46,00 zł
Długo wyczekiwana szósta część bestsellerowej serii kryminalnej o Olivii Rönning i Tomie Stiltonie. Pod koniec długiego gorącego lata, pod stopniałym śniegiem w górach nieopodal Arjeplog na północy Szwecji zostają znalezione zwłoki mężczyzny. Ofiara zginęła od kuli przed około dwudziestoma laty. Sprawę ma zbadać Olivia Rönning. W drodze na miejsce ujawnienia zwłok helikopter z Olivią na pokładzie wlatuje w niespodziewaną burzę i rozbija się o skały. Kiedy kobieta odzyskuje świadomość, spostrzega, że pilot jest ciężko ranny, a radio uległo całkowitemu zniszczeniu. Nie mogąc nawiązać łączności ze światem, Olivia wyrusza po pomoc i dociera do nieczynnego kempingu dla wędkarzy. Jak się okazuje, nie jest sama na szlaku. Jest jeszcze ktoś, kto chce odkryć – albo zataić – prawdę na temat odnalezionych zwłok. Gdy Tom Stilton dowiaduje się o kłopotach Olivii, porzuca swą oazę spokoju w Tajlandii i przybywa do Szwecji. Razem wpadają na trop niewyjaśnionego morderstwa sprzed pół wieku.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 529
Fruset guld
© Cilla and Rolf Börjlind 2020 by Agreement with Grand Agency
Copyright © 2023 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga
Copyright © 2023 for the Polish translation by Ewa Wojciechowska
(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)
Projekt graficzny okładki:
Zdjęcia użyte na okładce: © Johannes Plenio/Pexels
© EB Adventure Photography/Shutterstock
Zdjęcie autorów: © Thron Ullberg
Redakcja: Mariusz Kulan
Korekta: Kinga Dolczewska, Joanna Rodkiewicz, Edyta Malinowska-Klimiuk
ISBN: 978-83-8230-571-5
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.
ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice
tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28
e-mail:[email protected]
www.soniadraga.pl
www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga
E-wydanie 2023
Komenda Główna Policji w Sztokholmie, 1999
Arne Rönning nie lubił listopadowych ciemności, wprawiały go w podły nastrój i wywoływały problemy ze snem. Ledwie jednak listopad przechodził w grudzień, humor Arnego ulegał znacznej poprawie. Teraz była połowa listopada i lało jak z cebra.
Arne odwrócił się od okna i spojrzał na ciemnowłosą dziewczynkę siedzącą przy jego biurku. Była to jego córka Olivia, miała dwanaście lat. Od rana bolało ją gardło i nie chciała iść do szkoły. Jej mama musiała przed południem zjawić się w sądzie, a Arne nie chciał zostawiać Olivii samej w domu. Zabrał ją więc na kilka godzin do komendy, Maria miała odebrać córkę w porze lunchu. Chwilowo w pracy nie działo się zbyt wiele, wiedział więc, że nie będzie to problem.
Olivia dostrzegła książki na regale i zdjęła jedno z wydań „Kroniki Kryminalnej”. Wybrała ją z tej prostej przyczyny, że na półkach nie stało nic innego. Resztę stanowiły teczki i segregatory. Teraz siedziała przy biurku i przeglądała książkę. Arne nie był pewien, czy to odpowiednia lektura dla dwunastolatki, zwłaszcza że znajdowały się w niej zdjęcia z miejsc zbrodni.
– Ale ja chcę! – stwierdziła Olivia bez zastanowienia.
I na tym stanęło.
Nie miał ochoty na walkę z córką, nie w tej chwili. Pozwolił jej więc dalej przewracać strony.
– Tato, co to jest?
Olivia wskazała zdjęcie, a Arne pochylił się nad książką.
– Sztylet.
– Przecież widzę. Ale dlaczego pod nim jest linijka?
– Żeby było widać, jaki jest długi.
– Po co?
Głośne pukanie i niemal jednoczesne gwałtowne otwarcie drzwi uratowały Arnego od lawiny pytań. Do pokoju weszła jego szefowa Mette Olsäter. Jej gęste, przyprószone siwizną włosy były rozpuszczone. W dłoni trzymała kartkę.
– Cześć, Olivio – rzuciła i odwróciła się do Arnego. Nie była zachwycona, gdy jej podwładni przyprowadzali do pracy swoje dzieci, lecz tym razem tego nie skomentowała. Od razu przeszła do rzeczy.
– Pojawił się anonimowy list, z którego wynika, że Kaldma został uprowadzony.
Podała Arnemu kartkę.
– Porywacze żądają pięciu milionów i na razie nie podają żadnych innych informacji. List jest napisany po hiszpańsku i coś jest z nim nie tak.
– W jakim sensie? – spytał Arne, sięgając po papier.
– Zdania są niezgrabnie sformułowane, w dodatku brakuje wytycznych, jak i kiedy ma zostać nawiązany kontakt. Za to znalazło się w nim ostrzeżenie, by nie kontaktować się z policją.
– Kto dostał ten list?
– Przysłano go na adres jego firmy. Nie sądzę, by była to jakaś wskazówka dotycząca porwania, ale sprawdzimy ten trop. Technicy właśnie badają oryginał.
– Świetnie.
W drzwiach pojawił się kolega Arnego, jego najbliższy współpracownik Tom Stilton. Dla odmiany miał na sobie bardzo nieformalny strój: niebieską bluzę i dżinsy.
– Właśnie dzwonił Boberg – oznajmił. – Znaleźli w sypialni włos należący do obcej osoby.
– Wiadomo coś więcej? – spytała Mette.
– Na razie tyle, że ma ciemny kolor.
– Okej.
Stilton odwrócił się w stronę biurka.
– Olivio, potowarzyszysz mi przy kawie?
– Tak!
Olivia zamknęła książkę i podeszła do drzwi. Stilton położył dłonie na jej ramionach i po chwili oboje zniknęli na korytarzu. Mette i Arne spojrzeli na siebie.
– Powinien sprawić sobie dzieciaka – skomentowała Mette.
– To niewykonalne.
– Dlaczego?
– Bo zapracowuje się na śmierć.
Mette nie wiedziała, czy to przytyk pod jej adresem, ale postanowiła go zignorować.
– Za godzinę mamy odprawę – rzuciła.
– Będę.
Wychodząc, zatrzymała się w drzwiach i ponownie odwróciła się do Arnego.
– Myślisz, że go znajdziemy?
– Prędzej czy później na pewno.
Radtjafjället, Arjeplog, sierpień 2019
Stał na hali w szarej materiałowej kurtce i ciemnych skórzanych spodniach. Powoli otarł dłonią czoło. Temperatura przekroczyła trzydzieści stopni, słońce świeciło bezlitośnie, była trzynasta, a jego ciało nie mogło liczyć nawet na odrobinę cienia. Omiótł wzrokiem górski krajobraz, było bezwietrznie i jak okiem sięgnąć, otaczało go pustkowie. Nad granią przemknął myszołów i po chwili zniknął z pola widzenia. W oddali połyskiwały ośnieżone szczyty w Parku Narodowym Sarek.
Nie zmierzał w ich stronę.
Po chwili podniósł drewniany kij i ruszył w dalszą drogę. Komary atakowały jego twarz ze wszystkich stron, ale nie przejmował się tym. Miał utwardzoną skórę, przypominała szarą powierzchnię skał. Szedł przez pastwiska dla reniferów należące do jego klanu. Tą samą ścieżką wędrował niegdyś jego dziadek, a później ojciec. Teraz on kroczył nią jako ostatni z rodu. Nie miał dzieci. Kawałek dalej przystanął i się pochylił. Palce zesztywniały mu z wiekiem, ale wciąż mogły bez problemu zerwać kilka dojrzałych moroszek. Słodki sok na moment ukoił pragnienie i dodał mu odrobinę energii. Wkrótce miał dotrzeć na miejsce, szum stawał się coraz głośniejszy.
Na ostatnim odcinku zwolnił, z wahaniem stawiał każdy kolejny krok, nie wiedział, co tam ujrzy, i odruchowo się ociągał. Nie mógł jednak nic na to poradzić, więc po chwili zwiększył tempo, pokonał resztę drogi i spojrzał na szeroki, rwący potok. Krystaliczna woda rozbijała się o skały i wystrzeliwała w powietrze, jakby chciała się zabawić przed spływem w dół zbocza. Widok był piękny i zarazem smutny. Dawniej spływał tu latem spokojny strumyk wcinający się perlistą cienką strużką między karłowate brzozy i wrzosy, zdążający do położonego w dolinie wielkiego jeziora Låddaure.
Zanim wszystko się zmieniło.
Spojrzał w górę na grań rzucającą cień, skalny masyw nazywany w tutejszej wiosce Saamów „niebieskim wilkiem”, potem pobiegł wzrokiem dalej, na połać śniegu w rozpadlinie stanowiącej źródło szerokiego rwącego potoku u jego stóp. Kiedy był małym chłopcem, między graniami tkwił szeroki lodowiec, nie niepokojony przez gwałtowne zmiany klimatu. Gdy przychodziło upalne lato, strumyk trochę się poszerzał, ale to było wszystko. Teraz po lodowcu prawie nie został ślad, nie licząc kurczącego się w zawrotnym tempie spłachetka śniegu spływającego szeroką strugą w dół. Nie był to już spokojny strumyk, ale wartki potok. Zupełnie jakby z góry uchodziło życie.
Zanurzył zielony czerpak i wziął łyk lodowatej wody. Gdy ponownie zadarł głowę i spojrzał na plamę śniegu, dostrzegł odcinające się od jasnego tła dwa ciemne punkty. Nie potrzebował lornetki, by je zidentyfikować. Należące do niego stadko reniferów często szukało tam ochłody. Zwłaszcza w tak upalne lato jak to, w jeden z najgorętszych dni, jakie zapamiętał. Wstał i ruszył w kierunku zwierząt.
Dostrzegły, że się zbliża, i powędrowały w bok. Nie zabrał dziś psa, bo zwierzak się rozchorował. Ale i tak nie był mu potrzebny. Nie zamierzał zaganiać stada, nie w takim upale. Gdy dotarł do granicy śniegu, dojrzał wystającą niedaleko skraju małą kępkę. Czyżby pokrywa stopniała tam aż do samej skały? Podszedł bliżej, by sprawdzić, jaka to roślina. Może wierzba żyłkowana albo krzaczek jałowca? Nie było to ani jedno, ani drugie. Spod śniegu wystawała ludzka dłoń.
Brakowało jej części palca serdecznego.
Olivia Rönning była szczęśliwa.
Szczęśliwa, zakochana i pięknie opalona. Czuła wiatr w żaglach i dało się to dostrzec, gdy lekkim krokiem zmierzała do pracy w Centralnym Biurze Operacyjnym w Komendzie Głównej Policji w Sztokholmie tuż po powrocie z wakacji w Meksyku. Przywitała się radośnie z kolegami napotkanymi w korytarzu, a promieniała przy tym tak, że w niejednym z nich wzbudziło to ciekawość. Czyżby coś brała? Nikt nie chodził taki zadowolony bez wyraźnego powodu, zwłaszcza w tych czasach. Gdy tylko otworzyła drzwi do pokoju, Lisa Hedqvist, koleżanka, z którą go dzieliła, posłała jej karcące spojrzenie.
– I z czego się tak cieszysz? Nie wstyd ci za ślad węglowy, jaki zostawiasz, latając sobie samolotem?
Olivia się uśmiechnęła, uniosła dłonie i dotknęła nimi uszu.
– Przepraszam, nic nie słyszę. Nie mam zasięgu.
– Może wlazł ci do ucha jakiś koralowiec. Słyszałam, że to może zagrażać życiu. Ale przynajmniej świetnie wyglądasz.
Lisa podniosła się z krzesła i powitała koleżankę mocnym uściskiem pachnącym perfumami, których Olivia nie umiała zidentyfikować. Dało się w tym zapachu wyczuć lekką nutkę potu. Nic w tym dziwnego, bo temperatura w pokoju daleka była od chłodu. Słońce wlewało się do środka przez brudną szybę, a lekki podmuch powietrza wywołany uściskiem poderwał drobinki kurzu. Olivia stłumiła kichnięcie za uchem Lisy.
– Na zdrowie i witamy w domu. Dobrze się bawiliście? Beznadziejna jesteś we wrzucaniu zdjęć.
Lisa wypuściła Olivię z objęć, obciągnęła bluzę i usiadła z powrotem na swoim miejscu. Olivia zdjęła z ramienia torebkę i poprawiła klamrę podtrzymującą jej ciemne włosy w czymś przypominającym niedbały kok.
– Było magicznie – powiedziała. – Tak, tak, wiem, że praktycznie porzuciłam Instagram, ale mam za to całą masę zdjęć i mogę cię nimi gnębić godzinami.
Usiadła na swoim krześle, które znienacka zmieniło się w windę. Prawie uderzyła brodą o biurko.
– Co do cholery?
Spojrzała na Lisę, która zgięła się wpół ze śmiechu.
– Poluzowałaś coś!
– Nie!
Gardłowy rechot Lisy wypełnił cały szary i ponury pokój. Drobinki kurzu, które wcześniej subtelnie tańczyły w promieniach słońca, przecinały teraz powietrze jak maleńkie myśliwce.
– Nawet go nie dotknęłam, przysięgam!
Olivia podniosła się z poniżającej pozycji i przyjrzała się krzesłu. Żadna z dźwigni nie działała jak trzeba. Po chwili się poddała, odsunęła fotel i ustawiła przy biurku stojące pod ścianą składane krzesło. Było odrobinę za wysokie, ale na razie musiało jej wystarczyć. Tymczasem Lisa przestała się skręcać ze śmiechu i otarła z kącików oczu kilka łez.
– Och, właśnie tego mi było trzeba – powiedziała. – Gdybyś tylko widziała swoją minę!
– Cieszę się, że urozmaiciłam twoją szarą codzienność. Nie sądzisz, że panuje tu straszny zaduch?
– Owszem, gorąco tu jak w Hadesie. Coś się schrzaniło w klimatyzacji.
Olivia podeszła do okna i chwyciła klamkę.
– To nic nie da. Jest zablokowane.
– Co się tu dzieje? Wystarczy, że na chwilę wyjadę, i wszystko się rozpada?
– Na to wygląda – odparła Lisa z uśmiechem. – Ale nie tylko ty byłaś na wakacjach.
– Wiem. A jak ty się bawiłaś?
– W porządku. Chociaż… sama nie wiem. Odwiedziłam mamę na Wyspach Alandzkich, ale przez cały czas lało jak z cebra, więc w ostatniej chwili zdecydowałam się na wypad z koleżanką do Malagi.
– Brzmi świetnie.
– Prawda? Czterdzieści pięć stopni non stop. Przez cały czas leżałam w hotelowym pokoju i ziajałam, podczas gdy tutaj było trzydzieści stopni i piękne słońce. Oczywiście wszyscy informowali nas o tym na bieżąco, wrzucając zdjęcia z fantastycznych dni spędzonych na pomoście, cudownego wieczornego grillowania i fotki magicznychdrinków ze słońcem w tle.
Kąciki ust Olivii lekko drgnęły.
– To się nazywaschadenfreude – skomentowała Lisa.
– Wcale nie. Po prostu dobrze znów cię widzieć. Tęskniłam.
Mówiła szczerze. Lisa zdążyła zostać jej przyjaciółką, nie tylko koleżanką z pracy. Nie obyło się bez problemów, ale wyszły z nich bez szkody. A teraz, po odejściu Mette, Lisa stała się dla Olivii ostoją. I nie dotyczyło to wyłącznie pracy. Wiedziała, że może na nią liczyć, i było to dla niej cenniejsze niż złoto.
– A co się działo tutaj?
– Cóż. Wróciłam w ubiegłym tygodniu i od razu spadła na mnie sprawa tego poćwiartowania w Vårberg.
– Czytałam o tym. Okropne. Ale już go zatrzymaliście, co nie?
– Tak, sam do nas zadzwonił. Sąd od razu zastosował paragraf siódmy, zlecił wstępną ocenę stanu zdrowia psychicznego i teraz czeka go dokładne badanie psychiatryczne. Możliwe, że wyląduje w domu wariatów.
Lisa odwróciła wzrok. Olivia wiedziała, co koleżanka sobie myśli. Lukas Bengtsson, teraz już „jej Lukas”, też był poddawany podobnym badaniom i trafił do szpitala psychiatrycznego Karsudden, dołączając do tamtejszych „wariatów”. Jednak na tym podobieństwa się kończyły. Lukas był niewinny, nie zrobił tego, o co go oskarżono, a jego zaburzenia psychiczne były obecnie pod kontrolą.
– Nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało… – Lisa przygryzła wargę.
– Przecież wiem.
– Wszystko u niego w porządku?
– Tak.
– I dobrze wam się układa?
Olivia się uśmiechnęła.
– Bardzo dobrze. A co u ciebie?
Lisie wyrwało się lekkie westchnienie.
– Po co w ogóle pytasz? Dałam sobie spokój z tymi sprawami. Żałuj, że nie widziałaś gościa, z którym się ostatnio spotkałam. Miał…
– Olivia Rönning.
Olivia rozpoznała głos, który wypowiedział jej nazwisko. Dobiegł od drzwi i należał do Klasa Hjärnego, ich nowego szefa. Nie przepadała za nim. Wiedziała jednak, że każdemu trudno będzie dorównać Mette Olsäter.
– Masz chwilę? – zapytał Hjärne.
Olivia zerknęła na Lisę. Ta, odwrócona plecami do szefa, wykrzywiła twarz. Ona też za nim nie przepadała.
– Jasne. Tutaj czy…
Najwyraźniej rozmowa miała się odbyć gdzie indziej, bo Hjärne się odwrócił i ruszył korytarzem. Olivia wstała i podążyła za nim.
Kiedy weszli do jego gabinetu, Hjärne usiadł za biurkiem i otwartą dłonią wskazał Olivii krzesło naprzeciwko siebie. Był niski i okrągły jak piłka, niezbyt wytrenowany. Na obecną posadę dotarł ścieżką akademicką. Olivia usiadła. W pokoju szefa było chłodniej niż u niej i łatwo dało się to wytłumaczyć. Na biurku stał niewielki wiatrak.
– Długi miałaś ten urlop.
Hjärne odchylił się na oparcie i obciągnął koszulę na wysokości pasa, jakby chciał zamaskować brzuch. Nie miało to sensu.
– Tak?
Olivia nie wiedziała, co chciał przez to powiedzieć.
– Przyjemnie, bardzo przyjemnie. Ale teraz pora zakasać rękawy.
– Oczywiście.
Zakładała, że zostanie przydzielona do śledztwa, którym zajmuje się Lisa. Bardzo by jej to odpowiadało świeżo po urlopie. Sprawa już się toczyła, w dodatku sprawca został zatrzymany. Wieczory i noce mogłaby spędzać wyłącznie z Lukasem. Innymi słowy, doskonały rozbieg po wakacjach.
– Chcę, żebyś się zajęła sprawą zwłok znalezionych w górach koło Arjeplog – oznajmił Hjärne.
– Słucham?
Hjärne się uśmiechnął. Najwyraźniej spodziewał się takiej reakcji. Że Olivia się oburzy. A przynajmniej ona tak pomyślała. Pochylił się w przód, oparł łokcie na biurku i po chwili przemówił, gestykulując jak wyszkolony prezenter telewizyjny.
– W górach w tamtej okolicy znaleziono ciało. Chcę, żebyś ty tam pojechała i przyjrzała się sprawie.
Wypowiadając słowo ty, pokazał na nią palcem i z powrotem odchylił się na oparcie fotela.
– Aha… – odparła Olivia. – W pojedynkę?
– Czy to jakiś problem?
Na czole Hjärnego pojawiła się zmarszczka.
– Nie. Chociaż to chyba dość nietypowe.
– Otrzymasz wsparcie ze strony miejscowej policji, więc nie powinno być problemów. Mamy braki kadrowe i nie przeforsuję pomysłu wysłania dwóch osób do jakiejś starej sprawy.
– Jak to: starej?
– Nie wspomniałem o tym?
– Nie.
– Wygląda na to, że ofiara przeleżała pod śniegiem sporo lat.
– To chyba coś dla zespołu od nierozwiązanych spraw.
– Mają roboty po uszy, bo jest przełom w sprawie zabójstwa w Väsby, a w kolejce są następne sto dziewięćdziesiąt trzy sprawy. Poza tym zwłoki zostały dopiero ujawnione, więc rozmawiamy o świeżym miejscu zdarzenia. Zapytam więc jeszcze raz. Czy to jakiś problem?
– Nie, skądże – skłamała Olivia.
– Świetnie.
Hjärne podniósł teczkę leżącą na biurku i podał ją Olivii.
– Tu masz wszystkie informacje. Obecnie zwłoki znajdują się w zakładzie medycyny sądowej w Umeå. Sugeruję, żebyś pojechała tam pociągiem. Kilka godzin w tę czy w tamtą nie ma w tej sprawie większego znaczenia.
Olivia przyjęła teczkę z miną rozczarowanego dziecka.
– Kiedy mam jechać?
– Dziś wieczorem. Anita kupiła ci już bilet na pociąg sypialny. Sama zdecyduj, jak dotrzeć z Umeå do Arjeplog. Licz się z tym, że nie będzie cię tu przez kilka dni.
– Okej.
Hjärne zsunął na nos okulary do czytania na znak, że rozmowa dobiegła końca. Olivia wstała. Kiwnęła głową na pożegnanie, odwróciła się i wyszła. Była przekonana, że za pomysłem, by pojechała do Umeå pociągiem, nie stały względy środowiskowe. Jej szef nie wyglądał na kogoś, kto zawraca sobie głowę zmianami klimatu. Chodziło raczej o to, by podkreślić peryferyjny charakter tej sprawy na tle pilniejszych śledztw. W dodatku nie była to żadna sugestia, lecz decyzja, bo bilet został już kupiony.
Tak czy inaczej Olivia nie miała nic przeciwko podróżowaniu koleją. W ostatnich tygodniach nasiedziała się w samolotach, więc bez problemu mogła zmienić środek lokomocji.
Wracała do pokoju z zupełnie innym nastawieniem niż to, które jej towarzyszyło w drodze do komendy. Gdyby było jak dawniej i gdyby to Mette przydzieliła jej to zadanie, zapewne pomyślałaby, że została wybrana, i postrzegałaby polecenie wyjazdu w pojedynkę jako wyzwanie. Jednak w jej życiu nic nie było „jak dawniej”. W pracy nie było Mette, a w domu czekał Lukas, którego Olivia nie chciała opuszczać na dłużej niż to konieczne, zatem decyzja Hjärnego jawiła jej się raczej jako kara.
Wyjazd do Arjeplog?
*
Nowoczesna technologia, to, co określa się mianem rewolucji cyfrowej, ma swoje wady i zalety. Jedną z zalet stanowi to, że dzięki niej można w każdym miejscu i o każdej porze śledzić wszystko, co dzieje się wokół. W każdej dziedzinie. Dlatego ciągnące się w nieskończoność chwile spędzane w toalecie przez problemy z prostatą wydawały mu się nieco łatwiejsze do zniesienia dzięki iPadowi, który nauczyła go obsługiwać córka.
Siedział właśnie na ciepłej już desce sedesowej, ze wzrokiem utkwionym w wiadomościach z kanału informacyjnego. Pierwszy news, donoszący o tym, że Donald Trump trafił piłeczką golfową prosto w głowę swojego zięcia, szczególnie go nie zaciekawił, mimo spekulacji, że Trump zrobił to celowo. Inaczej było w przypadku drugiego, będącego relacją reportera przebywającego w Arjeplog. Dotyczył zwłok znalezionych pod topniejącym śniegiem w okolicach pasma Radtja. Wszystko wskazywało na to, że leżały tam od wielu lat. Lokalna policja nie wykluczała, że to ofiara zabójstwa.
Inną zaletą nowoczesnej technologii jest możliwość zadzwonienia do kogoś bezpośrednio z iPada za pomocą aplikacji FaceTime. Kobieta, która odebrała, stała właśnie w kuchni i przyrządzała lazanię. Minęła dłuższa chwila, nim mężczyzna wyłożył swoją sprawę, a potem jeszcze jedna, nim kobieta pojęła, czego od niej chce. A gdy w końcu to zrozumiała, całkiem straciła apetyt, bo dopadł ją szok.
I przerażenie.
*
Wszedłszy na klatkę schodową, Olivia natychmiast poczuła zapach jedzenia. Ktoś na pierwszym piętrze najwyraźniej uwielbiał czosnek. Zapach uświadomił jej, że choć była już pora kolacji, jeszcze nie zjadła nawet porządnego lunchu. Czuła go przez całą drogę na trzecie piętro. Pokonywała schody w szybkim tempie, po dwa stopnie naraz. Musiała poprawić kondycję.
I kiedy przeskoczyła ostatnie wytarte marmurowe stopnie przed mieszkaniem Lukasa, była już porządnie zasapana. Miała się u niego zatrzymać jeszcze przez kilka tygodni, w jej kamienicy na Högalidsgatan trwał remont balkonów.
Sięgnęła do torebki w poszukiwaniu kluczy. Zza drzwi dobiegał głos Davida Bowiego dopytującego, czy istnieje życie na Marsie. Jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki klucze wskoczyły do jej dłoni. Okazały się jednak całkiem niepotrzebne, bo było otwarte.
W mieszkaniu nikt nie przygotowywał kolacji. Już w progu Olivię uderzył zapach oleju i terpentyny, wwiercając się w jej nozdrza aż po zatoki. Rzuciła kurtkę na krzesło i przeszła przez salon do pracowni Lukasa. Albo do pokoju malarskiego, bo on tak zwykł go nazywać. W istocie nie był aż tak duży, by zasługiwać na miano pracowni, ale to właśnie tam Lukas oddawał się swojej pracy. Pomieszczenie wypełniały obrazy i płótna na blejtramach, niektóre z nich zostały przymocowane do ściany zszywkami. A w samym środku tego chaosu stał Lukas ubrany jedynie w sprane żółte bokserki. Zwisały nieco z tyłu i wyglądały tak, jakby towarzyszyły mu od lat siedemdziesiątych.
Ale mimo wszystko… Tak bardzo go kochała.
Żadne gacie tego świata nie miały wpływu na to, co do niego czuła. Działał na nią jak magnes, a ona lgnęła do niego jak wiórki metalu. Nie przychodziło jej do głowy lepsze porównanie. Jedynym, o czym marzyła, było dać się zassać jego silnemu polu magnetycznemu i pozostać w nim na zawsze. Doszczętnie nią zawładnął.
I nagle musiała wyjechać do pieprzonej Norrlandii.
Na ramieniu Lukasa wylądowała odrobina czerwonej farby. Końcówki czarnych loków nieco się zabarwiły, muskając plamę. On jednak był całkiem skoncentrowany na stojącym przed nim obrazie. Przedstawiał magiczną chwilę z Cuatro Ciénegas w Meksyku. Nagą kobiecą nogę na tle skąpanego w ciepłych barwach hotelowego pokoju. Hotel nazywał się Xipe Totec, a noga należała do Olivii. Podeszła na palcach i objęła go od tyłu.
Lukas w pierwszej chwili zastygł, ale rozluźnił się, gdy pocałowała go w kark.
– O, to ty? – zapytał.
– Ja. A kogo się spodziewałeś?
– Nikogo, po prostu skupiłem się na… Trochę mnie wystraszyłaś. Która godzina?
– Wpół do siódmej.
Przywarła nosem do jego pleców. Bowie ostatni raz zapytał o życie na Marsie, a Olivii przyszło na myśl, że ma to gdzieś, byle tylko mogła dziś tu zostać, zamiast musieć wsiadać w nocny pociąg. Lukas wyswobodził się z jej objęć i odwrócił. Wbił w nią swoje intensywne spojrzenie, ujął jej dłonie i zaczął się bawić jej palcami.
– Chciałbym jeszcze chwilkę popracować. Potem możemy…
Dotyk. Tylko pomyśleć, co może sprawić odrobina dotyku. Delikatne opuszki palców muskające skórę. Olivia wkroczyła w pole magnetyczne. Opiłki, pomyślała. Mówi się opiłki metalu, nie wiórki. Przywarła łonem do jego krocza.
– Muszę jechać do Umeå – powiedziała.
– Po co?
– Wysyłają mnie tam. Znaleziono w górach jakieś stare zwłoki i mój szef postanowił, że ja mam się tym zająć.
– Kiedy wyjeżdżasz?
– Jeszcze dziś. Pociąg odchodzi dwanaście po dziewiątej z dworca Centralen.
Przylgnęła do niego jeszcze mocniej.
– Zdążymy, ale potem muszę się spakować. I coś zjeść.
Lukas się roześmiał. Podniósł ją, Olivia objęła go w pasie nogami, a on zaniósł ją na starą pluszową kanapę. Runęli na nią, dwa zespolone ludzkie ciała. Dwoje ludzi upojonych sobą nawzajem.
– Jak długo cię nie będzie?
– Ze dwa dni. Jeśli przeżyję bez ciebie.
– Nie przeżyjesz.
Pocałował ją w szyję, a Olivia pomyślała, że to prawda. Chciała zostać tu, na tej kanapie, i czuć go w sobie.
Wokół siebie.
Już zawsze.
*
Był stałym gościem na torze Solvalla i z czasem dorobił się własnego, zarezerwowanego tylko dla niego stolika przy oknie. Tak było i tego wieczoru. Siedział plecami do sali restauracyjnej i patrzył na tor wyścigowy. Siąpił lekki deszczyk, a kłusaki biegły właśnie po przeciwnej stronie toru, więc śledził je przez lornetkę. Trwała gonitwa kwalifikacyjna do wyścigu imienia K.G. Bergmarka, a on postawił kilka tysięcy na konia o imieniu Minnestads Ecuador. Nie był to zbyt ryzykowny zakład, lecz nie miał dziś ochoty na hazard. Kiedy konie się zbliżyły, podskoczył mu puls. Opuścił lornetkę i teraz obserwował je przez szybę gołym okiem. Przez długi czas gonitwa była w miarę wyrównana, powożący równo smagali batami, ale tuż przed metą Minnestads Ecuador nagle przyśpieszył i prześcignął rywali o półtorej długości. Mężczyzna zacisnął w pięść prawą dłoń spoczywającą na kolanie. Jego kasa znów miała się napełnić. Potem się odwrócił i zamarł. Naprzeciwko niego siedziała kobieta w ciemnych ray-banach. Znał ją i skinął jej głową na powitanie. Na stole przed nią leżała rozłożona mapa. Mężczyzna spojrzał w dół i dostrzegł zaznaczony na niej, obwiedziony obwódką krzyżyk. Kobieta odwróciła mapę, by nie musiał na nią patrzeć do góry nogami.
