Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Laura Wagner znika. Ślad po niej zaginął, trop urywa się w zakolu Warty. To tam znaleziono jej wywrócony do góry dnem kajak. Wraz z rozwojem śledztwa policja ustala, że będąca w zaawansowanej ciąży kobieta targnęła się na własne życie.
Mijają dni, a ciała Laury wciąż nie udaje się odnaleźć. Mnożą się za to kolejne sekrety z jej życia. Wszystkie są związane z mającym się wkrótce narodzić dzieckiem.
Na jaw wychodzą nowe fakty. Trzy tygodnie przed zaginięciem kobieta zgłosiła włamanie do swojego domu. Na terenie jej położonej na odludziu posesji dochodziło też do innych niepokojących incydentów. Każdy z nich miał swoje odbicie w sennych majakach Laury. Kobiecie nękanej koszmarami o nawiedzającym ją cieniu udzieliła się atmosfera paranoi i szaleństwa.
Zlekceważone przez policję zgłoszenie prowadzi do dramatycznego odkrycia, które całkowicie odmieni dalszy bieg śledztwa.
Spirala obłędu zacieśnia się w chwili, gdy nadchodzą wyniki badań ustalających ojcostwo nienarodzonego dziecka Laury…
"Oplata jak pajęczyna. Nie uwolnisz się od niej do ostatniej strony !"
Piotr Kościelny
"Energetyczny thriller o spirali przemocy dewastującej życie. Wciąga!"
Robert Małecki
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 297
Ewa Przydryga, mistrzyni mrocznych psychologicznych thrillerów, powraca w najwspanialszym stylu! Czarne trzewia lasu. To tam zaczęło się piekło dorosłego życia przybranych sióstr, Laury i Niny. To tam zakończyło się ich dzieciństwo. Chwila rozproszenia. Ułamek sekundy, który zmienił ich los. Autorka, z charakterystyczną dla siebie bezlitosną satysfakcją, wikła bohaterów w upiorne wydarzenia, bezwzględnie manipuluje czytelnikiem. I wychodzi jej to piekielnie dobrze! Nienarodzona to prawdziwa gratka dla miłośników klimatycznych, pogrążonych w mroku thrillerów. To lektura obowiązkowa dla lubiących strach w najlepszym wydaniu. Mistrzostwo!
Małgorzata Tinc, ladymargot.pl
Po raz kolejny Ewa Przydryga skonstruowała fabułę, od której nie sposób się oderwać. Ta historia budzi grozę i mrozi krew w żyłach. Skuście się, a nie pożałujecie – obiecuję!
Natalia Miśkowiec, @prostymisłowami
Ciężka, duszna, hipnotyzująca atmosfera – to znak rozpoznawczy thrillerów psychologicznych Ewy Przydrygi! Dobrze wie, jak snuć tajemnicę, dobrze wie, jak budować napięcie, dobrze wie, jak wciągać swoich bohaterów i czytelników w lepką od domysłów sieć. Nienarodzona znów ma tę moc! Pełna emocji opowieść do zachłannego zaczytywania się.
Olga Kowalska, WielkiBuk.com
Jako matka jeszcze bardziej przeżywam książki Przydrygi, a Nienarodzona już po kilku pierwszych stronach zaczęła stopniowo rozkładać mnie na łopatki. Dla mnie to wyjątkowo tajemniczy i bardzo emocjonalny rollercoaster.
Paula Sieczko, @ruderecenzuje
Fenomenalna historia! Już dawno nie czytałam tak piekielnie dobrego thrillera. Fascynująco niepokojący, z klimatem tak gęstym, że można kroić go nożem. To będzie hit tego roku. Autorka po raz kolejny udowadnia, że wszelkie zachwyty nad jej twórczością nie są na wyrost. Chapeau bas!
Gabriela Setla, @gabriela_setla
Co to była za historia! Ewa Przydryga kolejny raz udowodniła, że w budowaniu napięcia nie ma sobie równych. A klimat książki jak zwykle porywa i sprawia, że wyczekujemy zakończenia w obawie przed najgorszym. Nienarodzona to thriller psychologiczny na najwyższym poziomie. Polecam. Musicie go przeczytać!
Joanna Ćwiertka, @panda_zksiazka_
Bardzo dobra. Stopniowo odsłania swoje tajemnice, wielokrotnie zaskakuje. Napięcie będzie Wam towarzyszyć aż do ostatniej sceny.
Agnieszka Kimon, @aga.bookish
Nienarodzona ukazuje genezę zła, jakiego jeszcze w tym gatunku nie było. Przydryga w tej osnutej leśną aurą historii odziera bohaterów z zewnętrznych warstw i obrazuje, do czego tak naprawdę jesteśmy zdolni, stojąc tuż nad krawędzią. Porywający, wycieńczający emocjonalnie thriller, który pozbawi Was tchu!
Weronika Trzęsień, @ver.reads
Krzywda i zło kroczą w upiornym tańcu przez pokolenia. Zostawiają za sobą spaloną ziemię ludzkich relacji. Nienarodzona przekracza granice swojego gatunku. Przydryga stawia przed nami piekielnie trudne pytania, a rozrywka jest tylko kurtyną, która potęguje dramaturgię. Czy raz wyrządzone zło skazuje nas na podążanie jego ścieżką? Czy istnieje usprawiedliwienie dla dokonanych krzywd? Do czego posunie się człowiek, by walczyć o życie swoich najbliższych?
Bartosz Soczówka, @bliskiespotkania
Zatrzymująca bicie serca, przyprawiająca o dreszcze i piorunująca na każdej stronie – taka jest nowa Przydryga, którą właśnie trzymasz w dłoniach! Bezapelacyjna królowa mroku powraca z nową książką, by wzbudzać obawy i siać zamęt.
Aleksandra Sobolak, @livremacabre
Nienarodzona oprowadzi Was po głęboko poutykanych sekretach rodzinnych zbudowanych z ludzkich dramatów, które latami tworzyły wokół siebie mrok wnikający w bohaterów. Oni natomiast swą różnorodnością i upiornymi duszami dawkują nam historię, bawiąc się emocjami czytelnika bez najmniejszego wstydu. Do tego wszystkiego bezwględność i miłość, które idąc w parze, pokierują Was do zakończenia rozwalającego Wasze głowy i serca. Ewa stworzyła historię, o której nie zapomnimy!
Aneta Marciniak @amatorka_ksiazek
Projekt okładki: Tomasz Majewski
Redakcja: Małgorzata Burakiewicz
Redaktor prowadzący: Małgorzata Burakiewicz
Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Lilianna Mieszczańska, Barbara Milanowska/Lingventa
Zdjęcie wykorzystane na okładce:
© by Yousef Espanioly on Unsplash
© by Thimo van Leeuwen on Unsplash
© by Annie Spratt on Unsplash
© by Eric Knoll on Unsplash
© by Ewa Przydryga
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2022
ISBN 978-83-287-2254-5
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2022
– fragment –
Dla Marysi
Tak oto dążymy naprzód, kierując łodzie pod prąd, który nieustannie znosi nas w przeszłość.
F. SCOTT FITZGERALD, Wielki Gatsby(przeł. Ariadna Demkowska-Bohdziewicz)
Każdy powinien mieć kogoś, z kim mógłby szczerze pomówić, bo choćby człowiek był nie wiadomo jak dzielny, czasami czuje się bardzo samotny.
ERNEST HEMINGWAY, Komu bije dzwon(przeł. Bronisław Zieliński)
17 lipca 2005
Niebo jest dziś czyste i błękitne, trochę jak topaz, ten jasny kamień, który nosi na piersiach macocha. Nigdy się z nim nie rozstaje. Mrużę oczy i niebo po chwili się zmienia, zlewa z jasnymi cętkami światła. Odwracam głowę i podążam wzrokiem za znikającą między drzewami potężną sylwetką taty. Mamy iść razem do lasu.
Schodzę z ganku. Biało-czarne płytki przypominające szachownicę lśnią w słońcu. Za furtką są stare i wyszczerbione. Ale te lubię najbardziej. Przypominają unoszące się na rzece szare kry. Staję przed pierwszą na jednej nodze, a potem: raz, dwa, trzy, skaczę po swojej własnej ścieżce. Jedna szara kra, druga, kolejna w prawo i na ukos. Z następnym przeskokiem wszystko wokół mnie się chybocze. Nasz dom, wydłużony kremowy prostokąt, faluje razem ze mną i opada. Balustrady przypominają wargi starca, wąskie okna są jak zmrużone ślepia.
– Nina! Gdzie jesteś?! – Tata jest zaniepokojony. Zniknęłam mu z oczu. I ja go nie widzę. Za żywopłotem przesuwa się jego czapka naciągnięta na czubek głowy.
– Idę, już idę! – odpowiadam i skręcam zaraz za ogrodzeniem na leśną ścieżkę.
Z okna na parterze naszego domu dolatuje przyjemny zapach smażonych przez mamę naleśników. Zaciągam się nim. Jak na zawołanie w brzuchu słyszę głośne burczenie. Wyciągam z kieszonki lizaka, odwijam go z papierka i wpycham sobie do ust. Skok na trzy ostatnie kry, a potem już tylko las, chłodny i wilgotny, zupełnie inny niż gorąc, który zostawiam po drugiej stronie płotu.
Wraz z kolejnym podskokiem podryguje także kołczan, który mam zawieszony na plecach. Tato mi go powierzył. Ciężar odpowiedzialności każe mi iść wolniej. Odpowiedzialność – słowo, którego wciąż się uczę. Bądź rozważna – dwa ulubione słowa taty. W kołczanie mam ostre jak brzytwa, ale odpowiednio zabezpieczone groty, aluminiowe promienie, lotki z piórek.
– Powtórz, o czym mówiliśmy – prosi tata stanowczym tonem. Stoi przede mną, przypomina trochę mówiące ludzkim głosem drzewo. Nosi nawet podobne kolory. Zielona bluza z naszywkami, brązowe szorty.
– Tato… – Chyba robię kwaśną minę. Nie lubię, kiedy mi nie ufa. Wyciągam z ust lizaka, zawijam w papierek i wpycham do kieszeni. – Powtarzaliśmy to już ze sto razy… – marudzę, nawijając na lepki palec kosmyk włosów.
Kiedy tata unosi daszek czapki, w jego wzroku widzę błysk podekscytowania. Zawsze taki sam, kiedy idziemy do lasu postrzelać z łuku. Przeglądam się w jego oczach, jak we własnym lustrzanym odbiciu. Mamy takie same oczy, brązowe z zielonymi plamkami.
– To ważne, ważne, żebyś wiedziała, skarbie. – Tato kładzie mi rękę na ramieniu. – Zasady i bezpieczeństwo. Od tego zaczynamy.
Wzdycham z rezygnacją. Nie lubię być przepytywana, przecież wiem, naprawdę ćwiczyliśmy to już wcześniej. Ale odpowiadam posłusznie.
– Nie będę dziś strzelać, pokażesz mi, jak zamocować strzałę, a potem, kiedy ty będziesz strzelać, ja będę obserwować i się uczyć.
– Gdzie wtedy będziesz stała? – Tato czujnie mi się przygląda.
– Obok. Nie będę się ruszać z miejsca – zapewniam.
Kiwa głową z aprobatą. Wiem, że zdałam egzamin. Lubię, kiedy mnie chwali, nawet jeśli nie mówi mi tego wprost. Wsuwam rękę w jego ogromną gorącą dłoń. Ściska ją delikatnie. Kiedy tak idziemy ramię w ramię, wydaje mi się, że ziemia drży, a korzenie sosen skręcają się pod naszymi stopami. Sama też drżę z ekscytacji. W oddali szumi rzeka, potem zupełnie cichnie. Czasem wydaje mi się, że ten las to żywy organizm. Tak stale powtarza tato, który do lasu chodzi znacznie częściej niż ja. Nieraz zostaje w nim aż do ciemnej nocy.
– Słyszałeś? – zwracam się do tatusia.
Odpowiada mi skinieniem głowy. Odwracamy się niemal równocześnie.
W wąskim korytarzu drzew, który zostawiliśmy już za sobą, nie ma nikogo. Tylko podmuch wiatru rozrzucił po ścieżce suche liście. Zaciskam powieki, kiedy znów je otworzę, może ktoś się jednak pojawi. Ktoś, kto nas śledzi.
Za jednym z drzew dostrzegam skrawek koszulki w czarno-białe paski. A więc się nie myliłam. Ale kiedy znów zaciskam powieki i na powrót je otwieram, koszulki już tam nie ma. Hokus-pokus.
Ruszamy więc w dalszą drogę. Ledwo nadążam za tatą, który gwałtownie przyspiesza. Po kilku, a może kilkunastu minutach wąska ścieżka zanika i przechodzi w gęstą darń. To już głębia lasu. „Jego czarne trzewia” – tak mówi czasem tatuś. Przedzieramy się przez kolczaste pnącza, które drapią mi łydki i chwytają za kostki. Wychodzimy na polanę. Jest jak jasna wyspa w tym ciemnym lesie. Na jej skraju w równej linii rosną drzewa, środek jest porośnięty mchem i trawą. Lubię ten zapach. Na wprost, oddalona od nas o kilkanaście metrów, ustawiona jest tarcza. Przypomina mi składający się z trzech kolorów materac do fikołków. Wcześniej stały tu słomiane maty, ale są zbyt słabe dla łuku bloczkowego, który trzyma teraz w rękach tatuś.
– Chodź, zamocujesz pierwszą strzałę – mówi tata z zachętą w głosie. W wysuniętych dłoniach trzyma łuk. Jego czarne ramiona są rozpięte jak skrzydła drapieżnego ptaka. W krzakach, które porastają obrzeża polany, znów coś szeleści. – Poczekaj tutaj – rozkazuje, a sam idzie tam, skąd dobiegał szelest. – Lepiej to sprawdzę – dodaje poważnie.
– Sarna, to była sarna. Zobacz, tato! – Wskazuję sylwetkę umykającą między drzewami.
Tatuś też ją zauważył, odprowadza wzrokiem oddalające się zwierzę. Wtedy zawraca.
– Gotowa, by założyć strzałę? – pyta wreszcie.
Kiwam głową i szybkim ruchem zrzucam z siebie kołczan. To na ten moment czekałam tak niecierpliwie. Ostrożnie wyciągam strzałę, jest długa i zimna w dotyku. Mocuję ją na podstawce i cięciwie. Serce trzepocze mi w piersiach. Wiem, co zaraz się wydarzy. Wiem, że łuk ożyje.
– Mogę przez niego spojrzeć? – Wskazuję na trójkolorowe piny, które są jak czułe oko łuku. To celownik. Tatuś tuż przed oddaniem strzału zawsze przez niego patrzy.
– Nie teraz, córeczko – mówi łagodnie, ale stanowczo. – Jest już naładowany.
Nie protestuję, staję z boku. Tatuś układa się do strzału. Dociąga cięciwę do twarzy i naciska spust. Wtedy spod jego palca wydobywa się cichy świst, który sunie dalej w stronę tarczy. Strzała wpada w żółte centralne pole i rozrywa materiał. Zagnieżdża się w środku. Wyciągam kolejną i, tak samo jak poprzednio, mocuję ją we właściwym miejscu. Strzała znów trafia w sam środek.
– Kiedy będę mogła spróbować sama, tato? – Niecierpliwie przebieram nogami.
– Łuk to niebezpieczna broń. Musisz wiedzieć nie tylko to, jak go trzymać i obsługiwać, ale i jak z nim rozmawiać. Musicie się ze sobą oswoić. Powoli – odpowiada. Potem wsuwa mi nienaładowany łuk w ręce. – Na dziś tylko tyle. Spójrz przez przeziernik. – Wskazuje na niewielki ekranik. Nachyla się nade mną i kieruje moją dłonią. – O, zobacz, idealnie.
Na początku, za sprawą ciężaru łuku, wszystko mi się rozmazuje, a serce bije mi jak szalone. Ale wraz ze słowami zachęty taty stabilizuję dłoń i znów wszystko się wyostrza.
– Podasz mi kolejną? – odzywa się po chwili tato, wskazując kołczan. Oddaję mu łuk i powtarzam tę samą czynność. Załadowany strzałą łuk jest już gotowy do użycia. Ale tym razem coś jest inaczej niż zwykle. Ręka taty lekko drga, wcześniej drgała mu też powieka. Nim tato zdąży ją uspokoić, strzała i tak wypada z łuku z taką jak zawsze ogromną siłą.
Szuuuuu…
Poleciała.
Świst, który tnie powietrze, jest inny, bardziej przypomina jęk, jest bardziej rozpaczliwy, jakby strzała zgubiła właściwą drogę. Zamiast trafić w tarczę, grot odbija się od pnia drzewa, na którym jest zawieszona. W miejscu, gdzie trafia, zostawia po sobie odprysk kory, a strzała leci dalej, w przeciwną stronę. Potem znów słyszę jęk, ale to nie jest jęk strzały. Jęk wyrywał się z czyjegoś gardła. Jakby siłą ktoś wepchnął do środka zaciśniętą pięść i ten jęk z niego wyciągał. Zza drzewa nieopodal tarczy, tam gdzie trafiła strzała, wysuwa się materiał w czarno-białe paski.
Szuuuuuuu…
Tym razem to nie strzała świszczy. Świszczy w mojej głowie. Tato upuszcza łuk. Chyba coś krzyczy.
Dopada miejsca, gdzie widać czarno-białe paski, do sięgającej szarego nieba sosny. Pędzę za nim. Spod pasków wystaje mała dłoń, mniej więcej taka sama, jak moja.
Szuuuuuuu…
Dobiegam do sosny, za którą ukrywa się ta biało-czarna koszulka i rączka, która wije się jak wściekły wąż. Rośnie, wydłuża się, aż wreszcie przechodzi w ciało chłopca z wbitą w jego szyję strzałą. Naszą strzałą. To nie jest zwykły chłopiec – dociera wtedy do mnie.
Znam tę koszulkę z naszytą na niej głową Popeye’a. Widziałam ją nawet dzisiaj, na naszym podwórku, nie dalej niż godzinę temu. Ubrany w nią chłopiec to Franek, mój młodszy kolega ze szkoły. Ale Franek nie jest dziś sobą. Jego nieruchome oczy wpatrują się pusto w twarz mojego taty. Z rozchylonych ust ciurka coś czerwonego, chyba krew. Jego ciało jest wiotkie, jak moja szmaciana lalka.
Franek nie leży już pod drzewem, tylko w ramionach mojego taty, który z całych sił przyciska miejsce, gdzie wbił się grot. Tatuś jest blady, twarz ma spiętą i wykrzywioną, trochę straszną. Twarz Franka jest taka sama. Z jego gardła dobywa się świszczący oddech. Jego rączka już się nie wije, nie stara się wyciągnąć strzały.
Mimo że tatuś mocno uciska ranę, krew wciąż płynie. Przecieka przez palce taty jak sprytny wodospad, który mimo tamy z dłoni i tak znajduje ujście. Chcę cicho spytać, czy aby coś się tam nie poluzowało, tam, w tej ranie, ale to bez sensu, bo grot nadal tkwi przecież w tym swoim przeklętym miejscu. Krew nadal płynie, twarz Franka jeszcze bardziej bieleje, aż zupełnie traci kolor. Wreszcie głowa Popeye’a znika pod powiększającą się plamą czerwieni. Potem znikają pod nią kolejno biało-czarne paski. W końcu wodospad zamienia się w czerwone morze krwi.
– Tatusiu, zrób coś!! On się nie rusza!! Ciągle tylko gubi krew! – słyszę rozchodzący się nad polaną głos. Jest obcy, przypomina wycie dzikiego zwierza. Ale to ja, to jednak ja, to mój własny głos – myślę ze zgrozą. – Tatusiu!!! Uratuj go, proszę. Uratuj Franka!
Las szarzeje, rozmywa się i zupełnie blednie. Wraz z nim bledną tatuś i Franek.
Kiedy otwieram oczy, widzę szarość gęstniejącą nad moją głową. Nadal pachnie lasem. Leżę na czymś, co przypomina ruchome łóżko. Jest miękkie i miłe w dotyku. Raz po raz jasne światło razi mnie w oczy. Za tym światłem stoi młoda kobieta w pomarańczowym uniformie. Ma zatroskaną minę. Kiedy dostrzega, że na nią patrzę, uśmiecha się blado i bardzo smutno.
– A Franek? I tatuś? – pytam ją, bo nagle wszystko sobie przypominam.
Cisza. Nikt mi nie odpowiada. Widzę jeszcze dwóch panów w takich samych jak jej uniformach, którzy poruszają się po polanie jak zjawy, jakby się nad nią unosili.
Jeden z nich coś mówi, ale nie słyszę co, nie wiem, do kogo się zwraca.
Słyszę tylko szum.
Głowa mi pęka.
– Gdzie tatuś? – pytam panią kolejny raz, bardziej niecierpliwie. Ale ona wciąż milczy i tylko chowa się za tym swoim jasnym światłem. Potem znika za zasuwającymi się przed jej twarzą drzwiami, a nade mną pochyla się ktoś inny. W półmroku to tylko wychudła postać bez twarzy. Z jej ust wypadają kolejne słowa zapewnienia, że wszystko będzie dobrze. W żadne z nich nie wierzę.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz