Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
26 osób interesuje się tą książką
Światło czy ciemność – co wybierzesz w obliczu moralnego dylematu?
Tragedia wydarzyła się w tę właśnie noc. W równonoc. Jeden nierozważny krok wystarczył, by Justyna straciła swoją ukochaną siostrę, a wraz z nią – część siebie. Choć minęły lata, kobieta wciąż próbuje uporać się ze stratą i wyrzutami sumienia. Dołącza do grupy cierpiących na nietypowe fobie pacjentów, którzy w ośrodku na odludziu szukają dla siebie ratunku.
Terapię opartą na kontrowersyjnych metodach prowadzi ekscentryczny Werner. Nieustępliwie próbuje dotrzeć do źródeł fobii każdego z pacjentów. Obawa odkrycia przeszłości wzbudza w uczestnikach najgorsze instynkty. By uwolnić się od traumy, któreś z nich gotowe jest zabić. Do kolejnej równonocy w życiu Justyny zakrada się śmierć – dochodzi do brutalnego zabójstwa.
Mijają trzy lata. Kobieta próbuje na nowo ułożyć sobie życie z córką, lecz nagła wizyta jednego z byłych pacjentów Wernera znów przywołuje lawinę nieszczęść. Teraz, by odeprzeć gęstniejący wokół niej mrok i dotrzeć do niewygodnej prawdy, Justyna musi stoczyć najtrudniejszą w swoim życiu walkę...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 356
Mojej przyjaciółce Weronice
„Niewyrażone emocje nigdy nie umierają.
Zostają zakopane żywcem, aby powrócić później w znacznie gorszej postaci”.
ZYGMUNT FREUD, Wstęp do psychoanalizy,tłum. S. Kempnerówna, W. Zaniewicki
PROLOG
Guz na skroni Florki był wielkości śliwki. Bolał mniej niż rano, ale gdy Milena zwróciła na niego uwagę, Florka pomyślała przez moment, że może w jej głowie nadal siedzi coś niebezpiecznego. Siedmiolatka nie chciała dramatyzować. Zwłaszcza że opuszki palców starszej siostry ostrożnie badały wypukłe miejsce.
To było wczoraj. Chorągiewki banneru powitalnego „Siostrzyczko, witaj w domu!” wysunęły się jej z rąk, kiedy taboret, na którym stała, zachwiał się i runął. Zderzenie głowy z parkietem wywołało wielkie trzęsienie ziemi w jej czaszce. Nie minęło nawet wtedy, kiedy sekundy biegły, a ona kodowała przeskakujące raz za razem obrazy. Twarz matki i jej urywany krzyk. Potem kolejno: szpital, wkłucia, fioletowe ślady na skórze, łóżko i skanująca jej głowę maszyna. A wreszcie spokój i powrót do domu. No i starsza siostra tuż obok. Nareszcie.
Nieoczekiwanie dziewczynka osiągnęła swój cel. Milena wróciła do domu o kilka dni wcześniej, niż zamierzała. Jeśli wstrząs mózgu miał szybciej sprowadzić ją do domu, to było warto przecierpieć swoje. Tak mała to sobie tłumaczyła. Guz przecież kiedyś zniknie, tak samo jak szum i ból w głowie. Ciepło, które Florka czuła teraz dzięki siostrze, starło tę straszną pustkę, którą odczuwała, kiedy siedziały z mamą w domu same. Bo bez Mileny zawsze było tak samo. Ściany robiły się bardziej szare, a cisza straszyła. Florka czuła się opuszczona. Sama. Pusta. Niechciana.
– Położymy się w łóżku? Poczytam ci bajkę – zaproponowała Milena. Potem szybko się wyprostowała.
– Za chwilę. Nic mi już nie jest – odparła z powagą mała.
Milena była jej tarczą, choć dziś wydała jej się jakaś inna. Czegoś było w niej więcej. Zniknął kwiatowy zapach jej ciała, teraz pachniała jak cukierki toffi. Ale to nie były cukierki. Po prostu Florka nie potrafiła tej zmiany nazwać inaczej.
– Jestem tu – odpowiedziała dziewczyna, jakby doskonale rozumiała, że Florka boi się, że siostra znów się jej wymknie.
– Poopowiadasz mi trochę? – Florka położyła ręce na blacie kuchennego stołu. Ze stojącej na nim blachy z gorącą jeszcze foccacią wydobywała się silna woń ziół.
– A o czym?
– O równonocy. Mama coś mi o niej mówiła. Bo to dziś, prawda?
Milena wzięła ze starej rzeźbionej bieliźniarki szklaną kulę, w której zatopione były pęcherzyki powietrza. Zakryła górną jej połowę i uniosła ją wyżej, tak by dosięgnęły jej wpadające przez okno promienie słońca.
– To taki dzień, w którym światło targuje się z ciemnością – uśmiechnęła się, patrząc na kulę, tak jakby poza tym, co widziała w niej Florka, było tam coś jeszcze. – Tego dnia słońce oświetla obie półkule ziemi równomiernie. To znaczy jednakowo – przesunęła palcem po kuli, by to zademonstrować. – Wtedy dzień i noc mają taką samą długość na całym świecie.
– Na całym świecie?
– Na całym. Calutkim – potwierdziła Milena.
Tę odpowiedź Florka uznała za satysfakcjonującą.
– To trochę magiczne. A co, jeśli wszystko się nagle zepsuje i zostanie tylko ciemność? – Florka się skrzywiła. Czasem przewidywała katastrofy, które nie miały prawa się wydarzyć. Nawet pewna miła pani terapeutka z jasnego pokoju, do której posyłała ją mama, nie potrafiła wyjaśnić, dlaczego dziewczynka tak ma. Dlaczego tak widzi i czuje.
– Nie martw się, głuptasie. To się jeszcze nigdy nie wydarzyło. I nigdy się nie wydarzy. Nie myśl o złych rzeczach. – Milena odłożyła kulę na miejsce. Wtedy spod mankietu białej koszuli dziewczyny wysunął się siniak. Florka go tam widywała. Pojawiał się na delikatnej skórze siostry, a potem znikał. Czasem nawet zmieniał miejsce. Krążył. I tym razem dziewczyna szybko odwróciła od niego uwagę młodszej siostry, odkładając kulę na swoje miejsce.
Ten dzień był wyjątkowy jeszcze z jednego powodu. W nagrodę za to, jak bardzo była dzielna podczas badań w szpitalu, dziewczynka dostała dziś istotę, którą mogła się zaopiekować. Miękka kuleczka z dzióbkiem i czarnymi ślepkami. Pan Nelson. Kanarek siedział na drewnianej żerdzi i łypał na dziewczynkę ciekawsko, raz po raz przekrzywiając główkę. Obok klatki, w której był zamknięty, w szklanym pojemniku miał przygotowaną przez mamę startą marchewkę.
– Nakarmimy go razem? – dziewczynka zwróciła się do siostry.
– Jasne, tylko do kogoś oddzwonię, dobrze? – odpowiedziała jej Milena, wpatrując się w telefon, który rozbłysnął jasnym światłem. Zmarszczyła brwi, a jej wzrok stał się nieobecny.
– Yhy – zgodziła się Florka, przyglądając się z zaciekawieniem kanarkowi, właśnie zeskakującemu z żerdzi.
Zdawało się, że Pan Nelson wcale nie chce czekać. Do czegoś ją w milczeniu namawiał.
W pewnej chwili Florka się zorientowała, że jest w kuchni sama. Czasami tak się zdarzało, kiedy się zamyślała. Teraz byli tylko ona i Pan Nelson. Milena poszła już pewnie do swojego pokoju. Florka słyszała ciche, dobiegające stamtąd słowa. Starsza siostra już drugi raz rozmawiała z kimś przez telefon. Za każdym razem jej głos się spinał, martwiał albo zastygał. Tak samo reagowało jej ciało. Tymczasem Pan Nelson sprawiał wrażenie coraz bardziej zniecierpliwionego. Jakby oczekiwał jakiejś reakcji. Albo chociaż rozmowy.
– Jesteś głodny? – Florka przesunęła palcem po metalowej kracie. – Tak, jesteś głodny – sama sobie odpowiedziała. – Em, jednak go nakarmię, dobrze? – rzuciła w stronę pokoju siostry, nie ruszając się z miejsca, ale nikt jej nie odpowiedział.
Odczekawszy jeszcze chwilę, dziewczynka nieśmiało chwyciła za metalową zasuwkę klatki i delikatnie za nią pociągnęła. Po chwili drzwiczki otworzyły się na oścież, a Pan Nelson zeskoczył z żerdzi. Przestraszony nagłą zmianą, zaszył się w kącie klatki, tuż za basenem.
– Nie bój się. Dam ci jeść. Tylko to – powiedziała Florka najprzyjaźniej i najłagodniej, jak potrafiła, przenosząc wzrok z kanarka na szklaną miseczkę. Chwyciła ją oburącz. Wtedy Pan Nelson odbił się od górnej żerdzi, wyfrunął przez otwarte drzwiczki i wzbił się w powietrze. Hen, hen. Zatoczył koło nad stołem i wyleciał na taras prosto jak strzała. Następną rzeczą, jaką Florka zapamiętała z tamtej chwili, był brzęk tłuczonego szkła. Marchewka leżała rozsypana na ziemi i na jej butach. Miseczka rozprysła się na maleńkie ostre kawałki. Były na podłodze, pod bieliźniarką i szafką. Serduszko Florki biło szybciej niż zwykle.
Przepraszam. Jestem okropną przyjaciółką, Panie Nelsonie.
Florka powtarzała w myślach wciąż te same słowa, z wielkim poczuciem winy, a wszystko wokół niej się zmieniało. Najpierw były tylko kuchnia, szkło, podłoga i rozsypana marchewka, a potem taras, chłodny wiatr i czarne chmury nad jej głową.
Żółty punkcik też nadal tam był, ale daleko. Zbyt daleko, by mała mogła go dosięgnąć. Musiała się pospieszyć, by tym razem nie uciekł jej na zawsze.
Przepraszam. Jestem okropną przyjaciółką, Panie Nelsonie. Ale naprawię to wszystko. Obiecuję, wszystko naprawię.
– Co ty robisz? – Dziewczynka usłyszała za sobą głos. Na ramieniu poczuła zaciśniętą dłoń siostry. – Stój, nie wolno ci tam wchodzić. Jest za wysoko! – Dopiero to szarpnięcie ją otrzeźwiło. Zdała sobie sprawę, że jedną nogą była już za balustradą odgradzającą taras od niezabezpieczonego dachu garażu. Od krawędzi dzieliło ją kilka kroków. A od zielnika mamy – kilka metrów przepaści i pas twardego betonu.
– On tam jest! – wykrzyknęła dziewczynka ze łzami w oczach, patrząc błagalnie na siostrę. – Uciekł mi! Przepraszam!
Żółty punkcik wciąż tkwił w tym samym miejscu. Florka pozwoliła ramionom siostry zrobić to, co chciały: przenieść się w bezpieczne miejsce. Chwilę później była już po właściwej stronie balustrady.
– Zostań tu! – Milena pogroziła jej palcem. W jej oczach Florka zobaczyła coś innego niż zwykle. Nie było w nich łagodności ani swady. Tylko złość albo strach.
Dziewczyna szybko rozpięła guziki bluzki, ściągnęła ją i zmięła w dłoniach. Przeszła przez barierkę i podchodziła do kanarka powoli, krok za krokiem. Prawie nie oddychała.
Florka chwyciła oburącz za sztachety i obserwowała. Zobaczyła, jak zmięty materiał bluzki staje się pułapką dla ptaka, jak rozprostowuje się i na niego spada. Spada, ale nie trafia tam, gdzie powinien. Jeden zero dla Pana Nelsona. Wstrętny ptak! Wyjątkowo wstrętny! Florka kolejny raz wstrzymała oddech.
– Nie chcę go już! Nie idź tam! Głupie ptaszysko! – krzyczała.
Ale wbrew jej woli Milena szła w kierunku kanarka, który usadowił się na krawędzi dachu. Trzask, który rozległ się po chwili, przypominał dźwięk rozbitego szkła. A jednak wydawał się zupełnie inny niż wcześniej, jeszcze ostrzejszy. Milena była w niebezpieczeństwie. Wszystko przez nogę, która ugrzęzła w rynnie.
Potem, z wciąż uwięzioną stopą, zrobiła piruet. Był trochę taki, jaki Florka widywała na zajęciach baletu, tylko niechlujny i bardziej koślawy. Niefortunny. Będąc w półobrocie, Milena odwróciła się na moment w jej stronę. Z jej twarzy zniknęło jasne światło.
W tamtej chwili zmieściło się wszystko, czego Florka bała się najbardziej na świecie. Grymas na twarzy. Strach. Przepaść. Szybki niekontrolowany oddech. Nad głową siostry, jak zły omen, zatoczył koło Pan Nelson i zniknął gdzieś w koronie drzewa. Wtedy Milena runęła na szary pas betonu. I już jej nie było.