Zakład o miłość - Agnieszka Lingas-Łoniewska - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Zakład o miłość ebook i audiobook

Agnieszka Lingas-Łoniewska

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

14 osób interesuje się tą książką

Opis

Plan na idealną przyszłość - jest.

Perfekcyjny narzeczony - gotowy do ślubu.

Wieczór panieński - w trakcie.

Ślub w rodzinnym dworku - pod znakiem zapytania.

 

Jeden wieczór w nocnym klubie sprawia, że Sylwia zaczyna patrzeć na życie z innej perspektywy, a zaaranżowane małżeństwo i życie zaplanowane przez rodziców przestają być tym, czego tak naprawdę chce.

 

W trakcie swojego wieczoru panieńskiego dziewczyna poznaje bezwzględnego, ale też niezwykle przystojnego Aleksa, który w związkach z kobietami bierze, nie angażując się i nie dając nic z siebie. Delikatny i romantyczny charakter dziewczyny sprawia, że przyciągają się jak dwa bieguny.

 

Sylwia jest zaintrygowana światem, do którego wcześniej nie miała dostępu, ale nie wie, że chłopak przyjął zakład, stawką którego jest jej uwiedzenie. 

 

Tylko czy wygrana będzie w stanie wynagrodzić Aleksowi wyrzuty sumienia oraz ryzyko utraty dziewczyny, którą zaczął traktować jako coś więcej niż tylko rozrywkę? 

 

Czy w porę zrozumie, że nawet jeżeli ma wszystko inne to bez miłości jego życie nadal będzie pozbawione sensu?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 227

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 23 min

Lektor: Kamila Brodacka
Oceny
4,4 (432 oceny)
285
71
47
19
10
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AgaWiktoria

Całkiem niezła

Jest ok, ale znowu… kochają się po 2 dniach, spotykają z tydzień a przez rok nie mogą o sobie zapomnieć. Naciągane. Emocje tez naciągane ale ogólnie książka niezła.
94
susiecave

Całkiem niezła

Hmm mocno przesłodzona ...
30
SylaRoyston

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam książki Pani Agnieszki i ta bylo kolejna cudowna ktora wydała ❤️ I to prawda ze taka miłość spotyka sie raz🥰jestem ta szczęściara jak bohaterowie bo tez taka posiadam , jedyna i wyjątkowa 🩷🩵
30
Barbara2309

Nie oderwiesz się od lektury

Za każdym razem gdy ją czytam lub słucham wzruszam się tak samo jak za pierwszym razem.
30
AScott

Nie oderwiesz się od lektury

Zrobiłam reread „Zakładu o miłość” (pierwszy raz przeczytałam tuż po premierze w 2011 roku), i nadal porywa tak samo 🥰 Świetnie wykreowani bohaterowie, napięcie, akcja… No i Aleks 🥵
31

Popularność




Re­dak­tor pro­wa­dzący: MAR­CIN KICKI
Re­dak­cja: AGNIESZKA ZYG­MUNT/ Słowne Babki
Ko­rekta: LENA MAR­CI­NIAK-CĄ­KAŁA, LI­DIA ŚCI­BEK/ Słowne Babki
Skład i ła­ma­nie: TYPO Ma­rek Ugo­row­ski, Mo­nika Pi­ro­go­wicz
Okładka: MA­CIEJ SY­SIO
© Co­py­ri­ght by Agnieszka Lin­gas-Ło­niew­ska, 2023 © Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Jak­Book, 2023
Wy­da­nie III
ISBN 978-83-67685-12-2
Wy­daw­nic­two Jak­Book ul. Li­powa 61, 55-020 Mni­cho­wicewww.wy­daw­nic­two­jak­book.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla wszyst­kich, któ­rzy cho­ciaż raz w ży­ciu ko­chali ca­łym ser­cem.

Naj­trud­niej ule­czyć się z mi­ło­ści, która przy­szła na­gle.

Jean de La Bruy­ère

PRO­LOG

Spa­dło to na mnie zu­peł­nie nie­spo­dzie­wa­nie.

Ude­rzyło z wielką mocą, bez żad­nego ostrze­że­nia.

Ode­brało zdol­ność zdro­wo­roz­sąd­ko­wego ro­zu­mo­wa­nia i ja­snego wy­ra­ża­nia my­śli.

Było jak taj­fun, który prze­szedł przez mój umysł i po­zo­sta­wił go w kom­plet­nej roz­sypce.

Cał­ko­wi­cie zmie­niło i mnie, i moje ży­cie, a także ży­cie in­nych lu­dzi.

Gdy to się za­częło, my­śla­łam, że so­bie z tym po­ra­dzę, bo nie wie­rzy­łam w ta­kie bzdury jak mi­łość od pierw­szego wej­rze­nia.

Zwłasz­cza że stało się to dwa ty­go­dnie przed moim ślu­bem.

Ale wiara nie miała nic wspól­nego z ser­cem, które pod­dało się temu uczu­ciu i sta­nęło w opo­zy­cji do tego, co pod­po­wia­dał mi ro­zum, który krzy­czał nie­mal bez ustanku:

– Nie ufaj mu! Nie ko­chaj go! Nie wy­bie­raj go!

I te­raz...

Wiem...

Że to był błąd. Nie po­win­nam była ufać wła­snemu sercu. Ono mnie okła­mało. Tak samo jak on.

Spo­tka­nie

My­slo­vitz, Szklany czło­wiek

Sie­dzia­łam przed lu­strem, wpa­tru­jąc się w swoje nie­za­do­wo­lone od­bi­cie. Moja przy­ja­ciółka Kaśka ukła­dała mi włosy. Były dłu­gie i krnąbrne, a ona uparła się, że zdoła je ujarz­mić. Z re­zy­gna­cją po­łą­czoną z po­wąt­pie­wa­niem pod­da­wa­łam się jej za­bie­gom, jed­no­cze­śnie to­nąc w my­ślach, które od pew­nego czasu nie­po­ko­jąco sza­lały w mo­jej gło­wie. Za dwa ty­go­dnie mia­łam wyjść za mąż. Skoń­czy­łam dwa­dzie­ścia cztery lata, od czwar­tego roku stu­diów by­łam zwią­zana z Mar­ce­lem. On, star­szy ode mnie o cztery lata, pra­co­wał jako do­radca fi­nan­sowy w jed­nej z więk­szych firm kon­sul­tin­go­wych w Pol­sce: Or­kisz & Brod­nicki Fi­nanse. Mój przy­szły teść to wła­śnie Brod­nicki.

Wszystko za­pla­no­wano nie­mal per­fek­cyj­nie. Ślub, po­tem we­sele w dworku mo­jego pra­dziadka. Miesz­ka­nie na strze­żo­nym wro­cław­skim osie­dlu. Pracę też już mia­łam za­pew­nioną. Mój oj­ciec, w pro­stej li­nii po­to­mek hra­biego Jana Mel­chiora Kos­sa­kow­skiego, wraz z mamą, rów­nież ma­jącą ary­sto­kra­tyczne ko­rze­nie, pro­wa­dził ro­dzinny in­te­res, który prze­ka­zy­wano z po­ko­le­nia na po­ko­le­nie. Była to sieć ga­le­rii sztuki. Fi­lie znaj­do­wały się we Wro­cła­wiu, w Kra­ko­wie i War­sza­wie, a także w Pa­ryżu i Wied­niu. Sama koń­czy­łam hi­sto­rię sztuki i spo­dzie­wano się, że będę kon­ty­nu­ować ro­dzinną tra­dy­cję. Oczy­wi­ście, naj­pierw mia­łam uro­dzić dzieci, ta­kie było moje główne prze­zna­cze­nie.

