Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
11 osób interesuje się tą książką
Obietnica złożona na łożu śmierci, rodzinne tajemnice, przerażająca prawda
Sylvia i jej rodzina – litewscy emigranci mieszkający w Stanach Zjednoczonych – zawsze żyli w cieniu dziadka. Spoglądał na nich z portretu surowym spojrzeniem. Sam nigdy nie dotarł do Ameryki, zginął w sowieckiej katowni. Nieustannie jednak wspominano o jego odwadze i wojennych dokonaniach – udziale w powstaniu przeciw komunistycznej okupacji, pobycie w niemieckim obozie koncentracyjnym, partyzantce, odmowie emigracji i męczeńskiej śmierci, kiedy Sowieci wrócili na Litwę. Gdy Litwa odzyskała niepodległość, niezłomny „Generał Wicher” – Jonas Noreika dołączył do panteonu bohaterów narodowych. Sprawiedliwości stało się zadość.
Czy jednak na pewno? Wszystko zmienia pewna obietnica. Umierająca matka zobowiązuje córkę – doświadczoną pisarkę i dziennikarkę Sylvię Foti – do napisania biografii dziadka. Aby dotrzymać słowa, Sylvia wchodzi na drogę bez odwrotu i rozpoczyna historyczne śledztwo. Skrywana przez lata prawda, którą ujawni, wstrząśnie nie tylko jej rodziną, ale i całą Litwą.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 429
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Litwie, krajowi deszczu
Pewnego razu Bóg rzekł, że pada deszcz, kiedy On nad kimś płacze. Jeśli kraj sam siebie nazywa „krajem deszczu”, to znaczy, że Bóg płacze tu nad każdym.
Močiutė
Jonas Noreika – Generał Wicher – w mundurze oficera litewskiego 7. Pułku Wielkiego Księcia Butygejda w latach trzydziestych XX wieku; być może 26 grudnia 1936 roku, w dniu ślubu
WSTĘP
Lata, wiele lat potem
Chicago 2019
Babcia wyznała mi, że zakochała się w nim, ponieważ wyglądał jak gwiazdor z Hollywood – awanturnik walczący ze złymi komunistami, którzy podbili i spustoszyli nasz mały, dumny kraj.
Przez całe lata wygłaszała same peany.
Szczegóły z jego życia, które przytaczała, gdy dorastałam, tylko uatrakcyjniały wizerunek dziadka w moich zdumionych oczach. Przez dwa lata był przesłuchiwany i bity pałką w przepełnionym radzieckim więzieniu. Stanął na czele powstania przeciwko Rosjanom – nie raz, ale dwa razy. Ośmielił się stawić czoła potężnym Niemcom, a za zuchwałe czyny trafił do obozu koncentracyjnego, gdzie naziści bili go pięściami.
Przez trzydzieści osiem lat znałam wyłącznie tę historię. Nic nie zaburzało tego obrazu.
Kiedy dotarły do mnie wstydliwe fakty, poczułam się całkowicie niedoinformowana. Nie miałam pojęcia o jego udziale w ludobójstwie, nie wiedziałam, że niezwykle sprawnie organizował rozdział dóbr po skazanych na śmierć osobach oznaczanych żółtą gwiazdą, nie wiedziałam nic o jego złowrogich rozkazach, na których podstawie tysiące niewinnych cywilów trafiło do zatłoczonych do granic możliwości gett, co poprzedzało nieuchronną egzekucję.
Najwyraźniej, i to jeszcze bardziej zaskakiwało, nie wiedzieli też inni.
A nawet jeśli wiedzieli, okazywali niewiedzę. W ojczyźnie moich rodziców, na Litwie, gdzie ludzie żałowali, że nie poszłam w ich ślady, niewiedzę usankcjonowaną przez państwo. Kiedy w lipcu 2018 roku w artykule opublikowanym na stronie internetowej „Salon” – po którym ukazały się artykuły na pierwszych stronach „New York Timesa” i „Chicago Tribune” – ujawniłam uczynki dziadka, podniosły się nie tylko triumfalne okrzyki osób, które doznały traumy z powodu Holokaustu, ale również gniewne głosy litewskich patriotów, którzy przekonywali samych siebie, że muszę być rosyjską agentką.
Biblioteka Wróblewskich w Wilnie, miejsce kontrowersyjnego upamiętnienia Jonasa Noreiki
Wrzawa w mediach, która potem rozpętała się w Europie Wschodniej, sprawiła, że kandydat w wyborach do Parlamentu Europejskiego chwycił młot i czternastoma uderzeniami rozbił tablicę z brązu upamiętniającą mojego dziadka, a jej kawałki rozrzucił po całym Wilnie.
Pierwotna tablica upamiętniająca mojego dziadka, umieszczona na zewnętrznej ścianie Biblioteki Wróblewskich w 2000 roku. Napis brzmi: „W tym budynku od 1945 do 1946 roku pracował wybitny bojownik ruchu oporu, twórca Litewskiej Rady Narodowej i dowódca litewskich sił zbrojnych Jonas Noreika, Generał Wicher, zastrzelony 26 lutego 1947 roku”.
Nowa i poprawiona tablica odsłonięta w 2019 roku z napisem: „W tym budynku od 1945 do 1946 roku pracował wybitny bojownik ruchu oporu, więzień obozu koncentracyjnego Stutthof, twórca Litewskiej Rady Narodowej i dowódca litewskich sił zbrojnych Jonas Noreika, Generał Wicher, zastrzelony 26 lutego 1947 roku”.
Ponownie doszło do dewastacji. Burmistrz stolicy skleił tablicę dziadka, po czym bezczelnie raz jeszcze ją wywiesił. Następnie wykonał imponujący piruet polityczny i z powodu wyrzutów sumienia w środku nocy pod wpływem impulsu ją usunął. Zachowanie burmistrza rozsierdziło tłum patriotów, którzy naprawili tablicę, całkowicie ją zmieniając, i zawiesili w biały dzień przy akompaniamencie muzyki ludowej.
Tablice zawieszone: 3. Tablice zdjęte: 2.
Była to krzykliwa opera polityczna.
Wyobraźmy sobie, że wnuczka Krzysztofa Kolumba odnajduje dowody na to, że dziadek mordował rdzennych mieszkańców, publikuje artykuł o jego okrutnym postępowaniu i wzywa do usunięcia wszystkich upamiętnień, w tym do zniesienia święta państwowego, czym wywołuje skandal w kraju z powodu publikacji prasowych i protesty w Stanach Zjednoczonych. Mniej więcej to właśnie wydarzyło się na odległej Litwie, gdzie prawdziwa historia drugiej wojny światowej mściwie zastawiła pułapkę na nowo powstającą demokrację.
Tablica upamiętniająca dziadka i czczący go patrioci mogli podzielić „kraj deszczu” niczym zlot Ku Klux Klanu pod pomnikiem konfederata. Wszyscy jednak zgodzą się przynajmniej w jednej kwestii. Mój dziadek rzeczywiście wyglądał jak gwiazdor filmowy z Hollywood.
CZĘŚĆ PIERWSZA
Obietnica przy łożu śmierci
Niewiele lat potem
Chicago, lata sześćdziesiąte XX wieku
Zaszczytne miejsce w naszej jadalni zajmował święty litewski rycerz, witeź z Pogoni, godła naszego małego kraju. Matka umieściła go tutaj, aby ten dumny wizerunek wywierał stały wpływ na nasze umysły, jeśli wręcz nie na tematy rozmów przy stole. Jako dziecko wpatrywałam się w białego rycerza w pełnej zbroi na czerwonym tle i rozmyślałam o tajemnicy witezia. Trzymał miecz wysoko, jakby rozkazywał mi grzmiącym głosem, bym nieprzerwanie kochała stary kraj, nigdy o nim nie zapomniała i zawsze, zawsze walczyła o jego wolność.
Mama i babcia opowiadały mi wszystkie wspaniałe legendy o witeziu z Pogoni. Pogoń oznacza „tych, którzy ścigają wrogów”. Kiedy płakałam, bo się go bałam, starsi mnie uciszali. Nie lubiłam słuchać o tym, jak witeź polował na najeźdźców podczas krwawej bitwy, zabijał, zabijał i zabijał. Ale mimo to czułam się urzeczona i chciałam dowiedzieć się wszystkiego na jego temat: jak zrzucano go z konia, kiedy nasz kraj dostawał się pod rosyjskie, niemieckie i polskie panowanie. (Trwało to trzysta lat). I jak 16 lutego 1918 roku – w najwspanialszy dzień w naszej historii – witeź dosiadł ponownie wierzchowca i poprowadził Litwę ku niepodległości. W ciągu tych dwudziestu dwóch lat wolności, które potem nastąpiły, poznali się moi dziadkowie i urodzili się moi rodzice.
