Zbrodnie mojego dziadka - Foti Silvia - ebook + książka

Zbrodnie mojego dziadka ebook

Foti Silvia

4,1

11 osób interesuje się tą książką

Opis

Obietnica złożona na łożu śmierci, rodzinne tajemnice, przerażająca prawda

Sylvia i jej rodzina – litewscy emigranci mieszkający w Stanach Zjednoczonych – zawsze żyli w cieniu dziadka. Spoglądał na nich z portretu surowym spojrzeniem. Sam nigdy nie dotarł do Ameryki, zginął w sowieckiej katowni. Nieustannie jednak wspominano o jego odwadze i wojennych dokonaniach – udziale w powstaniu przeciw komunistycznej okupacji, pobycie w niemieckim obozie koncentracyjnym, partyzantce, odmowie emigracji i męczeńskiej śmierci, kiedy Sowieci wrócili na Litwę. Gdy Litwa odzyskała niepodległość, niezłomny „Generał Wicher” – Jonas Noreika dołączył do panteonu bohaterów narodowych. Sprawiedliwości stało się zadość.

            Czy jednak na pewno? Wszystko zmienia pewna obietnica. Umierająca matka zobowiązuje córkę – doświadczoną pisarkę i dziennikarkę Sylvię Foti – do napisania biografii dziadka. Aby dotrzymać słowa, Sylvia wchodzi na drogę bez odwrotu i rozpoczyna historyczne śledztwo. Skrywana przez lata prawda, którą ujawni, wstrząśnie nie tylko jej rodziną, ale i całą Litwą.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 429

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (23 oceny)
10
6
6
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
GosiaCzap

Dobrze spędzony czas

Kiedy Polacy też opiszę swoją rolę w pomocy mordowania żydów, szmalcownictwa
21
mimix86

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo ciekawa książka, śledztwo wnuczki litewskiego zbrodniarza
00
adrianazajac

Nie oderwiesz się od lektury

warto przeczytać
00
edyta19701970

Całkiem niezła

Obietnica złożona na łożu śmierci, rodzinne tajemnice, przerażająca prawda. Sylvia i jej rodzina – litewscy emigranci mieszkający w Stanach Zjednoczonych – zawsze żyli w cieniu dziadka. Spoglądał na nich z portretu surowym spojrzeniem. Sam nigdy nie dotarł do Ameryki, zginął w sowieckiej katowni. Nieustannie jednak wspominano o jego odwadze i wojennych dokonaniach – udziale w powstaniu przeciw komunistycznej okupacji, pobycie w niemieckim obozie koncentracyjnym, partyzantce, odmowie emigracji i męczeńskiej śmierci, kiedy Sowieci wrócili na Litwę. Gdy Litwa odzyskała niepodległość, niezłomny „Generał Wicher” – Jonas Noreika dołączył do panteonu bohaterów narodowych. Sprawiedliwości stało się zadość. Czy jednak na pewno? Wszystko zmienia pewna obietnica. Umierająca matka zobowiązuje córkę – doświadczoną pisarkę i dziennikarkę Sylvię Foti – do napisania biografii dziadka. Aby dotrzymać słowa, Sylvia wchodzi na drogę bez odwrotu i rozpoczyna historyczne śledztwo. Skrywana przez lata praw...
12
Hania_Wa

Całkiem niezła

Bardzo duzo powtorzen. Ma sie wrazenie, ze wciaz o tym samym sie czyta.
01

Popularność




Li­twie, kra­jo­wi desz­czu

Pew­ne­go razu Bóg rze­kł, że pada deszcz, kie­dy On nad kimś pła­cze. Je­śli kraj sam sie­bie na­zy­wa „kra­jem desz­czu”, to zna­czy, że Bóg pła­cze tu nad ka­żdym.

Mo­čiu­tė

.

Jo­nas No­re­ika – Ge­ne­rał Wi­cher – w mun­du­rze ofi­ce­ra li­tew­skie­go 7. Pu­łku Wiel­kie­go Ksi­ęcia Bu­ty­gej­da w la­tach trzy­dzie­stych XX wie­ku; być może 26 grud­nia 1936 roku, w dniu ślu­bu

WSTĘP

Lata, wie­le lat po­tem

Chi­ca­go 2019

Bab­cia wy­zna­ła mi, że za­ko­cha­ła się w nim, po­nie­waż wy­glądał jak gwiaz­dor z Hol­ly­wo­od – awan­tur­nik wal­czący ze zły­mi ko­mu­ni­sta­mi, któ­rzy pod­bi­li i spu­sto­szy­li nasz mały, dum­ny kraj.

Przez całe lata wy­gła­sza­ła same pe­any.

Szcze­gó­ły z jego ży­cia, któ­re przy­ta­cza­ła, gdy do­ra­sta­łam, tyl­ko uatrak­cyj­nia­ły wi­ze­ru­nek dziad­ka w mo­ich zdu­mio­nych oczach. Przez dwa lata był prze­słu­chi­wa­ny i bity pa­łką w prze­pe­łnio­nym ra­dziec­kim wi­ęzie­niu. Sta­nął na cze­le po­wsta­nia prze­ciw­ko Ro­sja­nom – nie raz, ale dwa razy. Ośmie­lił się sta­wić czo­ła po­tężnym Niem­com, a za zu­chwa­łe czy­ny tra­fił do obo­zu kon­cen­tra­cyj­ne­go, gdzie na­zi­ści bili go pi­ęścia­mi.

Przez trzy­dzie­ści osiem lat zna­łam wy­łącz­nie tę hi­sto­rię. Nic nie za­bu­rza­ło tego ob­ra­zu.

Kie­dy do­ta­rły do mnie wsty­dli­we fak­ty, po­czu­łam się ca­łko­wi­cie nie­do­in­for­mo­wa­na. Nie mia­łam po­jęcia o jego udzia­le w lu­do­bój­stwie, nie wie­dzia­łam, że nie­zwy­kle spraw­nie or­ga­ni­zo­wał roz­dział dóbr po ska­za­nych na śmie­rć oso­bach ozna­cza­nych żó­łtą gwiaz­dą, nie wie­dzia­łam nic o jego złow­ro­gich roz­ka­zach, na któ­rych pod­sta­wie ty­si­ące nie­win­nych cy­wi­lów tra­fi­ło do za­tło­czo­nych do gra­nic mo­żli­wo­ści gett, co po­prze­dza­ło nie­uchron­ną eg­ze­ku­cję.

Naj­wy­ra­źniej, i to jesz­cze bar­dziej za­ska­ki­wa­ło, nie wie­dzie­li też inni.

A na­wet je­śli wie­dzie­li, oka­zy­wa­li nie­wie­dzę. W oj­czy­źnie mo­ich ro­dzi­ców, na Li­twie, gdzie lu­dzie ża­ło­wa­li, że nie po­szłam w ich śla­dy, nie­wie­dzę usank­cjo­no­wa­ną przez pa­ństwo. Kie­dy w lip­cu 2018 roku w ar­ty­ku­le opu­bli­ko­wa­nym na stro­nie in­ter­ne­to­wej „Sa­lon” – po któ­rym uka­za­ły się ar­ty­ku­ły na pierw­szych stro­nach „New York Ti­me­sa” i „Chi­ca­go Tri­bu­ne” – ujaw­ni­łam uczyn­ki dziad­ka, pod­nio­sły się nie tyl­ko trium­fal­ne okrzy­ki osób, któ­re do­zna­ły trau­my z po­wo­du Ho­lo­kau­stu, ale rów­nież gniew­ne gło­sy li­tew­skich pa­trio­tów, któ­rzy prze­ko­ny­wa­li sa­mych sie­bie, że mu­szę być ro­syj­ską agent­ką.

Bi­blio­te­ka Wró­blew­skich w Wil­nie, miej­sce kon­tro­wer­syj­ne­go upa­mi­ęt­nie­nia Jo­na­sa No­re­iki

Wrza­wa w me­diach, któ­ra po­tem roz­pęta­ła się w Eu­ro­pie Wschod­niej, spra­wi­ła, że kan­dy­dat w wy­bo­rach do Par­la­men­tu Eu­ro­pej­skie­go chwy­cił młot i czter­na­sto­ma ude­rze­nia­mi roz­bił ta­bli­cę z brązu upa­mi­ęt­nia­jącą mo­je­go dziad­ka, a jej ka­wa­łki roz­rzu­cił po ca­łym Wil­nie.

Pier­wot­na ta­bli­ca upa­mi­ęt­nia­jąca mo­je­go dziad­ka, umiesz­czo­na na ze­wnętrz­nej ścia­nie Bi­blio­te­ki Wró­blew­skich w 2000 roku. Na­pis brzmi: „W tym bu­dyn­ku od 1945 do 1946 roku pra­co­wał wy­bit­ny bo­jow­nik ru­chu opo­ru, twór­ca Li­tew­skiej Rady Na­ro­do­wej i do­wód­ca li­tew­skich sił zbroj­nych Jo­nas No­re­ika, Ge­ne­rał Wi­cher, za­strze­lo­ny 26 lu­te­go 1947 roku”.