Spoj­rza­łam na swoje od­bi­cie. Zie­lone oczy oko­lone gę­stymi rzę­sami. Dłu­gie ja­sne włosy, za­pusz­czane od lat z my­ślą o ślu­bie, zgod­nie z obo­wią­zu­ją­cym w na­szej ro­dzi­nie zwy­cza­jem: ko­biety nie ści­nały wło­sów od mo­mentu przy­ję­cia pierw­szej ko­mu­nii świę­tej aż do ślubu. Nie­ważne, że wkro­czy­li­śmy w dwu­dzie­sty pierw­szy wiek. Moja ro­dzina kie­ro­wała się za­sa­dami i od lat nic się w tej kwe­stii nie zmie­niało. Świat szedł do przodu, ale nie miało to wpływu na na­szą tra­dy­cję, na­sze prze­ko­na­nia i na­szą wiarę w to, że re­guły wy­ty­czają ja­sną drogę, którą po­wi­nien iść każdy czło­wiek. Tak zo­sta­łam wy­cho­wana. Za­wsze kie­ro­wa­łam się w ży­ciu ko­dek­sem mo­ral­nym. Uwa­ża­łam, że wy­zna­cza­nie gra­nic po­zwala po­stę­po­wać zgod­nie z sa­mym sobą i nie krzyw­dzić in­nych. Dla­tego przez cały okres na­rze­czeń­stwa by­łam praw­dziwą dzie­więt­na­sto­wieczną pa­nienką z do­brego domu. I na pewno gdyby ktoś o tym wie­dział, uznałby mnie za dzi­waczkę, ale mnie było z tym do­brze, a Mar­cel ro­zu­miał to i sza­no­wał. Zresztą... On wszystko przyj­mo­wał bez naj­mniej­szego sprze­ciwu. Ko­chał mnie, ja ko­cha­łam jego. Na­sze ro­dziny się przy­jaź­niły. Mie­li­śmy ja­sno na­kre­śloną przy­szłość. Po­zba­wieni trosk na­tury ma­te­rial­nej, sku­pia­li­śmy się na wła­snym roz­woju i za­in­te­re­so­wa­niach, gdyż wie­dzie­li­śmy, że wszel­kie sza­leń­stwo jest złudne i krót­ko­trwałe, na­to­miast za­ufa­nie, sza­cu­nek i trzy­ma­nie się wy­zna­czo­nych ce­lów za­pew­nią nam po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa i po­zwolą spo­koj­nie żyć.

Tylko dla­czego cza­sami mia­łam wra­że­nie, że bra­kuje mi po­wie­trza, jak­bym nie mo­gła za­czerp­nąć od­de­chu, bo ktoś usiadł mi na pier­siach i nie za­mie­rzał z nich zejść przez naj­bliż­sze trzy­dzie­ści lat?

– I jak? – Kaśka stała za mną i pa­trzyła z dumą na swoje dzieło.

– No... nie­źle – mruk­nę­łam, spo­glą­da­jąc scep­tycz­nie na liczne war­ko­cze spięte w luźny kok na czubku mo­jej głowy.

– To tylko próba, pa­mię­taj, że we wło­sach bę­dziesz miała jesz­cze sto­krotki, tu­taj jesz­cze po­de­pniemy... – Zła­pała opa­da­jące pa­semko i przy­trzy­mała z boku. – Po­doba ci się? – Pa­trzyła na mnie za­nie­po­ko­jona.

Uśmiech­nę­łam się.

– Ka­sia, jest su­per. Na­prawdę. – Po­ki­wa­łam głową, żeby wzmoc­nić swoje słowa.

Bo na­prawdę mi się po­do­bało. A w do­datku to ucze­sa­nie było nie­mal iden­tyczne jak to, w któ­rym szły do ślubu moja matka, ciotka i babka. Ko­lejna ro­dzinna tra­dy­cja.

– Ale te­raz zbu­rzymy tę mi­sterną kon­struk­cję. – Przy­ja­ciółka za­częła bez­li­to­śnie wy­cią­gać szpilki z mo­ich wło­sów. – Czeka cię go­rąca im­prezka, nie pój­dziesz w sta­ro­mod­nym koczku. – Uśmiech­nęła się do lu­stra.

Prze­wró­ci­łam oczami.

– Pro­si­łam was, że­by­ście ni­czego nie or­ga­ni­zo­wały. Umó­wi­li­śmy się z Mar­ce­lem, że nie bę­dziemy brać udziału w ja­kichś dzi­kich za­ba­wach zwa­nych wie­czo­rem pa­nień­skim czy ka­wa­ler­skim.

Kaśka wzru­szyła ra­mio­nami.

– Ale Mar­cel jest w War­sza­wie, prawda? – spy­tała obo­jęt­nie.

– No tak.

– To chyba mo­żesz wyjść z ko­le­żan­kami na drinka? Gośka z Milką już za­re­zer­wo­wały nam sto­liki w Co­ol­tu­rze.

Wes­tchnę­łam. W su­mie...

Je­den drink z sza­lo­nymi ko­le­żan­kami nie zmieni prze­cież mo­ich prze­ko­nań.

Te­raz wiem jedno.

Ten drink zmie­nił nie tylko moje prze­ko­na­nia. On wy­wró­cił do góry no­gami całe moje ży­cie. Zbu­rzył wszystko, nad czym pra­co­wa­łam, moje dzie­dzic­two, tra­dy­cję, za­sady, wiarę, za­ufa­nie. Wszystko.

I jed­no­cze­śnie spra­wił, że, prze­bu­dzona z dłu­go­trwa­łego snu, spoj­rza­łam na świat no­wymi oczami i zo­rien­to­wa­łam się, że chyba nad­szedł czas na to, aby w końcu za­cząć żyć.

A za­częło się od tego, że gdy tylko we­szłam do klubu, wy­dało mi się, że zo­sta­łam we­ssana przez dy­mią­cego i bły­ska­ją­cymi świa­tłami po­twora. Po­czu­łam, jak pod­no­szą mi się wszyst­kie wło­ski na karku. Było mi zimno i go­rąco na prze­mian. Od­wró­ci­łam się, ma­jąc nie­ja­sne wra­że­nie, że ktoś stoi zbyt bli­sko mnie. Po­pa­trzyw­szy w górę, na­po­tka­łam spoj­rze­nie naj­bar­dziej nie­sa­mo­wi­tych oczu, ja­kie kie­dy­kol­wiek wi­dzia­łam. Za­sko­czył mnie nie ich ko­lor, cho­ciaż tak in­ten­syw­nego la­zuru nie spo­tyka się czę­sto. Ude­rzyło mnie coś in­nego. To spoj­rze­nie było zimne, bez­li­to­sne, jakby nie na­le­żało do istoty ży­wej, która ma ja­kie­kol­wiek uczu­cia. Męż­czy­zna, który stał tuż za mną, pa­trzył na mnie chłodno, jakby przed star­tem oce­niał wy­ści­gową klacz i za­sta­na­wiał się, ile na nią po­sta­wić.

H

Sie­dzia­łem ze zna­jo­mymi w Co­ol­tu­rze. Ten klub na­le­żał do ojca mo­jego naj­lep­szego przy­ja­ciela – Kuby. Kum­pel był tu­taj me­na­dże­rem, a jego praca po­le­gała na, ogól­nie rzecz bio­rąc, nie­mal co­dzien­nych ba­lan­gach i wy­ry­wa­niu pa­nie­nek. Oczy­wi­ście, klub pro­spe­ro­wał świet­nie, bo mój przy­ja­ciel był nie tylko pod­ry­wa­czem, lecz także zdol­nym biz­nes­me­nem. Ale Kuba umiał się ba­wić i w jego to­wa­rzy­stwie nie można było się nu­dzić. Ja też lu­bi­łem roz­rywkę, więc tak na­prawdę od trzy­na­stu lat, od­kąd za­czę­li­śmy uczęsz­czać do jed­nej klasy pre­sti­żo­wego li­ceum, sza­le­li­śmy na ca­łego. Skoń­czy­li­śmy ten sam kie­ru­nek stu­diów, wie­dząc, że i tak mamy za­pew­nioną pracę: on jako szef jed­nego z klu­bów noc­nych na­le­żą­cych do ojca, a ja – jako wi­ce­pre­zes ro­dzin­nego biz­nesu – ogól­no­kra­jo­wej sieci skle­pów z ar­ty­ku­łami bu­dow­la­nymi, a także oknami, ba­lu­stra­dami i ro­le­tami okien­nymi. Firma Ci­chocki – Okna na Świat była znana w ca­łej Pol­sce. Mój oj­ciec wy­my­ślił tę wie­śniacką na­zwę jesz­cze na po­czątku lat dzie­więć­dzie­sią­tych, kiedy skoń­czył han­dlo­wać spro­wa­dza­nym z Za­chodu uży­wa­nym sprzę­tem i za­in­we­sto­wał w bu­dow­lankę. Było to zresztą po­wią­zane z jego wy­uczo­nym za­wo­dem. Nie mógł się po­chwa­lić wy­kształ­ce­niem, ale miał smy­kałkę do in­te­re­sów, re­fleks i tro­chę go­tówki. I tra­fił w dzie­siątkę. Lu­dzie na gwałt chcieli wy­mie­niać okna na pla­sti­kowe, po­tem oj­ciec pod­pi­sał umowę z kil­koma de­we­lo­pe­rami, któ­rzy w swo­ich in­we­sty­cjach za­wsze umiesz­czali okna wy­pro­du­ko­wane przez Ci­choc­kiego. Firma roz­ro­sła się nie­mal w oka­mgnie­niu i stała się ogól­no­kra­jo­wym biz­ne­sem. Dzięki temu w domu za­wsze była kasa, a ja uwa­ża­łem to za coś nor­mal­nego i oczy­wi­stego. Mia­łem dwa­dzie­ścia osiem lat, od dru­giego roku stu­diów pra­co­wa­łem w ro­dzin­nej fir­mie, te­raz by­łem w jej za­rzą­dzie, mia­łem miesz­ka­nie w cen­trum mia­sta, naj­now­szy mo­del BMW X6, mo­to­cykl, jacht i prze­ko­na­nie, że uro­dzi­łem się po to, by za­spo­ka­jać swoje za­chcianki. Na­wet je­śli mia­łoby się to od­by­wać kosz­tem in­nych lu­dzi.

– Ci­chy. – Kuba ude­rzył mnie w ra­mię.

Spoj­rza­łem na niego.

– Co jest?

– Po­patrz. Świeże mięso. – Ru­chem głowy wska­zał na wej­ście.

Do klubu we­szły wła­śnie cztery dziew­czyny. Wszyst­kie były cał­kiem, cał­kiem. Ale ja wi­dzia­łem tylko ją. Była naj­pięk­niej­szą ko­bietą, jaką w ży­ciu wi­dzia­łem, w do­datku, ubrana w pro­stą su­kienkę i buty na pła­skim ob­ca­sie, wcale nie sta­rała się osten­ta­cyj­nie pod­kre­ślać swo­jej urody. Ta pro­stota i na­tu­ral­ność mocno mną wstrzą­snęły. Wy­glą­dała... tak ina­czej. Była jak haust świe­żego po­wie­trza w tym za­dy­mio­nym klu­bie.

– Za­raz wra­cam – mruk­ną­łem, zgar­ną­łem ko­mórkę ze sto­lika i ru­szy­łem w stronę wej­ścia.

Dziew­czyny cze­kały na szefa sali, który miał za­pro­wa­dzić je do loży. Okrą­ży­łem szat­nię i pod­sze­dłem z dru­giej strony, po czym sta­ną­łem tuż za zie­lo­no­oką. Wi­dzia­łem, jak na­gle drgnęła. Wy­da­wała się wy­czu­wać moją obec­ność. Po­czu­łem się tro­chę dziw­nie. Wzią­łem głę­boki wdech. Uczu­cie wzmo­gło się, bo do mo­ich noz­drzy do­tarł za­pach jej ciała. De­li­katny, kwia­towy. Nie znam się na tym, ale na swo­ich od­czu­ciach – ow­szem. Ta dziew­czyna bar­dzo mi się po­do­bała. I już wie­dzia­łem, że będę na nią po­lo­wał cały wie­czór.

Pod­sze­dłem do niej jesz­cze bli­żej, na­ru­sza­jąc in­tymną sferę, którą ma każdy czło­wiek i któ­rej pil­nie strzeże, zwłasz­cza przed nie­zna­jo­mymi. Dziew­czyna wy­czuła, że coś jest nie tak, bo od­wró­ciła się gwał­tow­nie i spoj­rzała mi pro­sto w oczy. Lekko za­krę­ciło mi się w gło­wie. Mia­łem wra­że­nie, że wzrok wwierca się we mnie i w pew­nym mo­men­cie nie wi­dzia­łem ni­czego poza nie­skoń­czoną zie­le­nią jej spoj­rze­nia. Zo­rien­to­wa­łem się, że nie je­stem tej dziew­czy­nie obo­jętny. Że jej także spodo­bało się to, co zo­ba­czyła. Bar­dzo lu­bi­łem ta­kie za­bawy. Wy­glą­da­łem nie­źle, a im bar­dziej oschle i obo­jęt­nie się za­cho­wy­wa­łem, tym bar­dziej la­ski do mnie lgnęły, co zresztą bar­dzo mnie ba­wiło. Chcia­łem zła­pać ko­smyk jej wło­sów i po­wie­dzieć coś mało od­kryw­czego, ale za to bez­czel­nego, jed­nak ona za­mru­gała, po­krę­ciła głową, wy­mam­ro­tała coś, co brzmiało jak „prze­pra­szam”, i ucie­kła w tłum. Uśmiech­ną­łem się pod no­sem i wzru­szy­łem ra­mio­nami. „Przede mną nie da się tak ła­two uciec” – po­my­śla­łem i wró­ci­łem do swo­ich kum­pli.

Był tam już Ma­rek, nasz ko­lega z roku. Kiedy mnie zo­ba­czył, uści­snął mi rękę i wy­szcze­rzył się, wska­zu­jąc na te cztery dziew­czyny, które usia­dły w loży nie­opo­dal nas.

– A ty, Ci­chy, za ary­sto­kratki się bie­rzesz?

Spoj­rza­łem na niego, nic nie ro­zu­mie­jąc.

– Ta la­ska, którą na­pa­sto­wa­łeś przy szatni, to ja­kaś hra­bianka czy coś.

– No i?

– Pad­niesz, gdy do­wiesz się, czyją jest dziew­czyną.

Po­chy­li­łem się do Marka, bo, wbrew sa­memu so­bie czu­łem, że ta nie­zna­joma za­czyna mnie co­raz bar­dziej in­te­re­so­wać.

– Pa­mię­tasz Mar­celka z dru­giej grupy? Tego uli­za­nego mod­ni­sia z „do­brej ro­dziny z tra­dy­cjami?” – Ma­rek mó­wił mo­du­lo­wa­nym gło­sem, a na ko­niec par­sk­nął.

– Ten Mar­ce­lek? Ta ofiara? – prych­ną­łem.

– Ten sam. To jego la­ska. Na­zywa się Kos­sa­kow­ska czy ja­koś tak. Jej sta­rzy mają ga­le­rię w rynku i jesz­cze kilka tu i tam. Kan­ce­la­ria mo­jego sta­rego pro­wa­dzi ich sprawy i nie­dawno matka do­stała za­pro­sze­nie na ślub Mar­cela Brod­nic­kiego i Syl­wii Kos­sa­kow­skiej. Bla, bla, bla. Ale z tego, co wiem, la­ska śpi na ka­sie.

– Śred­nio mnie to ob­cho­dzi. – Wzru­szy­łem ra­mio­nami.

Mimo to cią­gle spo­glą­da­łem w stronę tam­tego sto­lika. Za­uwa­ży­łem, że jej ko­le­żanki rów­nież co chwilę na nas zer­kają. Za to ona, ta cała Syl­wia, sta­rała się w ogóle nie pa­trzeć w na­szą stronę, ale wie­dzia­łem, że za­nim skoń­czy się ta noc, po­znam smak jej ust, które, na­wia­sem mó­wiąc, wy­glą­dały bar­dzo ape­tycz­nie.

H

Wie­dzia­łam, że moje po­strze­lone przy­ja­ciółki za­raz za­pro­szą tych fa­ce­tów do na­szego sto­lika. Kom­plet­nie mi się to nie uśmie­chało, może dla­tego, że był wśród nich ten nie­sym­pa­tyczny męż­czy­zna, który za­cho­wy­wał się bar­dziej niż po­dej­rza­nie przy wej­ściu do klubu. Stał sta­now­czo za bli­sko mnie i pa­trzył tak dziw­nie, że cią­gle czu­łam na so­bie to zimne spoj­rze­nie nie­praw­do­po­dob­nie nie­bie­skich, wręcz la­zu­ro­wych oczu. Był bar­dzo przy­stojny i nie ule­gało wąt­pli­wo­ści, że skrom­ność i nie­śmia­łość są mu obce. Kom­plet­nie obce. Zer­k­nę­łam na niego zza karty z drin­kami i szybko prze­łknę­łam ślinę. Zu­peł­nie otwar­cie pa­trzył na mnie, mru­żąc lekko oczy. Nie wiem, czy było to spo­wo­do­wane bły­ska­ją­cymi świa­tłami, czy może na­dal pod­da­wał mnie oce­nie. Miał krót­kie ciemne włosy, przy­strzy­żone nie­mal po woj­sko­wemu, lekki za­rost i śniadą kar­na­cję. Jego po­li­czek szpe­ciła długa bli­zna, która w su­mie... Nie do końca go szpe­ciła, ra­czej... nada­wała mu cha­rak­ter. Był wy­soki, miał sze­ro­kie ra­miona i...

– Syl­wia, ten ko­leś się na cie­bie gapi. – Moje na­der in­te­li­gentne roz­my­śla­nia zo­stały sub­tel­nie prze­rwane przez Mi­lenę.

