Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Michaela Stanica nieustannie gnębią wyrzuty sumienia. Podczas obławy na łotewskiego gangstera omal nie zginął jego partner i zarazem najbliższy przyjaciel. Na domiar złego ze względów formalnych nie może ścigać wciąż nieuchwytnego bandyty. Musi natomiast udać się do Lund i rozwikłać zagadkę śmierci pewnego bezdomnego. Szybko jednak okazuje się, że sprawa tylko z pozoru wydaje się banalna. Tropy prowadzą Stanica wprost do świata majętnych koniarzy i malowniczej posiadłości pod Lund.
„Zbędni” stanowią drugą część cenionej serii Tony’ego Manieriego o policjancie z Malmö, Michaelu Stanicu. To sugestywna opowieść pełna niespodziewanych zwrotów akcji, a jej zakończenie zaskoczy każdego czytelnika.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 275
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: De onödiga
Przekład z języka szwedzkiego: Karolina Ancerowicz
Copyright © Tony Manieri, 2024
This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2024
Projekt graficzny okładki: Anna Slotorsz
Redakcja: Ewa Penksyk-Kluczkowska
Korekta: Magdalena Justyna Kukian
ISBN 978-91-8076-307-3
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
Odległość między Malmö a Lund jest równa obwodowi Ziemi pomniejszonemu o 18 kilometrów.
1
– Dlaczego dopiero teraz dzwonisz? Cały, kurwa, dzień tu na ciebie czekam. Jakie masz dla mnie zadanie?
– Skontaktuj się z Markiem Jansonem Ritterem i wytłumacz mu, że należałoby uregulować długi wobec mojej organizacji. Najlepiej w ciągu czterdziestu ośmiu godzin. Do tego czasu nie chcę od ciebie ani twoich ludzi słyszeć ani słowa. Szczegóły przekaże ci Kopenhaga.
– Skończył ci się czas, już przecież mówiłem. Musisz to załatwić inaczej.
– Wolałbym, żebyś ty się tym zajął, Avarand.
– Czy ja słyszę groźbę, panie Awadi?
– Cóż za popis spostrzegawczości – odpowiedział lodowato zimny głos. – Zadziwiasz mnie.
– Słuchaj, co ci teraz powiem: od tej chwili sam zajmujesz się swoimi problemami. Mam nowy kontakt, zawodowiec, zupełnie inna liga.
– Rozumiem. Pozwolę więc sobie tylko przekazać, że niefortunnie by wyszło, gdybyś nie wywiązał się z naszej umowy. Byłbym wtedy zmuszony wyciągnąć konsekwencje.
– Daj se siana z tą całą mafijną gadką, Awadi. I proś swojego boga, żebyś mnie już nigdy nie spotkał, bo cię wybebeszę i uduszę twoimi własnymi flakami!
Urmas Avarand się rozłączył, jeszcze raz sprawdził, czy obydwa magazynki są pełne, i szybkim ruchem zasunął zamek nylonowej torby. Z pokoju obok dochodził cichy pomruk rozmów Rosjan, ale gdy otworzył drzwi, ucichli i spojrzeli na niego. Siedzieli nieruchomo i czekali na następny ruch Łotysza. Avarand z uśmiechem przyjrzał się trzem mężczyznom. W ciągu kilku godzin przynajmniej jeden z nich straci życie. A przy dobrych wiatrach wszyscy trzej.
Komisarz Michael Stanic wziął głęboki oddech i oparł czoło o chłodną szybę. Całą wieczność już stał w tej mdło żółtej sali konferencyjnej, czekając, aż zadzwoni telefon. To znaczy telefon Hultquista. Inspektor kazał zablokować wszystkie wyjścia z hotelu, a gdy tylko nastąpi połączenie, do akcji wkroczy grupa policjantów ukrywających się teraz w podziemiu.
Stanic bawił się parą wodną, która skraplała się na szybie, gdy powoli robił wydech. Jeśli tylko wypuszczał powietrze przez nos, wyraźnie widział skaczące w budynku naprzeciwko kobiety. Dostrzegał nawet markę każdego stroju treningowego. Ale jeśli otworzył usta i na zewnątrz wydostało się ciepło, postacie powoli znikały w delikatnej mgle. Przesunął czoło odrobinę w prawo, żeby mieć lepszy widok.
Zadziwiająca jest ta ich pomysłowość, uznał, gdy trenujące kobiety na polecenie instruktorki przerwały ćwiczenia. Prawdopodobnie pragną jedynie trochę lepszej sylwetki, na przykład płaskiego brzucha, a jednak kombinują jak koń pod górę, próbując wymyślić coś nowego i ekscytującego, żeby trening nie był nużący. Albo – nie daj Boże – niemodny. Chwilę później cała ósemka stała w rzędzie, każda kobieta z krótką sztangą w dłoniach. Na kolejny sygnał zaczęły podskakiwać i kucać z wyciągniętymi przed siebie ciężarkami. Zakrawało to na masochizm. Może chociaż muzykę mają dobrą, pomyślał Stanic i odwrócił się od okna.
Kiedy w 1957 roku ukończono budowę kompleksu Spinneriet w centrum Malmö, był to największy budynek całej Skandynawii. Ogromny pięciokondygnacyjny moloch budził spore zainteresowanie – nie tylko ze względu na swój rozmiar. Z zewnątrz był typowym przedstawicielem swojej epoki, na fasadach zamontowano rzędami wielkie prefabrykowane płyty, a poza parterem i tarasami na dachu, ze wszystkich stron wyglądał tak samo. Dla mieszkańców miasta w tamtych czasach musiało to być coś zupełnie nowego, a niewątpliwie najbardziej w oczy rzucały się tarasy. Główny budynek okalała wąska dobudówka, w której mieścił się Hotel Arkaden. Na otwartych przestrzeniach po obu stronach środkowego budynku zasadzono roślinność, która zdążyła się już przeobrazić w wyjątkowo piękne ogrody. Hotel Arkaden nadał nazwę całemu blokowi, a dzięki dużej restauracji i dansingowi stanowił prawdziwe centrum życia towarzyskiego Malmö. Recepcja hotelu znajdowała się na parterze, ale wszystkie 170 pokoi i apartamentów na wyższych poziomach. Dansing już dawno zamknięto, a hotel należał obecnie do międzynarodowej sieci, ale nadal zaliczał się do najpopularniejszych w mieście. Siedem godzin temu zabezpieczono jego cztery sale konferencyjne, pół piętra nad recepcją.
W jednej z nich zebrała się grupa śledcza z Komendy Okręgowej Policji Kryminalnej. Stanic tkwił przy oknie, a pozostałych czterech policjantów siedziało przy wielkim stole konferencyjnym. Hultquist zajął miejsce u jego szczytu i teraz próbował się skupić na porządkowaniu ogromnego stosu wydruków, odręcznych notatek i zwitkach papieru faksowego. Nie da się zaprzeczyć, kawał z niego chłopa, pomyślał Stanic i uśmiechnął się ironicznie, obserwując narastającą irytację inspektora. Ten z pomrukiem niezadowolenia zgarnął wszystkie papiery w kupkę i błyskawicznym ruchem poprawił okulary na nosie. Niezły refleks jak na pięćdziesięciolatka, skonstatował Stanic, siadając na drugim szczycie stołu, naprzeciw swojego szefa.
– Jest jeszcze kawa? – Dahlewid raptem wstał i chwycił za termos. Potrząsnął nim z irytacją i jęknął głośno. – Gdzie podziała się ta baba?
Stanic nie dogadywał się z tym niechlujnym sztokholmczykiem. Od kiedy tylko poznali się kilka lat temu, współpraca im się nie układała. Według Stanica wynikało to z faktu, że Dahlewid zawsze chciał być największym kozakiem wydziału. Wprawdzie był niemal o głowę wyższy, ale obaj wiedzieli, jak rozstrzygnęłoby się starcie między nimi, gdyby kiedykolwiek do niego doszło. Michael Stanic nie był ani szczególnie wysoki, ani muskularny, ale nie było wątpliwości, że twarda z niego sztuka. W zdobyciu ugruntowanej reputacji tak w policji, jak i w miejscowym półświatku nie przeszkadzały też z pewnością jego włoskie korzenie. Dahlewid nie otrzymał żadnej odpowiedzi, więc zdecydowanym krokiem opuścił salę, żeby rozmówić się z panią z obsługi hotelowej.
Stanic potrząsnął głową i napotkał spojrzenie swojego partnera. Malmström uśmiechnął się i przewrócił oczami. Pracowali razem od czterech lat i Stanic naprawdę doceniał towarzystwo swojego inteligentnego kolegi. Mimo że rok wcześniej popełnił poważny błąd w ocenie sytuacji, przez co pomógł dwóm podejrzanym wyjechać z kraju, cieszył się dużym uznaniem szefa. Ze wszystkich członków grupy dochodzeniowej to Malmström był z pewnością obdarzony najbardziej lotnym umysłem i już kilkukrotnie przyczynił się do rozwiązania skomplikowanego śledztwa. Żaden był z niego twardziel, ale to właśnie Stanic cenił w nim najbardziej. W Komendzie Okręgowej Policji Kryminalnej w Malmö pracowało aż za dużo twardzieli.
Piątym mężczyzną w grupie był Bengtsson. Jako jedyny nie skończył jeszcze trzydziestki i pracował z nimi od niedawna. Na swój oryginalny sposób wyglądał, jakby urwał się prosto z lat sześćdziesiątych, z tymi swoimi okularami w grubych oprawkach i zabawnymi krawatami. Bengtsson był zawsze pod krawatem, niezależnie od tego, czy akurat siedzieli w gęstych krzakach w parku, czy mieli odprawę na komendzie. Dziś założył swój ulubiony; zrobiony na szydełku z brązowopomarańczowej włóczki z frędzelkami na dole. Był wyjątkowo brzydki, ale pasował do nylonowej koszuli.
Dahlewid wkroczył do sali z termosem w dłoniach, po czym, podśpiewując, zajął miejsce za stołem i nalał sobie kawy. Hultquist spojrzał na niego i głośno chrząknął. Dahlewid natychmiast przestał nucić. Inspektor zdjął okulary i wstał.
– Dobra. Więc facet nazywa się Urmas Avarand. Urodził się na Łotwie, w mieście Dyneburg niedaleko granicy z Białorusią, ale od najmłodszych lat spędzał dużo czasu w Mińsku. Tam zorganizował sobie przestrzeń na swoją działalność, a w ciągu ostatnich czterech lat stworzył także pokaźną sieć poza granicami kraju, przede wszystkim na Węgrzech, gdzie nawiązał kontakt z Robertem Carringhamem, Irlandczykiem, którego już bardzo dobrze znamy. Zaopatruje połowę Europy Środkowej w fenmetrazynę, znaną tu też pod nazwą Preludin albo po prostu jako luksusowa amfetamina, ponieważ odurza na dłużej. Bardzo popularna wśród młodzieży – dodał z ponurą miną. – Irlandczyk ma na koncie długą serię przestępstw i jest podejrzany między innymi o zabójstwo dwóch młodych osób w Holandii, a do tego ma całe zastępy „autostradowych mrówek” i w ten sposób przemyca papierosy na Wyspy Brytyjskie. Jest śliski jak węgorz i sam nigdy nie został aresztowany. Urmas Avarand dorobił się majątku na dystrybucji narkotyków na swoim terytorium, a teraz rozszerzył asortyment o wszelkiej maści broń palną. Na pierwszy rzut oka wydaje się to raczej zbiegiem okoliczności, gdyż w znanych nam przypadkach chodziło o małe serie o bardzo zróżnicowanym pochodzeniu. Prawdopodobnie zaproponowano mu broń jako zapłatę przy jakiejś większej transakcji, a teraz próbuje bawić się w jednej piaskownicy z dużymi chłopcami z Europy. Jednak na początku tego tygodnia jego ambitne plany pokrzyżował doskonale przeprowadzony nalot fińskiej policji. – Z powrotem założył okulary do czytania i przekartkował raport. – Po szeroko zakrojonych pracach zwiadowczych Finom udało się zatrzymać dostawę trzystu sześćdziesięciu czeskich pistoletów maszynowych Skorpion mod 61. Avarand wysłał transport ciężarówką przez Rosję, a kiedy przekroczyli fińską granicę, tuż za Imatrą złapała ich policja. Skorpion przypomina kałasznikowa, ale jest mniejszy i wygodniejszy w użyciu. – Powiódł wzrokiem po zebranych i kontynuował: – Niestety Avarand umknął i zdołał przedostać się przez Bałtyk, podobno w Sankt Petersburgu wsiadł na pokład niewielkiego statku. W Szwecji prawdopodobnie zadbali o niego sojusznicy, ale ze stolicy nie przyszła jeszcze żadna konkretna informacja. Ani jednego zdjęcia, więc w tym momencie możemy tylko mieć nadzieję, że to właśnie on. – Przerwał na chwilę i westchnął. – Mimo to mają tam pewność, że Avarand zmierza na południe i zatrzymał się u nas, w Malmö… chociaż nie wiem, jak do tego doszli. Ale albo to on, albo ktoś nas nieźle wyrolował. W każdym razie koleś siedzi w pokoju sto czterdzieści trzy, w apartamencie prezydenckim, tutaj, na tarasie, razem z dwoma Rosjanami: Siergiejem Bukinem i Władimirem Eisenbergiem, reketierami ze Sztokholmu. Naprawdę twarde sztuki, jak rozumiem. – Inspektor policji kryminalnej powoli zdjął okulary i starannie wyczyścił je serwetką. – Razem z naszym chłopakiem. Taką mamy nadzieję.
Stanic pochylił się do przodu.
– Kiedy będziemy wiedzieć na pewno?
– Jak tylko zadzwoni telefon. Ruskich jesteśmy pewni, ale Avaranda nie. Jeśli to nie on, sporo osób będzie miało wiele do wyjaśnienia. Chociażby ci ze Sztokholmu – dodał, patrząc surowo na Dahlewida.
Bengtsson stłumił ziewnięcie i zerknął na zegar. Piętnaście po trzeciej i żadnych widoków na lunch. Pogładził się po koszuli na piersi i wystudiowanym ruchem poprawił krawat. Ciężkie życie z tym Hultquistem.
Urmas Avarand był bardzo zirytowany. Nie dość, że ci dwaj estońscy idioci stracili w Finlandii trzydzieści ładunków, to jeszcze teraz utknął na tym szwedzkim zadupiu przez debila Awadiego. Dlaczego, do cholery, zgodził się zostać w Malmö, zamiast ruszyć prosto na południe. Ale teraz już dość. Ani jednego dnia dłużej.
Nie miał zielonego pojęcia, z czego zapłaci teraz Irlandczykowi, ale to musiało poczekać. Wstał energicznie z fotela i podszedł do okna. Naprzeciwko znajdował się dwukondygnacyjny szeregowiec z ogródkami. W jednym z okien panoramicznych zobaczył starszą kobietę, szła, trzymając w ramionach małego pieska. Zatrzymała się na chwilę, pogmerała trochę przy dużej roślinie doniczkowej, a następnie przeszła w inną część mieszkania i zniknęła mu z oczu. Poza tym nikogo nie widział. Siergiej i Władimir przyglądali mu się uważnie. Ci dwaj Rosjanie faktycznie okazali się ogromnie pomocni, mimo że suma ich ilorazów inteligencji nie była wyższa niż rozmiar kołnierzyka Avaranda. Ale wiedzieli, jak w razie konieczności przekonać ludzi do zmiany zdania. Władimirowi udało się nawet sklecić prosty plan ucieczki, gdy spotkali się w Nynäshamn tydzień wcześniej, a po dotarciu do Malmö zdawało się, że policja zgubiła ślad. Teraz jednak zaczął naprawdę się denerwować. Siedzieli w pokoju hotelowym już prawie całą dobę, czekając na telefon od Awadiego, wkrótce miał nadejść sygnał z Kopenhagi, a wtedy to naprawdę najwyższy czas się wynosić. Szwed, który wynajął dla nich pokój, zapewniał, że będą po drugiej stronie Sundu, zanim zapadnie wieczór, ale Avarand od początku miał złe przeczucia. To trwało zdecydowanie za długo. Za oknem jednak niczego nie widział. Odwrócił się do Szweda i w milczeniu zmierzył go wzrokiem. Było coś niesamowicie irytującego w tym blondynie, który teraz gapił się na niego z fotela. Z widocznym brzuszkiem, niemal przezroczystą skórą i rzadkim jasnym wąsem przypominał Łotyszowi albinosa, którego znał w młodości w Mińsku. Szwed, który podobno nazywał się Berne, nie poruszył się ani o milimetr.
– Jesteście głodni? – zapytał w końcu.
Avarand powoli pokręcił głową.
– Nie.
– Bo mogę zamówić coś do pokoju – wyjaśnił Szwed, pokazując kartę z hotelowym menu dwóm Rosjanom siedzącym na sofie obok. Spojrzeli zdziwieni na Avaranda. Angielski nie należał do ich mocnych stron.
Łotysz stał teraz tuż przy Bernem. Szwed zaczął się nerwowo kręcić. Coś było z nim nie tak. Ewidentnie miał kontakt z ludźmi w Kopenhadze, znał wszystkich trzech po imieniu, ale teraz trwało to zdecydowanie za długo. Nabrał ochoty, by zadzwonić na numer mieszkania w Ishøj, ale się powstrzymał. Policja deptała im po piętach, a on był tak głodny, że aż rozbolał go brzuch.
– Ok, Berne. Zamów coś do jedzenia.
Szwed sięgnął po telefon i otworzył menu na szklanym stoliku.
– Na co macie ochotę? Hamburgery? Tartę? Tosty?
Avarand zesztywniał. Czy Szwed nie wydawał się zbyt podekscytowany tym zadaniem? Spojrzał mu prosto w oczy.
– Ja zadzwonię.
– Aha… A myślałem, że nie chcesz…
– Odłóż słuchawkę. Natychmiast.
Rosjanie od razu zorientowali się, że atmosfera zgęstniała. Władimir pochylił się do przodu i poprawił wiatrówkę.
Berne wstał i zaśmiał się.
– Spokojnie, koledzy. Jasne, dzwoń, jeśli chcesz. W końcu to twoje przedstawienie. – Podszedł do okna. Po drodze poklepał Władimira po ramieniu i wyszczerzył zęby. – Spokojnie, towarzyszu.
Avarand dalej śledził go wzrokiem. Szwed nachylił się nad parapetem i zapalił papierosa.
– Ja w każdym razie chciałbym hamburgera.
Avarand kiwnął powoli głową.
– Hamburger. – Zrobił długą przerwę. – Dlaczego nie dzwonią, Berne? Czy zapomniałeś mi o czymś powiedzieć?
Szwed uniósł zaskoczony brwi, ewidentnie go to uraziło.
– Ja o czymś zapomniałem? O co ci chodzi?
– Dlaczego nie dzwonią?
– Nie wiem. – Potrząsnął głową i bezradnie rozłożył ręce. – Wiem tylko, że Duńczyk ma zadzwonić dwie godziny przed odjazdem. Pod hotelem wsiadamy do czarnego vana marki Chevrolet na szwedzkich blachach, a potem jedziemy prosto przez Sund. Twój kontakt spotyka się z nami po drugiej stronie. Na parkingu na Kastrup. To wszystko.
– Na parkingu?
Szwed się wzdrygnął.
– Nie, przepraszam. Chodziło mi o dworzec. – Przejechał ręką przez włosy i niespokojnie się zaśmiał. – Kurwa, też się zrobiłem nerwowy od tego siedzenia. Dworzec. Po lewej stronie.
Avarand przez chwilę się zastanawiał, potem skinął głową w kierunku Rosjan. Rozluźnili się i coś mruknęli. Następnie Łotysz wstał i poszedł do sypialni.
– Okej, Berne. To zjemy już w Danii.
Szwed wziął głęboki oddech i zacisnął powieki. Zrobiło się naprawdę nieprzyjemnie.
W sypialni Avarand wyciągnął z nylonowej torby pistolet maszynowy i szybko przykręcił tłumik. Teraz zaczyna się zabawa.
W szeregowcu na przeciwległym krańcu dachu w tym samym momencie jeden z policjantów podnosił słuchawkę telefonu. Malutka starsza pani ciągle nerwowo kręciła się po kuchni z psem wtulonym w ramiona, mrucząc mu coś do ucha.
– Spokojnie, pani Österberg. Już niedługo koniec. – Odebrano po pierwszym sygnale. – Tu Palm. Właśnie odebrałem wiadomość. To Avarand.
Inspektor Hultquist odłożył słuchawkę i skinął w stronę grupy śledczej.
– Okej, odłóżcie kanapki. Bierzemy się do roboty. I, do cholery, nie zapomnijcie kamizelek.
Stanic i Malmström weszli do windy, a pozostali zeszli po schodach do garażu. Stanic ostatni raz sprawdził pistolet i poprawił kamizelkę taktyczną.
– Pomóż mi z paskiem, Micke.
Stanic stanął za Malmströmem i zapiął grubą taśmę z rzepem, podczas gdy jego partner nacisnął przycisk, wziął głęboki oddech i obserwował zmieniające się czerwone cyfry na panelu między drzwiami windy. Stanic zauważył, że jest spięty.
– Jak się ma Hampus? Dawno go nie widziałem.
Malmström się uśmiechnął.
– Świetnie. Dostałem wczoraj od niego kurczaczka. Sam zrobił go w przedszkolu.
– Skończył już cztery lata?
– Osiemnastego czerwca. Robi się z niego kawał chłopa. Jakiś wielki wyrósł.
– Może czas na kolejnego?
Malmström westchnął i odwrócił wzrok od migających cyfr.
– Może. Nie jestem pewien. Nettan się waha. Nie odpowiada jej moja praca. Wiesz, standard.
Stanic kiwnął głową. Standard. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, Malmströmowi zostanie niecały rok do zakończenia szkolenia, a potem może ubiegać się o jedną z posad administracyjnych. I nie narażać się już na niebezpieczeństwa. Zostanie pewnie doskonałym szefem, ale to nie miało znaczenia. Stanic będzie za nim bardzo tęsknił.
– Typowe. – Malmström wrócił do gapienia się na migające znaki.
– Co masz na myśli?
– Jeszcze jedna winda jedzie w dół. Chyba środkowa.
Chwilę później otworzyły się metalowe drzwi po lewej stronie. Stanic stał z boku za swoim partnerem i nie zauważył zagrożenia, aż zrobiło się za późno. Z wnętrza windy dobiegła krótka seria strzałów, Malmström poleciał do tyłu i uderzył w ścianę. Stanic wyciągnął pistolet i oddał dwa strzały, jednocześnie rzucając się w bok. Lustro w windzie eksplodowało odłamkami szkła za Władimirem Eisenbergiem, który upadł ciężko na podłogę, obficie krwawiąc. Drzwi zaczęły powoli się zamykać, a Stanic z trudem wyciągnął nieprzytomnego Rosjanina. Broń została w windzie, która kontynuowała swoją drogę w dół.
Potem dostrzegł Malmströma. Siedział przy ścianie z opuszczonymi ramionami, ciężko oddychając szeroko otwartymi ustami. Podłoga pod nim szybko pokrywała się czerwienią. Stanic zauważył, że jego partner został trafiony w lewe udo.
– Malmström! Kurwa mać! – Stanic z trudem podszedł do przyjaciela i delikatnie położył go na zimnej kamiennej podłodze. – Powiedz coś! Gdzie cię boli?!
Malmström poruszył wolno ustami, ale nie wymówił ani słowa. Stanic wyciągnął krótkofalówkę.
– Hultquist! Malmström został trafiony! Strasznie krwawi! Tamten skurwysyn schował się w windzie!
Najpierw usłyszał trzaski w odbiorniku, a po chwili przełożony odpowiedział:
– Wezwij karetkę. Zaraz tam będę!
Oczy zapiekły Stanica od kropel potu, a wzrok mu zmętniał, gdy wybierał numer.
– Halo! Postrzelony policjant w Hotelu Garden! Silne krwawienie z uda! Przyjedźcie jak najszybciej!
Gorączkowo potarł sobie twarz i pochylił się nad Malmströmem.
– Nie denerwuj się, przyjacielu. Wszystko będzie dobrze. Karetka już jedzie.
Malmström oddychał ciężko i zdawał się tracić przytomność. Stanic zrzucił kamizelkę i zdjął swój gruby sweter. Zwinął go w kulkę i delikatnie podłożył pod głowę partnera. Wtedy dostrzegł, że spodnie kolegi są całkowicie przesiąknięte krwią. Wstał i przebiegł w dół wąskimi schodami prowadzącymi do wejścia. Po drodze spotkał recepcjonistkę, która na widok policjanta podskoczyła z przerażenia w bok.
– C-co się stało…? Słyszałam…
– Apteczka! Szybko!
Recepcjonistka wskazała na otwarte drzwi do biura, a Stanic ściągnął ze ściany zielony plastikowy pojemnik. Chwilę później był już na górze przy dwóch rannych mężczyznach i wysypywał zawartość pudełka na podłogę. Chwycił za gruby zwój bandaży i kucnął obok kolegi. Ten wciąż krwawił obficie, więc Stanic delikatnie podniósł jego nogę, aby założyć opatrunek jak najbliżej rany. W tym samym momencie Hultquist wbiegł po schodach z wyciągniętą bronią.
– Stanic! Co z nim?
– Źle! Cholernie krwawi! Gdzie jest karetka? – Stanic był tak wściekły, że się trząsł, ledwo zdołał zawiązać supeł na śliskiej tkaninie opatrunkowej.
Hultquist oparł się na kolanach i położył dłoń na czole Malmströma.
– Zlany zimnym potem. Gdzie go trafili?
– W nogę. Udo, chyba. Skurwysyn nas zaskoczył.
Hultquist podszedł do Rosjanina i sprawdził puls na tętnicy szyjnej.
– Eisenberg. Nie żyje. Kto strzelał?
– Ja.
Gdy karetka pojawiła się kilka minut później, Malmström był nadal przytomny. Kobieta po trzydziestce odepchnęła Stanica i razem z ratownikiem medycznym badała rannego. Drugi ratownik stwierdził, że Rosjanina nie da się już uratować.
– Krwotok tętniczy. Podaję kroplówkę. – Ratowniczka sprawnie wbiła igłę w grzbiet lewej dłoni Malmströma, podczas gdy ratownik podał jej mocny bandaż. Przecięła gazowy opatrunek Stanica i rozdarła tkaninę spodni. Strumień krwi tryskał z dziury po kuli, a ona szybkimi ruchami zawiązywała porządny opatrunek.
– Przeżyje? – Głos Stanica był ledwo słyszalny.
Kobieta zerknęła na niego znad opatrunku.
– Miejmy nadzieję. Stracił dużo krwi. – Podała mu torebkę z kroplówką. – Trzymaj. Tylko wysoko.
– Pojadę z nim do szpitala. To… była moja wina.
Widziała cierpienie Stanica. Podniosła się.
– Jakoś nie chce mi się w to wierzyć. No, jedziemy.
Karetka gwałtownie skręciła w szeroką ulicę Amiralsgatan, a kierowca połączył się z intensywną terapią.
– Najwyższy priorytet. Rana postrzałowa. Prawdopodobnie krwotok z tętnicy udowej. Stan pacjenta się pogarsza. – Odwrócił się i spytał: – Ciśnienie krwi?
Ratowniczka jeszcze raz sprawdziła wartości.
– Ledwie siedemdziesiąt na sto. Tachykardia… Pacjent nieprzytomny.
Kierowca powtórzył wartości do nadajnika, jednocześnie gwałtownie skręcając w Bergsgatan. Stanic siedział tuż przy Malmströmie i mocno ściskał opatrunek. Serce biło mu w gardle, a patrząc na nieprzytomnego przyjaciela, miał wrażenie, że to wszystko to koszmarny sen.
– Stanic! Noga wysoko, nie zapominaj! – rozkazała pielęgniarka.
– To co powiedziałaś? Co to znaczy W porządku z nim? – Przez dźwięk syren mężczyzna ledwo słyszał swój głos.
– Ciśnienie krwi jest bardzo niskie. Puls też. Trzymamy kciuki. – Zdobyła się na blady uśmiech, ale jednocześnie przyznała, że ciśnienie systematycznie spada. Zaraz potem ambulans ostro zahamował przed oddziałem ratunkowym. Otwarto tylne drzwi, a Stanic wyskoczył z pojazdu.
Kiedy wwieźli Malmströma do środka, podszedł do nich lekarz, zatrzymał ich w pół ruchu i natychmiast zaczął ciąć nogawki rannego policjanta. Opatrunek był całkowicie przesiąknięty, a kiedy lekarz go uniósł, krew nie przestawała cieknąć.
– Arteria femoralis. Wezwijcie Enerotha. Siostro, proszę intubować. Zabieramy go od razu! – Pielęgniarka pobiegła do recepcji, żeby zadzwonić, podczas gdy inni w pośpiechu przewieźli Malmströma do sali operacyjnej. Stanic zdążył dostrzec, jak pielęgniarka wsuwa plastikową rurkę od respiratora w gardło przyjaciela, zanim zamknięto drzwi.
Potem zrobiło się cicho. Podszedł do niego pielęgniarz.
– A pan w jakim jest stanie?
– Co? Dobrze. To znaczy…
– Ma pan krew na ubraniach. Jest pan ranny?
Stanic zdziwiony spojrzał na swoją koszulkę i zobaczył, że jest cała we krwi.
– Nie… to… – Wskazał w kierunku sali operacyjnej.
Młodszy mężczyzna szeroko się uśmiechnął i poklepał go po ramieniu.
– Proszę na razie usiąść. Partner jest w dobrych rękach. Doktor Eneroth to nasz najlepszy chirurg naczyniowy – oświadczył i udał się w kierunku recepcji. W połowie drogi wyciągnął rękę i wskazał toalety. – Tam może się pan umyć.
W tym samym momencie otwarto drzwi do pokoju 143 w Hotelu Garden.
– Policja! – wrzasnął Dahlewid, a sekundę później rozbito szyby dwóch okien apartamentu. Wpadło przez nie dwóch policjantów z oddziału specjalnego, zeskoczywszy wcześniej z szerokiego tarasu. Szybko przeszukali wszystkie pomieszczenia.
– Czysto! – zameldowano.
Dahlewid wszedł z bronią w gotowości. W apartamencie znaleźli tylko jednego mężczyznę. Na fotelu najbliżej drzwi siedział nieruchomo Berne Åkesson. Gdy Dahlewid nachylił się nad nim, dostrzegł w czole dziurę po kuli. Wziął głęboki oddech. Podniósł krótkofalówkę. – Tu Dahlewid. Åkesson nie żyje. Avarand zniknął.
Gunnar Hultquist nie mógł uwierzyć własnym uszom. Dwóch jego ludzi postrzelono praktycznie w tej samej chwili. Uderzył pięścią w samochód obok siebie, tak że przez garaż poniosło się echo. A gdzie jest ten pieprzony Avarand?
Bengtsson podskoczył, wystraszony hałasem, i spojrzał z niepokojem w stronę Hultquista.
– Co się stało?
– Berne Åkesson nie żyje. A Avarand zniknął.
– O nie! To niemożliwe.
Szef śledztwa kontynuował rozmowę.
– Ostrożnie zejdźcie na dół. Jesteśmy na poziomie trzecim. Wysyłam stąd Bengtssona z grupą. Pilnujemy wszystkich wind. Bez odbioru.
Wcisnął odbiornik w kieszeń kamizelki i zawołał czterech policjantów, którzy stali przy wyjściach z zachodniej strony budynku.
– Berne Åkesson, niektórzy z was go znali. Nie żyje.
Jeden z policjantów wzdrygnął się z zaskoczenia.
– Åkesson? Nie żyje?
– Niestety. Teraz bardzo uważajcie. Sprawcy są jeszcze w budynku. Prawdopodobnie spróbują wydostać się przez garaż. Bengtsson!
Młody komisarz podbiegł w pośpiechu.
– Wasza piątka idźcie w górę, piętro po piętrze. Dahlewid przyjdzie z góry z jeszcze czterema ludźmi. Tylko ostrożnie. Nie chcemy więcej martwych policjantów.
Inspektor Hultquist przez chwilę wiódł wzrokiem za podwładnymi, po czym zszedł na parter przez garaż. Spotkał patrol na Studentgatan.
– Inspektorze. Znaleźliśmy to w jednej z wind. – Policjant wyciągnął niewielki pistolet maszynowy. – TEC-9. Amerykański.
Hultquist kiwnął głową.
– Dobrze. Schowaj go i miej oczy dookoła głowy. Sprawca nadal jest na wolności. – Przeszedł pod blokadami i stanął na podwyższonym chodniku. Telefon Stanica ciągle nie odpowiadał. Pewnie jak zwykle zapomniał go włączyć. Zadzwonił więc na komendę.
– Tu Hultquist. Alarm strefowy. Postrzelono policjanta. Zamknijcie wszystkie drogi ewakuacji. Most, katamarany, poduszkowce, samoloty. Pełen zestaw.
Urmas Avarand siedział skulony na podłodze pod oknem niewielkiego pokoju hotelowego. Dwukrotnie słyszał policjantów przebiegających korytarzem po drugiej stronie drzwi. Sądząc po tonie ich głosów, musiało wydarzyć się coś poważnego. Prawdopodobnie znaleźli już swojego kolegę tajniaka, a może nawet złapali Eisenberga, co oznaczało, że czasu jest mało. Przechodząc za drugim razem, kierowali się w stronę głównych wind, a w ciągu ostatnich kilku minut nie dochodziły go żadne dźwięki. Pewnie mieli pełne ręce roboty z Bukinem, pomyślał z uśmiechem. Idiota zgodził się zejść po schodach pod pretekstem, że lepiej się rozdzielić. Siedzieli w małym jednoosobowym pokoju na drugim końcu budynku i z miejsca opracowali plan ucieczki. Avarand, widząc tłustego Rosjanina gramolącego się przez okno na dziedziniec, nie mógł powstrzymać śmiechu. Podczas krótkiego biegu przez ogród ziołowy do oszklonej klatki schodowej musiało go zobaczyć co najmniej pięćdziesiąt osób. Chwilę później Avarand uchylił drzwi na korytarz, rozejrzał się i stwierdził, że jest tam pusto.
Szybko i bezgłośnie dostał się na drugi koniec długiego przejścia i kucnął. Czysto. Za rogiem dostrzegł windę towarową. Chwilę później stał już w niewielkim zagłębieniu tuż przy drzwiach. Na dźwięk sygnału aż się wzdrygnął, ale kabina była pusta. Pośpiesznie wślizgnął się do środka i wcisnął guzik poziomu drugiego. Uśmiechnął się w zadowoleniu, obserwując zamykające się drzwi. Myślał o zwłokach Szweda w apartamencie. Przynajmniej jedną rzecz zrobił dzisiaj dobrze. Kabina zatrzymała się gwałtownie, uderzyło go chłodne powietrze z garażu. Nie dostrzegał żadnych ruchów. Avarand ostrożnie wyszedł z windy i nagle upadł na ziemię jak długi.
– O, Boże! Przepraszam. Nie widziałem pana.
Łotysz błyskawicznie się podniósł i wycelował broń w twarz nieznajomego.
– C-co… Ja niechcący. Nie wiedziałem… – Mężczyzna podniósł ręce w powietrze, zataczając się w tył, aż oparł się o ścianę. Zaraz zacznie płakać.
– Twój samochód. Gdzie jest?
Gdy nieznajomy powoli zdawał sobie sprawę, że ma szansę przeżyć ten incydent, wyciągnął kluczyki z kieszeni marynarki i wskazał niebieskie audi. Avarand wziął kluczyki i machnął pistoletem w stronę windy. Mężczyzna wbiegł zgięty w pół do środka, a gdy drzwi zaczęły się zamykać, opadł na podłogę jak suflet, zanosząc się łzami. Łotysz nie mógł uwierzyć własnym oczom. Owszem, słyszał, że Skandynawowie są tchórzliwi, ale to chyba rekord świata. W garażu nie było poza tym żywej duszy, więc po chwili przekręcił kluczyk w stacyjce.
Zanim drzwi sali operacyjnej otworzyły się w końcu po prawie dwóch godzinach, Stanic stał nieruchomo przy wielkim oknie tak długo, że zdrętwiała mu prawa ręka. Teraz było już spokojniej. Godzinę wcześniej pojawiło się dwóch dziennikarzy i już od progu zaczęli zadawać mnóstwo irytujących pytań. Stanicowi w końcu udało się ich spławić informacją o konferencji prasowej na komisariacie następnego dnia rano. Obaj dobrze znali Stanica, wiedzieli więc, że nic z niego nie wyduszą, najwyżej im się oberwie, więc zadowolili się tym, co dostali.
Zaczęło się ściemniać, a zza okna słychać było śpiewającą głośno kuropatwę. Drgnął, gdy piękną ptasią pieśń przerwał stukot chodaków na kamiennej podłodze. Podszedł go niego pięćdziesięcioletni lekarz, jednocześnie zdejmując z twarzy białą maseczkę chirurgiczną. Wyciągnął rękę i się przedstawił.
– Håkan Eneroth, witam. Przeprowadziliśmy operację pańskiego współpracownika i wygląda na to, że na razie niebezpieczeństwo minęło.
– Na razie?
Eneroth wskazał Stanicowi sofę w poczekalni.
– Tak. Udało nam się zatrzymać krwawienie z tętnicy udowej, a to było kluczowe. Pozostałe rany postrzałowe nie są tak groźne.
Policjant nie krył zdziwienia.
– Czyli trafiło go więcej kul?
Lekarz kiwnął głową.
– Aż trzy, mój drogi. Jedna utknęła w kości udowej, druga przebiła nogę tuż nad kolanem. Żadna nie spowodowało poważniejszych obrażeń. Ale wygląda na to, że uratowała go kamizelka kuloodporna. Znaleźliśmy w niej jeszcze jedną kulę. Na środku klatki piersiowej. – Zamilkł na chwilę, podczas gdy Stanic przyswajał tę wiadomość. – Jak jednak mówiłem, bezpośrednie zagrożenie minęło. Teraz musimy zabrać go na badanie rentgenowskie i sprawdzić, gdzie dokładnie znajduje się kula, która uszkodziła pachwinę.
Stanic podniósł wzrok.
– Nie znaleźliście jej jeszcze?
Eneroth powoli pokręcił głową.
– Niestety, wygląda na to, że znajduje się w jelitach.
– Czy to poważne?
– Tak, to poważne. Dolna część brzucha jest bardzo napięta. Wskazuje to na obecność gazów w jamie brzusznej. Ale dowiemy się więcej po CT.
Stanic spojrzał pytającym wzrokiem.
– Tomografia – wyjaśnił lekarz, podnosząc się. – Może skontaktujemy się z panem telefonicznie?
– Poczekam tutaj.
– To może trochę potrwać.
– Będę czekać.
Eneroth uśmiechnął się.
– Kontaktował się pan z rodziną?
Stanic wstał z kanapy. Annette. Jak mógł o tym zapomnieć?
– Zaraz się tym zajmę.
– Okej. Muszę lecieć. Na razie.
Stanic wyciągnął z etui telefon komórkowy i włączył go. Miał sześć nieodebranych połączeń. Teraz to bez znaczenia. Najpierw musiał wykonać najtrudniejsze połączenie w swoim trzydziestotrzyletnim życiu.
Minęło dziesięć minut, zanim zebrał się na odwagę. Początkowo sądził, że zapomniał numeru, ale nie miał takiego szczęścia. Odebrała po pierwszym sygnale, mimo że było już po dziewiątej. Może Hampus zdążył zasnąć. Może coś przeczuwała.
– Annette? Tu Michael Stanic.
– Co się stało? Gdzie jest Torbjörn? – W jej głosie słyszał troskę.
– Jest… – Kompletnie zaschło mu w gardle, a słowa nie chciały przejść mu przez usta. – Jest tutaj. Na oddziale intensywnej terapii.
– O, Boże! To nie może być prawda!
– Nie, Annette! To nie tak… To znaczy, jest w porządku. Chociaż…
– Zaraz będę!
Rozłączyła się, a Stanic przez dłuższy czas siedział nieruchomo, patrząc na telefon w dłoni, który zaraz zadzwonił. Mężczyzna wzdrygnął się od tego okropnego sygnału.
– Halo? Annette?
Po drugiej stronie kaszlnął Hultquist.
– To ty, Stanic?
– A, tak, tak. Myślałem…
– Jak z nim?
Stanic wstał i podszedł do okna.
– Teraz śpi, ale lekarze twierdzą, że wydobrzeje. Trafiły go cztery kule. Kamizelka była ratunkiem, ale jedna z pozostałych trafiła niestety w czułe miejsce. Przeszła przez pachwinę.
– Operowali go?
– Tak. Raz. Pewnie czeka go jeszcze jeden zabieg. Nie znaleźli pocisku.
– Kurwa mać. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze.
– Macie go?
– Jeszcze nie. Ale to kwestia czasu. – Szef grupy śledczej wziął głęboki oddech. – Zastrzelił Åkessona.
Stanic zadarł głowę do tyłu i z wściekłością złapał się za włosy.
– Co za skurwysyn! Jak tylko go dorwę…
– Lepiej zostań z Malmströmem. Będzie cię potrzebował, gdy się obudzi.
– Ale jego żona może przyjść w każdej chwili, a wtedy lepiej…
Hultquist znowu mu przerwał. Był oazą spokoju, a kiedy mówił, Stanic zrozumiał, że dalsza dyskusja nie ma sensu.
– Nią też się zajmij. Na pewno ma wiele pytań, na które tylko ty możesz jej odpowiedzieć. Mam tu dość ludzi, więc nie martw się o Avaranda. Zaraz go dopadniemy.
Hultquist miał rzecz jasna rację. Ale na samą myśl o wyjaśnieniu Annette, dlaczego dopuścił, by jej mąż został postrzelony na jego oczach, Stanicowi zakręciło się w głowie. Malmström był przecież jego najlepszym przyjacielem. A teraz leżał tutaj, poważnie ranny, być może umierający.
– Dobrze. Zadzwoń, jeśli coś się stanie.
– Ty też. I nie wyłączaj telefonu.
Stanic wszedł do łazienki i puścił w kranie zimną wodę. Oparł się całym ciężarem o zlew i wbił spojrzenie w lustro. Oczy miał przekrwione i nagle poczuł, jak okropnie jest zmęczony. Gdy wziął głęboki oddech, pojawiły się łzy. Całe jego ciało wypełniło niewysłowione cierpienie i gdyby nie trzymał się mocno umywalki zsunąłby się na podłogę. Jak mógł do tego wszystkiego dopuścić?
Pochylił się nisko i włożył głowę pod strumień lodowatej wody. Ochlapał całą łazienkę, poczuł też, że woda spływa mu po plecach. Pod wpływem szoku trochę wybudził się z letargu i zaczął myć ręce śmierdzącym mydłem w proszku. Dziesięć minut później stał przed wejściem i palił papierosa.
Ona zaraz się tu pojawi.
Powietrze było świeże i rześkie, a chudy mężczyzna cieszył się przyjemnym wieczornym spacerem przez Hyphoffslyckan, znane wśród okolicznych mieszkańców również jako Miasto Profesorów. Ekskluzywna dzielnica domów jednorodzinnych, tuż na wschód od ścisłego centrum Lund powstała w ciągu czterdziestu lat na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku i w zasadzie uniknęła inwazji masowych inwestycji lat sześćdziesiątych, postępowych architektów i innowatorów z ratusza. Dzielnica była od początku zamieszkana przez akademicką elitę uniwersytetu, dopiero w ostatnich dziesięcioleciach zwyczajnym ludziom pozwolono na wstęp do tego świata. Ulice okalały wspaniałe budowle w stylu secesyjnym, włoskiego renesansu, neogotyku i barokowej architektury dworskiej, a z każdą z nich związana była jakaś fantastyczna historia. Miasto Profesorów naprawdę go zachwycało. Mężczyzna zatrzymał się na chwilę przy ulicy Finngatan i uśmiechnięty spojrzał w kierunku wspaniałego domostwa profesora Cednera w angielskim stylu tudorskim. Wysoka biała willa z dumnie prezentującym się dachem mansardowym przywoływała radosne wspomnienia z dzieciństwa. Jako dziecko bawił się często w bujnym ogrodzie na tyłach podczas licznych przyjęć, na których zawsze obowiązywały suknie wieczorowe albo fraki, a w salonie do późnej nocy tańczono wykwintnego poloneza i menueta. Profesor był dobrym znajomym ojca mężczyzny, a kilka razy w willi Cednera odbywały się też spotkania „stowarzyszenia”. Oczywiście dzieci nie miały o nich nic wiedzieć.
Wtedy życie było jeszcze proste. Łatwo było przypodobać się dorosłym, wszyscy kochali przecież posłusznego chłopca o doskonałych manierach. W młodości dwukrotnie doznał nawet zaszczytu otwarcia styczniowego balu, i wspomina do dzisiaj, jak niezmiernie był z tego dumny. Chociaż minęło od tego czasu prawie sześć dekad, najlepiej pamięta pierwszy bal, miał wtedy ledwie czternaście lat. O wpół do czwartej rano, gdy za oknem budziły się kosy, popijał z majorem Fehrnstedtem drinki w kuchni i po raz pierwszy w życiu traktowano go jak dorosłego. Jak równego sobie. Był wtedy wysoki i dobrze zbudowany, więc major mógł sądzić, że jest starszy.
– Nie jesteś na pewno jednym z tych marksistów kulturowych, chłopcze? – zapytał major z krzywym uśmiechem. Mężczyzna pamiętał, jak zrobił się purpurowy na twarzy, a major śmiał się do rozpuku, kiedy on zaprzeczał oskarżeniom tak mocnymi słowami, na jakie tylko mógł się zdobyć. Jego ojciec często czytał mu na głos fragmenty z czasopisma studenckiego „Lundagård” i narzekał na dzisiejszą młodzież. Teraz naprawdę się zapalił i przeklinał tych wszystkich nieszczęsnych akademików, którzy podczas trwającej wojny światowej zajmowali się politycznymi gierkami zamiast skupiać się na ważniejszych sprawach.
Jak pamiętał, major śmiał się do łez, ale do dziś nie był pewien, czy to przez upojenie alkoholowe, czy dlatego, że żarliwa młodzieńcza przemowa brzmiała komicznie.
– To fascynujące móc posłuchać młodego człowieka o tak silnych przekonaniach. Pamiętaj tylko, że koniec końców liczy się jedno: twoja pozycja. Jeśli uda ci się coś osiągnąć w społeczeństwie, to nie ma żadnego znaczenia, co tam populiści wygadują w parlamencie. Twoim celem powinno być to, co wybrał twój ojciec: wolność, a gdy go zrealizujesz, na pewno znajdzie się dla ciebie odpowiednie miejsce w naszym skromnym stowarzyszeniu, mój drogi.
Odpowiednie miejsce. Mężczyźnie zrobiło się ciepło w środku, gdy przypomniał sobie słowa majora. Wtedy oczywiście chodził jeszcze do szkoły średniej, ale cel był dla niego jasny. Niektórzy członkowie stowarzyszenia osiągnęli wiek podeszły, więc on za kilka lat dołączy do szeregów, a potem nikt go już nie zatrzyma. Ojciec na pewno będzie dumny. Pełen oczekiwań młodzieniec chadzał na spacery przed siedzibą Stowarzyszenia Akademików i z zaciekawieniem przyglądał się studentom, którzy wchodzili tam na fascynujące dyskusje lub relaksującą partię gier planszowych. Wkrótce nadejdzie jego czas, wkrótce znajdzie się w centrum wydarzeń, a wtedy będą musieli zwrócić na niego uwagę – nie z powodu jego wzrostu i okazałej muskulatury, ale dlatego, że jest niezwyciężony.
Po kilku latach wszystko oczywiście się zmieniło. Bardzo się zmieniło. Ale mężczyzna nigdy nie zapomni tej rozmowy z majorem. Pomimo tego, co stało się z ukochanym ojcem. Pomimo tego, że tylu nadal zaliczało go do zbędnych.
Przerwał nieprzyjemne rozmyślania i poszedł dalej, pogwizdując cichutko, w kierunku centrum miasta. W końcu nadrobił zaległości. Minęło wiele lat, wiele niewyobrażalnie bolesnych lat. Ale już niedługo stanie się jednym z nich. To kwestia dni, może nawet godzin. Potem nawet Protektor nie będzie mógł odmówić mu wstępu. Zanim przekroczył ulicę Biskopsgatan, rzucił ostatnie spojrzenie na piękny budynek.
– Dobrze wiem, kto należy do Zbędnych. – Chudy mężczyzna delektował się smakiem tych słów, i z uśmiechem zdecydowanym krokiem wszedł na jezdnię.
Gdy Stanic zamknął za sobą drzwi wejściowe, był tak zmęczony, że kręciło mu się w głowie. Skierował się od razu do sypialni i rzucił kurtkę na podłogę w przedpokoju. Doktor Eneroth wyszedł z sali operacyjnej zaraz przed przybyciem Annette Malmström, więc na szczęście nie musiał przebywać z nią sam na sam. Druga operacja również przebiegła pomyślnie, ale lekarze obawiali się, że obrażenia jamy brzusznej są poważne. Kula podziurawiła też jelito grube, na szczęście jednak zatrzymała się przed kręgosłupem. Niemniej nie było pewności, że zagrożenie minęło, na to trzeba było poczekać kilka dni. Istniało ryzyko powikłań, Malmströma trzymano w śpiączce, więc Stanic nie miał co tam siedzieć. Do tego na miejscu była już Annette. Gdy zaczęła wypytywać lekarza, Stanic skorzystał z okazji, aby się ulotnić pod pretekstem czekającej go pracy. Eneroth skinął mu głową, uśmiechając się ostrożnie. Annette zachowała kamienną twarz.
W samochodzie znów popłynęły mu łzy, a gdy teraz leżał w pełnym ubraniu na łóżku, czuł się zupełnie pusty w środku. To był z pewnością najgorszy dzień jego życia, a mimo straszliwego zmęczenia nie mógł zasnąć. Raz za razem przeżywał straszliwe sceny z hotelu. Dlaczego nie był bardziej uważny? Dlaczego nie przewidział, że coś takiego może się zdarzyć? Jedynym powodem, dla którego w ogóle tam się znajdowali, byli obecni na miejscu uzbrojeni przestępcy. Jak można być tak lekkomyślnym? I dlaczego stał za Malmströmem? Przecież należy chronić swoich przyjaciół? Chwycił poduszkę, mocno przycisnął ją do twarzy i krzyczał tak głośno i długo, aż zaczęło mu migotać przed oczami.
Było już po czwartej, gdy wreszcie odpłynął w sen.
2
W niewielkim parku tuż przy dworcu kolejowym w Lund poirytowany student w ostatniej chwili uniknął zderzenia z bezdomnym. Młodzieniec nie przestawał pedałować na skrzypiącym rowerze, śpieszył się zapewne na wykład, ale udało mu się jeszcze wykrzyczeć krytyczną opinię na temat braku zasadności istnienia alkoholików i lumpów. Jovan Schmid nie zrozumiał z niej ani jednego słowa. Miał trudności z przełknięciem śliny. Zataczał się w kierunku drewnianej ławki, ale chybił celu i runął na ziemię. Od kilku dni czuł się okropnie i marzł jak pies, pomimo łagodnej pogody tej wiosny.
Musiałem się przeziębić, pomyślał, podciągając kolana pod brodę. Ostatni raz piję u niej. Pieprzona Dama Pik. Jest nienormalna, pomyślał i próbował splunąć. Kiedy niezdarnie sięgał do kieszeni, żeby wyciągnąć tytoń do żucia, spostrzegł, że znów się posikał. Kurwa mać. Pudełko całkowicie przemokło. Cały dzień będzie schnąć. Słowo daję, wyważę drzwi na Grönegatan i uduszę tę dziwkę. Żebym tylko pozbył się tej guli w gardle. Jest suche jak pieprz. Ledwo oddycham.
Chwycił za oparcie ławki, ale podniósł się zaledwie o kilka centymetrów. Wisiał tak przez minutę i desperacko łykał powietrze. Pierdolona… Dama… Pik.
W końcu udało mu się stanąć na nogi i wycharczeć kawał gila. Plwociny przeleciały pół metra nad głową zaniepokojonego pudelka, który właśnie przechodził obok podczas swojego codziennego porannego spaceru. Starsza pani na drugim końcu smyczy jęknęła z przerażenia i natychmiast zaczęła wypatrywać policji. Schmid poprawił spodnie i splunął jeszcze raz. Teraz nie poleciało tak daleko, wydzielina wylądowała na jego piersiach. Kobieta wycofała się, uciekając od tego widowiska. Wyglądała, jakby miała zaraz zwymiotować, ale Jovan tylko się uśmiechnął, od razu zrobiło mu się lepiej. Pimpek z kolei szczekał jak szalony, kiedy kudłaty mężczyzna pokazał żółte zęby.
Gdy starszą kobietą w końcu zaopiekował się dystyngowany mężczyzna, który właśnie opuszczał Grand Hotel w wełnianym garniturze i nieskazitelnej muszce, Schmid już wędrował chwiejnym krokiem pod wiaduktem kolejowym, zamierzając raz na zawsze rozliczyć się z Damą Pik. Słowo daję, tym razem nie wymiga się machaniem cyckami. Ta suka nie sprzeda już ani butelki bimbru, jak mi Bóg miły, mamrotał pod nosem i szerokim krokiem kowboja sunął w kierunku Gasverksgatan.
Stanic obudził się z na dźwięk radiobudzika. Zrzucił go na podłogę i szukał ręką czegoś, by przykryć głowę. Nic. Dziarska kobieta w porannym programie beztrosko śmiała się z własnych słabych dowcipów, a w mężczyźnie na nowo wzbierał gniew. Z ogromnym wysiłkiem wychylił się za krawędź łóżka i w końcu wcisnął przycisk, który wyłączył gadaninę. Powoli i z wysiłkiem zmienił pozycję i usiadł na podłodze obok łóżka. Koszulka przesiąknęła potem i stawiała opór, gdy próbował zdjąć ją przez głowę. Wdrapał się z powrotem na łóżko i ułożył się wygodnie. Co za okropna noc. Koszmary go prześladowały, a ostatnim, co zapamiętał, były dziwaczne sceny z pogrzebu Malmströma. Annette i Hampus stali tyłem do niego, nad grobem i spoglądali w dół. Cmentarz poza tym był całkowicie opustoszały, tylko te dwie czarno ubrane postaci przy ciemnej dziurze. Gdy Stanic ostrożnie się zbliżył, obie się odwróciły i spojrzały na niego. Ku jego wielkiemu zdziwieniu Annette uśmiechała się łagodnie. Ale największy szok przyszedł, gdy spojrzał na chłopca. Hampus miał ledwo cztery lata, ale jego twarz przerażała Stanica. To był Malmström. Syn miał twarz ojca. I bezgłośnie płakał.
Stanic obrócił się na łóżku i złapał poduszkę z drugiego końca. Syn z twarzą ojca. Zamknął oczy i pozwolił łzom jeszcze raz popłynąć. Powoli, powolutku się uspokajał, a po długiej chwili prawie z powrotem zasnął, ale zmusił się, żeby zrzucić poduszkę na podłogę. Z ogromnym trudem dostał się do łazienki i wszedł pod prysznic.
Kiedy Stanic wszedł na drugie piętro żółtego ceglanego budynku Komendy Policji w Malmö chwilę po jedenastej, panował tam gwar. Po ostatniej piekielnej dobie może lepiej byłoby zostać w domu, ale to oczywiście niemożliwe. Chociażby ze względu na to, że musiał się czymś zająć, żeby nie stracić panowania nad sobą.
W malutkim gabinecie Hultquista tłoczyło się pięć osób, a w sali konferencyjnej Bengtsson z czterema mundurowymi dyskutowali, pokazując coś na mapie. Kiedy Stanic przechodził obok, jego młodszy kolega spojrzał w górę i skinął ręką.
– Micke! Dobrze, że przyszedłeś. Spójrz na to.
Stanic zwlekał przez chwilę, zastanawiając się, czy nie lepiej byłoby sprawdzić najpierw, co u Hultquista, ale szybko doszedł do wniosku, że przeglądanie mapy to prawdopodobnie łatwiejsze zajęcie na początek dnia.
– Co robicie?
Policjanci jednocześnie podnieśli na niego wzrok, gdy wszedł do sali konferencyjnej. Trzech z nich pamiętał z wczorajszego wieczoru w hotelu, ale czwartego nie potrafił zidentyfikować.
Bengtsson pomógł mu rozwiązać ten problem.
– To Leandersson. Pozostałych znasz, prawda?
Stanic kiwnął głową i obszedł stół, żeby mieć lepszy widok na mapę.
– Gdzie to? Brofästet?
Bengtsson kiwnął głową, ostrożnie wyskubując frędzle krawata ze spodni.
– Dokładnie tak. Avarand nam wczoraj wieczorem zwiał.
– Co ty gadasz?! – Stanic nie wierzył własnym uszom. – Przecież mieliście co najmniej trzydzieści ludzi wokół budynku.
– Drugiego złapaliśmy. Niejaki Bukin. Wylazł prosto na ulicę bocznym wyjściem. Ale Avarand był sprytniejszy. Zjechał do garażu windą towarową.
– Przecież do wind towarowych trzeba mieć klucz.
– Åkesson pożyczył z recepcji klucz uniwersalny. Avarand pewnie go zabrał po… morderstwie.
Bengtsson zrobił krótką przerwę i zaczerpnął powietrza.
– W garażu zaatakował faceta, który akurat wracał z pracy, i ukradł mu samochód. Przy wyjeździe na Kalendegatan stało tylko dwóch chłopaków. Nie mieli szans go zatrzymać.
– Niesamowite! Åkesson nie żyje, Malmström leży nieprzytomny na OIOM-ie, a wy nie możecie poradzić sobie z jednym łotewskim skurwysynem!
– No ale… co mieliśmy zrobić?
– Jak to co? Złapać go, Bengtsson. Schwytać tego skurwiela i rzucić na pożarcie lwom! Taki był cel tego całego cholernego przedstawienia w hotelu! – Stanic podszedł do okna i wyciągnął paczkę papierosów. Spojrzał na nią tęskno, ale zmusił się i niezadowolony wcisnął papierosy z powrotem do kieszeni, a potem odwrócił się w stronę pozostałych. – Dobra. Co teraz?
Leandersson chrząknął i pochylił się nad mapą.
– No więc… Rano znaleźliśmy samochód. Tutaj.
– Przy moście? – Stanic wrócił do stołu.
– Mniej więcej. Kawałek za dworcem w Svågertorp. Stał za rampą towarową przy knajpie z hamburgerami. Albo go stamtąd odebrano, albo…
– Albo co?
– No… wymknął się jakimś sposobem.
Zirytowany Stanic przesunął ręką po włosach.
– Chcesz powiedzieć, że wlazł na most? I zrobił sobie pięciokilometrową przebieżkę?
Leandersson się już prostował.
– W jakiś sposób musiał pokonać blokady, to wszystko, co wiemy.
– No dobrze. Więc teraz jest pewnie w Danii?
Bengtsson skrzywił się i skinął głową.
– Prawdopodobnie. Czarny chevrolet, który miał go zabrać, nigdy się nie pojawił, a na dworcu Kastrup go nie było. Ale poinformowaliśmy policję w Tårnby, więc mamy nadzieję, że przy odrobinie szczęścia złapią go, zanim gdzieś się ukryje.
Stanic potrząsał głową.
– Przy odrobinie szczęścia, Bengtsson? Od razu wam, kurwa, ufam. – Znowu kipiała w nim złość. – Może powinniśmy dać ogłoszenie w kopenhaskich gazetach i poprosić ludność o pomoc? Przy odrobinie szczęścia?! Czyś ty zwariował? – Odepchnął resztę policjantów i ruszył korytarzem w kierunku swojego pokoju.
Usłyszał surowy ton Hultquista, ale postanowił go zignorować. Był zbyt wściekły. Zamknął za sobą drzwi i cisnął kurtką na półkę. Zakaz czy nie, teraz musiał zapalić papierosa.
Dokładnie w chwili, gdy pierwszy raz się zaciągnął, znów otworzyły się drzwi.
– Co ty do cholery wyrabiasz?! – ryknął inspektor Hultquist. – Jak gdyby nigdy nic przychodzisz w porze lunchu. Nie słyszałeś, że cię wołam? I zgaś tego papierosa. W tej chwili!
Stanic z wściekłości zacisnął zęby tak mocno, że mało mu nie popękały. Hultquist był piętnaście lat starszy, ale też jako jedyny w całym wydziale nie wahałby się zmierzyć ze Stanicem w walce wręcz. I jako stary bokser pewnie poradziłby sobie całkiem nieźle. Chociaż znacznie urósł mu brzuszek, dalej miał imponująco szerokie ramiona i łapy grube jak nogi. Stanic zgasił papieros o podłogę i spojrzał z wściekłością na swojego rozgniewanego szefa.
– Czy wy nie mieliście wczoraj złapać Avaranda? Bengtsson mówi, że zwiał wam przez garaż.
Hultquist, już odrobinę spokojniejszy, wyprostował się.
– Ukradł samochód i prawie przejechał dwóch ludzi, wyjeżdżając na zewnątrz. Nie było szans, żeby go zatrzymać.
– Dlaczego nie strzelali?
– Na Kalendegatan, w samym centrum?
– Co z tego? Lepiej, że uciekł? Zginął Åkesson, Malmström jest ciężko ranny! Czy ty jesteś kompletnie… Wiesz w ogóle, że Malmström jest w śpiączce? On… – Stanic nagle poczuł, że drży mu głos, i odwrócił się szybko w stronę okna.
Hultquist powoli zamknął drzwi i wziął głęboki oddech. Gdy znowu zaczął mówić, był całkowicie spokojny.
– Rozmawiałem dziś rano z lekarzem prowadzącym. Żadnych zmian. Stan ciężki, ale stabilny.
Młodszy policjant kiwnął wolno głową i opadł na krzesło. Spojrzał w kierunku centrum i przez chwilę śledził wzrokiem pojedynczą mewę.
– Ciężki, ale stabilny.
Zastanawiał się, jak znosi to Annette… Na myśl o niej i małym chłopcu zakłuło go w sercu. I ten koszmarny sen. Syn z twarzą ojca. Nigdy sobie nie wybaczy, jeśli Malmström tego nie przeżyje. Z wielkim wysiłkiem porzucił te myśli i odwrócił się w stronę szefa.
– Co dalej?
Hultquist usiadł ostrożnie na krawędzi biurka i po chwili milczenia powiedział:
– Nie sądzę, że to dobry pomysł, żebyś dalej się tym zajmował, Micke.
Młodszy policjant nie wierzył własnym uszom.
– Co, do cholery, masz na myśli?
– To, co się wydarzyło, jest straszne dla nas wszystkich, ale właśnie z tego powodu musimy działać zgodnie z przepisami i w żadnym wypadku nie możemy pozwolić, żeby emocje przejęły nad nami kontrolę.
– Innymi słowy, uważasz, że wpadłbym w szał i próbował zabić Avaranda przy najbliższej okazji? Nie sądzisz, że jestem na to za dobrym gliną?
– Wiem, że jesteś bardzo dobrym policjantem, Micke. Nie zrozum mnie źle, ale wiem też, że w takich sytuacjach może ci być trudno zachować spokój i obiektywne podejście. Nikt z wydziału nie był bliżej z Torbjörnem niż ty, a więc chociażby dla twojego własnego dobra trzeba odczekać, aż przetrawisz to, co się stało. – Po chwili dodał: – Musisz odbyć kilka rozmów z związku z wewnętrznym dochodzeniem dotyczącym strzelaniny, ale z tego, co rozumiem, nie spodziewamy się sankcji. A znam cię na tyle dobrze, że nie sądzę, byś był zainteresowany dodatkowymi dniami wolnymi czy terapią. Ale przydałaby ci się zmiana otoczenia. – Zrobił krótką przerwę i wyprostował się. – Chwilę temu zadzwoniłem do kolegi z Lund. Ulf Lange. Znasz go?
– Z Lund? – Stanic potrząsnął głową. – Nie.
– Mają problem ze śmiercią bezdomnego.
– Bezdomnego?!
Hultquist zignorował jego wzburzenie.
– Chciałbym, żebyś tam pojechał i się z nimi spotkał.
– Kiedy?
– Po lunchu.
Stanic pomyślał o tym, jak chwilę wcześniej wybuchnął przy Bengtssonie. Tak krótkiego zapłonu nie miał od czasów wojska. Hultquist pewnie miał rację. Musi chyba wycofać się na jakiś czas. Odsunąć się. Nawet jeśli śmierć bezdomnego nie brzmiała zbyt interesująco. Dotarło do niego, że od lat nie był w Lund.
– Okej. – Niepewnie wskazał ręką w kierunku sali konferencyjnej. – Ja… To mogło zabrzmieć trochę…
Hultquist kiwnął głową
– Spałeś w ogóle tej nocy? Wyglądasz okropnie. Idź do domu i weź prysznic.
– Już brałem.
– Weź kolejny. Albo kąpiel. Najlepiej w Kallis.
Kallis, czyli kąpielisko i łaźnia od samego początku była bardzo popularnym miejscem do zażywania kąpieli w saunie i w morskiej wodzie. Stanic uznał, że coś takiego na pewno mu się przyda.
Inspektor Ulf Lange słuchał uważnie rudowłosej kobiety.
– Jovan Schmid. Urodzony w Miszkolcu na Węgrzech w pięćdziesiątym ósmym roku, przyjechał do Szwecji w osiemdziesiątym. Pracował kilka lat w Tetra Pak, ale podobno musiał zrezygnować z powodu problemów z alkoholem. Po kilku latach odpoczynku podjął pracę w stajni. Najpierw w Jägersro, a potem nawet we Flyinge.
– W stajni? – dopytał Lange. – Jeździł na koniach wyścigowych?
Ki Hoffman zaśmiała się głośno.
– Nie do końca. Był raczej parobkiem. Takie osoby zajmują się karmieniem i pielęgnacją, dbają o sprzęt, opatrują drobne rany i tak dalej. Innymi słowy, beznadziejna robota, do tego za grosze.
– Widzę, że jesteś obeznana z tematem. Czy sama jeździłaś konno?
– Trochę. W młodości, jak wszystkie dziewczynki w podstawówce. – Hoffman lekko wzruszyła ramionami i czytała dalej. – Wygląda na to, że Schmid nawet odnosił pewne sukcesy w zawodach w ojczyźnie. W zaprzęgach czterokonnych. – Podniosła wzrok. – W skrócie chodzi o to, że konie ciągną powóz.
– Dobra. Czy wszedł w konflikt z prawem?
Kobieta zwilżyła palce i przewróciła stronę.
– Trzy aresztowania, pierwsze w dziewięćdziesiątym ósmym, ostatnie w lutym zeszłego roku. Nic poważnego; naruszenie miru domowego, kilka apatycznych prób włamania. Zawsze po kilku głębszych i zawsze w podejrzanym towarzystwie. Z Bäckisem kilka lat temu zabraliśmy go od jednego wariata z Värpinge po skargach od sąsiada. Schmid z kumplem położyli się w pięknej starej drewnianej łodzi, którą sąsiad odnawiał, a gdy spostrzegł, że mu ją całą zarzygali, nasłał na nich psa. Na szczęście żaden z nich nie ucierpiał, ale okazało się, że Schmid przed ucieczką zemścił się na właścicielu łodzi, wykręcając misterną mosiężną ozdobę. – Lange pokręcił głową, a Ki po chwili kontynuowała: – Z tego co widzę, zwolniono go z Flyinge trochę ponad dwa lata temu. Od tego czasu naprawdę zaczął chlać, a teraz nie żyje. Znaleziono go dzisiaj rano na podwórku na Grönegatan.
Ki Hoffman odłożyła teczkę na stół i ciężko opadła na krzesło.
– Ale nie mamy pojęcia, jak zginął.
Lange spojrzał na nią pytająco.
– Co masz na myśli?
– Nie wiemy, co było przyczyną śmierci. Najpierw przewieźli go na ostry dyżur, ale lekarz, który go przyjął, przekazał od razu ciało Medycynie Sądowej. Najwyraźniej trafiają tam wszyscy pijacy i narkomani, ale według lekarza w tym przypadku coś jest nie tak. Billander powiedział, że zadzwoni, gdy skończy sekcję zwłok.
– Czy ktoś dokładniej przeszukał Grönegatan?
– Nie, jeszcze nie. Nie spodziewałam się, że będzie to konieczne.
– Dobra. Zlecę to.
Ki Hoffman założyła ręce za głowę i spojrzała w sufit. Powoli rozciągała mięśnie karku. Ten ból głowy ją wykończy.
– Mmm. Jest jeszcze jeden dziwny szczegół.
– To znaczy?
– Ktoś pocałował go w czoło. Miał na nim dokładnie pośrodku krwistoczerwony ślad szminki. Prawie jak „O”. Albo zero. Bardziej to drugie.
– Co robił na Grönegatan?
– Pewnie szedł do Damy Pik.
Westchnął głośno.
– Czy ona ma z tym coś wspólnego?
– Nie wiem jeszcze. Mieszka tam, więc to wydaje się logiczne. Niedługo tu będzie, wtedy się dowiemy.
Inspektor szybko przejrzał teczkę.
– Zgłoś się, gdy z nią porozmawiasz, Ki. I popytaj jego kumpli. Może warto odezwać się do Jägersro i Flyinge.
– Okej, szefie.
– Jeszcze jedno. Poprosiłem Komendę Okręgowej Policji Kryminalnej, żeby kogoś tu przysłali.
Zmarszczyła brwi.
– Chłopak z Malmö? Żartujesz? Dlaczego nie mogę pracować z Bäckisem?
– Dlatego, że nie ma żadnego doświadczenia w sprawach o morderstwo.
– Od razu morderstwo? Samo to, że nie wiemy wszystkiego o przyczynie zgonu, nie oznacza, że ktoś go zabił, prawda? A nawet jeśli to morderstwo, to co z tego? To nie byłby bynajmniej mój pierwszy raz, prawda? Czy to nie wystarcza?
Ulf Lange sięgnął po termos z kawą.
– Nie tym razem.
Hoffman nie mogła uwierzyć własnym uszom. O co tu chodzi? Czy to ewentualne morderstwo bezdomnego było tak ważne, że musieli ściągać ludzi z Malmö? Odmówiła kolejnej kawy i kontynuowała:
– Jak się nazywa ten facet?
– Michael Stanic.
– Stanic? Czy nie był zamieszany w strzelaninę w hotelu?
– Był.
– I wysłał swojego partnera na OIOM.
– Nie pleć bzdur, Hoffman. Nic nie wiemy na ten temat.
Wymownie rozłożyła ręce.
– Doskonale. A teraz biedaczek potrzebuje trochę rekonwalescencji, więc wysyłamy go na gówniane dochodzenie w maleńkim Lund. Wspaniale, Lange. Bardzo dziękuję.
– Uspokój się. Po pierwsze, formalnie to nie ja prowadzę to dochodzenie, tylko Gunnar Hultquist z Komendy Okręgowej. Po drugie, mamy do czynienia z bardzo doświadczonym policjantem. Hultquist nie ma mu praktycznie nic do zarzucenia.
– Praktycznie?
– Dokładnie. – Zamilkł na chwilę. – Czasami może być ewentualnie zbyt nieokiełznany.
Hoffman westchnęła ciężko i opadła na krzesło.
– No świetnie.
Ulf Lange pozwolił sobie na krzywy uśmiech.
– Wiem, co myślisz, Ki. Ale jeśli to morderstwo, to znasz procedury. Zawsze informujemy Komendę Okręgową, a w tym przypadku uznaliśmy, że najlepiej zaangażować ich jak najszybciej. – Zerknął na zegarek i wstał. – Widzimy się po lunchu. I daj znać, jak tylko zdobędziesz więcej informacji, to sprowadzę techników. Z Malmö – dodał, puszczając oko.
Ki ponownie opuściła powieki i wróciła do ćwiczeń relaksacyjnych.
– Okej, okej. Wiecznie to Malmö.