Krzyżyk wskazywał miejsce na północ od Arjeplog.
*
Kiedy Olivia wsiadała do pociągu na stacji Centralen, czuła się tak, jakby wciąż przebywała w bańce z Lukasem. Usiadła na swoim miejscu przy oknie. Był to wagon z leżankami, więc przed dotarciem do Umeå mogła liczyć na przynajmniej kilka godzin snu. Oprócz niej w przedziale były tylko dwie osoby. Starsza pani o jasnych długich włosach zaraz po zajęciu miejsca wetknęła słuchawki do uszu i zajęła się telefonem. Olivia dostrzegła kątem oka, że kobieta przegląda zdjęcia na Instagramie. Drugą współpasażerką, siedzącą naprzeciwko niej, była młoda dziewczyna, na oko siedemnasto- lub osiemnastoletnia. Miała ciemne, krótko ścięte włosy. Gdy dotarli do Karlberg, schyliła się do swojej torby i całkiem niespodziewanie wyjęła z niej książkę, nie telefon. Olivii przyszło na myśl, że zapowiada się spokojna noc, o ile się nie okaże, że któraś z jej towarzyszek podróży przeraźliwie chrapie lub prześladują ją nocne koszmary tak jak Stiltona.
Pociąg przyspieszył. Helenelund, Sollentuna i Häggvik przemknęły za szybą w różowym zmierzchu. Gdy skład przejeżdżał przez Rotebro, rodzinne strony Olivii, jej telefon wydał z siebie ciche „pling”, sygnalizując nadejście wiadomości. Podniosła aparat i odczytała esemesa. „Zdajesz sobie sprawę jak bardzo? Najbardziej na świecie!” I trzy czerwone serduszka. Olivia uśmiechnęła się pod nosem. Starsza pani obok wyprostowała plecy i zerknęła na jej telefon. Czyżby podglądała moje wiadomości? – pomyślała Olivia. Lekko przekrzywiła aparat w swoją stronę i wystukała odpowiedź: „Zdaję. Że bardzo i najbardziej na świecie. Bo ja tak samo. Najbardziej na świecie”. Na koniec dodała cztery serca. Niecierpliwie wyczekiwała dalszego ciągu. „Zatapiam się teraz w atmosferze Cuatro Ciénegas. Wyłączam telefon. Mam nadzieję, że będziesz mogła się przespać. Do jutra”. Odesłała ikonkę przedstawiającą uniesiony kciuk i jeszcze jedno serduszko. Potem oparła głowę o szybę i zamknęła oczy. Pogrążyła się w myślach, kołysana rytmem pociągu.
Czy zasługiwała na takie szczęście? Jak długo będzie trwał ten stan, w którym ona, a właściwie oni się znajdowali? Istniały przecież zagrożenia.
I to liczne.
Największym był stan psychiczny Lukasa, Olivia dobrze o tym wiedziała. Dysocjacyjne zaburzenie tożsamości – tak brzmiała diagnoza, i nie była to błahostka. Przez chorobę został skazany za przestępstwo, którego nie popełnił. Lecz odkąd opuścił szpital Karsudden, choroba ani razu się nie ujawniła. Zaczęli się spotykać po tym, jak został oczyszczony z zarzutów. Coraz częściej i częściej, aż oboje doszli do wniosku, że są nierozłączni.
Olivia miała wrażenie, że Lukas otworzył przed nią całkiem nowy świat. Niektórzy jej znajomi unosili brwi ze zdumienia. Artysta i policjantka. Nieoczywiste połączenie. Zwłaszcza że w grę wchodził artysta z udokumentowanym zaburzeniem psychicznym. Nawet Maria, mama Olivii, wyraziła zaniepokojenie. „Mam nadzieję, że nie bierze żadnych prochów” – powiedziała. Olivia się wściekła. Tak bardzo, że nie rozmawiały ze sobą przez dłuższy czas. Ale już wcześniej zdarzały im się ciche dni.
Za to Mette i Mårten okazali ostrożną aprobatę i jako pierwsi zaprosili Olivię i Lukasa na kolację. Z wielu powodów było to dość niezwykłe, zarówno dla niej, jak i dla niego. W końcu to Mette posłała Lukasa za kratki za zabójstwo, którego nie popełnił. Mimo wszystko spędzili miły wieczór. Mårten, profesjonalny terapeuta, natychmiast nawiązał z Lukasem więź. Pokazał mu swój pokój muzyczny w piwnicy, obaj rozsiedli się w nim i próbowali wywabić pająka imieniem Kerouac, puszczając mu stare kawałki country. W końcu się pokazał. A przynajmniej tak twierdzili, gdy wrócili na górę, dołączając do Mette i Olivii, które wlały w siebie zdecydowanie za dużo wina. Dlatego że były zestresowane, każda na swój sposób.
Lukas wpadł na pomysł wyjazdu do Meksyku. Podczas pobytu w szpitalu napisał dla Olivii wiersz. Wciąż pamiętała ostatnie linijki:
Kiedyś,
gdy będę sobą,
pojedziemy do Cuatro Ciénegas
we dwoje.
Właśnie to ich połączyło, kiedy spotkali się pierwszy raz. Oboje mieli za sobą podróż po Meksyku, zatrzymali się nawet w tym samym hotelu w małym miasteczku Cuatro Ciénegas. Nazywał się Xipe Totec. Lukas wytatuował sobie tę nazwę na piersi. Nie dlatego, że hotel tak mu się spodobał, lecz z uwagi na to, że tak nazywał się odarty ze skóry bóg w mitologii Azteków. Sam się okaleczył, by dać pokarm ludziom. Przemawiała do niego ta symbolika. Przywodziła na myśl węża zrzucającego skórę.
– Zupełnie jak ja – wyjaśnił, kiedy go o to zapytała. – Czasem nie mam żadnej, ale potem pojawia się nowa i staję się kimś innym.
Lecz odkąd zostali parą, Lukas ani razu nie zmienił skóry. Olivia była za to wdzięczna. Pilnowała, by zażywał leki i chodził do terapeutki. Lukas walczył ze swoją traumą, a ona, właśnie tam, w Cuatro Ciénegas, opowiedziała mu o swojej. O tym, co spotkało jej biologiczną mamę na plaży Nordkoster. O swoim biologicznym ojcu, który dwadzieścia cztery lata później padł ofiarą tej samej zabójczyni, i o tym, jak wpadła w wir śledztwa związanego z obiema sprawami, nie mając pojęcia, że ci ludzie byli jej rodzicami.
Lukas wysłuchał jej z uwagą i zafascynowaniem, a potem znów się kochali w pięknym hotelowym pokoju, pod starym zardzewiałym wiatrakiem młócącym ciepłe powietrze wokół ich ciał. Olivia wciąż pamiętała magiczną chwilę, gdy było już po wszystkim i oboje poczuli, że stopili się w jedno, nierozerwalnie. Właśnie ten moment Lukas próbował uwiecznić na płótnie w swojej pracowni. Olivia widziała go oczyma wyobraźni, stojącego w żółtych bokserkach, i gdy drzwi do przedziału nagle się rozsunęły, zdała sobie sprawę, że głupkowato się uśmiecha. Konduktor przyszedł im pomóc rozłożyć leżanki. Starsza pani pierwsza wybrała sobie miejsce. Dziewczyna zdecydowała się na górną leżankę po tej samej stronie, Olivii przypadła więc dolna, naprzeciwko współpasażerek. Pociąg miał dotrzeć na miejsce o szóstej rano. Olivia położyła się na boku i zamknęła oczy. Potrzebowała kilku godzin snu, by móc się skupić na pracy.
Niezidentyfikowane zwłoki znalezione w górach.
Na północ od Arjeplog.
Przedstawiła się jako Cathy Gudilsdotter i przytrzymała Olivii drzwi.
– Mamy remont, więc panuje tu lekki bałagan.
Jej ciepły uśmiech sprawił, że Olivia poczuła się mile widziana. Cathy była ubrana w długą granatową sukienkę z zielonymi obszyciami i miała rozpuszczone, niesforne rude włosy. Nie takiej osoby spodziewała się Olivia w zakładzie medycyny sądowej w Umeå. Poczuła pozytywne zaskoczenie. Patolodzy, których do tej pory spotkała, a nie było ich wielu, sprawiali wrażenie o wiele surowszych i zazwyczaj nie wykazywali ochoty do rozmowy.
Cathy jednak mówiła chętnie.
Podczas slalomu między robotnikami i materiałami budowlanymi zdążyła opowiedzieć Olivii o swoich rodzinnych stronach, tych samych, w które Olivia musiała się udać, i o tym, co ją tam czeka.
– Byłaś tam już? W górach Arjeplog?
– Nie.
– To okropne, co się tam dzieje.
Kilka minut później Olivia zrozumiała, co jest okropne. Chodziło o przyrodę. A konkretnie o to, co się z nią stało.
– Jeżdżę tam co roku na ryby, na kemping nad jeziorem Miekak. Są tam fantastyczne łowiska, a mimo to wracam coraz bardziej załamana. Zmiany widać gołym okiem. Zarośla cały czas wędrują w górę i przesuwają granicę lasu. Pierwsze idą jałowce, potem brzozy karłowate. Wkrótce pochłoną wszystkie piękne kwiaty, lepnicę bezłodygową, przetacznik alpejski, to okropnie smutne. Może wy tam na południu kraju nie myślicie o takich rzeczach, ale nam, którzy tu mieszkamy i kochamy ten krajobraz, naprawdę trudno się z tym pogodzić.
– Czy to zmiany klimatyczne powodują…
– A cóż innego? Przecież wystarczy spojrzeć. Pokrywa śnieżna, która nie znikała przez setki lat, i kawałki lodowca po prostu spływają. Część z nich już całkiem zniknęła. W dodatku topnieje wieczna zmarzlina, zapadają się torfowiska i wszędzie pojawiają się mokradła. Kiedy moje dzieci doczekają się swojego potomstwa, być może w górach w ogóle nie będzie już piętra alpejskiego. A już na pewno nie będzie takie, jakie my pamiętamy.
Cathy zamilkła i przystanęła. Otworzyła kolejne drzwi i znów się uśmiechnęła.
– Ale przejdźmy już do zabawniejszych rzeczy – powiedziała.
Weszły do prosektorium.
Olivia spojrzała na rzędy szarych drzwiczek pod ścianą. Wiedziała, co się za nimi kryło. Cathy podeszła do jednych z nich, a Olivia odnotowała, że ton jej głosu uległ nagłej zmianie i stracił ciepłą nutę, jakby to otoczenie domagało się innego, poważniejszego i bardziej poprawnego.
– Ma dwie rany postrzałowe w plecach i jedną w głowie – oznajmiła. – Strzelano z bliska. Wygląda to tak, jakby wykonano egzekucję.
– Pociski tkwiły w ciele?
– Nie. Ale możliwe, że technicy znajdą je w miejscu, gdzie leżało ciało. Śnieg stopniał tam prawie całkiem.
Cathy wysunęła z chłodni nosze ze zwłokami nakrytymi niebieskim materiałem. Olivia wyjęła telefon. Najpierw sfotografowała głowę ofiary, bo ją ujrzała, gdy Cathy zaczęła powoli unosić płótno. Głowa była zadziwiająco dobrze zachowana, twarz się zapadła, ale wyglądało na to, że dzięki chłodowi nie rozpoczął się proces rozkładu. Czaszkę mężczyzny wciąż pokrywała gęsta ruda czupryna.
– Gdy się schylisz, zobaczysz, w którym miejscu kula przebiła kość. A tu jest rana wylotowa.
Olivia przyjrzała się obu miejscom i zrobiła kilka zdjęć.
– Jak długo leżał pod śniegiem?
– Niestety nie da się tego określić dokładnie, ale na pewno kilka lat. Jeśli będzie trzeba, przeprowadzimy badanie tafonomiczne i zobaczymy, co uda się ustalić.
– Tafonomiczne? – zdziwiła się Olivia.
– To badanie procesu rozkładu zwłok, przyglądanie się zmianom zachodzącym w szczątkach, ale to nie moja specjalizacja.
Cathy uniosła dłoń martwego mężczyzny.
– Ma pod paznokciami trochę naskórka – stwierdziła.
– Możemy wziąć próbkę i zbadać DNA?
– Tak sądzę. Wysłałam materiał do laboratorium kryminalistycznego. Tam są jego ubrania, przygotowałam je dziś rano. – Cathy pokazała na dużą białą plastikową reklamówkę. – Miał na sobie gruby biały kombinezon i solidne buty trekkingowe.
– A więc zginął zimą?
– Na to wygląda.
– Znaleziono przy nim jakieś dokumenty?
– Nie, nic z tych rzeczy – odparła Cathy. – Tylko to.
Uniosła małą foliową torebkę.
– Jedna z kieszeni kombinezonu się rozdarła, zawartość tej torebki wypadła i utknęła pod podszewką. Moneta, mała karteczka i spinacz do papieru.
Olivia wzięła torebkę i uniosła ją wyżej, by lepiej widzieć. Na karteczce widniały jakieś cyfry.
– Żadnych kluczyków do samochodu albo skutera? – dopytała.
– Żadnych.
– Może to był napad rabunkowy?
– Wątpliwe. Miał na szyi gruby złoty łańcuszek, gdyby ktoś chciał go okraść, na pewno by go zabrał. Poza tym wysokogórski szlak to dość nietypowe miejsce na napad.
Cathy się uśmiechnęła. Olivii przemknęło przez myśl, że są na świecie ludzie gotowi zamordować dla byle drobiazgu, nawet wysoko w górach.
– Czy badając zwłoki, zwróciłaś uwagę na coś konkretnego? – spytała. – Na przykład znalazłaś jakąś bliznę?
– Nie, ale brakuje mu jednego palca.
Olivia sfotografowała okaleczoną dłoń ofiary.
– Czy to może być sprawka jakiegoś zwierzęcia?
– Nie. Skóra na kikucie zdążyła się zrosnąć, więc stracił ten palec jakiś czas przed śmiercią.
Cathy zamilkła i zaczęła z powrotem nakrywać zwłoki.
– Myślisz, że zginął w tym samym miejscu, w którym został znaleziony? – pytała dalej Olivia. – Że to zarazem miejsce zdarzenia?
– Nie wiem, musisz zapytać techników. Ale wydaje mi się, że to będzie trudne do ustalenia. Mam nadzieję, że znajdziecie zabójcę.
– Albo zabójców.
*
Jäkkvik to mała wioska przy drodze prowadzącej z Arjeplog donikąd, a dokładniej do Norwegii. Nieliczne domy rozproszone są między jeziorami, potokami i w pobliżu dobrze wyposażonego supermarketu ICA połączonego ze stacją benzynową. Sklep zawdzięcza istnienie popularnemu szlakowi wędrówkowemu Kungsleden, uczęszczanemu przez licznych turystów spragnionych kontaktu z naturą, a także Norwegom, którzy przybywają całymi karawanami i wypakowują auta słodyczami, bo w ich kraju cukier jest wysoko opodatkowany.
Tego dnia ktoś inny wkroczył do sklepu i sięgnął po plastikowy koszyk. Kasjerka, wyjątkowo sama na zmianie, zwróciwszy uwagę na turystyczne stroje nieznajomej pary, doszła do wniosku, że to kolejni amatorzy górskich wędrówek. Sama nigdy nie była na szlaku. Nie musiała, mieszka przecież w tych stronach.
Nie próbowała ich podsłuchać, zrozumiała jednak, że to obcokrajowcy. Nie wiedziała, jakim posługują się językiem, z pewnością nie był to angielski. Gdy podeszli do kasy, skorzystała z okazji, by trochę pokonwersować.
– Wybieracie się w góry? – zagadnęła po angielsku.
– Tak – odparła kobieta z uśmiechem.
– O tej porze roku mamy tu wielu turystów.
Skasowała towary z koszyka i przesunęła je w stronę mężczyzny, a ten zapakował je do reklamówki z logotypem sieci i wepchnął ją do plecaka. Bardzo ekskluzywnej marki, odnotowała kasjerka.
– Jesteście tu pierwszy raz? – pytała dalej, doliczając jeszcze kiść bananów.
– Tak – potwierdziła kobieta.
– W takim razie czeka was wspaniała przygoda. Nie jesteście z Anglii, prawda?
– Nie, z Hiszpanii.
– Oj, z tak daleka… Super! Moja siostra była kiedyś w Barcelonie. A wy skąd…
– Przyjmujecie karty American Express?
– Niestety nie.
Kobieta znów się uśmiechnęła i wyjęła z portfela kilka banknotów. Kiedy uregulowała rachunek, mężczyzna skończył pakować zakupy. Ruszyli do wyjścia.
– Mam nadzieję, że wiecie, że zapowiadają bardzo niestabilną pogodę! – zawołała za nimi kasjerka.
– Tak! – odpowiedziała kobieta, nie odwracając się.
– Miłej wędrówki! Może uda się wam zobaczyć łosia!
Powiedziała to, bo zdawała sobie sprawę, że zagranicznych turystów nic nie podnieca tak jak widok łosia. Albo chociaż znaku drogowego z jego wizerunkiem. Odprowadziła ich wzrokiem przez okno i lekko się zdziwiła.
Nie szli w stronę szlaku.
Wsiedli do samochodu i ruszyli szosą Silvervägen w kierunku norweskiej granicy.
*
Po czterogodzinnej podróży wynajętym samochodem Olivia dotarła do Arjeplog. Bez trudu trafiła do komisariatu policji. Mieścił się w budynku przy Storgatan w części miasteczka o nazwie Tingsbacka i był małą placówką, której podlegał ogromny teren. Każdy z zatrudnionych tam funkcjonariuszy zajmował się wszystkim po trochu, od potrąceń zwierząt na drodze, przez kontrolę prędkości, po nieliczne włamania. Policjantka, która powitała Olivię przed przeszklonym wejściem, miała mocno umalowane usta i trzymała na smyczy małego psa. Nad jej okularami w czarnych oprawkach widniała długa ciemna grzywka.
– Marja Verkkonen – przedstawiła się. – Asystentka policji.
– Olivia Rönning.
– Wiem. Pracujesz w Centralnym Biurze Operacyjnym?
– Tak.
– Rzadko nas tu odwiedzają tacy jak ty.
– Tym lepiej dla was.
– Owszem. Tak czy inaczej, witamy w Arjeplog.
Olivia się uśmiechnęła, a Marja odpowiedziała jej tym samym. Kolejna kobieta bez zahamowań w kontaktach towarzyskich, przyszło na myśl Olivii. Coraz bardziej jej się podobała ta część kraju.
– To nie mój pies – wyjaśniła Marja. – Ale jest bardzo przyjazny. Nie jesteś uczulona?
– Nie, nie na psią sierść.
– To dobrze.
Chwilę później weszły do pokoju Marji z oknami wychodzącymi na rozległe jezioro Hornavan. Stały w nim meble w stonowanych kolorach, a nad biurkiem wisiało dziwaczne malowidło. Przedstawiało trolla Pluppa, postać znaną ze szwedzkich bajek, tańczącego w lesie wokół ogniska. Marja spojrzała na Olivię.
– Jesteś nowa w Centralnym Biurze Operacyjnym, co nie? – zapytała.
– Tak, dość nowa.
– Parę lat pracowałam w wydziale antynarkotykowym, ale to było pewnie, zanim zaczęłaś służbę.
– W Sztokholmie?
– Tak. Potem uznałam, że mam dość tej gównianej roboty, i wystąpiłam o przeniesienie w te strony.
– Macie tu spokojniej?
– O wiele. Tutaj strzela się do łosi, nie do nastolatków.
Marja usiadła przy biurku. Olivia zajęła miejsce w fotelu naprzeciwko obrazu z trollem.
– Te zwłoki… – zaczęła Marja, zdejmując okulary.
– Tak?
– Mężczyzna, który je znalazł, jest Saamem. Nazywa się Janne Marklund, pochodzi z saamskiej wioski Luokta-Mávas. Leżały na ich pastwisku dla reniferów w pobliżu pasma Radtja. Zauważył dłoń wystającą spod topniejącego śniegu. Minęło trochę czasu, nim się z nami skontaktował, tam na górze nie ma zasięgu, helikopter dotarł na miejsce po kilku godzinach. W pierwszej chwili pomyśleliśmy, że to ofiara wypadku, na przykład turysta przysypany lawiną, ale potem zobaczyliśmy te rany.
– W plecach i czaszce.
– No właśnie. Stało się jasne, że nie zginął z przyczyn naturalnych, jeśli można tak powiedzieć, i od razu wezwaliśmy techników. Potem zwłoki przewieziono do Umeå.
– Wiem, już je widziałam. Jak zabezpieczyliście miejsce?
– Ogrodziliśmy teren, chociaż to tak naprawdę zbędne, bo rozmawiamy o odludnej okolicy wysoko w górach, kilkadziesiąt kilometrów od najbliższej miejscowości. Taśma policyjna powiewająca na wietrze pod jednym ze szczytów w górach Radtja wygląda dosyć komicznie. Wybierasz się tam?
– Tak, jutro. Jak głęboko w śniegu leżały zwłoki?
– Tuż pod skorupą. Ale dużo śniegu stopniało w ostatnich latach, więc początkowo były głęboko zakopane. Dowiedziałaś się w Umeå, jak długo mogły tam tkwić?
– Tylko tyle, że co najmniej kilka lat. Technicy nie znaleźli żadnych wskazówek?
– Jutro dostanę raport. Gdzie się zatrzymałaś?
– W hotelu Silverhatten.
Reakcja Marji była szybka i zdecydowana.
– Mieszka tam sporo myśliwych – powiedziała. – Zaraz rozpoczyna się sezon polowań na pardwy.
– No i?
– W hotelu jest bar, a w barze polewają wódkę.
Wkrótce Olivia się przekonała, że w hotelowym barze w istocie polewa się wódkę. I to w dużych ilościach. Gdy weszła do hotelu, mężczyźni siedzący w barze byli już nieźle wstawieni. Wcześniej zamierzała wypić piwo po kolacji, ale prędko zrezygnowała. Niewystarczająco prędko. Jeden z mężczyzn, jasnowłosy i potężnie zbudowany, ubrany w koszulę w czerwoną kratę i spodnie moro, zauważył ją, nim się odwróciła.
– Hej, ty! Dziewczyno! Chodź tu, ja stawiam!
Ponieważ była jedyną kobietą w całym lokalu, nie miała wątpliwości, że zwraca się do niej.
– Czego się napijesz?
– Niczego, dziękuję.
Ruszyła do wyjścia i była już w drzwiach, kiedy poczuła dłoń na barku. Nie pojmowała, jakim sposobem mężczyzna zdołał ją dogonić. Wyswobodziła się, a wówczas złapał ją za włosy. Nie miała szczególnie wrażliwej skóry na głowie, więc nie poczuła bólu, lecz i tak błyskawicznie zareagowała. Pchnęła mężczyznę na ścianę, on się zachwiał, stracił równowagę i runął na wyłożoną deskami podłogę. W barze zapadła kompletna cisza. Wszyscy przebywający w lokalu patrzyli na parę przy drzwiach. Na niedużą i z pozoru kruchą kobietę i osiłka próbującego się podźwignąć. Zajęło mu to chwilę. A gdy już stanął, ziajał z wysiłku. Olivia poczuła kwaśną woń trawionego alkoholu i zrobiła krok w tył.
– Niech pan lepiej więcej nie pije – powiedziała spokojnym tonem.
Mężczyzna spojrzał jej w oczy. Wytrzymała jego spojrzenie przez kilka sekund. Po chwili na moment zassał pełne wargi, spuścił głowę i wbił wzrok w ziemię.
– Przepraszam – powiedział. – Przepraszam, chciałem tylko zaprosić panią na…
Olivia odwróciła się na pięcie i odeszła.
Spała głębokim snem, gdy budzik w telefonie podjął pierwszą próbę zerwania jej z łóżka. Po jakiejś chwili Olivia powoli się ocknęła i przypomniała sobie, gdzie jest. Miała czterdzieści minut na doprowadzenie się do porządku i zjedzenie śniadania. Wstała, powlekła się do łazienki i weszła pod prysznic. W kilka chwil odzyskała wigor.
Plecak z rzeczami niezbędnymi podczas kilkugodzinnej górskiej wędrówki miała już spakowany. Gotowa do zabrania była również służbowa broń. Olivia się nie spodziewała, że będzie musiała po nią sięgać, ale odruchowo zabrała ją ze sobą, szykując się do wyjazdu w Sztokholmie. Walizkę z resztą rzeczy planowała zostawić w hotelu, przypuszczała, że spędzi w nim jeszcze co najmniej jedną noc, nim będzie mogła wrócić do domu.
Do Lukasa.
Czy powinna do niego zadzwonić? Najpewniej jeszcze spał. Wiedziała jednak, że później nie będzie miała okazji z nim porozmawiać aż do popołudnia, i chciała, by znał powód, dla którego nie da się do niej dodzwonić. Mogła wysłać esemesa, ale pragnienie usłyszenia jego głosu szybko zatriumfowało nad obawą przerwania mu spokojnego snu. Miłość miała również egoistyczną stronę.
– Tak, słucham? – Głos Lukasa zabrzmiał wyraźnie i trzeźwo. Może nawet trochę za trzeźwo. A może nie?
W dodatku w tle dudniła głośna muzyka. Bowie, rzecz jasna. Changes. Ciekawe, co sąsiedzi powiedzą na to o tak wczesnej porze, pomyślała Olivia.
– Wygląda na to, że wcale cię nie obudziłam – powiedziała.
– Bo nie obudziłaś. Zaczekaj chwilę, pójdę ściszyć.
Przyłapała się na tym, że nasłuchuje, czy w tle nie słychać obcych głosów. Czyżby Lukas urządził imprezę? Co on wyprawia?
– Maluję – oznajmił, jakby czytał jej w myślach. – I świetnie mi idzie, mówię ci, mam super flow, nie spałem całą noc.
Nie spał całą noc? Nie brzmiało to dobrze. Może coś wziął? Olivia spróbowała odegnać obawy odzywające się nieprzyjemnym kłuciem w żołądku.
– Okej, fajnie, że dobrze ci idzie – odpowiedziała. – Nie będę ci zawracać głowy, chciałam tylko usłyszeć, jak się masz.
– Świetnie. A ty?
– Ja też. Za chwilę wsiadam do helikoptera i nie będzie się można do mnie dodzwonić aż do popołudnia. W górach nie ma zasięgu. No i chciałam usłyszeć twój głos.
– Ja twój też.
Na moment zapadła cisza.
– Tęsknię za tobą – dodała Olivia.
– Ja za tobą też. Przez cały czas. To uczucie jest jak ból, który przechodzi na pędzel, a potem przelewa się na płótno.
– Ale musisz czasem spać.
Lukas się roześmiał.
– Nie martw się, kochana. Wciąż jestem sobą. Na horyzoncie nie widać nikogo innego.
– Mówię poważnie.
– Ja też. Wsiadaj już do tego helikoptera, pogadamy później.
– Okej, zadzwonię zaraz po powrocie. Kocham cię!
– Ja ciebie też.
Olivia włożyła telefon do kieszeni, zarzuciła plecak na ramię i zeszła na śniadanie. Myśli wirowały jej w głowie jak szalone. Próbowała je jakoś posortować, nie było powodu, by martwić się o Lukasa. Miał się dobrze i ją kochał. Czuła, że powinna okiełznać swoją potrzebę kontrolowania go, nie była to szczególnie pozytywna cecha charakteru. Lukasowi nie działa się bez niej żadna krzywda, z pewnością mógł sobie poradzić sam przez kilka dni. No dobra, zapewne nawet trochę dłużej. Teraz muszę się skupić na pracy, od tej chwili liczy się tylko praca, praca, praca, pomyślała, próbując odegnać nieprzynoszące żadnego pożytku natrętne myśli. Chociaż Lukas czasem tak bardzo dawał się pochłonąć jakiemuś działaniu, że zapominał o całym świecie…
Gdy więc usiadła przy stole, przyniósłszy sobie kanapkę i filiżankę kawy, ponownie sięgnęła po telefon i wystukała wiadomość: „Nie zapomnij, że dziś po południu masz wizytę u terapeutki”. Zakończyła ją, rzecz jasna, kilkoma serduszkami. Całkowicie odrzucała myśl, że Lukas też mógłby się o nią martwić.
*
Kiedy Olivia podchodziła do pomalowanego na niebiesko policyjnego helikoptera, niosąc zarzucony na ramię plecak, zaskoczyły ją dwie rzeczy. Pierwszą była obecność Marji i psa. Drugą osoba pilota. Jasnowłosego, potężnie zbudowanego mężczyzny w koszuli w kratę i spodniach moro. Zarówno dla niego, jak i dla niej było to osobliwe spotkanie. On poczuł się zażenowany, ona zaniepokojona. Ciekawiło ją, czy zdążył wytrzeźwieć przez noc.
– To Pekka Karvonen – przedstawiła go Marja. – Pilot naszego śmigłowca. A to jest…
– Już się spotkaliśmy – przerwała jej Olivia, nie podając mężczyźnie dłoni na powitanie. – Wczoraj wieczorem. W hotelu.
– Naprawdę?
Pekka nie odpowiedział.
Marja podała Olivii latarkę.
– Weź to – poradziła. – Nigdy nie wiadomo, co się wydarzy w górach.
Olivia przyjęła przedmiot i odwróciła się w stronę helikoptera. Pekka otworzył drzwi i dał jej dłonią znak, by wsiadła. Zawahała się. Podeszła do Marji i cicho powiedziała:
– Wieczorem był pijany.
– Oj tam, to się zdarza, nie martw się. To najbardziej doświadczony pilot w całym Norbotten. Nigdy nie usiadłby za sterami, gdyby nie czuł się na siłach. To jego pies.
Ostatnia uwaga była zupełnie nieistotna. Olivia pokręciła głową, lecz po chwili wsiadła do pięcioosobowej kabiny śmigłowca.
Lekko wytrącona z równowagi.
– Lepiej od razu wyłóżmy karty na stół – oznajmił Pekka.
Helikopter ledwie zdążył obrócić śmigłem.
– Zachowałem się wczoraj jak kawał chama. Nie miałem złych zamiarów. Przepraszam. Chciałem tylko postawić ci drinka.
– Złapałeś mnie za włosy.
– Wiem, to było strasznie głupie. Bolało?
– Nie.
– To dobrze. – Po tym stwierdzeniu Pekka najwyraźniej uznał, że sprawa jest załatwiona.
Zapiął Olivii pasy bezpieczeństwa, podał jej słuchawki i pokazał, jak regulować głośność.
– Słyszysz mnie? – spytał.
– Tak.
– No to lecimy.
Śmigłowiec oderwał się od ziemi i ruszył w stronę gór.
Olivia leciała już kilka razy helikopterem w ramach działań operacyjnych. Zawsze jednak działo się to w obrębie miasta. To, czego doświadczała w tej chwili, było czymś zupełnie innym. Lecieli dość nisko nad ziemią, widziała w dole nieliczne domy i stadka reniferów wędrujące przez skąpo porośnięty, skalisty teren. Tu i tam dostrzegała rwące, stalowoniebieskie wody potoków i spokojne tafle jezior.
– Normalnie to świetne tereny do połowu ryb, teraz woda jest trochę za wysoka – oznajmił Pekka. – Wędkujesz czasem?
– Nie.
– A polujesz?
– Nie na zwierzęta.
Pekka uśmiechnął się pod nosem. Od ostatniego wieczoru jego oddech znacznie się poprawił.
– Niestety wędkowanie może się skończyć – dodał.
– Naprawdę?
– Woda w jeziorach robi się coraz cieplejsza i palie z trudem znajdują pokarm. Prognozuje się, że za kilka lat wyginą w połowie tutejszych jezior.
– Nie brzmi to dobrze.
– To cholerna katastrofa… O, proszę, a tu wylegują się łosie.
Pekka znów się uśmiechnął i pokazał w dół na małe torfowisko. Olivia dostrzegła odpoczywające na jego skraju trzy duże zwierzęta. Jedno z nich miało potężne poroże. Wyjęła aparat i zrobiła im zdjęcie. Po powrocie zamierzała je wysłać Lukasowi.
– Byłaś już w tutejszych górach? – spytał ją Pekka.
– Nie, nigdy.
– Będziesz pod wrażeniem.
– W jakim sensie?
– Jest tu trochę inaczej…
Olivia nie dowiedziała się, co konkretnie pilot ma na myśli, bo nagle zatrzeszczało radio. Pekka przycisnął dłonią słuchawkę do ucha i wytężył słuch.
– Przyjąłem – rzucił po chwili.
Potem zmienił ustawienie jakiegoś czarnego pokrętła na panelu kontrolnym i spojrzał w niebo.
– O co chodzi? – spytała Olivia.
– Wygląda na to, że zachmurzy się o wiele szybciej, niż przepowiadali meteorolodzy.
– I co to dla nas oznacza?
– Gorszą widoczność. Za chwilę musimy przelecieć nad kilkoma szczytami. Jeśli chmury będą za nisko, sprawy mogą się skomplikować.
– Skomplikować w jakim sensie?
– W takim, że nie przelecimy. Ale spokojna głowa. Zawsze da się znaleźć jakieś okno.
W jednej chwili Olivia zdała sobie sprawę, w jakim stopniu jest zdana na kompetencje tego człowieka. Tkwiła w małej plastikowej bańce wysoko nad ziemią i nie miała na nic wpływu. Niezbyt dobrze się z tym czuła.
– To najtrudniejsza rzecz w lataniu w tych stronach – odezwał się Pekka.
– Co konkretnie?
– Gwałtowne zmiany pogody. To się dzieje cholernie szybko. W jednej chwili masz słońce i wszystko idzie jak po maśle, a pięć minut później zrywa się wiatr i burza nadchodzi z zupełnie innej strony niż prognozowano.
– Ale często tu latasz, prawda?
– Wylatałem miliony godzin. Niestety pogoda ma to gdzieś… Widzisz to jezioro?
Olivia dostrzegła połyskującą między masywami gór niebieską taflę.
– Widzę.
– To Pieskehaure, jest ogromne. Wypływa z niego rzeka Pite. Legenda mówi, że na jego dnie leży skarb, skradzione przez nazistów złoto, którego jeszcze nikomu nie udało się odnaleźć. Do dziś przyjeżdżają tu poszukiwacze skarbów w nadziei, że im się poszczęści… O, a spójrz na to.
Pekka pokazał na widoczną w dole grań.
– Znowu łosie? – spytała Olivia.
– Nie, raczej para turystów.
Olivia przybliżyła twarz do szyby z pleksiglasu. Słońce schowało się za chmurami i z każdą chwilą pogarszała się widoczność. Mimo to dostrzegła w dole ruch. Nie była w stanie ocenić, czy patrzy na ludzi, ale najwyraźniej Pekka nie miał wątpliwości.
– O tej porze roku sporo turystów idzie w góry, najczęściej to obcokrajowcy. Nierzadko musimy ich później zabierać z trudno dostępnych miejsc, bo się gubią i grozi im śmierć głodowa. Nie czują respektu przed tym terenem. Bywa tu niebezpiecznie, zwłaszcza kiedy człowiek nie wie, na co się porywa.
Olivia wyszła z założenia, że Pekka dobrze wie, co oznaczają górskie wędrówki w tych stronach. Sama nie miała o nich pojęcia. Chciała tylko wylądować na miejscu, spędzić tam trochę czasu i po kilku godzinach wrócić.
– Żyją tu dzikie zwierzęta? – zapytała, uznawszy, że nie zaszkodzi przy okazji dowiedzieć się czegoś na temat tych stron.
– Całe mnóstwo… wilki, niedźwiedzie, rysie, orły… w tym tygodniu widziałem parkę rosomaków w pobliżu pasma Radtja, właśnie tam lecimy. To był dość niezwykły widok, rosomaki są bardzo płochliwe.
– Żywią się padliną?
– No jasne, jak wszystkie inne… To jedne z tych zwierzaków, z którymi w nocy lepiej nie stanąć oko w oko.
Pekka znów spojrzał w niebo, a potem obrócił się do Olivii.
– Czyli wszystko w porządku? – zapytał.
– Masz na myśli… nas?
– Tak.
Cóż mogła odpowiedzieć? Nie mam pojęcia, kim jesteś, ale postaraj się przewieźć nas bezpiecznie przez te chmury? Nie odezwała się, tylko kiwnęła głową i wysiliła się na uśmiech.
Mówiący po hiszpańsku właściciel plecaka turystycznego ekskluzywnej marki już z daleka usłyszał warkot helikoptera. Stał teraz z lornetką przytkniętą do oczu i śledził wzrokiem biało-niebieski policyjny śmigłowiec. Maszyna nie przelatywała bezpośrednio nad nimi, ale mimo to wycofał się za wysoki głaz i pociągnął za sobą swoją towarzyszkę.
– Myślisz, że nas widzieli? – zapytała.
– Możliwe… ale lecą dalej.
– W tę samą stronę?
– Tak.
Nad pierwszym grzbietem przelecieli bez problemu. Chmury wisiały nisko, lecz Pekka znalazł okno i przebił się na drugą stronę. Zgodnie z obietnicą.
Teraz zbliżali się do następnego. Góra przed nimi wyglądała na sporo wyższą od poprzedniej, a chmury były jeszcze niżej. Wiatr przybrał na sile, szarpał śmigłowcem na prawo i lewo. Olivia poczuła, jak wszystko przewraca jej się w żołądku. W dodatku zaczął padać deszcz, i to ulewny. Bezlitośnie siekł w szyby helikoptera. W oddali Olivia dostrzegła błyskawice, lecz do jej uszu nie doleciał grzmot. Pekka milczał długą chwilę. Olivia podejrzewała, że musi się w pełni skoncentrować na sterach. Nagle podniósł rękę i popukał palcem w małą okrągłą szybkę na panelu kontrolnym. Olivia się domyśliła, że to wskaźnik paliwa.
Gdy Pekka się wyprostował, dostrzegła głęboką zmarszczkę między jego oczami.
– Jakiś problem? – spytała.
– Nie, wszystko okej.
To nie była prawda, Olivia wyczytała to ze zdawkowej odpowiedzi pilota i zrozumiała, że nie chciał powiedzieć nic, co mogłoby ją zdenerwować.
Zupełnie jakby już nie była zdenerwowana.
Kawałek przed nimi wyrósł górski grzbiet. Choć tak naprawdę Olivia nie ujrzała grzbietu, lecz masyw góry. Grzbiet krył się w wiszących nisko ciemnych chmurach.
– Damy radę nad tym przelecieć? – spytała, siląc się na spokojny ton.
– Tak sądzę.
Tak sądzę? Nie takiej odpowiedzi spodziewała się od pilota, który wylatał milion godzin. Chciała usłyszeć: „Żaden problem. Idzie jak po maśle”.
– A co, jeśli nie damy rady?
– Wtedy oblecimy dookoła.
– Dookoła czego?
– Grzbietu. A potem spróbujemy wzbić się wyżej, z doliny.
Olivia nie do końca nadążała za jego tokiem myślenia. Właśnie miała zapytać, jak dokładnie wygląda ten plan, kiedy gwałtowny poryw wiatru szarpnął śmigłowcem w bok i maszyna nagle opadła. Olivia krzyknęła na całe gardło. Po kilku sekundach Pekka opanował helikopter i ponownie obrał kurs na grzbiet. Wówczas Olivia położyła dłoń na jego przedramieniu. Miała wrażenie, że cała wieczność oddziela ten dotyk od tego, co zdarzyło się minionego wieczoru w hotelowym barze.
– Pekka, mów szczerze. Co się dzieje?
I być może ten jej dotyk sprawił, że Pekka przestał owijać w bawełnę. Spojrzał w niebo.
– Dzieje się to, że nie możemy zawrócić, nie damy rady przeskoczyć nad grzbietem za nami i niestety nie wystarczy nam paliwa, żeby zejść na sam dół i polecieć dalej doliną.
– I to znaczy, że…
– Że musimy przelecieć górą.
– Przez okno?
– Jeśli jakieś znajdziemy.
Pekka zamilkł, przeleciał wzdłuż grzbietu w jedną, a potem w drugą stronę, wypatrując prześwitu w chmurach. W końcu go znalazł.
– Tam!
Obrał kurs na okno, a Olivia zacisnęła dłonie na udach. Musieli się przedostać na drugą stronę.
I być może by się przedostali, gdyby nie błyskawica, która wystrzeliła prosto z czarnej chmury i trafiła w sam środek śmigła. Maszyną gwałtownie wstrząsnęło.
Kilka sekund później śmigłowiec wleciał prosto w zbocze góry.
*
Lukas miał właśnie nanieść jasną smugę na nogę kobiety na obrazie, gdy jego dłoń nagle drgnęła i pędzel wylądował w niewłaściwym miejscu. To była noga Olivii. Jego ukochanej. Noga O. Wzdrygnął się lekko i spojrzał zaskoczonym wzrokiem na swoją rękę. Co się stało? Jasne, że znów za krótko spał, lecz dopóki pochłaniała go praca, nie odczuwał żadnych fizycznych skutków niewyspania. Poszedł do kuchni i wypił szklankę wody. Całkiem zapomniał o nawadnianiu, od dawna też nic nie jadł. Może więc nie było nic dziwnego w tym, że ciało zaczęło stawiać opór. Ale czyż nie było to jednak trochę dziwne? Dłoń ciągle drżała, a w następnej chwili Lukas poczuł również mrowienie w nogach. Czyżby zbliżał się kolejny atak? Oby nie teraz, nie, kiedy tak dobrze się układa, zdążył pomyśleć, nim jego ciałem targnęła fala mdłości.
Żyję. To była jej pierwsza myśl. Potem zawirowało jej w głowie kilka wspomnień: widok kuli ognia, łoskot gniecionego metalu. Rozbiliśmy się. Otworzyła oczy. Z ciemnych chmur nad głową na jej twarz spływał ciepły deszcz. Czuła tępy ból pod czaszką. Podniosła dłoń i zgarnęła z czoła trochę gęstej cieczy. To nie był deszcz. Pekka? Odwróciła się i spojrzała w bok. Kawałek dalej leżał zmiażdżony wrak helikoptera. Krople deszczu ściekały po zgniecionych kawałkach metalu. Spróbowała się podźwignąć i usiąść. Bolało ją całe ciało. Przeżyłam, pomyślała. Rozbiliśmy się. Gdzie jest Pekka? Wstała z wysiłkiem i znów spojrzała w stronę wraku. Gdzie on jest? Przekroczyła kilka odłamków pleksiglasu i podeszła do zdruzgotanej maszyny. Nie było go w zgniecionej kabinie. Potem nagle znów uderzyła błyskawica. Rozdarła ciemność na pół, a zaraz po niej potworny grzmot przetoczył się z hukiem między zboczami gór. Zdążyła go dostrzec, gdy na moment zajaśniało. Leżał kawałek dalej. Ciemna sylwetka na gołej ziemi. Nie czuła jeszcze bólu w kostce, tłumiły go inne doznania. Powoli podeszła do mężczyzny. Pekka wciąż miał na głowie słuchawki, leżał na boku. Bała się przewrócić go na plecy. Kucnęła, dotknęła jego szyi i spróbowała znaleźć puls. Poczuła słabe tętno. W następnej chwili dostrzegła, że z brzucha pilota wycieka coś ciemnego. Odchyliła połę kurtki i ujrzała sterczący z ciała kawałek metalu.
Wybuchnęła płaczem.
Płakała, rozrywając koszulę Pekki i obnażając wbitą w jego brzuch metalową szynę. Nie była lekarzem, nie miała pojęcia, co robić. Drżącymi dłońmi chwyciła przedmiot i zaczęła go wyciągać. Poruszył się, ale jednocześnie Pekka drgnął. Z rany po szynie wypływała rytmicznie pulsująca krew. Opatrunek uciskowy. Skąd wziąć opatrunek uciskowy w takich warunkach? Zerwała z siebie bluzę, oddarła strzęp i przycisnęła go do rany. Drugą ręką odpięła pasek u spodni Pekki, przesunęła go na brzuch i zacisnęła na zranionym miejscu tak mocno, jak zdołała. Zapięła go na ostatnią dziurkę. Potem padła na wznak. Ziemia była miękka i mokra od deszczu. Olivia wytarła zakrwawione dłonie w rosnącą obok kępę wrzosów.
Co teraz?
Osuszyła rękami twarz. Co, u diabła, mam teraz zrobić? Nie ma zasięgu. Radio w helikopterze rozbite w drobny mak, do tego ranny pilot, a ja nie mam cholernego pojęcia, gdzie jestem.
Ciemność znów przecięła oślepiająca niebieskawym blaskiem błyskawica. Sekundę później huknął taki grzmot, że Olivia odruchowo zatkała sobie uszy.
Muszę wezwać pomoc, w przeciwnym razie on umrze na tym mchu. Jak szybko ktoś się zorientuje, że się rozbiliśmy? Może wszyscy pomyślą, że lądowaliśmy awaryjnie, żeby przeczekać burzę? Jak nas tu znajdą? Obraliśmy przecież inną trasę, kiedy zepsuła się pogoda. Przez pulsującą z bólu głowę Olivii przemykały tysiące myśli. Wszystkie sprowadzały się do jednego. Musi wezwać pomoc. Może w helikopterze są flary? Ale czy ktoś je zobaczy? Może ci maleńcy jak mrówki ludzie, których widzieli z góry?
W końcu wstała i rozejrzała się za swoim plecakiem. Leżał mniej więcej w tym samym miejscu, w którym się ocknęła. Rozsunęła zamek i mokrymi palcami wyjęła mapę oraz latarkę, którą dała jej Marja. Rozłożyła mapę i spróbowała ocenić, gdzie się znajduje. Wiedziała, dokąd lecieli, w którym miejscu odbili z wytyczonego kursu, i potrafiła wskazać górski grzbiet, o który się rozbili.
Wszędzie wokół było pustkowie.
Wyjąwszy jedno miejsce. Kemping dla wędkarzy nad jeziorem Miekak. Ten, o którym opowiadała jej Cathy w Umeå. Według mapy znajdował się w prostej linii na południe od miejsca, w którym się znajdowała. I wyglądało na to, że nie jest zbyt daleko. Może są tam jacyś ludzie albo chociaż działający telefon. Olivia sprawdziła, czy działa kompas w telefonie. Działał. Świetnie. Podjęła szybką decyzję. Nie miała wyjścia. Pekka jest poważnie ranny. Poza tym sama chciała zostać odnaleziona. Pomyślała o Lukasie. W następnej sekundzie przypomniały jej się rosomaki. Padlinożercy, mogący zapewne wyczuć krew Pekki z dużej odległości. Nie była to przyjemna myśl. Odegnała ją i podeszła do wraku. W samym środku metalowej miazgi dostrzegła róg koca. Wyszarpnęła go, odrywając przy tym kawałek oparcia jednego z foteli.
Pekka obrócił się bardziej na plecy. Olivia pochyliła się nad nim i ostrożnie zdjęła mu z głowy słuchawki. Wsunęła pod nią oderwaną część fotela. Potem okryła go kocem. Leżał z zamkniętymi oczami, gdy nachyliła się do jego twarzy.
– Pekka, słyszysz mnie? Spróbuję znaleźć pomoc.
Nie zareagował. Pogładziła go po policzku i się wyprostowała. W tej chwili nie była w stanie zrobić więcej. Zarzuciła plecak na ramiona i ruszyła przed siebie.
Prosto w dzicz.
*
Marja poczuła, że coś jest nie tak, gdy tylko weszła do pokoju. Jeden z mężczyzn miał zafrasowaną minę, drugi sprawiał wrażenie podenerwowanego. Żaden z nich nie pił kawy.
– Co się dzieje? – spytała.
– Nie mamy kontaktu z Pekką. Padło mu radio.
– Kiedy ostatnio z nim rozmawialiście?
– Kiedy doleciał do gór Radtja. Wpakowali się prosto w burzę.
– Może lądował awaryjnie, żeby przeczekać?
– Wtedy dałby nam znać.
Zapadła cisza. Wszyscy zdawali sobie sprawę z powagi sytuacji. Latanie w górach przy złej pogodzie zawsze wiązało się z ryzykiem, niezależnie od tego, jak doświadczony był pilot. W minionych latach doszło do kilku nieprzyjemnych incydentów.
– Sądzicie, że powinniśmy rozpocząć poszukiwania? – spytała Marja.
– W tej chwili nie ma to sensu, bo sami się tam nie dostaniemy. Za mocno wieje, fatalna widoczność, na dodatek burza.
– Może trzeba wezwać na pomoc Norwegów z centrum ratownictwa w Bodø? Mają śmigłowiec ratunkowy.
– Niewykluczone, że będzie to konieczne, ale zaczekajmy jeszcze chwilę. Pekka to Pekka.
Marja kiwnęła głową i pomyślała o tym, co powiedziała Olivia. Że Pekka wczoraj wieczorem pił. Wiedziała jednak, że nigdy nie wsiadłby za stery, gdyby nie był w formie.
– Jak wygląda prognoza pogody? – odezwała się po chwili.
– Beznadziejnie. Burza ma wisieć nad górami całą noc, przejdzie dopiero nad ranem. W najlepszym razie.
*