Nowa i po­pra­wio­na ta­bli­ca od­sło­ni­ęta w 2019 roku z na­pi­sem: „W tym bu­dyn­ku od 1945 do 1946 roku pra­co­wał wy­bit­ny bo­jow­nik ru­chu opo­ru, wi­ęzień obo­zu kon­cen­tra­cyj­ne­go Stut­thof, twór­ca Li­tew­skiej Rady Na­ro­do­wej i do­wód­ca li­tew­skich sił zbroj­nych Jo­nas No­re­ika, Ge­ne­rał Wi­cher, za­strze­lo­ny 26 lu­te­go 1947 roku”.

Po­now­nie do­szło do de­wa­sta­cji. Bur­mistrz sto­li­cy skle­ił ta­bli­cę dziad­ka, po czym bez­czel­nie raz jesz­cze ją wy­wie­sił. Na­stęp­nie wy­ko­nał im­po­nu­jący pi­ru­et po­li­tycz­ny i z po­wo­du wy­rzu­tów su­mie­nia w środ­ku nocy pod wpły­wem im­pul­su ją usu­nął. Za­cho­wa­nie bur­mi­strza roz­sier­dzi­ło tłum pa­trio­tów, któ­rzy na­pra­wi­li ta­bli­cę, ca­łko­wi­cie ją zmie­nia­jąc, i za­wie­si­li w bia­ły dzień przy akom­pa­nia­men­cie mu­zy­ki lu­do­wej.

Ta­bli­ce za­wie­szo­ne: 3. Ta­bli­ce zdjęte: 2.

Była to krzy­kli­wa ope­ra po­li­tycz­na.

Wy­obra­źmy so­bie, że wnucz­ka Krzysz­to­fa Ko­lum­ba od­naj­du­je do­wo­dy na to, że dzia­dek mor­do­wał rdzen­nych miesz­ka­ńców, pu­bli­ku­je ar­ty­kuł o jego okrut­nym po­stępo­wa­niu i wzy­wa do usu­ni­ęcia wszyst­kich upa­mi­ęt­nień, w tym do znie­sie­nia świ­ęta pa­ństwo­we­go, czym wy­wo­łu­je skan­dal w kra­ju z po­wo­du pu­bli­ka­cji pra­so­wych i pro­te­sty w Sta­nach Zjed­no­czo­nych. Mniej wi­ęcej to wła­śnie wy­da­rzy­ło się na od­le­głej Li­twie, gdzie praw­dzi­wa hi­sto­ria dru­giej woj­ny świa­to­wej mści­wie za­sta­wi­ła pu­łap­kę na nowo po­wsta­jącą de­mo­kra­cję.

Ta­bli­ca upa­mi­ęt­nia­jąca dziad­ka i czczący go pa­trio­ci mo­gli po­dzie­lić „kraj desz­czu” ni­czym zlot Ku Klux Kla­nu pod po­mni­kiem kon­fe­de­ra­ta. Wszy­scy jed­nak zgo­dzą się przy­naj­mniej w jed­nej kwe­stii. Mój dzia­dek rze­czy­wi­ście wy­glądał jak gwiaz­dor fil­mo­wy z Hol­ly­wo­od.

CZĘŚĆ PIERW­SZA

Obiet­ni­ca przy łożu śmier­ci

Nie­wie­le lat po­tem

Chi­ca­go, lata sze­śćdzie­si­ąte XX wie­ku

Za­szczyt­ne miej­sce w na­szej ja­dal­ni zaj­mo­wał świ­ęty li­tew­ski ry­cerz, wi­teź z Po­go­ni, go­dła na­sze­go ma­łe­go kra­ju. Mat­ka umie­ści­ła go tu­taj, aby ten dum­ny wi­ze­ru­nek wy­wie­rał sta­ły wpływ na na­sze umy­sły, je­śli wręcz nie na te­ma­ty roz­mów przy sto­le. Jako dziec­ko wpa­try­wa­łam się w bia­łe­go ry­ce­rza w pe­łnej zbroi na czer­wo­nym tle i roz­my­śla­łam o ta­jem­ni­cy wi­te­zia. Trzy­mał miecz wy­so­ko, jak­by roz­ka­zy­wał mi grzmi­ącym gło­sem, bym nie­prze­rwa­nie ko­cha­ła sta­ry kraj, ni­g­dy o nim nie za­po­mnia­ła i za­wsze, za­wsze wal­czy­ła o jego wol­no­ść.

Mama i bab­cia opo­wia­da­ły mi wszyst­kie wspa­nia­łe le­gen­dy o wi­te­ziu z Po­go­ni. Po­goń ozna­cza „tych, któ­rzy ści­ga­ją wro­gów”. Kie­dy pła­ka­łam, bo się go ba­łam, star­si mnie uci­sza­li. Nie lu­bi­łam słu­chać o tym, jak wi­teź po­lo­wał na na­je­źdźców pod­czas krwa­wej bi­twy, za­bi­jał, za­bi­jał i za­bi­jał. Ale mimo to czu­łam się urze­czo­na i chcia­łam do­wie­dzieć się wszyst­kie­go na jego te­mat: jak zrzu­ca­no go z ko­nia, kie­dy nasz kraj do­sta­wał się pod ro­syj­skie, nie­miec­kie i pol­skie pa­no­wa­nie. (Trwa­ło to trzy­sta lat). I jak 16 lu­te­go 1918 roku – w naj­wspa­nial­szy dzień w na­szej hi­sto­rii – wi­teź do­sia­dł po­now­nie wierz­chow­ca i po­pro­wa­dził Li­twę ku nie­pod­le­gło­ści. W ci­ągu tych dwu­dzie­stu dwóch lat wol­no­ści, któ­re po­tem na­stąpi­ły, po­zna­li się moi dziad­ko­wie i uro­dzi­li się moi ro­dzi­ce.

Och, ja­kże wi­teź mnie ocza­ro­wał! Roz­pa­lił tak wie­le głębo­kich i ta­jem­ni­czych uczuć wo­bec na­szej ota­cza­nej czcią oj­czy­zny. Po­goń! Pła­ka­łam roz­pacz­li­wie, sły­sząc o tym, jak w czerw­cu 1940 roku Zwi­ązek Ra­dziec­ki do­ko­nał anek­sji na­sze­go kra­ju. Po­goń! Po­goń! Łka­łam prze­ra­żo­na, kie­dy słu­cha­łam opo­wie­ści o nie­miec­kiej in­wa­zji w 1941 roku. Wpa­dłam w szał z obu­rze­nia, kie­dy się do­wie­dzia­łam, że w 1944 roku Ar­mia Czer­wo­na po­now­nie za­jęła Li­twę i po­ko­na­ła wi­te­zia.

Mama i bab­cia za­cho­wy­wa­ły się jak ka­płan­ki przy­wo­łu­jące wi­te­zia pła­wi­ące­go się w krwi, wy­le­wa­jące łzy nad jego pe­łnym bru­tal­no­ści po­świ­ęce­niem. By­łam prze­ra­żo­na. I za­fa­scy­no­wa­na.

Kie­dy od­wie­dza­łam w Chi­ca­go inne ro­dzi­ny, któ­re przy­by­ły z oj­czy­zny, za­uwa­ży­łam, że u nich Po­goń często wisi obok krzy­ża. Moja mat­ka zaś umie­ści­ła na­szą obok fo­to­gra­fii jej pe­łne­go szy­ku ojca w mun­du­rze woj­sko­wym. I tak w moim umy­śle – i w jej za­pew­ne też – wi­teź zlał się w jed­no z jej oj­cem, Jo­na­sem No­re­iką. Cho­ciaż ni­g­dy nie po­zna­łam dziad­ka, na­uczo­no mnie czcić go jako bo­ha­te­ra, któ­ry bro­nił Li­twy. Dla mnie to Jo­nas No­re­ika je­chał na tym ko­niu, wy­ma­chi­wał tym mie­czem, no­sił tę tar­czę i dziel­nie umie­rał w wal­ce z wro­ga­mi.

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY

Przy­tła­cza­jące dzie­dzic­two

Chi­ca­go 2000

Prze­dziw­nym zrządze­niem losu mama i bab­cia wy­lądo­wa­ły w jed­nym szpi­ta­lu w tym sa­mym cza­sie, obie w sta­nie za­gro­że­nia ży­cia. Ro­dzin­ny ma­triar­chat sta­nął na kra­wędzi upad­ku, a ja mo­głam to tyl­ko bez­rad­nie ob­ser­wo­wać.

Uło­ży­łam so­bie har­mo­no­gram czu­wa­nia i prze­no­si­łam się z jed­nej do dru­giej sali szpi­tal­nej przez dwa trud­ne ty­go­dnie. Naj­pierw sala mamy.

Sie­dzia­łam przy jej boku, trzy­ma­łam ją za rękę i de­li­kat­nie gła­ska­łam, a w mo­jej gło­wie roz­brzmie­wał wstęp do Pi­ątej sym­fo­nii Beetho­ve­na. Wy­ima­gi­no­wa­ny pia­ni­sta ude­rzał w kla­wi­sze – dam! da-da-dam! – co grzmia­ło mi w my­ślach jak młot pneu­ma­tycz­ny roz­wa­la­jący moje ży­cie. Mama ści­ska­ła brzęczącą po­ręcz łó­żka, kie­dy pró­bo­wa­ła bez skut­ku pod­nie­ść się i usi­ąść, z gry­ma­sem bólu szar­pi­ące­go cia­ło i du­szę. Od lat cier­pia­ła na cu­krzy­cę i wy­cie­ńcza­jące bóle ple­ców, do szpi­ta­la zo­sta­ła przy­jęta na ru­ty­no­we ba­da­nia, ale w ja­kiś spo­sób zła­pa­ła za­gra­ża­jącą ży­ciu in­fek­cję. Pró­bo­wa­łam jej po­móc, ale za­miast usi­ąść, wiła się w męczar­niach, po­trząsa­ła gło­wą i tra­ci­ła siły. W ko­ńcu opa­da­ła na po­dusz­ki, gwa­łtow­nie dy­sząc.

Roz­pacz­li­wie chcia­łam coś zro­bić, co­kol­wiek – i wci­ąż my­śląc, że uda mi się ode­przeć nie­uchron­ne, spy­ta­łam:

– Czy mogę coś dla cie­bie zro­bić?

Po­wie­rzy­ła mi za­da­nie.

– Zwi­ąż mi tyl­ko wło­sy gum­ką – wy­szep­ta­ła.

Wy­sy­pa­łam wszyst­ko z tor­by – klu­cze, port­fel, drob­ne – szu­ka­jąc w sza­le­ńczym po­śpie­chu gum­ki. Wresz­cie zna­la­złam. De­li­kat­nie zwi­ąza­łam jej na kar­ku wil­got­ne od potu i lęku wło­sy.

Po­tem po­ska­rży­ła się, że zdrętwia­ła jej lewa ręka.

– Mo­żesz mi ją roz­ma­so­wać?

Ko­rzy­sta­jąc z oka­zji, że po­zwo­li­ła się do­tknąć, po­wo­li uci­ska­łam jej rękę, po­cząw­szy od nad­garst­ka w górę, do łok­cia, jak­bym ugnia­ta­ła gli­nę. Roz­pacz­li­wie chcia­łam prze­mie­nić tę po­marsz­czo­ną zja­wę, szma­cia­ną lal­kę jej daw­ne­go ja, ufor­mo­wać z po­wro­tem we wład­czą diwę ope­ro­wą, któ­ra po­tra­fi­ła wy­ci­ągnąć wy­so­kie C.

– Wiesz, co to zna­czy? – spy­ta­ła.

Nie prze­sta­łam ma­so­wać.

– Co, mamo?

– Mu­sisz na­pi­sać ksi­ążkę.

Spoj­rza­łam na nią ba­daw­czo.

– Nie, nie, nie, nie. Mu­sisz to zro­bić sama.

Po­rzu­ci­ła już za­prze­cze­nie, któ­re­go ja się ci­ągle kur­czo­wo trzy­ma­łam.

– Mu­sisz – na­le­ga­ła. – Wszy­scy na to cze­ka­ją.

Ma­su­jąc wci­ąż jej ra­mię, wy­gląda­łam przez okno, żeby nie pa­trzeć na tę pe­łną cier­pie­nia twarz. Był ko­niec stycz­nia, na ze­wnątrz tem­pe­ra­tu­ra spa­dła po­ni­żej zera. Świat za­ma­rzł. Chcia­łam się wy­rwać ze szpi­tal­nej sali i po­biec sta­łą tra­są, tu­pi­ąc na żwi­ro­wej alej­ce, czuć cie­pło sło­ńca na ra­mio­nach, pot spły­wa­jący po skó­rze, czuć po­tęgę ży­cia.

Ale mama cze­ka­ła na od­po­wie­dź. Od­kąd pa­mi­ętam, pra­co­wa­ła nad ksi­ążką o swo­im ojcu, le­gen­dar­nym bo­ha­te­rze. Pięć lat wcze­śniej uzy­ska­ła sto­pień dok­to­ra w dzie­dzi­nie li­te­ra­tu­ry, żeby po­pra­wić umie­jęt­no­ści pi­sar­skie. Za­wsze ją za to po­dzi­wia­łam, ob­ser­wo­wa­łam, jak się po­świ­ęca, by zgro­ma­dzić ma­te­ria­ły o moim sław­nym dziad­ku. Cze­ka­łam z nie­cier­pli­wo­ścią, aż spi­sze tę opo­wie­ść. Nie wie­dzia­łam, cze­mu jej do­tąd nie sko­ńczy­ła. A te­raz ocze­ki­wa­ła, że ja przej­mę po­ścig za le­gen­dą, któ­rą kar­mi­ła mnie przez całe ży­cie. Wi­dzia­łam w jej oczach, że za wszel­ką cenę chce na­rzu­cić swo­ją wolę.

„Nie! Nie mo­żesz mnie zmu­sić!” Bła­gal­nie gła­dzi­łam pal­ca­mi jej rękę. Nie chcia­łam, żeby uma­rła i zo­sta­wi­ła mnie samą. Ksi­ążka była dla niej wszyst­kim, ży­cio­wą mi­sją. Nie chcia­łam my­śleć o tym, dla­cze­go mi ją prze­ka­zu­je. Poza tym nie umia­łam pi­sać ksi­ążek. Cho­ciaż pra­co­wa­łam jako dzien­ni­kar­ka, nie wie­rzy­łam, że po­tra­fię spi­sać taką hi­sto­rię. Ni­g­dy cze­goś ta­kie­go nie pró­bo­wa­łam.

Sły­sza­łam jej mil­czącą od­po­wie­dź: „Masz obo­wi­ązek kon­ty­nu­ować od miej­sca, w któ­rym sko­ńczy­łam”.

Jako po­słusz­na cór­ka nie­mal nie­po­strze­że­nie ski­nęłam gło­wą. A ona rów­nie nie­po­strze­że­nie przy­jęła zło­żo­ną obiet­ni­cę. Po­tem z ulgą, uśmie­cha­jąc się sła­bo, ści­snęła moją dłoń ostat­kiem sił, przy­pie­częto­wu­jąc umo­wę. Wkrót­ce jej od­dech się wy­rów­nał.

Uwol­ni­łam rękę z uści­sku i wsta­łam, żeby za­jąć się przy­sła­ny­mi przez jej przy­ja­ciół kwia­ta­mi – głów­nie czer­wo­ny­mi ró­ża­mi – któ­re sta­ły w wa­zo­nach na pa­ra­pe­cie okna wy­cho­dzące­go na ośnie­żo­ny park. Mama ko­cha­ła czer­wo­ne róże. Kie­dy śpie­wa­ła w ope­rze, bu­kie­ty lądo­wa­ły u jej stóp. Wdy­cha­łam za­pach kwia­tów. Za­uwa­ży­łam je­den zwi­ędły, wy­jęłam go, przy oka­zji kłu­jąc się kol­cem.

Gdy pa­trzy­łam na mat­kę w jej ostat­niej go­dzi­nie świa­do­mo­ści, za­sta­na­wia­łam się, jak wy­pe­łnić tę sza­le­ńczą obiet­ni­cę daną umie­ra­jącej, i nie mia­łam po­jęcia, że nasz układ obu­dzi uśpio­ne­go dżi­na lu­do­bój­stwa na Li­twie, wy­trąci sen­ny kraj z otępia­jące­go po­czu­cia nie­win­no­ści i zmu­si do roz­ra­chun­ku, któ­ry będzie go­dził w na­ro­do­we su­mie­nie ko­lej­ny­mi gro­ma­mi zbrod­ni. Wy­sy­sa­jąc kro­pel­ki krwi z ukłu­te­go pal­ca, sma­ku­jąc ich że­la­zi­sto­ść, nie mo­głam prze­wi­dzieć tra­sy swo­jej pod­ró­ży przez prze­si­ąk­ni­ęte krwią lasy Li­twy ani tego, w jaki spo­sób moje do­cho­dze­nie zo­sta­nie po­wi­ąza­ne z pro­ce­sem wy­to­czo­nym przez po­tom­ków ofiar mo­je­go dziad­ka naj­wa­żniej­sze­mu kra­jo­we­mu au­to­ry­te­to­wi w dzie­dzi­nie hi­sto­rii. To fa­tum ma­ja­czy­ło w da­le­kiej przy­szło­ści; mi­nie dwa­dzie­ścia lat, nim się spe­łni. Wte­dy wie­dzia­łam je­dy­nie, że nie­uchron­na śmie­rć mo­jej mat­ki to zbyt wie­le, a moją je­dy­ną prze­wod­nicz­ką jest mi­ło­ść.

Sala bab­ci znaj­do­wa­ła się dwa pi­ętra wy­żej; bab­cia do­cho­dzi­ła tam do sie­bie po ata­ku ser­ca. Kie­dy do niej zaj­rza­łam, spa­ła. Roz­bi­ta tą po­dwój­ną ka­ta­stro­fą, ru­szy­łam ko­ry­ta­rzem, wy­mi­ja­jąc pie­lęgniar­ki i re­kon­wa­le­scen­tów ci­ągnących sto­ja­ki do kro­pló­wek. Chcia­łam z ca­łej siły ude­rzyć pi­ęścia­mi w ścia­nę i zo­sta­wić dwie zie­jące dziu­ry.

Na­stęp­ne­go dnia mama była nie­przy­tom­na, opląty­wa­ła ją sieć ru­rek, a od­dech przy­po­mi­nał bul­got. Znów po­ma­so­wa­łam jej ra­mię, tak jak pro­si­ła ostat­nio. Lewa ręka, na­puch­ni­ęta jak ba­lon z wodą, nie od­po­wia­da­ła już na mój ucisk. Na­ci­śni­ęcie. Nic. Na­ci­śni­ęcie. Nic. W ko­ńcu mu­sia­łam po­go­dzić się z fak­tem, że mama się nie obu­dzi – nie dla mo­je­go ojca, nie dla mo­je­go młod­sze­go bra­ta ani nie dla mnie.

Mia­łam trzy­dzie­ści osiem lat, męża, dwo­je dzie­ci, a ona po­wie­dzia­ła mi, że nic wi­ęcej nie może dla mnie zro­bić. Kie­ro­wa­ła mną od tak daw­na, że na­uczy­łam się od­czy­ty­wać jej my­śli. Zdo­mi­no­wa­ła mnie. Czu­łam się jak jej przedłu­że­nie. In­stynk­tow­nie wie­dzia­ła, że mnie kon­tro­lu­je. Na­wet te­raz jej głos w mo­jej gło­wie na­po­mi­nał su­ro­wo: „Nie za­wsty­dzaj mnie ani Li­twy tym, że nie opo­wiesz hi­sto­rii swo­je­go dziad­ka”. Nie po­tra­fi­łam się mu oprzeć.

Po­wie­ki mia­ła uchy­lo­ne za­le­d­wie o mi­li­metr. Na­chy­li­łam się, by od­na­le­źć w tych ma­le­ńkich szpar­kach ko­goś, kogo mo­gła­bym roz­po­znać. Nie było tam jed­nak nic poza mlecz­ną chmu­rą uno­szącą się w nie­bo wiecz­no­ści.

Po­trze­bo­wa­łam po­cie­chy. Na mi­ęk­kich no­gach wy­szłam z po­ko­ju mat­ki, by do­trzeć do sali bab­ci. Mo­čiu­tė, jak ją za­wsze na­zy­wa­łam, wy­do­brza­ła po za­wa­le i wkrót­ce mia­ła wy­jść do domu. Kie­dy we­szłam do jej sali, sie­dzia­ła w łó­żku, pod­par­ta po­dusz­ka­mi i po­chła­nia­ła pie­czo­ne­go kur­cza­ka z tłu­czo­ny­mi ziem­nia­ka­mi ocie­ka­jący­mi ma­słem. Ze­mdli­ło mnie od za­pa­chu. Go­to­wa­ne bia­łe mi­ęso przy­po­mi­na­ło gni­jące cia­ło. Nie mo­głam so­bie wy­obra­zić, że jesz­cze kie­dyś coś zjem.

– Jak Da­ly­tė? – spy­ta­ła.

– Źle.

Nie mo­głam się zmu­sić, by opi­sać bab­ci stan jej sze­śćdzie­si­ęcio­let­niej cór­ki.

Bab­cia odło­ży­ła wi­de­lec na ta­lerz. Brzęk­nął gło­śno. Wpa­trzy­ła się w okno, jej zma­to­wia­łe nie­bie­skie oczy mru­ga­ły od bez­li­to­śnie pa­da­jące­go śnie­gu.

– Już się obu­dzi­ła?

– Nie.

Tyle tyl­ko zdo­ła­łam po­wie­dzieć i wy­buch­nęłam pła­czem.

Od­sta­wi­ła obiad.

Ści­snęły­śmy się za ręce i na­sze szlo­chy nie­mal zla­ły się w jed­no. Wresz­cie, nie za­uwa­żyw­szy, że pie­lęgniar­ka za­bra­ła na­czy­nia ani że ró­żo­we sło­ńce za­szło, spró­bo­wa­ły­śmy się uspo­ko­ić. W po­ko­ju zro­bi­ło się ciem­no. Za­pa­li­łam świa­tło.

– Po­pro­si­ła mnie, że­bym na­pi­sa­ła ksi­ążkę.

– Co zro­bi­łaś?

– Obie­ca­łam.

Bab­cia za­kry­ła so­bie twarz i po­trząsnęła gło­wą. Naj­wy­ra­źniej nie apro­bo­wa­ła pro­śby mo­jej mat­ki. Uzna­łam, że Mo­čiu­tė – w prze­ci­wie­ństwie do swo­jej cór­ki – sądzi, że nie na­da­ję się do tego za­da­nia, że być może nie po­do­łam opo­wie­ści.

Oczy­wi­ście nie my­li­ła się.

Ale nie mia­łam wy­bo­ru.

Wil­no

1 pa­ździer­ni­ka 2018

Cen­trum Ba­da­nia Lu­do­bój­stwa zwra­ca uwa­gę sądu na fakt, że S. Foti, miesz­ka­jąca w Sta­nach Zjed­no­czo­nych, nie uczest­ni­czy­ła w rze­czo­nych wy­da­rze­niach hi­sto­rycz­nych (jesz­cze się nie uro­dzi­ła) ani nie jest za­wo­do­wym hi­sto­ry­kiem. Jej opi­nia o dziad­ku jest ca­łko­wi­cie sprzecz­na z opi­nią jej mat­ki, cór­ki J. No­re­iki. Z opu­bli­ko­wa­nych ba­dań S. Foti mo­żna wy­wnio­sko­wać, że nie jest jej zna­na przy­jęta me­to­do­lo­gia ba­dań hi­sto­rycz­nych, jaką po­słu­gu­ją się hi­sto­ry­cy aka­de­mic­cy, a któ­ra wy­ma­ga głębo­kiej, kry­tycz­nej ana­li­zy we wła­ści­wych ra­mach hi­sto­rycz­nych.

Od­po­wie­dź Cen­trum Ba­da­nia Lu­do­bój­stwa i Ru­chu Opo­ru Miesz­ka­ńców Li­twy (Lie­tu­vos gy­ven­to­jų ge­no­ci­do ir re­zi­sten­ci­jos ty­ri­mo cen­tras) na skar­gę oska­rże­nia z po­wo­du od­mo­wy zmia­ny przez Cen­trum Ba­da­nia Lu­do­bój­stwa opi­nii hi­sto­rycz­nej o Jo­na­sie No­re­ice prze­ka­za­na Okręgo­we­mu Sądo­wi Ad­mi­ni­stra­cyj­ne­mu w Wil­nie (Vil­niaus apy­gar­dos ad­mi­ni­stra­ci­nis te­ismas) w spra­wie nr el-4215-281/2018

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki
Pro­jekt gra­ficz­ny okład­kiKa­ro­li­na Że­la­zi­ńska
Zdjęcia na okład­ce i we­wnątrzz ar­chi­wum ro­dzin­ne­go au­tor­ki
Re­dak­tor pro­wa­dzącaMo­ni­ka Koch
Re­dak­cjaJan Ja­ro­szuk
Ko­rek­taKry­stian Gaik Do­mi­nik Lesz­czy­ński
Co­py­ri­ght © 2021 by Si­lvia Foti Co­py­ri­ght © by Wiel­ka Li­te­ra Sp. z o.o., War­sza­wa 2022
ISBN 978-83-8032-750-4
Wiel­ka Li­te­ra Sp. z o.o. ul. Ko­sia­rzy 37/53 02-953 War­sza­wa
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.