Zemsta władzy - Naim Moisés - ebook + audiobook + książka

Zemsta władzy ebook

Naim Moisés

4,8
41,50 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Populizm, polaryzacja i postprawada – trzy dobrze znane narzędzia manipulacji wykorzystywane przez rządzących. Współcześni autokraci połączyli te techniki, by w nowy, przerażający sposób podkopywać fundamenty demokracji. Naím ujawnia powiązania pomiędzy wydarzeniami o globalnym zasięgu a taktykami politycznymi, które stosowane razem prowadzą do głębokiej, często ukrytej, transformacji władzy i polityki na całym świecie. Wyjaśnia, w jaki sposób w miejscach i sytuacjach całkowicie odmiennych pod względem politycznym, ekonomicznym i społecznym obieranie tych samych strategii prowadzi do koncentracji władzy, a także ujawnia mechanizmy opracowane przez autokratów do walki z osłabiającymi ich siłami. W Zemście władzy Moisés Naím, jeden z najbardziej wnikliwych obserwatorów światowej polityki, tworzy obszerny katalog zagrożeń demokracji, które w ostatnich latach płyną ze strony niepodlegających żadnej kontroli dyktatorów, populistów i ludzi wielkiego biznesu, wskazując na analogie w zasadniczo odmiennych dziedzinach. Ważne i ponadczasowe dzieło. Francis Fukuyama, profesor Uniwersytetu Stanforda, autor Tożsamości

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 474

Oceny
4,8 (17 ocen)
13
4
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Edelina

Nie oderwiesz się od lektury

Nigdy za wiele tego typu książek. Pozwalają spojrzeć na niektóre, ważne sprawy z innej perspektywy,
00
olivialasocka

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ważna i aktualna lektura. Polecam
00
Valril

Dobrze spędzony czas

Zbyt często powtarzają się te same tezy, ale ogólnie przekaz spójny. Chyba warto.
00
MJakubik

Nie oderwiesz się od lektury

Lektóra obowiązkowa.
00

Popularność




The Revenge of Power

© 2022 by Moisés Naím

Published by arrangement with St. Martin’s Publishing Group.

All rights reserved.

Copyright © 2022 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2022 for the Polish translation by Violetta Dobosz and Dorota Kaczor

(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)

Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz

Redakcja: Maria Zając

Korekta: Aneta Iwan, Magdalena Mierzejewska

ISBN: 978-83-8230-541-8

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail: [email protected]

www.soniadraga.pl

www.postfactum.com.pl

www.facebook.com/PostFactumSoniaDraga

www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga

E-wydanie 2023

WstępZagrożenie

Wolne społeczeństwa na całym świecie stają oko w oko z nowym nieprzejednanym wrogiem. Wróg ten nie dysponuje piechotą ani marynarką, nie pochodzi z żadnego kraju, który dałoby się wskazać na mapie. Jest wszędzie i nigdzie, bo pochodzi nie  s t a m t ą d,  lecz s t ą d.  Nie zagraża społeczeństwom – jak dawniej Sowieci i naziści – zagładą z zewnątrz; ten wróg zagraża im od wewnątrz.

Zagrożenie, które czyha wszędzie i nigdzie, jest nieuchwytne, trudno je zauważyć i zdefiniować. Wszyscy je wyczuwamy, ale mamy problem z tym, żeby je nazwać. Próby opisania jego cech i komponentów pochłaniają rzeki atramentu, lecz  o n o  wciąż pozostaje niedosięgłe.

W pierwszej kolejności trzeba je więc zidentyfikować. Dopiero wtedy zdołamy je zrozumieć, zdołamy wydać mu walkę i je pokonać.

Co to za wróg zagraża naszej wolności, naszemu dobrobytowi, a nawet przetrwaniu naszych demokratycznych społeczeństw?

Odpowiedź brzmi: t o   w ł a d z a   w  n o w e j   z j a d l i w e j   p o s t a c i. 

Każda epoka była świadkiem co najmniej jednej formy zjadliwości politycznej. Dziś mamy do czynienia z odmianą rewanżyzmu, która naśladuje demokrację, podkopując przy tym jej fundamenty, gardząc wszystkimi jej ograniczeniami. Jest tak, jakby władza polityczna dokonała przeglądu wszystkich metod, które wolne społeczeństwa przez wieki wynajdywały, żeby ją obłaskawić, i zwarła szyki, by przeprowadzić kontratak.

Dlatego w myślach nazywam to odwetem władzy.

W niniejszej książce staram się przyjrzeć narodzinom tej nowej zjadliwej formy władzy politycznej i jej rozwojowi na całym świecie. Dokumentuję, jak ukradkiem podkopuje fundamenty wolnego społeczeństwa. Ukazuję, jak powstaje z popiołów starszych form rządzenia, poturbowana przez siły, które doprowadziły do jej upadku. I dowodzę, że gdziekolwiek rozkwitnie, czy to w Boliwii, Karolinie Północnej, w Wielkiej Brytanii czy na Filipinach, wszędzie opiera się na kilku zasadniczych strategiach mających na celu osłabienie podwalin demokratycznego społeczeństwa i utrwalenie jej zjadliwego prymatu. Nakreślam też, w jaki sposób można stawić opór, by bronić demokracji i w wielu wypadkach ją ocalić.

Konflikt między tymi, którzy mają władzę, a tymi, którzy jej nie mają, jest oczywiście na trwałe wpisany w doświadczenie ludzkości. Przez przytłaczająco większą część historii rządzący konsolidowali władzę dla własnych korzyści i przekazywali swoim dzieciom, tworząc uprzywilejowane dynastie krwi i nie przejmując się zbytnio ludem. Narzędzia, którymi posługiwała się władza – przemoc, pieniądze, technologia, ideologia, perswazja moralna, szpiegowanie i propaganda, by wymienić tylko kilka – jako atrybuty dziedzicznych kast znajdowały się daleko poza zasięgiem większości ludzi. Jednak rewolucja francuska i wojna o niepodległość Stanów Zjednoczonych pod koniec XVIII wieku wstrząsnęły posadami stosunków władzy i sprawiły, że dało się ją zakwestionować, a także nałożyć nowe ograniczenia na tych, którzy ją dzierżyli. Taka forma władzy – o ograniczonym zasięgu, odpowiadająca przed narodem i bazująca na duchu zgodnego z prawem współzawodnictwa – legła u podstaw wielkiego rozkwitu dobrobytu i bezpieczeństwa, jaki miał miejsce na świecie po zakończeniu II wojny światowej.

Ale na przełomie XX i XXI wieku owa powojenna stabilizacja zaczęła się niepokojąco przeobrażać. W swojej poprzedniej książce Koniec władzy przyjrzałem się temu, jak władza ulega erozji w całej gamie ludzkich instytucji. Technologia, demografia, urbanizacja, dostępność informacji, zmiany w polityce i gospodarce, globalizacja i zmiana sposobu myślenia doprowadziły do podziału i rozproszenia władzy, przez co prostsze stało się jej zdobycie, lecz trudniej ją było wykorzystać i łatwiej stracić.

Gwałtowna reakcja zwrotna była nieunikniona. Ludzie zdecydowani zdobyć i utrzymać nieograniczoną władzę stosują stare i nowe taktyki, by tę władzę ochronić przed siłami, które mogłyby ją osłabić i ograniczyć. Takie nowe zachowania mają na celu zahamowanie procesu erozji władzy, doprowadzenie do jej rekonstrukcji, koncentracji, tak by znowu można ją było sprawować bez ograniczeń, jak dawniej, ale przy zastosowaniu technologii, taktyk, organizacji i sposobów myślenia typowych dla XXI wieku.

Ujmując rzecz inaczej, w odpowiedzi na siły odśrodkowe, które osłabiają władzę, pojawiają się siły dośrodkowe, prowadzące do jej koncentracji. Ścieranie się tych dwóch rodzajów sił jest cechą charakterystyczną naszych czasów. A wynik tych tarć bardzo trudno przewidzieć.

G r a   t o c z y   s i ę   o  n a j w y ż s z ą   s t a w k ę   i  n i c z e g o   n i e   d a   s i ę   z a g w a r a n t o w a ć.  Chodzi nie tylko o to, czy w XXI wieku demokracja nadal będzie mogła się rozwijać, ale czy w ogóle wciąż będzie istnieć jako dominujący system sprawowania rządów, jako domyślny ustrój globalnej wioski. Przetrwanie wolności wcale nie jest pewne.

Czy demokracje są w stanie odeprzeć ataki początkujących autokratów gotowych niszczyć mechanizmy kontroli i równowagi politycznej ograniczające ich władzę? Jak mają tego dokonać? Dlaczego w jednych miejscach władza ulega koncentracji, podczas gdy w innych podlega raczej rozproszeniu i rozkładowi? I pytanie najważniejsze: jaka jest przyszłość wolności?

Podmioty dzierżące władzę rzadko się jej zrzekają. To jasne, że każdy, kto ją dostaje, stara się powstrzymać i odeprzeć próby swoich rywali dążących do tego, by aktualnie rządzącego osłabić bądź zastąpić. Pretendenci, którzy przypuszczają atak na osoby piastujące dany urząd, często są innowatorami stosującymi nie tylko nowe narzędzia, ale też zupełnie inne strategie. Ich polityczne innowacje dogłębnie zmieniły sposoby zdobywania i utrzymywania władzy w XXI wieku.

W tej książce wymieniam owe nowinki i poddaję je analizie, ukazuję ich możliwości, ich wewnętrzną logikę i sprzeczności – a następnie wskazuję kluczowe bitwy, które będą musieli wygrać demokraci, żeby zapobiec zagładzie wolności w naszych czasach.

Ograniczona, zależna od innych władza nie wystarczy, by zadowolić ambitnych autokratów, którzy nauczyli się wykorzystywać takie zjawiska jak migracja, brak poczucia bezpieczeństwa ekonomicznego klasy średniej, polityka tożsamościowa, lęki wzbudzane przez globalizację, siła mediów społecznościowych i wkraczanie w nasze życie sztucznej inteligencji. Pod każdą szerokością geograficzną i w najróżniejszych okolicznościach pokazują oni, że pragną władzy bez żadnych zobowiązań, i to pragną jej na zawsze.

Przyszli autokraci mają do dyspozycji nowy zestaw możliwości i nowe narzędzia pomocne w zdobywaniu nieograniczonej władzy. Niektóre z tych narzędzi jeszcze kilka lat temu nie istniały. Inne są stare jak świat, ale teraz łączą się z nowymi technologiami i trendami społecznymi, dzięki czemu zyskują moc, jakiej nigdy dotąd nie miały.

To dlatego jesteśmy teraz świadkami sukcesów odnoszonych przez nowy typ pretendentów do sprawowania rządów – niekonwencjonalnych przywódców, którzy byli świadkami erozji tradycyjnej władzy i zdali sobie sprawę, że nowe podejście może uwolnić niewykorzystane dotąd pokłady możliwości. Pojawiają się oni na całym świecie, w najróżniejszych krajach, od najbogatszych do najbiedniejszych, od najbardziej zaawansowanych instytucjonalnie po najbardziej zacofane. Oczywiście w pierwszej kolejności przychodzi tu na myśl Donald Trump, ale też Hugo Chávez w Wenezueli, Viktor Orbán na Węgrzech, Rodrigo Duterte na Filipinach, Narendra Modi w Indiach, Jair Bolsonaro w Brazylii, Recep Tayyip Erdoğan w Turcji, Nayib Bukele z Salwadoru i wielu innych. W tej publikacji rozłożymy na czynniki pierwsze ich podejście do władzy, bo nie można pokonać czegoś, czego się najpierw nie zrozumie.

Nowi autokraci stosują pionierskie metody zdobywania nieograniczonego panowania i utrzymywania go tak długo, jak tylko się da. Celem ostatecznym – nie zawsze udaje się go osiągnąć, ale zawsze o niego właśnie toczy się zażarty bój – jest dla nich dożywotnie sprawowanie rządów. Wszelkie dążenia osłabiające władzę są przez nich postrzegane jako śmiertelne zagrożenie, które należy powstrzymać. Natomiast odnoszone sukcesy ośmielają innych, którzy próbują ich naśladować w różnych zakątkach świata. Sukcesów tych jest niemało, choć warto odnotować, że zdarzają się także porażki. I z każdym tygodniem zdają się pojawiać kolejni pretendenci do miana autokratów. Przywódcy ci i ich  s t y l  przywództwa stanowią forpocztę  o d w e t u   w ł a d z y. 

Tacy liderzy adaptują się do nowych warunków, na poczekaniu wymyślają nowe taktyki i przystosowują stare tak, by dzięki nim zwiększyć zdolność narzucania swojej woli innym. Pomimo ogromnych różnic narodowych, kulturowych, instytucjonalnych i ideologicznych dzielących kraje, w których dochodzą do władzy, ich strategie wydają się podobne. Na przykład prezydenci Brazylii i Meksyku, Jair Bolsonaro i Andrés Manuel López Obrador, różnią się całkowicie pod względem ideologicznym, za to ich styl sprawowania władzy jest niemal identyczny. Maleńki, biedny i zacofany Salwador w Ameryce Środkowej i ogromne, rozbudowane supermocarstwo, jakim są Stany Zjednoczone, to zupełnie odmienne kraje, a jednak Nayib Bukele i Donald Trump sprawowali rządy, wykorzystując dziwnie podobne strategie.

Jaki jest zatem przepis na sprawowanie takiej władzy? Jakie są jego składniki? I jak działa w świecie rzeczywistym? Te właśnie pytania stanowią sedno niniejszej książki. W mojej ocenie da się ową recepturę streścić w trzech słowach: populizm, polaryzacja i postprawda.

Nazwijmy je w skrócie 3P. A tych, którzy się nimi posługują, określmy mianem „autokratów 3P”.

Kim jest autokrata 3P?

Autokraci 3P to przywódcy polityczni, którzy dochodzą do władzy w wyniku względnie demokratycznych wyborów, a potem likwidują mechanizmy kontroli władzy wykonawczej, wykorzystując do tego celu populizm, polaryzację i postprawdę. W czasie, gdy konsolidują władzę, ukrywają swoje autokratyczne plany za murami konspiracyjności, biurokratycznych zawiłości, pseudoprawnych wybiegów, manipulacji opinią publiczną, a także represji stosowanych wobec krytyków i oponentów. Kiedy maska opada, jest już za późno.

Autorytaryzm to kontinuum. Na jednym jego krańcu mamy reżimy totalitarne takie jak ten w Korei Północnej, gdzie władza jest w pełni skupiona w rękach dynastycznego dyktatora, który sprawując ją, nie kryje się z brutalnością. Na przeciwnym krańcu znajdziemy z kolei wybranych demokratycznie przywódców o autorytarnych skłonnościach. Autokraci XXI wieku zaczynają z tego bardziej umiarkowanego końca i starają się zachować pozory demokracji, skrycie jednak podkopując jej fundamenty.

Jak to robią? Za pomocą populizmu, polaryzacji i postprawdy.

Wiele już napisano o każdym z tych P z osobna. Tutaj je scalimy i ujmiemy w ramy schematu będącego sednem tego, jak autokraci XXI wieku zdobywają, sprawują i utrzymują władzę.

Szczegóły różnią się w zależności od miejsca i danego przywódcy, władza bowiem zawsze wpisuje się w określony kontekst, ale podstawy autokratycznego podejścia są rozpoznawalne wszędzie, gdziekolwiek znalazło ono zastosowanie. Pod każdą szerokością geograficzną i w każdych okolicznościach destabilizacji ulegają stare instytucje oraz otwierają się możliwości dla nowicjuszów. Żadne z trzech P z osobna nie wystarczy, by wyjaśnić mutacje władzy w naszych czasach. Ale wszystkie razem są w stanie przeciwstawić się siłom, które dążą do podziału i rozproszenia władzy.

Najczęściej bodaj omawianym ze wszystkich 3P, nierzadko błędnie rozumianym, jest populizm. Ponieważ kończy się na „-izm”, często bierze się go za ideologię taką jak socjalizm czy liberalizm, jedną ze spójnych filozofii rządzenia. Tymczasem on wcale nią nie jest. Populizm najlepiej pojmować jako  s t r a t e g i ę   z d o b y w a n i a   i  s p r a w o w a n i a   w ł a d z y.  Jest chętnie wykorzystywany głównie ze względu na wielość zastosowań – jako strategia może być skuteczny w szerokim spektrum kontekstów i zgodny właściwie z każdą ideologią rządzenia. Może też funkcjonować bez związku z jakąkolwiek ideologią.

Cas Mudde i Cristóbal Rovira Kaltwasser twierdzą, że populiści ukazują świat polityki podzielony dokładnie na dwoje, przeciwstawiają skorumpowane, chciwe elity szlachetnemu i czystemu, ale zdradzonemu i pokrzywdzonemu Volk, czyli ludowi. Wszystkie problemy ludu mają swoje źródło w decyzjach przekupnej elity, podejmowanych nierzadko konspiracyjnie i zawsze z nieuczciwych pobudek. Populistyczni przywódcy przedstawiają siebie jako reprezentantów woli ludu, jako orędowników walki ze skorumpowaną elitą. Tego rodzaju narrację, wypróbowaną i niezawodnie skuteczną, można stosować niemal bez ograniczeń, ostatecznie bowiem  k a ż d e  stanowisko da się opisać jako orędownictwo na rzecz niepokalanego ludu, a  k a ż d y  głos sprzeciwu uznać za promowanie dążeń skorumpowanych elit3.

W ostatnich latach następuje rozkwit studiów nad regresem demokracji. Z badań prowadzonych przez takich uczonych jak Timothy Snyder4, Yascha Mounk5, Daron Acemoğlu6, Anne Applebaum7, Enrique Krauze8 i Larry Diamond9 wynika, że wszyscy populiści stający do wyścigu o władzę działają według podobnego wzorca.

Wśród jego elementów należy wymienić:

• Katastrofizm.Populistów cechuje wyraźny pesymizm w odniesieniu do sytuacji, w której się znajdują. Świat dookoła jest zdeprawowany, dysfunkcyjny i pełen wad. Trzeba wysprzątać wszystkie stajnie Augiasza, by móc zacząć od nowa. Nie ma niczego pozytywnego w przeszłości zdominowanej przez wrogie narodowi elity.

• Kryminalizacja rywali politycznych.Przeciwnicy polityczni to nie rodacy wyznający odmienne poglądy, lecz osobnicy łamiący prawo, których miejsce jest w więzieniu. Populiści są skłonni przenosić spory z rywalami politycznymi z areny wyborczej do sądów, gdzie nierzadko czekają już przychylni sędziowie gotowi wsadzić za kratki krnąbrnych (albo zbyt popularnych) przedstawicieli opozycji. „Powsadzać ich” – to przewodnie hasło populistów. Do często stawianych zarzutów mających zaprowadzić przeciwników do więzienia należą korupcja, wichrzycielstwo, zdrada, terroryzm, nadużycia seksualne i udział w spisku w celu obalenia rządu.

• Wykorzystywanie zagrożeń zewnętrznych. Oprócz wrogów wewnętrznych czyha też zagrożenie na zewnątrz. To bardzo stara praktyka: populistyczny przywódca twierdzi, że narodowi zagraża wróg spoza granic. Wiszące nad krajem niebezpieczeństwo wymaga jedności i całkowitego, bezwarunkowego poparcia dla rządu. W takich okolicznościach sprzeciwianie się rządzącym zakrawa na zdradę. Wrogami zewnętrznymi mogą być inne narody, imigranci, którzy kradną miejsca pracy, albo agresywne zagraniczne firmy wyzyskujące ojczyznę populistów.

• Militaryzm i paramilitaryzm. Populiści z dawien dawna gloryfikują wszystko, co związane z wojskiem, a także wykorzystują grupy militarne i paramilitarne do zastraszania swoich dysydentów.

• Kruchość granic państwowych. Granice państwa są przedstawiane jako „zbyt otwarte” i „dziurawe”, dlatego pilnie trzeba je wzmocnić, ażeby zapobiec inwazji „kradnących miejsca pracy imigrantów”.

• Oczernianie ekspertów. Eksperci i naukowcy z definicji stanowią część elity intelektualnej i w związku z tym są współwinni złego traktowania szlachetnego ludu reprezentowanego przez populistycznego lidera. Poza tym eksperci pozyskują dane i dowody odsłaniające realia niewygodne dla sprawujących władzę populistów. Populizm zamieszkuje świat wierzeń i pierwotnych instynktów, a nie nauki i faktów.

• Atakowanie mediów. Nieprzychylne media są takim samym wrogiem jak eksperci. Także one bowiem dysponują niewygodnymi danymi, często ujawniają korupcję i brak kompetencji rządu. Są także skłonne nagłaśniać wydarzenia, które rząd wolałby zataić.

