Zaczarowany zamek - Sophie Anderson - ebook + książka

Zaczarowany zamek ebook

Sophie Anderson

4,0
37,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

​​Baśniowa powieść o sile miłości i przyjaźni oraz stawianiu czoła przeciwnościom losu. Przejmująca książka Sophie Anderson, autorki „Domu na kurzych łapach” oraz „Baśni Śnieżnego Lasu”.

Magia jest wszędzie tam, gdzie się w nią wierzy.

Olia mieszka w Zamku Mila wraz ze swoją rodziną. To miejsce jest wyjątkowe, a liczne pokoje i korytarze skrywają wiele tajemnic… Po burzy, która wstrząsa zamkiem, dziewczynka odnajduje sekretne drzwi prowadzące do zaczarowanej krainy przepełnionej magią.

Wkrótce Olia odkrywa, że jej przeznaczeniem jest ocalenie magicznej krainy i własnego świata. Z pomocą nowych przyjaciół i rodziny dziewczynka musi odnaleźć w sobie magiczną moc. Tylko tak może ochronić wszystkich i wszystko, co kocha. Ma jednak bardzo mało czasu. Czy Olii uda się uratować to, co dla niej najważniejsze?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 315

Oceny
4,0 (2 oceny)
1
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Karta tytułowa

RECENZJE ZACZAROWANEGO ZAMKU

Ponadczasowa, wartka.

– Kiran Millwood Hargrave

Wyśmienite, wyjątkowe.

– Emma Carroll

Wysublimowane bajkopisarstwo.

– Hilary McKay

Epicka, pełna przygód fantastyka.

– Fiona Noble, „The Bookseller”

Piękna ucieczka do krainy marzeń.

– „Sunday Express S Magazine”

Klejnot.

– Catherine Doyle

Czarowne.

– „The Daily Telegraph”

Historia chwytająca za serce.

– „The Sunday Times”

Iskrzy się leśną magią oraz mocą prawdziwych baśni.

– Cerrie Burnell

„Śmiało napisana, pięknie skonstruowana przygoda. Umiejętności narratorskie Anderson urzekły mnie od pierwszego rozdziału”.

– Kiran Millwood Hargrave

autorka Dziewczynki z atramentu i gwiazd.

„Wyśmienita, fantastyczna baśń”.

– Emma Carroll, autorka Aż do chmur!

„Pełna żywej wyobraźni, barwna mieszanka tradycyjnej baśni z powieścią dla nastolatków, wnikliwie przedstawiająca problematykę śmierci i straty”.

– „The Sunday Times”

(Dziecięca Książka Tygodnia)

„Magiczna baśń […], ujmująca i oryginalna rekapitulacja tradycyjnej opowieści zaczerpniętej prosto z folkloru. Piękna ucieczka do krainy marzeń”.

– „Sunday Express S Magazine”

„Książka Anderson jest pełna wyrazu: smaków, zapachów i życiowych doświadczeń”.

– „Times Literary Supplement”

„Debiut, który nie pozwolił mi zasnąć do późnej nocy”.

– Fiona Noble, „The Bookseller”

„Pełna ciepła, spleciona z nici babiego lata czysta magia. Bardzo mi się podobało!”

– Peter Bunzl, autor Nakręconych

Gemmie Cooper,

która w tym świecie

umie otwierać magiczne drzwi

Książka ta nie jest oparta na faktach. Wszystkie zawarte w niej nazwiska, postacie i dialogi są wytworem wyobraźni autorki, a jakiekolwiek podobieństwo do prawdziwych osób, żywych bądź martwych, wydarzeń oraz miejsc jest czysto przypadkowe.

Młodą nadzieją ożywiony,

W pragnieniu swym nieposkromiony,

W pomroce leśnej, w ciszy głuchej

Czynię zaklęcia, wzywam duchy…

– Aleksander Puszkin

Rusłan i Ludmiła, tłum. Jan Brzechwa

PROLOG

Zamek Mila wznosi się na brzegu pluskającego jeziora, rozległego i jasnego jak wschód słońca. Zbudowany całkowicie z drewna, liczący sobie pięć stuleci, z wiekiem nieco się przekrzywił. Jednak jego ściany z sosnowych bali lśnią niczym złoto, a dachy pokryte są niezliczonymi kopułami, które wędrują spiralnie coraz wyżej ku niebu, migoczą i iskrzą się niby srebro.

Górna, największa kopuła oślepia jak samo słońce, a cienka iglica na jej szczycie dotyka gwiazd. Nazywam ją Kopułą Słońca i często się zastawiam, co też takiego w sobie kryje. Zamek Mila jest pełen tajemnic. Są w nim ukryte drzwi, korytarze schowane za ścianami, dawno zapomniane komnaty. Chociaż mieszkam tu całe życie, wciąż potrafię się w zamku zgubić, po czym z ekscytującym zachwytem odkrywać jego nietknięte od dawien dawna pomieszczenia.

Jednym z moich ulubionych zajęć jest poznawanie zamku i poszukiwanie dróg dostępu do kopuł. W każdej mieści się niewielki, okrągły strych – niestety prowadzące do niego schody pozostają utajnione. Jak dotąd znalazłam sposób dotarcia do czternastu spośród trzydziestu trzech kopuł. Większość okazała się pusta, nie licząc kurzu, pajęczyn oraz ciepłego łaskotania w brzuchu, które zawsze odczuwam w ukrytych pomieszczeniach Zamku Mila. W paru z nich natknęłam się na dziwne skarby: zrolowane mapy, księgi w złoconych oprawach, delikatne pędzelki malarskie, do połowy wypełnione pojemniczki z barwnym tuszem czy rzeźbione drewniane skrzynki, pełne ręcznie wykonanych szklanych paciorków oraz innych błyskotek, które musiały niegdyś należeć do mych wysoko urodzonych przodków.

Moja rodzina nie jest już rodziną królewską, ale Zamek Mila pozostaje naszym domem. Urodziłam się w ciepłej, przytulnej kuchni na parterze, chodzić uczyłam się na długich, wijących się zamkowych korytarzach. Mama układała mnie do snu w sypialni na drugim piętrze, z której widać jezioro, a tata pokazał mi, jak wspinać się bezpiecznie na dach, aby móc obserwować z niego polujące na łąkach jastrzębie oraz żurawie tańczące po bagnach.

Moi rodzice to stolarze, którzy urządzili sobie warsztat w jednej z dawnych sal balowych. Jej podłogę i ściany pokrywają ogromne rysunki, wykonywane tam przeze mnie, odkąd tylko miałam dość siły, by utrzymać w ręku kawałek kredy. Z niektórych pozostałych wielkich komnat korzystają mieszkańcy pobliskiej wsi. Moja szkoła raz do roku wystawia spektakl w naszym starym teatrze. Natomiast w najobszerniejszym pomieszczeniu, czyli w Wielkiej Sali, organizowane są niemal wszystkie urodziny, wesela czy stypy.

Podczas tych zgromadzeń słucham relacji z dziejów zamku, doprawionych mitami i szczyptą legendy. Na przykład opowieści, zgodnie z którą Zamek Mila został zbudowany przez samotnego cieślę, doskonale posługującego się toporem. Powstał bez gwoździ, ponieważ drewniane elementy przycięto tak, żeby idealnie do siebie pasowały. Ukończywszy swe dzieło, cieśla wrzucił siekierę do jeziora, dlatego nigdy więcej nie powstała żadna podobna budowla. Latem razem z przyjaciółmi całe dnie spędzałam na nurkowaniu w jeziorze w poszukiwaniu owej siekiery. To była fajna zabawa, ale zawsze czułam pewną ulgę, gdy nic nie znajdowaliśmy, ponieważ istnieje jeszcze inna baśń i właśnie w nią wolałabym wierzyć.

Moja babcia, określana pieszczotliwie Babusią, powiada, że Zamek Mila powstał wskutek czarów, a żeby zrozumieć po co, powinnam porozmawiać z duchami, które mieszkają zarówno w domu, jak i wokół niego. Jej opisy duszków domowych, wodnych i drzewnych zapadły mi głęboko w pamięć, szukałam ich całe życie. Kilka razy już mi się zdawało, że coś widzę albo czuję. Jednak po trzynastu latach wciąż brak mi dowodu na ich istnienie.

Mimo wszystko szukam i badam dalej, nic się bowiem nie może równać z ekscytacją wynikającą odkrywania fascynujących miejsc i zapomnianych skarbów. Jestem zdecydowana poznać każdy najmniejszy zakamarek zamczyska, wszystkie jego sekrety. Teraz nawet bardziej niż kiedyś, bo mam nową, małą siostrzyczkę.

Roza liczy sobie dopiero trzy tygodnie, a już skradła mi serce, które wypełnia się miłością, ilekroć na nią patrzę. Jeszcze nie opracowałam planu, jak stać się najlepszą starszą siostrą na ziemi, ale chcę być silna, dzielna i dobra, pokazać jej wszystkie cuda świata. Jeśli więc w naszym domu naprawdę skrywa się magia, to zamierzam ją znaleźć i podzielić się nią z Rozą.

ROZDZIAŁ 1 PORANNA GONITWA

Budzę się o wschodzie słońca, gotowa na poranną gonitwę. Miodowy brzask sączący się przez okno mojej sypialni ogrzewa sosnowe ściany, rzuca na nie poświatę, sprawia, że słodko pachną. Siadam na łóżku i gapię się pod światło, aż wreszcie zauważam sylwetkę Babusi. Idzie chwiejnym krokiem po łące porośniętej długą żółtą trawą, wsparta na swoich dwóch laskach. Na plecach ma wielki kosz z kory brzozowej, znajduje się już w połowie drogi do owocowego sadu nad jeziorem. Mrużę oczy, zaczynam odliczać.

Raz. Na gołe stopy wsuwam wielkie wełniane skarpety, które Babusia zrobiła dla mnie na drutach.

Dwa. Skaczę po szmacianym dywaniku, wspólnym dziele mamy i moim, zamaszyście otwieram drzwi sypialni i gwałtownie wypadam na długi korytarz drugiego piętra.

Trzy, cztery, pięć. Wykonuję pięć potężnych susów, potem ślizgam się po posadzce; wełniane skarpety suną po gładkich świerkowych deskach szybciej niż łyżwy po lodzie.

Sześć. Docieram do pierwszych schodów, wskakuję na ogromną dębową poręcz, a następnie zjeżdżam tak prędko, że walące serce nie może za mną nadążyć. Z portretów, marszcząc brwi, spogląda na mnie kilku mych królewskich przodków, ale krzycząc z radości, nie zwracam na nich uwagi.

Siedem, osiem, dziewięć, dziesięć. Pokonuję w ten sposób dwa kolejne korytarze i mijam upiorny zarys sekretnych drzwi wiodących do kopuły zwanej Kopułą Muzyczną – znalazłam tam altówkę oraz parę starodawnych, odręcznych partytur, które pod wpływem dotyku rozpadły się na strzępy.

Jedenaście, dwanaście. Jeszcze dwie poręcze, po których mogę zjechać, jeszcze więcej krzywiących się przodków, a także wyblakły, podarty gobelin z królewskim godłem, z irytacją sapiący w powietrze kurzem.

Trzynaście. Ląduję na nierównym parkiecie parteru i zaczynam biec, ponieważ na wzorzystych mozaikach skarpetki już nie ślizgają się tak dobrze.

Czternaście. Pędzę przez ulubioną część zamku, czyli naszą kuchnię, machając ręką do swojego ciemnowłosego taty, który smaży grzanki – tak to przynajmniej pachnie – na ogromnym kaflowym piecu. Macham również mojej rudowłosej mamie, nalewającej kawy z miedzianego rondelka z długą rączką. O obecności siostry świadczy jedynie kilka miękkich, jedwabistych loków, które wystają z jasnozielonego nosidła. Mama ma je na sobie, aby Roza była blisko jej serca.

Piętnaście, szesnaście. Zatrzymuję się z trudem obok drzwi prowadzących z kuchni na dwór i naciągam buciory oraz zbyt duży rozpinany sweter, zrobiony na drutach przez Babusię. Uśmiecham się, bo zabawę mam przednią.

Siedemnaście. Wypadam przez drzwi wprost na barwiony złotem i rdzą jesienny świat na zewnątrz. Biorę głęboki wdech i piszczę z radości, bo wszystko jest takie piękne.

Osiemnaście, dziewiętnaście. Śmigam sprintem w dół zbocza w kierunku jeziora. Powietrze jest chłodne, pełne glebowych zapachów opadłych klonowych liści oraz woni dojrzewających orzechów.

– Dwadzieścia! – krzyczę, dotarłszy do Babusi. – O dwie sekundy szybciej niż wczoraj!

– Ale ciągle masz na sobie piżamę – odpowiada Babusia, nie podnosząc na mnie wzroku. – I nie jadłaś śniadania.

Skupia się na miejscach, w których powinna oprzeć laski, a potem postawić stopy. Grunt jest nierówny, pobrużdżony.

– W piżamie jest mi całkiem wygodnie, a głodna nie jestem. – Wyciągam rękę.

Gdzieś w głębi gardła Babusi wznosi się jęk irytacji, ale podaje mi jedną z lasek, a sama bierze mnie pod łokieć.

– Nie musisz co rano organizować tej gonitwy za mną, Oliu. Świetnie sobie radzę z podpórkami. – Babusia zadziera głowę, a jej wielkie ciemne oczy lśnią odbitym światłem wschodzącego słońca.

– Wiem o tym. Po prostu lubię te poranne wyścigi. I… – Waham się i zastanawiam, czy ujawnić przed Babusią inny powód, dla którego codziennie ją doganiam. – Wydaje mi się, że w twojej obecności są większe szanse na zobaczenie jakiejś magii.

Babusia chichocze.

– Magia jest wszędzie tam, gdzie się wierzy, że ona jest.

Marszczę brwi. Moja babcia potrafi wyjaśniać różne sprawy sposób zarazem prosty, jak i skomplikowany. Odnoszę wrażenie, że prawdziwy sens jej słów wybiega daleko poza moją zdolność pojmowania.

Docieramy do cienia rzucanego przez przerośnięty owocowy sad. Babusia prowadzi mnie tamtędy na drugą stronę, w kierunku rosnących tu i ówdzie drzew o żółtych liściach.

– No to co dzisiaj zbieramy? – pytam.

– Renety.

Babusia przystaje. Pomagam jej zdjąć koszyk, a następnie oddaję laskę. Obie spoglądamy na drzewa. Owoce rosnące nisko zostały już zerwane, ale wyższe gałęzie są ciężkie od niewielkich czerwonych jabłek.

Zdejmuję szybko buty i skarpetki i wspinam się na najbliższe drzewo. Bosymi stopami chwytam się grubego, szorstkiego pnia, a dłońmi – każdej gałęzi po drodze, aż w końcu zaczynają mnie otaczać same owoce. Przerzucam nogę przez jeden z większych konarów, siadam na nim i zrywam trzy idealne jabłka. Próbuję podać je na dół Babusi, ale ona zdążyła już powędrować do kolejnego drzewa. Podnosi laskę, grzmoci nią gałąź i pięć owoców spada jej pod nogi. Pochyla się, by je zebrać.

– Co zamierzasz upiec, babciu? – pytam, pozwalając, aby zerwane przeze mnie jabłka zleciały na trawę.

– Szarlotkę na jutrzejsze święto pełni księżyca – odpowiada Babusia, waląc laską w kolejną gałąź i czekając na nowy deszcz renet.

Oblizuję wargi, myśląc nie tyle o jabłeczniku, ile o wszystkich potrawach, które znajdą się na imprezie. Raz do roku, gdy wschodzi księżyc żniwiarzy, gruby i czerwony, Zamek Mila lśni niczym dojrzewająca jeżyna, a jego Wielka Sala wypełnia się ludźmi niosącymi ostatnie owoce jesieni, świeżo upieczone ciasta albo dżemy każdego możliwego koloru i smaku.

Tańce oraz muzyka będą trwać przez całą noc, dopóki nie zajdzie księżyc, a nad Jeziorem Mila nie wzejdzie słońce. W tym roku uroczystości zapowiadają się na większe i radośniejsze niż dotąd, ponieważ zamek obchodzi pięćsetne urodziny.

Najbardziej jestem podekscytowana łatką, którą wyszyłam. To mały, kwadratowy skrawek materiału, wielkości mniej więcej mojej dłoni, z przysztukowanym doń obrazkiem. Co roku jeden z członków naszej rodziny wykonuje taką łatkę; jutro ja dodam swoją do czterystu dziewięćdziesięciu dziewięciu innych kwadracików, które składają się na nasz rodzinny patchworkowy koc.

Od zawsze marzyłam, aby mieć rodzeństwo, a odkąd na świat przyszła Roza, pragnę tylko jednego: być dla niej najlepszą starszą siostrą na ziemi. Wykonana przez mnie łatka to dopiero początek. Pokazuje, jak bardzo siostrę kocham, a gdy przyszyję ją do koca, będzie stanowić wieczny dowód mojej radości, że Roza stała się częścią naszej rodziny.

Odwracam się i spoglądam na zamek, myśląc o wszystkich przygodach, które chcę w nim przeżyć wraz z Rozą, gdy dorośnie. Ogromne, cebulaste kopuły świecą tak mocno, że muszę przysłonić oczy.

– Co roku błyszczą jaśniej. – Babusia prostuje plecy i podąża za moim spojrzeniem.

– Tata mówi, że osikowe gonty, które pokrywają kopuły, z wiekiem zaczynają się srebrzyć, przez co odbijają więcej światła.

Sięgam do gałęzi ciężkiej od jabłek, która ugina się pod ich brzemieniem. Babusia parska.

– Twój tata to świetny stolarz, który o drewnie tworzącym Zamek Mila wie wszystko, tego jestem pewna. Ale nigdy nie zwracał najmniejszej uwagi na ukrytą w nim magię, nawet gdy był małym chłopcem. Ona mieszka w zamkowych kopułach, kopuły zaś są odcięte od świata, więc każdego roku błyszczą bardziej, ponieważ magia usiłuje z nich zbiec.

Ponownie podnoszę wzrok na kopuły. Promieniują, migoczą jak żywe srebro.

– Dlaczego Kopuła Słońca jest najjaśniejsza? – pytam, licząc, że Babusia znów mi to powie i tym razem zrozumiem jej objaśnienia.

– Ponieważ klucz do uwolnienia magii jest ukryty w jej wnętrzu. – Babusia mruga oczami. – Nikt nigdy nie znalazł prowadzącej tam drogi. Ja szukałam jej przez wiele lat. Niestety duchy twierdzą, że nawet one nie mają prawa wstępu do kopuły. A gdyby miały, klucz przestałby być kluczem, a kłódka byłaby ukryta gdzie indziej.

– To raczej bez sensu. – Kręcę głową, zrywam parę kolejnych jabłek, a potem się pochylam, by zrzucić je w pobliże Babusi. – Myślisz, że uwolnienie więzionej w tych kopułach magii jest w ogóle możliwe?

– Jeśli się wierzy, to tak. Wiara jest wszystkim, Oliu. Nigdy jej za dużo.

– Ja chcę wierzyć. – Pozwalam rękom swobodnie opaść na szeleszczące liście i teatralnie wzdycham. – Ale nie postrzegam magii tak samo jak ty, Babusiu.

– Nikt nie postrzega niczego tak samo – śmieje się Babusia. – Dlatego ważną rzeczą jest patrzeć z różnych perspektyw.

Pochylam się jeszcze mocniej, aż wreszcie dyndam z gałęzi do góry nogami.

– Czyli na przykład z takiej? – pytam z uśmiechem. Babusia przewraca oczami, ale również się uśmiecha. – A co by się stało, gdybym naprawdę wypuściła tę magię?

Babusia wpatruje się w kopuły długo i twardo, jakby próbowała coś rozgryźć.

– Wówczas magia byłaby wolna – odpowiada w końcu.

– To dobrze czy źle? – dopytuję, nie mogąc nic wyczytać z jej miny.

– Jak wszystko inne, zależy od tego, jak się na to spojrzy i z jakiej pozycji.

Babusia marszczy brwi, ponieważ od strony zamku zaczyna dąć wiatr: mierzwi łąkę, porusza drzewami w zagajniku. Troszkę pachnie ukrytymi zakamarkami naszej budowli – ciepłym drewnem sosnowym, kurzem, starymi księgami – lecz także czymś o wiele dawniejszym, chyba wyprażonymi na słońcu kamieniami oraz suchą, popękaną ziemią.

Igiełki zimnego powietrza przebijają się przez mój sweter i piżamę. Drżę, mocniej chwytam się gałęzi. Włosy smagają mi buzię, błyskają przed oczami tańcem złotych cętek światła. Wstrzymuję oddech i gapię się na te iskierki, zadziwiona. Nigdy czegoś takiego nie widziałam.

Nagle, równie szybko jak się pojawił, wiatr zmienia kierunek, światełka znikają. Pozostaję zbita z tropu, ze zmierzwionymi włosami i bez oddechu. A przez chwilę odnosiłam wrażenie, jakby spowijająca świat zasłona uniosła się lekko, rozwiana wiatrem, pozwalając mi dostrzec pod nią coś splątanego i migotliwego.

Złażę z drzewa, ląduję tuż obok Babusi, serce bije mi szybko.

– Zauważyłaś tę magię, prawda? – Babusia pochyla się ku mnie i zagląda mi prosto w oczy.

– Sama nie wiem. To mogło być… – Zagryzam wargi. – Skąd mam niby wiedzieć?

– Twoje serce zna prawdę. – Babusia nachyla się jeszcze bliżej i szepcze mi do ucha: – Czas ucieka, Oliu. Jeśli magia nie zostanie wkrótce uwolniona, sama się wyrwie. A to byłoby coś złego, z każdej możliwej perspektywy.

Słowa Babusi ciężko lądują w moim umyśle, wzbudzając w nim fale. Zawsze poszukiwałam magii, ponieważ sama jej idea budzi ciekawość i ekscytację, nigdy jednak nie sądziłam, że jeśli jej nie znajdę, wydarzy się coś złego. Czy powinnam bardziej się starać albo zrobić coś jeszcze, co pomoże mi osiągnąć cel?

Owiewa mnie lekki nowy wietrzyk, otulam się ciaśniej swetrem.

– To już chyba chłodny wiatr jesieni – mówię do Babusi, próbując dodać otuchy bardziej sobie niż jej. Ponieważ czuję w głębi serca, że to nie jest zwykły wiatr, wiem, że coś się wkrótce stanie.

Ogarnia mnie ekscytacja, buzuje z samego wnętrza, ale także przewraca mi w żołądku ze zdenerwowania, nie wiem bowiem, czy jestem na to wszystko gotowa.

ROZDZIAŁ 2 ŚNIADANIOWY PIKNIK

Podnoszę z ziemi ostatnie jabłko. Do zagajnika wchodzą moi rodzice, ręka w rękę. Tata dźwiga kosz, na ramieniu ma nasz sprany niebieski piknikowy koc. Mama tuli Rozę, która cały czas pozostaje w nosidle, ale na mój widok unosi rączkę i macha.

– Pomyśleliśmy, że zaniesiemy ci śniadanie. Byłaś zbyt zajęta gonieniem babci, żeby cokolwiek zjeść.

Tata się uśmiecha, a dołeczek na jego lewym policzku robi się głębszy. Mama nazywa go znakiem Mili, ponieważ Babusia, tata, ja oraz wielu naszych przodków na zamkowych portretach mamy tę samą cechę. Widziałam jej maleńką wersję nawet u Rozy. Poza tym łączą nas wszystkich takie same oczy – duże, ciemne i szeroko rozstawione – a także kręcone czarne włosy, chociaż u Babusi z wiekiem wybielały.

– Zjemy na słoneczku?

Mama spogląda w kierunku jeziora, z dala od cienia rzucanego przez zagajnik. Jej zielone oczy są jasne jak polny skrzyp rosnący na skraju wody, a długie włosy, splecione w warkocz – rude niczym kwitnąca wśród skrzypów wierzbówka. Chociaż nie odziedziczyłam po mamie żadnego z tych jasnych kolorów, tata twierdzi, że mam je w środku. Jego zdaniem mama i ja należymy do osób, które z deszczu potrafią wyczarować tęczę.

Pakuję jabłka do babcinego kosza, który jest już wypełniony prawie po brzegi. Pozostaję w zagajniku, podczas gdy mama, tata i Babusia rozkładają koc piknikowy oraz wiktuały w pobliżu jeziora. Widzę niewielką górę usmażonych przez tatę grzanek, których zapach czułam wcześniej, a także syrniki plus garnuszki ze śmietaną, malinowym dżemem, świeżymi jeżynami i borówkami. A także pomidory i szynkę dla Babusi, która woli słone niż słodkie.

Mama wzywa mnie, żebym usiadła koło niej, i podaje mi posypany jeżynami naleśnik, mój ulubiony.

– Dobrze spałaś? – pyta.

Kiwam głową, biorę gryza, wpatruję się w nosidło, w którym tkwi Roza. Śpi, maleńką piąstkę przykłada do warg. Obecnie większość czasu poświęca na sen, ale mnie to nie przeszkadza. Uwielbiam obserwować spokojną twarz siostrzyczki, zwłaszcza wtedy, gdy mama pozwala mi ją potrzymać, a ona wtula się we mnie, ciepła i miękka.

– Jakie masz na dzisiaj plany? – pyta tata. – Dinara i Luka przychodzą?

Dinara i Luka to moi najlepsi przyjaciele od zawsze. Mieszkają w sąsiedniej wsi, oddalonej o dwadzieścia minut piechotą – albo dziesięć minut biegiem. Przebywamy ze sobą nieustannie. Wstępuję po nich w drodze do szkoły, potem cały dzień siedzimy obok siebie. Również większość weekendów spędzamy razem – albo u nich we wsi, albo tutaj, w pobliżu zamku i jeziora. Dziś jest wprawdzie sobota, ale Dinara i Luka wybrali się z wizytą do jednej ze swoich ciotek. Kręcę głową w odpowiedzi na pytanie taty i sięgam po kolejny naleśnik.

– Wpadną jutro. Pomyślałam, że dzisiaj mogłabym pomóc tobie i mamie.

– A roboty jest mnóstwo – odzywa się mama. – Trzeba ustawić stoły na imprezę, udekorować Wielką Salę. Przyjdzie parę osób ze wsi, żeby zrobić słomiane wieńce i gliniane figurki żniwnych duszków.

Po niebie przetacza się stadko kawek, mama uśmiecha się do nich promiennie. Wstaje, kruszy trzymany kawałek grzanki na drobne cząstki, podchodzi do ptaków, a potem wyrzuca chleb w powietrze. Kawki spływają w dół, łapią okruchy w locie, krzyczą i drą się z zachwytu. Mama wybucha śmiechem; ja też unoszę kąciki ust. Ma najcudowniejszy śmiech na świecie, lekki i delikatny, jak wietrzny dzwonek poruszany bryzą.

– A mnie przydałaby się pomoc w poszukiwaniu drogi do Kopuły Jutrzenki, jeśli masz czas – mówi tata.

Kopuła Jutrzenki jest najmniejsza i wysunięta najbardziej na wschód w całym zamku. Nazywa się tak dlatego, że kiedy byłam mała, pewnego ranka wydało mi się, iż widzę wypływające stamtąd wstęgi złotego światła. Tata uznał, że powstały wskutek odbicia promieni wschodzącego słońca. Teraz jednak, gdy zobaczyłam migotliwe refleksy wiatru w owocowym zagajniku, zastanawiam się, czy nie było to coś więcej.

– Wczoraj wieczorem słyszałem tam jakiś grzechot – tłumaczy tata – więc chciałbym sprawdzić dach. Niestety nie wiem, jak się tam dostać. A ty zawsze wykazywałaś talent do odnajdywania tajemnych drzwi.

– Chętnie pomogę. – Przenoszę wzrok z taty na Babusię, ciekawa, czy zna jakąś baśń o Kopule Jutrzenki; niestety babcia nie zwraca na nas uwagi. Skupia spojrzenie na rosnącym w oddali dębie. Wśród jego suchych, zbrązowiałych liści szepcze wiatr. Trzy listki się odrywają i połyskując w świetle dnia, zmierzają w naszą stronę. Dwa lądują u moich stóp, trzeci zostaje porwany w górę, oddala się, wreszcie znika w jaskrawości nieba.

Babusia trąca liście na ziemi, marszczy brwi. Nagle wyjmuje z kieszeni szczyptę soli i rzuca ją na wiatr. Cały czas składa takie solne ofiary, żeby odpędzić to, co uważa za zły omen, albo sprawić przyjemność różnym duszkom, w które wierzy.

– Co widzisz? – Mama zwraca się z pytaniem do Babusi.

O ile tata zawsze ma pod ręką logiczne wyjaśnienie wszystkich dziwnych rzeczy widzianych i słyszanych przez babcię, o tyle mama przyjmuje postawę bardziej akceptującą. Powiedziała mi kiedyś, że na tym świecie dzieje się więcej, niż większość ludzi potrafi dostrzec i zrozumieć, i że Babusia należy do tych nielicznych szczęśliwców, którzy zdają sobie z tego sprawę.

– Podróż. – Babcia jeszcze mocniej marszczy brwi. – Spowodowaną straszliwą burzą.

Poruszam się niespokojnie, odsuwam stopy od liści. Nie chcę żadnej burzy, żadnej łazęgi. Nie chcę, żeby cokolwiek przeszkodziło mi w jutrzejszych uroczystościach.

– Wszyscy rolnicy przewidywali łagodną jesień. – Tata patrzy w niebo. – Rzeczywiście, ani jednej chmurki.

Babusia krótko chrząka, czym udaje jej się wyrazić całkowity brak zaufania do rolników tudzież chmur wskazujących na przyszłą pogodę, w przeciwieństwie do znaku, który przed chwilą widziała.

– Idę sobie uciąć poranną drzemkę – oznajmia głośno, po czym podnosi obie laski.

Zrywam się na nogi, chętna uciec przed tym niepokojącym wiatrem.

– Odprowadzę cię do zamku – proponuję, a Babusia, ten jeden raz, nie spiera się ze mną.

– Może zaparzysz babci jej herbatkę, a potem dołączysz do nas? Będziemy w Wielkiej Sali – podpowiada mama.

– Dobrze. Dzięki za śniadanie.

Ruszamy z Babusią w drogę powrotną do domu; zatrzymujemy się jeszcze w zagajniku, aby wziąć kosz pełen jabłek. Gdy się po niego schylam, kolejny podmuch zimnego wiatru przyprawia mnie o gęsią skórkę na ramionach.

– Wiesz, co to jest wiatr zmian, Oliu? – pyta nagle Babusia, a ja aż podskakuję. Masa jej kręconych siwych włosów przypomina ogromną chmurę wokół głowy, w oczach ma błysk. – Potrafi wszystko zniszczyć. – Robi wielkie oczy. – Sprawić, że się widzi.

Tym razem, niczym bryza, spada na mnie poczucie dezorientacji.

– Kocham cię, Babusiu, ale czasami mówisz od rzeczy.

Ona wybucha dobrze mi już znanym, rechotliwym śmiechem.

– Nie musisz wszystkiego rozumieć, Oliu. Wystarczy, że będziesz chciała widzieć. Tutaj. – Wskazuje na swoje oczy. – Oraz tutaj. – Kładzie rękę na sercu. – Z każdej perspektywy. – Bezwiednie macha laską i ponownie się śmieje.

– Postaram się.

Kiwam głową, chociaż nadal nic nie rozumiem. Potem zarzucam sobie kosz na plecy i prowadzę Babusię do zamku.

Kiedy docieramy do kuchni, proponuję jej zaparzenie kadzidlanej herbatki o gorzkim zapachu, którą pija na reumatyzm, ona jednak odmawia – jest zbyt zmęczona. Pomagam więc Babusi ułożyć się wygodnie na łóżku obok pieca. Przyłożywszy głowę do poduszki, poczyna radośnie pochrapywać z szeroko otwartymi ustami.

Słowa Babusi o wędrówce oraz o jakiejś burzy łażą mi po głowie niczym mysz poszukująca nasion na łące. Postanawiam wybrać się do jednej z najwyższych zamkowych kopuł, by solidnie przyjrzeć się niebu. Upewniwszy się zatem, że babci jest ciepło pod kocami, biegnę do swojej sypialni, gdzie szybko przebieram się w sztruksowe spodnie oraz ulubiony zielony sweter, należący kiedyś do mamy. Mój wzrok pada na drewniane pudełko stojące na komodzie; otwieram je i patrzę na łatkę na rodzinny pled, którą sama zrobiłam.

Przedstawia mnie, jak trzymam na ręku Rozę. Obok nas stoją rodzice i Babusia, a dookoła, na tle zarysu zam­ku, widać twarze naszych przyjaciół oraz spotykane przez babcię duszki. Użyłam złotej nici, którą znalazłam na poddaszu jednej z kopuł, aby wykonać zajmujące całą wolną przestrzeń wijące się wzorki – mają symbolizować magię, którą pragnę znaleźć i podzielić się nią z siostrą. Gładzę postać Rozy, a potem wpycham łatkę do kieszeni swetra. Rozmowa o jutrzejszej imprezie sprawiła, że czuję ekscytację, chciałabym już przyszyć ten fragment do pledu. Dopóki tak się nie stanie, niech ona będzie blisko mnie.

Kontynuuję wspinaczkę na czwarte piętro zamku. Na końcu długiego, wijącego się korytarza znajdują się drzwi ukryte za osnutym pajęczyną regałem na książki. Gdy je popycham, jęczą, a wąskie schodki, które zaczynają się tuż za progiem, skrzypią pod moimi nogami. Przeskakuję po dwa stopnie na raz. Przez małą klapę na ich końcu wchodzę na poddasze kopuły, której nadałam nazwę Kopuły Astronoma, ponieważ mieści się tu pradawny, zniszczony teleskop. Wprawdzie nie działa, ale patrząc na świat przez maleńkie, łukowate okna, których tu pełno, i tak widać na wiele mil dookoła.

Nocą nad kopułą unoszą się miliony gwiazd, których blask lśni w tafli jeziora, na polach i łąkach. Czasem przychodzimy tu z mamą, żeby na to popatrzeć; opowiada mi wtedy historie, według których wszyscy wzięliśmy się od gwiazd i wszyscy do nich powrócimy. Lecz teraz niebo jest jasne i błękitne. Tata miał rację: nigdzie choćby jednej chmurki.

Coś grzechocze we wschodniej części zamku. Cała się spinam na widok błysków światła omiatających tamtejsze kopuły. Gdy jednak, trzepocząc skrzydłami, do lotu zrywa się gołąb grzywacz, uświadamiam sobie, że musiał strącić parę gontów; to od ich lśniącej powierzchni odbiły się promienie słońca.

Lekutka bryza przynosi do mych uszu delikatny plusk jeziora.

– Piękny dzień – mówię głośno. – Nie zanosi się na burzę.

Odwracam się od okna, ignorując skrzypienie iglicy na Kopule Słońca – w sumie nawet niewielka bryza wystarczy, by iglica zaczęła się chwiać.

Wsuwam dłoń do kieszeni swetra, raz jeszcze dotykam łatki i powtarzam sobie w duchu, że jeśli chodzi o jutrzejszą uroczystość, wszystko będzie dobrze. Potem pędzę do Wielkiej Sali, aby pomóc w przygotowaniach. Próbuję rozsupłać niewielki węzeł obaw, który związał mi żołądek, wyrzucić z głowy dziwne słowa Babusi o niszczących wiatrach. Zjeżdżam po każdej spotkanej po drodze poręczy.

ROZDZIAŁ 3 WIATR ZMIAN

Wielka Sala mieści się na parterze, w samym środku Zamku Mila. Jest ogromna – długa i szeroka jak boisko za szkołą, na którym grywamy – i wznosi się prawie na całą wysokość budynku. Sklepiony półkoliście sufit, pomalowany w zielone i złote zawijasy, tkwi bezpośrednio pod Kopułą Słońca. Między nimi musi być ukryte poddasze. Gadka Babusi o kluczu, który uwalnia magię, oraz o uciekającym czasie rozpala we mnie jeszcze większą ciekawość niż zazwyczaj. Jestem zdecydowana znaleźć tam drogę, i to wkrótce, teraz jednak sala jest pełna ludzi, panuje w niej ruch jak wśród wiewiórek gromadzących orzechy na zimę.

Pomagam zamiatać podłogę, rozkładać stoły, ładować na nie błyszczące słoiki z dżemem, kosze połyskliwych owoców, pasiaste dynie i kabaczki. Kiedy przychodzą moi koledzy ze szkoły, kolejne dynie ustawiamy w postać olbrzyma, który wygląda na dobrotliwego, a zarazem – o dziwo! – na lekko wkurzonego. Potem siadamy i pleciemy słomiane dekoracje.

Zjawia się mama, niosąc rodzinny pled, a wówczas moje serce fika koziołka. Porzucam słomianego niedźwiedzia i podbiegam do niej, aby pomóc zawiesić koc po drugiej stronie sali. Rozłożony jest wielki, tak że zimą mogłaby się pod nim pomieścić cała rodzina. W dwóch górnych rogach ma wszyte pętelki; długimi kijami służącymi do otwierania zamkowych okien unosimy pled wysoko i zawieszamy na hakach wbitych w ścianę.

Robię krok w tył i przyglądam się wszystkim łatkom. Co roku, odkąd zbudowano Zamek Mila, jakiś członek mojej rodziny dodawał jedną taką łatkę do pledu. A ponieważ ukazywała sceny z jego życia, koc stał się czymś w rodzaju kroniki dziejów zamku oraz naszej familii.

Pierwsza łatka ukazuje trzymających się za ręce księcia i księżniczkę pod nowo wzniesionymi złotymi kopułami. Są również inne prostokąty, obrazujące huczne przyjęcia, dzieci w długich białych szatach, ciemnowłose potomstwo, zmieniające się z czasem w koronowane głowy, starzejących się monarchów w podbitych futrem strojach, a także pełne skarbów pomieszczenia.

Po łatce z przewróconym tronem, która symbolizuje rewolucję sprzed stu lat, następuje inna, obrazująca mojego prapradziadka, który zmienia salę balową w warsztat stolarski. Kolejne ukazują członków naszej rodziny pracujących ramię w ramię z mieszkańcami wsi przy sadzeniu i żniwach.

Pojawia się również Babusia (mniej więcej siedemdziesiąt lat temu) jako maluch, który rozmawia z jakimś drzewnym duszkiem, a narodziny taty reprezentuje łatka z widokiem wielkiego pikniku, na którym obecne są setki ludzi. Pochodzi ona sprzed około czterdziestu lat.

Tata przyszył łatkę ukazującą wesele moich rodziców, a trochę później następną, ze mną jako trzymanym w ramionach niemowlęciem. Rodzinny koc przedstawia ponadto moje pierwsze kroki, pierwszą samodzielną kąpiel oraz pierwszy dzień w szkole. Są tu wyobrażenia moich przyjaciół, a także wszystkich mieszkańców wsi podczas imprez i różnych uroczystości.

Zeszłoroczna łatka, którą pomagała mi przyszyć Babusia, przedstawia moich rodziców i mnie, jak wiosłujemy na jeziorze. Dodałam też siedzącą na brzegu babcię, a ona z kolei wodnego duszka pomiędzy nami.

W dolnym prawym rogu pledu zostało trochę wolnego miejsca. Czeka ono na tę łatkę, którą mam w kieszeni – pierwszą, którą wykonałam całkowicie samodzielnie. Kiedy przyszyję ją jutro wieczorem, koc stanie się idealnym prostokątem, a Roza częścią naszej patchworkowej historii.

– Skończyłaś pracę nad swoją łatką? – pyta mama, podążając za moim spojrzeniem.

– Tak. – Sunę dłonią ku kieszeni, ale muszę użyć całej siły woli, aby nie wyjąć łatki i nie pokazać jej mamie już teraz. Chcę, by stanowiła jutrzejszą niespodziankę. Pochylam się nad wtuloną w swoje nosiło Rozą, która przygląda się światu.

– Och, obudziła się. – Mama przenosi spojrzenie z Rozy na mnie, oczy jej błyszczą. – Mogłabyś ją trochę ponosić?

– Tak, chętnie!

Znajduję najbliższe krzesło, siadam i czekam, aż mama wyjmie siostrzyczkę z becika. Pierwszy raz trzymałam Rozę na rękach kilka chwil po jej urodzeniu. Trzymałam ją bardzo blisko siebie, pragnąc ją ogrzać, pragnąc zajrzeć w tę maleńką, pomarszczoną twarzyczkę, aby powiedzieć: „Jesteś nowa i świeża jak pączek róży”. W ten sposób otrzymała swoje imię. Nie mogę uwierzyć, jak bardzo od tego czasu urosła – mimo że wciąż pozostaje najmniejszą osobą, jaką w życiu widziałam. Szczególnie teraz, gdy wyłania się z ciasnego pakunku niemowlęcego nosidełka.

Roza wtula mi się w ramiona. Prostuje kończyny, macha rączkami, jakby czegoś szukała. Podsuwam jej palec, który owija małymi paluszkami, gapiąc się na mnie. Bucha we mnie miłość, rozdyma się tak, że za chwilę pęknę.

– Będę dla ciebie najlepszą siostrą na świecie – szepczę. Roza nie odrywa ode mnie wzroku; wydaje mi się, że widzę uśmieszek na jej ustach, lecz nagle je otwiera i porusza główką z boku na bok, jak wtedy, gdy chce mleka. – Chyba jest głodna – mówię, oddając siostrę mamie.

– Chyba tak.

Mama delikatnie wyjmuje Rozę z moich ramion i siada do karmienia. Obserwuję je przez chwilę. Nagle dyniowy olbrzym przewraca się turla na drugi koniec sali; pędzę tam, żeby pomóc znajomym go odbudować.

Dalsza część rozdziału dostępna w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 4 CHUSTECZKA PEŁNA SOLI

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 5 PO BURZY

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 6 DINARA I LUKA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 7 KOPUŁA SŁOŃCA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 8 SKRZYNIA SKARBÓW

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 9 KAPELUSZ

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 10 FELIKS

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 11 DRZWI

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 12 KRAINA ZAKAZANEJ MAGII

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 13 KOSZKA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 14 BRODA CZARNOMORA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 15 KASKADIA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 16 KOPUŁA OGNIA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 17 GOŁOW

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 18 MIECZ OLBRZYMA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 19 KOPUŁA ZIEMI

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 20 DUB

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 21 KAMIENNY LABIRYNT

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 22 ŚPIEWAJĄCE ZŁOTO

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 23 NIEŚMIERTELNA PELERYNA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 24 TEFFI

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 25 WIŁY

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 26 MORA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 27 FORTECA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 28 CZARNOMOR

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 29 DIEDA JAGA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 30 WODA ŻYCIA I WODA ŚMIERCI

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 31 PRZEPAŚĆ

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 32 PRZEBACZENIE

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 33 ROZPAD

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 34 PLAN

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 35 BURZA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 36 LIST

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 37 ETKA I ZARIA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 38 ZŁOTY WIATR

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 39 ODREALNIANIE

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 40 SZERMIERKA Z MAGIĄ

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 41 ŚWIT

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 42 MAGICZNE WIĘZI

Rozdział dostępny w pełnej wersji

SŁOWNICZEK OLII

Rozdział dostępny w pełnej wersji

MINIWYWIAD Z SOPHIE ANDERSON

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZPLĄTYWANIE MAGII: ĆWICZENIA Z KREATYWNEGO PISANIA Z SOPHIE ANDERSON

Rozdział dostępny w pełnej wersji

PODZIĘKOWANIA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział dostępny w pełnej wersji