Zanim uratujesz niebo - Daniec P.A. - ebook + audiobook + książka

Zanim uratujesz niebo ebook i audiobook

Daniec P.A.

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Drugi tom serii New Adult, którą zapoczątkował Rzut za trzy pocałunki!

Wraz z końcem wakacji Daniel Mitchell wraca do Los Angeles na swój ostatni rok w college’u. Podczas spotkania z przyjaciółmi w parku znajomi namawiają go, żeby w końcu znalazł sobie dziewczynę.

Mając nadzieję, że dadzą mu spokój, Daniel zagaduje przypadkowo spotkaną nieznajomą. Ta jednak nie zdradza swojego imienia, tylko szybko daje mu kosza, mówiąc, że przyszła do parku z chłopakiem.

Ostatecznie okazuje się, że tą dziewczyną jest Sky Jeffrey, a rzekomym chłopakiem – jej przyjaciel i zarazem współlokator – Marcus Dowell. Kiedy ona oraz Daniel spotykają się ponownie, chłopak nie daje się tak łatwo zbyć i prosi dziewczynę o przysługę.

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej piętnastego roku życia.                                                                                                                                                                                                                                                         Opis pochodzi od Wydawcy.        

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 382

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 8 min

Lektor: Agata Skórska Nikodem Kasprowicz
Oceny
4,4 (244 oceny)
152
57
26
9
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
PatrycjaD87

Całkiem niezła

Nic mnie tak nie wkurza jak brak informacji że to nie jest jedno tomowka 🤦‍♀️
41
Aagataa_86

Całkiem niezła

Pierwsza część miała zakończenia wiec nie rozumiem dlaczego tutaj musimy czekać na kolejną część, powiem szczerze że jestem rozczarowana
Izuczek

Dobrze spędzony czas

Bardzo dobrze czyta się, jest odpowiednie tempo bez niepotrzebnego przedłużania. Dałam 4 gwiazdki tylko dlatego, że niemiło zaskoczyłam się tym, że ta para mi historie niedokończoną - sugerując się Rzutem za 3 punkty myślałam, że będzie epilog itd.
31
AgaWiktoria

Z braku laku…

Cóż… nie była to książka porywająca, nie zapierała dech w piersi, emocje równe zeru, zachowania jak w podstawówce a nie u ludzi którzy maja po 20-21 lat. Chcesz ze mną chodzić? 🥺 naprawdę zadaje się takie pytania? I nie wiem po co rozciągnięta do 2 tomów
31
koansjaa_

Całkiem niezła

zakończenie z dupy , nie wiadomo czy będzie 2 część
20

Popularność




Copyright © 2023

P.A. Daniec

Wydawnictwo NieZwykłe

All rights reserved

Wszelkie prawa zastrzeżone

Redakcja:

Katarzyna Mirończuk

Korekta:

Sara Szulc

Joanna Boguszewska

Maria Klimek

Redakcja techniczna:

Paulina Romanek

Projekt okładki:

Paulina Klimek

Autor ilustracji:

Marta Michniewicz

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8320-846-6

Rozdział 1

Daniel

– Wróciłem! – wołam na cały głos, zatrzaskując za sobą drzwi.

Nie ma nic lepszego od powrotu do domu. Nawet jeśli nie jest on tym prawdziwym, właściwym domem, tylko raczej tymczasowym, ale i tak uwielbiam do niego wracać. Niejeden by powiedział, że to najgorszy moment w roku, bo oznacza koniec wakacji. Inni pewnie by jeszcze dodali, że jestem dziwny, głupi i nienormalny, bo prawda jest taka, że ja przez całe wakacje czekam na tę chwilę. Nie będę się z nimi kłócić, po pierwsze to mam gdzieś, co mówią o mnie inni, puszczam wszystko koło ucha, bo inaczej bym zwariował. A po drugie uważam, że nie ma lepszego momentu niż ten, gdy po dwóch miesiącach rozłąki znów spotykam się z przyjaciółmi.

Wracam tu, żeby razem z nimi przeżyć w college’u mój ostatni rok, który czuję, że będzie dla mnie pamiętny. Mam zamiar wykorzystać każdą nadarzającą się okazję do zabawy i nie tylko. Muszę w pełni wykorzystać to, że dzięki byciu członkiem drużyny koszykówki, jestem na uniwerku dosyć znany i całkiem lubiany, bo wiem, że gdy moja przygoda tu się skończy, zacznie się prawdziwe życie, gdzie będę kolejnym zwykłym człowiekiem. Danielem Mitchellem, który próbuje się wybić spośród ponad trzystu milionów Amerykanów. Tak będzie, chyba że w tym roku jeszcze uda mi się coś osiągnąć.

Tymi sprawami zajmę się jednak później, gdy przyjdzie na to czas. Teraz natomiast mam zamiar w odpowiedni sposób świętować, w towarzystwie przyjaciół i procentów. Wróciłem do Los Angeles i bardzo się z tego cieszę, bo co prawda z Santa Barbara mam tutaj nie więcej niż dwie godziny jazdy, ale stęskniłem się za tym miastem, a jeszcze bardziej za domem. Za wspólnym mieszkaniem z moimi ziomeczkami: Cameronem, Lukiem, Tessą i malutkim, słodziutkim Mikeyem. Przez ostatnie dwa miesiące młodzi rodzice zasypywali mnie zdjęciami chłopca i prawda jest taka: mimo że uwielbiam wszystkie dzieci, to ten dzieciak skradł moje serce.

– Obiecuję, jeśli obudzisz małego, to cię uduszę – mówi brunetka, która pojawia się na korytarzu w momencie, gdy z hukiem rzucam na podłogę swoje bagaże.

Widać, że jest zmęczona, ale i tak na jej twarzy nie brakuje szerokiego radosnego uśmiechu, który tylko dopełnia jej urodę. Nie jest drobna i niska, jak większość dziewczyn, które znam. Jest wysoka i ma wysportowaną sylwetkę, co zawdzięcza długoletniej grze w siatkówkę, a po ciąży jej ciało dodatkowo nabrało kuszących krągłości, od których trudno oderwać oczy. Gdyby nie to, że jest dziewczyną mojego przyjaciela, pewnie bym się koło niej zakręcił, ale w tych okolicznościach może spokojnie z nim żyć. Prawda jest taka, że nawet jakby była z kimś innym, to i tak bym do niej nie podbijał. Nie gustuję w zajętych dziewczynach. Oczywiście jeśli wiem, że są w związku. Raz już miałem niefajną sytuację z taką jedną i wolę tego nie powtarzać.

W przypadku Tessy bardzo się cieszę, że Luke poznał tak wspaniałą dziewczynę. Jest wesołą, pomocną osobą, ale czasami też potrafi nieźle dogryźć. Polubiłem ją już przy pierwszym spotkaniu. Doskonale pamiętam ten dzień, gdy Amber, jej przyjaciółka, zagadała do nas na plaży. Powiedziała wtedy, że Tess szuka księcia z bajki. Tak, dosłownie tak powiedziała. Teraz, po prawie roku, jestem przekonany, że to właśnie Luke jest dla niej tym księciem.

– A oto nasza piękna, młoda mama. – Uśmiecham się i szeroko rozkładam ramiona. – No chodź się przytulić do swojego ulubionego współlokatora.

Tessa ze śmiechem kręci głową na te słowa, ale i tak powoli się do mnie zbliża.

– A oto stary, dobry Daniel – odpowiada, będąc w moich objęciach. – Nic nie wydoroślałeś podczas tych wakacji.

– Gdybym wydoroślał, byłoby nudno i już nie mielibyście tu ze mnie pożytku.

– Jak to nie? Przecież przez cały wrzesień masz sprzątać dom. – Odsuwa się ode mnie o krok.

– Ech… a już myślałem, że o tym zapomnieliście. – Robię bardzo zawiedzioną minę.

Przez najbliższy miesiąc będę sobie pluł w brodę, że wymyśliłem ten głupi zakład. Gdy Tess była na początku ciąży, ciągle się kłóciliśmy z chłopakami, jakiej płci będzie dziecko. Luke, tatuś szkraba, i Cameron, brat mamusi, upierali się, że to chłopiec, jednak ja wierzyłem, że będzie dziewczynka. Byłbym wtedy wujkiem małej księżniczki, przyszywanym wujkiem, ale jednak. Nie mogliśmy dojść do porozumienia, więc pewnego dnia założyliśmy się o płeć dziecka, a przegrany od września miał sprzątać calutki dom. Oczywiście nie mogło być inaczej i ostatecznie padło na mnie. W czerwcu dostałem zdjęcie noworodka. Po samej fotografii nie było widać, że to chłopiec, ale moje wątpliwości rozwiała krótka wiadomość pod spodem:

Miłego sprzątania.

Oczywiście od razu zapowiedziałem, że brudnych pieluch się nie tykam. Niech sobie sami je wynoszą.

– No coś ty, Luke co chwilę mi o tym przypomina.

– A gdzie on teraz jest? – pytam, zaglądając do salonu, który jest pusty.

– Z pozostałymi za domem, rozpalają grilla. – Wskazuje w głąb korytarza. – Ja idę zajrzeć do Mike’a.

– Przekaż mu, że zajebisty wujek wrócił. – Szczerzę się do niej, gdy wchodzi po schodach na piętro.

– Tak, na pewno powtórzę mu to słowo w słowo.

Podnoszę bagaże i po drodze do ogrodu wrzucam je do mojego nowego pokoju, który znajduje się obok kuchni. Wcześniej mieszkałem naprzeciwko Luke’a, na piętrze, ale wiedząc, że będą mieć dziecko i pewnie będą chcieli mieć je blisko siebie, odstąpiłem im pokój. Poniekąd nie do końca zrobiłem to dla nich, bo też dla siebie. Tak, jak mówiłem, lubię dzieci, ale gdybym miał codziennie słyszeć za ścianą jego płacz, chyba bym zwariował. Na parterze przynajmniej będę miał ciszę i spokój. Nie będę musiał się przejmować tym, że za głośno tupię, wracając w nocy z imprezy. Tym bardziej, gdybym wracał z niej w towarzystwie.

A dodatkowym plusem jest to, że kuchnia i lodówka jest tuż za ścianą.

Gdy wychodzę na taras, zauważam, że są tu wszyscy moi przyjaciele, za którymi tęskniłem, jak cholera, ale oczywiście im się do tego nie przyznam. Ego wyleciałoby im w kosmos. Póki co dobrze jest sobie na nich po prostu popatrzeć. Luke, jak na głównego gospodarza przystało, okupuje grill, pilnując kiełbasek i steków na ruszcie. Już nie mogę się doczekać, aż coś w siebie wrzucę. Niedaleko niego na hamaku siedzi Cameron, obejmując ramieniem Amber. Ta dwójka jest już ze sobą prawie rok i wygląda mi to na coś równie trwałego, jak u Tessy i Luke’a. Poza nimi przy stoliku siedzą jeszcze Lucy i Gabriel, którzy są pogrążeni w rozmowie.

– Wróciłem! – wołam, aby ściągnąć ich uwagę na siebie.

– Ooo! Jest nasza sprzątaczka! – odzywa się jako pierwszy Cameron.

– Ciebie też miło widzieć po tak długiej rozłące. – Podchodzę do niego i przybijam piątkę na powitanie. – A tak poza tym to spieprzaj, kara zaczyna się dopiero za tydzień.

– Musicie mu załatwić jakiś fartuszek – rzuca Gabriel, na co reszta zaczyna się śmiać. Nie znam chłopaka zbyt dobrze, wiem tylko, że jest od nas trochę starszy, a w marcu ożenił się z Lucy, starszą siostrą Tessy i Camerona. Na co dzień mieszka z nią w Idaho, ale przyjechali do Kalifornii na zbliżające się chrzciny Mike’a.

– Wiesz co, nawet widziałem ostatnio taki fajny. Był w różowe serduszka i miał duży napis Sexy Lady. Mówię ci, idealny – odpowiadam mu, po czym podchodzę do reszty, żeby się przywitać.

Dobrze ich wszystkich znowu spotkać po dwóch miesiącach przerwy. Na pewno się za mną stęsknili, podobnie jak ja za nimi, więc będę musiał teraz wszystko ponadrabiać. No i też powkurzać ich na zapas, bo kto wie, gdzie się podzieję, gdy skończę ten ostatni rok.

– Jak tam, tatku, mały daje w kość? – pytam Luke’a, gdy zatrzymuję się obok niego przy grillu. Wszystko wygląda bardzo smakowicie. Kiełbaski, steki, jakieś szaszłyki, które pewnie dziewczyny przygotowały. Albo i przyjaciel, bo czasem lubi się pobawić w kucharza.

– Nie jest tak źle, czasem daje nam przespać całą noc. – Śmieje się, wzruszając ramionami. – Oczywiście, nie mówiąc o przerwach na jedzenie. O tym nie zapomina.

– Ma to po wujku, jedzenie najważniejsze – odpowiadam, poklepując się po brzuchu. A mówią, że po wujkach się niczego nie dziedziczy, tym bardziej po tych przyszywanych. – Pomyśleć, że jeszcze jakiś czas temu nie spaliście w nocy z innych powodów. – Poruszam znacząco brwiami.

– Spokojnie, teraz mamy ciebie, więc ty zajmiesz się małym, a my sobą. – Wciąż się śmieje, unosząc do ust butelkę piwa, którą trzyma w dłoni.

– O nie, nie! W nocy to ja mam zamiar spać. Jak sobie zrobiłeś dzieciaka, to teraz się nim zajmuj. – Może i moje słowa brzmią trochę niemiło, ale przyjaźnię się już tak długo z Lukiem, że wie, że tylko żartuję.

– A kto powiedział, że to musi być w nocy? – podśpiewuje pod nosem, przekręcając kawałki mięsa na ruszcie.

W sumie ma rację, nie ma jakiejś reguły, kiedy muszą się sobą zajmować. Teraz pewnie po prostu wykorzystują wolną chwilę, gdy tylko młody śpi. No przynajmniej ja bym tak na ich miejscu robił, gdybym miał malutkie dziecko. Gorzej się zacznie, gdy Mike chociaż trochę urośnie i zacznie rozumieć, co się dzieje, ale to już nie mój problem, ja jeszcze przez bardzo długi czas nie muszę się o takie rzeczy martwić. Teraz pozostaje mi tylko współczuć przyjacielowi.

Z tym że widząc, jak na jego twarzy pojawia się szeroki radosny uśmiech, gdy spogląda ponad moim ramieniem, dociera do mnie, że tak właściwie nie mam co się nad nim użalać. Już bez oglądania się za siebie wiem, na co patrzy, bo na pewno nie cieszy się aż tak bardzo z tego, że mnie widzi. Tu na bank chodzi o Tessę. Nawet ślepy zauważyłby, jak bardzo on ją kocha.

Obracam się i co? Tylko potwierdzam swoje założenia. To jego dziewczyna, która trzyma na rękach ich synka owiniętego w kremowy kocyk. Delikatnie buja go w ramionach, powoli stawiając kroki w naszą stronę. Wcale mu się nie dziwię, że tak się cieszy na ich widok, bo sam nie mogę powstrzymać uśmiechu.

Widok dziewczyny niosącej małego Mike’a… Małego… O kurde…

No i już po mnie. Moje wołanie jednak musiało go obudzić.

Szybko obiegam grill i chowam się za Luke’a. Ledwo widoczny wychylam się zza jego ramienia i spoglądam na idącą w naszą stronę Tessę.

– Co ty odwalasz? – pyta zdezorientowany Luke, oglądając się na mnie, a gdy nie odpowiadam, chce się odsunąć na bok, żeby mnie odsłonić. W porę mu to uniemożliwiam, gdy łapię go za bark i przytrzymuję w miejscu. Nie mogę stracić swojej jedynej poza grillem tarczy.

– Przyjacielu ratuj, ona powiedziała, że mnie udusi – skarżę się, pokazując na Tessę. Zdaję sobie sprawę z tego, że robię teraz z siebie idiotę, ale to w samoobronie. Z kobietami nie zawsze warto zadzierać.

– Mówiłem ci już, że jesteś pojebany? – stwierdza zdegustowany Luke.

– Taa, bo to raz?– odpowiadam, wywracając oczami.

– Daniel, spokojnie, ja tylko żartowałam – oznajmia ze śmiechem dziewczyna. – Mike już długo spał i sam się obudził.

Przyglądam się jej przez chwilę znad ramienia Luke’a, aby stwierdzić, czy mówi na serio. Chcę jeszcze pożyć, ten ostatni rok tutaj ma dopiero trwać, a nie już się skończyć. Dopiero po chwili postanawiam jej zaufać i wyjść zza pleców przyjaciela.

Powoli do niej podchodzę i zatrzymuję się na tyle blisko, żeby przyjrzeć się wtulonemu w nią dziecku. Widać, że w dalszym ciągu jest rozespany, bo powoli mruga oczkami, a jego małe usta układają się w ziewnięcie. I jak tu się nie uśmiechnąć na jego widok? Przecież on zmiękczy nawet największego twardziela.

Ja jestem tego doskonałym przykładem.

– Chcesz go potrzymać? – zwraca się do mnie Tessa.

– Jeszcze pytasz? – prycham, po czym wyciągam przed siebie ręce, aby podała mi syna. – Dawaj mi go.

Dziewczyna cicho się śmieje, ale nie zmienia zdania i powoli, żeby nie przestraszyć Mike’a, układa go w moich ramionach. Mimo że chłopiec ma już prawie trzy miesiące i jego kosteczki nie są już tak delikatne, jak tuż po porodzie, to muszę się chwilę do niego przyzwyczaić. Dawno nie trzymałem tak małego dziecka, więc nie chcę zrobić mu krzywdy.

– Siemka, Mikey, jak się miewałeś, gdy mnie tu nie było? Ale spokojnie, ja, ten fajniejszy wujek, już wróciłem. Będziesz się ze mną świetnie bawić, nie to, co z tamtym tam. – Nie odrywając spojrzenia od bobasa, kiwam głową w stronę Camerona.

– Daniel – mruczy Luke, przyciągając do swojego boku Tessę. – Nie buntuj mi dziecka.

– Ciii… Nie przerywaj mi. – Rzucam mu wrogie spojrzenie. – Ja tu prowadzę ważną rozmowę z Michaelem. – Odwracam się znów do małego i kręcę z dezaprobatą głową. – Ech, rodzice… No więc możesz być spokojny, nauczę cię wszystkich znanych mi sposobów na podryw. Słuchaj uważnie, bo zaczynamy lekcję pierwszą. Musisz sprawić, żeby babeczka się dzięki tobie śmiała. Dzięki tobie, a nie z ciebie, pamiętaj – mówię, unosząc jeden palec ku górze, a wtedy on, nie odrywając ode mnie spojrzenia, układa usteczka w delikatny uśmiech. – Ale tak po prawdzie, to nie wiem, czy ta porada będzie ci potrzebna, bo wystarczy na ciebie spojrzeć, a już skradasz serce.

Zdaję sobie sprawę z tego, że wszyscy tutaj zebrani teraz się ze mnie śmieją, bo robią to na tyle głośno, że nie da się tego nie usłyszeć. Wiem, że powinienem ich olać i nie zwracać na nich uwagi, ale i tak podnoszę na nich spojrzenie. Dzięki temu zauważam, że Cameron aż spadł z hamaka i zwija się teraz ze śmiechu na trawie. Ani trochę nie rozumiem tej reakcji, przecież tylko gadałem z młodszym kolegą.

– Daniel – przyciąga moją uwagę Amber. Stara się mówić poważnym głosem, ale śmiech jej tego nie ułatwia. – Do twarzy ci z dzieckiem.

Mój wzrok pada na Mike’a.

Lubię dzieci, mogę się nimi zajmować przez parę godzin. Nie mam nic przeciwko temu, ale mieć swoje dziecko w wieku dwudziestu jeden lat? Nie, to zdecydowanie nie dla mnie. Wtedy moje beztroskie życie dobiegłoby końca. Skończyłyby się imprezy i panienki. Nie, poczekam z rodzicielstwem do… trzydziestki, ewentualnie pięćdziesiątki.

Nie byłbym jednak sobą, gdybym nie wykorzystał tego do zażartowania.

Powoli podnoszę Mike’a tak, że teraz jesteśmy twarzą w twarz. Przez chwilę przyglądam się mu z uśmiechem, a potem przykładam jego policzek do swojego.

– Tak uważasz? Popatrz, on jest chyba nawet do mnie podobny. – Śmieję się, po czym mówiąc, szybko się odwracam w stronę Luke’a i jego dziewczyny. – Tess, jesteś pewna, że to nie jest moje dziecko?

– Daniel, nie tak… – zaczyna równo z tym, gdy ja obracam chłopca znów przodem do siebie, ale zanim jest w stanie dokończyć zdanie, ja już czuję na szyi coś mokrego – …szybko. Dopiero go karmiłam – dopowiada ze skrzywioną miną.

Biorę głęboki, uspokajający wdech, po czym z niechęcią spoglądam w dół, bo niestety domyślam się, co tam zobaczę. Oczywiście nie ma mowy o pomyłce, zauważam obrzydliwą białą maź. Ohyda… Moja szyja i przód podkoszulka są całe w mleku. Z krzywym wyrazem twarzy odsuwam Mike’a na długość ramion i podchodzę do młodych rodziców.

– Bierz go – mruczę, podając dziecko Luke’owi. Nie obchodzi mnie to, że stara się powstrzymać przed wybuchnięciem śmiechem, niech po prostu weźmie ode mnie to wredne małe stworzenie.

Odwracam się i nie umyka mojej uwadze to, że teraz już nie tylko Cameron leży ze śmiechu na ziemi. Gabriel też. I Lucy. I Amber.

– Teraz to już na pewno poczekam do pięćdziesiątki – burczę pod nosem, gdy wchodzę do domu, żeby się umyć i przebrać.

Tak. I dodatkowo na pewno się dziś upiję. Ooo tak.

Rozdział 2

Skylar

Dwa miesiące wcześniej

– Tak jak wspominałam, po wstrząśnieniu mózgu nie ma już śladu, a rana na pani czole goi się całkiem ładnie. Blizna nie powinna być bardzo widoczna – informuje mnie lekarka.

Kobieta jest bardzo miła, co nie zawsze jest spotykane u lekarzy. Ona zaś dużo się uśmiecha, przez co w kącikach oczu tworzą się jej kurze łapki. Jednak po uważniejszym przyjrzeniu się, widać, że jest zmęczona. Musi bardzo dużo pracować.

– Nie widzę potrzeby, żeby musiała pani dłużej zostawać w szpitalu, więc będzie mogła pani już dziś wyjść do domu. – Uśmiecha się, podnosząc na mnie wzrok znad wyników badań.

– Bardzo się cieszę. – Kiwam nieznacznie głową, starając się nie okazywać zbyt dużego entuzjazmu. Mimo tego, co mówię, nie ma się jeszcze z czego cieszyć.

– Chwilkę temu dzwonił do mnie pan Oldman. – Na sam dźwięk jego nazwiska mam ochotę się wzdrygnąć, a po moim ciele przechodzą nieprzyjemne dreszcze. – Powiedział, że przyjedzie po panią około piętnastej.

Spoglądam na zegar, wiszący na ścianie naprzeciwko mnie. Teraz jest prawie jedenasta, więc zostały jeszcze niecałe cztery godziny. Nie jest źle. Myślałam, że będę miała mniej czasu.

– A mogłabym dostać wypis już teraz? – pytam lekarki, modląc się w duchu, żeby nic nie podejrzewała.

Kobieta jednak ma zaskoczony wyraz twarzy, więc szybko dodaję wcześniej przygotowaną formułkę:

– Wie pani – posyłam jej mój najlepszy udawany uśmiech – jeśli go teraz dostanę, to gdy przyjedzie mój chłopak – to słowo ledwo przechodzi mi przez gardło – będziemy mogli od razu pojechać do domu, a nie czekać na jakiś świstek.

Ale jest jeszcze jedna opcja, o której nie mówię głośno. Jeśli mi go przyniesie, będę mogła wyjść już teraz, zanim on się tutaj w ogóle zjawi. A potem uciec jak najdalej od niego, ponieważ to właśnie przez Colina Oldmana, zwanego moim chłopakiem, spędziłam cały pieprzony tydzień w szpitalu.

– Ma pani rację. – Z uśmiechem kiwa głową lekarka. – Zaraz po niego pójdę.

– Dziękuję.

Gdy drzwi do pokoju zamykają się za kobietą, szybko wyskakuję z łóżka i pakuję rzeczy do leżącej w kącie torby. Jeśli mam zrealizować plan, muszę się spieszyć. Im szybciej stąd wyjdę, tym większe szanse na powodzenie ma moja ucieczka. Chowam wszystko, poza ubraniami, w które przebiorę się z tej nieprzyjemnej szpitalnej piżamy.

Po chwili dociera do mnie odgłos stukania obcasami na korytarzu, więc zwinnym ruchem chowam torbę pod łóżko. Siadam na swoim poprzednim miejscu i przykrywam się kołdrą. W tym momencie drzwi do mojej sali się otwierają i ponownie wchodzi lekarka.

– Mam – mówi, unosząc do góry teczkę z dokumentami. – Zapisałam pani zalecenia, do których proszę się stosować.

– Dobrze, będę pamiętać – odpowiadam uprzejmie, błagając ją w myślach, żeby już sobie poszła.

– No to z mojej strony to wszystko, mam nadzieję, że szybko się tutaj ponownie nie zobaczymy. – Śmieje się szczerze.

– Też mam taką nadzieję – wtóruję jej, po czym żegnam się z kobietą, a ta wychodzi z sali.

Według mnie to raczej już nigdy się nie zobaczymy, bo za kilka godzin nie będzie mnie już w tym mieście.

Co ja mówię?

Nie będzie mnie nawet w tym stanie.

***

Z głośnika nad moją głową rozlega się głos kierowcy:

Witam państwa, jest godzina trzynasta czasu lokalnego. Niedługo dojedziemy do naszego celu w Los Angeles. Mamy nadzieję, że podróż naszym autokarem przebiegła państwu miło.

Po wyjściu ze szpitala udałam się prosto do mojego mieszkania po niezbędne rzeczy. Paszport, dokumenty, pieniądze, trochę ubrań, laptop i inne drobiazgi, które w najbliższym czasie będą mi potrzebne. Później poszłam do banku i zastrzegłam wszelkie informacje, dotyczące wszystkich operacji, których będę dokonywać. Nie pozwolę, żeby Colin namierzył mnie w tak łatwy sposób, jakim jest lokalizacja wykonanej przeze mnie płatności.

Następnie ruszyłam na główny przystanek autobusowy w mieście. Cały plan mojej ucieczki obmyśliłam jeszcze podczas pobytu w szpitalu, więc gdy z niego wyszłam, zostało mi tylko wcielić go w życie. Wsiadłam więc do pierwszego autokaru, jadącego w kierunku Kalifornii, i wyjechałam z mojego ukochanego Chicago.

Po trzydziestu godzinach i jednej przesiadce w końcu docieram do słonecznego Los Angeles. Nie bez powodu wybrałam to miasto. Wiem, że Colin na pewno nie będzie mnie tu szukać. Zawsze, gdy chciał, żebym poleciała z nim na wakacje do Kalifornii, odmawiałam mu. Jak dla mnie to miejsce jest za gorące. Praktycznie przez większą część roku jest tam dużo ponad dwadzieścia stopni ciepła. Ja natomiast wychowałam się w wietrznym mieście, gdzie oczywiście zdarzają się upały, ale nie codziennie.

Teraz będę musiała się przyzwyczaić do tak odmiennego klimatu.

Przez okno zauważam, że wjeżdżamy już na piętrowy parking dla autokarów, więc czas podnieść swój tłusty tyłek z fotela. Tak naprawdę nie jest on szczególnie tłusty, ale też nie należy do najszczuplejszych. Jest to spowodowane tym, że uwielbiam jeść, a szczególnie wszystko, co słodkie. Nie chcę być więźniem własnego życia i cały czas być na diecie, żeby wyglądać jak anorektyczka. Colin zawsze chciał, żebym zrzuciła trochę kilogramów, no ale moim zdaniem, przy prawie metrze i siedemdziesięciu centymetrach wzrostu, masa ciała równa sześćdziesiąt parę kilo jest odpowiednia. Nie mam zamiaru zmieniać się dla żadnego faceta.

Autokar się zatrzymuje, przez co większość pasażerów od razu rusza do wyjścia. Nie lubię się przepychać, więc czekam, aż największa fala osób już minie, po czym wstaję z siedzenia.

W chwili, gdy tylko stawiam pierwszy krok na kalifornijskiej ziemi, gorące powietrze bucha mi w twarz. Od razu żałuję, że nie wybrałam Alaski, ale wtedy pewnie narzekałabym na mróz, więc już chyba Kalifornia lepsza.

Może nie będzie tu tak źle.

***

Jednak będzie źle.

Chodzę po tym mieście już od dobrej godziny i nie wiem, co ze sobą zrobić. Mój plan obejmował tylko ucieczkę. Miałam się dostać do Los Angeles i przenieść na Uniwersytet Kalifornijski. To pierwsze już zrobiłam, ale średnio wiem, co robić dalej. Na dodatek mój brzuch zaczyna się głośno odzywać.

Wchodzę do kafejki, która jako pierwsza wpada mi w oko. W środku, wzdłuż kremowych ścian, ustawione są brązowe boksy, a na stolikach leżą kraciaste obrusy. Po drugiej stronie pomieszczenia rozciąga się długa lada, przy której poustawiane są wysokie drewniane stołki barowe. Muszę przyznać, że bardzo tu przytulnie. Trochę przypomina mi cukiernię, do której chodziłam w dzieciństwie.

Ciągnę za sobą niemałą walizkę i siadam przy jednym ze stolików, znajdujących się na tyłach lokalu. Dookoła mnie jest kilka par, popijających kawę lub jedzących różne słodkości.

Biorę leżącą przede mną kartę i przeglądam, co tu dają. „Najlepsze gofry w mieście” brzmi kusząco. Uwielbiam gofry, a tak dawno ich nie jadłam. Gdy byłam mała, mogłam je jeść kilogramami.

– O Boziu… Kochana, co ci się stało? – Dochodzi do mnie zmartwiony głos.

Podnoszę spojrzenie i zauważam chłopaka stojącego przy moim stoliku. Ma na sobie beżowe szorty i jasnoniebieską lnianą koszulę z podwiniętymi do łokci rękawami oraz rozpiętymi dwoma górnymi guzikami. Muszę przyznać, że jest na czym zawiesić oko. Jego blond włosy są w nieładzie, co powoduje, że wygląda jeszcze przystojniej, a zarazem beztrosko. Coś w nim jest, że nie mam ochoty przed nim uciekać.

– Nie rozumiem – mruczę zdezorientowana.

– Co ci się stało w czoło? – dopytuje, wskazując długopisem na moją twarz. Dopiero teraz zauważam, że trzyma w dłoni też notes, więc pewnie pracuje tu jako kelner.

– Jeśli powiem, że wpadłam na drzwi, to mi uwierzysz? – odpowiadam pytaniem na pytanie.

– No nie bardzo, ale jak nie chcesz mówić, to spoko. – Z tymi słowami siada naprzeciwko mnie. – Jesteś tutaj nowa? Nigdy cię tu nie widziałem, a kojarzę wszystkich z okolicy i uniwerku.

– Właśnie przyjechałam. – Wzruszam ramionami, pokazując na walizkę.

– I to wszystko? Żadnej głębszej historii? – Unosi pytająco brwi.

– Może innym razem. – Nie bardzo mam ochotę opowiadać nieznajomemu o mojej ucieczce i innych rzeczach, które mi się przytrafiły. – Ale w sumie mam małe pytanie.

– Zamieniam się w słuch. – Uśmiecha się, a po chwili wyciąga dłoń w moją stronę. – A tak w ogóle, to jestem Marcus.

– Sky, miło mi. – Ściskam jego dłoń. – Wiesz może, czy jest tu gdzieś w pobliżu tani motel?

– Chcesz mieszkać w motelu? Tam są robaki i niefajni ludzie. – Wzdryga się na te słowa.

– Nie stać mnie na nic lepszego. Chcę tam tylko przetrwać do momentu, aż otworzą akademik – odpowiadam obojętnym tonem.

– Który rok będziesz zaczynać? – pyta z zaciekawioną miną.

– Ostatni. – Jeśli oczywiście mnie przyjmą. Wysłałam już wniosek, ale nadal czekam na odpowiedź.

– I chcesz mieszkać w akademiku z pierwszakami?

– Na pewno mieszkają tam też inni. – Opieram łokcie na blacie stolika.

– Tak, masz rację. – Puszcza mi oczko. – Same leszcze.

Słysząc to, mimowolnie zaczynam się śmiać, pierwszy raz od dawna.

– Dlaczego tak uważasz?

– Wszyscy fajni, popularni ludzie mieszkają poza kampusem. Wszystkie imprezy są organizowane poza kampusem. W akademikach nic się nie dzieje – odpowiada, pewny swoich słów.

– A ty gdzie mieszkasz? – Nie wiem co, ale coś jest w tym chłopaku, że całkiem swobodnie mi się z nim gada.

– W bardzo przytulnym mieszkanku, niedaleko stąd. – Pochyla się nad stolikiem, po czym dodaje: – I tak się składa, że szukam współlokatora, bo koleżanka, z którą mieszkałem, przeprowadziła się do chłopaka, więc? – Robi pytającą minę.

Unoszę zaskoczona brwi. Czy on właśnie mi zaproponował, żebyśmy razem zamieszkali? Przecież znamy się dopiero jakieś dziesięć minut. A poza tym nie jest możliwe, żeby aż tak mi się poszczęściło.

– Dziewczyno, spokojnie. – Śmieje się, prawdopodobnie na widok mojej miny. – Ja ci proponuję tylko mieszkanie, no i całkiem możliwe, że przyjaźń z moją skromną osobą. Niestety muszę cię rozczarować, ale nie interesują mnie człowieki z biustem – mówi już poważniejszym głosem.

Mieć współlokatora homo? Może być ciekawie.

Mieć przyjaciela geja? To dopiero może być coś.

Ma trochę racji, mieszkanie w akademiku nie brzmi najciekawiej. Może i nie miałam w planach imprezowania ani zwracania zbytnio na siebie uwagi, ale jak nic się nie dzieje w życiu, to jest nudno. A gdy się człowiek nudzi, ma dużo czasu na rozpamiętywanie rzeczy, o których akurat chciałby zapomnieć.

– W takim razie gdzie mieszkamy? – Uśmiecham się do Marcusa, co od razu odwzajemnia.

– Pokażę ci, jak skończę zmianę. – Podnosi się z siedzenia. – A tak przy okazji, to moja mama, właścicielka tej kawiarni, szuka kelnerki, gdybyś była zainteresowana.

– Człowieku, po prostu spadasz mi z nieba – mówię, patrząc na niego z niedowierzaniem. Czy on jest moim wybawicielem?

– No wiem, wiem, jestem wspaniały. – Wachluje sobie twarz. – A póki co, to co ci podać?

– Gofry – odpowiadam bez zastanowienia.

– Już cię lubię. – Uśmiecha się i odchodzi.

To dopiero pierwszy dzień, a ja już poznałam interesującego chłopaka, u którego mogę zamieszkać bez obaw, że zacznie mnie podrywać. Znalazłam mieszkanie i prawdopodobnie mam już pracę. Czy w moim życiu w końcu zacznie się układać? Jeśli tak, to będę musiała przeprosić Kalifornię za te wszystkie lata nienawiści. W końcu to teraz mój nowy dom.

***

– Zapraszam. – Marcus otwiera drzwi i pokazuje ręką w głąb mieszkania.

A właściwie określenie apartament bardziej mi tu pasuje. Już jak wchodziliśmy do budynku, to wydawał mi się bardzo drogi i nowoczesny. A teraz? No aż dech zapiera. Wielki salon z oknami na całą ścianę. Na środku dwie kanapy, wyglądające na bardzo wygodne, a przed nimi chyba pięćdziesięciocalowy telewizor. Po prawej półotwarta kuchnia z wyspą. Obok kuchni jedne zamknięte drzwi, a po drugiej stronie salonu dodatkowe dwie pary.

Ja mam tu mieszkać, czy tylko mi się to śni i wciąż jestem w szpitalu?

– Odezwiesz się coś? – Śmieje się pod nosem Marcus.

– Na kogo ty napadłeś, że masz na to kasę? – Odwracam się do niego, dalej będąc w wielkim szoku.

– Na ojca. – Wzrusza ramionami. – Zostawił mamę dla jakiejś suczy i chce mi wynagrodzić, że rozwalił rodzinę. A że ma w chuj kasy, to co, miałem nie skorzystać? – prycha. – Cały czas myśli, że dzięki temu znów będę go traktować jak człowieka.

Widzę, że nie tylko ja miałam życie do dupy. Czuję, że szybko się dogadam z tym chłopakiem.

– Chcesz zobaczyć swój pokój? – zmienia temat, mówiąc już z uśmiechem.

– Jeszcze pytasz? – rzucam. – Pewnie, że tak.

Marcus łapie za uchwyt mojej walizki i odwraca się w kierunku ściany, na której są dwie pary drzwi. Otwiera jedne z nich i wchodzi.

– Jest cały twój. – Szczerzy się w uśmiechu, a ja znów doznaję szoku.

Pokój nie jest taki duży w porównaniu do salonu, ale i tak powala. Pod ścianą stoi wielkie podwójne łóżko, obok niego szafa i komoda, a po drugiej stronie biurko z obrotowym fotelem. Ale najlepsze jest to, że mam własny balkon, który wychodzi na pobliski park.

– Obok jest łazienka, a po drugiej stronie salonu mój pokój. – Głos Marcusa wyrywa mnie z zamyślenia. – Gdybyś czegoś potrzebowała, wołaj.

– Dobrze. – Odwracam się do niego, odwzajemniając uśmiech. – I dziękuję.

– Spoczko, korzystamy z tego oboje. – Śmieje się. – Lepiej jest mieszkać z kimś niż samemu. A poza tym zobaczysz, będę twoim najlepszym przyjacielem.

– Nie śmiem wątpić.

– Jak chcesz, to jutro mogę ci pokazać miasto.

– Pewnie – odpowiadam, siadając na miękkim materacu.

– A teraz rozgość się i czuj jak u siebie – mówi, po czym wychodzi z pokoju, zamykając za sobą drzwi.

Nieźle.

Ciągle nie mogę uwierzyć, że jestem właśnie w tym miejscu. Że udało mi się uciec z Chicago. Teraz będę tu mogła zacząć nowe życie. Mam nadzieję, że będzie lepsze niż to, co było.

Pochylam się nad walizką i wyjmuję z niej laptopa. Kładę go na kolanach i otwieram. Wchodzę w Skype i sprawdzam kontakty.

Jest dostępny.

W Los Angeles jest prawie siedemnasta, więc u niego dochodzi szósta rano. Pewnie szykuje się właśnie do akcji.

Klikam na zieloną słuchawkę i po dwóch sygnałach na ekranie pojawia się uśmiechnięty brunet. Jest już w mundurze, ale jego oczy, o tym samym kolorze, co moje, są jeszcze lekko przekrwione. Musiał niedawno wstać.

– Will – odzywam się, zanim zdąży coś powiedzieć. – Zrobiłam to.

Jego uśmiech jeszcze bardziej się rozszerza.

– Sky – zaczyna delikatnym głosem. – Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę.

Rozdział 3

Daniel

– Widzisz, Mikey, to ja jestem lepszym wujkiem. Nie śpię do południa, tylko się z tobą bawię. Nie bierz przykładu z wujka Daniela i nie pij alkoholu. – Głos Camerona dochodzi do mnie jak przez mgłę, ale ignoruję go i wtulam się jeszcze bardziej w poduszkę.

– Co tu robisz, Cam? – Tym razem to głos Luke’a.

– Właśnie pokazuję małemu, że jestem lepszym wujkiem.

– A ten dalej śpi? – O, jeszcze Gabriel do nich dołącza.

– Tak to jest, gdy dzieci dobiorą się do procentów – odpowiada ironicznie Luke.

Wciąż na wpół śpiąc, zastanawiam się, czy oni nie mogą urządzić sobie tej pogawędki gdzieś indziej? Gdziekolwiek, gdzie nie będę ich słyszeć. Ta poduszka jest naprawdę bardzo wygodna i chciałbym sobie na niej jeszcze poleżeć, a ci plotkarze trochę mi w tym przeszkadzają.

– Ale trzeba mu przyznać, słodko wygląda, gdy śpi – stwierdza ze śmiechem Gabriel.

– Do Mike’a mu daleko – prycha mój przyjaciel.

Aha?

– Też chciałbym mieć taki tyłek – mruczy Cameron.

– Ach! I te umięśnione plecy – dodaje Gabriel.

Zaczynam się trochę bać, no bo z kim ja w ogóle żyję? Sami podglądacze, pedofile i inni zboczeńcy. A na dodatek biedny Mikey musi tego słuchać. Co on sobie o nich pomyśli?

– I słyszycie to? – odzywa się Luke. – Ta piękna cisza, gdy się nie odzywa. Chyba ją nagram.

– Ej, a co znaczy ten napis na jego żebrach? – podejrzliwie dopytuje Gab. Nie, żebym ukrywał swój tatuaż, ale czuję się z tym trochę nieswojo. Leżę bezbronnie w łóżku, a oni nie spuszczają ze mnie wzroku.

– Jesteś zbokiem, zostaw moją kurę – mamroczę w odpowiedzi.

Nadzieja, że sobie pójdą, właśnie prysła, więc nie ma sensu tego przedłużać.

– O, nasz aniołek już się obudził – mówi słodkim głosikiem Luke, gdy odwracam głowę w ich stronę.

Cała trójka nie spuszcza ze mnie oczu, obserwując mnie jak jakiś specjalny okaz. Wiem, że trudno mi się oprzeć, no ale trochę prywatności. Jedynie Mike, którego trzyma oparty o futrynę Cameron, wydaje się mną niezainteresowany. Muszę zapamiętać, żeby zacząć zamykać drzwi do pokoju na noc.

– Jak tam, główka boli? – Szczerzy się do mnie szwagier Camerona.

– Pff, myślisz, że po butelce wódki będzie mnie bolała głowa? – prycham, podnosząc się do siadu i dopiero teraz zaczynam czuć.

Nie boli, ale, kurwa, napierdala jak robotnik wiertarką udarową, w sobotę rano. W mieszkaniu obok, w ścianę przy twoim łóżku, która jest zrobiona z żelbetonu.

Więc podsumowując, ja, kurwa, umieram.

– No to dobrze się składa, bo idziemy dziś pograć w kosza – mówi podniesionym głosem Cam, a ja staram się nie pokazywać po sobie, że przez niego ból jeszcze bardziej się pogłębia.

Propozycja sama w sobie jest bardzo kusząca. Gra w kosza jest moim najlepszym lekarstwem na kaca. Wbrew pozorom przestaje mnie wtedy wszystko boleć i zaczynam się czuć o wiele lepiej. Nie wiem, jak to jest możliwe, ale tak się dzieje. Także piszę się na mały meczyk.

Niestety nie tylko ja źle reaguję na podniesiony głos Camerona. Mike też nie jest z tego zbytnio zadowolony, bo zaczyna się kręcić w jego ramionach i wygląda jakby…

Nie, proszę cię, mały, nie rób mi tego…

Zaczyna płakać. A tak właściwie to się drzeć.

– Oj, cichutko, Mikey – mówi łagodnym głosem Luke, biorąc synka z rąk bruneta. – Nie płakusiaj. – Kołysząc go w ramionach, odchodzi w głąb korytarza.

Płakusiaj?

Mój przyjaciel jest dobrym ojcem. Od samego początku, gdy tylko mały się urodził, pomaga Tessie. Wstaje razem z nią w nocy, żeby ją wesprzeć. W dzień też stara się, jak może, ale on już tak chyba ma. Jeszcze zanim poznał swoją dziewczynę, zawsze pomagał siostrze, Karen. Szczególnie wtedy, gdy Logan, jej synek, zachorował, a ten pojeb, Matt, po raz kolejny ją zostawił.

– Zbieraj się, Daniel, niedługo wychodzimy – rzuca na odchodne Cameron.

– Załóż coś wygodnego – dopowiada troskliwie Gab, po czym zostaję sam.

***

– To gdzie chcecie pójść? – pytam, gdy po dwudziestu minutach wchodzę do kuchni.

Wszyscy już tu są. Cameron, Amber, Gabriel, Lucy, Tess, mały i Luke. Faktycznie muszę być jedyną osobą, która tak długo spała.

Ale nie ma co się dziwić. Trzeba było wczoraj uczcić powrót do Los Angeles. Od zawsze bardziej lubię to miasto niż Santa Barbara, z którego pochodzę. Odkąd pamiętam, tam było nudno. Nigdy nic się nie działo, oczywiście poza piątkowymi imprezami nad jeziorem, gdzie przyjeżdżali wszyscy licealiści, którzy tylko mieli lepszy samochód. Reszta zaś przychodziła, żeby się czegoś napić i przy okazji dopingować w rywalizacji.

Nie licząc tego, z reguły było nudno jak w szkole na akademii z okazji dnia nauczyciela.

– Do parku – odpowiada Luke. – O tej porze boisko powinno być wolne.

Odruchowo przenoszę wzrok na zegar wiszący na ścianie. Dwunasta trzydzieści. Chyba coś ich pogrzało.

– Na pewno będzie wolne – prycham. – Bo co za idiota wychodzi na największy upał pograć w kosza?

– My? – Unosi brwi Cameron.

– A kobietki idą z nami? – pytam, widząc, że dziewczyny też przygotowują się do wyjścia.

– Nie, my idziemy na babskie wyjście do galerii – odpowiada Tessa, zapinając Mike’a w nosidełku.

– Babskie wyjście i bierzecie małego? – wtrąca się Cameron.

– No właśnie, przecież to mały mężczyzna, powinien iść z nami – oburzam się.

– O nie, nie, musimy mu kupić jeszcze ubranko na chrzciny – odpowiada Lucy. – A poza tym macie już dwóch na dwóch. Mikey nie jest wam potrzebny.

– Dobra, nie ma co się kłócić – uspokaja nas Luke. – Kochanie, jak będziecie późno wracać, zadzwoń, to podjedziemy – informuje Tessę, przytulając ją od tyłu.

Patrząc tak na nich, na całą trójkę: Luke’a, Tessę i małego, czuję pewnego rodzaju ucisk w sercu. Mimo że odpowiada mi to, że jestem teraz sam, mam pewne przeczucia, że nigdy nie spotkam nikogo dla siebie. Już raz się przekonałem, że nie mam szczęścia w miłości. Oddać komuś serce, a potem cierpieć? Raczej podziękuję.

– Kochasie, litości, dziecko patrzy – upominam ich, gdy zaczynają się całować. Szybko podchodzę do Mike’a i zasłaniam mu oczy. Jeszcze będzie miał przez nich traumę do końca życia.

– No i dobrze, niech widzi, że rodzice się kochają. – Śmieje się Luke.

– Daniel ma rację. – Wzdryga się Cam. – Lepiej już chodźmy. – Z tymi słowami podnosi się z krzesła.

Chwytam dużą butelkę wody i wychodzę z kuchni. Dopóki nie zacznę grać, kac będzie mnie trzymać, więc półtora litra płynu może się przydać. Mam nadzieję, że wystarczy.

***

– Dobry rzut, stary. – Luke przybija ze mną piątkę, gdy trafiam za trzy punkty.

Gramy już ponad godzinę i oczywiście ja z Lukiem wygrywamy. Zostawiamy Camerona i Gabriela daleko z tyłu, mimo że zbytnio nam tego nie ułatwiają.

Koszykówka i motoryzacja zawsze były moją pasją. Gdy gram albo siedzę za kółkiem, zapominam o bożym świecie. Pojawia się wtedy kraina wiecznego szczęścia Daniela.

Dobra, to był żart.

Po prostu, gdy gram, skutecznie się odstresowuję.

– Zróbmy przerwę, błagam – skomle Cameron, ocierając czoło z potu. – Ten upał mnie wykończy.

– Nie jest tak gorąco. – Wzruszam ramionami, nie czując większego zmęczenia. – Jest może ze trzydzieści stopni.

Wiem, trzydzieści stopni to dużo, nawet bardzo dużo, ale ja od dziecka mieszkam w Kalifornii, więc dla mnie to nic nadzwyczajnego.

– Rzeczywiście, to prawie mróz – fuka brunet. – Macie jakąś kurtkę? Nie chcę zamarznąć – burczy, sięgając po butelkę wody.

Nie będę się z nim kłócić, pewnie po prostu boi się, że jeszcze bardziej dostanie od nas po dupie. Rozkładam się więc w cieniu pod jednym z drzew przy boisku, mimo że, jak zawsze po grze, czuję się pełen energii. W dodatku tak jak się spodziewałem, po kacu ani śladu.

– Daniel, wiesz, że jesteś jedynym singlem w naszym gronie? – mówi po chwili Luke.

Gdy podnoszę na niego spojrzenie, zauważam, że nie jest z tego faktu zadowolony.

– No i co? – prycham na nagłą zmianę kierunku rozmowy.

Jestem stuprocentowo pewien, że zaraz poruszy temat, o którym nienawidzę gadać.

Za trzy.

Dwa.

Jeden.

– Może w końcu powiesz nam, co się wydarzyło między tobą a Jennifer?

A nie mówiłem? Zawsze prędzej czy później o to pyta, a ja nigdy mu nie odpowiadam. Byłem z Jenn przez cały pierwszy rok, aż w czasie wakacji dowiedziałem się czegoś, przez co zawsze zostanie dla mnie jedynie szmatą.

– Nic, wolę być wolnym strzelcem – odpowiadam od niechcenia.

– Tak? – Unosi brwi Luke. – A ja myślę, że albo trzeba cię z nią pogodzić, albo znaleźć ci nową dziewczynę.

– Na to pierwsze nigdy nie pójdę – oznajmiam, z zamkniętymi oczami opierając głowę o pień drzewa. – A z tym drugim życzę powodzenia.

Mam nadzieję, że w końcu się zamknie z tym tematem i da mi chwilę spokoju. Mówiłem całkowicie serio, nie szukam dziewczyny, bo nie wierzę w udany związek z moim udziałem.

– Dobra, wstawaj. – Trąca mnie nogą Luke.

– Co ci znowu? – rzucam, otwierając oczy.

– Szukamy kandydatki – odpowiada. – Wy, chłopaki, też wstawać. Co cztery pary oczu, to nie dwie – mówi do Camerona i Gabriela, którzy leżą na trawie.

Mój przyjaciel jest powalony. Ile on ma lat, żeby bawić się w swatkę? A w dodatku to chyba rola kobiet, a nie facetów. Pamiętam, jak Tess mówiła, że znajdzie mi dziewczynę, ale nie spodziewałem się, że wciągnie w to jeszcze Luke’a.

– Co powiesz na tamtą, na ławce? – Wskazuje głową Gabriel.

– Która? Ta blondynka w czarnych szortach? – dopytuje Cameron.

– No – przytakuje Gab.

– Nie, wygląda na puszczalską – krzywi się Luke.

– Ja pierdolę, czuję się jak w podstawówce – prycham, widząc, jak ci idioci rozglądają się dokoła.

– Zamknij się i sam też szukaj – poleca mi Walker.

Gdybym go nie znał, mógłbym się jeszcze łudzić, że jeśli do nich nie dołączę, da mi spokój, ale widzę, że całkiem się w to zaangażował, więc już po mnie. Jeśli nie zrobię tego, co mówi, na bank podkabluje o tym Tessie, a ona będzie mi zrzędzić przez cały tydzień.

Podnoszę się i od niechcenia rzucam spojrzeniem wokół siebie.

Co my tu mamy?

Chłopak, chłopak, chłopak… Co ich tu nagle tak dużo? Chłopak, chłopak, chłopak…

O, jest jakaś dziewczyna. Siedzi do mnie tyłem, długie ciemne włosy opadają jej na ramiona.

– A tamta? – Wskazuję na nią.

– Twarzy nie widać, ale czemu nie? – Wzrusza ramionami Luke. – Do dzieła, ogierze.

Wzdycham, bo jak już się powiedziało „A”, to teraz trzeba powiedzieć „B”, więc przynajmniej zrobię to po mojemu, z klasą Daniela.

– Dawaj piłkę – mruczę do Camerona, który trzyma ją w rękach.

– Po co ci ona?

– Przecież nie podejdę do niej ot tak i nie powiem: „Siemka, szukam dziewczyny, będziesz nią?”.

– Amber jakoś tak zrobiła z Tessą – przypomina mi ze śmiechem Luke. – I jak widać, podziałało.

Tu akurat ma rację, ale niestety nie działa to we wszystkich przypadkach. Gdybym ja tak zrobił, dziewczyna pewnie uciekłaby ode mnie z krzykiem.

– No to działamy – wzdycham, po czym z całej siły rzucam piłkę w kierunku ławki, na której siedzi dziewczyna. – Uwaga! – krzyczę.

Szybko odwraca się w moją stronę i w ostatniej chwili łapie piłkę. Ja zaś wchodzę w rolę i z szerokim uśmiechem do niej podbiegam.

– Niezły refleks – mówię, zatrzymując się tuż przed nią. Z tej odległości mogę się jej lepiej przyjrzeć.

Ma długie, ciemne włosy z grzywką oraz duże zielone oczy i pełne usta. Jest dobre dwadzieścia centymetrów niższa ode mnie. Nie ma za szczupłej figury, za to ma kobiece krągłości tu i tam. Wygląda wręcz idealnie.

Aż mam ochotę pogratulować sobie wyboru.

– Przepraszam, mój kumpel ma czasem trudności z celnością – kłamię, odbierając piłkę z jej rąk.

– Nic się nie stało. – Uśmiecha się, co jest całkiem ładnym widokiem.

Przez chwilę nic nie mówię, tylko jej się przyglądam, aż w pewnym momencie szatynka ucieka ode mnie wzrokiem.

– Jak to możliwe, że tak ładna dziewczyna siedzi sama w parku? – Czas zacząć podryw.

– Nie jestem sama. – Wzrusza ramionami, po czym pokazuje ręką za mnie. – Jestem tu z chłopakiem.

SOS! Daniel, ewakuuj się! Nie chcesz powtórki z rozrywki.

– Och, w takim razie mogę spokojnie odejść, nie bojąc się, że jakiś psychopata na ciebie napadnie. – Z wciąż szerokim uśmiechem zaczynam się powoli wycofywać. – Do zobaczenia i uważaj na latające piłki.

Pokazuję na tę w moich rękach, po czym odwracam się i truchtem wracam do chłopaków.

– I co? – pytają wszyscy w tym samym czasie.

– Ma chłopaka.

Próbowałem? Próbowałem. Teraz już nie mogą mi niczego zarzucić. Mam nadzieję, że w końcu sobie odpuszczą. Serio, nie szukam dziewczyny. Jednorazowe przygody to co innego, ale w tej chwili nawet na to nie mam ochoty.

– Czekaj, czekaj! – Śmieje się Luke, kładąc dłoń na moim ramieniu. – Powiedziała, że to on jest jej chłopakiem?

Odwracam się i zauważam, że do dziewczyny podchodzi blondyn, na którego wcześniej wskazała. W dłoniach trzyma dwa lody, a jeden z nich wyciąga w jej stronę.

– No raczej nie dziewczyną – prycham. – Przecież widać, że to facet.

– Idioto, nie o to chodzi. – Wciąż się śmieje. – To jest Marcus Dowell.

– Nie znam gościa.

– A ja znam i tak się składa, że on jest gejem – oznajmia, nie kryjąc przy tym rozbawienia. – Dostałeś niezłego kosza, chłopie.

Słysząc jego słowa, pozostała dwójka wybucha śmiechem. Ja natomiast z przymrużonymi oczami przyglądam się dziewczynie.

Ale kłamczuszka. Teraz to mnie zaciekawiła.

***

Sky

– Jak to możliwe, że tak ładna dziewczyna siedzi sama w parku?

No chyba sobie, koleś, żartujesz! Nie dość, że lustruje mnie wzrokiem z góry na dół, to jeszcze zaczyna ze mną flirtować? Na dodatek w tak tandetny sposób. Chyba coś mu się w głowie pomieszało.

Spoglądam za niego i rzuca mi się w oczy Marcus, który właśnie kupuje dla nas lody.

– Nie jestem sama. Jestem tu z chłopakiem – odpowiadam, wskazując na przyjaciela.

Uśmiech bruneta przede mną momentalnie się zmienia. Nie wydaje się już taki pewny siebie.

– Och, w takim razie mogę spokojnie odejść, nie bojąc się, że jakiś psychopata na ciebie napadnie. – Ciekawe, czy mówi o sobie? – Do zobaczenia i uważaj na latające piłki.

Odchodzi do kolegów, zostawiając mnie w spokoju, dzięki czemu mogę znów usiąść na ławce. Kończę pisać wiadomość do Willa, po czym podnoszę wzrok na Marcusa, który właśnie do mnie podchodzi.

– Śmietankowe dla ciebie – podaje mi wafelek – a czekoladowe dla mnie. Wciąż nie mogę pojąć, że nie lubisz smakowych lodów.

– No widzisz, taka dziwna jestem. – Wzruszam ramionami i zabieram się za pożeranie tego cudownego wymysłu człowieka.

Wielu moich znajomych uważało, że jestem dziwna, bo zawsze brałam tylko śmietankowe lody, ale według mnie one są najlepsze. Mają taki łagodny smak, który aż rozpływa się na języku i… No, po prostu są świetne.

– Z grzeczności nie zaprzeczę – wzdycha, oblizując swojego loda. – Ale i tak cię lubię.

W ciągu tych dwóch miesięcy, w trakcie których mieszkam z Marcusem, staliśmy się praktycznie nierozłączni. Wszędzie chodzimy razem i nawet w większości pracujemy na tych samych zmianach.

Chłopak jest obecnie moim najlepszym przyjacielem, a także jedyną osobą w Kalifornii, która wie o mojej przeszłości. Pewnego dnia podczas jednego z naszych wieczorów zwierzeń powiedziałam trochę za dużo, a resztę już ze mnie wyciągnął. Potrafi nieźle podejść człowieka.

– Powiem ci, że dobrze ci w tej grzywce. – Poprawia mi włosy, które wiatr zdmuchnął na bok. – Całkowicie zasłania tę głupią bliznę.

– Dzięki, że mnie namówiłeś na taką fryzurę. – Uśmiecham się wdzięcznie do blondyna. – Sama bym się na nią nigdy nie zdecydowała.

– A tam, czasem trzeba ryzykować. – Wymierza mi kuksańca. – To tylko włosy, gdyby coś nie poszło, to i tak odrosną.

Ma rację, włosy wrócą do swojego wcześniejszego wyglądu. Szkoda tylko, że z innymi rzeczami już tak nie jest.