– Który ko­leś? – Uda­łam, że nie wiem, o co cho­dzi.

– Ten, który ocie­rał się o cie­bie przy szatni. – Gośka się uśmiech­nęła.

– Nikt się o mnie nie ocie­rał. – Po­krę­ci­łam głową, ale wie­dzia­łam, że nie ma sensu dys­ku­to­wać z mo­imi sza­lo­nymi ko­le­żan­kami.

– Jak zwał, tak zwał. Był bli­sko, ga­pił się na cie­bie i te­raz też to robi.

– Daj­cie spo­kój. Mia­ły­śmy wy­pić po drinku i to wszystko. Obie­ca­ły­ście. – Zmru­ży­łam oczy, pa­trząc na swoje przy­ja­ciółki po­dejrz­li­wie.

Wszyst­kie trzy zro­biły miny nie­wi­nią­tek, a po chwili wy­bu­chły gło­śnym śmie­chem i jak na ko­mendę krzyk­nęły:

– Kła­ma­ły­śmy!

Gośka kiw­nęła na kel­nerkę i za­mó­wiła nam po drinku o na­zwie Bar­man. Nie mia­łam nic do po­wie­dze­nia. Ja­sne, może gdy­bym twardo po­sta­wiła na swoim, ale... W su­mie chyba nie chcia­łam. Ani się obej­rza­łam, a już pi­łam czwar­tego drinka, było mi dziw­nie lekko, śmia­łam się z dziew­czy­nami i czu­łam się za­ska­ku­jąco wolna. Wolna od tych wszyst­kich za­sad, norm, ety­kiet, któ­rych całe ży­cie uczona by­łam prze­strze­gać.

Moje przy­ja­ciółki wy­cią­gnęły mnie na par­kiet. Sza­la­ły­śmy, tań­cząc w rytm gło­śnych bi­tów. Było go­rąco i pra­wie nic nie wi­dzia­łam, bo ze ścian za­czął uno­sić się dym, który efek­tow­nie pod­kre­ślał bły­ska­jące zie­lono-błę­kitne świa­tła. Za­mknę­łam oczy i pły­nę­łam na fali dźwięku, krzy­ków i szumu – tego na ze­wnątrz i tego we­wnątrz mnie. Po chwili, gdy mu­zyka tro­chę zwol­niła, znowu od­nio­słam to dziwne wra­że­nie, że robi mi się zimno i na pewno ktoś za mną stoi. Otwo­rzy­łam oczy i nie zo­ba­czy­łam już swo­ich przy­ja­ció­łek. Za to po­czu­łam, jak obej­mują mnie silne ra­miona. W tym sa­mym mo­men­cie przy­warło do mnie czy­jeś twarde ciało. Nie by­łam na tyle pi­jana, żeby nie za­re­ago­wać. Od­wró­ci­łam się gwał­tow­nie i znowu uj­rza­łam te zimne nie­bie­skie oczy.

– Co ro­bisz? – krzyk­nę­łam, od­su­wa­jąc się na od­le­głość wy­cią­gnię­tej ręki.

– Tań­czę z tobą – po­wie­dział swo­bod­nie. Miał lekko za­chryp­nięty głos, głę­boki i bar­dzo obo­jętny.

– Może naj­pierw za­py­tał­byś, czy so­bie tego ży­czę?

– Twoje ko­le­żanki po­wie­działy mi, że dzi­siaj masz wie­czór pa­nień­ski.

– I co? Chcesz być moim czi­pen­dejl­sem? – par­sk­nę­łam.

Ob­rzu­cił mnie uważ­nym spoj­rze­niem. Te jego zmru­żone oczy na­prawdę wy­trą­cały mnie z rów­no­wagi.

– Tylko je­śli ty za­tań­czysz dla mnie na ru­rze – od­parł bez­na­mięt­nie.

Prze­wró­ci­łam oczami i chcia­łam odejść, bo nie mia­łam za­miaru kon­ty­nu­ować tej idio­tycz­nej roz­mowy. W tym sa­mym mo­men­cie jego palce jak klesz­cze za­ci­snęły się na moim nad­garstku.

– Syl­wia, za­tańcz ze mną. – Po­chy­lił się i szep­nął mi nie­mal do ucha. Znowu stał sta­now­czo za bli­sko.

– Skąd wiesz, jak mam na imię? – Zmarsz­czy­łam brwi.

Nie od­po­wie­dział, tylko kiw­nął głową w stronę sto­lika, przy któ­rym sie­działy moje nie­zno­śne ko­le­żanki wraz z jego kum­plami.

– To może cho­ciaż ty mi się przed­staw. A może mam za­py­tać o to two­ich ko­le­gów? – rzu­ci­łam ze zło­ścią.

– Aleks – od­po­wie­dział krótko i po­czu­łam, jak przy­ciąga mnie do sie­bie. – Za­tań­czysz?

Jego prze­wier­ca­jący mnie na wy­lot wzrok spra­wiał, że nie by­łam w sta­nie trzeźwo my­śleć. Uzna­łam, że od jed­nego tańca nie umrę, a wów­czas może wresz­cie ten ko­leś da mi spo­kój. Ski­nę­łam głową i w tym mo­men­cie zna­la­złam się w jego moc­nym uści­sku. Do­piero te­raz zda­łam so­bie sprawę, jak bar­dzo jest silny i wy­soki. Opar­łam dło­nie o jego klatkę pier­siową, a jego ręce za­ci­snęły się na mo­jej ta­lii. Unio­słam głowę i po­pa­trzy­łam na niego. Oczy­wi­ście, na­dal wpa­try­wał się we mnie tym swoim tak­su­ją­cym wzro­kiem. Był bar­dzo dziwny. Nie­po­ko­jący. Nie wzrok, ale on cały. Ten fa­cet. Przy­stojny, ale w taki szorstki spo­sób. Może przez tę bli­znę, jed­no­dniowy za­rost albo to bez­na­miętne, oce­nia­jące spoj­rze­nie. Po­czu­łam się nie­pew­nie. Krę­ciło mi się w gło­wie, ale te­raz już nie wie­dzia­łam, czy od nad­miaru al­ko­holu, czy od bli­sko­ści tego dziw­nego męż­czy­zny. W końcu moje do­świad­cze­nie w re­la­cjach dam­sko-mę­skich było nie­mal żadne, a ten fa­cet nie wy­glą­dał na ta­kiego, który ma ja­kie­kol­wiek kło­poty z płcią prze­ciwną. W pew­nym mo­men­cie ob­jął mnie moc­niej i jesz­cze bar­dziej przy­ci­snął do sie­bie. Przez moje ciało prze­biegł nie­po­ko­jący prąd. Chcia­łam się od niego uwol­nić, ode­rwać, ale ja­kieś dziwne, bu­dzące się w sa­mym środku mnie od­czu­cia spra­wiały, że nie by­łam w sta­nie tego zro­bić. Mia­łam wra­że­nie, że moim umy­słem za­wład­nęło ciało, które te­raz pra­gnęło je­dy­nie czuć tego męż­czy­znę.

Na­gle Aleks wy­ko­nał ja­kiś dziwny ruch i zo­ba­czy­łam jego twarz tuż przed swoją. Po­chy­lił się i bez słowa wpa­try­wał we mnie. Prze­łknę­łam ślinę, a wtedy jego wzrok spo­czął na mo­ich ustach. W ułamku se­kundy prze­su­nął się na moją szyję i piersi i wró­cił do twa­rzy. Tylko że tym ra­zem w spoj­rze­niu Aleksa oprócz zim­nej obo­jęt­no­ści zo­ba­czy­łam coś jesz­cze. Coś, co spra­wiło, że wpa­dłam w pa­nikę. Ze­sztyw­nia­łam i chcia­łam się od­su­nąć. Wbi­łam palce w jego ko­szulę i wy­szep­ta­łam:

– Nie...

Uśmiech­nął się, a ja po­czu­łam, że kom­plet­nie bra­kuje mi od­de­chu. Gdy się uśmie­chał, co tak bar­dzo kon­tra­sto­wało z jego zim­nym spoj­rze­niem, wy­glą­dał po­wa­la­jąco. Chyba za­uwa­żył, co się ze mną dzieje, bo przy­ci­snął mnie do sie­bie jesz­cze moc­niej, i już wie­dzia­łam, że na pewno dzia­łam na niego jako ko­bieta. Do­tknął kciu­kiem mo­jej brody i po­wie­dział:

– Ci­chemu się nie od­ma­wia, Syl­wio.

Po czym przy­warł gwał­tow­nie do mo­ich ust.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki