Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wydaje ci się, że doskonale znasz osobę, z którą dzielisz życie?
A co by było, gdyby nagle okazało się, że w jej życiorysie pełno jest tajemniczych epizodów, o których nie miałeś pojęcia?
Te pytania wkrótce będzie musiał zadać sobie Piotr, mąż cierpiącej na depresję poporodową Anny. Kobieta pewnego dnia wychodzi na spacer, z którego nie wraca, a znalezione na plaży rzeczy jasno sugerują, że popełniła samobójstwo. Piotr nie przyjmuje jednak tej wersji zdarzeń do wiadomości, tym bardziej że w materacu ich wspólnego łóżka znajduje netbook – dowód na to, że Ania nigdy nie była tą, za którą ją uważał.
Zarówno w trakcie ich małżeństwa, jak i przed nim, prowadziła sekretne życie jako liderka czarnego teatru. Coraz więcej wskazuje też na to, że Ania miała związek z tragiczną śmiercią koleżanki. Czasem granica między byciem ofiarą a sprawcą jest cieńsza, niż mogłoby się wydawać...
Fascynujący thriller. Mroczna, pełna moralnych dylematów historia Anki uzależnia i boli niemal fizycznie.
Polecam - Sarsa
Ewa Przydryga - urodziła się w Poznaniu. Jest absolwentką filologii angielskiej, pracuje jako nauczycielka i tłumacz języka angielskiego. Autorka powieści „Motyle i Ćmy". Tworzy thrillery psychologiczne w stylu domestic drama, pęczniejące od rodzinnych tajemnic i intryg.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 391
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Piątek rozbudzał się w objęciach chmur, a uchylone okno wpuszczało do łazienki duszący zapach aksamitki i suszących się w słońcu liści. Piotr przetarł dłonią lustro, ścierając z niego miętowe rozmazy po paście do zębów. Od kilku dni odbijała się w nim zawieszona na wieszaku koszulka nocna Ani. Jej zapach nadal unosił się na setkach niezapominajek rozrzuconych na kremowym tle z bawełny. Nie zamierzał jej tknąć, tym bardziej przełożyć w inne miejsce. Liczył, że sama to zrobi. Na umywalce leżała szczotka do włosów z kilkoma włosami wplątanymi w kłujące metalowe ząbki. Tuż obok niej porzucony tusz, nowa, nietknięta paleta cieni do powiek, kilka ziarenek rozsypanego pudru. Zamknął oczy i wciągnął powietrze. Wydało mu się, że czuje jej dłonie, oplatające najpierw jego skronie, a potem dotykające powiek, ust, i coraz niżej, w okolicach pępka, wsunięte pod spodnie i splecione na pośladkach. Dawna codzienność. Znajomy dotyk smukłych wilgotnych palców na jego skórze. Moment ułudy rozmył się jednak, nim zdążył się zatracić. Podniósł wzrok i zmierzył się z kimś, kogo coraz trudniej było mu rozpoznać. Kolejna bezsenna noc wypłukała kolor z tęczówek, pogłębiła sińce pod oczami i nienaturalnie wyostrzyła rysy. Patrzył na swój własny karykaturalny portret. Tej nocy nie przespali wspólnie z Basią; by łagodzić kolejną serię jej kolek, próbował chyba wszystkiego. Paradoksalnie, ten czas pozwalał mu choć na chwilę wyrwać się myślom, które układały setki scenariuszy pełnych miejsc, do których bał się zapuszczać. A jednak i tak to robił. Nawet teraz. Przemył twarz zimną wodą, wrzucił skotłowaną bieliznę do pralki i założył polówkę. Wyciągnął telefon z kieszeni spodni; przesunął palcem po wyświetlaczu i otworzył listę ulubionych kontaktów. Ania nadal była liderką tej grupy. Za nią jego wspólnik, kilkoro znajomych z klubu kitesurfingowego, jacyś stali klienci i Grzegorz Senny z wydziału kryminalnego, który prowadził dochodzenie. Dwie osoby, do których najbardziej chciałby zadzwonić – jego siostra i mama – zniknęły z tej listy cztery lata temu. Ania nie zdążyła ich nawet poznać; pojawiła się w jego życiu niczym Anioł Stróż kilka miesięcy po tej stracie. Nie usunął ich numerów, choć kilka razy zmuszał się, by to zrobić. Jednak i bez tego ich telefony milczały od tamtej jesiennej nocy, która zburzyła życie całej jego rodziny. Nie zapobiegł tragedii, chociaż już jako dziewięciolatek poprzysiągł sobie, że zawsze będzie je chronił. To wtedy przejął rolę mężczyzny w ich domu. Mgliste wspomnienia jego ojca z okresu wczesnego dzieciństwa nie należały do najlepszych. Nigdy nie był dla nich opiekunem, sam raczej dopominał się o atencję i troskę. Odkąd Piotr sięgał pamięcią, stresy urzędowej pracy jego tato rozładowywał dwa razy w tygodniu podczas wieczornych spotkań z kumplami. Tak przynajmniej twierdził on sam, a wersję tę z wyrozumiałym uśmiechem za każdym razem potwierdzała matka, łagodna i dobra. Działo się tak aż do pewnego wieczora, kiedy stojąc z uchem przy ścianie, wystraszony siedmiolatek usłyszał dźwięki karczemnej awantury. Chodziło o kolejną pokaźną kwotę, jaka znikła z konta rodziców. W natłoku wzajemnych oskarżeń najczęściej przewijały się krótkie hasła: „Jak mogłeś ?!”, „kasyno”, „hazard”… Wykrzykiwała je matka. W odpowiedzi na nie ojciec najczęściej wybierał: „Zamknij się”, „Skończę z tym”, „Jeszcze tylko ten jeden raz, żeby się odkuć”. Mały Piotr szybko zrozumiał sens tego dialogu. Mimo zapewnień, że zerwie z nałogiem, ojciec nie przestawał. Z czasem było coraz gorzej, a atmosfera w domu z każdym jego weekendowym powrotem stawała się coraz bardziej nieznośna, tym bardziej że kolejne porażki ojciec zaczął topić w alkoholu. Frustrację przelewał też na swoje dzieci. W jego przekonaniu mały Piotr niewystarczająco się starał; nakładana na niego regularnie jedna i ta sama kara najwyraźniej nie działała. Bicie nieustannie wracało. Młodsza o dwa lata Nina miała nieco więcej szczęścia; nie obrywała tak często jak brat. Ojciec pozwalał sobie na lanie zresztą tylko wtedy, gdy matki nie było w pobliżu. Sztukę maskowania siniejących śladów po pasie na ciałach dzieci także opanował do perfekcji. Od początkowo zdrowej, ojcowskiej relacji, małego chłopca i jeszcze mniejszą dziewczynkę z biegiem czasu odgradzał właściwie już cały świat. Mama rekompensowała dzieciom mękę z toksycznym ojcem swoją bezwarunkową miłością i zapewnieniem, że w najbliższym czasie od niego odejdą i zaczną zapełniać nową kartę w życiu tylko we trójkę. Pewnego dnia faktycznie skończyło się dręczenie, a wraz z nim awantury, tłuczone naczynia i nocne powroty do domu. Odeszła jednak nie matka, a ojciec. Pozostawił po sobie tylko długi i wspomnienia podszyte strachem. Piotr znalazł go tamtego letniego dnia w oranżerii, dumie jego mamy. Duszne i parne sierpniowe popołudnie niosło ze sobą obietnicę burzy i oczyszczenia, całkiem odmiennego od tego, jakie czekało na chłopca po przekroczeniu szklanych drzwi zimowego ogródka. Kiedy wszedł do środka po swój nożyk do strugania, oranżerię zalewało szare światło, a w powietrzu unosiły się drobinki kurzu. Absolutną ciszę przerywał tylko chropowaty dźwięk chromowanego zegara. Coś jednak było nie tak. Instynkt zaprowadził chłopca do składziku, mniejszego pomieszczenia przylegającego do pokoju wypełnionego ciepłolubnymi roślinami. Ojciec wisiał na masywnej lampie między paprociami a komodą ze środkami do pielęgnacji roślin. Gruba pętla szura oplatała się wokół jego szyi, a w mętnych oczach zgasło już życie. Czubki ulubionych, wyświeconych do nieprzyzwoitości butów uparcie wskazywały drobne pęknięcia w podłodze. To na nich Piotr zawiesił wzrok, nim wybiegł stamtąd, ciągnąc za sobą swój niemy krzyk. Wydarzenia następnych kilku dni spowijała warstwa gęstej mgły czegoś, co nazwano fachowo syndromem wyparcia. Z pomocą psychologa doszedł jednak do siebie względnie szybko. Trudniej było mu natomiast pozbyć się nawracających przez pierwsze lata wyrzutów sumienia, podszeptów gdzieś z tyłu głowy, że jednak mógł temu zapobiec. Wcześniejszych pogróżek ojca nie brał na poważnie; myślał, że to kolejny test granic jego wytrzymałości. Z czasem zrozumiał, że wraz z matką i siostrą był tylko jego ofiarą. Dorastając, zdecydował, że nie chce w żadnym stopniu posiadać cech, które wiązałyby go w jakikolwiek sposób z ojcem. Brzydził się słabością, przemocą, kłamstwem, nieudacznictwem. Obiecał sobie, że przy nim jego mamę i siostrę nie spotka już nic złego. Spełniał tę obietnicę tak długo, jak potrafił. – Nie mógł jednak przewidzieć wypadku, do jakiego doszło kilkanaście lat później. Stracił je wtedy na zawsze.
Ciała żony do tej pory nie odnaleziono, co podsycało jego nadzieję. Ani upływający czas, ani brak postępów w śledztwie nie mogły go złamać. Tym razem złożył sobie inną dozgonną obietnicę: sprowadzić Anię bezpiecznie do domu. Chociażby oznaczało to odegnanie napływającego czasem falami zwątpienia albo przetrząsanie każdego zakamarka na ziemi, nawet jeśli miałby to zrobić na własną rękę.
Położył telefon na parapecie i sięgnął po maszynkę do golenia. Skrzywił się, kiedy przebiegł palcami po kłujących wypustkach na skórze. Zdał sobie sprawę, że nie używał jej od przynajmniej tygodnia. Kiedy wyjmował zużyte ostrze, rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Odłożył golarkę na umywalkę i zbiegł ze schodów. Z odległości kilku metrów zza szklanych drzwi zobaczył na ganku znajomą postać krępego mężczyzny. Nosił wypucowane buty i ten sam wyciągnięty pulower, którym maskował swoją tuszę. Jego obecność tutaj zawsze oznaczała zmianę. Piotr rzucił z oddali okiem na niesiony przez niego folder wypełniony dokumentami. Zassał powietrze, próbując odgadnąć, co kryje się w środku. Czy to wiadomości, na które czeka? Może nic, pustka, a on zamieni z nim kilka kurtuazyjnych słów. Może jest tam jeszcze coś innego, dowód na papierze, o którego istnieniu nie chciał nawet widzieć? Dosyć zgadywanek. Nacisnął klamkę i wpuścił gościa do środka.
– Znaleźliście ją? – zwrócił się do mężczyzny, nim ten zdążył przekroczyć próg.
Detektyw ścisnął usta w milczeniu, nieśpiesznie przejechał dłonią po włosach, podrapał podwójny podbródek i nieproszony przeszedł przez hol. Zatrzymał się dopiero w jadalni.
– Mogę? – Wskazał na jedno z czterech krzeseł rozstawionych wokół stołu.
Nie czekał na pozwolenie. Nim usiadł, podciągnął zsuwający się z bioder pas, na którym zawieszona była kabura pistoletu. Spod pachy wyciągnął papierową teczkę wraz z legitymacją służbową i rozłożył je na blacie. Rozsiadł się wygodnie na siedzisku krzesła i odsupłał teczkę. Sekundy, z każdym jego metodycznym ruchem nad kartkami biegły kolejne sekundy. Cholernie dużo sekund – liczył w myślach Piotr. Mężczyzna rzucił mu spojrzenie jasnych oczu, zdradzające rutynę takich wizyt i rozmów. Nie kryło się w nim nic krzepiącego.
– Nie mam najlepszych wieści… – Funkcjonariusz Senny zaczął spokojnym tonem.
Piotr oderwał się od trzymającej jego ciężar framugi drzwi, a ciało napięło się jak struna. Pulsacyjny syk zaczął uderzać w skronie.
– Co to znaczy?
– Chodzi o przesłanki dotyczące zaginięcia pańskiej żony. Wykluczają udział osób trzecich… – Z ust detektywa padła formułka, znak rozpoznawczy sposobu, w jaki zawsze się z nim komunikował. – Potwierdzają natomiast to, co prokurator przypuszczał już wcześniej… – dodał.
Nie chciał jej na to pozwolić, ale w oczekiwaniu na dalsze wyjaśnienia nadzieja zaczęła samowolnie wsiąkać w podłogę.
– Nowe przesłanki?! – powtórzył Piotr.
– Po pierwsze, kopia robocza esemesa, który znaleźliśmy w telefonie pana żony. Ostatnia wiadomość w jej skrzynce nadawczej…
Piotr wypuścił powietrze z ust.
– Więc o to chodzi – powiedział z ulgą. – Podobno pisała go do mnie. Znam tę treść na pamięć. Starała się być szczęśliwa, dla mnie, dla Basi. Ale nie potrafi. Przeprasza.
Detektyw niepostrzeżenie wzruszył ramionami.
– Sam pan widzi.
– Niezupełnie. Ania nie napisałaby tych słów. Nie zostawiłaby nas w taki sposób.
– Przykro mi – odparł sucho śledczy. – Ale fakty nie podlegają dyskusji. Nadawcą nie mógł być nikt poza pana żoną. – Ten sam monotonny głos, chłód i profesjonalizm wylewający się z jego ust. – Wyświetlacz zabezpieczony był odciskiem jej palca, a klawisz odblokowujący nie nosił żadnych prób manipulacji.
– Fakty!? Jak dla mnie to tylko hipoteza pisana patykiem po wodzie – mruknął Piotr.
Spojrzał na detektywa zaczepnie czerwonymi, podkrążonymi z niewyspania oczami. Senny drgnął niemal niezauważalnie i wziął głęboki oddech. Nie pierwszy raz i nie tylko w ten sposób ktoś testował granice jego wytrzymałości. Już dawno do tego przywykł.
Piotr podszedł do kredensu, odsunął górną szufladę i wyłowił z niej plik papierów.
– Mam tu gdzieś kopię liściku, który powie panu coś zupełnie innego…
Senny uniósł rękę w geście, który miał oznaczać: Niech pan nie szuka. Doskonale pamiętam. Mam oryginał w swoich aktach.
– Nie pozwolił mi pan dokończyć – burknął, wytrącony z rytmu. – Ten liścik potwierdza tylko ciągłą parabolę nastrojów pańskiej żony; stany euforii przechodzące w fazy głębokiego przygnębienia. Nic ponad to.
– Więc zna pan moją żonę lepiej niż ja – skomentował ironicznym tonem Piotr.
– Rozmawialiśmy z jej terapeutą. Zaprzestała leczenia po pierwszej sesji – oznajmił, obrzucając Piotra wnikliwym spojrzeniem. – Nie przyjmowała przepisanych leków – dodał z ostrzejszą nutą w głosie.
– Nie bez powodu.
Senny nie odpowiedział. Nadal łypał na Piotra znad blatu stołu.
– Nie chciała faszerować się chemią, by móc karmić piersią naszą córeczkę. Pewnie rozmawiał pan z doktor Wójcicką. Konsultowaliśmy się też z innym lekarzem w tej sprawie.
– I co zalecił? – Śledczy zamrugał wyblakłym w jasnym świetle okiem.
– Odstawienie leków. Ania faktycznie zaczęła czuć się lepiej.
Detektyw nie drgnął, a jego twarz pozostała nieruchoma.
– Mówi pan o lekarzu czy o kimś, kto para się medycyną niekonwencjonalną?
Dwie rozżarzone gniewem źrenice Piotra wycelowane były w detektywa.
– Co pan sugeruje? Że nie zadbałem właściwie o żonę?! – warknął.
– Przy braku odpowiedniego leczenia, poprawa, jeśli w ogóle, jest tylko chwilowa – wyjaśnił Senny spokojnie. – Mówimy o skomplikowanym przypadku depresji poporodowej – dodał, po czym przekartkował plik papierów.
Z etui wyłowionego z kieszeni spodni wyjął okulary – wielkie kwadratowe szkła w rogowej oprawie. Nasunął je na nos.
– „Deficyty w relacji z własnymi rodzicami, wahania hormonalne, przedwczesne narodziny córki i związane z tym komplikacje pogłębiły tylko problem…” – wyliczył, posiłkując się dokumentami oznaczonymi pieczątką i podpisem psychologa.
Piotr nie przerywał detektywowi, zawiesił wzrok na gwoździu w ścianie; jego gałka oczna pulsowała niespokojnie pod skórą.
– Przypadek, przesłanki, deficyty, schemat – powiedział, kiedy Senny skończył. – To właśnie tak widzi ją pan od samego początku? Jako kolejny numer seryjny akt? Statystyki? Następną sprawę do odhaczenia, włożenia do pudła, zanim wróci pan do domu i pójdzie spokojnie spać? – cisnął oskarżycielskie słowa. – I po co w ogóle ta rozmowa, po jakie licho pan tu dzisiaj przyszedł?!
Detektyw dźwignął się z fotela. Wyraz jego twarzy nie zmienił się od początku rozmowy. Mimo to stanął obok Piotra i spojrzał mu łagodnie w oczy. W świetle, które nagle wdarło się do pokoju, skóra jego twarzy wydawała się cienka jak pergamin powleczony siatką bruzd. A jednak jest człowiekiem, nie cyborgiem – pomyślał Piotr.
– Emocje bywają złym doradcą. – Ton jego głosu stał się nieco cieplejszy, bardziej ludzki. – Potrzeba czasu, żeby opadły i pozwoliły zobaczyć więcej. Rozumiem to – nieoczekiwanie położył rękę na jego ramieniu – ja muszę je natomiast oddzielić od swojej pracy – dodał. – Doświadczenie. Logika. Fakty – wyliczył na pulchnych palcach. – To mój patent na skuteczne działanie. Tylko one prowadzą do prawdy. Czy nie tego obaj w gruncie rzeczy chcemy?
Piotr wyszarpnął się i zawiesił wzrok na obrączce Sennego.
– Czy tylko tym kierowałby się pan, gdyby to ona nie wróciła do domu któregoś dnia? Ja znam swoją żonę – dodał, silnie akcentując pierwsze słowo.
Senny zignorował pytanie Piotra.
– Lata pracy w policji nauczyły mnie, że miłość czy też bliskość, o których pan mówi, odbierają obiektywizm.
– Czy wzięto pod uwagę to, co mówiłem o jej rysunku? – Piotr niespodziewanie zmienił temat.
– O tym, który namalowała przed wyjściem na plażę?
Przytaknął.
– Słońce albo drzewa. Rysowała je na marginesie lub w rogu kartki tylko wtedy, kiedy rozmawiała z kimś przez telefon.
– Sprawdzałem ten trop – potwierdził Senny, leniwie przeciągając sylaby. – Z tym że nikt, poza panem, nie łączył się z jej telefonem tamtego poranka.
– Może rozmawiała z kimś z innego telefonu, z jakiegoś numeru na kartę? Jest milion możliwości. – Zareagował impulsywnie.
– Telefonu, który przed panem ukrywała? Przed chwilą mówił pan, że zna dobrze swoją żonę. To zresztą bardzo kruche poszlaki.
Piotr starał się wziąć w cugle buzujący w nim coraz mocniej gniew.
– Więc jakie są te pana fakty?
– Nie moje, a fakty.
– Dobrze, więc jakie są fakty?!
Detektyw wyciągnął z teczki kolejne papiery, tym razem dwie kartki złożone na pół.
– Dane z twardego dysku laptopa pana żony. – Przebiegł po nich wzrokiem. Natrafiwszy na ciąg cyfr, stuknął w kartkę palcem. – Począwszy od ostatniego dnia sierpnia do dwudziestego września odwiedziła kilkadziesiąt stron i forów internetowych dla samobójców. Kilkanaście z nich traktowało o tym, jak odebrać sobie życie przez utonięcie.
Piotr ani drgnął; wpatrywał się w notatki detektywa, jakby czekał na więcej.
– Oszczędzę panu szczegółów – zamknął temat śledczy. I temat, i teczkę.
Kolejne pytania mnożyły się w głowie Piotra.
– Jeśli tak, to gdzie jest jej ciało? Czy nie powinno już wypłynąć? – wypowiedział je na głos.
– Tamtego dnia na Bałtyku szalała cofka; prąd wsteczny utrzymywał się zresztą przez następne dwa dni. Prowadziliśmy poszukiwania, ale wiadomo, że wielokrotnie morze nie oddaje ciał… Czasami nie oddaje ich od razu, a czasem – w ogóle.
Zagryzł dolną wargę, czując w ustach metaliczny posmak krwi.
– Przyszedł więc tu pan dzisiaj, by mi powiedzieć, że moja żona odebrała sobie życie. Czy tak?
– Nie zawieszamy śledztwa – odparł detektyw wymijająco. – Będziemy je prowadzić, dopóki jej nie znajdziemy.
Z kieszeni pulowera wyciągnął chusteczkę higieniczną i podał ją Piotrowi.
– Skaleczył się pan – powiedział i wskazał na krwawiącą wargę.
Piotr zignorował jego gest.
– Mówiąc „jej”, ma pan na myśli ciało, a nie moją żonę. Czy tak?
Senny milczał.
– Ona wciąż może żyć, rozumie pan?! Szukajcie gdzie indziej, do cholery! – wykrzyczał Piotr.
Śledczy uniósł się z krzesła i dosunął je do stołu, dając do zrozumienia, że nie ma już nic więcej do powiedzenia. Pozbierał dokumenty ze stołu, ułożył równo jeden na drugim, spiął spinaczem i ułożył w teczce. Zamknął ją i ostatecznie odgrodził się od akt dużym supłem.
– Proszę nam zaufać. Zrobimy wszystko, co będzie w naszej mocy. Obiecuję – powiedział i przebiegł wzrokiem po korytarzu prowadzącym do wyjścia.
– Lubi pan te swoje zgrabne formułki, co? – sarknął Piotr. – Byleby się zawinąć i dalej robić swoje.
Detektyw nie dał się sprowokować; ruszył w stronę drzwi wejściowych, rzucając jeszcze zawieszonej na ścianie kolekcji szabli i bagnetów kilka ukradkowych spojrzeń.
– Nie zostawię tak tego. – Głos Piotra dosięgnął Sennego już w przedsionku, o krok od drzwi wejściowych. Zamiast opuścić dom, podciągnął mankiet swetra, obrócił się i uniósł czujnie brew. Żaden mięsień jego twarzy nawet nie drgnął.
– Co więc zamierza pan zrobić?
Piotr splótł ręce na klatce piersiowej. Odchylił lekko głowę, by móc sięgnąć wzrokiem pulsującej czerwoną diodą elektronicznej niani.
– Cokolwiek, byle nie dreptać w miejscu! – warknął.
– Będziemy w kontakcie – rzucił śledczy leniwie i nie czekając na słowa pożegnania, nacisnął klamkę. – I proszę na siebie uważać… – dodał ostrzegawczo, zamykając za sobą drzwi.
Piotr został sam na sam z przytłaczającą go przestrzenią domu, z jego pustymi pokojami i zimnym korytarzem prowadzącym właściwie donikąd. Odległość między jednym a drugim pomieszczeniem wydawała się otchłanią nie do przebycia.
Zatrutka
Wydanie pierwsze, ISBN 978-83-8147-635-5
© Ewa Przydryga i Wydawnictwo Novae Res 2019
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Monika Kasperek-Rucińska
KOREKTA: Bartłomiej Kuczkowski
MAPA: Aneta Buła – Studio Lepiej
OKŁADKA: Marta Smerecka – Studio Lepiej
KONWERSJA DO EPUB/MOBI:Inkpad.pl
WYDAWNICTWO NOVAE RES
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 698 21 61, e-mail: [email protected], http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.