Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Zatarty ślad. O 10 kwietnia 2010 roku” Romana Misiewicza to próba przedstawienia alternatywnej wersji tak zwanej katastrofy smoleńskiej, czyli tragicznych wydarzeń zakończonych śmiercią głowy państwa Lecha Kaczyńskiego, jego Małżonki i dziewięćdziesięciu czterech innych oficjalnych przedstawicieli narodu, w tym dyplomatów, polityków, duchownych, wojskowych, działaczy różnych organizacji oraz załogi .
W powszechnym obiegu wciąż funkcjonuje wiele wersji tej tragedii. Obszar ten nieustannie też otwarty jest na wielotorowe śledztwa, ale przede wszystkim na mniej lub bardziej wiarygodne spekulacje. Autor tej książki, Roman Misiewicz, zadał sobie ogrom trudu i przez pięć lat zbierał, analizował, porównywał, weryfikował oraz dyskutował wraz z innymi blogerami zaangażowanymi w wyjaśnienie tego zdarzenia, setki informacji i źródeł, a na ich podstawie starał się odtworzyć przebieg lotu jaki miał miejsce tego feralnego dnia . Ta książka to literatura faktu, a jednocześnie forma dziennikarskiej inicjatywy śledczej, bazująca na solidnych podstawach dokumentacyjnych. Autor stara się nie akcentować własnych poglądów, wątpliwości i przypuszczeń, a tym samym pozwala czytelnikowi skonfrontować się z wersją oficjalną, która zakłada wyłącznie błędy ludzkie. Sowitym walorem tej narracji jest precyzja przedstawionego zagadnienia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 110
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Roman Misiewicz „Zatarty ślad”
Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2016 Copyright © by Roman Misiewicz, 2016
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.
Skład: Jacek Antoniewski
Projekt okładki: Robert Rumak
Korekta: Ryszard Krupiński
Zdjęcie na okładce: krasiwoy – Fotolia.com
ISBN: 978‒83‒7900‒481‒2
Wydawnictwo Psychoskok sp. z o.o.
ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-500 Konin
tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706
wydawnictwo.psychoskok.pl e-mail:[email protected]
Od rana, 10 kwietnia pracowałem. Na Podkarpaciu był szary, smutny dzień. Informację o tym, że coś wydarzyło się z naszą Delegacją lecącą do Smoleńska, przekazała mi przez telefon żona. Po powrocie do domu usiadłem przed telewizorem. Podczas tych długich, koszmarnie długich godzin kiedy, podobnie jak wielu Polaków wpatrywałem się w ekran chcąc zrozumieć to, co wydawało się nierealne, najbardziej zaskoczyło mnie, że w żadnym z przekazów nawet nie zająknięto się o tym, iż przyczyną upadku samolotu mógł być akt terrorystyczny. A przecież kiedy ginie głowa państwa, a w tym przypadku, co nie zdarzyło się nigdy wcześniej – również całe dowództwo armii, najważniejsi urzędnicy państwowi – takie przypuszczenie powinno być brane pod uwagę w pierwszej kolejności! Jednak tego dnia, w mediach, słowo „zamach” wydawało się być zakazane.
Mijały dni, miesiące, lata. Przez cały ten czas czytałem i analizowałem wszystko, co tylko mogłem odnaleźć na temat Smoleńska. Z zebranych materiałów, przemyśleń i dyskusji, wyłonił się pewien obraz wydarzeń, odmienny od powszechnie znanych narracji.
Po kilku latach poszukiwań pomyślałem, że skoro żaden z polskich organów analizujących smoleńskie wypadki, nie czyni tego w oparciu o źródłowe środki dowodowe (wrak, czarne skrzynki itp.), to dlaczego i ja nie miałbym przedstawić swojej hipotezy opartej na wybranych dokumentach i relacjach świadków, a więc materii ze wszech miar ulotnej? Bo czy to niepewne podłoże, na którym prowadzone są formalne dochodzenia w sprawie wydarzeń z 10 kwietnia 2010, nie upodabnia ich bardziej do historii z gatunku political fiction niż do autentycznych badań?
Co może zrobić szary obywatel, kiedy to co widzi i pojmuje z rozgrywających się zdarzeń odkleja się coraz bardziej od wersji, którą serwują mu władze i media?
Napisałem książkę. Jest ona zapisem tego, co udało mi się w ciągu tych kilku lat poskładać z dostępnych głównie w Internecie i różnych oficjalnych publikacjach materiałów. Można ją potraktować jako swoisty reportaż z moich poszukiwań, lub literaturę political fiction.
Pośród szarej zeszłorocznej trawy, budynek wschodniej wieży lotniska „Siewiernyj” w Smoleńsku rozsiadł się pokracznie jak składająca skrzek wyłupiastooka ropucha. Splamiony brązem, zielenią, beżem i siną bielą – kolorami, które pościerał czas; z odłażącymi wraz z wilgotnym tynkiem plamami wojskowego maskowania i drewnianą drabiną, jakiej używają w swoich zagrodach chłopi do wrzucania siana przez wysokie drzwirka strychów. Wcale nie wygląda na wieżę lotniczego portu. Tylna jego część, z gnijącą białawą ościeżnicą, stanowi zapewne wychodek dla obsługi. Pośród kupek gruzu walają się tam zmięte kawałki twardych gazet, unosi kwaśny odór moczu, zarodniki czarnej pleśni. Przed budynkiem stoją stare, zapewne pamiętające jeszcze okres wielkiej czystki, odrapane biurowe meble. Być może to dlatego umieszczony na ścianie obiektu wymiennik klimatyzatora wygląda przy nich jak kosmiczny implant, z mającej dopiero nadejść epoki. Widząc jak prezentuje się ta wieża z zewnątrz, bez trudu można spróbować wyobrazić sobie jej wnętrze. Tam, na starym, obrotowym fotelu z odłażącą tapicerką, nerwowo kołysze się Paweł Waleriewicz Plusnin. Podległy mu oficer bezmyślnie spogląda na pokrytą lekką zielonkawą mgiełką szybkę radaru. Kątem oka dostrzega, jak jego przełożony niecierpliwie wyciągnął dłoń w kierunku słuchawki aparatu telefonicznego, który właśnie zaterkotał.
- Tu podpułkownik Plusin, halo, halo, halo, halo...
- Mówi major Kurtiniec. No więc spytałem ich. Mówią, że nie wylecieli jeszcze.
- A, nie wylecieli jeszcze?
- Tak, ale jak będzie wylot, powiedzą mi. Ja do was zadzwonię.
- Zrozumiałem, dobrze. Zrozumiałem.
Zapada trzyminutowa cisza, przerywana tylko trzaskami radia i pociągnięciami nosa zakatarzonej radiotelegrafistki. To pozorny spokój. Atmosfera w Bliższym Stanowisku Kierowania Lotami jest ciężka. Oczekuje się tu dziś przylotu polskiego Prezydenta i towarzyszących mu Delegatów. Dlaczego jednak aż tak niecierpliwie się ich wygląda? Otóż Tupolew miał tego dnia zaplanowany wylot z Warszawy do Smoleńska na godzinę 7:00. Zaplanowany od dosyć dawna, bo od 30 marca 2010 roku[i]. Godzina ta została jednak wczesnym rankiem, na Okęciu, przesunięta na 7:27 czasu polskiego[ii]. Rosjanie jeszcze o tym nie wiedzą. Irytują się, bo poczynili pewne przygotowania do tej wizyty. Z Wnukowa wyleciał już transportowy Ił-76, zmobilizowane zostały dodatkowe grupy milicji i oddziały specjalne do obstawienia całego terenu przylegającego do lotniska. Mają oni własny obraz tego jak będzie wyglądał ten dzień, więc każda, najmniejsza nawet zmiana programu przez polską stronę może sprawić, że cały ich projekt weźmie w łeb. W pewnym momencie „w wieży" pojawia się pułkownik Krasnokutskij (z bazy woskowej w mieście Twer) i nieformalnie, ale stanowczo przejmuje dowodzenie. Gorączka w Bliższym Stanowisku Kontroli Lotów stopniowo narasta.
- Czort wie, kiedy przyleci. Może zaspał? Przecież dziś sobota. A może i wcale. (...)
- Popatrz. A tak pięknie już było. Plan był już gotów, wszystko zaklepane, a tu ni z tego ni z owego całą robotę nagle diabli wzięli...
Nie wiadomo, czy to przypadek, czy poskutkowały tu słowa dowódcy wzywającego pana ciemności - dosyć, że w tym właśnie momencie do wschodniej wieży lotniska dociera ta niecierpliwie oczekiwana wiadomość:
- Duża Tutka wyleciała do was dwadzieścia siedem po.
- Tutka wyszła 27 po? - nie wierzy swoim uszom Krasnokutskij.
- Tak, dwadzieścia siedem po siódmej.
- No to... No to, po pierwsze, trzeba mu szukać zapasowego, jeśli on gotów. Jakieś Wnukowo, albo coś...
Krasnokutskij jest bardzo podekscytowany. Nie zdaje sobie chyba nawet sprawy, że swoimi słowami odkrywa plany Rosjan. Po pierwsze - dlaczego to niby już teraz należałoby szukać Tupolewowi lotniska zapasowego? Przecież o godzinie 7:42, kiedy ta rozmowa się toczy, jest tylko niewielkie zamglenie[iii]. Lekko rozmazany krajobraz, jaki pojawił się na „Siewiernym" wraz z przylotem naszego Jaka-40[iv], to żaden dramat. Widoczność waha się w tej chwili w przedziale od 2 do 4 kilometrów[v]. To warunki, w jakich można śmiało wykonywać lotnicze manewry. Najlepszym tego przykładem jest latający właśnie wokół lotniska i wykonujący różne ewolucje rosyjski Ił-76. Skąd więc „Pierwszy" - którym to przydomkiem nazywają go tu podwładni - wie, że po godzinie ósmej nastąpi załamanie pogody i pojawi się „gęsta mgła", która zmusi Tupolewa do zmiany kursu i lotu na lotnisko zapasowe? Ma aż tak „intuicyjny” nos do pogody? Niby lata doświadczeń... ale żeby aż tak? Przecież Tupolew przyleci tu dopiero za godzinę. Skąd więc Krasnokutskij wie, że do tego czasu ta mętność powietrza, która tu obecnie trwa, nie ustąpi zupełnie? Doświadczenie życiowe powinno mu przecież podpowiadać, że im późniejsza godzina, tym prawdopodobieństwo mgły mniejsze. Chyba że „Pierwszy" nie tyle wyczuwa pogodę, co po prostu realizuje wojskowy plan.Plan, który polega na niedopuszczeniu, za żadną cenę, do lądowania polskiego samolotu na smoleńskim lotnisku.
Tupolew już wyleciał. Niewidoczny dla oka powietrzny tunel prowadzi go w głąb Rosji. Jak w czeluść. Za chwilę na smoleńskie lotnisko nadciągnie gęsta mgła. Będzie czochrać swój srebrzysty grzbiet o pnie drzew, ocierać się o szyby wieży kontroli lotów, płótna namiotów.
Lotniskowe latarnie rozsiewają grudki żółtawego blasku. Stojące na wojskowym Okęciu samoloty ledwie szarzeją pośród ogarniającej wszystko ciemności. Około czwartej przybywają pierwsi pasażerowie. Dziennikarze. Powinno ich być czternastu. Według planu połowa z nich miała polecieć do Katynia z Prezydentem[vi]. Druga natomiast, kolejnym samolotem, wraz z innymi Delegatami. Jednak przybywszy na miejsce, ku swemu zaskoczeniu, dowiadują się, że żaden z nich nie poleci z głową państwa[vii]. Podróżować mają wszyscy razem, jako jeden wyodrębniony z całej delegacji zespół. Jako „grupa dziennikarzy". Ich podróż odbędzie się małym Jakiem-40. Podczas prezydentury Lecha Kaczyńskiego taka sytuacja, aby dziennikarze nie lecieli wraz z głową państwa zdarzy się po raz pierwszy[viii].
Okazuje się, że żurnalistów zgłosiło się tylko trzynastu. Jako czternasty pasażer, towarzyszy im pracownica Kancelarii Prezydenta, której zadaniem jest utrzymywanie dobrych relacji z mediami.
Zaspane, blade twarze odcinają się od jasnobrązowych zagłówków foteli. Na pokładzie Jaka jest klaustrofobicznie ciasno. Widoczne jest to szczególnie wówczas, gdy samolot wypełniony jest, tak jak w tym przypadku, do ostatniego miejsca. Schodki znajdujące w części ogonowej unoszą się i zgrzytliwie chowają, wraz z wejściem ostatniego z pasażerów. Słychać szczęk zatrzaskiwanych pasów bezpieczeństwa; skrzypienie foteli i pojedyncze, wyrwane z kontekstu słowa. Zegary w wyłączanych właśnie przez dziennikarzy telefonach komórkowych wyświetlają godzinę 5:00[ix]. Pasażerowie przygotowują się do lotu, rozkładają gazety, wyglądają przez iluminatory. Patrzą na oświetlone pięterko salonki w poczekalni wojskowej części Okęcia. Widzą kłębiące się tam cienie jakichś postaci[x]. W tym samym czasie porucznik Artur Wosztyl - dowódca samolotu - próbuje odpalić silnik rozruchowy[xi]. Bezskutecznie. Kiedy trzecia próba spełza na niczym, kontaktuje się z przełożonymi. Decyzję o tym, co ma robić otrzymuje już po kilku minutach. Załoga i dziennikarze mają przesiąść się do stojącego nieopodal drugiego Jaka-40, posiadającego numer burtowy - 044.
Dowódca samolotu niemal szczelnie wypełnia swą sylwetką wejście do saloniku, który oddziela przedział pasażerski od kabiny pilotów.
- Niestety. Nie udało nam się odpalić maszyny. Bardzo państwa przepraszam, ale musimy przesiąść się do drugiego Jaka.
- A czy w razie czego jest jeszcze trzeci[xii]? - usiłuje ktoś żartować.
-Tak, stoi w hangarze - odpowiada bez uśmiechu pierwszy pilot.
Po chwili opadają schodki pod częścią ogonową. Dziennikarze wychodzą przez opuszczony trap samolotu, obok kuchennego zaplecza Jaka-40. Tam mimowolnie rejestrują w pamięci uśmiechniętą twarz stewardessy. Wychodzą na zewnątrz, w popielejącą noc. Aby dostać się do kolejnego z Jaków muszą przejść obok ogromnego, stalowego cielska Tu-154M, którym część z nich miała dziś lecieć. Słyszą, jak kolos rozgrzewa się do lotu, wypróbowując po kolei wszystkie swe silniki.
Pilotom Jaka bez problemu udaje się odpalić kolejną maszynę i około godziny 5:25[1]Jak-40/044 odrywa się od płyty okęckiego lotniska[xiii].
Samolot wzbija się w powietrze. Za oknami, tuż przed oczyma pasażerów, wolno rozżarza się świt. Rozgrzane kawą ciała pulsują pod pancerzem Jaka. Unoszą się coraz wyżej, nad żywicznymi lancami sosen i świerków. W studni przestworzy. Na twarzach podróżnych osiadają blade ćmy poranka.
[1] Remigiusz Muś - nawigator, oraz Artur Wosztyl - pierwszy pilot, zgodnie zeznają podczas przesłuchania w dniu 10 kwietnia, iż start ich Jaka miał miejsce o godzinie 5:25
[i] [i]Gazeta Wyborcza cytuje w artykule z 29 kwietnia 2010 - fragmenty raportu generała Zalewskiego (http://wyborcza.pl/1,76842,7826286,Dlaczego_Tu_154_nie_wylecial_wczesniej.html#ixzz3kcBL0ApH): „Kancelaria Prezydenta zakwestionowała plany wojskowych lotników. Mówi o tym pismo adresowane do szefa MON 30 marca. Pismem zastępcy dyrektora gabinetu szefa Kancelarii Prezydenta RP Katarzyny Doraczyńskiej [zginęła w katastrofie] przedstawiono szczegółowy program uroczystości, planowane godziny startów samolotów oraz skład delegacji - czytamy w raporcie gen. Załęskiego. Start Tu-154 przesunięto na godz. 7 rano"
[ii]Czas wylotu Tupolewa to według raportu rosyjskiego MAK i rządowego raportu Millera godzina 7:27, natomiast według odpowiedzi Ministra Obrony Narodowej[ii]na zapytanie poselskie – 7:21.
Raport MAK (http://www.komisja.smolensk.gov.pl/kbw/komunikaty/8695,dok.html) str. 153: „Start samolotu Tu-154M z Warszawy wykonany była o 09:27 (7:27), z opóźnieniem w stosunku do zaplanowanego czasu wylotu o 27 minut."
Raport końcowy Millera (http://www.komisja.smolensk.gov.pl/kbw/komunikaty/8875,Raport-koncowy-w-sprawie-ustalenia-okolicznosci-i-przyczyn-katastrofy-samolotu-T.html)str. 237 : „Start samolotu Tu-154M (PLF 101) nastąpił z 27-minutowym opóźnieniem (tj. o godz. 5:27) w stosunku do czasu planowanego (7:27 czasu polskiego)".
Odpowiedź na zapytanie poselskie nr 9562 (http://orka2.sejm.gov.pl/IZ6.nsf/main/0259692B): „Faktycznie start samolotu z lotniska Warszawa - Okęcie do Smoleńska nastąpił o godz.7.21 czasu lokalnego".
[iii] Według rosyjskich „stenogramów z wieży" meteorolog Radgowski miał meldować - „O godzinie ósmej odnotowujemy trzy stopnie górny, zamglenie, mgły, widzialność cztery kilometry."- Stenogramy (IES) z wieży, str. 58 - http://www.npw.gov.pl/dokumenty/TU-154/stenogram%20z%20wiezy.pdf
[iv]
[iv]Raport Millera (http://www.komisja.smolensk.gov.pl/kbw/komunikaty/8875,Raport-koncowy-w-sprawie-ustalenia-okolicznosci-i-przyczyn-katastrofy-samolotu-T.html)mówi o informacji na temat wylądowania załogi Jaka, która przyszła do DKL WPL Okęcie o godzinie 7:45 : „Kontroler WPL OKĘCIE około godz. 5:45 (czasu UCT- 7:45czasu polskiego - przyp. autora) otrzymał informację telefoniczną od jednego z członków załogi samolotu Jak-40 o lądowaniu na lotnisku SMOLEŃSK PÓŁNOCNY przy WA: podstawy chmur 60 m, widzialność około 2 km".
[v]
[v] Artur Wosztyl. Dowódca Jaka-40/044. Zeznanie z 21.04.2010 (http://www.npw.gov.pl/dokumenty/TU-154/protokoly-Wosztyl.pdf): "Po wylądowaniu około godziny 7:20, warunki atmosferyczne panujące na lotnisku utrzymywały się przez jakiś czas, myślę, że przez około 30 minut, na podobnym poziomie jak przy moim lądowaniu".
[vi] Mówi o tym e-mail dyr. w Kancelarii Prezydenta Katarzyny Doraczyńskiej z 11 marca 2010: „Dziennikarzy zgodnie z ustaleniami weźmiemy 14, połowa w JAKu, połowa w TU". Biała Księga (http://www.eostroleka.pl/biala-ksiega-pis-pdf,art25233.html) załącznik nr 19; str. 50
[vii]
[vii] Paweł Świąder. Dziennikarz RMF24 (http://www.rmf24.pl/opinie/komentarze/pawel-swiader/news-pawel-swiader-boje- sie-powrotu-do-polski,nId,272706): Dopiero na Okęciu okazało się, że dziennikarze mają lecieć Jakiem, a dopiero godzinę po nas wystartuje Tupolew.
[viii]
[viii] Agnieszka Skieterska. Dziennikarz Polskiego Radia dla Zagranicy (http://okonabalkany.blox.pl/2010/04/Po-tragedii-w- Katyniu.html): " W czasie całej prezydentury Lecha Kaczyńskiego, wedle mojej wiedzy, media tylko raz leciały osobnym rządowym samolotem, właśnie w sobotę 10 kwietnia 2010 roku".
[ix]
[ix] Piotr Ferenc-Chudy. Dziennikarz Gazety Polskiej [w:] „Jak przez mgłę” Gazeta Polska nr 15(872)/2010 : "Odbieram identyfikator. Oddaję paszport i około godziny piątej rano wsiadam na pokład samolotu Jak. Prezydencki Tupolew stoi tuż obok".
[x]
[x]Piotr Ferenc-Chudy. Dziennikarz Gazety Polskiej [wywiad dla TVP Info. za 11.04.2010 http://freeyourmind.salon24.pl/665586,powrot-na-okecie]:"W tym momencie już Tu prez-, yyy, ten tupolew prezydencki już grzał swoje silniki i zdaje się, żew saloniku dla VIP-ów już byli zgromadzeni ludzie,którzy mieli wsiadać do jaka, do, do tupolewa. My mieliśmy już starto-…”
MG:„To jest, rozumiem, ostatni moment, kiedy ich widzieliście, tak?”
PF-C:„Yyy… mi się wydawało, że widzę po prostu przez te szyby z tego salonu dla VIP-ów. No ale zaraz żeśmy startowali, wsiadaliśmy szybko do tego drugiego jaka, no i szybciutko żeśmy startowali”.
[xi]
[xi] Artur Wosztyl. Dowódca Jaka-40/044. Zeznanie z 10.04.2010 (http://www.npw.gov.pl/dokumenty/TU-154/protokoly-Wosztyl.pdf): "Z uwagi na fakt, iż w wytypowanym do lotu samolocie nie udało się uruchomić silnika rozruchowego po trzeciej próbie w porozumieniu z dyżurnym ruchu lotniczego zmieniono samolot, który bez jakichkolwiek problemów uruchomił się i wykonano wylot".
[xii]
[xii] Paweł Świąder. Dziennikarz RMF24 (http://www.rmf24.pl/opinie/komentarze/pawel-swiader/news-pawel-swiader-boje- sie-powrotu-do-polski,nId,272706): >>Pilot grzecznie przeprosił mówiąc, że musimy przenieść się do drugiego Jaka, który stoi obok. Ktoś zażartował: "Jest jeszcze trzeci?" "Tak" - odparł pilot. "Czeka w hangarze"<<.
[xiii]
[xiii]Tytuł artykułu: Dziennikarze lądowali w Smoleńsku godzinę przed prezydentem. Data artykułu: 10.04.2010 22:36 (http://www.press.pl/newsy/prasa/pokaz/22257,Dziennikarze-ladowali-w-Smolensku-godzine-przed-prezydentem): "Niedługo przed katastrofą, w której zginął prezydent Lech Kaczyński i towarzyszące mu osoby, na lotnisku Siewiernyj pod Smoleńskiem wylądował samolot z dziennikarzami, którzy mieli obsługiwać uroczystości w lesie katyńskim. Dziennikarze wylecieli z Warszawy ok. 5.30. Przed startem musieli zmienić jedną maszynę Jak-40 na inną (...)"
Wydawnictwo Psychoskok