• Osłabianie mechanizmów kontroli i równowagi politycznej. Wszelkie instytucje, które stawiają tamy nieskrępowanej woli populistów albo próbują sprawować nad nią kontrolę, są traktowane nieufnie, bywają otwarcie atakowane i nieustannie pozbawiane autorytetu.

• Mesjańska retoryka. Wybawieniem z powszechnej niedoli jest silna osobowość, która będzie bronić populistycznej sprawy. Ucieleśnieniem idei populizmu często bywa charyzmatyczna jednostka prowadząca walkę przeciwko elitom uciskającym naród.

Kiedy już nastrój populistyczny zostanie rozbudzony, scena jest gotowa na wdrożenie drugiej strategii mającej na celu zdobycie i utrzymanie władzy, a mowa tutaj o polaryzacji. Nieustępliwe demonizowanie oponentów i przypominanie drażliwych kwestii, zarówno tych istniejących od dawna, jak i zupełnie nowych, to sposób na wprowadzenie podziałów w społeczeństwie – sposób, który niestety często przynosi świetne rezultaty. Marksiści nazywali go dawniej „zaostrzaniem przeciwieństw”, a jego skuteczność nie budzi najmniejszych wątpliwości.

Różnice sprawiają, że zwracają się przeciw sobie nie tylko rywale polityczni, lecz nawet członkowie rodzin, przyjaciele, koledzy z pracy i sąsiedzi. Takie podziały mogą wyrastać z licznych podłoży: z ideologii, rasy, religii, rywalizacji między regionami, z historycznych żalów, nierówności ekonomicznej, społecznej niesprawiedliwości, języka i wielu innych.

Polaryzacja wyklucza możliwość kompromisu, zmusza każdego człowieka i każdą organizację do opowiedzenia się po którejś ze stron. W naszych czasach czerpie z logiki fandomu, wykorzystuje ten sam schemat utożsamiania się z korzeniami, który istnieje w kulturze celebrytyzmu przemysłu muzycznego i sportu, gdzie fani silnie utożsamiają się ze swoimi ulubieńcami i czują instynktowną wrogość wobec gwiazd z nimi rywalizujących.

Innym ważnym źródłem polaryzacji jest tożsamość. Jak to trafnie ujął Francis Fukuyama, poczucie tożsamości „skupia w sobie naturalną dla człowieka potrzebę poszanowania jego godności i zapewnia język wyrażający resentymenty, które rodzą się wtedy, gdy na takie poszanowanie nie można liczyć”10. I znowu, politycy od zawsze wykorzystują tożsamość jako bodziec, za pomocą którego skłaniają ludzi do działania, mobilizują ich i zdobywają zwolenników. W obecnych czasach to ostatnie przychodzi im coraz łatwiej i dzieje się coraz szybciej za sprawą gwałtownego rozkwitu politycznej polaryzacji.

W spolaryzowanym środowisku politycznym fandom i tożsamość nie pozostawiają miejsca dla ostrożnego poparcia, budowania mostów między ugrupowaniami czy tymczasowych rozejmów między stronami. Wraz z pogłębianiem się podziałów rywale polityczni zaczynają być traktowani jak wrogowie. Walczące ze sobą strony nie próbują dłużej uwzględniać się nawzajem w planowaniu nowej formuły sprawowania rządów. Zamiast tego odmawiają przeciwnikowi prawa do walki o jakąkolwiek władzę, negując kluczową dla demokracji zasadę, która postrzega zmianę na urzędzie jako normalny, naturalny i zdrowy filar demokratycznego współistnienia.

Populizm i polaryzacja są znane w świecie polityki od dawna – można by podać ich przykłady sięgające czasów starożytnych. Najbardziej zaś osobliwym aspektem odwetu władzy jest postprawda. Zjawisko, o którym mowa, można uznać za nowe, ale nie dlatego, że politycy nigdy nie posługiwali się oszustwem, bo to, rzecz jasna, robili, lecz dlatego, że pojęcie postprawdy sięga znaczniej głębiej niż do pokładów zwyczajnego kłamstwa. Stosując postprawdę, liderzy nie ograniczają się jedynie do plecenia zwykłych koszałków-opałków, lecz zaprzeczają potwierdzalnym, obiektywnym faktom. Postprawda polega nie tyle na staraniach, by kłamstwa zostały uznane za prawdę, ile na zaciemnianiu obrazu do takiego stopnia, by przede wszystkim trudno było dostrzec różnicę między prawdą a fałszem.

Określenie „postprawda” zostało po raz pierwszy użyte w 1992 roku w artykule Steve’a Teischa, scenarzysty i powieściopisarza11. W 2016 roku redaktorzy Słownika Oxfordzkiego uznali je za „słowo roku”, wyjaśniając przy tym, że z największą częstotliwością było używane „w kontekście referendum unijnego w Wielkiej Brytanii i wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych. W połączeniu z innym rzeczownikiem tworzy wyrażenie »polityka postprawdy«”12. Pojęcie to ma obejmować coś, co według Seana Illinga można uznać za „zanik wspólnych dla ogółu obiektywnych norm dotyczących prawdy”13 i co Barbara A. Biesecker opisuje jako „pokrętność i prześlizgiwanie się między faktami albo faktami alternatywnymi, wiedzą, opiniami, poglądami i prawdą”14.

Populizm, polaryzacja i postprawda to skomplikowane mechanizmy, abstrakcyjne pojęcia, które trzeba sprowadzić z olimpijskich wyżyn na ziemię, by uczynić z nich narzędzia użyteczne w zdobywaniu i utrzymywaniu władzy. Zręcznie zastosowane przez głodnego władzy praktyka są zdolne skruszyć mury obronne wzniesione przez społeczeństwa, aby chroniły demokrację przed inwazją niekontrolowanej władzy.

Razem są w stanie powstrzymać rozkład władzy, ale cena tego jest straszna, ponieważ 3P stanowi gotowy przepis na przejęcie i sprawowanie rządów z gruntu niedemokratycznych, które nie dają się okiełznać zasadom konstytucyjnym ani ograniczeniom instytucjonalnym.

Autokracja na nowo

Jak do tego doszło? Żeby to zrozumieć, musimy się cofnąć do nieco wcześniejszego okresu w historii. Z końcem zimnej wojny umocnił się nowy konsensus odnośnie do legitymacji politycznej. Zgodnie z nim władza rządzącego jest prawowita wtedy, gdy osoba ta spełnia kryteria rządu demokratycznego. Oznacza to przede wszystkim wygraną w wolnych, uczciwych wyborach, ale też poszanowanie praworządności, przestrzeganie praw mniejszości, poddawanie się instytucjonalnym mechanizmom kontroli i równowagi będącym w rękach sądów i parlamentów niepodporządkowanych władzy wykonawczej, tolerowanie wolnych i niezależnych mediów oraz poszanowanie prawa wyborców do zmiany rządu w odbywających się cyklicznie wyborach. Tam, gdzie obowiązują formalne terminy, muszą one być przestrzegane, a tam, gdzie ich nie ma, rządzący muszą się opierać pokusie dożywotniego sprawowania władzy. Ten zaawansowany zbiór zasad jest zazwyczaj określany jako „liberalny konsensus”, przy czym słowo „liberalny” nie zostało tutaj użyte w takim sensie, w jakim funkcjonuje we współczesnej Ameryce, lecz w historycznym znaczeniu koncentrującym się na wolności.

Ważne, by zrozumieć, że ów konsensus nie jest niczym naturalnym. Jako źródło legitymacji do rządzenia stanowi w gruncie rzeczy coś względnie nowego. Przez większość z 10 tysięcy lat, które upłynęły od utworzenia się pierwszego trwałego rządu w starożytnej Mezopotamii, prawo rządzącego do rządzenia brało się z jego związku z jakimś bóstwem. Dopiero około tysiąca lat temu, jak pokazuje David Stasavage, niektórzy królowie w Europie zaakceptowali pewne formy kontroli nad swoją władzą i zaczęli rządzić we współpracy z ciałami doradczymi albo zgromadzeniami najwyżej sytuowanych przedstawicieli szlachty w swoich królestwach15. Innymi podstawami legitymizacji władzy stały się w bliższych nam czasach rewolucyjne dążenia klasy robotniczej, dziedziczne przywileje monarchów i przywiązanie narodów do zajmowanej od pokoleń ziemi.

Ale to już przeszłość. Od upadku Związku Radzieckiego jedyną opcją jest legitymacja demokratyczna. Zmiana, która się wtedy dokonała, była tak doniosła, że Francis Fukuyama określił ją pamiętnym mianem „końca historii”16 – nie dlatego, rzecz jasna, że historia dobiegła końca, ale dlatego, że zakończyła się era rywalizacji różnych ustrojów politycznych o prawo do decydowania, czy dany rząd ma legitymację do sprawowania władzy. Po zimnej wojnie ludzie oczywiście wciąż starali się zdobywać władzę, wykorzystując w tym celu religię, dziedziczenie, pochodzenie klasowe czy etniczne, ale takie próby przestały być uznawane za prawowite i akceptowalne przez większość istotnych graczy społeczności międzynarodowej.

Skoro jednak demokracjom liberalnym ze wszystkimi ich irytującymi ograniczeniami władzy wykonawczej nie może zagrozić nic z zewnątrz, to jak to się dzieje, że do władzy dochodzą nowi autokraci? Rozwiązaniem dla nich jest podkopywanie demokracji ukradkiem, od środka.

Schemat 3P to system umożliwiający przejęcie, sprawowanie i utrzymanie nieograniczonej władzy w świecie, który nie uznaje tego rodzaju władzy za pełnoprawną. Problem prawowitości zostaje rozwiązany przez symulowanie poddaństwa wobec liberalnego konsensusu przy jednoczesnym podgryzaniu go przez cały czas od wewnątrz.

Ta nowa metodyka zdobywania władzy autokratycznej rozwinęła się dopiero w XXI wieku, bo dopiero niedawno pojawiła się taka potrzeba. W poprzednim stuleciu dyktatorzy nie musieli się skrywać ze swoją dominacją w życiu politycznym: jeśli zdołali skoncentrować władzę, mogli sprawować ją całkiem otwarcie z pomocą sił zbrojnych albo przez złożenie hołdu lennego jednemu z supermocarstw, które w zamian chroniło swojego lennika przed wrogami zewnętrznymi. Do utrwalenia pozycji takiego dyktatora często wykorzystywano nachalną propagandę, chociaż jej celem rzadko było przesłonienie autorytarnych zapędów. Przeciwnie – na ogół nie istniała wielka potrzeba przebierania się za liberalnego wodza demokratycznego narodu. W tamtych czasach autokraci mieli inne narzędzia legitymizacji władzy poza zgodą rządzonych. Ci z prawej strony sceny politycznej mogli się powołać na „porządek i postęp”, a ci z lewej – na ciążący na nich obowiązek utrzymania dyktatury proletariatu. Niezależnie od tego, które uzasadnienie wybrali, nie czuli wielkiej potrzeby oblekania go w płaszczyk liberalnej demokracji – choć niektóre reżimy, na przykład w Niemczech wschodnich czy Korei Północnej, próbowały obłaskawić słowo „demokracja” i wykorzystać je dla swoich marksistowskich celów.

Świat jednak nie jest wolny od staromodnych dyktatur czerpiących z dawnego dziedzictwa, dyktatur, które sięgnęły po władzę jeszcze przed „końcem historii” – mamy ich wcale niemało. Nadal więżą w swoich pętach takie kraje jak Chiny, Syria, Białoruś i Kuba, których przykłady potwierdzają, że reżim tego rodzaju może funkcjonować w każdym zakątku globu. Ale w przypadku współczesnych autokratów, tych, którzy wkroczyli na światową scenę po zakończeniu zimnej wojny, podążanie dawną ścieżką nie wchodziło w grę. Potrzebne im było nowe rozwiązanie.

W świecie, w którym ludzie, dobra i idee ciągle ulegają przemianom, dawna skłonność do polegania na zwierzchnikach czy na tradycji słabnie, a każdy, kto usiłuje zdobyć autorytet absolutny, płynie pod prąd historii. W XXI wieku, naznaczonym rozkwitem wolności osobistej, mobilności i dostępu do informacji, tępe posługiwanie się siłą nie jest tak chętnie tolerowane jak w czasach dawniejszych. Dlatego współczesne rządy autokratyczne „trzech P”, chcąc ustanowić władzę, próbują się przedstawiać jako coś, czym nie są – jako demokracje na zachodnią modłę.

To błędne koło może funkcjonować jedynie dzięki populizmowi, polaryzacji i postprawdzie. Schemat 3P pozwala nowym autokratom prezentować się jako spełnienie prawdziwej woli ludu, której nie zamierzają się podporządkować rządzące tym ludem skorumpowane elity i którą przemilczają skorumpowane media. Pozwala im twierdzić, że to oni przemawiają prawdziwym głosem narodu, mimo że jednocześnie demolują instytucje, dzięki którym ów głos może wybrzmieć.

W taki właśnie sposób autokraci 3P legitymizują swoje rządy w środowisku, w którym niemożliwa do obalenia władza wciąż stanowi tabu. Dzięki „trzem P” ci nowi gracze mogą obłudnie naśladować formy konsensusu liberalnego, pozornie podtrzymywać jego prawowitość, a w tym samym czasie ukradkiem podkopywać stary porządek. W niniejszej książce przyjrzymy się mechanizmom, które na to pozwalają. Tymczasem, żeby odnaleźć drogę w tej mgle, najprościej chyba będzie przyjąć, że w swoim dążeniu do zdobycia władzy absolutnej dzisiejsi początkujący autokraci posługują się obłudą tam, gdzie rzadko się do niej uciekali ich dwudziestowieczni poprzednicy.

Oszustwo stanowi w gruncie rzeczy istotę drogi „trzech P” ku władzy. I jeśli obłuda jest, jak to niegdyś ujął francuski pamiętnikarz François de La Rochefoucauld, „hołdem, jaki występek oddaje cnocie”17, to władza 3P jest hołdem radośnie składanym demokracjom, które stara się zniszczyć.

W XXI wieku nowe reżimy autokratyczne nie powstają zazwyczaj w wyniku obalenia demokracji siłą, lecz rodzą się, udając demokracje. W 2018 roku Erica Frantz z Uniwersytetu Stanu Michigan napisała w książce Authoritarianism: What Everyone Needs to Know (Autorytaryzm: co każdy musi wiedzieć), że dzisiejsze autokracje często powstają, zjadając demokracje od wewnątrz, tak samo jak larwy pewnych błonkówek zjadają od środka pająki, w których ciałach zostały złożone ich jaja18.

Trend ów szerzy się po wszystkich kontynentach, od krajów tak biednych jak Boliwia po tak bogate jak Stany Zjednoczone. Nawet nędzna namiastka demokracji może być kluczowa dla utrzymania władzy zdobytej za pomocą strategii 3P. Jak to ujął Larry Diamond z Uniwersytetu Stanforda: „Echa zasad demokracji nadal rozbrzmiewają dość silnie, by tacy przywódcy jak [egipski dyktator Abd al-Fattah] as-Sisi i [Władimir] Putin czuli potrzebę pokazania, że wygrali w pozornie rywalizacyjnych wyborach, że taki był wybór ludu”19. Wszyscy oni trzymają się frazeologii konsensusu liberalnego, a jednocześnie zaczynają ostrożnie, ukradkiem podkopywać system, który wyniósł ich do władzy.

Od dwóch dekad wyznawcy „trzech P” na nowo robią podchody w stronę autorytaryzmu. Są świadomi, że jest to coś, czego nie da się obronić. Ponieważ nie dysponują żadnym innym wytłumaczeniem, którym mogliby się posłużyć, żeby wzmocnić swoją legitymację, podają się za wzorcowych przedstawicieli systemu, który chcą za wszelką cenę zburzyć.

Dlatego jedną z najważniejszych taktyk stosowanych przez autokratów w celu koncentracji władzy w środowisku z natury dążącym do jej rozproszenia jest  u k r a d k o w o ś ć.  Ukradkowość staje się nieodzownym dodatkiem do schematu 3P, taktyczną koniecznością, kiedy chce się osiągnąć cel tak szokujący, że nie można się do niego przyznać. Jest na tyle istotna, że w wielu przypadkach ukrycie działań władzy zaczyna stanowić główną strategię prowadzącą do jej skumulowania i utrzymania. Warto w takich sytuacjach posłużyć się nazwą stealthocracies– „skrytokracje”.

Oczywiście nie wszyscy politycy, którzy korzystali ze strategii 3P, żeby zdobyć i utrzymać władzę, byli knującymi pod osłoną mroku skrytokratami. Niektórzy, jak Rodrigo Duterte na Filipinach i Viktor Orbán na Węgrzech, wcale się nie kryli ze swoim umiłowaniem autokratycznej władzy. Większość przywódców dążących jednak do tego, by zastąpić utrwalone demokracje reżimami autorytarnymi, znajduje w „trzech P” sprytny sposób na to, by zaznajomić z autokracją społeczeństwo przyzwyczajone do demokracji i społeczność międzynarodową, która się demokracji domaga. Tak naprawdę nawet najbardziej bezwstydni dyktatorzy czują się w obowiązku przynajmniej od czasu do czasu stworzyć choć nikłe pozory legitymacji demokratycznej – wystarczy popatrzeć na „wybory”, które Putin czuje się zmuszony symulować co kilka lat, by dalej rządzić.

Większa część tej książki to odpowiedzi na pytania dotyczące władzy 3P – jak się rodzi, jak funkcjonuje, jak prowadzi do rozkładu zarówno formalnych instytucji, jak i nieformalnych norm, a także jak ulega degeneracji, w niektórych przypadkach zmierzając w stronę antypolityki, a w innych w stronę państwa mafijnego.

Niewielki jednak jest sens zagłębiania się w „jak” bez dogłębnego zrozumienia „dlaczego”. Władza 3P to reakcja na fragmentację i degradację tradycyjnych form rządzenia. Mamy tu do czynienia z drogą, którą pragnący dzierżyć nieograniczoną władzę obierają w świecie, gdzie osoba piastująca urząd spotyka się z ciągłymi wyzwaniami, a przedłużające się kadencje są rzadkością.

Pójście tą drogą nie sprowadza się jedynie do kwestii technicznych ani też nie oznacza obojętnej moralnie ewolucyjnej zmiany. Władza 3P to szkodliwa forma sprawowania rządów, niekompatybilna z wartościami demokratycznymi leżącymi u podstaw każdego wolnego społeczeństwa. Ukrywa się tak długo, jak trzeba. A potem atakuje. I kiedy wreszcie zrzuci z siebie płaszcz ukradkowości, często jest już za późno.

Na kartach tej książki wnikliwie przyjrzymy się taktykom władzy 3P, zbadamy je dogłębnie, by się dowiedzieć, jak działają i jak można się im przeciwstawić. Albowiem autokracja 3P rzucająca wyzwanie wolnym, demokratycznym społeczeństwom może stanowić o być albo nie być tych społeczeństw. Tu po prostu nie ma miejsca na błogą nieświadomość.

CZĘŚĆ IEpoka populizmu, polaryzacji i postprawdy

1Globalna wojna przeciw kontroli i równowadze

Warszawa, Polska, grudzień 2019 roku: Po tym, jak rząd polski poniósł wiele porażek przed sądami niższych instancji, nowe prawo upoważnia Sąd Najwyższy zdominowany przez nominatów partii rządzącej do pozbawiania stanowisk sędziów niższych instancji, którzy „angażują się w działalność polityczną”. Przez rzeczoną działalność rozumie się między innymi kwestionowanie politycznej niezależności organu, który miałby decydować o wymierzaniu takich kar20.

New Delhi, Indie, czerwiec 2017 roku: Pod zarzutem oszustwa Kryminalne Biuro Śledcze Indii przeprowadza nalot na dom założyciela kanału informacyjnego NDTV słynącego z nadawania treści mocno krytycznych wobec rządu. Stacja twierdzi, że to „zorganizowane nękanie NDTV i jej zwolenników” mające na celu ich uciszenie21.

La Paz, Boliwia, listopad 2017 roku: Sąd Najwyższy orzeka, że prawo do startu w wyborach jest jednym z powszechnych praw człowieka i ma zastosowanie wobec wszystkich obywateli. To tak uniwersalne prawo, że stosuje się je nawet w odniesieniu do urzędującego prezydenta, który zbliża się do końca swojej ostatniej kadencji – i który mianował członków wydającego to orzeczenie trybunału22.

Waszyngton, USA, kwiecień 2019 roku: Biały Dom ogłasza, że będzie odmawiał stawiania się na wszelkie wezwania Kongresu, a prezydent Trump instruuje wszystkich przedstawicieli władzy wykonawczej, by odmawiali współpracy, gdy Kongres będzie się domagał informacji albo zeznań23.

Te przykłady, każdy z osobna, sprawiają wrażenie stosunkowo mało istotnych. Natknąwszy się na nie pod postacią nagłówków w gazetach, moglibyście dojść do wniosku, że nie warto nawet czytać artykułu. Żadna z tych sytuacji początkowo nie budzi niepokoju. Nie od razu też jest jasne, co mają ze sobą wspólnego. Zdaje się, że nic nie może łączyć konserwatystów spod sztandaru America First (Ameryka przede wszystkim) w Waszyngtonie z hinduskimi szowinistami w New Delhi, ze starej daty nacjonalistami w Warszawie i indygenistycznymi socjalistami w La Paz.

A jednak te wszystkie przykłady wiąże ledwo widoczna nić. W każdym z nich można zaobserwować, jak przywódca kawałek po kawałku uszczupla strategiczne zabezpieczenia chroniące demokrację, ograniczające możliwości sprawujących władzę i gwarantujące uczciwą walkę o nią. Tak właśnie wygląda odwet władzy w praktyce.

Polska, Indie, Boliwia, Stany Zjednoczone – kraje duże i małe, bogate i biedne, kraje Wschodu i Zachodu. Trudno wyobrazić sobie bardziej odmienne miejsca i bardziej różniących się od siebie przywódców. A jednak wszyscy oni wpadli na pomysł wykorzystania podobnej strategii, by mocniej chwycić władzę i nie ściągnąć przy tym na siebie zbyt dużej uwagi. Ich posunięcia są opisywane językiem prawniczym, ale każde z nich ma wyraźnie widoczne podłoże polityczne. Ofiarą ich ataków padają czasem mechanizmy kontrolne władzy sądowniczej, czasem krytyczna wobec rządzących prasa, a bywa, że niezależność sądów albo kluczowe ograniczenia, którym powinna podlegać władza wykonawcza.

Takie działania nie zawsze kończą się sukcesem: początkujący autokrata Ameryki został usunięty z urzędu, podobnie jak ten w Boliwii. Boliwijscy socjaliści znaleźli jednak sposób na odzyskanie władzy, a wiodący populista i nacjonalista Ameryki przygotowuje swój powrót. Łączy ich wszystkich to, że zrozumieli, iż chcąc skonsolidować władzę, muszą rozmontować istniejące mechanizmy kontroli i równowagi – nieważne, czy są to limity kadencji, niezależność prokuratorów, wolna, krytyczna wobec władzy prasa czy niezawisłość sądów. Jaki cel im przyświeca? Zniszczenie wszelkich instrumentów, które stoją na drodze do rządzenia bez ograniczeń.

Ludzie w bogatych, rozwiniętych demokracjach długo żyli w nieco pyszałkowatym przeświadczeniu, że to, co się dzieje w polityce najbiedniejszych krajów, nie ma z nimi nic wspólnego. Po prezydenturze Trumpa i po brexicie to przekonanie legło jednak w gruzach. Okazuje się, że metody, które zadziałały w tamtych krajach, mogą zadziałać także tutaj.

W niniejszym rozdziale pokażemy, jak wyznawcy „trzech P” na całym świecie wypracowali wspólny zbiór zasad i strategii, stworzyli kompendium wiedzy potrzebnej, by zrekonstruować władzę absolutną w nieprzychylnych jej czasach. Choć często dążą do tego samozwańczy antyglobaliści, odwet władzy jest zjawiskiem jak najbardziej globalnym.

Przyjrzymy się też pewnym cechom wspólnym, które autokraci 3P wykorzystują w najróżniejszych częściach świata. Zobaczymy, jak te same strategie wciąż od nowa zyskują popularność w miejscach oraz kulturach tak zasadniczo odmiennych jak Włochy i Boliwia, Indie i Węgry, Great Smoky Mountains w Karolinie Północnej i parne dżungle filipińskiej Mindanao. Wystarczy się rozejrzeć, by dostrzec, że tematy i wątki powszechnie wykorzystywane w polityce w tak różnych zakątkach globu zawsze służą temu samemu: nakłonieniu świata wrogiego władzy absolutnej do stworzenia przestrzeni dla autokracji.

Najpilniejszym zadaniem liderów aspirujących do zdobycia niekontrolowanej władzy jest podporządkowanie instytucji państwowych swojej woli. Nastręcza to trudności, gdyż we współczesnych demokracjach instytucje te są skonstruowane tak, że nie poddają się łatwo woli pojedynczej osoby. Pokonanie ich oporu bez uciekania się do staromodnych metod przejmowania władzy za pomocą czołgów na ulicach wymaga pewnej zręczności, jak i opanowania technik ze zbioru 3P. W tym rozdziale przyjrzymy się owym technikom i prześledzimy ich zastosowanie na całym świecie.

Kto przypilnuje strażników?

Najbardziej podstawowy problem podczas tworzenia rządu, który rzeczywiście odpowiadałby przed rządzonym przez siebie ludem, doskonale wyraża łacińska sentencja: Quis custodiet ipsos custodes? – „A kto przypilnuje strażników?”.

Rządowi, by mógł działać, potrzebna jest władza, ale ta władza musi podlegać pewnym rygorom, żeby nie wymknęła się spod kontroli i nie stłamsiła całego społeczeństwa. Ktoś musi pilnować strażników, przyglądać się uważnie tym, którym powierzono rządy, aby nie dopuszczali się nadużyć.

Nowoczesne społeczeństwa korzystają przy tym z wielu instytucji sprytnie wbudowanych w liberalny konsensus – z systemu zazębiających się organów rządowych, które pilnują się nawzajem i czuwają, by żaden z nich nie posiadł władzy dla siebie i nie wykorzystał jej do celów prywatnych, a nie tylko publicznych.

W tradycji amerykańskiej takie rozwiązanie jest powszechnie nazywane systemem „kontroli i równowagi”. To znany od dawna pomysł, ale się sprawdza. Prawdę mówiąc, zalicza się chyba do najbardziej udanych towarów eksportowych Ameryki.

Ucierpiawszy w wyniku niepohamowanego rozrostu władzy brytyjskich monarchów, ojcowie założyciele Ameryki, jak wiadomo, za główny cel postawili sobie dopilnowanie, by ta sama choroba nie zaczęła toczyć ich własnej władzy wykonawczej. System kontroli i równowagi, który zapisali w amerykańskiej konstytucji tworzonej przez cztery miesiące w 1787 roku, stał się wzorcem dla innych autorów konstytucji na całym globie. Dziś wpływ amerykańskich pionierów rozciąga się daleko poza Stany Zjednoczone. Na całym świecie w prawie zapisywane są takie zabezpieczenia jak limit kadencji, nadzorująca rola władzy ustawodawczej i sądowniczej, wolność prasy, apolityczne organa ochrony porządku publicznego, niezawisłość systemu sądowniczego i parlamentarnego, częste wybory i cywilna kontrola nad wojskiem.

Obecni początkujący autokraci, aspirujący do zdobycia władzy absolutnej, bardziej niż czegokolwiek innego potrzebują wiarygodnego systemu umożliwiającego obchodzenie tych instrumentów. Powszechność stosowania mechanizmów kontroli i równowagi na całym świecie sprawia, że równie powszechnym zjawiskiem stało się dążenie do umniejszania ich znaczenia. Wszędzie tam, gdzie istnieją ograniczenia nakładane na władzę wykonawczą, można też spotkać ukradkowe metody odbierania im mocy.

Podstawowe mechanizmy równowagi i kontroli są narzucane przez praworządność.Dlatego żeby móc sprawować autokratyczną władzę bez tych ograniczeń, w pierwszej kolejności trzeba znaleźć niezawodny sposób, by tę praworządność podeptać. Nie można tego zrobić otwarcie. Pierwsza zasada 3P brzmi: „Zawsze zachowuj pozory legalności i konstytucyjności”. Szalony despota w mundurze z epoletami, zamykający sądy i krzykiem wydający rozkazy swoim podwładnym, jest reliktem XX wieku znikającym we wstecznym lusterku historii. To, co dwudziestowieczni autokraci robili siłą, ich odpowiednicy w XXI wieku robią ukradkiem. Dwudziestowieczni poprzednicy gotowi byli niszczyć praworządność za pomocą brutalnej siły, podczas gdy współcześni autokraci podkopują ją, korzystając z niszczącej mocy udawanego naśladownictwa.

Zachowanie pozorów legalności, choćby nawet nikłych, wcale nie jest marginalną częścią autorytarnego planu. Przeciwnie, często stanowi najważniejszy element przedsięwzięcia. Jeśli system kontroli i równowagi, stanowiący sedno liberalnego konsensusu demokratycznego, ma zostać rozmontowany, pozory muszą być zachowane. Ale jak?

Pseudoprawo: niszczenie praworządności od środka

Kluczowym elementem w realizacji tej strategii jest pseudoprawo: karykatura praworządności, która w istocie śmiertelnie jej zagraża.

Pseudoprawo ma się do rzeczywistego prawa tak jak pseudonauka do rzeczywistej nauki. Podobnie jak pseudonauka przywłaszcza sobie zewnętrzne formy nauki, żeby ją wypaczyć, tak pseudoprawo zapożycza kształt i idee praworządności, by pozbawić prawo wszelkiego znaczenia.

Weźmy na przykład starania przemysłu naftowego, by zadać kłam twierdzeniom nauki o klimacie. Przez dziesięciolecia naftowi giganci nie szczędzili środków na prowadzenie „badań” naukowych, które niezmiennie dowodziły, że informacje o zagrożeniu związanym z zanieczyszczeniami węglem są przesadzone. Pisemne opracowania będące owocem tych „badań” sprawiały wrażenie autentycznych prac naukowych – w sposób świadomy naśladowały naukę. Steve Coll24 i David Michaels25 w swoich książkach przedstawili jednak liczne dowody na to, że te prace miały z nauką niewiele wspólnego, były pseudonaukowymi wywodami pomyślanymi tak, by rzucić cień wątpliwości na to, co prawdziwe. Podobne metody sprawdziły się w działaniach na rzecz tytoniu, słodzonych napojów i masowego przepisywania opioidów: śmieciowa nauka w autentycznym przebraniu co rusz jest wykorzystywana do uzasadniania tego, czego nie daje się uzasadnić.

Nietrudno zrozumieć, dlaczego potężne firmy obierają tę drogę. Daremny byłby atak na naukę jako taką, ponieważ powszechnie uznaje się ją za sposób zdobywania rzetelnej wiedzy o świecie naturalnym. Dlatego poszczególne grupy interesów, starając się zasiać wątpliwości dotyczące naukowego mainstreamu, wolą raczej się pod niego podszywać, niż otwarcie mu zaprzeczać. Celem ostatecznym, rzecz jasna, jest zablokowanie, opóźnienie lub złagodzenie wszelkich rządowych regulacji, które mogłyby zmniejszyć zyski.

Zamiast otwarcie atakować naukę, lobbyści przez dziesięciolecia inwestują czas i ogromne pieniądze, by zadać jej kłam, finansują ekspertów, którzy sporządzają raporty sprawiające wrażenie naukowych, choć wcale takie nie są, a wszystko po to, żeby stworzyć pozory kontrowersyjności tam, gdzie żadne kontrowersje nie istnieją. Podstawowe założenie zawsze jest to samo: przywłaszczyć sobie zewnętrzną otoczkę nauki i przy jej użyciu przesłonić odkrycia prawdziwych naukowców.

Pseudoprawo powiela ten schemat. Skwapliwie korzysta z prawnych form, by spróbować podkopać fundamenty prawa.

Jak wygląda pseudoprawo w praktyce? Wygląda jak Donald Trump, kiedy w 2017 roku podpisał sklecony naprędce dekret prezydencki zakazujący podróży do Stanów Zjednoczonych z kilku krajów muzułmańskich, twierdząc przy tym, że ma na względzie bezpieczeństwo narodowe. Pseudoprawo ma też twarz argentyńskiej prezydent Cristiny Fernández de Kirchner, która w 2009 roku sygnowała zakaz eksportu argentyńskiej wołowiny, powołując się na „bezpieczeństwo żywnościowe”, choć wszyscy widzieli, że był to najzwyklejszy listek figowy, którym chciała przykryć próbę ukarania swoich krytyków w kręgach producentów mięsa. Pseudoprawo wygląda też jak Izba Dyscyplinarna polskiego Sądu Najwyższego karząca sędziów, którzy wydali niekorzystne dla rządu orzeczenia, i czyniąca to na podstawie zdawkowych przesłuchań przed politycznie uległymi urzędnikami przy zastosowaniu typowych procedur postępowania sądowego.

Przypomina to coś, co Javier Corrales z Amherst College nazywa „autokratycznym legalizmem”. Corrales zauważa, że praktyka ta przybiera zaskakująco podobne formy w krajach tak różnych jak Stany Zjednoczone i Wenezuela:

Prezydenci na całym świecie wykorzystują rozmaite taktyki, by sprawować nieograniczone rządy, ale sposobem powszechnie stosowanym jest niszczenie bezstronności prawa. Celem zawsze jest możliwość stosowania i nadużywania prawa w celu ochrony siebie i swoich sprzymierzeńców. Jest to autokratyczny legalizm26.

Jego podstępność polega na tym, że kiedy już autokraci 3P zaczną wykorzystywać pseudoprawo, żeby okopać się na pozycjach władzy, opozycji – kiedy w końcu sama dojdzie do władzy – trudno jest oprzeć się pokusie, by użyć własnych pseudoprawnych środków do osłabienia autorytarnych przywódców. Pseudoprawo to również tajlandzki Sąd Konstytucyjny, który w maju 2014 roku zmusił do dymisji popularną, choć autokratyczną premier wraz z całym jej gabinetem, by władzę po niej mogła przejąć wojskowa junta. Pseudoprawo to brazylijski Kongres, w którym wobec trzech czwartych deputowanych niższej izby toczyło się dochodzenie korupcyjne, a mimo to w 2016 roku jego członkom udało się doprowadzić do impeachmentu prezydent Dilmy Rousseff. Z pseudoprawem mieliśmy do czynienia także w 2018 roku, kiedy Donald Trump nakazał poczmistrzowi generalnemu Stanów Zjednoczonych obniżenie ceny wysyłki paczki, który to ruch miał nadszarpnąć dochody Amazona, firmy będącej w posiadaniu Jeffa Bezosa (będącego też właścicielem „Washington Post”) uważanego przez Trumpa za przeciwnika politycznego.

Pseudoprawność to prawdziwe dobrodziejstwo początkujących autokratów na całym świecie. Rząd utworzony przez Indyjską Partię Ludową (Bharatiya Janata Party – BJP) premiera Narendry Modiego utrwalił swoją autorytarną pozycję za pomocą nowej kontrowersyjnej „ustawy o obywatelstwie”, która pozbawiła możliwości uzyskania obywatelstwa indyjskiego miliony muzułmanów (znienawidzonych „ich” w sekciarskiej narracji BJP „my kontra oni”) przybyłych z ościennych krajów dziesiątki lat wcześniej. Posunięcie to można zaliczyć do klasyki pseudoprawa – wykorzystanie instrumentu prawnego wyłącznie do celów podzielenia narodu w sposób, którego pożąda autokrata. Mniej więcej w tym samym czasie Binjamin Netanjahu w Izraelu potwierdził swoje oddanie „trzem P” zadziwiająco podobną sztucznie stworzoną kontrowersją – ustawą o „państwie narodowym”. Ustawa ta nie zobowiązuje Izraela do zapewnienia wszystkim jego obywatelom równości wobec prawa ani nie gwarantuje demokracji, za to na nowo definiuje państwo w sposób, który wyklucza mniejszość arabską z pełnego udziału w jego funkcjonowaniu. Prawo raz jeszcze okazało się tutaj dodatkiem do strategii 3P – ustawa została wykorzystana jako polityczny klin.

Niekiedy rozmiar pseudoprawnych wypaczeń ociera się niemal o komizm. W 2017 roku Węgry przyjęły nową ustawę dotyczącą filii zagranicznych uniwersytetów. Została ona napisana w taki sposób, że mogła się odnosić tylko do Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego, który formalnie rzecz biorąc, jest uczelnią zarejestrowaną w Stanach Zjednoczonych, a którego główny campus działał na Węgrzech. Powód? Amerykański finansista i filantrop węgierskiego pochodzenia George Soros przekazał pieniądze na utworzenie uniwersytetu, który przez długi czas stanowił bezpieczne źródło utrzymania dla niezależnych naukowców często niesprzyjających raczkującemu reżimowi „trzech P” Viktora Orbána. Co znamienne, ustawa została skonstruowana tak, że choć odnosiła się wyłącznie do Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego, to rzeczona uczelnia nie miała możliwości zastosować się do jej zapisów. Po długim sporze była zmuszona przenieść się 250 kilometrów na zachód, do Wiednia. Osobom z zewnątrz może być trudno zrozumieć tę obsesyjną wiarę autokratów 3P w pseudoprawo. Może się wydawać, że Orbánowi znacznie łatwiej byłoby wysłać wojsko i zamknąć Uniwersytet bez całego tego zamieszania z uchwalaniem nowych absurdalnych pseudoustaw. Jak to nieraz bywa w takich przypadkach, otoczka legalności, która miała ukryć prawdziwe intencje tego posunięcia, okazała się niedorzecznie cienka.

Jest to modus operandi często stosowany przez autokratów 3P. Pozory legalności buduje się zazwyczaj na oczywistych nonsensach, tak iż nikt rozsądnie myślący nie mógłby ich potraktować poważnie. W niektórych przypadkach sztuczki mające doprowadzić do koncentracji władzy są przygotowywane w wewnętrznych strukturach rządowej biurokracji tak potajemnie, że bywają w zasadzie niezauważalne dla ogółu.

Po co się kłopotać? Po co zadawać sobie tyle trudu? Kto tak naprawdę ma zostać oszukany?

To niewłaściwe pytania. Stosowanie pseudoprawa nie ma w gruncie rzeczy nikogo nabrać, przynajmniej nie w takim sensie, żeby ktoś uznał fałsz za prawdę. Pseudoprawo należy raczej postrzegać jako jedno z narzędzi postprawdy. Jego zadaniem jest zaciemnienie obrazu, wytworzenie dostatecznie gęstej zasłony dymnej wokół legalności działań, tak by mogły się one posuwać naprzód. Oponenci polityczni są wciągani w niekończące się dysputy prawne, wciąż kreuje się przestrzeń dla wątpliwości, które pozwalają wprowadzić dane przepisy w życie i unieszkodliwić cały system prawny poprzez doprowadzenie do jego rozkładu i pozbawienie go możliwości sprawowania skutecznej kontroli nad władzą wykonawczą.

Ażeby dobrze zrozumieć władzę 3P, trzeba się nauczyć rozpoznawać pseudoprawo i dostrzegać będący jego istotą nihilizm. Może to nastręczać trudności. Pseudonaukowe argumenty, które utytułowani naukowcy traktują jak oszustwo, laikom często wydają się względnie przekonujące; w podobny sposób pseudoprawo bazuje na powierzchowności rozumienia przez ogół zasad konstytucyjnych. Desperackie próby jego unieważnienia podejmowane przez elity nie są niedogodnością, lecz stanowią część planu początkujących autokratów. Rozwścieczając „skorumpowane elity”, pseudoprawo pomaga zgrać postprawdę z populizmem i polaryzacją.

Celem uciekania się do pseudonaukowych argumentów jest nie tyle wygrana w dyskusji, ile doprowadzenie do impasu intelektualnego, wywołanie sporu, który sprawi, że zwykli ludzie poczują się zbyt niekompetentni, by móc go rozstrzygnąć. Przemysł tytoniowy przez lata wykorzystywał pseudonaukę, by siać wątpliwości odnośnie do związku między paleniem a chorobami płuc. Chodziło nie tyle o przekonanie kogokolwiek, że palenie jest bezpieczne, ile o wywołanie wątpliwości i dezorientacji na tyle silnych, żeby spowodować zamęt i spowolnić wysiłki zmierzające do wprowadzenia regulacji prawnych dotyczących palenia. „Nauczanie kontrowersji” – taki był w końcu prawdziwy cel szczwanych pseudonaukowców liczących, że uda im się wprowadzić kreacjonizm do amerykańskich szkół. Strategia religijnych orędowników „inteligentnego projektu” polegała zwyczajnie na argumentowaniu, że mają inną teorię niż naukowcy głównego nurtu i że będzie sprawiedliwie, jeśli oba punkty widzenia będą mogły liczyć na równe traktowanie w programie nauczania przedmiotów ścisłych27.

Nowy typ początkujących autokratów często stawia pseudoprawo w roli służebnej wobec postprawdy. Celem absurdalnych zarządzeń i fałszywych interpretacji przepisów pozostaje wzbudzenie dezorientacji i zasianie wątpliwości odnośnie do tego, co jest zgodne z prawem, a co nie, wywołanie debaty, która pomoże stawiającym pierwsze kroki autokratom ruszyć z realizacją ich planu.

Takie projekty mogą też wyrządzić znaczne szkody drugorzędne. W swoim ostatnim, napisanym krótko przed śmiercią wstępniaku Paul Volcker, cieszący się wielkim szacunkiem eksprzewodniczący Rady Gubernatorów Systemu Rezerwy Federalnej, opisał metody działania nowych autokratów jako „nihilistyczną siłę”, która „stara się podważyć sens istnienia filarów naszej demokracji: praw wyborczych i sprawiedliwych wyborów, praworządności, wolnej prasy, podziału władzy, wiary w naukę i pojęcia samej prawdy”28.

Ograniczenia limitu kadencji

Zbliżał się rok 2008 i Władimir Putin wiedział, że ma problem. Był już na dobrej drodze do przejęcia autorytarnej kontroli nad państwem rosyjskim. Ale druga kadencja jego prezydentury dobiegała końca i zgodnie z rosyjską konstytucją z 1993 roku nie wolno mu było ubiegać się o ponowny wybór. Cóż począć?

Tego rodzaju zagwozdki z limitem kadencji to powracający problem dzisiejszych autokratów, zarówno tych o ugruntowanej pozycji, jak i nowych. W co najmniej 134 krajach obowiązuje takie czy inne formalne ograniczenie liczby następujących po sobie kadencji władzy wykonawczej, dlatego przyszli autokraci najprawdopodobniej będą musieli w końcu rozwiązać tę problematyczną kwestię. Utrzymanie w rękach władzy wykonawczej jest zawsze najwyższym priorytetem. Ale środki prowadzące do tego celu różnią się w zależności od sytuacji politycznej i uwarunkowań instytucjonalnych danego kraju.

Ustrój Rosji zaoferował jednak Putinowi pewną intrygującą możliwość. W strukturach władzy na Kremlu bezpośrednio pod silną prezydenturą znajduje się teoretycznie niższe stanowisko premiera. Mimo wszystko była to dla Putina jakaś furtka: mając dostatecznie uległego człowieka na stanowisku prezydenta, sam mógł się na jakiś czas przyczaić na pozycji premiera. Wszak konstytucja określała tylko limit następujących po sobie kadencji – nic nie stało na przeszkodzie, by Putin cztery lata później, w 2012 roku, znów został głową państwa.

To było to. Na zjeździe partii rządzącej Jedna Rosja Putin ogłosił, że w latach 2008–2012 zamieni się na stanowiska ze swoim długoletnim premierem Dmitrijem Miedwiediewem. Natychmiast po zakończeniu tej kadencji Putin i Miedwiediew ponownie zamienili się miejscami… ale wcześniej przeprowadzili reformę konstytucji, która wydłużyła okres urzędowania prezydenta z czterech do sześciu lat.

Układ między Putinem a Miedwiediewem był klasycznym przykładem pseudoprawa ewidentnie pomyślanego tak, by obejść konstytucyjny mechanizm kontroli zapobiegający akumulacji władzy, a jednocześnie go nie naruszyć. Ograniczenia liczby kadencji służą temu, by nie pozwolić rządzącemu zgromadzić nadmiernej władzy przez uniemożliwienie mu zbyt długiego jej sprawowania. Porozumienie Putin–Miedwiediew stanowiło jawną drwinę z założeń limitu kadencji. Z pseudoprawną subtelnością doprowadziło do zniszczenia ducha rzeczonej zasady, mimo że formalnie nie została ona złamana. W kolejnych latach Putin wciąż odsuwał koniec swojej kadencji zgodnie z potrzebami. W marcu 2020 roku kazał Dumie, będącej jego marionetkowym parlamentem, uchwalić ustawę, która pozwoli mu pełnić urząd przez jeszcze dwie kadencje, aż do 2036 roku, kiedy to minie trzydzieści siedem lat od czasu, gdy po raz pierwszy sięgnął po władzę. Stosunek głosów w Dumie, gdy głosowano nad tą zmianą, wyniósł 383 „za” do 0 „przeciw”. Następnie odbyło się referendum, w którym – przy frekwencji na poziomie 65 procent – 78 procent głosujących Rosjan opowiedziało się za przyjęciem propozycji ustawy29.

Prawne wygibasy autokratów, którzy nie chcą utracić władzy, stały się czymś powszechnym. Badania opublikowane w 2020 roku w „Columbia Law Review”przez Milę Versteeg, Tima Horleya, Anne Meng i innych dowodzą, że po roku 2000 uchylanie się od przestrzegania limitu kadencji zaczęło stanowić „nadzwyczaj częsty” proceder. „Około jednej trzeciej wszystkich prezydentów, których ostatnia kadencja dobiegła końca, podejmowało poważne próby przedłużenia swojego urzędowania” – wynika ze wspomnianego badania. „Dwóch na trzech z nich odniosło sukces”. Jak pokazuje Versteeg wraz ze współautorami, najczęściej, bo w przypadku dwóch trzecich prób, dłuższe pozostanie przy władzy miało być możliwe dzięki wprowadzeniu odpowiednich poprawek do konstytucji. W kolejnych 15 procentach przypadków kwestionowano legalność limitu kadencji przed sądami, przy czym z najjaskrawszym przykładem takiego postępowania mamy do czynienia w Boliwii. W pozostałych przypadkach głowy państw uciekały się do wyznaczania swoich pachołków czy zastępców, takich jak Miedwiediew30.

Strategia poprawek jest szczególnie popularna w Afryce. Tylko w czasie, który upłynął od 2015 roku, zamiar wydłużenia kadencji bądź odstąpienia od ich limitu wyrazili przywódcy takich krajów jak Burundi, Benin, Demokratyczna Republika Konga i Rwanda. Na początku 2019 roku o zniesienie limitu kadencji postarał się prezydent Egiptu, były generał Abd al-Fattah as-Sisi. Kiedy zapisany w ugandyjskiej konstytucji limit wieku, ustalony na poziomie siedemdziesięciu pięciu lat, zagroził ponownemu wyborowi urzędującego prezydenta, siedemdziesięciotrzyletniego Yoweriego Museveniego, ten nakazał parlamentowi, pełnemu swoich zwolenników, wprowadzić odpowiednią poprawkę.

W Ameryce Łacińskiej boliwijski prezydent Evo Morales, starając się ominąć limity kadencji, pobił rekordy bezwstydności. Najpierw w 2016 roku przeprowadził referendum konstytucyjne, w którym głosujący mieli się wypowiedzieć w sprawie likwidacji ograniczenia liczby kadencji. Kiedy 51,3 procent Boliwijczyków odrzuciło jego propozycję, zwrócił się do sądu i skłonił wybrany przez siebie Trybunał Konstytucyjny do wydania w listopadzie 2017 roku orzeczenia, zgodnie z którym sama konstytucja jest niekonstytucyjna, ponieważ w przypadku prezydenta limity kadencji naruszają przyrodzone prawo człowieka do startu w wyborach. W 2019 roku zdawało się, że Morales trochę się zagalopował: jego ponowny wybór, do którego przyczyniły się liczne nieprawidłowości, doprowadził do wojskowego zamachu stanu i prezydent musiał uciekać z kraju. Rok później głową państwa został popierany przez niego kandydat, co pozwoliło mu triumfalnie wrócić do Boliwii.

Zagrywka Eva Moralesa była szczególnie jaskrawym, ale z pewnością nie jedynym przykładem takiego postępowania. W Wenezueli Hugo Chávez postanowił organizować referenda i zadawać to samo pytanie tyle razy, aż głosujący udzielą właściwej odpowiedzi. Po tym, jak zaproponował szeroko zakrojoną reformę konstytucji znoszącą limity kadencji, która nie zyskała dostatecznego poparcia w referendum 2007 roku, nie pogodził się z przegraną i ponownie zadał to samo pytanie podczas głosowania w 2009 roku, a wtedy głosujący odpowiedzieli w końcu tak, jak chciał. Nie istniała żadna konkretna przeszkoda prawna uniemożliwiająca zadawanie tego samego pytania referendalnego w kółko od nowa, dopóki głosujący nie ulegną – tego rodzaju taktyka nie tyle złamała prawo, ile pozbawiła je znaczenia.

Być może jednym z najlepszych przykładów demokratycznie wybranego przywódcy, który tuż po wygranych wyborach przystąpił do zniesienia limitów kadencji, jest prezydent Sri Lanki Gotabaya Rajapaksa. W połowie roku 2020 jego partia Front Ludowy uzyskała większość w parlamencie, co oznaczało, że brat prezydenta, Mahinda, nadal mógł pełnić funkcję premiera. Bracia wykorzystali swoją superwiększość parlamentarną, żeby wprowadzić dwudziestą poprawkę do konstytucji Sri Lanki. To dało im dość władzy, by znieść dwukadencyjność prezydentury, nadać prezydentowi całkowity immunitet chroniący go przed postawieniem zarzutów podczas pełnienia urzędu i unieważnić zapis, na mocy którego prezydenckie nominacje nadzorował parlament.

Odwrócenie ról: kiedy politycy wybierają sobie wyborców

Gdy czytamy o takich sytuacjach w ubogich, dalekich krajach, bywa, że czujemy się w jakimś sensie bezpieczni, zadowoleni, że nic podobnego nigdy nie mogłoby się wydarzyć w ugruntowanej demokracji. Epoka Trumpa miała jednak przynajmniej ten zbawienny efekt, że przebiła amerykańską bańkę niebezpiecznego samozadowolenia, z jakim podchodzono do szerzącego się niepokojąco populizmu.

Wywołujące popłoch szkody, które Donald Trump i jego pomagierzy wyrządzili amerykańskiej republice, to tylko część problemu, albowiem bardzo niebezpieczne skłonności do stosowania pseudoprawa w Stanach Zjednoczonych można było zaobserwować długo przed nastaniem Trumpa.

Niewątpliwie najwybitniejszym wkładem Ameryki w kanon pseudoprawa jest manipulowanie granicami okręgów wyborczych w taki sposób, by maksymalnie zwiększyć parlamentarną reprezentację jednej partii, a odebrać miejsca innym. Tego rodzaju praktyka to nic nowego – w języku angielskim wszak nosi ona nazwę gerrymandering na cześć Elbridge’a Gerry’ego, jednego z sygnatariuszy Deklaracji Niepodległości. Jako gubernator Massachusetts w latach 1810–1812 Gerry sporządził mapę okręgów wyborczych do stanowego senatu w taki sposób, by kandydaci jego partii zyskali ogromną przewagę nad innymi31. Sztuczka ta przetrwała do dziś i nadal granicami jednostek terytorialnych manipuluje się tak, by zyskała na tym dana partia.

Dziwna to praktyka pozwalająca przedstawicielom narodu wybierać sobie wyborców, podczas gdy powinno być dokładnie na odwrót. Praktyka niedemokratyczna, prymitywna i jak na razie nie do przezwyciężenia. Mając za sobą ponurą historię, która sięga czasów utworzenia republiki, w XXI wieku uległa całkowitej przemianie i głębokiej radykalizacji przez rozwój potężnego oprogramowania mapującego. W przeszłości manipulowanie granicami okręgów było rzemieślniczą robotą wykonywaną w zadymionych pokojach przez politycznych szefów i działaczy posługujących się papierem i piórem czy długopisem. Obecnie aplikacje mapujące i analizujące wielkie zbiory danych dostarczają przywódcom szczegółowej wiedzy na temat profilu demograficznego okręgu, w którym zamierzają pełnić mandat. Pojęcie gerrymandering nie jest może nowe, ale wspomagane komputerowo manipulowanie granicami okręgów wyborczych daje znacznie więcej możliwości niż wersja będąca spuścizną po przodkach, dzięki czemu stało się jednym z najpotężniejszych narzędzi w arsenale 3P.

Tam, gdzie dochodzi do wspomnianej manipulacji, partia, w której gestii leży wyznaczenie granic okręgów wyborczych, wygrywa w wielu regionach ze względnie bezpiecznym zapasem głosów, a w kilku miejscach przegrywa z kretesem. Jest to skutek „pakowania i rozpraszania” zwolenników konkurencyjnej partii. W pierwszej kolejności partia czuwająca nad zmianą granic okręgów „pakuje” jak największą liczbę zwolenników opozycyjnej partii (często przedstawicieli mniejszości) do kilku okręgów, w których od dawna mają oni ogromną przewagę. Przez to partia opozycyjna „marnuje” wiele głosów w niewielkiej liczbie okręgów specjalnie pomyślanych tak, by nigdy nie stanowiły konkurencji dla partii u władzy.

Następnie manipulator „rozprasza” pozostałych wyborców opozycji w taki sposób, że mała ich liczba trafia do niewielu pozostałych okręgów, w których nie mają realnej szansy na zwycięstwo. Rozpraszanie ma więc na celu utworzenie wielu dystryktów, w których jedna partia systematycznie wygrywa, uzyskując bezpieczną, choć nie druzgocącą przewagę. Zręcznie wykorzystana technika „pakowania i rozpraszania” może z mniejszości elektoratu wycisnąć zapewniającą bezpieczeństwo większość zdobytych miejsc w parlamencie.

Jest to główny powód, dla którego w Stanach Zjednoczonych istnieją okręgi składające się w dwóch trzecich z czarnoskórych, takie jak Drugi Dystrykt Wyborczy Missisipi, albo w 80 procentach latynoskie, jak Pięćdziesiąty Dystrykt w Teksasie. Kiedy głosujące na demokratów mniejszości są tak gęsto upakowane, pozostałą część stanu tworzą okręgi, w których na wygraną mogą liczyć raczej republikanie. Mamy więc do czynienia z pseudoprawem malowanym w wyraźne kolory czerwieni, bieli i błękitu.

I tak na przykład dzięki agresywnemu zastosowaniu nowej technologii mapowania republikanie z Karoliny Północnej wytyczający granice okręgów w 2016 roku zamienili 53 procent ogółu głosów na 77 procent należnych stanowi miejsc w Izbie Reprezentantów, co dało im dziesięć z trzynastu dostępnych mandatów. Skończyło się na tym, że stan zamieszkany w 22 procentach przez czarnoskórą ludność miał delegację, w której czarnoskórzy stanowili mniej niż 8 procent. Co gorsza, żaden z trzynastu okręgów wyborczych Karoliny Północnej nie został zdobyty z przewagą większą niż 12 punktów procentowych. Kiedy gerrymanderingprzybiera tak agresywną formę, wówczas w dniu, w którym stan rusza do wyścigu wyborczego, wynik wyborów w poszczególnych okręgach jest właściwie przesądzony.

Karolina Północna jednak nie jest bynajmniej jedynym stanem skłonnym tolerować tak stronnicze manipulowanie granicami okręgów. W 2016 roku Pensylwania, nazywana „fioletowym stanem” z uwagi na względnie równy podział na republikanów i demokratów, wyprawiła do Kongresu delegację w 72 procentach złożoną z republikanów. W Wisconsin, stanie, w którym 53 procent głosujących popiera w wyborach do zgromadzenia stanowego kandydatów demokratycznych, w 2018 roku demokraci zajęli w rzeczonym zgromadzeniu zaledwie trzydzieści sześć miejsc32.

Takie nieprawidłowości jasno ukazują, że demokracja nigdzie nie jest bezpieczna, nawet w kraju, który utorował jej drogę w nowożytnym świecie. Gdy na pierwszy plan wysuwają się kwestie prawdziwej władzy, głoszone przez polityków przywiązanie do demokracji okazuje się cienkie jak bibuła.

„Kiedy najbardziej nieugięte partie mocno wierzą w coś, czego nie są w stanie osiągnąć metodami demokratycznymi”, twierdzi David Frum, „to nie wyrzekają się swoich poglądów – wyrzekają się demokracji”33. Frum stawia tę tezę w książce zatytułowanej Trumpocracy (Trumpokracja), w której przeprowadza ostry atak na demoralizujący efekt administracji Trumpa34. Ale nawet przed wyborami 2016 roku amerykańska demokracja wykazywała niepokojące oznaki poważnego regresu. W czasie sprawowania władzy przez Trumpa ten regres pogłębił się do tego stopnia, że 6 stycznia 2021 roku do siedziby Kongresu wtargnął pozostający pod wpływem byłego prezydenta agresywny tłum buntowników.

Gerrymandering w żadnym razie nie jest jedynym krętactwem spod znaku 3P, które szerzy się zarówno w krajach najbogatszych, jak i najbiedniejszych. Matactwem o znacznie poważniejszych konsekwencjach okazuje się obsadzanie władzy sądowniczej spolegliwymi politycznymi nominatami.

Urabianie sądów: kiedy ludzie władzy wybierają sobie sędziów

Do najbardziej alarmujących przypadków autokracji 3P należą te w Europie Środkowej i Wschodniej, gdzie nowy rodzaj prawicowych populistów stosuje strategię 3P i odnosi przy tym błyskawiczne sukcesy. Węgry, Polska, Czechy i Bułgaria były świadkami powstania rządów, które silnie kolidują ze standardami europejskimi, co często doprowadza z kolei do tarć między tymi rządami a instytucjami unijnymi w Brukseli. Funkcjonowanie autokracji 3P ze szczególną wyrazistością widać na Węgrzech i w Polsce, których przywódcy zdecydowanym krokiem dążą do konsolidacji władzy i zamierzają otoczyć ją ochroną, by nikt nie mógł jej zagrozić. Aby dopiąć swego, muszą przede wszystkim podporządkować sobie sądy.

W Polsce na przykład skrajnie prawicowa partia Prawo i Sprawiedliwość, przejąwszy władzę w 2015 roku, szybko się postarała, żeby wnikliwi sędziowie nie mogli stanąć na przeszkodzie realizacji jej programu rządzenia. Zgodnie z założeniami pseudoprawa takie przejęcie władzy musi być uzasadnione jako obrona demokracji i PiS ściśle się tej zasady trzymało.

Przez całą drugą dekadę XXI wieku liderzy PiS twierdzili, że po upadku muru berlińskiego, do którego doszło jedno pokolenie wcześniej, w Polsce nastąpiła „nieudana transformacja demokratyczna”, a cisi zwolennicy starego reżimu komunistycznego w przebraniu liberałów zajęli wpływowe pozycje w sądownictwie. Miało to uzasadniać niektóre podejmowane przez partię działania, co już samo w sobie powinno było wywołać niepokój tych, którym wiadomo coś o schemacie 3P, bo oto najważniejszym przyczynkiem do reformy politycznej miał się stać poważny, niepoparty dowodami zarzut, a jedynym sposobem na realizację tej reformy zupełnie „przypadkiem” okazało się wyposażenie władzy wykonawczej w nowe, szerokie kompetencje. Na tym w znacznej mierze polegał program PiS w dziedzinie polskiego sądownictwa, agresywna kampania mająca na celu usunięcie ze stanowisk urzędujących sędziów i zastąpienie ich lojalnymi kolesiami z PiS została zaś przedstawiona jako posunięcie wzmacniające rządy prawa.

Sąsiedzi Polski w żadnym razie się na to nie nabrali i Komisja Europejska wkrótce uwikłała się w długą, przykrą batalię z Warszawą o przestrzeganie zasad praworządności. W plan Prawa i Sprawiedliwości od początku wpisane było krytykowanie Unii Europejskiej: pozowanie na obrońców polskiej suwerenności stawiających opór natrętnym lewicowym intelektualistom z całej Europy zawsze stanowiło kluczowy element realizowanej przez PiS strategii populizmu i polaryzacji. Ryki wściekłości dochodzące z Brukseli, Paryża i Berlina były częścią pisowskiego planu, a nie jego słabym punktem.

Członkostwo w Unii Europejskiej tak naprawdę nigdy nie stało na przeszkodzie pełnej rozmachu realizacji tego planu. W 2017 roku kontrolowany przez PiS polski Sąd Najwyższy utworzył Izbę Dyscyplinarną, która szybko przystąpiła do nękania i zastraszania sędziów z powodu rozmaitości rzekomych przewinień. Od 2016 roku co najmniej sześćdziesiąt osób musiało mierzyć się z postępowaniem przed Izbą, a części z nich groziły wyroki nawet do trzech lat więzienia za orzekanie w sposób nieaprobowany przez rząd. W niektórych przypadkach sędziowie zasięgnęli jedynie opinii Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, co stanowi obecnie „wykroczenie”, które może skutkować obniżeniem sędziowskiego wynagrodzenia o 40 procent.

Tego rodzaju usiłowanie zawładnięcia sądownictwem to jeszcze jeden powracający motyw każdej próby wzmocnienia nowej skrytokracji. Sądy mogą na każdym etapie utrudniać realizację programu autorytarnego, dlatego dopilnowanie, by stały one po stronie autokraty, bardzo często jest jednym z priorytetów, nierzadko ustępującym miejsca tylko kontrolowaniu organów władzy wykonawczej. Z tego powodu agresywne posunięcia zmierzające do przeciągnięcia sądów na jedną polityczną stronę należą do najbardziej typowych oznak, że skrytokracja czyha tuż za rogiem.

W Stanach Zjednoczonych