Dzwonię na stacjonarny i na komórkę. Stacjonarnego nie odbiera. A komórkę jakby miała wyłączoną. Słyszę tylko, że abonent jest czasowo niedostępny.
Almuth Amsinck znów musiała powstrzymywać łzy.
– Niech się pani nie martwi, pani Amsinck. Pani siostra to dorosła kobieta i może robi coś, o czym pani nie wie. Może kogoś poznała albo na krótko wyjechała? A może zapomniała, gdzie odłożyła komórkę i bateria się rozładowała? Jest wiele ewentualnych wyjaśnień i tak często bywa, gdy się początkowo wydaje, że ktoś nagle zniknął. Proszę mi wierzyć.
– Moja siostra nie ma przede mną żadnych tajemnic. Gdyby kogoś poznała albo zamierzała wyjechać, wiedziałabym o tym – odpowiedziała Almuth Amsinck niemal bezgłośnie, wsuwając nerwowym gestem haftowaną chusteczkę w powycierany na brzegach rękaw płaszcza.
– Tak tylko mówię – odparł starszy aspirant Scholl nieco zrezygnowanym tonem, masując kciukiem i palcem wskazującym lewej ręki wydatne worki pod oczami.
– Byłam wczoraj u Johanny w domu. Najpierw zadzwoniłam dzwonkiem. A potem weszłam. Mam zapasowy klucz do jej mieszkania. Nie było jej tam. Ani śladu. Pytałam sąsiadów, też nie widzieli jej od kilku dni. A w skrzynce na listy ma pełno reklam i gazetek. To bardzo nietypowe dla mojej siostry.
Almuth Amsinck była zdumiona tym, jak nagle słowa same płyną jej z ust.
– Jak już mówiłem, pani Amsinck, może pani siostra postanowiła spontanicznie wyjechać na parę dni. Poczuła nagle taką potrzebę. Dlatego prawdopodobnie to wszystko nic nie znaczy. Jesteśmy w Kilonii, tu się nie dzieją takie rzeczy jak w filmach. Tu ludzie nie padają ofiarami porwań czy przestępstw, tylko z reguły najpóźniej po dziesięciu dniach zjawiają się z powrotem. Proszę się więc nie martwić...
– A to, że nie pojawiła się w pracy, też według pana da się racjonalnie wyjaśnić? – Kobieta przerwała łysemu policjantowi tonem o wiele ostrzejszym, niż zamierzała.
– Chwileczkę. Wspomniała pani, że siostra ma sześćdziesiąt pięć lat. Nadal pracuje? A co robi i gdzie?
– Pracuje na ułamek etatu jako sprzątaczka, czy też specjalistka ds. utrzymania czystości, jak to zawsze podkreśla, w warsztacie samochodowym w Gaarden. Dwie godziny z samego rana, zanim otworzą. W tym tygodniu miała tam być codziennie rano o 5.30. Dzisiaj nie przyszła czwarty raz z rzędu. Wiem, bo dzwoniłam tam już dwa razy, również dzisiaj, zanim przyszłam tutaj.
W tym momencie w mężczyźnie w granatowej koszuli zaszła wyraźna zmiana. Jej słowa najwyraźniej zrobiły na nim wrażenie, bo wyprostował się w fotelu przy biurku jak świeca, uniósł brwi i spojrzał na nią czujnie oczami, z których całkiem zniknęło znużenie.
– Proszę mi wszystko opowiedzieć. Po kolei. Zamieniam się w słuch – powiedział, poprawiając leżącą przed nim na blacie biurka klawiaturę komputera.
Niecałą godzinę później Almuth Amsinck opowiedziała starszemu aspirantowi Schollowi już wszystko, co miała do powiedzenia o zniknięciu oraz życiu osobistym i zawodowym swojej siostry, Johanny Buntrock, z domu Amsinck. O tym, że wczoraj, w środę, zadzwoniła do warsztatu, gdzie poinformowano ją, że Johanna trzeci dzień z rzędu nie przychodzi do pracy. O tym, że w mieszkaniu siostry nie znalazła żadnej wskazówki, gdzie mogłaby przebywać. O tym, że Johanna jest bardzo obowiązkowa i nigdy nie opuściłaby pracy bez ważnego powodu, w dodatku nikogo o tym nie powiadamiając. I że z własnej woli nigdy z dnia na dzień nie zostawiłaby wszystkiego, żeby tak po prostu zniknąć. Że Johanna od śmierci męża przed niemal dwoma laty mieszkała sama w niewielkim dwupokojowym mieszkaniu w dzielnicy Wellingdorf i musiała przyjąć posadę sprzątaczki, bo nie było już emerytury męża, a jej wdowia renta nie wystarczała na życie. I że ona, Almuth, nigdy nie słyszała, żeby Johanna była z kimkolwiek skonfliktowana i że jej siostra poza nią i dwiema dorosłymi siostrzenicami w Berlinie nie miała innych krewnych. I że Johanna nie miała żadnych bliskich znajomych, poza korespondencyjną przyjaciółką z Gütersloch, ale z nią Almuth też się już skontaktowała i ona też nie ma pojęcia, gdzie Johanna mogłaby być.
Almuth Amsinck była dumna z siebie, że opowiedziała to wszystko starszemu aspirantowi spójnie, prawie bez płaczu i z nielicznymi przerwami.
Potem podała funkcjonariuszowi Schollowi dokładny opis siostry. Wzrost, waga, postura, kolor oczu i włosów. Przy okazji odpowiadała na dodatkowe pytania, na przykład, że nie, Johanna nie bierze żadnych leków i nie cierpi na żadne poważne schorzenia. I że na pewno nie ma depresji.
Potem Scholl poinformował ją o dalszej procedurze. Johanna zostanie wpisana do komputerowej bazy policyjnej jako osoba poszukiwana – nie po to, żeby ją aresztować, jeśli się gdzieś pojawi, tylko żeby stwierdzić, gdzie przebywa i upewnić się, że zniknęła z własnej woli. Powiedzmy, że miała wypadek samochodowy i znajduje się nieprzytomna w szpitalu albo trafiła w ręce policji jako osoba w stanie psychicznej dezorientacji. Wtedy Almuth jako najbliższa rodzina zostanie natychmiast powiadomiona. Jeśli Johanna nie pojawi się w ciągu kilku najbliższych dni ani nie uda się stwierdzić, gdzie przebywa, wtedy sprawę zaginięcia przejmie od Komendy Rejonowej Policji II w Kilonii Wydział Zaginięć Krajowego Urzędu Kryminalnego.
Starszy aspirant wcisnął Almuth do ręki swoją wizytówkę, ona obiecała, że przekaże mu aktualne zdjęcie Johanny i numer jej konta w banku – żeby mógł sprawdzić, czy w ostatnich dniach dokonywała jakichś operacji – i odprowadził ją do wyjścia z komisariatu.
Kiedy pożegnała się z policjantem, miała przez chwilę wrażenie, że zdjęto jej z ramion część ciężaru, który dźwigała od kilku dni. Ale kiedy wyszła na zimne i wilgotne październikowe powietrze, łzy znów napłynęły jej do oczu.
Zupełnie rozbita i tak zapłakana, że przechodnie zatrzymywali się i popatrywali za nią bezradnie, co zauważyła kątem oka, poszła na przystanek autobusowy, a jej myśli krążyły tylko wokół jednego: Gdzie jest Johanna? Co się stało z moją siostrą?
2
Berlin, Treptowers, jednostka Federalnego Urzędu Kryminalnego „Przypadki nadzwyczajne”, prosektorium, poniedziałek, 19 października,
godz. 14:05
Laborant sekcyjny Hermann Vogel zasunął suwak białego plastikowego worka z głośnym świstem, a potem wsunął nosze obok sześciu innych. Na nich też leżały białe worki na zwłoki, pod którymi widać było zarysy ludzkich ciał.
Oczy Sabine Yao śledziły rutynowe ruchy doświadczonego asystenta, który nacisnął stopą hamulec kółek stalowego podwozia, kiedy ona zdejmowała przezroczysty plastikowy fartuch, który włożyła na niebieską bluzę medyczną z krótkimi rękawami.
Yao przeciągnęła się i zrobiła kilka ćwiczeń rozluźniających, jednak napięcie w ramionach – skutek sześciu ostatnich godzin spędzonych niemal bez przerwy w pochyleniu nad stołem sekcyjnym – nie ustąpiło. Oddzielić organy, wypreparować złamania kości, wydobyć i zabezpieczyć zawartość żołądka i pęcherza. Ruchy i czynności, które trzydziestosześcioletnia lekarka medycyny sądowej już od dziesięciu lat wykonywała automatycznie, opanowując je do perfekcji.
To przedpołudnie było dość specyficzne nawet dla tego zespołu specjalnej jednostki medycznosądowej „Przypadki nadzwyczajne”, który widział już niejedno, zarówno jeśli idzie o natłok zajęć, jak i brutalność badanych zbrodni.
Po porannej odprawie o 7:30 w salce konferencyjnej jednostki pięcioro dyżurujących lekarzy medycyny sądowej udało się prosto do prosektorium, gdzie dokonali obdukcji dwóch mężczyzn o nieustalonej tożsamości, których we wczesnych godzinach rannych jakiś szaleniec rozjechał mercedesem sprinterem.
Yao przypadła w obu przypadkach główna rola, czyli to ona odpowiadała ze sporządzenie protokołu z obdukcji. Berliński Krajowy Urząd Kryminalny uważał, że nie był to zamachowiec terrorysta, tylko samobójca, któremu nie przeszkadzało, że zabije przy okazji postronne osoby. Berlińskie bulwarówki przypuszczały początkowo w swoich internetowych wydaniach, że pochodzący z Syrii sprawca to islamista i używały nawet określenia „Breitscheidplatz 2.0”. Miejsce zdarzenia znajdowało się bowiem zaledwie czterysta metrów od tego właśnie placu, gdzie 19 grudnia 2016 roku jedenaście osób padło ofiarą pochodzącego z Tunezji terrorysty, który wjechał wieczorem rozpędzoną ciężarówką w popularny jarmark bożonarodzeniowy. W dzisiejszym przypadku chodziło jednak najwyraźniej o próbę samobójczą upojonego alkoholem kierowcy, a motyw miał charakter osobisty. Bliższych szczegółów Yao nie znała. Pewne było natomiast, że obie ofiary to bezdomni, którzy nocowali pod zadaszeniem supermarketu, gdzie spędzili zeszłą noc, dopóki około czwartej nad ranem nie wjechał w nich mercedes. Zostali nie tyle uwięzieni między przodem auta a ścianą sklepu, co zmiażdżeni. Identyfikacja obu zabitych okazała się trudna i prawdopodobnie potrwa jeszcze kilka dni, bowiem nie mieli przy sobie żadnych dokumentów ani czegokolwiek innego, co pozwoliłoby na ustalenie ich tożsamości.
Potem Yao i jej koledzy dokonali obdukcji dwóch braci, którzy poprzedniej nocy zginęli podczas strzelaniny między zwaśnionymi libańskimi klanami pod shisha barem w berlińskiej dzielnicy Reinickendorf, oraz znajdujących się w stanie znacznego rozkładu zwłok kobiety, na które w lesie w Rüderdorf pod Berlinem natknęli się grzybiarze.
Kobiecie, prawdopodobnie dość młodej – jej naczynia krwionośne nie miały zmian miażdżycowych, a narządy wewnętrzne były w dobrym stanie – brakowało głowy. Wygląd rany szyi wykluczał pośmiertne obrażenia spowodowane przez żerujące zwierzęta, jak lisy czy borsuki, które często się zdarzały w przypadku zwłok odnalezionych w lesie. Na dodatek obie piersi kobiety odcięto przy użyciu zębatego narzędzia, najprawdopodobniej piły. Czy za życia, czy już po śmierci, tego nie dało się ustalić z powodu zaawansowanego rozkładu zwłok. Tożsamość kobiety również pozostawała zagadką.
Ale tego dnia w prosektorium to nie było wszystko. Przypadek numer sześć stanowił znany berliński polityk. Mężczyznę, deputowanego parlamentu Berlina, znalazła w jego mieszkaniu sprzątaczka. Na nasadzie penisa miał olbrzymi pierścień erekcyjny, który przed śmiercią tak długo odcinał dopływ krwi do jego moszny i członka, że genitalia przybrały niezdrową, fioletowoczarną barwę. Jednak to nie pierścień, tylko bełt kuszy tkwiący w piersi denata spowodował, że do jego przypadku zaangażowano medyków sądowych z jednostki „Przypadki nadzwyczajne” Federalnego Urzędu Kryminalnego.
Ostatnie ciało należało do jednoznacznie zidentyfikowanej topielicy, którą wyłowiono z Haweli wczesnym przedpołudniem – była to pięćdziesięcioczteroletnia małżonka białoruskiego bankiera inwestycyjnego, która cztery dni wcześniej padła ofiarą porwania w centralnej dzielnicy Berlina Mitte. Według śledczych Federalnego Urzędu Kryminalnego jej mąż przekombinował, próbując wynegocjować obniżenie kwoty okupu do wysokości sumy ubezpieczenia, które jego berlińska firma miała wykupione na taką ewentualność, i porywacze stracili cierpliwość albo nerwy. A może jedno i drugie.
Ubiegła noc znów zebrała w stolicy Niemiec śmiertelne żniwo – pomyślała Yao, przesuwając czubkami butów wijące się robaki, które wypadły z bezgłowej kobiety z lasu w Rüderdorf, do szczeliny odpływu pod stołem sekcyjnym.
Od niemal ośmiu lat Yao należała do prowadzonej przez profesora Paula Herzfelda jednostki specjalnej „Przypadki nadzwyczajne”, działającej niejako na pierwszej linii frontu medycyny sądowej w Berlinie. Jako lekarz sądowy wiedziała, jak ważne jest to, żeby obrazy, które oglądała codziennie na miejscach zdarzeń oraz w prosektorium, nie przenikały zbyt głęboko do jej zwojów mózgowych i nie brały w niewolę jej umysłu. Tak samo wiedziała, że rozpamiętywanie „dlaczego to się stało” nikomu życia nie przywróci.
Yao przelotnie zerknęła w jedno z luster nad umywalkami, żeby sprawdzić stan swoich czarnych włosów związanych w koński ogon. Kiedy wreszcie ruszyła z dokumentami dotyczącymi wykonanych sekcji oraz dyktafonem w ręku do szatni, poczuła wibracje komórki. Wyjęła telefon z bocznej kieszeni fartucha.
– Cześć, ciociu Almuth, czy mogę oddzwonić do ciebie za dziesięć minut...
– Nie, Bine. To ważne. A nawet bardzo ważne! – ciocia Almuth przerwała jej głosem zduszonym od łez. – Znaleźli Johannę. Ona... ona nie żyje!
– O, Boże, to straszne! – odpowiedziała bezradnie Yao, której przeleciało naraz przez głowę mnóstwo myśli. Choć spodziewała się najgorszego – ciocia Johanna nie dawała znaku życia od piętnastu dni – aż zabrakło jej tchu w piersi.
– Przed chwilą tu byli. U mnie w domu. Policjanci – mówiła urywanym głosem ciotka. – Znaleźli ją wczoraj. I nikt nie wie, co się stało. A przecież... – Rozszlochała się już całkiem, a Yao miała tylko nadzieję, że jej ciotka nie zasłabnie.
Lekarka sądowa odchrząknęła, zapanowała na sobą i spokojnym tonem powiedziała:
– Ciociu Almuth, przyjadę do ciebie do Kilonii. Omówimy wszystko na spokojnie dziś wieczorem. Załatwię jeszcze tylko tutaj parę rzeczy, a potem jadę. Pomogę ci w zorganizowaniu pogrzebu i załatwianiu wszystkich spraw urzędowych. Możesz na mnie liczyć. – Mówiąc te słowa, uświadomiła sobie jednocześnie, że musi się dowiedzieć, co przydarzyło się cioci Johannie.
– Och, Bine, dziecko moje, to takie miłe z twojej strony! Jestem ci bezgranicznie wdzięczna.
Po chwili milczenia Yao zapytała:
– Skąd policja wie, że to ciocia Johanna? To znaczy, jak ją zidentyfikowali?
– Po obrączce. Przynieśli ją w małej plastikowej torebce... A... ja rozpoznałam grawerunek i datę ślubu... Ale... oni chyba już wcześniej byli stuprocentowo pewni, że to Johanna – odpowiedziała Almuth. Jej słowa co chwilę przerywał cichy płacz. – Zapytałam ich potem, dlaczego nie mogą pokazać mi zdjęcia zmarłej siostry, ale w ogóle nie chcieli o tym rozmawiać.
Pewnie ciało zostało tak zdeformowane przez odniesione obrażenia albo rozkład, że nie chcieli narażać cioci Almuth na rozpoznawanie zwłok na zdjęciu, przecież wczoraj minęło czternaście dni od zaginięcia Johanny – pomyślała ze współczuciem Yao. Choć już w pierwszych sekundach rozmowy obiecała sobie, że nie będzie wnikać w szczegóły, tylko omówi z ciotką wszystko osobiście, zawodowa ciekawość zwyciężyła.
– A wiesz, gdzie ją znaleźli? I kto? Leżała na otwartym terenie? Czy funkcjonariusze powiedzieli coś na ten temat?
– Nic dokładniej nie wiem. A może mi powiedzieli, ale zapomniałam. Byłam taka zdenerwowana! To takie nierzeczywiste, to wszystko... Znaleźli ją gdzieś w Schwentinetal. Wydaje mi się, że tak właśnie powiedzieli... – Głos Almuth Amsinck znów ucichł, a Yao usłyszała głośny szloch.
Dowiem się wszystkiego, gdy będę już w Kilonii. Sama wyrobię sobie obraz sytuacji: skontaktuję się z funkcjonariuszami z kryminalnej, którzy prowadzą tę sprawę, zobaczę zdjęcia ze znalezienia zwłok, jak już tam będę, a może nawet osobiście obejrzę sobie to miejsce – postanowiła w myślach.
– Nie będę cię teraz niepotrzebnie męczyć, ciociu Almuth. Zadzwonię później z drogi, jak już będę wiedzieć, kiedy dotrę, dobrze? Jeszcze tylko jedno pytanie: czy wiesz, gdzie jest teraz ciało cioci Johanny?
– Nie. Policjanci powiedzieli, że zabrała je prokuratura. To wszystko jest takie okropne... Co to znaczy, Bine? Czy to znaczy, że Johannę zamordowano?
Yao usłyszała, że jej ciotka znowu płacze.
– To jeszcze nic nie znaczy, ciociu. To normalna procedura. Porozmawiamy potem o tym dokładniej.
Yao pożegnała się i schowała komórkę do kieszeni, a potem postała jeszcze chwilę i pomyślała: Skoro ciało cioci Johanny zabrała kilońska prokuratura, to znaczy, że znajduje się w Zakładzie Medycyny Sądowej w Kilonii.
Od razu wiedziała, co ma dalej robić. Ale to nie będzie proste. Wręcz przeciwnie. Bo oznacza rozdrapanie starej rany.
3
Samochód doktor Sabine Yao, poniedziałek,
19 października, godz. 16:20
Yao zmieniła odzież ochronną na zwykłe ubranie i poszła prosto do profesora Paula Herzfelda, kierownika Zakładu Medycyny Sądowej Federalnego Urzędu Kryminalnego, żeby wziąć urlop do końca tygodnia. Cztery dni, podczas których zamierzała poznać okoliczności śmierci ciotki Johanny. Profesor Herzfeld zgodził się od razu i bez wahania, choć jej nieobecność trudno będzie zrekompensować w czasie, gdy zakładowi brakuje personelu. Ponadto szef zapewnił Yao, że może liczyć na jego wsparcie.
Lekarka wyruszyła swoim mini cooperem z Berlina około szesnastej. Wcześniej wpadła do siebie do domu i spakowała niezbędne rzeczy do torby podróżnej.
Dopiero od dwudziestu minut była w drodze i właśnie zjeżdżała z berlińskiej obwodnicy, kiedy w zestawie głośnomówiącym odezwał się sygnał telefonu od profesora Paula Herzfelda. Yao odebrała, a jej szef od razu przeszedł do rzeczy.
– Pani Yao, nie chciałbym się narzucać, ale mam dobre kontakty z kilońską prokuraturą i pozwoliłem sobie zadzwonić do starego znajomego. Jeśli chodzi o sprawę pani ciotki, to proszę śmiało zwracać się do prokuratora naczelnego Löwena. Uprzedziłem go i chętnie pomoże. Pani Hübner prześle pani zaraz SMS-em numer do niego i adres.
– Dziękuję, ja... – odpowiedziała Yao, ale była zmuszona przerwać, bo nagle drogę na autostradzie zajechała jej ciężarówka i musiała wykonać gwałtowne hamowanie.
Herzfeld chyba się zdziwił, że ona nic nie mówi, bo stwierdził:
– To tylko propozycja. Decyzja należy do pani, pani Yao.
– Nie, nie, przepraszam! Bardzo panu dziękuję za pomoc, panie profesorze. Bardzo to doceniam – pośpiesznie zapewniła Yao.
– Jeszcze jedno... – usłyszała znów głos Herzfelda.
– Tak?
– Tylko żadnej samowolki, pani Yao.