Zaryzykuj ze mną - Jennifer L. Armentrout - ebook + książka

Zaryzykuj ze mną ebook

Jennifer L. Armentrout

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Roxy – bliska przyjaciółka Calli Fritz z „Zostań ze mną” - pracuje za barem w lokalu „U Mony”. Nosi okulary w grubych oprawkach i koszulki z zabawnymi napisami, studiuje zaocznie grafikę komputerową, a w wolnych chwilach zajmuje się malarstwem. Projektuje też strony internetowe, lecz w głębi serca marzy o karierze zawodowej artystki. Ma jeszcze jedno hobby: jest nim Reece Anders, miejscowy policjant. Roxy podkochuje się w nim, odkąd skończyła piętnaście lat, ale nigdy nie zdobyła się na odwagę, by wyznać mu swoje uczucia. Kto wie, jak długo by to jeszcze trwało, gdyby nie wydarzenia pewnego wieczoru…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 432

Oceny
4,5 (4 oceny)
3
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Wasilewska83

Nie oderwiesz się od lektury

Fajna tak jak pozostałe
00
Weronika8608

Całkiem niezła

Wielkie rozczarowanie, poprzednie części bardzo mi się podobały ale tu psuła wszystko główna bohaterka. Żałuje wydania tych 7 złotych ;)
00



Tytuł oryginału: Fall with Me

Ilustracja i projekt okładki: Urszula Gireń

Redakcja: Beata Kostrzewska

Redaktor prowadzący: Aleksandra Janecka

Redakcja techniczna: Maciej Grzmiel

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Renata Kuk, Renata Jaśtak

© 2015 by Jennifer L. Armentrout

© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2024

© for the Polish translation by Paweł Wolak

ISBN 978-83-287-3259-9

Wydawnictwo Akurat

Wydanie I

Warszawa 2024

–fragment–

Moim Czytelniczkom.

Mam nadzieję, że się Wam spodoba.

ROZDZIAŁ    1   

Minęło zaledwie dziesięć minut, od kiedy usiadłam na wyściełanym pluszem krześle w poczekalni wypełnionej słońcem a w polu mojego widzenia pojawiły się zniszczone białe adidasy. Byłam zajęta gapieniem się na drewniane podłogi i rozmyślaniem o tym, że prywatna służba zdrowia musi przynosić ogromne zyski, skoro właścicieli stać na ciemne drewno, które wygląda na całkiem drogie.

Z drugiej strony rodzice Charliego Clarka nie szczędzili wydatków na stałą opiekę nad swoim synem jedynakiem i umieścili go w najlepszym ośrodku w Filadelfii. Rocznie musieli na to wydawać astronomiczne sumy, na pewno dużo więcej, niż wynosiły moje zarobki kelnerki w barze U Mony i dochody na boku z projektowania stron internetowych.

Podejrzewałam, że ich zdaniem była to wystarczająca rekompensata za krótkie wizyty składane zaledwie raz w roku i trwające nie dłużej niż dwadzieścia minut. Na świecie istnieli na pewno lepsi i bardziej wyrozumiali ludzie ode mnie, bo za każdym razem, gdy myślałam o rodzicach Charliego, czułam rosnącą wściekłość, nad którą trudno było mi zapanować. Znajome rozdrażnienie pojawiło się także, kiedy podniosłam wzrok i zobaczyłam przyjazny uśmiech przyklejony do twarzy pielęgniarki. Zamrugałam raz, a potem drugi, bo nie rozpoznałam ani miedzianych włosów, ani świeżego, młodego spojrzenia w kolorze orzecha laskowego.

Ta dziewczyna była tutaj nowa.

Spojrzała na czubek mojej głowy i przez chwilę, trochę dłuższą niż zerknięcie, patrzyła na moje włosy, cały czas się uśmiechając. Nie miałam dzisiaj wyjątkowo ekstrawaganckiej fryzury. Co prawda kilka dni temu zamieniłam ciemnoczerwone pasemka na intensywnie fioletowe, ale wydawało mi się, że nie rzucają się w oczy, bo wpięłam je w naprędce związany kok. Wczoraj to ja zamykałam bar, co oznaczało, że wróciłam do domu dopiero po trzeciej nad ranem. Wstanie z łóżka, wyszczotkowanie zębów i umycie twarzy przed wyjazdem do miasta było więc nie lada wyczynem.

– Roxanne Ark? – zapytała pielęgniarka, zatrzymując się przede mną i splatając dłonie.

Na dźwięk swojego pełnego imienia usłyszałam w głowie nieprzyjemny zgrzyt. Miałam dziwnych rodziców. Całkiem możliwe, że w latach osiemdziesiątych musieli ostro ćpać, bo nazwali mnie na cześć piosenki Roxanne, a moi bracia otrzymali imiona Gordon i Thomas, czyli prawdziwe imiona Stinga.

– Tak – potwierdziłam, sięgając po płócienną torbę, którą ze sobą przyniosłam.

Pielęgniarka, cały czas się uśmiechając, wskazała na zamknięte podwójne drzwi.

– Siostry Venter dziś nie ma, ale przekazała mi, że przychodzi pani w każdy piątek w południe, więc przygotowaliśmy Charliego.

– Ojej, nic się jej nie stało? – Poczułam, że ogarnia mnie niepokój. Przez ostatnie sześć lat zdążyłam się zaprzyjaźnić z siostrą Venter. Wiedziałam nawet, że jej najmłodszy syn żeni się w październiku, a miesiąc temu, w lipcu, jej córka została matką.

– Chociaż jest jeszcze lato, dopadło ją przeziębienie – wyjaśniła nowa pielęgniarka. – Nawet chciała dzisiaj przyjść do pracy, ale uznaliśmy, że powinna zostać w domu i wykurować się przez weekend. – Odsunęła się na bok, bo właśnie wstałam z krzesła. – Wspomniała, że lubi pani czytać Charliemu.

Skinęłam głową i zacisnęłam palce na torbie.

Kobieta zatrzymała się przy drzwiach, odpięła identyfikator i przytknęła go do umieszczonego na ścianie czytnika. Rozległo się piknięcie i można było wejść do środka.

– Przez ostatnie kilka dni było całkiem nieźle, chociaż nie tak dobrze, jak byśmy sobie życzyli – dodała, kiedy znalazłyśmy się w przestronnym, jasno oświetlonym korytarzu z pustymi białymi ścianami. Panowała tu kompletna anonimowość. – Dziś rano wcześnie się obudził.

Moje jaskrawozielone japonki zaczęły plaskać na wyłożonej kafelkami podłodze, ale pielęgniarka poruszała się bez­szelestnie. Przeszłyśmy przez korytarz prowadzący do świetlicy. Charlie nigdy nie lubił spędzać tu czasu, co wydawało się dziwne, bo przecież zanim… zanim doszło do wypadku, był duszą towarzystwa.

Miał wtedy wiele różnych zainteresowań.

Jego pokój znajdował się na końcu następnego korytarza, w skrzydle specjalnie zaprojektowanym tak, żeby okna wychodziły na zielony krajobraz i basen terapeutyczny, którego Charlie wyjątkowo nie znosił. Nigdy nie należał do fanów pływania, ale za każdym razem, gdy widziałam ten cholerny basen, miałam ochotę walnąć w coś pięścią. W sumie nie wiem, skąd brała się moja frustracja. Może ze świadomości, że wszyscy uważali umiejętność samodzielnego pływania za coś oczywistego albo z tego, że woda zawsze wydawała mi się czymś dającym nieskrępowaną wolność, a przecież przyszłość Charliego pełna była poważnych ograniczeń.

Pielęgniarka zatrzymała się przed zamkniętymi drzwiami.

– Wie pani, co robić, kiedy będzie pani chciała wyjść?

Znałam procedurę. Przed opuszczeniem ośrodka powinnam zajrzeć do pokoju pielęgniarek i się odmeldować. Chyba musiały mieć pewność, że nie wykradłam Charliego albo coś w tym stylu. Kobieta radośnie skinęła głową w moim kierunku, po czym odwróciła się na pięcie i zniknęła w głębi korytarza.

Przez chwilę wpatrywałam się w drzwi, po czym wzięłam głęboki wdech i powoli wypuściłam powietrze. Musiałam tak robić za każdym razem, gdy widziałam się z Charliem. To był jedyny sposób, żeby przed wejściem do jego pokoju pozbyć się kłębowiska złych emocji, rozczarowania, wściekłości i smutku. Nie chciałam, żeby to zobaczył. Czasami mi się nie udawało, ale zawsze próbowałam.

Otworzyłam drzwi, dopiero kiedy miałam pewność, że mogę się uśmiechać, nie wyglądając przy tym jak kretynka, jednak tak jak w każdy piątek przez ostatnie sześć lat… na widok Charliego ścisnęło mnie w gardle.

Siedział w fotelu przed ogromnym oknem sięgającym od podłogi aż do sufitu. To był jego fotel – okrągły, ratanowy, z jaskrawoniebieską poduszką. Miał go, od kiedy skończył szesnaście lat. Dostał go na urodziny kilka miesięcy przed tym, jak jego życie wywróciło się do góry nogami.

Nie podniósł wzroku, kiedy weszłam do środka i zamknęłam za sobą drzwi. Nigdy nie podnosił.

Pokój był całkiem przyjemny, dość przestronny, z pełnowymiarowym łóżkiem starannie zasłanym przez jedną z pielęgniarek, biurkiem, którego chyba nigdy nie używał, oraz telewizorem, którego nie widziałam włączonego ani razu przez sześć lat.

Charlie siedział w fotelu, wyglądał przez okno i był tak chudy, że zdmuchnąłby go najmniejszy powiew wiatru. Siostra Venter mówiła, że mają problem z nakłonieniem go do zjedzenia trzech pełnych posiłków dziennie, a próba przejścia na dietę składającą się z pięciu mniejszych również nic nie dała. Rok temu było tak źle, że musieli karmić go przez sondę. Bałam się, że go stracę, i do dziś pamiętałam smak strachu.

Jego blond włosy wyglądały na umyte, ale nieułożone. Były też znacznie krótsze niż kiedyś, dawno temu. Wtedy lubił mieć na głowie artystyczny nieład i świetnie się prezentował w niegrzecznej fryzurze. Dzisiaj miał na sobie białą koszulkę i niezbyt modne szare spodnie od dresu. O Boże, ze ściągaczami w kostkach. Gdyby tylko Charlie był świadomy, że kazali mu włożyć coś takiego, wpadłby w szał. Zawsze miał własny styl, gust i wszystko inne.

Podeszłam do drugiego fotela, z taką samą niebieską poduszką, którą kupiłam trzy lata temu, i głośno odkaszlnęłam.

– Cześć, Charlie.

Nie spojrzał na mnie.

Nie czułam się zawiedziona, chociaż rzecz jasna, gdzieś w głębi serca pojawiła się myśl, że to nie fair. Nie wpadłam jednak w czarną rozpacz, bo przecież zawsze zachowywał się tak samo.

Usiadłam, po czym położyłam płócienną torbę na podłodze przy swoich nogach. Z bliska Charlie wyglądał na znacznie więcej niż dwadzieścia dwa lata. Miał wychudzoną twarz, wyblakłą skórę i niezdrowe ciemne sińce pod kiedyś pełnymi życia, zielonymi oczami.

Wzięłam jeszcze jeden głęboki wdech.

– Dzisiaj jest strasznie gorąco, więc nie nabijaj się z moich króciutkich szortów. – Kiedyś nie pozwoliłby mi się pokazać w takim stroju w miejscu publicznym i kazałby się przebrać. – Synoptycy przewidują, że w ten weekend będą rekordowo wysokie temperatury.

Powoli zamrugał.

– Zapowiadają też gwałtowne burze. – Splotłam dłonie z nadzieją, że na mnie spojrzy. Czasem w ogóle nie patrzył. Tak było w ciągu trzech ostatnich wizyt i przeraziłam się, bo poprzednim razem, kiedy tak długo nie nawiązywał ze mną kontaktu wzrokowego, dostał strasznego ataku. Te dwie rzeczy nie miały pewnie ze sobą nic wspólnego, lecz mimo to na samą myśl ściskało mnie w żołądku. Szczególnie od kiedy siostra Venter wyjaśniła, że takie ataki są dość częste u pacjentów z urazem głowy powstałym na skutek uderzenia tępym przedmiotem.

– Pamiętasz, jak bardzo lubię burze, prawda?

Cisza.

– Chyba że zmieniają się w tornada. Wtedy to co innego – poprawiłam się. – Ale zasadniczo jesteśmy w Filadelfii, więc szansa, że mocniej zawieje, jest raczej niewielka.

Kątem oka zauważyłam, że znowu mrugnął.

– Aha! Jutro wieczorem zamykamy bar dla klientów – paplałam dalej, chociaż nie byłam pewna, czy już mu o tym nie wspominałam. Nie miało to jednak większego znaczenia. – Będzie prywatna impreza. – Zrobiłam długą pauzę, żeby zaczerpnąć powietrza.

Charlie wyglądał przez okno.

– Spodobałoby ci się U Mony. Przynajmniej tak mi się wydaje. Jest raczej obskurnie, ale lokal ma fajny, trochę odjechany klimat. Zresztą chyba już ci o tym mówiłam. Nie wiem, chciałabym… – Zawiesiłam głos i zacisnęłam usta, a wtedy z jego piersi wydobyło się ciężkie westchnienie. – Chciałabym wielu różnych rzeczy – dokończyłam szeptem.

Zaczął się kołysać. Chyba robił to nieświadomie. Poruszał się powoli, ale rytmicznie, co przypominało delikatne falowanie oceanu, w przód i w tył.

Przez moment musiałam walczyć z impulsem, żeby wykrzyczeć całą gromadzącą się błyskawicznie frustrację. Kiedyś Charlie potrafił gadać non stop. Nauczyciele w podstawówce mówili, że gęba mu się nie zamyka. Na dodatek ciągle się śmiał. O Boże, miał najwspanialszy śmiech na świecie, szczery i zaraźliwy.

Ale od wielu lat go nie słyszałam.

Zacisnęłam powieki, żeby powstrzymać falę szczypiących łez. Chciałam rzucić się na podłogę i zacząć tłuc pięściami. To wszystko było strasznie nie w porządku. Charlie powinien móc normalnie chodzić. Skończyłby studia i znalazł jakiegoś przystojnego chłopaka, który by go pokochał. Chodziłby na podwójne randki, ze mną i z facetem, którego udałoby mi się ze sobą zaciągnąć. Powinien robić wszystko, o czym kiedyś marzył, i opublikować swoją pierwszą powieść. Bylibyśmy, jak zawsze, nierozłącznymi przyjaciółmi. Przychodziłby do mnie do baru, a kiedy by zaszła taka potrzeba, kazałby mi wziąć się w garść.

Powinien żyć, bo stan, w którym się teraz znajdował, niezależnie od tego, jak można go nazwać, na pewno nie był życiem.

Niestety, pewnego feralnego wieczoru wystarczyło kilka głupich słów i cholerny kamień, żeby wszystko legło w gruzach.

Otworzyłam oczy z nadzieją, że będzie na mnie patrzył, ale nie patrzył, więc nie pozostawało mi nic innego, jak nie zwracać na to uwagi. Wyciągnęłam z torby złożoną na pół kartkę z akwarelą.

– To dla ciebie. – Mój głos był lekko zachrypnięty, ale mówiłam dalej: – Pamiętasz, jak miałeś piętnaście lat i moi rodzice zabrali nas do Gettysburga? Strasznie podobało ci się wzgórze Devil’s Den, więc je namalowałam.

Rozłożyłam rysunek i przysunęłam mu bliżej do twarzy, ale nie spojrzał. W zeszłym tygodniu poświęciłam kilka godzin, żeby przenieść na papier górujące nad trawiastą łąką skały piaskowca i dobrać odpowiedni kolor do głazów i leżących między nimi kamyków. Najtrudniejsze było cieniowanie, bo użyłam do tego akwareli, ale wydawało mi się, że wyszło całkiem ładnie.

Wstałam z fotela i podeszłam do ściany naprzeciwko łóżka. Wyjęłam z biurka pinezkę i przypięłam obrazek obok innych. Co tydzień przynosiłam jeden. Razem było ich trzysta dwanaście.

Zlustrowałam wzrokiem wszystko, co tam wisiało. Najbardziej podobały mi się portrety moje i Charliego, kiedy byliśmy młodsi. Zaczynało brakować miejsca. Niedługo będę musiała zagospodarować sufit. Rysunki przedstawiały tylko to, co wydarzyło się… w przeszłości. Nic o teraźniejszości i przyszłości, wyłącznie wspomnienia.

Wróciłam na fotel i wyjęłam książkę, którą wcześniej mu czytałam. Księżyc w nowiu. Widzieliśmy razem pierwszy film i prawie udało nam się wybrać na drugi. Otworzyłam ją w miejscu, w którym ostatnio skończyłam lekturę. Byłam prawie pewna, że Charlie znalazłby się w drużynie Jacoba i nigdy nie dołączyłby do wampirów emo. Chociaż czytałam mu tę powieść już czwarty raz, wydawało mi się, że wciąż mu się podoba.

Przynajmniej taką miałam nadzieję.

W ciągu godziny, którą z nim spędziłam, ani razu na mnie nie popatrzył. Kiedy zbierałam się do wyjścia, moje serce było ciężkie jak kamień, który wszystko zmienił. Przysunęłam się do Charliego i szepnęłam:

– Spójrz na mnie. – Odczekałam chwilę i poczułam, że ściska mnie w gardle. – Proszę.

Charlie… tylko zamrugał i znowu zaczął się kołysać. W przód i w tył. To wszystko. Przez dobre pięć minut czekałam na jakąś reakcję, ale nic się nie wydarzyło. Ze łzami w oczach pocałowałam go w chłodny policzek i się wyprostowałam.

– Widzimy się w przyszły piątek, dobra?

Udałam, że potwierdził, bo to był jedyny sposób, żeby wyjść z tego pokoju i zamknąć za sobą drzwi. Odmeldowałam się u pielęgniarek, a potem stanęłam na zewnątrz w piekielnym upale i sięgnęłam do torby po okulary przeciwsłoneczne. Włożyłam je, czując, że wysoka temperatura przyjemnie rozgrzewa moją zmarzniętą skórę, ale wnętrze pozostaje lodowato zimne. Zawsze tak było, kiedy odwiedzałam Charliego, i dopiero po rozpoczęciu pracy w barze udawało mi się otrząsnąć z chłodu.

Zaklęłam pod nosem i ruszyłam na tył parkingu, gdzie zostawiłam samochód.

Widziałam, jak nad chodnikiem faluje gorące powietrze, i od razu zaczęłam się zastanawiać, jakie farby należałoby zmieszać, żeby uzyskać podobny efekt na płótnie. Wtedy zobaczyłam swojego starego, wiernego volkswagena jettę i wszelkie myśli o akwarelach błyskawicznie uleciały mi z głowy. Ścisnęło mnie w żołądku i prawie potknęłam się o własne nogi. Obok mojego wysłużonego auta stał ładny, prawie nowy pick-up.

Dobrze go znałam.

Raz siedziałam nawet za kierownicą.

O Jezu…

Moje stopy odmówiły posłuszeństwa i się zatrzymałam.

Znowu zmaterializowała się prawdziwa zmora mojego życia, czyli facet, który odgrywał główną rolę w wielu moich fantazjach, w tym również tych erotycznych. A może przede wszystkich tych erotycznych.

Był tu Reece Anders i nie miałam pojęcia, czy powinnam kopnąć go w jaja, czy pocałować.

ROZDZIAŁ    2   

Drzwi po stronie kierowcy cicho się otworzyły, a moje serce – przeklęte, zdradzieckie serce – na chwilę przestało bić, bo wysunęła się z nich długa, odziana w dżinsy noga w japonce z jasnobrązowym skórzanym paskiem. Dlaczego podobali mi się faceci, którzy mieli wystarczająco wielkie jaja, żeby nosić japonki? Serio uważałam, że takie buty w połączeniu ze spranymi dżinsami wyglądają bardzo seksownie. Po chwili pojawiła się druga noga, a drzwi na sekundę zasłoniły tors. Kiedy wreszcie się zamknęły, zobaczyłam koszulkę z logo Metalliki, która nie najlepiej radziła sobie z zasłanianiem idealnie wyrzeźbionego i niezwykle apetycznego kaloryfera. Materiał przywierał do brzucha, podkreślając każdy mięsień. Bicepsy również wyglądały wyjątkowo kusząco.

No cóż, ten T-shirt okazał się moim przekleństwem i nieźle dał mi w kość.

Przeniosłam wzrok na szerokie ramiona, tak masywne, że były chyba zdolne udźwignąć ciężar świata. Potem spojrzałam na twarz. Reece miał na sobie cholernie seksowne ciemne okulary, w których upodabniał się do młodego boga.

O Boże, w zwykłych ciuchach prezentował się naprawdę zjawiskowo, ale kiedy włożył policyjny mundur, robiło się tak gorąco, że aż spadały majtki, a patrząc na jego nagie ciało, można było przeżyć wizualny orgazm.

Widziałam go bez ubrań. No dobra, w pewnym sensie. Widziałam jego skarby i były to skarby w najlepszym gatunku.

Reece był klasycznym przystojniakiem. Tak zbudowanym, że na jego widok palce mnie świerzbiły, żeby go naszkicować: wyraźne kości policzkowe, pełne usta i tak ostro zarysowana linia dolnej szczęki, że można by nią kroić sernik przez cały dzień. Na dodatek był gliniarzem, służył i chronił, co stanowiło dla mnie coś niewyobrażalnie podniecającego.

Niestety jednocześnie go nienawidziłam. Absolutnie nie potrafiłam go ścierpieć. Przynajmniej przez większość czasu. Zwykle. Prawie zawsze, kiedy patrzyłam na to, jaki jest idealny i zaczynałam mieć na niego ochotę. Tak, właśnie wtedy szczerze go nienawidziłam.

Dziewczęce części mojego ciała właśnie poczuły te wibracje i bardzo mi się to nie spodobało. Zacisnęłam rękę na torbie, którą niosłam na ramieniu, i wypchnęłam biodro w bok – tak jak robiła Katie, jedna z moich dziwniejszych koleżanek, kiedy miała rzucić jakąś wyjątkowo kąśliwą uwagę.

– Co ty tutaj robisz? – zapytałam i od razu przeszedł mnie dreszcz, chociaż panował prawie czterdziestostopniowy upał. Nie rozmawiałam z Reece’em od ponad jedenastu miesięcy. Może nie licząc sytuacji, kiedy mu mówiłam, żeby spieprzał. W ciągu ostatnich jedenastu miesięcy zrobiłam tak pewnie jakieś czterysta razy, ale jakie to miało znaczenie?

Uniósł swoje ciemne brwi nad okularami. Na chwilę zapadła cisza, po czym wybuchnął śmiechem, jakby właśnie usłyszał najzabawniejszy żart pod słońcem.

– Może najpierw się ze mną przywitasz?

Wziął mnie z zaskoczenia i tylko dlatego z moich ust nie pofrunęła wiązanka przekleństw niczym stado ptaków odlatujących na południe. Przecież zadałam całkiem rozsądne pytanie. Z tego, co zdążyłam się zorientować, w ciągu sześciu lat, kiedy odwiedzałam Charliego, Reece ani razu nie był w ośrodku. Mimo to poczułam ukłucie winy i uznałam, że mama lepiej mnie wychowała.

– Cześć – bąknęłam niechętnie.

Zacisnął swoje ładnie wykrojone usta, ale nic nie powiedział.

Zmrużyłam ukryte za okularami oczy.

– Dzień dobry… oficerze Anders?

Minęła dłuższa chwila, po czym Reece przekrzywił głowę.

– Nie jestem na służbie, Roxy.

Ojejku, jak on to wymówił… Roxy. W jakiś szczególny sposób okręcił język wokół „r”. Nie wiem, jak to możliwe, ale rozmiękczył mi te części ciała, które w tej chwili wcale nie powinny być miękkie.

Nic więcej nie powiedział, a ja miałam ochotę walnąć się w krocze, bo czułam się do tego zmuszona przez jego zachowanie.

– Czeeeść… – przywitałam się jeszcze raz, celowo przeciągając samogłoski. – Reeece.

Uniósł kąciki ust i uśmiechnął się tak, jakby był z siebie dumny. I słusznie, bo to, że w tym momencie wypowiedziałam jego imię, stanowiło dla niego naprawdę spory sukces. Gdybym miała dla niego ciasteczko w nagrodę, takie, które daje się psiakom, wsadziłabym mu je do buzi.

– Było aż tak źle? – zapytał.

– Tak, było – potwierdziłam. – Wyssało to ze mnie część duszy.

Wybuchnął głośnym śmiechem, czego kompletnie się nie spodziewałam.

– Twoja dusza jest kolorowa jak tęcza i mieszka w niej stadko radośnie merdających szczeniaczków.

Prychnęłam z dezaprobatą.

– Moja dusza jest czarna, mroczna i pełna różnych spraw, które nie mają żadnego znaczenia.

– Nie mają żadnego znaczenia? – powtórzył, jeszcze raz zanosząc się śmiechem, po czym podniósł rękę i przeczesał palcami swoje ciemnobrązowe włosy. Były krótko przystrzyżone po bokach, ale na górze trochę dłuższe niż u innych policjantów. – Jeśli to prawda, to nie zawsze tak było. – Z jego ust zniknął swobodny i nie dało się ukryć, uroczy uśmiech. Zamiast niego pojawiła się wąska kreska. – Na pewno nie zawsze.

Następny oddech uwiązł mi w gardle. Znaliśmy się z Reece’em od… bardzo dawna. Kiedy zaczynałam liceum, on był w trzeciej klasie i już wtedy stanowił ucieleśnienie dziewczęcych marzeń. Mocno się w nim zadurzyłam i rysowałam w zeszycie serduszka z jego imieniem w środku. To były moje pierwsze, strasznie niezdarne bazgroły. Cieszyłam się za każdym razem, gdy się do mnie uśmiechnął albo choćby spojrzał w moją stronę. Jako gówniara nie obracałam się w jego kręgach, ale zawsze okazywał mi sympatię.

Pewnie miało to związek z faktem, że razem z bratem i rodzicami wprowadził się do sąsiedniego domu.

Niezależnie od wszystkiego był miły i dla mnie, i dla Charliego, a kiedy w wieku osiemnastu lat wstąpił do piechoty morskiej i wyjechał, miałam złamane serce i czułam się całkowicie zdruzgotana, bo zdołałam sobie wmówić, że weźmiemy ślub i będziemy mieli mnóstwo dzieci. Lata, kiedy służył w wojsku, były trudne i nigdy nie zapomnę dnia, gdy mama zadzwoniła i powiedziała, że został ranny. Serce zamarło mi w piersi i ze strachu ścisnęło mnie w gardle. Dopiero po dłuższym czasie mięśnie się rozluźniły i mogłam normalnie oddychać, chociaż już wtedy stało się jasne, że nic mu nie będzie. Kiedy wreszcie wrócił do domu, byłam już w takim wieku, że nie groziły mu problemy za kontakty z nieletnią i zostaliśmy przyjaciółmi, naprawdę bliskimi przyjaciółmi. Znajdowałam się przy nim w najgorszych chwilach jego życia, podczas tych okropnych nocy, kiedy upijał się do nieprzytomności i nie było z nim żadnego kontaktu albo kiedy wpadał w koszmarny nastrój i zachowywał się jak lew uwięziony w klatce, gotowy pogryźć każdego, kto się do niego zbliży, każdego oprócz mnie. Niestety potem nadeszła noc, kiedy wypił za dużo whisky i wszystko się popsuło.

Przez wiele lat byłam nim zauroczona, ale zawsze uważałam, że jest dla mnie nieosiągalny, i niezależnie od tego, co wydarzyło się między nami tamtej nocy, wiedziałam, że nigdy nie będzie mój.

Sfrustrowana faktem, że moje myśli powędrowały w tę stronę, musiałam się powstrzymać, żeby nie walnąć Reece’a torbą.

– Dlaczego rozmawiamy o mojej duszy, do jasnej cholery?

Wzruszył ramionami.

– Sama zaczęłaś.

Otworzyłam usta, żeby zaprotestować, ale miał rację. Sama zaczęłam i było to dość dziwne. Poczułam, że na moim czole pojawiła się cienka warstewka potu.

– Co tutaj robisz?

Podszedł jeszcze bliżej i w efekcie zniknął dzielący nas dystans. Bezwiednie podkurczyłam palce u stóp i zmusiłam się, żeby nie odwrócić się na pięcie, bo miałam ochotę rzucić się do ucieczki. Reece był wysoki, miał metr dziewięćdziesiąt wzrostu, a ja należałam do „klubu krasnoludków”. Czułam się trochę przytłoczona jego rozmiarami, ale jednocześnie uznawałam to za na swój sposób podniecające.

– Chodzi o Henry’ego Williamsa.

W ułamku sekundy zapomniałam o całej naszej pokręconej przeszłości i o tym, co działo się w mojej duszy. Spojrzałam na niego i zapytałam:

– Co takiego?

– Wyszedł z więzienia.

Teraz naprawdę zrobiło mi się gorąco.

– Uhm… Wiem, że od paru miesięcy ubiegał się o zwolnienie warunkowe.

– Tak, zgadza się – potwierdził Reece cichym, ale stanowczym głosem, a mój żołądek zrobił się tak ciężki, że prawie uderzył w ziemię. – Nie pojawiłaś się na ostatniej rozprawie, podczas której podjęto decyzję.

To było stwierdzenie, a nie pytanie, ale mimo to pokręciłam głową. Byłam na poprzednim przesłuchaniu i na widok Henry’ego Williamsa zrobiło mi się niedobrze. Z tego, co zdążyłam się zorientować, istniała spora szansa, że wkrótce zostanie zwolniony z więzienia. I proszę bardzo, tak się właśnie stało. Dotarły do mnie plotki, że siedząc na kratami, rzekomo odnalazł Boga albo coś w tym stylu. Niech mu będzie.

Ale to wcale nie zmieni tego, co zrobił.

Reece zdjął okulary i wbił we mnie swoje błękitne oczy.

– Byłem w sądzie.

Zaskoczona zrobiłam krok do tyłu i otworzyłam usta, ale nie potrafiłam nic z siebie wydusić. Nie miałam o tym pojęcia. Nawet nie przeszło mi przez myśl, że mógłby uczynić coś takiego. Nie znałam też powodów jego decyzji.

Cały czas uważnie się we mnie wpatrywał.

– Podczas przesłuchania zapytał…

– Nie! – prawie krzyknęłam. – Wiem, czego chciał. Wiem, jakie miał plany po wyjściu z więzienia, ale nie! Miliony razy nie! Sąd nie mógł wyrazić zgody na coś podobnego.

Reece zrobił łagodniejszą minę, a w jego oczach pojawiło się coś, co przypominało litość.

– Wiem, skarbie, ale ty również wiesz, że na takie rzeczy nie ma się żadnego wpływu. – Na chwilę zaległa cisza. – On chce jakoś za to wszystko zadośćuczynić.

Zacisnęłam wolną rękę w pięść i poczułam, jak wzbiera we mnie bezsilność i kłębi się jak rój wściekłych pszczół.

– Nie da się zadośćuczynić za to, co zrobił.

– Zgoda.

Patrzyłam na niego w milczeniu i dopiero po dłuższej chwili dotarło do mnie, co próbuje mi powiedzieć. Poczułam, że ziemia osuwa mi się spod stóp.

– Nie – szepnęłam, a mój żołądek zawiązał się w ciasny supeł. – Proszę, powiedz, że rodzice Charliego się na to nie zgodzili. Błagam.

Zobaczyłam, jak drga mu mięsień w zaciśniętej szczęce.

– Chciałbym ci to powiedzieć, ale nie mogę. Dziś rano dali zielone światło. Dowiedziałem się od kuratora.

Zalała mnie fala emocji i odwróciłam głowę, żeby Reece tego nie zobaczył. Nie mogłam uwierzyć. Do mojego mózgu nie docierało, że rodzice Charliego pozwolili, żeby… ten sukinsyn mógł złożyć mu wizytę. To bezduszne, niewiarygodnie okrutne i po prostu złe. Charlie był w takim stanie z powodu tego, jak zachował się ten pieprzony homofob. Supeł w moim żołądku zrobił się jeszcze ciaśniejszy i istniało spore prawdopodobieństwo, że zaraz zwymiotuję.

Reece położył mi dłoń na ramieniu. Z wrażenia aż podskoczyłam, ale się nie cofnął. Po chwili poczułam jednak, że ciężar jego ręki działa… uspokajająco. W głębi serca ogarnęła mnie wdzięczność za wsparcie i przypomniałam sobie, jak to kiedyś między nami było.

– Pomyślałem, że wolałabyś usłyszeć to ode mnie, a nie od jakiejś przypadkowej osoby.

Zacisnęłam powieki i powiedziałam cicho zachrypniętym głosem:

– Dziękuję.

Czas płynął, a on ciągle trzymał rękę na moim ramieniu.

– To nie wszystko. On chcę porozmawiać także z tobą.

Odskoczyłam jak oparzona, ale szybko wzięłam się w garść i spojrzałam mu prosto w oczy.

– Ale ja nie chcę z nim rozmawiać. To wykluczone. – W jednej sekundzie wróciły wspomnienia tamtego wieczoru. Zaczęłam się instynktownie cofać i wpadłam na bok mojego samochodu. Zaczęło się spokojnie, od żartów i przekomarzań, ale potem sytuacja szybko wymknęła się spod kontroli. – Nie ma mowy.

– Wcale nie musisz. – Reece przysunął się do mnie, jednak w ostatniej chwili opuścił rękę. – Ale powinnaś o tym wiedzieć. Przekażę jego kuratorowi, żeby trzymał go od ciebie z daleka. Albo pożałuje.

Ledwie dosłyszałam tę groźbę, bo wyszeptał ją bardzo niskim głosem, ale czułam powagę sytuacji. Serce od razu mi przyspieszyło i nagle chciałam się znaleźć jak najdalej stąd. Potrzebowałam samotności, żeby to wszystko przetrawić. Przesunęłam się wzdłuż samochodu, przyciskając torbę do piersi, jakbym chroniła się tarczą.

– Muszę… już iść.

– Roxy! – zawołał.

Byłam już prawie przy drzwiach, ale Reece miał chyba umiejętności ninja i jakimś cudem znalazł się przede mną. Nie włożył jeszcze ciemnych okularów i wbił we mnie swoje jasnobłękitne oczy.

W pewnym momencie położył mi obie ręce na ramionach. Przeszedł mnie prąd, jakbym wsadziła palec do gniazdka. Niezależnie od informacji, które właśnie mi przekazał, czułam ciężar jego dłoni w każdej komórce swojego ciała. Nie wiem, czy on też przeżywał coś podobnego, ale zacisnął palce i przytrzymał mnie w miejscu.

– To, co stało się Charliemu – oznajmił niskim głosem – to nie twoja wina.

Wyrwałam się, a mój żołądek zrobił salto. Tym razem Reece nie próbował mnie zatrzymać. Wyminęłam go i szarpnęłam drzwi, żeby jak najszybciej znaleźć się w aucie. Usiadłam za kierownicą i zaczęłam ciężko oddychać, wpatrując się w mężczyznę przez szybę.

Przez kilka sekund stał przy samochodzie i już myślałam, że wsiądzie ze mną, ale tylko pokręcił głową i włożył okulary. Patrzyłam, jak się odwraca i podchodzi do swojego pick-upa. Dopiero wtedy się odezwałam.

– Pierdolić to – syknęłam, łapiąc kierownicę trzęsącymi się rękami. Nie miałam pojęcia, co było w tym wszystkim najgorsze: to, że Charlie znowu mnie zignorował, to, że Henry Williams dostał oficjalne pozwolenie, żeby go odwiedzić, czy może to, że nie byłam wcale pewna, czy Reece ma rację.

A jeśli to, co spotkało Charliego, było jednak moją winą?

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

Wydawnictwo Akurat

imprint MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz