Zanim zostaliśmy potworami - Hsiao Katniss - ebook + książka
NOWOŚĆ

Zanim zostaliśmy potworami ebook

Hsiao Katniss

3,6

22 osoby interesują się tą książką

Opis

  • Porywający thriller psychologiczny, który w wirtuozowski sposób obnaża naturę seryjnych morderców
  • Wybrany w ramach przeglądu „Shoot the Book” w Cannes jako książka o dużym potencjale ekranizacji
  • Uznany za jedną z najlepszych książek 2022 roku przez Eslite and Readmoo – największą tajwańską platformę sprzedaży książek

Wydaje ci się, że potwór jest zły z natury. To stwarza między wami bezpieczny dystans.A może w rzeczywistości nie różnicie się aż tak bardzo?

Zapach śmierci i rozkładu to jedyne, co jest w stanie poczuć Ning. Kiedyś obdarzona ponadprzeciętnym węchem, wskutek gwałtownych przeżyć straciła wszystko. Kobieta zostaje sprzątaczką miejsc zbrodni, bo tylko tam jest w stanie poczuć cokolwiek. Kiedy przekracza próg kolejnego mieszkania, nie przypuszcza, że właśnie staje się ofiarą. Pułapka się zatrzaskuje. Ning podczas pracy usuwa ślady morderstwa, a tym samym staje się główną podejrzaną w śledztwie. odejmuje desperacką próbę udowodnienia swojej niewinności. Jedynym tropem prowadzącym ją do mordercy jest smuga jego zapachu. Tylko, żeby upolować potwora, sama będzie musiała stać się potworem.

„Ten, który walczy z potworami, powinien zadbać, by sam nie stał się potworem. Gdy długo spoglądamy w otchłań, otchłań spogląda również w nas.” - Friedrich Nietzsche

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 509

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,6 (14 ocen)
3
6
3
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
haplonek

Nie polecam

Zanim dotarłam do treści właściwych, już byłam znudzona. Przedzierałam się i gdy zaczęłam czytać,to okazało się,że nie było warto.
10
wpawlowskaxx

Całkiem niezła

całkiem fajny pomysł, ale narracja dużo mi tutaj zepsuła
00
Juskaa07

Nie oderwiesz się od lektury

Wow, cóż to jest za książka! Dawno nie czytałam tak wciągającej i popapranej książki. Jeśli lubicie mocne pozycje to ta będzie dla Was idealna!
00
paacynka

Z braku laku…

Ta książka była dla mnie istną przeprawą. Nie będę ukrywać, męczyłam się na niej okrutnie. A to wszystko głównie przez narrację, czyli główny aspekt konstrukcyjny każdego dzieła literackiego. Zwykle nie mam do tego żadnego problemu. Ba! W większości przypadków nawet nie zwracam na to uwagi. Gdybyście mnie zapytali, w której osobie napisana jest jedna z moich ulubionych książek, to bym wam nie odpowiedziała. Dlaczego więc przy tym tytule jest inaczej? Otóż czytało mi się to topornie, doświadczałam dużej dezorientacji i czułam dziwny niesmak, i nie to wcale nie przez odór śmierci i rozkładających się ciał. Z początku trudno mi było stwierdzić, co mi nie odpowiada w tej książce, ale im więcej czytałam, wniosek nasunął się sam. Mamy tutaj narrację trzecioosobową, narrator wie wszystko o wszystkim i wszystkich, a na dodatek w trakcie akcji występują randomowe skoki perspektyw. W jednym momencie czytamy o emocjach głównej bohaterki, a chwilę później inny bohater raczy nas wstawką emocjonalną...
00
Sandi98

Nie oderwiesz się od lektury

Wooow to było dosyć interesujące. Jeszcze takiego thrilleru psychologicznego nie czytaliście…uwierzcie. Nasza główna bohaterka pracuje w firmie, która sprząta miejsca zbrodni lub gdzie po prostu ktoś zmarl. Po stracie brata ma problem z węchem. Ogólnie nie czuję nic i pobudza ją tylko woń trupa. Jak już poczuje ten odór to dla niej jak narkotykowy kop. Wtedy czuję, że żyje. Nie może sobie poradzić po tym jej brat odszedł i po tym jak została wrobiona w morderstwo. Ta książka to małe arcydzieło. Możemy wejść do umysłu mordercy i poznać go szczegółowo. Momentami jest bardzo obrzydliwie. Jak ktoś jest wrażliwy to nie polecam jeść przy tej książce. I to nawet nie chodzi o miejsca zbrodni. Sam umysł mordercy jest ciężki. Jego myśli, szczególnie jak chodzi o dzieci. No czasami musiałam na chwilę odłożyć. Pod koniec już nie wiedziałam z czyjej perspektywy czytam. Wszystko było pogmatwane i samo ostatnie zdanie w tej powieści pozostawiło mnie w osłupieniu. Jeśli lubicie mroczne, dziw...
00

Popularność




TYTUŁ ORYGINAŁU:

Redaktorka prowadząca: Ewa Pustelnik

Wydawczynie: Agata Garbowska-Karolczuk, Agnieszka Nowak

Redakcja: Adrian Kyć / Rytm pisania

Korekta: Małgorzata Denys

Projekt okładki: Tomasz Majewski

Zdjęcie na okładce: © Xu Duo, © Pawel Czerwinski / Unsplash.com

DTP: pagegraph.pl

Copyright © 2022 by Katniss Hsiao

All rights reserved.

Polish translation edition is published by arrangement with INK Literary Monthly Publishing Co., Ltd. c/o The Grayhawk Agency Ltd., through Graal Ltd.

Copyright © 2024 for the Polish edition by Mova an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Copyright © for the Polish translation by Jarek Zawadzki, 2024

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie I

Białystok 2024

ISBN 978-83-8371-421-9

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk

Śmierć to list miłosny, który zostawiam rodzicom.

Główne osoby występujące w książce

Yang Ning1 – pracownica firmy Next Stop-Company, absolwentka studiów w Instytucie Komunikacji

Yang Han – jej brat

Xu Haoyang – chłopak Yang Ning, prawnik

Zhong Kaiyi zwany Starym – właściciel firmy Next Stop-Company

Zou Youqian – jego przyjaciel, współudziałowiec, szef zakładu pogrzebowego Należyta Łaska

Luo Yishan – żona Zou Youqiana, nauczycielka

Pracownicy Next Stop-Company:

mały Zhi

195

Shirley

Cheng Chunjin – współpracownik wybrany przez Yang Ning

1 Zgodnie z chińskimi zasadami najpierw podaje się nazwisko.

O transkrypcji

Kwestia transkrybowania toponimów czy innych nazw własnych na Tajwanie nie została w pełni ujednolicona, głównie ze względów historyczno-politycznych. Zdarza się, że wzdłuż tej samej ulicy na znakach drogowych bądź tabliczkach adresowych widnieje jej nazwa, którą przetranskrybowano na kilka różnych sposobów, co dla osoby nieposługującej się językiem chińskim wygląda jak zupełnie różne nazwy (przykładowo Chung-hsiao i Zhongxiao to ta sama nazwa ulicy w dwóch różnych transkrypcjach). Zgodnie z Zasadą stosowania transkrypcji języka chińskiego z 10 marca 2011 roku ogłoszoną przez Yuan Administracyjny2 postanowiłem w odniesieniu do toponimów o utrwalonej tradycją transkrypcji stosować taki właśnie przyjęty od dawna zapis (oparty zazwyczaj na systemie Wade’a-Gilesa), na przykład Taichung czy Changhua. W ortografii spolszczonej zapisywałem te nazwy, które mają taką formę, np. Tajpej czy Tajwan.

Pozostałe nazwy własne (które nie doczekały się utrwalonego tradycją czy prawem zapisu w alfabecie łacińskim) oraz wyrazy pospolite zapożyczone z języka mandaryńskiego również zapisuję zgodnie z Zasadą stosowania transkrypcji języka chińskiego, czyli w transkrypcji hanyu pinyin3 (z wyjątkiem zapisu tonemów, utarł się bowiem zwyczaj pomijania znaków diakrytycznych w tekstach niejęzykoznawczych – poza sytuacjami, w których przytaczane jest bezpośrednie wyrażenie w języku mandaryńskim niebędące zapożyczeniem). Wyrazy pochodzące z języka tajwańskiego zapisuję w transkrypcji tâi-lô stosowanej przez słownik języka tajwańskiego dostępny na stronie Ministerstwa Edukacji Republiki Chińskiej4.

Wasz tłumacz

Jarek Zawadzki

2 Zob. https://edu.law.moe.gov.tw/LawContent.aspx?id=GL000499 [dostęp 11.04.2024]. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).
3 Zasady czytania tejże, które nie są w żadnym razie intuicyjne, zostały dobrze przedstawione w artykule na Wikipedii: [dostęp 11.04.2024].
4 Zob. https://sutian.moe.edu.tw/zh-hant/ [dostęp 11.04.2024].

Jest taki dowcip o mężczyźnie spadającym z pięćdziesiątego piętra.

Mijając każde piętro, powtarza sobie dla otuchy:

– Jak na razie nie jest źle… jak na razie nie jest źle….

Nie chodzi jednak o to, jak spadasz, liczy się to, jak lądujesz.

Mathieu Kassovitz, Nienawiść (La Haine)

Recenzja

Powieściowa mimesis narracji obrazowej

Historia ta od samego początku uwiodła mnie erotyzmem i nieuchronnością śmierci. Najpierw mamy ukryty erotyzm prowadzący do zabójstw, a potem z wolna zmierzamy do morderstwa z miłości. Erotyzmowi w tej powieści towarzyszy jednak równoległy rozkład ciała, morderstwo z miłości staje się niemal religią albo czymś, co przypomina egzegezę wiary.

W przedmowie do Madame Edwardy Georges’a Bataille’a pada takie stwierdzenie: „…najczęściej spotykane zakazy uderzają już to w życie seksualne, już to w śmierć, toteż jedno i drugie stworzyło sferę sacrum, która podlega religii”5. Chciałbym wkroczyć w świat powieści Zanim zostaliśmy potworami właśnie przez bramę zakazów, czyli tabu.

Tabu to nader częsty bohater opowieści, zawieszony na szali moralności, gdzie zawsze dokonuje czynów przestępczych, z którymi powszechny światopogląd obowiązujący w danej chwili dziejowej nie potrafi się pogodzić. Czynem takim może być morderstwo, maltretowanie, przemoc czy zbieranie pozostałości po zmarłym, a nawet zapach, jaki zostaje po trupie.

Rozwinę opis tego tabu, zapożyczając z Erotyzmu Bataille’a koncepcję, której autor użył tam w odniesieniu do kanibalizmu. Współczesne społeczeństwo bezsprzecznie uważa kanibalizm za tabu, za coś, co jest być może nawet trudniejsze do zaakceptowania niż morderstwo, gdyż w grę wchodzi zarówno zabicie człowieka, jak i zjedzenie jego szczątków.

Kryterium tabu usunęło już z ołtarzy wiary kanibalizm, zastąpiony zbieraniem pozostałości po zabitym. Współczesne zabijanie przejawia związek z dawnym, tradycyjnym polowaniem zawierającym w sobie element zarówno egzystencjalny, jak i rozrywkowy. W tradycyjnej kulturze plemiennej polowanie było od dawien dawna oznaką wkroczenia w dorosłość. Wszystko to ma związek z głębokim przekazem kryjącym się na dnie tejże powieści. We Łzach Erosa Georges Bataille opisuje w pewnym momencie jedną z chińskich kar: „Uwieczniona kaźń to tak zwane tortury stu kawałków, zastrzeżone dla najpoważniejszych przestępstw”6. Być może połączenie zabójstwa z przestępstwem pozwoli na rozwikłanie tajników ukrytych w Zanim zostaliśmy potworami.

Yang Ning, główna bohaterka tej opowieści, wykonuje szczególny zawód: sprząta miejsca, w których doszło do śmierci człowieka. Już w pierwszej scenie ukazuje się nam widok, do jakiego nie jesteśmy przyzwyczajeni. Większość prac ludzkich wykonywana jest za życia. Niektórzy zaczynają pracę dopiero wtedy, gdy człowiek umrze i nie może już niczego zrobić. Podczas lektury warto zwrócić uwagę na odmienne odczuwanie przeżyć oraz na to, jak zostały one wplecione w narrację – na przykład wspomniane już wcześniej zbieranie pozostałości po zmarłym. Kiedy Yang Ning sprząta miejsce, gdzie doszło do zabójstwa, widzimy odwzorowane znakami pisma ślady niegdysiejszego życia: linie papilarne, naskórek, włosy, które należały do tego człowieka. Do świata, który wtedy jeszcze istniał.

Powieść zawiera jedną powracającą myśl: osoba polegająca na węchu traci ten zmysł z powodu traumy i może go odzyskać tylko w miejscu, w którym wydarzyła się śmierć. Ta powtarzająca się scena tworzy międzyludzką więź. Normalność następująca po owym powtórzeniu daje możność odzyskania i pozbierania świata, w jakim nieżyjąca osoba funkcjonowała, zanim umarła. Do takiego wzajemnego sprzężenia życia i śmierci dochodzi za sprawą morderstwa z miłości. Prócz silnego pożądania miłości, niezmywalnego niczym trupi smród, jest jeszcze druga strona, zawierająca elementy zabawy: igranie z życiem drugiego człowieka, a w tym chęć ujarzmienia ludzkiej natury. Zanim zostaliśmy potworami skrywa mocne poczucie miłości i zabijania mogące się realizować na misternie utkanej pajęczynie losu – „…przeznaczenia, które chciało, by człowiek naśmiewał się ze swych organów rozrodczych”7. Ten cytat zaczerpnięty z Georges’a Bataille’a stanowi idealny przypis do tej opowieści.

Zanurzając się w głębsze rozmyślania na temat narracji zastosowanej w Zanim zostaliśmy potworami, nie mogę pominąć wpływu, jaki wywiera na młode pokolenie pisarskie styl narracji spotykany w filmach i serialach na platformach streamingowych.

Niegdyś, rozważając zagadnienia stylu takiej prozy, brałem ją za przerobione na powieść historie ekranu, co byłoby wszak naturalną reakcją narracji powieściowej na wpływ otoczenia filmowego. Rozważając powieści młodego pokolenia pod takim kątem, zastanawiałem się, czy naprawdę powstały w znacząco inny sposób. W miarę jak dość długie serialowe opowieści wizualne przeobrażały się w powieść nabierającą stopniowo ciągłości o koncepcji serialowej, zacząłem sobie wyobrażać możliwość tekstowo-narracyjnej mimesis ruchomego obrazu. Ten styl opowiadania wykorzystujący ów ruchomoobrazowy aspekt narracji wywarł niemały wpływ na początek, łączenie wątków i zakończenie znane z prozy tradycyjnej. W opowieści mamy najpierw obraz, a potem, wykorzystując modułowe ramy ruchu, posuwamy narrację naprzód. Powstaje ona w dużym stopniu dzięki ciągowi modułów, z których każdy tworzy nowy ciąg, wymuszając narrację kolejnej klatki ruchomego obrazu.

Takie zamierzenie jednak – jeśli miałoby powstać, aby osiągnąć cel wizualny – zaszkodziłoby zapewne czystym konotacjom narracyjnym powieści. Jeżeli urodzi się ktoś niezwykle wytrwały albo wręcz zawzięty w pisaniu, to może jest szansa na powstanie powieści o takiej narracji, jaką sobie wyobraziłem.

Prawdziwe obrazy są znacznie trudniejsze do stworzenia niż te wyobrażone. Czasami na drodze między modułem A i C nie ma B, co od dawna stanowiło sprawdzian techniki łączliwości narracyjnej. Problem z cięciami może wystąpić, gdy narrator źle połączy historię w miarę jej rozwoju. W Zanim zostaliśmy potworami również występują czasem tego typu drobne problemy. Czy ten rodzaj narracji pociętej na sceny może uwolnić większe pokłady energii i uformować jednorodną tożsamość epoki? Odpowiedź wymaga większej liczby dzieł, które muszą przejść próbę czasu. Zaburzeniu może ulec tradycyjna narracja powieściowa. Trzeba jeszcze poczekać na dojrzalszą technikę, aby tworzyć dojrzalsze teksty. Ale to nieuniknione. Zanim zostaliśmy potworami to świeża książka, która jest wspaniałym jednostkowym przejawem powieści narracyjno-obrazowej.

W posłowiu Katniss Hsiao nadaje tej powieści kryminalnej literacką autorefleksję, stanowiącą najbardziej liryczne i osobliwe uzasadnienie tego kryminału.

Morderca musi być ostatnią osobą, na którą może paść podejrzenie – kierując się tą zasadą, Zanim zostaliśmy potworami przywołuje dusze węchem, wzywa również miłość, pożądanie, zabójstwo i przestępstwo i tym sposobem wywraca do góry nogami pierwotne zasady tworzenia powieści. Wykorzystuje przestępcę do szukania przestępcy. Ukazuje zarys życia, bazując na pozostałościach po zmarłym. Opisuje człowieka na podstawie zapachu. Przeprowadzając rozumowanie i profilując przestępcę, próbuje naśladować kompozycję tradycyjnej hollywoodzkiej opowieści w zgodzie z literackim zamierzeniem, aby na koniec stworzyć sens w oparach perwersyjnego seksu i odrażającego odoru. Myślę, że ta historia jest próbą mimesis Pachnidła, Milczenia owiec czy Ujrzałem diabła.

Perspektywa narracyjna czasami się zmienia, czasami pozostaje taka sama. Postaci tej powieści umieszczone między sensem a bezsensem zdają się widzami siedzącymi wokół zootropu. Mówiąc, patrzą. Panoramiczny pokaz slajdów – pradawny prekursor ruchomego obrazu – w zamierzeniu niedbały, ale mający szansę się obronić, może trafnie zilustrować skonstruowany przez autorkę w tym debiutanckim dziele model powieści stosującej narrację urywaną. Myślę, że powieść Zanim zostaliśmy potworami otworzyła przed Katniss Hsiao wyjątkową ścieżkę prozatorską. Mam nadzieję, że dane mi będzie zarekomendować jej następne obrazy narracyjne.

Kao Yi-feng

5 G. Bataille, Historia oka i inne historie, tłum. T. Komendant, Gdańsk 2010, s. 123.
6 Tenże,Łzy Erosa, tłum. T. Swoboda, Gdańsk 2009, s. 256.
7 G. Bataille, Historia oka…, s. 123.

Recenzja

Słodki zapach śmierci

Zaledwie kilka tygodni temu poczułam, jaki zapach ma śmierć.

Odszedł piętnastoletni biały pies. Nie byłam jego panią, bardziej przypadkową towarzyszką zabaw, ale pokochałam go. Odłożyłam pracę, żeby go odnieść. Jego właścicielka M. zadzwoniła przy mnie do zakładu pogrzebowego. Głos po drugiej stronie grzecznie spytał, kiedy pies przestał oddychać. Nastała długa cisza. Powiedział, że przyjadą za kilka godzin, żeby go zabrać. M. na to, że może jutro rano, bo pies był bardzo przywiązany do rodziny. Myślę, że tę kwestię mieli już w zakładzie pogrzebowym wielokrotnie przećwiczoną z innymi klientami, głos mówił więc spokojnie, bez uniesienia:

– Ale jego ciało zmieni się tak, że nawet trudno to sobie wyobrazić. Państwa wrażenia mogą być zupełnie inne, niż są teraz.

M. rozłączyła się i drżącym głosem zrelacjonowała treść rozmowy. Z początku nikt się tym nie przejmował, a przynajmniej wszyscy uważali, że nie należy się tym przejmować… aż do czasu, gdy smród wdarł się do nosa. Wydawało nam się, że to źle zawiązane torebki foliowe z resztkami jedzenia. Zobaczywszy jednak różową ciecz sączącą się z nozdrzy i kącików oczu białego psa, nie pozostało nam nic innego, jak stwierdzić z goryczą, że to jednak pies. Rozsądek mówił, że to pies. Smród uderzał raz za razem, snując w naszych myślach obrazy brudu, zgnilizny, zarazków i robaków. Po zamknięciu oczu nadal można było udawać, że czujemy powiew świeżej bryzy przy blasku księżyca, ale nie sposób przecież przestać oddychać. Z każdym tchnieniem śmierć rozchodząca się w powietrzu wnikała przez nos do ciała. Serce i płuca, a nawet palce u stóp opływał zapach śmierci. Od tamtej pory z każdym wspomnieniem o białym psie wypływa ta cuchnąca maź. Główna bohaterka Yang Ning przykuła moją uwagę już od pierwszej sceny. Zapach, który mnie przeraża, dla niej przejawia właściwości lecznicze.

Yang Ning pracuje w firmie sprzątającej miejsca po zgonach, wchodzi do nieznanych pomieszczeń, gdzie sumiennie sprząta ludzką tkankę przylegającą do włókien odzieży i wyciera trupią wodę. Od dzieciństwa miała niebywale czuły węch, bez trudu potrafiła rozpoznać farbowany czubek włosa, odór palców u stóp i zapach pękniętego paznokcia, a także smród martwego karalucha czy szczura, ale nie czuła odrazy. Szef płacił jej pokaźną pensję. Miała nadzieję, że pewnego dnia sprowadzi do siebie młodszego brata, by się o niego zatroszczyć.

Yang Han był jednak silnie przywiązany do matki, nie śpieszyło mu się z opuszczaniem rodzinnego gniazda i popełnił samobójstwo z powodu zagubienia. Yang Ning odczuwała ogromną rozpacz, jej węch znacznie się pogorszył, zapach trupów, który ją kiedyś odrzucał, teraz pobudzał jej zmysły. Z gęstego fetoru potrafiła wydestylować niepojęte przez innych ukojenie oraz inspirację. Od tej pory niczym uzależniona szukała miejsc powiązanych ze śmiercią, aż w końcu śmierć ją uziemiła: pewnego razu dała się wykorzystać i bezmyślnie zmyła ślady morderstwa. Aby udowodnić swoją niewinność, sama zaczęła szukać sprawcy, opierając się jedynie na pozostawionym przez mordercę zapachu. Co ciekawe, aby pobudzić swoje supermoce, musiała najpierw znaleźć jakiś przedmiot po zmarłym.

Podobają mi się urokliwe rozwiązania występujące w tej powieści; na przykład to, kiedy Yang Ning nazywa mordercę Grenouille’em (mówiąc o „powieściach zapachowych”, nie sposób przecież pominąć Pachnidła Süskinda). Mamy też postać Cheng Chunjina, który zgwałcił i zabił wiele młodych dziewcząt. Zachowuje zimną krew, jest do bólu logiczny, ma własny system. Yang Ning uważa go za podobnego Grenouille’owi. Cheng Chunjin odpowiada pytaniem na pytanie, a ona nigdy. Późniejsza wymiana zdań i interakcje między nimi sugerują, że nie mamy tu bynajmniej do czynienia ze starą szkołą narracji, w której to życzliwa i bystra młoda detektywka próbuje szukać natchnienia w demonicznych ustach mordercy, ale od początku do końca widzimy, że im dalej w las, tym więcej drzew. Kto posiądzie ten klucz, otworzy niejeden zamek w tej książce.

Odłóżmy na chwilę powieść i pomówmy o Pachnidle. Główny bohater Grenouille wyróżnia się wrodzonym węchem doskonałym, sam nie mając zapachu. Zapach jest metaforą egzystencji. Yang Ning potrafi z niego zrekonstruować codzienność obcych sobie ludzi, a nawet ich najskrytsze pragnienia. Innymi słowy: bez zapachu nie ma i nie było nigdy człowieka. Kiedy skrapiamy się perfumami, to czyż nie jest to próba upiększenia, zatarcia istniejących śladów? Grenouille w Pachnidle już na samym początku dochodzi do błędnego wniosku, że zapach ciała to świat, i dlatego popełnia morderstwo, balsamuje ciało, ekstrahuje aromat – nie doświadcza jednak trwałości, a do tego zaprzepaszcza miłość. W Zanim zostaliśmy potworami każdy Grenouille wcześniej czy później zaczyna rozumieć, że zapach – będący zaledwie medium, które spowija nasze policzki, szyję i uszy – to nie tylko te cząsteczki chemiczne, ale jeszcze nasze niewypowiedziane uczucia, żale i wspomnienia z przeszłości.

Zanim zostaliśmy potworami jest jak perfumy, wykazuje odmienną tonację zależnie od tego, jaką temperaturę będzie mieć krew, w którą przeniknie podczas lektury. Im bardziej się w nią zagłębiamy, tym lepiej potrafimy rozszyfrować trzymającą w napięciu fabułę, włączając w to klasyczne motywy, jak na przykład ten, gdzie Yang Ning nazywa brata Orkiątkiem. Autorka przedstawia nam jeszcze J35. Wiele lat temu uwagę świata przykuła orka J35, która przez siedemnaście dni nosiła swoje nieżywe już młode, a kiedy przez nieuwagę je upuściła, nurkowała, żeby wyciągnąć zwłoki dziecka. Naukowcy stwierdzili, że przyczyną takiego zachowania był smutek. Te zwierzęta odczuwają presję i ból. Rozumieją, że sprawy nie toczą się zgodnie z oczekiwaniami.

Yang Ning też była taką J35. Nieobecny ojciec, okrutna matka; brat i siostra jak rodzeństwo w bajce o Jasiu i Małgosi – z taką tylko różnicą, że tam brat z siostrą zostali razem, a w niniejszej powieści Yang Ning najpierw wyjeżdża, a potem sprawy przybierają bolesny obrót. Historycy twierdzą, że bajka została zainspirowana wielkim głodem roku 1315, rodzice porzucili dzieci na pastwę losu, aby nie musieć ich karmić. Najwcześniejsze wersje mówią o tym, że rodzice porzucili brata z siostrą, a dopiero później na fali „harmonii społecznej” matkę zamieniono na macochę. Ale przecież dobrze wiadomo, że różne są rodzaje głodu – kiedy głoduje dusza i serce, rodzice potrafią zjeść własne dzieci. Powieść odwołuje się również do Bates Motel. Pierwowzorem głównej postaci Normana Batesa był Ed Gein. Liczba morderstw dokonanych przez Geina jest zatrważająca, a jego życiorys, raz poznany, zostaje w pamięci na zawsze. Jego matka Augusta była fanatyczką, zabraniała Edowi i jego bratu Henry’emu zadawać się z innymi. Matka, koniec końców, stała się jego jedyną kobietą. Gdy umarła, osamotniony Gein przechowywał jej zwłoki i zaczął mordować ludzi. Zdzierał z ofiar skórę i wykonywał z niej potem różne przedmioty, nosił ją jak ubranie, sypiał na niej, aby w taki sposób przywoływać ducha zmarłej matki. Kiedy morderstwa wyszły na jaw, Gein trafił do szpitala, gdzie był podobno cichy i wycofany, wstydził się rozmawiać z ludźmi. W Zanim zostaliśmy potworami również widzimy dziecko, które za wszelką cenę pragnie opiekować się matką. Kundera napisał: „Kiedy rodzice się urodzą, wolność umiera”8. W powieści Busters öron [Uszy Bustera] szwedzkiej pisarki Marii Ernestam pięćdziesięciosześcioletnia Eva, kiedy tylko otrzymała od wnuczki w prezencie pamiętnik, na pierwszej stronie zapisała: „Jak miałam siedem lat, postanowiłam zabić matkę”. Czasami relacje na linii rodzice–dzieci pozwalają tylko na samotne życie. Yang Ning wybrała relację dziecko–dziecko i decyzji swej nie zmieniła. Do „podręcznika charakterów” należy zatem dodać Yang Ning. Wrodzony dar zmysłowy to jedno, ale to, co pozwala tej postaci naprawdę wybić się ponad przeciętność, wynika z czegoś innego: ona jest zwiastunem upadku niejednej ideologii.

Aranżacja scenerii i kompozycja powieści Zanim zostaliśmy potworami cechują się lekkością, ale nie gubią równowagi, są ekstensywne i kryją w sobie duży zasób pomysłowości. Katniss Hsiao przedstawia nam zarówno uporządkowane, jak i chaotyczne, lecz za to wyczerpujące argumenty na poparcie swoich różnorodnych twierdzeń. Sprawnie operuje mową różnych klas społecznych, każdej postaci nadaje żywy i wyrazisty ton, po samych słowach bohaterów można rozpoznać, kto teraz mówi – tego nie sposób osiągnąć w półtora roku. Takie elementy powieści jak sprzątanie miejsc po zgonach, przesłuchania na policji, sekcje zwłok czy zasady kompozycji perfum zostały przedstawione nader adekwatnie i w naukowy sposób. Jeśli miałabym znaleźć łyżkę dziegciu w tej beczce miodu, byłyby to najpewniej kombinacje relacji na linii rodzic–dziecko – zbyt wiele z nich się powtarza.

Jej opisy zapachów to rzadko w ostatnim czasie spotykane okazy nadzwyczajnego kunsztu. Szczególnie akapit o Wanhua –aż mi nos zadrżał, gdy go czytałam: „Świątynia Qingshan, apteka zielarska, sklepy sprzedające trociczki, ciastkarnie, słodkie zupy, herbaciarnie, drukarnie, pralnie… Gama zapachowa w Mengjia była bardzo urozmaicona. Detergenty na bazie chloru przeznaczone do szorowania podłóg konkurowały o palmę pierwszeństwa z kałem i moczem, a zapach resztek po orzechach betelowych i odór wymiocin unoszone przez wiatr wpadały prosto do nosa. Na metalowych ławkach w parku snuł się zapach liści figowca bengalskiego, ziemisty i świeży, kapiąca na nie słodka zupa zmieniała się w błoto, roznosząc woń starego miodu, nieodparty zapach ciała towarzyszył beknięciom po jedzeniu, a kiedy przytknąć nos do żelaznych prętów, czuć było zardzewiały metal i wilgoć różnorodnych tkanin”.

Wu Xiaole

8 To jednak nie jest prawda, gdyż Kundera napisał: „Svoboda nezačíná tam, kde jsou rodiče odmítnuti nebo pochováni, nýbrž tam, kde nejsou” (Milan Kundera, Život je jinde, Toronto: Sixty-Eight Publishers, 1979, s. 145), czyli „Wolność zaczyna się nie tam, gdzie rodzice są odrzuceni albo pogrzebani, lecz tam, gdzie ich nie ma” (Milan Kundera, Życie jest gdzie indziej, tłum. Jacek Illg, Warszawa: PIW, 2002, s. 104). Błąd wynika zapewne z angielskiego tłumaczenia: „Freedom does not begin when parents are rejected or buried; freedom dies when parents are born” (Milan Kundera, Life is elsewhere, tłum. Aaron Asher, New York: Penguin Books, 1973, s. 121), gdyż chiński przekład jest poprawny: „” ( (Milan Kundera),= La vie est ailleurs,: ,2004, 158), ale jest to przekład z Chin Kontynentalnych. Możliwe, że tajwańska autorka korzystała z retranslacji z języka angielskiego albo wprost z angielskiego przekładu. Biblioteka Narodowa w Tajpej nie podaje w katalogu internetowym języka, z którego tłumaczono tajwańskie wydania, a są dwa.

Część I Miejsce zdarzenia

Orki. Powiedziałeś.

Spojrzałam w stronę morza, niczego nie było.

Stąd nie widać. Powiedziałam. Głosem nieco silniejszym, żeby przekrzyczeć morskie fale.

Wydawałeś się rozgoryczony, nie wiedziałam, jak mam cię pocieszyć. Staliśmy tak na wielkim wale nadmorskim w pewnej odległości od brzegu, a za nami rozciągały się bezkresne połacie miskantów, wszędzie były fale. Ocean z hukiem przetaczał się przez uszy, wiatr smagał po twarzy, miskanty kołysały się jak opętane w rytm morskiej bryzy, chociaż wydawać by się mogły tak straszliwie nieuporządkowane.

Chodźmy. Powiedziałeś.

Chodźmy, ale dokąd? Nie spytałam, popatrzyłam tylko, jak ściągasz buty i ześlizgujesz się z twardego, chropowatego wału, przeskakujesz przez gwiazdoblok i pewnym krokiem idziesz przed siebie. Podkurczając palce u stóp, stawiałeś na piasku zdecydowane i głębokie kroki, z taką siłą, jakbyś chciał wtłoczyć w swoje ciało każde, najdrobniejsze nawet ziarenko.

Ruszyłam powoli za tobą, stąpając po twoich śladach, i dopiero po chwili takiego marszu zrozumiałam, że nie idziesz po linii prostej, lecz po niewielkim łuku rozciągającym się ku nieznanym obszarom.

Piasek był miękki i mokry, skrzypiał pod stopami jak morskie ślimaki; wszedłeś do wody bez krzty zawahania. Powiedziałeś, że piasek i fale to język morza, ale jego słowa rozpadają się przy pierwszym zetknięciu, tak że człowiek nie może go nigdy zrozumieć.

Stojąc po kolana w wodzie, kołysałeś się w rytm fal. Pot na szyi w okolicach uszu zakrzepł, zmieszany z morską wodą, i migotał w poświacie zachodzącego słońca. Wraz z powiewem słonego wiatru zapachy świata nabrały nagle barw.

Ośmieliłam się tylko lekko wysunąć palce u nóg, dotknęłam wody, bielutka piana ochlapała mi stopy. Natychmiast cofnęłam nogę, wróciłam na plażę, jak dziecko, które narozrabiało. Ale lodowata. Resztki morskiej piany wsiąkały w skórę, mieszały się z piaskiem.

Stałeś na skraju oceanu, stałeś w oceanie, tak blisko oceanu, tak blisko. Obejmował cię szczelnie, jakbyś od zawsze był jego nierozłączną częścią. Rozbity, ale nienaruszony – tak właśnie wygląda ocean, kiedy dozna krzywd. Mogłam odczytać twoje emocje, ale w sumie to tylko tyle, podobnie jak te spienione fale niekoniecznie dadzą radę utrzymać statek na powierzchni, nawet jeśli ocean naprawdę go kocha.

Dokąd idą ludzie po śmierci? Przypomniałam sobie, że mnie kiedyś o to spytałeś, pewnego monotonnego popołudnia, może nie aż tak bezludnego, ale nikt prócz nas o tym nie wiedział. Ledwie otworzyłeś usta, a rwącym nurtem popłynęły słowa, jakby w oceanie powstała wyrwa i niezatamowana krew wylała się na zewnątrz, po czym bulgocząc, rozeszła się w przestworzu i wróciła do miejsca, skąd pochodzi.

Nie odpowiedziałam.

Niektórzy wierzą w samsarę9, w reinkarnację – jeśli to wszystko prawda, to może tam też jest taki pamiętnik, list, który można znaleźć wciśnięty w jakąś szufladę lub schowany głęboko w szafie. W takiej przyszłości przypomnisz sobie o mnie, przypomnisz sobie o nas, o naszych uściskach, o tych drgawkach, na które nikt nie zważał, i o tej wieczornej bryzie.

Może tak właśnie się dowiesz, jak bardzo byłam zrozpaczona, kiedy postanowiłam cię zabić.

Jak bardzo byłam wykończona, jak się rozpłakałam.

9Saṃsāra – nieustanne wędrowanie.

01

Yang Ning energicznie otworzyła oczy, ale zdała sobie sprawę, że jej ciało jest napięte i nie może wykonać żadnego ruchu.

Plecy miała sztywne od spania na boku, kończyny sparaliżowane, klatka piersiowa tylko lekko unosiła się i opadała. Jej ciało było odrętwiałe. Parła ku niej jakaś lepka i śliska siła, obejmująca każdy skrawek pleców, mostka, sutków, która powoli, ale stanowczo wciągała ją pod wodę.

Potężna siła prowadziła ją w dół, w głębinę. Kobieta desperacko broniła się przed połknięciem, w piersiach czuła coraz większy ból, nie mogła oddychać. Nagle szybki chłód przeszył jej śpiące ciało, jakby niósł agresywną pieszczotę, trwoga wniknęła we wszystkie pory jej skóry, wsiąkając aż do szpiku kości.

W pokoju ktoś jeszcze był.

W kącie stała niewyraźna czarna postać. Yang Ning wiedziała, że to jakaś kobieta. Chciała krzyknąć, a jeszcze bardziej zamknąć oczy, ale nie dało się zrobić obu rzeczy naraz. Jak świadomy nieboszczyk.

Tak to opisywała lekarzowi, a on pokiwał głową i powiedział kilka bezużytecznych, lecz mimo wszystko przyzwoitych słów. „Nie ma co się martwić, będzie coraz lepiej. Robi pani postępy, to widać. Nie ma powodu do nerwów, proszę się odprężyć i będzie dobrze”. Po czym wypisał, jak należy, receptę i tonem miłym, ale bez odcienia poufałości poprosił pielęgniarkę, żeby ustaliła jej termin następnej wizyty.

Postać wpatrywała się w nią, nie spuszczała z niej oczu. Yang Ning trzęsła się ze strachu, szamotała się, ile sił; jej wola i ciało przeciągały między sobą linę, mogła się tylko zmusić do koncentracji uwagi, wszystkie myśli skupiła na gardle, próbując wydobyć z niego dźwięk. Czuła, jak drobne mięśnie na szyi drżą, dławiła się, niczym starzec w agonii usiłujący wykrztusić z siebie tę flegmę, która go ściąga do piekła.

Ehe, ehe. Ehe, ehe. Szybciej, Yang Ning, szybciej. Skorzystała z okazji i krzyknęła do swego ciała, obudź się, obudź. Czarna postać błyskała, migotała, była coraz bliżej niej.

Wyczuwała zapach płonącego węgla drzewnego.

Chłodny wiatr wpadał przez niedomknięte okno, delikatnie kołysały się beżowe zasłony, jak gdyby wysysane przez świat za oknem. Przenikające przez tkaninę promienie zimowego popołudnia padały na mały, mocno porysowany i poobijany zegarek. Sekundnik dawno już odpadł i stukotał na dnie urządzenia, a kiedy zegarek się podnosiło, ślizgał się w obudowie.

Czas trzymany w ręku wydawał się dziecięcą zabawką.

Rzeczywistość powoli nabierała kształtów. Czas i przestrzeń nie są bez znaczenia. Uzupełniają się wzajemnie i kształtują. Przenikają się i splatają, tworząc różnorodność, którą nazywamy światem. Yang Ning mrugnęła raz i drugi. Krew znowu zaczęła płynąć. Wolno poruszała pozostałymi jeszcze na dnie pamięci palcami, nadgarstkami, łokciami, ramionami, po czym uniosła palec przed oczami i przyjrzała mu się dokładnie, jakby zobaczyła siebie po raz pierwszy, pełna nadziei i lęku. Wpatrując się nieruchomo, stwierdziła, że istnieje.

Z trudem podniosła obolały i zdrętwiały tułów, wyprostowała się. Ruchy miała niezgrabne jak niemowlę, które właśnie nauczyło się siedzieć, jej własne ciało było dla niej obce, wszystko musiała poznawać na nowo.

„Masz świadomość, oddychaj”.

Zaczerpnęła do płuc pierwszy po przebudzeniu haust powietrza, towarzyszył mu kłujący ból.

Słyszała wzburzone bicie serca, tak dzikie, że gardło jej o mało nie wyskoczyło, dzięki czemu wiedziała, że wciąż żyje. Dłonie jeszcze nie przestały się trząść, złapała gwałtownie zegarek u wezgłowia łóżka i stwierdziła: jedenasta trzydzieści siedem.

Powtórzyła sobie w myślach: „Nazywam się Yang Ning, jest jedenasta trzydzieści siedem, jestem w domu, właśnie się obudziłam”.

Wzięła głęboki oddech.

Zaczęła wykonywać ruchy z coraz większą częstotliwością, a każdy kolejny był dłuższy od poprzedniego. Każdy wzbudzał nowe lęki – jedna wielka katastrofa. Odłożyła zegarek na miejsce, odsłoniła kołdrę i stanęła obiema stopami na podłodze. Nieczułe płytki ceramiczne przywitały ją chłodem, zmroziły ją tak, że aż poczuła lekki, piekący ból.

Cholerna zima. Westchnęła. Listopad na północy był jak zwykle mroczny, wilgotny, lodowaty i ponury, beznadziejnie mroźny. Nie mogła znaleźć papci, gołymi stopami musiała stawić opór lodowatym kafelkom, następnie niczym spychacz na drodze staranowała leżące na ziemi plastikowe opakowanie zimnego makaronu, rolkę papieru toaletowego, stertę ubrań, nadepnęła na opakowanie pokruszonych pikantnych cheetosów, które zaskrzypiały głośno i wyraźnie, przykleiły jej się do stopy okruchy tartego sera. Potrząsnęła nogą, kątem oka szukając w półmroku klamry do włosów.

Poszła prosto do łazienki. Spojrzała na siebie w lustrze – być może nie tylko listopad w Tajpej był ponury i nędzny.

Przekrwione oczy, sine wory pod oczami, z każdego poru skóry wyciekało zmęczenie, śluz w nosie przymarzł od zimna, na czole i skroniach łuszczyła się skóra, na szyi zobaczyła czerwoną wysypkę, rozdrapaną bliznę i zakrzepłe ciemne grudki krwi. Delikatnie podłubała palcem wskazującym w kącikach oczu i duże, suche grudki posypały się jak koraliki. Ma tylko dwadzieścia osiem lat, a już się sypie.

Wysokie kości jarzmowe, geometryczne oblicze, nie ma ani jednej łagodnej, ciepłej linii, rysy ostre, jakby chciały ukłuć. Niedopasowana, wyryta w kamieniu twarz, a mimo to kryjąca w sobie osobliwe piękno. W ciągu ostatnich kilku lat zaczęła wyglądać jak wychudzony szakal, od zawsze nieco zapadłe policzki skurczyły się jeszcze bardziej, na jej ciele nie można było znaleźć ani drobiny nadmiarowego tłuszczu. Zobaczyła, że bielizna termoaktywna wisi na niej jak na patyku.

Szkielet niewysoki, góra sto pięćdziesiąt sześć, tłum by ją pogrzebał, od stóp do głów emanowała jednak trudną do wysłowienia agresją niczym doskonale umięśniony, porywczy i bezwzględny drapieżnik.

Dopiero kiedy przemyła twarz gorącą wodą, uwolniła się od uczucia, że coś ją połyka, wyrwała się z piekła. Jakby ktoś odciągnął przyssawkę i coś się odblokowało.

Lekkie i mokre włosy przylgnęły do policzków oraz szyi w okolicach uszu. Ściągnęła ręcznik z wieszaka, po czym odruchowo wysączyła nim wodę, która zebrała się na włosach. Wyszła z łazienki, wzięła jakąś kurtkę z fotela i ją włożyła; dopiero wtedy usłyszała, że w salonie włączony jest telewizor.

– …przede wszystkim muszą być dobrze zaznajomione z przybojami u brzegów, a potem nieustannie powtarzać ćwiczenia, wykorzystując do tego makroalgi. Ale wodorosty morskie nie mogą uciekać, orki muszą więc znaleźć prawdziwą i przede wszystkim żywą zdobycz, żeby się nauczyć polować. – Głęboki męski głos mówił spoza kadru. – Zastawiwszy pułapkę i ukrywszy płetwę grzbietową, wypływają z falą na brzeg i chwytają lwa morskiego, po czym wciągają go do wody.

Nie zabijają go. Jeszcze nie.

Lew morski w panice ucieka w roztaczający się za nim bezkres oceanu, gdzie zostaje otoczony przez orki. Zrozum swoją zdobycz: Yang Ning jakby słyszała, co szepczą do niej orki. Prądy morskie, głębiny, sposobność, uważaj na mielizny.

Nie chciała dopuścić do tego, żeby wody oceanu wlały się do pokoju, ale pod zwałami ubrań nie mogła znaleźć pilota, tylko ze szczeliny między poduszką a fotelem wyjęła bezsilnie komórkę.

– Orki są największymi drapieżnikami w oceanie. Tworzą bliskie więzy rodzinne, mają ponadprzeciętną inteligencję, a do tego potrafią doskonale polować. W obronie rodziny mogą nawet zabijać inne orki. – Ocean pulsował w jej żyłach, tętnił jednym rytmem z krwią. – Ale nawet najlepszych myśliwych dopada czasami smutek. Turyści na wyspie Vancouver w Kanadzie widzieli Tahlequah, orkę J35, która płynąc przez ocean, pchała przed sobą zwłoki młodej orki…

Zatrzęsła się i wydmuchała nos. Kiedy wsuwała telefon do kieszeni kurtki, ten silnie zawibrował. Spojrzała, na ekranie zobaczyła nazwisko i imię: Xu Haoyang. Zignorowała połączenie, wyciszyła komórkę i stąpając po lodowatej posadce, weszła do kuchni.

Na blacie kuchennym walało się kilkanaście szklanych butelek, w niektórych zostało jeszcze na dnie trochę białego płynu, wabiącego muszki owocówki. W porcelanowej miseczce leżało suche i pożółkłe już mantou10. Yang Ning spojrzała na nie obojętnie, po czym podniosła pokrywkę żelaznego garnka stojącego na kuchence gazowej. Potrawa była nieco lepka i pokryta pęcherzykami powietrza, nie przypominała już zupy miso, którą kiedyś była. Yang Ning nabrała łyżkę, wakame11 zbielało, pokrywała je pleśń. Kobieta zawahała się przez chwilę, ale w końcu podsunęła sobie pod nos i powąchała.

Rozejrzała się. Lodówka stała pusta, w domu nie było już więcej jedzenia. Popatrzyła na walające się po mieszkaniu śmieci. „Wygląda na to, że będzie co sprzątać”, pomyślała z irytacją. Jaki dzisiaj dzień? Czwartek czy piątek? Nie była zbyt pewna. Komórka znowu zawibrowała niskim, regularnym jazgotem. To był mały Zhi. Odebrała.

– Halo. Yang Ning, mówiłaś, żeby zadzwonić, jak będzie jakaś sprawa… – Głos w telefonie był bardzo ostrożny, ściszony, trochę drżał w obawie, że ktoś postronny usłyszy. – W Wanlong, niedaleko od ciebie, stary apartamentowiec, trzecie piętro, siedemdziesiąt metrów, większość już zabrali, wysyłam ci mapę… – Głos nagle się urwał, po drugiej stronie powstało jakieś zamieszanie.

Yang Ning słuchała uważnie, ale docierały do niej tylko wysokie decybele dzikiego wrzasku.

– Nie słyszysz, co się do ciebie mówi?! Czy nie dałem jasno do zrozumienia, że musi odpocząć? Wydaje ci się, że nie ma za dużo na głowie czy że ja nie mam za dużo na głowie…?

Już zamierzała się odezwać, kiedy głos w telefonie ryknął do niej napastliwie:

– Halo, A-Ning12! Tylko spróbuj mi tu przyjść, a od razu cię wywalę na zbity pysk. Masz zostać w domu. Co, nie możesz odpoczywać, jak ci każą? Musisz koniecznie pracować, aż padniesz? Dzisiejszą sprawę wezmą mały Zhi i Shirley. Shirley pójdzie, a ty nie przychodź tutaj mącić. Słyszysz czy nie?

Gwałtownie przerwał rozmowę, nie czekając nawet na jej odpowiedź.

– …nieopanowana i bezgraniczna żałoba, obsesja, której człowiek nie zrozumie. J35 wydaje długi, żałosny skowyt, którym zapełnia się cały ocean, na falach rozpaczliwie unosi się jaśniejący punkt.

Yang Ning nie mogła już dłużej zostać w oceanie. Wsunęła na siebie dwie pary spodni, wzięła klucz z wisiorkiem przedstawiającym orkę i wyszła z mieszkania.

10 Mantou – pszenna bułka nie wypiekana w piecu, ale gotowana na parze.
11 Wakame (Undaria pinnatifida) – rząd glonów morskich z klasy brunatnic.
12 Przedrostek „A-” dodaje się do drugiej sylaby imienia. Taka forma jest wyrazem spoufalenia z daną osobą. W tym przypadku osoba, o której mowa, nazywa się Yang Ning, imię składa się tylko z jednej sylaby, więc to do niej dodaje się przedrostek.

02

Listopadowe niebo jest rozpaczliwie szare. Światło słoneczne, leniwe i wątłe, odbite od szklanych okien albo blaszanych dachów, rozprasza się, jakby nie miało nic lepszego do roboty. Nie wiadomo, dokąd pójść; człowiek jakby zanika lub niszczeje każdego dnia, a ostatecznie wszystko na nic.

Po czerwonawej jesieni zima wydaje się przygnębiona, jakby bezsilnie czekała, aż minie jej pora. W Yonghe13 na szczęście nie padało, ulice były pełne zabieganych, głównie milczących ludzi. Wszystko się jednak zmieni, kiedy dzieci z podstawówek wyjdą ze szkoły, zakłębią się wtedy tłumy rodziców na motocyklach, ze wszystkich stron zajazgoczą krótkie i ostre dźwięki klaksonów, osoby przeprowadzające uczniów przez ulicę zaczną gwizdać swoimi gwizdkami, a dzieci będą skakać i piszczeć z radości jak oszalałe. Yang Ning nie chciała brać w tym udziału.

Mieszkała na targowisku Liuhe, które obejmowało większy zaułek14, a ten większy zaułek łączył się z małymi alejkami, które z kolei rozciągały się do ciemnego serca labiryntu, meandrując i nakładając się jedna na drugą – z pozoru połączone ze sobą, ale jednak bez żadnego związku. Z hukiem trzasnęła stalowymi drzwiami na dole, równie starymi jak cały budynek; zatrzaski zdążyły już zardzewieć, trzeba je było ręcznie odciągnąć, żeby zaskoczyły. Szarpnęła jeszcze kilka razy, aby się upewnić, że drzwi są zamknięte. Zamaszystym krokiem bez problemu przeszła przez zaułek do skutera zaparkowanego przy latarni.

Mimo że była opatulona jak niedźwiedź, trzęsła się z zimna. Ręce włożyła do kieszeni kurtki, żeby je ogrzać, szyję niemal całą schowała w sweter z golfem, do tego miała wysokie trzewiki w kolorze khaki – wyglądała jak postać z kreskówki otulona grubym, bawełnianym kocem. Była tak szczelnie owinięta, że kilka lżej ubranych kobiet w średnim wieku i starszych, chcąc nie chcąc, oglądało się za nią.

Do firmy miała blisko – na ulicę Wolong. Tam rezydowali eksperci od śmierci. Do pracy mogła wygodnie i szybko dojeżdżać autobusem: najpierw przez most, potem kilka przystanków i byłaby na miejscu, ale ludzie w tym fachu rzadko jeżdżą autobusami. Podeszła do starej czarnej stodwudziestkipiątki, obróciła obluzowane lusterko, sprawdziła kilka razy, czy zamek błyskawiczny kurtki ma zapięty do końca, i chuchnęła w dłonie, dopiero potem otwarła bagażnik i założyła skórzane rękawiczki, gotowa na najtrudniejszy test zimy: przejazd skuterem przez most.

Złowrogi wiatr próbował za wszelką cenę dostać się pod kask, głowę przeszywał kłujący ból, tak wiało jej w oczy, że bezustannie mrugały, nieco już odwodnione i obolałe; zbyt długi pasek pod brodą raz po raz uderzał to w obojczyk, to w twarz. Przy akompaniamencie zacinającego wiatru i lekkiego łopotania kurtki nabrzmiałej od pędu powietrza Yang Ning dotarła w końcu na miejsce.

Wcisnęła się między słup energetyczny a inny skuter, wysunęła stopkę boczną, zdjęła kask i weszła do niepozornego czerwono-różowego apartamentowca z łuszczącą się farbą na fasadzie.

W windzie wisiały dwa barwne plakaty: „Nie martw się, uśmierzymy twój strach i ból” oraz: „Nie martw się, zajmiemy się wszystkim. Next Stop-Company”. Do tego sylwetki dwóch osób obejmujących się w poświacie zachodzącego słońca, a na samym dole adres i telefon. Niezrozumiałe były dla niej te slogany rodem z reklam pośredników nieruchomości, ale to cholerstwo za każdym razem przyciągało jej wzrok, budząc obrzydzenie. Jak te rosyjskie lalki, które zachodzą jedna na drugą w niekończącym się cyklu, a wręcz proliferacji.

Next Stop-Company była firmą zajmującą się sprzątaniem miejsc po zgonach. „Przynosimy wolność, zabieramy śmierć, oddajemy pomieszczenia żywym w nadziei, że wprowadzimy żywych i umarłych w kolejny rozdział ludzkiego życia”. Tak się ogłaszali w internecie. Stary mówił, że angielska nazwa jest bardziej międzynarodowa, może przyciągnąć więcej osób, lecz to do niej nie trafiało. Ale doskonale oddawało elokwencję i spryt Starego.

Na piątym piętrze znajdował się zakład pogrzebowy Należyta Łaska, w który Stary zainwestował, a Next Stop miał siedzibę w piwnicy. Nacisnęła przycisk B1. Nie minęło pięć sekund, a metalowa skrzynka przeniosła ją w całkowicie odmienną przestrzeń.

Next Stop istniał od dawna, a liczba wspólników utrzymywała się na stałym poziomie, ale w ciągu ostatnich kilku lat pracowali na zmianę tylko ona, Stary, mały Zhi, 195 i Shirley. Personel nie był zbyt liczny, ale biuro mieli przestronne. Po otwarciu szklanych drzwi i wejściu do środka oczom ukazywał się wysoki drewniany stół z misternie rzeźbioną pozłacaną kadzielnicą. Wodząc wzrokiem ku górze za unoszącym się dymem, można było zobaczyć ogromną poziomą tabliczkę, prawie trzymetrową, ze złotym napisem na czarnym tle: „Mój Budda jest miłosierny”.

Po prawej stronie od wejścia stały cztery biurka. Yang Ning rzuciła niedbale torbę na blat. Na jej biurku prawie niczego nie było, żadnych ozdób, żadnych bonsai, żadnych karteczek samoprzylepnych, żadnych książek, papierów, długopisów, jedynie w rogu stał okrągły błękitny kubek z żółwiem wysuwającym środkowy palec i napisem: „Don’t fucking touch me”.

Nieco poplamione ściany pokryte były kaligrafią i obrazami, zdjęciami oprawionymi w ramki, tabliczkami oraz wycinkami z gazet i czasopism; niemal skrawka bieli nie było widać. Przestrzeń, choć duża, kryła w sobie presję. Wypukłe lustro z ośmioma trygramami15 i tykwę16 ze szczerej miedzi umieszczono zgodnie z zasadami feng shui. Nie wiadomo, czy to pod wpływem innych starych wyg, czy też z powodu zbytniego rozpasania w latach dzikiej młodości, Stary z wiekiem stawał się coraz bardziej przesądny – w okolicach Nowego Roku spraszał do firmy wielkich mistrzów, żeby wypędzali złe moce i przynosili spokój. A być może jak człowiek dojdzie do dużych pieniędzy, to boi się potknąć. Te wszystkie praktyki i zwyczaje denerwowały Yang Ning, kłuły ją w oczy torebki z kolorowymi kamyczkami i kryształkami wiszące na czerwonym sznurku w kącie pomieszczenia.

– Yang Ning!

Weszła jak gdyby nigdy nic do kuchni, otworzyła lodówkę, odkręciła zakrętkę butelki mleka i dwoma lub trzema łykami wlała je w siebie jak złakniony zwierz. Mały Zhi podszedł do niej podirytowany.

– Ale to mleko… – Mały Zhi otworzył lekko usta ze zdumienia, widząc, jak Yang Ning wrzuca niedbale do zlewu pustą butelkę po mleku. Wpatrywał się w nią, jakby czekając, aż zacznie kiełkować albo grzyby na niej wyrosną.

Yang Ning mlasnęła i dwukrotnie otarła usta dłonią. Potem znów otworzyła lodówkę, nie było żadnego dania ani tostów, które można by zjeść od razu. Zostało tylko trochę sosu sojowego Wei Lih, tyle co na dnie, opakowanie czerwonego miso, które leżało tam już od nie wiadomo którego roku, słoik masła orzechowego Fuyuan, którym można było chyba tylko posmarować tosta, oraz butelka tradycyjnego Kinmen Kaoliang17, trzydzieści osiem procent.

– Starego nie ma, co? – Yang Ning rozważyła wszystkie opcje i ostatecznie został jej wybór między czerwonym miso a masłem orzechowym Fuyuan. Hmm. Tak bez niczego to chyba nie wystarczy, żeby się najeść.

– Na trzecim piętrze, poszedł do Zou Youqiana uregulować rachunek za poprzedni miesiąc. – Porzuciwszy stan zamyślenia na temat butelki po skwaśniałym mleku, mały Zhi nieświadomie zniżył głos i przykurczył ramiona, wyraz twarzy miał niemrawy. – Bardzo dzisiaj wybuchowy.

Yang Ning zmagała się jeszcze ze sobą przez chwilę, ale w końcu się poddała, zrezygnowana, zamknęła lodówkę i zaczęła szukać na blacie.

Mały Zhi coś mamrotał, może narzekał, że Stary dziś taki wybuchowy, albo mówił o swojej dziewczynie, ale Yang Ning nie słyszała dokładnie i szczerze mówiąc, nie obchodziło jej to zbytnio. Przeszukała całą kuchnię, aż w końcu odkryła pięć czy sześć Twinkie na szklanym talerzu w mikrofalówce. Wydała cichy okrzyk zadowolenia, energicznie rozerwała przezroczyste opakowanie i ugryzła.

Kiedyś nienawidziła tego złocistego, gąbczastego ciasta z mlecznym nadzieniem. Samo ciasto nie miało w zasadzie smaku, a wypełnienie było przesadnie słodkie; dało się zjeść na dwa–trzy kęsy, ale było bardzo tłuste. Ten nadmiernie przetworzony produkt Yang Ning uważała za żywność bez duszy, ale teraz otworzyła trzecią paczkę.

Stary specjalnie chował tutaj Twinkie na podwieczorek. Mały Zhi zamierzał powstrzymać Yang Ning, ale widząc jej wilczy apetyt, zdusił w sobie to, co miał powiedzieć. „Jak ją ochrzani, to ochrzani”, pomyślał cierpko.

– Klienci już na miejscu? – spytała z pełnymi ustami.

– Jeszcze nie. To rodzice zmarłego, jadą z Changhua, jeszcze są w drodze. Zaczęło już śmierdzieć, więc właściciel przekazał nam klucze, mówiąc, że można najpierw posprzątać.

– Jaka sytuacja?

– Mieszkanie około siedemdziesięciu metrów, młody mężczyzna podciął sobie żyły, policjanci wstępnie stwierdzili, że nie żyje od trzech dni.

Wzięła kubek z suszarki i napełniła go ciepłą wodą.

– Rano został przetransportowany, a Stary poszedł zobaczyć miejsce. No i nie wygląda to dobrze – zakończył.

Yang Ning oblizała usta z niedosytem, zupełnie odruchowo; w ogóle nie czuła smaku. Mały Zhi podał jej kubek z wodą. Wypiła ciurkiem, chłonąc łapczywie wilgoć wody przepływającej przez gardło.

– Wyślij mi adres – powiedziała. Odłożyła kubek, zostawiła śmieci na blacie i po prostu wyszła.

– Na pewno chcesz tam pójść? – Mały Zhi wyrzucił pośpiesznie resztki opakowania do kosza na śmieci, posprzątał bałagan i wybiegł za nią. – Pracujesz bez przerwy od wielu tygodni, jak nie weźmiesz wolnego…

– Ile wam na to jeszcze zejdzie? – przerwała mu.

Mały Zhi zmarszczył brwi.

– Shirley potrzebuje około pół godziny na dotarcie, ja przygotuję wszystkie preparaty, spakuję odzież ochronną i pojadę samochodem. Jakaś godzina.

– Weź sprzęt, ja pojadę i poczekam na miejscu.

Poszła do magazynu, wzięła odzież ochronną, maskę, ochraniacze na buty, nie wiadomo ile rękawic i saszetkę, włożyła to wszystko do skrzynki, po czym podeszła do małego Zhi i wyciągnęła rękę.

Mały Zhi spojrzał jej prosto w oczy. Rozumiał. Otworzył żelazną kasetkę, wyjął pęk kluczy, metal zabrzęczał głośno i wyraźnie, opadając na jej dłoń. Zacisnęła klucze w pięści, po czym nie oglądając się za siebie, wyszła.

13 Yonghe – dzielnica Nowego Tajpej.
14 Na Tajwanie występują trzy kategorie dróg: ulica (chin. lu, ang. road), zaułek (chin. xiang/hsiang, ang. lane) i alejka (chin. long/lung, ang. alley), z których druga jest podrzędna do pierwszej, a trzecia podrzędna do drugiej. Dłuższe ulice (lu) mogą być podzielone na odcinki (chin. duan/tuan, ang. section) oraz na kierunki geograficzne, np. ulica Zhongxiao zachodnia. Tylko ulice mają własne nazwy; zaułki oraz alejki nazywane są numerami posesji, przy których łączą się z drogą nadrzędną (np. ulica Zhongxiao zachodnia, odcinek 2., zaułek 23., alejka 5., [numer budynku]). Podane tu nazwy angielskie są oficjalnie stosowane na tablicach informacyjnych na Tajwanie, polskie odpowiedniki wprowadzam na potrzeby tłumaczenia.
15 Wypukłe lustro z ośmioma trygramami – najczęściej ośmiokątna tarcza wykonana przykładowo z polerowanego brązu, na której umieszczono osiem trygramów, czyli symboli wróżebnych znanych z Księgi przemian.
16 Tykwa, która służyła niegdyś za naczynie, kojarzona jest dziś przede wszystkich z alchemikami chińskimi oraz poszukiwanym przez nich eliksirem nieśmiertelności.
17 Kinmen Kaoliang – marka wódki produkowanej z sorgo (chin. kaoliang lub gaoliang). Nazwa pochodzi od wyspy Kinmen (Jinmen), leżącej u wybrzeży Chin Kontynentalnych, ale znajdującej się pod jurysdykcją rządu w Tajpej.

03

Kiedy ciało się zatrzyma, umysł zaczyna działać znacznie szybciej niż zwykle, tak jakby chciał czym prędzej zrekompensować zastój ciała; trzeba przyśpieszyć kroku, żeby tok myśli wrócił na swoje tory. Teraz na przykład podglądam, chowając się cicho za słupami energetycznymi i skrzynią transformatora na rogu ulicy, ale w głowie mam jeden wielki harmider.

Każde spotkanie wygląda tak samo, patrzę tylko z daleka. Patrzę, jak parkuje skuter, zdejmuje kask i potrząsa głową, przeczesuje włosy palcami, po czym upina je w niski kok. Chowa szyję, zaciera dłonie, przebiega wzrokiem między ekranem telefonu a skrzynką na listy, potwierdza lokalizację, po czym cofa się o kilka kroków i spogląda w górę na balkon z białą balustradą.

Wzrok ma ponury, gruba kurtka przysłania prawdziwą sylwetkę, ale policzki wyraźnie się zaostrzyły od ostatniego razu. Widzę, jak chowa telefon, wraca do skutera, bez wysiłku podnosi apteczkę i wyciąga z kieszeni klucze, po czym otwiera stalowe drzwi do apartamentowca.

Wpatruję się w nią, jak wchodzi do budynku. Kiedy zapach już się rozpłynie, a postać zniknie z pola widzenia, ja ciągle patrzę.

Zostanę tu jeszcze bardzo długo.

04

Zadźwięczał dzwonek i drzwi windy się rozsunęły. Nie zdążyła jeszcze dokładnie przeczytać tabliczek na drzwiach, kiedy w oddali zobaczyła stalowe drzwi oparte o ścianę korytarza. Drzwi nic nie mówiły, ale całe pokryte były śladami wskazującymi, że ktoś wyrwał je siłą. Była do nich przyczepiona różowa kartka z odczytem gazomierza. W niskiej szafce na obuwie przy wejściu stały dwie pary zabłoconych i zakurzonych białych butów z materiału oraz jedna para klapków; na szafce leżały gumowe rękawiczki, pokrowce na buty i przezroczyste opakowania po workach na zwłoki pozostawione przez ludzi z kostnicy.

Bajzel i rozpacz nie do opisania.

Odstawiła skrzynkę ze sprzętem, żeby włożyć odzież ochronną. Dzisiaj miała szczęście, na korytarzu nie było sąsiadów. Przypomniała sobie, jak w zeszłym tygodniu pojechali w piątkę, żeby przez trzy dni wysprzątać pogorzelisko po aptece z chińskimi medykamentami na rogu jakiejś ulicy, czym przyciągali tłumy gapiów żywo dyskutujących i pokazujących sobie wszystko palcami.

Pewnego dnia w południe zjawiła się kobieta po pięćdziesiątce, w kasku jak arbuz, trzymająca w jednej ręce biandang18, a w drugiej klucze, którymi waliła w drzwi, gdyż chciała wejść do środka, żeby sobie popatrzeć. Mały Zhi raz po raz prosił ją grzecznie, by odeszła, ale pani była nieustępliwa i zagorzale z nim konwersowała.

– Nie no, mówię panu, bardzo dobrze znam to miejsce. Sprzedaję douhua19 tam na rogu. Nie podniosłam cen od dwudziestu lat, tylko trzydzieści pięć za miseczkę… Kiedy tędy przechodzę, zawsze wstępuję na herbatę, posiedzieć i pogadać… A kto was tu sprowadził? Ile to kosztuje?