Och, jakże witeź mnie oczarował! Rozpalił tak wiele głębokich i tajemniczych uczuć wobec naszej otaczanej czcią ojczyzny. Pogoń! Płakałam rozpaczliwie, słysząc o tym, jak w czerwcu 1940 roku Związek Radziecki dokonał aneksji naszego kraju. Pogoń! Pogoń! Łkałam przerażona, kiedy słuchałam opowieści o niemieckiej inwazji w 1941 roku. Wpadłam w szał z oburzenia, kiedy się dowiedziałam, że w 1944 roku Armia Czerwona ponownie zajęła Litwę i pokonała witezia.
Mama i babcia zachowywały się jak kapłanki przywołujące witezia pławiącego się w krwi, wylewające łzy nad jego pełnym brutalności poświęceniem. Byłam przerażona. I zafascynowana.
Kiedy odwiedzałam w Chicago inne rodziny, które przybyły z ojczyzny, zauważyłam, że u nich Pogoń często wisi obok krzyża. Moja matka zaś umieściła naszą obok fotografii jej pełnego szyku ojca w mundurze wojskowym. I tak w moim umyśle – i w jej zapewne też – witeź zlał się w jedno z jej ojcem, Jonasem Noreiką. Chociaż nigdy nie poznałam dziadka, nauczono mnie czcić go jako bohatera, który bronił Litwy. Dla mnie to Jonas Noreika jechał na tym koniu, wymachiwał tym mieczem, nosił tę tarczę i dzielnie umierał w walce z wrogami.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Przytłaczające dziedzictwo
Chicago 2000
Przedziwnym zrządzeniem losu mama i babcia wylądowały w jednym szpitalu w tym samym czasie, obie w stanie zagrożenia życia. Rodzinny matriarchat stanął na krawędzi upadku, a ja mogłam to tylko bezradnie obserwować.
Ułożyłam sobie harmonogram czuwania i przenosiłam się z jednej do drugiej sali szpitalnej przez dwa trudne tygodnie. Najpierw sala mamy.
Siedziałam przy jej boku, trzymałam ją za rękę i delikatnie głaskałam, a w mojej głowie rozbrzmiewał wstęp do Piątej symfonii Beethovena. Wyimaginowany pianista uderzał w klawisze – dam! da-da-dam! – co grzmiało mi w myślach jak młot pneumatyczny rozwalający moje życie. Mama ściskała brzęczącą poręcz łóżka, kiedy próbowała bez skutku podnieść się i usiąść, z grymasem bólu szarpiącego ciało i duszę. Od lat cierpiała na cukrzycę i wycieńczające bóle pleców, do szpitala została przyjęta na rutynowe badania, ale w jakiś sposób złapała zagrażającą życiu infekcję. Próbowałam jej pomóc, ale zamiast usiąść, wiła się w męczarniach, potrząsała głową i traciła siły. W końcu opadała na poduszki, gwałtownie dysząc.
Rozpaczliwie chciałam coś zrobić, cokolwiek – i wciąż myśląc, że uda mi się odeprzeć nieuchronne, spytałam:
– Czy mogę coś dla ciebie zrobić?
Powierzyła mi zadanie.
– Zwiąż mi tylko włosy gumką – wyszeptała.
Wysypałam wszystko z torby – klucze, portfel, drobne – szukając w szaleńczym pośpiechu gumki. Wreszcie znalazłam. Delikatnie związałam jej na karku wilgotne od potu i lęku włosy.
Potem poskarżyła się, że zdrętwiała jej lewa ręka.
– Możesz mi ją rozmasować?
Korzystając z okazji, że pozwoliła się dotknąć, powoli uciskałam jej rękę, począwszy od nadgarstka w górę, do łokcia, jakbym ugniatała glinę. Rozpaczliwie chciałam przemienić tę pomarszczoną zjawę, szmacianą lalkę jej dawnego ja, uformować z powrotem we władczą diwę operową, która potrafiła wyciągnąć wysokie C.
– Wiesz, co to znaczy? – spytała.
Nie przestałam masować.
– Co, mamo?
– Musisz napisać książkę.
Spojrzałam na nią badawczo.
– Nie, nie, nie, nie. Musisz to zrobić sama.
Porzuciła już zaprzeczenie, którego ja się ciągle kurczowo trzymałam.
– Musisz – nalegała. – Wszyscy na to czekają.
Masując wciąż jej ramię, wyglądałam przez okno, żeby nie patrzeć na tę pełną cierpienia twarz. Był koniec stycznia, na zewnątrz temperatura spadła poniżej zera. Świat zamarzł. Chciałam się wyrwać ze szpitalnej sali i pobiec stałą trasą, tupiąc na żwirowej alejce, czuć ciepło słońca na ramionach, pot spływający po skórze, czuć potęgę życia.
Ale mama czekała na odpowiedź. Odkąd pamiętam, pracowała nad książką o swoim ojcu, legendarnym bohaterze. Pięć lat wcześniej uzyskała stopień doktora w dziedzinie literatury, żeby poprawić umiejętności pisarskie. Zawsze ją za to podziwiałam, obserwowałam, jak się poświęca, by zgromadzić materiały o moim sławnym dziadku. Czekałam z niecierpliwością, aż spisze tę opowieść. Nie wiedziałam, czemu jej dotąd nie skończyła. A teraz oczekiwała, że ja przejmę pościg za legendą, którą karmiła mnie przez całe życie. Widziałam w jej oczach, że za wszelką cenę chce narzucić swoją wolę.
„Nie! Nie możesz mnie zmusić!” Błagalnie gładziłam palcami jej rękę. Nie chciałam, żeby umarła i zostawiła mnie samą. Książka była dla niej wszystkim, życiową misją. Nie chciałam myśleć o tym, dlaczego mi ją przekazuje. Poza tym nie umiałam pisać książek. Chociaż pracowałam jako dziennikarka, nie wierzyłam, że potrafię spisać taką historię. Nigdy czegoś takiego nie próbowałam.
Słyszałam jej milczącą odpowiedź: „Masz obowiązek kontynuować od miejsca, w którym skończyłam”.
Jako posłuszna córka niemal niepostrzeżenie skinęłam głową. A ona równie niepostrzeżenie przyjęła złożoną obietnicę. Potem z ulgą, uśmiechając się słabo, ścisnęła moją dłoń ostatkiem sił, przypieczętowując umowę. Wkrótce jej oddech się wyrównał.
Uwolniłam rękę z uścisku i wstałam, żeby zająć się przysłanymi przez jej przyjaciół kwiatami – głównie czerwonymi różami – które stały w wazonach na parapecie okna wychodzącego na ośnieżony park. Mama kochała czerwone róże. Kiedy śpiewała w operze, bukiety lądowały u jej stóp. Wdychałam zapach kwiatów. Zauważyłam jeden zwiędły, wyjęłam go, przy okazji kłując się kolcem.
Gdy patrzyłam na matkę w jej ostatniej godzinie świadomości, zastanawiałam się, jak wypełnić tę szaleńczą obietnicę daną umierającej, i nie miałam pojęcia, że nasz układ obudzi uśpionego dżina ludobójstwa na Litwie, wytrąci senny kraj z otępiającego poczucia niewinności i zmusi do rozrachunku, który będzie godził w narodowe sumienie kolejnymi gromami zbrodni. Wysysając kropelki krwi z ukłutego palca, smakując ich żelazistość, nie mogłam przewidzieć trasy swojej podróży przez przesiąknięte krwią lasy Litwy ani tego, w jaki sposób moje dochodzenie zostanie powiązane z procesem wytoczonym przez potomków ofiar mojego dziadka najważniejszemu krajowemu autorytetowi w dziedzinie historii. To fatum majaczyło w dalekiej przyszłości; minie dwadzieścia lat, nim się spełni. Wtedy wiedziałam jedynie, że nieuchronna śmierć mojej matki to zbyt wiele, a moją jedyną przewodniczką jest miłość.
Sala babci znajdowała się dwa piętra wyżej; babcia dochodziła tam do siebie po ataku serca. Kiedy do niej zajrzałam, spała. Rozbita tą podwójną katastrofą, ruszyłam korytarzem, wymijając pielęgniarki i rekonwalescentów ciągnących stojaki do kroplówek. Chciałam z całej siły uderzyć pięściami w ścianę i zostawić dwie ziejące dziury.
Następnego dnia mama była nieprzytomna, oplątywała ją sieć rurek, a oddech przypominał bulgot. Znów pomasowałam jej ramię, tak jak prosiła ostatnio. Lewa ręka, napuchnięta jak balon z wodą, nie odpowiadała już na mój ucisk. Naciśnięcie. Nic. Naciśnięcie. Nic. W końcu musiałam pogodzić się z faktem, że mama się nie obudzi – nie dla mojego ojca, nie dla mojego młodszego brata ani nie dla mnie.
Miałam trzydzieści osiem lat, męża, dwoje dzieci, a ona powiedziała mi, że nic więcej nie może dla mnie zrobić. Kierowała mną od tak dawna, że nauczyłam się odczytywać jej myśli. Zdominowała mnie. Czułam się jak jej przedłużenie. Instynktownie wiedziała, że mnie kontroluje. Nawet teraz jej głos w mojej głowie napominał surowo: „Nie zawstydzaj mnie ani Litwy tym, że nie opowiesz historii swojego dziadka”. Nie potrafiłam się mu oprzeć.
Powieki miała uchylone zaledwie o milimetr. Nachyliłam się, by odnaleźć w tych maleńkich szparkach kogoś, kogo mogłabym rozpoznać. Nie było tam jednak nic poza mleczną chmurą unoszącą się w niebo wieczności.
Potrzebowałam pociechy. Na miękkich nogach wyszłam z pokoju matki, by dotrzeć do sali babci. Močiutė, jak ją zawsze nazywałam, wydobrzała po zawale i wkrótce miała wyjść do domu. Kiedy weszłam do jej sali, siedziała w łóżku, podparta poduszkami i pochłaniała pieczonego kurczaka z tłuczonymi ziemniakami ociekającymi masłem. Zemdliło mnie od zapachu. Gotowane białe mięso przypominało gnijące ciało. Nie mogłam sobie wyobrazić, że jeszcze kiedyś coś zjem.
– Jak Dalytė? – spytała.
– Źle.
Nie mogłam się zmusić, by opisać babci stan jej sześćdziesięcioletniej córki.
Babcia odłożyła widelec na talerz. Brzęknął głośno. Wpatrzyła się w okno, jej zmatowiałe niebieskie oczy mrugały od bezlitośnie padającego śniegu.
– Już się obudziła?
– Nie.
Tyle tylko zdołałam powiedzieć i wybuchnęłam płaczem.
Odstawiła obiad.
Ścisnęłyśmy się za ręce i nasze szlochy niemal zlały się w jedno. Wreszcie, nie zauważywszy, że pielęgniarka zabrała naczynia ani że różowe słońce zaszło, spróbowałyśmy się uspokoić. W pokoju zrobiło się ciemno. Zapaliłam światło.
– Poprosiła mnie, żebym napisała książkę.
– Co zrobiłaś?
– Obiecałam.
Babcia zakryła sobie twarz i potrząsnęła głową. Najwyraźniej nie aprobowała prośby mojej matki. Uznałam, że Močiutė – w przeciwieństwie do swojej córki – sądzi, że nie nadaję się do tego zadania, że być może nie podołam opowieści.
Oczywiście nie myliła się.
Ale nie miałam wyboru.
Wilno
1 października 2018
Centrum Badania Ludobójstwa zwraca uwagę sądu na fakt, że S. Foti, mieszkająca w Stanach Zjednoczonych, nie uczestniczyła w rzeczonych wydarzeniach historycznych (jeszcze się nie urodziła) ani nie jest zawodowym historykiem. Jej opinia o dziadku jest całkowicie sprzeczna z opinią jej matki, córki J. Noreiki. Z opublikowanych badań S. Foti można wywnioskować, że nie jest jej znana przyjęta metodologia badań historycznych, jaką posługują się historycy akademiccy, a która wymaga głębokiej, krytycznej analizy we właściwych ramach historycznych.
Odpowiedź Centrum Badania Ludobójstwa i Ruchu Oporu Mieszkańców Litwy (Lietuvos gyventojų genocido ir rezistencijos tyrimo centras) na skargę oskarżenia z powodu odmowy zmiany przez Centrum Badania Ludobójstwa opinii historycznej o Jonasie Noreice przekazana Okręgowemu Sądowi Administracyjnemu w Wilnie (Vilniaus apygardos administracinis teismas) w sprawie nr el-4215-281/2018