Gówno cię to obchodzi. Yang Ning zdjęła maskę i rękawice i usiadła na poboczu drogi, żeby odpocząć; duszkiem wypiła pół butelki wody mineralnej, której strużki spływały jej z ust, kapiąc na biały kombinezon. Kombinezony takie wykonuje się ze specjalnego materiału, który chroni przed najgorszymi infekcjami, ale jest w nich naprawdę duszno. Wszyscy nabawili się przez to poważnych zaburzeń odczuwania temperatury, a także wysypki, alergii oraz innych większych czy mniejszych problemów skórnych.

Yang Ning od zawsze wyróżniał chłodny typ ciała20, z biegiem czasu nabawiła się najsilniejszego w całej grupie chłodowstrętu. Podrapała się po strasznie swędzącej szyi pokrytej wysypką – zadrasnęła się przy tym na tyle mocno, że na szyi powstały trzy koszmarne fioletoworóżowe rysy.

Mały Zhi wciąż uwiązany był rozmową z panią po pięćdziesiątce.

– A-Hui nadal w śpiączce, co nie? A, pan nie wie, że ja naprawdę bardzo dobrze ich znam. Chciałam go odwiedzić, no ale sam pan wie, że kiedy się prowadzi biznes, to czasami trzeba unikać pechowych sytuacji, bo mogą się przykleić. Byliście się pomodlić? Tu z przodu jest świątynia Fu’an. Słyszeliście o niej? Zaprowadzę was, znam się dobrze z ludźmi, którzy to prowadzą, jeszcze z podstawówki. Mówię wam, ich syn od małego nie lubił się uczyć, chłop dwadzieścia lat, bez pracy, w niczym nie pomoże, dzień w dzień tylko kłótnie. – Głos miała donośny. Z udawaną tajemniczością i nieskrywanym przejęciem przybliżyła się jeszcze bardziej do małego Zhi. – I mówię panu, kto wie, czy to nie on podłożył, nie wiadomo. Takiego syna sobie wychować, ech…

Yang Ning parsknęła, wypluwając wodę na asfalt. Mały Zhi i pani w średnim wieku przerwali rozmowę, nie kryjąc lekkiego zdziwienia. Kobieta wstała obcesowo i już miała otworzyć usta, żeby powiedzieć coś zgryźliwego, gdy z apteki wyszedł Stary i stanął tuż przed nią.

Zdjął maskę tlenową.

– Dziękujemy pani za troskę – powiedział z uśmiechem. – Musimy tu najpierw posprzątać; jak skończymy pracę, to spokojnie z panią porozmawiamy.

Wiedział, jak pozbywać się ludzi.

Stary zawsze chciał, żeby była bardziej przyjazna wobec innych. „Nic z tego. – Rozkładała ręce. – Mam złe usposobienie”.

– Po prostu nie chcesz, nie tłumacz się tyle – powiedział Stary.

Yang Ning dobrze to pamiętała. Wiele spraw tak właśnie wygląda, co nie? Starannie się ubrała. Zdjęła kurtkę i górę, po czym wepchnęła je do foliowego worka, zostając tylko w bieliźnie. Włożyła jednoczęściowy kostium, założyła grube ochraniacze na buty i dwie warstwy gumowych rękawiczek, przywiązała saszetkę i wsadziła do niej telefon komórkowy oraz kilkanaście rękawiczek.

Na koniec wyjęła ze skrzynki maskę, przyjrzała się jej w milczeniu i powoli założyła.

Popchnęła od dawna już zniszczałe drugie stalowe drzwi. Złożyła dłonie, ukłoniła się i wolnym krokiem weszła do środka.

Wentylator na suficie obracał się niemrawo, zewnętrzna powłoka przewodów desperacko łączących go z poplamioną ścianą pękła i odpadła, a odsłonięte czerwone, czarne i zielone kable wydawały posykiwania i trzaski.

W pomieszczeniu paliło się światło; telewizor był włączony, leciał właśnie jakiś południowy komentarz polityczny na jednym z kanałów informacyjnych, odbiornik miał zniżony poziom głośności, jak cicha muzyka w tle. Kilka grubych karaluchów szybko wspięło się na ekran, po czym rozłożyło skrzydła i odleciało w siną dal. W salonie nie było szczególnie brudno, jedynie po podłodze walało się parę pustych biandangów i puszek, na których wylęgły się pobzykujące teraz muszki. Zawsze ją to dziwiło, że chociaż gospodarza już nie ma, materia organiczna nieustannie przyrasta w tej opuszczonej przestrzeni, odgłosy są z dnia na dzień coraz bogatsze, przez co całe pomieszczenie staje się jeszcze bardziej gwarne niż za życia lokatora.

Od sypialni przez salon aż do drzwi wejściowych biegły chaotycznie w tę i we w tę krwawe ślady stóp o dużym numerze buta, zostawione najpewniej przez sportowca. Yang Ning zobaczyła, że lepkie plamy usiane były czerwiami i karaluchami, drżały włoski na ich ciałach rozpełzłych po podłodze, gdzie wystawiając narządy gębowe, owady ssały i lizały, co popadnie. Na małym stoliku leżały porozrzucane koperty i ulotki. Uzbierała gruby stos i zaczęła przeglądać. Oprócz bożonarodzeniowych ulotek promocyjnych z hipermarketu były tam również rachunki za karty kredytowe i powiadomienie z komisariatu policji Nowego Tajpej21 o naruszeniu przepisów ruchu drogowego.

Rozejrzała się po salonie. W rogu kanapy leżała sterta ubrań, podniosła jedno po drugim; karaluchy pomachały czułkami i uciekły jak oparzone, chowając się w szczelinach kanapy. Były to męskie kitle; złapała jeden z nich i potrząsnęła, strzepując naskórek i skrzydełka karaluchów.

Stanęła w miejscu, zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech. Wyobraźmy sobie te zapachy. Powinniśmy poczuć, jak silny, kwaśny fetor zgniłego mięsa, smród, którego nie zatrzyma żadna maska ochronna, z impetem wdziera się w nozdrza. Zapach, który przeciętnego człowieka przegnałby gdzie pieprz rośnie; zapach, od którego jeszcze trzy lata temu piekłyby ją oczy; zapach budzący odrazę i mdłości; zapach, z którego długo nie będzie można się otrząsnąć.

To nie widok wydaje się w tym wszystkim najgorszy, ale jedynie osoby będące na miejscu potrafią zrozumieć, że kluczowy jest zapach – zapach, który powala. Ostre samookaleczenie przez węch. Kiedy stawiała pierwsze kroki w tej branży, nie zdarzyło się ani razu, żeby nie zwymiotowała; jej jama ustna pełna była wtedy zielonkawobrunatnej żółci, a kanały nosowe jakby wyżarł stężony kwas. Po pracy nie wracała natychmiast do domu, zawsze szła do biura wziąć prysznic. Łapczywie nabierała wody w dłonie, wsysała ją nosem, po czym z całej siły wydmuchiwała. Wąchała szczeliny za paznokciami i skrupulatnie czyściła zgromadzony tam brud, chwytała kosmyki włosów i podstawiała pod nos, żeby dokładnie je powąchać, schylała się raz po raz i obwąchiwała kolana, łydki i palce u nóg. Jeśli wyszorowała się aż do czerwoności i obrzęku skóry, a zapach jak zły duch nadal jej nie opuszczał, raz jeszcze przepłukiwała nos, krztusiła się i kaszlała, aż woda zaczęła wypływać przez usta.

Po wytarciu skóry smarowała się olejkiem z trawy cytrynowej, parzyła mocną herbatę i zamoczywszy w niej bawełnianą wymazówkę, przemywała sobie jamę nosową, ale pamięć węchowa nie opuszcza ludzi tak łatwo. Przed snem zakładała czepek kąpielowy, aby włosy nie dotykały poszewki na poduszkę, wycierała kark ręcznikiem papierowym nasączonym spirytusem, a mimo to nadal czuła na sobie zapach trupa.

– Tak długo to robię, a sam czasami nie mogę tego znieść. Nos masz lepszy od psa, nie wytrzymasz tutaj. Uwierz mi.

Stary powiedział, że nigdy nie spotkał osoby obdarzonej tak czułym węchem. Przekonywano ją na wszelkie sposoby, żeby odeszła, ale odmówiła. Przychodziła na miejsce, wąchała, wymiotowała; jak zwymiotowała, to znów wąchała – i tak za każdym razem. Nie odeszła.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

18 Biandang – prosty posiłek składający się najczęściej z ryżu, warzyw i mięsa, zapakowany w jednorazowe pudełko (kartonowe lub styropianowe). Nazwa wywodzi się od japońskiego bento.
19 Douhua – deser wykonywany z miękkiego i gładkiego tofu o konsystencji mokrego budyniu, czasem słodzony.
20 Chłodny typ ciała (, ti han) – według tradycyjnej medycyny chińskiej przypadłość charakteryzująca się między innymi niską temperaturą ciała, bladością cery, zmęczeniem czy bólami stawów.
21 Nowe Tajpej – miasto powstałe w 2009 roku po przekształceniu powiatu Tajpej (z wyłączeniem samego miasta Tajpej) w jednolity obszar miejski. Nowe Tajpej okala Tajpej właściwe.

Część IIProfilowanie

Dostępne w wersji pełnej

Część IIIMamrotanie

Dostępne w wersji pełnej

Podziękowania

Dostępne w wersji pełnej