Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zło
Marta Kiermasz
Seryjni mordercy żyją wśród nas. Mijamy ich każdego dnia.
Umiejętność wtapiania się w tłum, a także nieprzewidywalność są cechami, które mogą okazać się niezwykle zabójcze. By poznać człowieka, trzeba zajrzeć do jego umysłu. A to w wielu przypadkach może być przerażającym doświadczeniem. Jeffrey Dahmer mordował, torturował, a niektóre z ofiar zjadał. Zabił siedemnastu chłopców i mężczyzn. Ted Bundy był jednym z najkrwawszych seryjnych morderców w historii Stanów Zjednoczonych, przyznał się do zabicia co najmniej trzydziestu młodych kobiet. Brutalnie je gwałcił i okaleczał. Ed Kemper kilku ofiarom obciął głowy, które później zgwałcił. Zabił dziesięć osób, w tym własną matkę...
Co sprawia, że ludzie wkraczają na ścieżkę zła i podążają nią tak daleko, że nie potrafią już z niej zawrócić?
Marta Kiermasz
Dziennikarka radiowa, w przeszłości związana z RMF FM i Naszym Radiem, obecnie z VOX FM. Reporterka, wydawczyni i prezenterka wiadomości, wielokrotnie relacjonująca na antenie radiowej trudne kryminalne procesy i zabójstwa. Autorka podcastu o seryjnych mordercach ZŁO. Zbrodnia Łowca Ofiara. Absolwentka stosunków międzynarodowych. Sieradzanka od lat mieszkająca w Warszawie. Zainteresowanie kryminalnymi historiami rozbudziły w niej książka i film Milczenie owiec.
Fragment
Choć trudno w to uwierzyć, były osoby, które spotkanie sam na sam z mordercą przeżyły. W grudniu 1977 roku przy jednym z przystanków autobusowych w Chicago zatrzymał się czarny samochód. W środku siedział mężczyzna podający się za policjanta. Uważnie obserwował mijających go młodych mężczyzn. Wtedy dostrzegł dziewiętnastoletniego Roberta Donelly’ego, który powolnym krokiem szedł chodnikiem. Krzyknął do niego, by natychmiast wsiadł do auta. Przerażony Robert pewny, że polecenia wydaje funkcjonariusz, posłusznie wsiadł do pojazdu. Gacy świecił mu nieustannie latarką prosto w oczy, by ten nie mógł dokładnie przyjrzeć się jego twarzy. Wyczuwając niepewność chłopaka, szybko zakuł go w kajdanki i zawiózł do swojego domu. Gdy Robert wlewał w gardło ostatnie krople drinka, John chwycił go i zgwałcił. Po chwilowym seksualnym zaspokojeniu zaprowadził przerażonego nastolatka do łazienki, w której czekała już wypełniona wodą wanna. Gacy zanurzył w niej głowę Roberta i trzymał przez jakiś czas, po czym wyjął i powtórzył cały proces. Robił tak do momentu, aż nastolatek stracił przytomność. Gacy szybko go ocucił, a gdy chłopak otworzył oczy, oddał na niego mocz. Na tym nie zamierzał jednak kończyć swoich tortur. Rozkazał roztrzęsionemu chłopakowi iść do sypialni, gdzie ponownie go zgwałcił, tym razem używał do tego różnych przedmiotów, które miał w swojej kolekcji. Robert błagał go o śmierć, na co Gacy odparł jedynie: „Zbieram się do tego”. Tortury trwały kilka godzin. I choć John powiedział nastolatkowi wprost, że wkrótce zginie, ostatecznie nie odebrał mu życia. Pojechał z nim w stronę domu towarowego, w którym chłopak pracował, i tam go wypuścił. Zagroził jednak, że go odnajdzie, jeśli ten pójdzie na policję.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 471
WSTĘP
Zło wrodzone czy nabyte? – to pytanie, które stawiają sobie i pacjentom psychiatrzy z całego świata. Gdy dochodzi do brutalnej zbrodni, analizowane jest całe życie mordercy, by ustalić, czy źródłem jego patologii są czynniki wewnętrzne, czy zewnętrzne. W niektórych przypadkach dosyć szybko udaje się to określić. Ale w innych ustalenie przyczyny wymaga już znacznie szerszej analizy połączonej nie tylko z wywiadem środowiskowym, ale i z dogłębnym prześledzeniem warunków biologicznych. Dlatego amerykańscy naukowcy wzięli pod lupę mózgi morderców, by sprawdzić, czy różnią się one od tych, których właściciele nie fantazjują o zabijaniu. Zbadano w tym celu ośmiuset więźniów, którzy odsiadywali różne wyroki, zarówno te za morderstwo, przemoc, przestępstwa seksualne, jak i drobne wykroczenia. Wyniki były niezwykle ciekawe, choć mało zaskakujące. Okazało się bowiem, że u osób, które miały na sumieniu morderstwo, stwierdzono mniejszą aktywność w korze przedczołowej. Tej samej, która jest odpowiedzialna za kontrolowanie naszych zachowań w społeczeństwie. Różnice zauważono też w ciele migdałowatym, które dba o nasze procesy emocjonalne.
Seryjni mordercy, bo o nich będzie mowa w tej książce, odznaczają się (choć nie zawsze) niezwykle wysokim ilorazem inteligencji, brakiem empatii, ale też lęku. Potrzeba zabijania jest u nich znacznie silniejsza niż strach, który kierowałby większością ludzi, gdyby stanęli w obliczu odebrania komuś życia. Nie tylko nie odczuwają strachu, ale zamiast niego pojawiają się podniecenie i ekscytacja związane z polowaniem na ofiary, a później mordowaniem. Czasem niezwykle dużo ryzykują, decydując się na zabicie osoby ze swojego otoczenia, porwanie w biały dzień czy ukrywanie zwłok we własnym mieszkaniu, choć mieści się ono w bloku lub kamienicy pełnej sąsiadów.
Zło rodzi się zazwyczaj po cichu, za szczelnie zamkniętymi drzwiami. Może być efektem systematycznego, wieloletniego dręczenia, które skutkuje poważnym uszczerbkiem na zdrowiu i psychice. Gdy prześledzimy biografie wielu seryjnych morderców, zauważymy, że dosyć spora liczba z nich miała w przeszłości traumatyczne doświadczenia. Ale tu też ważna kwestia – nie każda osoba, która doświadcza w młodości przemocy i cierpienia, będzie urządzać polowania na ludzi. To, czy dany człowiek będzie w przyszłości zabijał, zależy od jego predyspozycji psychicznych, emocjonalnych i fizycznych. Niektórzy poradzą sobie z przeszłością sami, innym pomogą w tym terapeuci, a jeszcze inni poddadzą się swojej psychopatycznej naturze, która popchnie ich do niewyobrażalnych zbrodni.
Na przełomie stuleci wielu filozofów próbowało odpowiedzieć na pytanie: czy człowiek rodzi się zły? Czy już w chwili przyjścia na świat zaczynają ewoluować w nim cechy, które sprawią, że w przyszłości zamieni się w przerażającego potwora? Erazm z Rotterdamu, piętnastowieczny niderlandzki filozof, filolog i katolicki duchowny, twierdził, że człowiek jest z natury dobry, a zło pochodzi z niewiedzy. Jednak znacznie bliższy naszym czasom Marek Edelman, jeden z przywódców powstania w getcie warszawskim, stwierdził:
Człowiek jest z natury zły, człowiek rodzi się zły. Dopiero wychowanie robi go dobrym, jeśli oczywiście wychowanie jest udane. Całe generacje są złe, bo mają złych przywódców i stają się złe. Wychowanie jest więc decydujące. Zło przechodzi z pokolenia na pokolenie – najpierw ojciec jest faszystą, potem syn, który tęskni za mundurem ojca, gloryfikuje dziadka faszystę czy nacjonalistę i tak dalej, i tak dalej. Patrząc na historię ludzkości, na to, jak zmienia się natura człowieka w zależności od sytuacji i do czego jest tak naprawdę zdolny w chwili zagrożenia, sądzę, że każdy z nas nosi w sobie pierwiastek zła. Być może nigdy nie zostanie on aktywowany, ale jest obecny i czeka w uśpieniu. By stać się seryjnym mordercą, trzeba mieć w sobie znacznie silniejsze pokłady tego pierwiastka, które buzują pod powierzchnią i dojrzewają przez lata, czekając na dzień, w którym wezmą górę nad pozostałymi cechami i emocjami.
W tej książce nie dam jasnej odpowiedzi na pytanie, kto może być seryjnym mordercą, a kto nie. Nie dowiecie się z niej też, jak rozpoznać taką osobę. Historie, które prześledzimy, sprawią jednak, że wielu z was nie tylko zwątpi w ludzką naturę, ale straci też zaufanie do sporej części społeczeństwa. Seryjny morderca nie porusza się po ulicach z napisem na czole „zabijam”. To może być nasz sąsiad, mąż, żona, syn, córka, ojciec, matka, właściciel dobrze prosperującej firmy czy niewinny – wydawałoby się – student. Zło nie ma konkretnej twarzy. Często chowa się za niewinnym uśmiechem i spojrzeniem, za przyjaznym gestem i uprzejmym „dzień dobry”. I właśnie dlatego jest tak szalenie niebezpieczne.
Jeffrey Dahmer mordował, torturował, a niektóre z ofiar zjadał. Zabił siedemnastu chłopców i mężczyzn.
FOT. AP PHOTO/EUGENE GARCIA/EAST NEWS
JEFFREY DAHMER
Kanibal z Milwaukee
Nie, zabójstwo nigdy nie było celem. Chciałem po prostu całkowicie kontrolować tę osobę, nie zwracać uwagi na jej potrzeby. Chciałem ją zatrzymać dla siebie tak długo, jak tylko zechcę.
Jeffrey Dahmer
Narodziny dziecka to moment, na który czeka niejedna kobieta. Wymarzone i upragnione wkroczenie w świat macierzyństwa może całkowicie na nowo zdefiniować życie. Rozpoczyna się planowanie niemal każdego aspektu związanego z tym doświadczeniem. Zaczynając od ciąży, a na studiach dziecka kończąc. Rodzice chcą mieć pewność, że nie tylko bezpiecznie sprowadzą pociechę na świat, ale że zapewnią jej również spokojne i szczęśliwe życie. Gdy jednak ten plan zawodzi, zaczynają się poszukiwania odpowiedzi na pytanie: jak do tego doszło? Podobne zdanie wielokrotnie padało z ust Lionela Dahmera, chemika niemiecko-walijskiego pochodzenia. Razem z żoną Joyce bardzo pragnęli dziecka. Dlatego gdy 21 maja 1960 roku na świat przyszedł ich pierwszy syn, czuli, że otwiera się przed nimi zupełnie nowy rozdział. Nikt nie mógł jednak podejrzewać, jak krwawy i tragiczny on będzie.
Milwaukee to największe miasto amerykańskiego stanu Wisconsin. Choć dziś liczy nieco ponad 575 tysięcy mieszkańców (dla porównania Warszawa ma milion 765 tysięcy), to w 1960 roku, czyli wtedy, gdy rodził się Jeffrey Dahmer, miasto przeżywało prawdziwie złoty okres. Mieszkało tam wówczas 741 tysięcy obywateli. Do dziś znane jest głównie z browaru koncernu SABMiller i motoryzacji. Dla Polaków może być o tyle atrakcyjne, że prężnie działa tam Polonia. Stanowi kilkanaście procent wszystkich mieszkańców. Zresztą Milwaukee ma w naszym kraju miasto partnerskie. Jest nim Białystok.
Amerykanie nieszczególnie cenią jednak tę lokalizację, bo co jakiś czas trafia do rankingów najgorszych miejsc w Stanach Zjednoczonych. I nie chodzi tutaj o kwestie bezpieczeństwa oraz wysoki poziom przestępczości. Jako minusy wymieniane są chociażby słabo rozwinięta komunikacja czy brak ciekawych parków, w których można się zrelaksować i do których można uciec od miejskiego zgiełku. Do tej listy trzeba też niewątpliwie dorzucić Jeffreya Dahmera, który przyszedł na świat właśnie w Milwaukee.
Jego matka Joyce, z domu Flint, była norwesko-irlandzkiego pochodzenia i pracowała jako instruktorka dalekopisu. Urodziła się 7 lutego 1936 roku, rodząc Jeffreya, miała więc dwadzieścia cztery lata. W ciążę zaszła dwa miesiące po ślubie. Pochodziła również ze stanu Wisconsin, a konkretnie z Columbus (nie mylić tym z Ohio). Miała młodszego brata Donalda, który zmarł w 2011 roku. Według jej ówczesnego męża, ojca Jeffa, kobieta była hipochondryczką, cierpiała na depresję i przyjmowała leki, będąc już w ciąży. Lionel wielokrotnie zastanawiał się, czy przypadłość syna została w pewnym stopniu odziedziczona. W swojej książce Historia ojca pisał:
Jako naukowiec zastanawiam się, czy potencjał wielkiego zła tkwi głęboko we krwi niektórych z nas. Czy może przejść na nasze dzieci po urodzeniu.
Nie tylko Lionel zadawał sobie to pytanie. Od lat odpowiedź na nie próbują znaleźć naukowcy z całego świata. Międzynarodowy zespół Psychiatric Genomics Consortium pod przewodnictwem profesora Jordana Smollera z Uniwersytetu Harvarda przeprowadził kompleksowe badania na ponad dwustu tysiącach pacjentów. Badani byli zarówno cierpiący na depresję, chorobę dwubiegunową, schizofrenię, jak i anoreksję czy ADHD. Wykazano, że schorzenia psychiczne w 75 procentach mają podłoże genetyczne. Ale nie dlatego, że są dziedziczne, lecz dlatego, że kształtują się już w drugim trymestrze ciąży. Mogą być więc efektem niekorzystnych czynników zewnętrznych, takich jak toksyny. I – co ważne – nie każda choroba psychiczna musi mieć związek ze schorzeniem wykrytym u krewnego. Są jednak takie, które w przypadku wystąpienia u rodziców mogą (choć nie muszą) wpłynąć na zdrowie dziecka. Tak jest na przykład w chorobie afektywnej dwubiegunowej. Warto jednak zaznaczyć, że badania w tej sferze prowadzone są cały czas i genetyka nadal mimo szeroko rozwiniętej nauki pozostaje jedną z bardziej tajemniczych dziedzin dotyczących funkcjonowania naszego organizmu.
Czy Dahmer w jakimś stopniu przejął „szaleństwo” Joyce? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Pewne jednak jest, że kobieta zmagała się z wieloma schorzeniami, które ujawniły się, gdy tylko zaszła w ciążę. Ta zresztą nie należała do łatwych. Joyce źle się czuła, zarówno fizycznie, jak i psychiczne. Miewała nudności, bóle brzucha, przeszkadzało jej wiele dźwięków i zapachów, zwłaszcza tych dochodzących z kuchni. Irytowali ją też sąsiedzi, którzy mieszkali w tym samym budynku. Wielokrotnie prosiła męża, by interweniował, bo według niej byli zbyt hałaśliwi. Lionel nie dostrzegał jednak w zachowaniu sąsiadów niczego złego i twierdził, że Joyce przesadza. Tygodnie mijały, a żona stawała się coraz bardziej nerwowa. Między małżonkami rosło wyczuwalne napięcie. Dochodziło do gwałtownych awantur, które zdarzały się również w późniejszych latach.
Lionel, sądząc, że poprawi to sytuację, przeprowadził się wraz z żoną do domu swoich rodziców w West Allis w Wisconsin. Było to w marcu, dwa miesiące przed urodzeniem Jeffreya. Stan zdrowia Joyce zaczął się jednak drastycznie pogarszać. Lionel wspominał:
Czasami jej nogi mocno się zaciskały, całe ciało sztywniało i zaczynało drżeć. Szczęka wykręcała się w prawo i była przerażająco sparaliżowana. W trakcie tych dziwnych napadów jej oczy wybałuszały się jak u przestraszonego zwierzęcia. Zaczynała się ślinić tak, że piana dosłownie leciała jej z ust.
Kobieta trafiła pod opiekę lekarza, ale ten nie potrafił zdiagnozować dokładnej przyczyny napadów. Był jednak przekonany, że źródła należy szukać w psychice, a nie w organizmie Joyce. Mimo to zdecydował się na przepisanie fenobarbitalu, czyli leku przeciwpadaczkowego. I o ile stan fizyczny kobiety zaczął się poprawiać, o tyle jej emocje znów gwałtownie pikowały. Jeszcze szybciej wpadała w złość, często się też obrażała, a do tego sprawiała wrażenie, jakby nie tylko otoczenie jej przeszkadzało, ale również ciąża, w której była. Lionel dopiero po śmierci Jeffreya przeprowadził wewnętrzne rozliczenie z samym sobą i przyznał, że nie był w tym trudnym czasie wystarczającym wsparciem dla Joyce. W pewnym sensie zostawił ją z destrukcyjnym „ja” całkowicie samą. To potęgowało rosnące w niej gniew, frustrację, brak poczucia spełnienia i zwyczajnie brak szczęścia. Lionel nie robił tego jednak celowo, w tym czasie mocno skupiał się na swoim rozwoju i karierze naukowej, a żona wymagała stałej, profesjonalnej pomocy. Całe dnie spędzała w domu, czekając na męża, ale zamiast niego mogła rozmawiać głównie z jego matką. Ich relacje też były napięte, bo Joyce często bywała rozdrażniona i podobnie jak w przypadku pierwszego mieszkania, również tu przeszkadzało jej mnóstwo dźwięków i zapachów. Jej apteczka stale się powiększała, doszło do tego, że łykała nawet dwadzieścia sześć różnych tabletek dziennie. Zaawansowana ciąża nie była dla niej przeszkodą.
Psychika ciężarnej kobiety jest znacznie bardziej skomplikowana, niż może się to wydawać osobom, które albo nigdy nie doświadczyły tego stanu, albo nie miały bliższego i dłuższego kontaktu z kobietą spodziewającą się dziecka. Większość ciężarnych odczuwa w tych miesiącach lęk, niepokój, pojawiają się też stany depresyjne. Co czwarta kobieta przyznaje, że właśnie w ciąży doświadczyła poważnych problemów psychicznych. Poczucie osamotnienia, huśtawki nastroju, częste zmęczenie, senność, pesymizm, a do tego wybitnie obniżona samoocena, to codzienność dla wielu przyszłych matek. U niektórych może pojawić się nawet tokofobia, czyli lęk przed porodem. Pojawia się strach związany z bólem, ale przede wszystkim obawa, czy wszystko przebiegnie dobrze i dziecko urodzi się zdrowe. Jeśli te skrajne nastroje wrzucimy do już obciążonej negatywnymi emocjami głowy, tak jak to miało miejsce w przypadku Joyce, otrzymujemy niebezpieczną mieszankę hormonów, depresji i niegasnącego gniewu. To niszczycielska wręcz siła, zarówno dla samej kobiety, jak i wszystkich tych, którzy przebywają z nią na co dzień. Co ważne, gdy Jeffrey siedział już w więzieniu, wiele razy podkreślał, że nie wini matki i to nie jej gwałtowne zachowanie sprawiło, że był, kim był.
Gdy nadszedł dzień, w którym Jeff przyszedł na świat, Lionel był w pracy na uczelni. Jego kariera naukowa dopiero się rozkręcała, dlatego sporo czasu spędzał za biurkiem jako asystent. Codzienną rutynę przerwał telefon od matki, która przekazała, że Joyce jest w szpitalu. Zawiózł ją tam teść. Na szczęście dla Lionela placówka znajdowała się zaledwie kilka budynków od uczelni, dzięki czemu mógł błyskawicznie dostać się do żony. Poród przebiegł jednak jeszcze szybciej i gdy mężczyzna przyjechał na miejsce, mały Jeff był już bezpieczny poza brzuchem matki. Lionel usłyszał wówczas od żony słowa, które rozgrzały jego serce i sprawiły, że po raz pierwszy od wielu miesięcy poczuł szczęście. Brzmiały one: „Masz syna”.
Kilka minut później po raz pierwszy go zobaczyłem. Był w małej plastikowej kołysce, jego ciałko owinięto niebieskim kocykiem. Gdy go ujrzałem, leżał na boku, bez ruchu. Miał zamknięte oczy i spał spokojnie. A ja gapiłem się na niego zdumiony. Nie mogłem uwierzyć, jak bardzo jest do mnie podobny. Widziałem w nim własne rysy, jakbym patrzył na swoją miniaturę. Jakbym widział siebie w tej malutkiej, różowej buzi. Joyce powiedziała: masz syna. I miałem. Syna, któremu drugie imię dałem po sobie samym. Jeffrey Lionel Dahmer.
Po kilku dniach zarówno Joyce, jak i Jeff mogli wrócić ze szpitala do domu. Ze względu na niewielką deformację stóp chłopiec wymagał korekty ortopedycznej. Poza tym był zdrowy i wniósł do domu radość, jakiej w tych murach nie było od dawna. Między Joyce i Lionelem zaczęło się układać. Skupiali się na upragnionym dziecku, które w ich oczach było doskonałe. Delektowali się każdym dniem spędzanym razem, ulegając zauroczeniu, w które tuż po narodzinach wpada większość rodziców. Były to wyjątkowo szczęśliwe chwile. Nie potrwały jednak długo.
Po kilku tygodniach stan Joyce znów zaczął się drastycznie pogarszać. Opieka nad Jeffem ją przerażała, a ona sama stała się podenerwowana. Cierpiały na tym jej relacje z mężem. Mimo szczerych chęci Lionel nie potrafił zrozumieć, skąd biorą się te wszystkie łzy i wściekłość, nie umiał zlokalizować źródła problemu. Wydawało mu się, że jako rodzina osiągnęli przecież wszystko – mieli siebie i Jeffa.
Uznał, że najlepszym wyjściem z tej niezwykle trudnej sytuacji będzie zmiana otoczenia, co oznaczało wyprowadzkę z domu jego rodziców. Gdy Jeffrey miał cztery miesiące, Dahmerowie zamieszkali przy Van Buren Street na wschodzie Milwaukee. Dom znajdował się w spokojnej okolicy, pełnej rodzin z klasy średniej. W sąsiedztwie było mnóstwo małych, lokalnych restauracji i kawiarni. Lionel był przekonany, że to idealne miejsce na nowy początek. Wierzył, a przynajmniej bardzo chciał w to wierzyć, że takie przyjazne otoczenie wniesie do jego rodziny mnóstwo energii, ale też poczucie bezpieczeństwa, które wyciszy negatywne emocje targające Joyce. Przez jakiś czas rzeczywiście tak było. Pierwsze dwa lata upłynęły w ciszy i spokoju, Lionel pracował, a Joyce zajmowała się Jeffem, spełniając wszystkie jego zachcianki. Pragnęła, by jej syn miał szczęśliwe dzieciństwo, mimo tej całej walki, którą nieustannie toczyła we własnej głowie. Między nią a mężem bywało różnie. Niektóre dni były całkowicie normalne, zupełnie tak jakby do tych fatalnych momentów sprzed miesięcy nigdy nie doszło.
W 1962 roku Lionel dostał pracę na Uniwersytecie Iowa. Dahmerowie ponownie więc spakowali cały dobytek i przenieśli się w inne miejsce. Zamieszkali w drewnianym domu na terenie kampusu uczelni. Ale tam znów objawiły się emocjonalne problemy Joyce. Była niespokojna, często też wybuchała, a w nocy krzyczała przez sen. Dodatkowym problemem był stan zdrowia Jeffreya. Chłopiec cały czas chorował, wielokrotnie trafiał do szpitala, gdzie był leczony pod czujnym okiem lekarzy. Zdarzały mu się też infekcje ucha, które wywoływały ogromny ból.
Mimo tych problemów Jeffrey był szczęśliwym, energicznym dzieckiem. Często chodził z ojcem na festyny, uwielbiał zresztą jego towarzystwo. W ciągu dnia jeździł na rowerze, wieczorami czytał książki. Był ciekawski, czasem też porywczy. Przejawiał również dużą wrażliwość wobec zwierząt. Pewnego dnia podczas spaceru z ojcem zauważył leżącego na ziemi jastrzębia. Było to pisklę, które wypadło z gniazda. Lionel początkowo nie wiedział, co zrobić z ptakiem, ale gdy zobaczył zapłakanego synka, chwycił jastrzębia w dłonie i zaniósł do domu. Tam razem z Jeffem przez kilka tygodni dbał o niego, obficie karmiąc go i pojąc. Gdy ptak nabrał sił, Lionel razem z synem i żoną wynieśli go na zewnątrz i wypuścili na wolność. Jastrząb odleciał, a Jeff wpatrywał się w niego jak oczarowany. Prawdopodobnie był to najszczęśliwszy dzień w całym jego życiu.
Świat małego Dahmera zmienił się 18 grudnia 1965 roku. Jego matka urodziła wtedy drugiego syna. Rodzice nie chcieli, by Jeffrey w jakikolwiek sposób poczuł się zagrożony czy niepewny swojej pozycji w ich życiu, dlatego pozwolili, by to on wybrał imię dla brata. Jeff postawił na Davida. Młodszy syn zafundował Joyce i Lionelowi mnóstwo nieprzespanych nocy. Miewał bolesne i męczące kolki, przez co uwaga rodziców skupiała się głównie na nim. Do tego Dahmer senior sporo czasu poświęcał pracy, w której znikał na całe dnie. Zajęci więc wieloma obowiązkami rodzice nie zauważyli, że Jeff przechodzi niepokojącą metamorfozę. Z energicznego i uśmiechniętego dziecka zaczął przeradzać się w chłopca wycofanego, który izolował się od świata. Unikał kontaktu z rówieśnikami, zamiast tego wybierał własne towarzystwo i swoją wyobraźnię. To zresztą stanie się w przyszłości jedną z głównych cech charakteru Dahmera – będzie samotnikiem nieustannie szukającym bratniej duszy, partnera, który zrozumie jego niezwykle mroczną i przerażającą psychikę. Z kolei bycie cichym outsiderem da mu to, czego potrzebuje każdy seryjny morderca – niewidzialność. Będzie dla społeczeństwa przezroczysty, niegroźny, poza jakimikolwiek podejrzeniami. Cichy, spokojny, nijaki. To właśnie dzięki temu będzie mógł swobodnie pielęgnować w sobie zło i przelewać je na wybrane ofiary.
W 1968 roku, gdy Jeffrey miał zaledwie osiem lat, Dahmerowie przeprowadzili się po raz kolejny. Za cel obrali piękną i nowoczesną jak na tamte lata posiadłość na obrzeżach Akron w stanie Ohio. Otoczona drzewami, przestronna i z dużymi oknami mogła sprawiać wrażenie prawdziwej oazy, w której schronienie i bezpieczeństwo znalazłaby każda rodzina. Do jej wejścia prowadziły kamienne schodki. Z zewnątrz budynek był drewniany, miał duży taras i wąski komin przypominający wyrastający ze ścian dodatkowy murek. W środku były trzy sypialnie, a także dwie łazienki. Ze względu na jego unikatowy styl o budynku pisano nawet w „Akron Beacon Journal”, codziennej gazecie wydawanej w stanie Ohio. W tamtym czasie dom był stosunkowo młody, bo został wybudowany w 1952 roku, co oznacza, że w chwili przejęcia go przez Dahmerów liczył 16 lat. Na wartości zyskał jednak dużo później. Owiany złą, ale kuszącą legendą został kupiony w 2005 roku przez muzyka Chrisa Butlera. Przeznaczył on na posiadłość ponad 244 tysiące dolarów. W 2016 roku umożliwił wynajęcie budynku – za 8 tysięcy dolarów za tydzień. Raz nawet odbyło się tam spotkanie Partii Republikańskiej. Mimo to muzyk zdecydował się na sprzedaż posiadłości. W 2019 roku chciał za nią 260 tysięcy dolarów, czyli nieco więcej, niż sam za nią dał. Dlaczego właśnie ten dom Dahmera cieszył się popularnością? Odpowiedź jest bardzo prosta. To właśnie tam Jeffrey dokonał pierwszego zabójstwa.
Zanim jednak doszło do zbrodni, w życiu chłopca już we wczesnych latach zaczęły występować niepokojące zachowania. Jego rodzice całkowicie przeoczyli najbardziej oczywiste sygnały, które powinny zapalić w ich głowie czerwoną lampkę. Jeff, jak już wspomniałam, był skrytym chłopcem, ale tę nieśmiałość i kruchość próbował nadrobić poczuciem humoru. Dobrze się uczył, był niezwykle pilnym i inteligentnym uczniem, ale sprawiał też wiele kłopotów. Miał opinię klasowego żartownisia, a celem jego dowcipów byli nierzadko nawet nauczyciele. Gdy przychodziło do działania, Dahmer zmieniał się w śmiałego i odważnego chłopca, co nie współgrało z jego wycofaniem, które przejawiał na co dzień. Pewnego razu, w trakcie wycieczki do Waszyngtonu, chłopiec oznajmił całej grupie szkolnej, że ta koniecznie powinna spotkać się z wiceprezydentem Stanów Zjednoczonych, choć tego punktu w planie wycieczki nie było. Nieco zuchwały pomysł spotkał się z kpinami kolegów i koleżanek, ale to młodego Jeffreya kompletnie nie zraziło. Zauważył budkę telefoniczną, podbiegł do niej i… zadzwonił do Białego Domu. Do dziś nie wiadomo jak, ale udało mu się umówić na spotkanie z wiceprezydentem. Jeszcze tego samego dnia cała klasa mogła cieszyć się rozmową przy Pennsylvania Avenue.
Jeffrey w tamtym czasie był niezwykle obiecującym dzieckiem. Błyskotliwy i ciekawski, nieangażujący się w bójki, posłuszny rodzicom… Ale to była tylko ta zewnętrzna powłoka, którą dostrzegało się przy pierwszym spotkaniu z chłopcem. Coraz mocniej zaczęła dominować mroczniejsza natura, która z czasem całkowicie przejęła kontrolę nad jego życiem. Jeff nie miał przyjaciół, a wszystkie znajomości były raczej ulotne. Wymyślał sobie towarzyszy i zdecydowanie wolał z nimi spędzać czas niż z żywymi ludźmi. Narodziła się w nim również nowa pasja. Pewnego dnia Lionel znalazł w piwnicy kości zwierzęcia. Zebrał je, wrzucił do wiadra i wyszedł na zewnątrz, by zakopać w lesie. Towarzyszył mu wówczas Jeffrey. Dotykał każdą kostkę i dokładnie oglądał z nieukrywaną fascynacją. Po raz pierwszy coś aż tak go pochłonęło. Jak wspominał później Lionel:
Kości grzechotały, a on wyglądał na zafascynowanego tym faktem. Gdy upuszczał którąś z nich, powiedział: „Są zupełnie jak bierki!”.
Choć z pozoru wydaje się to mało znaczącym incydentem, dla Jeffreya był to przełomowy moment w życiu. Właśnie tak rozpoczęła się jego obsesja związana z anatomią. Swoje kroki mały Dahmer skierował więc do lasu. Zaczął tam spędzać każdą wolną chwilę. I nie byłoby w tym niczego złego i dziwnego, gdyby nie fakt, że pojawiał się tam w konkretnym celu. Jeffa fascynowały zwierzęta, a dokładnie to, co mają w środku. Spacerował więc wśród drzew, wokół drogi i szukał zwierzęcych zwłok. Gdy jakieś znalazł, szybko chował je do worka, a później niemal z chirurgiczną precyzją badał:
– Zabierałem je z powrotem do lasu. Skórowałem, rozcinałem, otwierałem i grzebałem we wnętrznościach, czując podniecenie, nie wiem czemu. Oglądanie tego było ekscytujące – mówił Dahmer w rozmowie z amerykańskim dziennikarzem Stonem Phillipsem. Jeffrey zbierał kości zwierząt, głównie tych mniejszych, takich jak myszy czy wiewiórki. Kolekcjonował też duże owady – ćmy i ważki. Niektóre szczątki trafiały do słoików, które wcześniej chłopiec wypełnił formaldehydem. Swoją kolekcję przechowywał w chacie nieopodal domu, która również znajdowała się na terenie niewielkiego lasu. Pewnego dnia w trakcie rodzinnego obiadu zapytał ojca, co by się stało, gdyby kości kurczaka umieszczono w wybielaczu. Lionel nie zauważył w tym pytaniu niczego złego, wręcz przeciwnie. Potraktował je jako naukową ciekawość, którą – jak sądził – syn odziedziczył po nim. W końcu Dahmer senior był chemikiem, wydawało mu się więc naturalne, że jego dziecko może przejawiać podobne zainteresowania eksperymentami jak on. Dla Jeffreya było to jednak znacznie więcej niż dziecięca fascynacja nauką. Obsesja związana ze zwłokami, z tym, jak wyglądają szkielety i zwierzęce organy, pochłonęła go całkowicie. Pewnego razu znalazł truchło psa. Odciął mu głowę, nabił ją na patyk, a ciało przybił do drzewa. Zaprosił do lasu jednego ze szkolnych kolegów. Pokazał mu tę makabryczną wystawę, której sam był autorem. Przekonywał, że nie ma pojęcia, kto to zrobił, a on po prostu znalazł zwłoki w takim właśnie stanie. Jeff nieco przerażał znajomych w szkole. Uważali go za dziwaka, bo trzymał się z daleka i miał wyimaginowanych przyjaciół. Dlatego nieszczególnie dążyli do zacieśniania więzi z chłopcem.
Gdy Jeffrey coraz bardziej pogrążał się we własnym świecie, jego matka robiła to samo. Mieszanki leków, które zażywała, nie tylko nie pomagały, ale wręcz pogłębiły depresję. Gdy Dahmer miał dziesięć lat, kobieta trafiła na leczenie do szpitala psychiatrycznego. I nie był to ostatni raz, gdy znalazła się pod opieką takiej właśnie placówki. To, co działo się z kobietą, mocno odbijało się na coraz starszym Jeffreyu. Intensywnie przeżywał każdą kłótnię rodziców. By poradzić sobie z własnymi emocjami, biegł do lasu, chwytał za kij i z całej siły uderzał nim w drzewo. Tak wyładowywał całą złość, ale też bezsilność, które czuł w tamtym czasie. Dodatkowym problemem w okresie dojrzewania stał się alkohol. Jeffrey coraz częściej pił, do tego stopnia, że wykradał butelki sąsiadom. Zanim skończył szkołę średnią, był już zaawansowanym alkoholikiem, czym zresztą później wielokrotnie tłumaczył dokonane zbrodnie. Rodzice, zbyt zajęci swoimi sprawami, nawet nie zauważyli, że syn z każdym dniem zatraca się coraz bardziej w wyjątkowo niebezpiecznym i destrukcyjnym nałogu.
Okres dojrzewania niósł ze sobą jeszcze jedną pułapkę – Jeffrey odkrył swoją seksualność. Nie potrafił jednak się nią cieszyć jak większość nastolatków. Wręcz przeciwnie, zaczął traktować ją jako temat tabu, coś wstydliwego, co jeszcze bardziej potęgowało jego izolację społeczną. Dahmer zrozumiał bowiem, że nie pociągają go dziewczęta, a chłopcy. Wydawało mu się, że to czyni go gorszym, dlatego ukrywał swoje preferencje, budując wokół siebie jeszcze większy mur. Ale to dało skutek całkowicie odwrotny. Zamiast być szczęśliwy, Jeffrey cierpiał. Był samotny, a rosnąca w nim frustracja brała górę nad innymi emocjami, aż w końcu niemal całkowicie zdominowała jego sposób postrzegania rzeczywistości. Nie mogąc odnaleźć się w świecie, w którym żył, stworzył w swojej głowie własne uniwersum, do którego dostęp miał tylko on. Tam nikt nie mógł go skrzywdzić, wyśmiać ani ocenić. Był taki, jakim chciał być, bez konieczności tłumaczenia się komukolwiek.
Jeffrey w wieku czternastu lat był już tak uzależniony od alkoholu, że pił go nawet w czasie lekcji. Najczęściej sięgał po szkocką whisky. Gdy jeden z kolegów zapytał go, dlaczego pije w czasie zajęć, Dahmer przekonywał, że jest to jedynie lekarstwo, które musi zażywać. Mając kilkanaście lat, chłopak wdał się w zażyłą relację z innym kolegą. Jak później jednak zapewniał, nigdy nie doszło między nimi do zbliżenia. Ale już wtedy Jeffrey uświadomił sobie, że nie pragnie zwykłego związku. Chciał takiego, w którym to on będzie dominował, a jego partner będzie całkowicie mu oddany. Pomysł na to, jak osiągnąć taką relację, dopiero w nim dojrzewał:
Zaczęło się, gdy miałem czternaście–piętnaście lat. Pojawiła się u mnie obsesja związana z przemocą i seksem. Z czasem to się pogłębiało i nie mogłem już temu zaradzić.
W głowie szesnastoletniego Dahmera narodził się szokujący plan. W lesie obok domu często widywał biegacza, postanowił więc, że mężczyzna będzie jego pierwszym całkowicie zniewolonym kochankiem. Z dużą dokładnością zaplanował napad. Był przekonany, że biegacz wybiera tę samą trasę niemal każdego dnia, schował się więc w zaroślach i czekał, aż jego ofiara wyłoni się zza drzew. Chciał go ogłuszyć kijem, a następnie położyć się obok niego, by słuchać bicia jego serca i wykorzystać seksualnie. Na szczęście dla mężczyzny akurat tego dnia nie zdecydował się on na trening w tej okolicy i nie spotkał na swojej drodze Dahmera. Chłopak był tym mocno rozczarowany, ale uznał, że więcej do tego pomysłu nie będzie już wracał. Po latach Jeffrey przyznał, że była to jego pierwsza próba zaatakowania człowieka.
Kolejnym punktem zwrotnym w jego życiu był rozwód rodziców. W 1977 roku Lionel odkrył, że Joyce miała krótki romans. Mimo wcześniejszej terapii tego małżeństwa nie dało się już uratować. Para zdecydowała się na rozstanie. Ojciec wyprowadził się do motelu, a niedługo później Joyce porzuciła dom i odeszła razem z młodszym synem, zostawiając Jeffreya samego. Dla większości nastolatków rozstanie rodziców to jeden z najbardziej traumatycznych momentów. To właśnie wtedy burzone jest ich poczucie bezpieczeństwa, ich świat, który był budowany przez lata, rozpada się. Nie inaczej było w przypadku Jeffreya, u którego stres związany z problemami rodzinnymi pogłębił społeczną izolację i uzależnienie od alkoholu. W międzyczasie jego ojciec znalazł szczęście u boku innej kobiety. Była to Shari, z którą mężczyzna wziął później ślub. Od pierwszych chwil miała dobre relacje z Jeffem, wielokrotnie podkreślała, że kochała go jak własnego syna. Ale chłopak – wówczas osiemnastoletni – każdego dnia toczył ze sobą wewnętrzną wojnę. Był coraz bardziej sfrustrowany, co potęgowało jego fantazje. Te nieustannie krążyły wokół seksu i zniewolenia. Samotność nie pomagała w pozbyciu się tych natrętnych myśli, podobnie zresztą jak alkohol. To wszystko nieuchronnie prowadziło do chęci popełnienia pierwszej zbrodni, choć sam Dahmer zapewniał, że to, co później się wydarzyło, było całkowicie spontaniczne, a nie wcześniej zaplanowane.
Lato 1978 roku było przełomowym momentem w życiu Jeffreya. To właśnie wtedy dokonał pierwszego, ale nie ostatniego, zabójstwa. Osiemnastego czerwca spotkał na swojej drodze rówieśnika – Stevena Hicksa. Jeffrey wracał akurat z centrum handlowego, fantazjując o autostopowiczu, którego mógłby zabrać i całkowicie zdominować. Pech chciał, że tym autostopowiczem był właśnie Hicks. Jeffrey otworzył przed nim auto i zaproponował, by pojechali razem do jego domu. Chłopak zgodził się, nie mając pojęcia, co go wkrótce spotka. Budynek był pusty od czasu wyprowadzki rodziców i rzadko ktokolwiek zaglądał do Jeffreya. Nikt nie miał więc nad nim kontroli. Po wejściu Hicksa Dahmer zaproponował mu piwo. Sączyli alkohol przez kilka godzin, rozmawiając ze sobą. Jeffrey bawił się tak dobrze, że nie chciał, by to wspólne spotkanie kiedykolwiek się kończyło. Innego zdania był jednak Hicks, który w pewnym momencie oznajmił, że musi już wracać. Jeff wpadł w panikę. Uświadomił sobie, że nie chce zostać sam i nie może pozwolić, by Steven go opuścił. Nie analizując tego zbyt długo, chwycił za ciężarek gimnastyczny i uderzył nastolatka w głowę. Dusił i zadawał ciosy naprzemiennie, zupełnie nie panując nad sobą. Hicks nie miał żadnych szans. Dahmer wykończony emocjami, które wciąż w nim buzowały, usnął tuż przy zwłokach młodego chłopaka. Później mówił:
Obudziłem się rano. Moje przedramiona były posiniaczone, jego klatka piersiowa również. Z jego ust wypływała krew. Leżał na skraju łóżka, nie przypominam sobie, żebym pobił go na śmierć, ale chyba musiałem to zrobić. I wtedy wszystko zaczęło do mnie wracać.
Po przebudzeniu Dahmer postanowił zająć się zwłokami. Ponieważ już wtedy doskonale orientował się w ludzkiej anatomii, uznał, że najlepszym sposobem na pozbycie się ciała będzie poćwiartowanie go. Precyzyjnie oddzielił tkankę od kości i schował kawałki Hicksa do worków na śmieci. Chciał się ich pozbyć, wyrzucając je na pobliskim wysypisku śmieci. Wsiadł więc do auta, zapakował worki i ruszył przed siebie. Niewiele zabrakło, by ta eskapada skończyła się dla niego wieloletnim więzieniem. Po drodze zatrzymała go policja. Wszystko dlatego, że przekroczył linię ciągłą. W trakcie rozmowy jeden z funkcjonariuszy zauważył worki na tyle samochodu. Zapytał więc Dahmera, co jest w środku, ale Jeffrey pewnym siebie głosem odparł, że zwykłe śmieci, które chciał właśnie wyrzucić. Policjanci uwierzyli w tę wersję i puścili go wolno. Dahmer nie dotarł jednak na wysypisko, nieco zbity z tropu przez policyjny patrol postanowił wrócić do domu. Tam zaczęły pojawiać się wyrzuty sumienia. Żałował tego, co zrobił, bał się również, że ktoś odkryje jego sekret. Mimo tak potężnego stresu nie potrafił rozstać się ze szczątkami zamordowanego chłopaka. Trzymał je przez dwa tygodnie pod domem. Chciał, by Hicks wciąż był przy nim, nawet jeśli oznaczało to ukrywanie w pobliżu rozkładającego się poćwiartowanego ciała. Dopiero po kilkunastu dniach uznał, że musi pozbyć się szczątków ofiary. Zdecydował się podzielić je na jeszcze mniejsze kawałki, co ułatwiło rozrzucenie ich w pobliskim lesie. Następnie wrócił do swojego życia, nie mówiąc nikomu o tym, co się wydarzyło. Ale myśli Dahmera już nigdy nie wskoczyły na odpowiedni tor. Zabójstwo Hicksa otworzyło ostatnie, najbardziej przerażające drzwi w jego umyśle – zasmakował w chwili, w której odbiera komuś życie. I co gorsza, nie zaspokoiło to jego głodu, który trawił go coraz bardziej.
Dwa miesiące po zabójstwie Hicksa Jeffreya odwiedził ojciec. Gdy zobaczył, że syn cały czas pije i kompletnie nie radzi sobie z codziennymi obowiązkami, postanowił ponownie się do niego wprowadzić. Dahmer był w bardzo złym stanie. Jego uzależnienie było tak silne, że sprzedawał krew, by mieć pieniądze na alkohol. W dodatku rzucił studia i nie myślał o pójściu do pracy. Dlatego Lionel zdecydował się na dość radykalny krok – zapisał syna do wojska. Był przekonany, że dyscyplina i towarzystwo pewnych siebie, twardych mężczyzn pomogą Jeffreyowi stanąć na nogi. Chłopak dołączył do amerykańskiej armii w styczniu 1979 roku. Ojciec nie widział go później przez kolejnych sześć miesięcy. Gdy doszło do pierwszego po tak długiej przerwie spotkania, Lionel był przekonany, że wojsko było doskonałą decyzją. Zmianę w zachowaniu Jeffreya już dało się zauważyć:
Włosy miał krótko przycięte, ubranie było schludne i uporządkowane. Co ważniejsze – nie było od niego czuć alkoholu.
Jeffrey został z ojcem i macochą przez kilka tygodni. W tym czasie pomagał im w domowych obowiązkach, był pracowity i sprawiał wrażenie pewnego swojej dalszej kariery w wojsku. Po przerwie spędzonej wśród rodziny Dahmer wrócił do służby. Ojciec odwiózł go do Cleveland, a stamtąd chłopak trafił do Niemiec. Spędził tam dwa lata. Przez cały ten czas przysłał do ojca zaledwie kilka listów, zadzwonił góra dwa razy. Lionel zapewniał, że tak stosunkowo rzadki kontakt z synem nie był dla niego czymś zaskakującym. Jak mówił, Jeff nigdy nie był pisarzem, dlatego nie wymagał od niego dłuższych pisemnych form kontaktu. Jednak za każdym razem, gdy odzywał się do ojca, zapewniał, że wszystko jest w porządku, a służba w Niemczech daje mu sporo satysfakcji. Lionel był więc spokojny o pierworodnego, zakładał, że teraz jego życie weszło już w odpowiedni rytm:
Armia zapewniła mu pewną strukturę w jego nieuporządkowanym życiu. Byłem pewien, a może raczej mocno w to wierzyłem, że właśnie w tej strukturze Jeffrey odnajdzie dla siebie dom.
Był to jednak przedwczesny optymizm. Jeffrey zakończył służbę szybciej, niż planowano. Będąc w armii, wrócił do alkoholowego nałogu, przez co został wydalony. Jego ojciec czuł się bezradny, nie wiedział, co robić. Zwłaszcza że choć Dahmer wrócił z Niemiec, nie odezwał się od razu do rodziny. Zamiast tego przeniósł się do Miami Beach, gdzie pomieszkiwał w motelach. Zdarzało się, że nie miał w ogóle pieniędzy, wtedy zamiast w pokoju spał na plaży. Zaczął też dorabiać w sklepie z kanapkami, ale nie potrafił rozstać się z nałogiem. Do ojca odezwał się dopiero po miesiącu od powrotu. Zadzwonił, by poprosić o środki na życie. Rodzina jednak odmówiła, a macocha powiedziała wprost, że jedyne pieniądze, jakie mogłaby mu wysłać, przeznaczone byłyby na powrót do Cleveland. Jeffrey zgodził się, czując, że nie ma za bardzo innego wyjścia. Nie był w stanie samodzielnie się utrzymać, musiał więc ponownie spróbować poukładać sobie wszystko z ojcem u boku. Ten wspominał później:
Odebrałem go z lotniska w Cleveland kilka dni później. Spodziewałem się niechlujnego, zdołowanego mężczyzny, który czułby się przygnębiony i upokorzony. Ale kiedy wysiadł z samolotu, uśmiechał się promiennie, z daleka wyglądał na niesamowicie wesołego. Gdy jednak podszedł bliżej, zdałem sobie sprawę, że był pijany i właśnie to sprawiło, że wyglądał na tak szczęśliwego.
Lionel uznał, że już najwyższy czas na odwyk. Znalazł ośrodek, w którym Jeffrey rozpoczął terapię. Woził go na nią, bo nie wierzył, że jeśli da synowi wolną rękę i pozwoli samemu pojechać na spotkanie, ten faktycznie tam dotrze. I poniekąd miał rację, bo gdy tylko samochód Lionela się oddalał, Jeffrey wymykał się z budynku tylnymi drzwiami. Terapeuta nie miał więc żadnych szans, by chociaż spróbować wyprowadzić Dahmera na drogę ku trzeźwości.
W tym okresie Jeffrey trafił też do policyjnej kartoteki. Został aresztowany za ekshibicjonizm. Problemy z prawem nie sprawiły, że Jeffrey uwolnił się od nałogu. Wręcz przeciwnie, to spotęgowało jego uzależnienie. Upijał się każdego dnia, włócząc się po barach. Ojciec wielokrotnie musiał odbierać go z lokali, bo barmani dzwonili, że Jeff nie jest w stanie prowadzić auta. Dlatego Lionel razem z żoną podjęli decyzję, że trzeba zrobić wszystko, by syn stanął wreszcie na nogi. Pomóc w tym miało odcięcie go od dotychczasowego życia.
W taki właśnie sposób w 1982 roku Jeffrey zamieszkał z babcią. Jej dom znajdował się w West Allis w hrabstwie Milwaukee. Początkowo młody mężczyzna próbował odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Chciał nad sobą pracować i żyć normalnie mimo swoich skłonności i uzależnienia od alkoholu. Nawet przez jakiś czas mu się to udało. Przestał pić, a zamiast tego zaangażował się w sferę duchową, chodząc z babcią do kościoła. Dzięki tym wielu czynnikom i wsparciu bliskich Jeff zagłuszył niepokojące myśli. Zdobył również pracę, najpierw w banku krwi, a później w fabryce słodyczy. Wydawało się więc, że jego życie wreszcie zaczyna zmierzać w stronę normalności, bez nałogów i konfliktów z prawem. Ale ta sielanka trwała zaledwie trzy lata. Dahmer nigdy nie zwalczył demonów, on je jedynie tłumił w sobie. Takie chowane emocje prędzej czy później muszą eksplodować. W jego przypadku – z wielokrotną siłą.
Pragnienia Dahmera zostały na nowo rozbudzone, gdy wybrał się do pobliskiej biblioteki. Tam pewien nieznajomy mężczyzna zaproponował mu usługi seksualne. Jeff co prawda odmówił, ale otworzyło to w jego umyśle drzwi, które przez tak wiele miesięcy pozostawały zamknięte. Po powrocie do domu nie był w stanie myśleć o niczym innym. Ponownie zaczął fantazjować o bezwolnym kochanku, którego miałby na wyłączność. Znów zaczął pożądać. Niesiony tą obsesją ukradł ze sklepowej wystawy manekina. Zabrał go do domu, gdzie mógł wyobrażać sobie, że leży obok niego prawdziwy mężczyzna. Chował go do szafy, a gdy chciał być przy nim, wyciągał i zabierał do łóżka. Eksperymentował z nim na wiele sposobów, zachęcony tym, że manekin nie protestuje i nie ucieka. Ta seksualna bajka zakończyła się jednak, gdy sztucznego przyjaciela odkryła babcia. Była tak zaskoczona znaleziskiem, że od razu powiadomiła o wszystkim Lionela. Dahmer tłumaczył się, że ukradł manekina tylko po to, aby sprawdzić, czy jest w stanie wynieść coś ze sklepu bez zauważenia. Bliscy w tę wersję jednak nie uwierzyli. Ojciec kazał mu oddać manekina, ale Jeff szybko odparł, że wyrzucił go już na śmietnik, i uważa temat za zakończony.
Emocje rozpalone przez ten spontaniczny eksperyment pchnęły Jeffreya do nocnych klubów, łaźni i sex-shopów. Zaczął intensywnie udzielać się w homoseksualnym środowisku. W łaźniach czuł się coraz swobodniej, do tego stopnia, że nowo poznanym mężczyznom dosypywał do drinków środki nasenne. Gdy zasypiali, Jeff kładł się obok nich i słuchał odgłosu ich ciał, zwłaszcza bicia serca. Był tym zafascynowany, zwłaszcza świadomością, że partnerzy nie mogą niczego zrobić, a on ma nad nimi pełną władzę. Właśnie na tym najbardziej mu zależało – by jego partnerzy byli mu oddani i by nie mogli go opuścić, dopóki on sam o tym nie zdecyduje.
Ale i ten bajkowy świat, który Dahmer sobie stworzył, w końcu runął. Jeden z mężczyzn, któremu podał środki nasenne, trafił do szpitala. To zakończyło jego działalność w łaźni, do której dostał zakaz wstępu. Musiał więc znaleźć inny sposób na zniewalanie swoich ofiar. Zaczął rozglądać się za kolejnymi punktami, ale nie chciał już ryzykować w miejscach publicznych. W 1986 roku zatrzymano go za masturbowanie się przy dwóch młodych chłopcach. Zgłosili to służbom, a Dahmer został skazany na rok więzienia. Na wolność wyszedł jednak po 10 miesiącach. Właściwie od razu po opuszczeniu zakładu ruszył na polowanie. Szukał ofiar wśród młodych włóczących się po mieście mężczyzn. Gdy udawało mu się jakiegoś poznać, nawiązywał z nim bliższą relację i zapraszał do motelu.
Jeffrey Dahmer, jakkolwiek makabrycznie to zabrzmi, był estetą. Jego wymarzeni kochankowie musieli być szczupli, przystojni i mieć ładną sylwetkę. Kolor skóry nie miał dla niego żadnego znaczenia, co jest dosyć niespotykane. Większość seryjnych morderców szuka ofiar w obrębie własnej grupy etnicznej. Pojawiają się oczywiście wyjątki, takie jak Dahmer, ale mimo wszystko stanowią one niewielki procent wszystkich zabójstw dokonanych przez seryjnych morderców. Być może wynika to z tego, że wśród osób o tym samym kolorze skóry psychopacie łatwiej jest się ukryć. Za przykład może posłużyć historia morderstw dzieci w Atlancie. W latach 1979–1981 zaginęło tam co najmniej dwadzieścioro ośmioro dzieci. Wszystkie były czarnoskóre. Funkcjonariusze dosyć szybko założyli, że za tymi zbrodniami stoi osoba o tym samym kolorze skóry, bo w jakiś sposób udawało jej się zwabić dzieci, wzbudzając wcześniej ich zaufanie. Osobie białej prawdopodobnie by się to nie udało. W sprawie skazany został zresztą czarnoskóry Wayne Williams, choć do dziś pozostaje sporo wątpliwości co do tego, czy faktycznie to on był mordercą. Wiele osób wierzy, że stał się po prostu kozłem ofiarnym, a prawdziwy zabójca nigdy nie został ujęty.
W przypadku Jeffreya Dahmera wyglądało to nieco inaczej. Obracał się przede wszystkim w środowisku homoseksualnym, które rasowo było zdecydowanie bardziej zróżnicowane niż biedne osiedla Atlanty w latach siedemdziesiątych. W dodatku sam był dość przystojny, co ułatwiało mu nawiązanie relacji. Wielokrotnie w późniejszym śledztwie funkcjonariusze słyszeli, że Jeff był sympatycznym, wzbudzającym zaufanie młodym mężczyzną, który nie sprawiał wrażenia niebezpiecznego, a raczej lekko niezdarnego i nieśmiałego. Tymi cechami Dahmer mógł swobodnie maskować rozwijające się w jego umyśle bestialstwo. Gdy Jeff poznał mężczyznę, który wpadł mu w oko, robił wszystko, by go zdobyć. Nie były to jednak romantyczne randki i spacery przy świetle księżyca. Fantazje Dahmera były patologiczne i nie miały nic wspólnego z historiami miłosnymi znanymi z filmów.
W 1987 roku Jeffrey poznał dwudziestopięcioletniego Stevena Tuomi. Młody mężczyzna pracował w restauracji. Po zakończeniu swojej zmiany odwiedził parę okolicznych nocnych klubów. Chciał się zabawić i wypić kilka drinków. Dojrzał go wtedy Dahmer, który od razu zwrócił uwagę na przystojnego nieznajomego. Mężczyźni zaczęli rozmawiać, a chwilę później Jeff wyznał, że ma zarezerwowany pokój w pobliskim Ambassadorze. Zapytał Stevena, czy ma ochotę spędzić tę noc właśnie z nim. Młodzieniec przytaknął i w towarzystwie Jeffa opuścił klub, kierując się w stronę hotelu.
Po dotarciu do pokoju Dahmer przygotował znajomemu drinka. Tuomi chętnie go wypił, nie zauważając nawet, że w środku były pokruszone środki nasenne. Gdy mężczyzna stracił nad sobą kontrolę, Jeff zaczął go brutalnie bić. W późniejszym przesłuchaniu przekonywał, że nie pamiętał wydarzeń z tamtej nocy. Tę wersję powtarzał też w telewizyjnych wywiadach, między innymi w amerykańskim programie Inside Edition:
Spędziłem z nim noc. Nie miałem zamiaru go krzywdzić. Kiedy obudziłem się rano, zauważyłem, że ma złamane żebro i sporo siniaków. Musiałem pobić go pięściami na śmierć. Zupełnie tego nie pamiętałem.
Był to już kolejny raz, gdy Dahmer zapewniał, że nie pamięta tego, w jaki sposób zabijał swoje ofiary. W późniejszym czasie, już po zatrzymaniu, przekonywał też, że dużą rolę w jego zachowaniu odgrywał alkohol, który nie tylko popychał go do niewyobrażalnej agresji, ale też mocno ograniczał możliwość prawidłowego rejestrowania wydarzeń.
Według niektórych źródeł obrażenia, jakie zadał Stevenowi, były bardzo duże i rozległe. Pojawiają się nawet teorie o próbie wyrwania serca, ale nie zostały nigdy oficjalnie potwierdzone przez śledczych. Wiemy za to na pewno, co Jeffrey zrobił ze zwłokami znajomego. Gdy zrozumiał, że Tuomi nie żyje, kupił w sklepie walizkę, włożył do niej ciało, a następnie zawiózł pakunek do domu babci i w piwnicy poćwiartował zwłoki. Rodzina Stevena początkowo próbowała odnaleźć go na własną rękę, dlatego oficjalnie jego zaginięcie zgłosiła policji dopiero po trzech miesiącach. W tym czasie Dahmer zdążył już dokładnie pozbyć się fragmentów ciała mężczyzny. Nigdy ich nie odnaleziono, dlatego Jeffreya nie oskarżono o zabójstwo Stevena.
Psychotyczny pociąg wypełniony pożądaniem i pragnieniem zabijania, do którego wsiadł Dahmer, był już nie do zatrzymania. Chęć posiadania poddanego mu kochanka wypełniała jego myśli każdego dnia i przewyższała wszystkie inne życiowe potrzeby. Rozpoczął więc polowanie na kolejną ofiarę.
Stał się nią zaledwie czternastoletni James Doxtator. Szesnastego stycznia 1988 roku chłopiec uciekł z domu przed agresywnym ojczymem. Na przystanku autobusowym poznał właśnie Dahmera, który zaprosił go do domu swojej babci. Pod nieobecność kobiety zamknął się z nim w pokoju, uprawiał seks, a następnie odurzył i udusił. Ciało chłopca schował w piwnicy i wielokrotnie wracał do niego, by z nim współżyć. Jeffrey przeszedł więc od seksualnych fantazji o bezwolnych kochankach do mordowania, a także nekrofilii.
Podobną skłonność przejawiało wielu seryjnych zabójców. Między innymi Ed Kemper (przeczytacie o nim w ostatnim rozdziale), który uprawiał seks z odciętymi wcześniej głowami swoich ofiar. Nekrofilia to osiąganie satysfakcji seksualnej ze zmarłymi. Termin ten został wprowadzony po sprawie sierżanta francuskiej armii z połowy XIX wieku François Bertranda, który nazywany był Wampirem z Montparnasse. Rozgrzebywał on groby na paryskim cmentarzu, zabierał zwłoki, a następnie z nimi współżył. Satysfakcję seksualną dawało mu też ćwiartowanie ciał, wielokrotnie się przy tym masturbował. Po zatrzymaniu przekonywał, że jego skłonności zaczęły pojawiać się w związku z silnymi bólami głowy i kołataniem serca. Po zbezczeszczeniu zwłok szesnastoletniej dziewczyny mówił:
Obsypałem ją pocałunkami i dziko przycisnąłem do serca. Wszystko, czym można się cieszyć w relacjach z żywą kobietą, jest niczym w porównaniu z przyjemnością, jakiej doświadczyłem. Po tym jak cieszyłem się tym przez blisko kwadrans, podobnie jak wcześniej pociąłem ciało i wyrwałem wnętrzności. Następnie ponownie pochowałem zwłoki.
Nekrofilia to połączenie greckich słów „nekros”, czyli zwłoki, z „philia” – miłość, przyjaźń. Trudno dziś określić, jak duża jest skala tego zaburzenia, bo osoby, które na nie cierpią, rzadko się ujawniają albo raczej zostają ujawnione. Często na wiele sposobów szukają kontaktu ze zwłokami. Czasem posuwają się do ekstremalnych rozwiązań w postaci rozkopywania grobów, innym razem szukają zajęć, które zapewniłyby im nieustanny kontakt z ludzkimi ciałami. Może to być praca w kostnicy lub na cmentarzu. Doktor Andrzej Gawliński, prawnik i kryminalistyk, w pracy Nekrofilia jako problem interdyscyplinarny pisał:
Jako forma zaspokojenia popędu seksualnego nekrofilia jest znana od tysiącleci (Herodot opisywał zwyczaje praktykowane przez starożytnych Egipcjan w celu zapobiegania aktom nekrofilnym). Przejawy nekrofilii odnajdziemy w mitologii (Achilles i królowa Amazonek czy też Periander, który wykorzystywał seksualnie zwłoki zabitej przez siebie żony), a motyw przywracania człowieka do życia pojawia się też w bajkach („Śpiąca Królewna”) oraz w literaturze („Romeo i Julia”, „Wichrowe wzgórza”).
Co ciekawe, nekrofilia najczęściej dotyka heteroseksualnych mężczyzn w przedziale wiekowym dwadzieścia – pięćdziesiąt lat, ale przykład Dahmera pokazuje, że zjawisko to może występować również w środowisku homoseksualnym. Nekrofile najczęściej decydują się na delikatny kontakt ze zwłokami – pocałunki lub dotyk w miejscach intymnych. Zdecydowanie rzadziej sięgają po okaleczanie zwłok i wampiryzm, czyli picie ludzkiej krwi (praktykował to Peter Kürten nazywany Wampirem z Düsseldorfu). Trudno jednoznacznie ocenić przyczynę występowania nekrofilii, właśnie ze względu na to, że nie jest ona jeszcze do końca zbadana. Zauważono jednak, że osoby, które cierpią na to zaburzenie, przejawiają również sadyzm, psychozę, zoofilię (czyli pociąg seksualny do zwierząt), a także podglądactwo (obserwowanie aktywności seksualnej). Bardzo często nekrofile swoje zaburzenia tłumaczą chęcią posiadania partnera, który będzie im poddany, nie odrzuci ich, nie skrzywdzi i nie będzie stawiał oporu przy najbardziej wyuzdanych i brutalnych czynnościach seksualnych. Dokładnie takiego motywu wielokrotnie używał Dahmer.
Profesor medycyny sądowej Anil Aggrawal sklasyfikował nekrofilię w następujący sposób:
1. Nekrofil grający rolę – jest to osoba o nieznacznym stopniu patologii, nie uprawia seksu z martwymi ludźmi, ale podnieca go odgrywanie ról przez kochanka/kochankę. Osiąga intensywne podniecenie, gdy żywa osoba udaje martwą. Niekiedy wystarczy jedynie makijaż, który będzie kojarzył się ze zmarłym, tj. nienaturalnie blada skóra. Według niektórych specjalistów ten rodzaj nekrofila należy nazywać pseudonekrofilem.
2. Romantyczny nekrofil – osoba, która wykazuje bardzo łagodne tendencje nekrofilne. Pogrążona w żałobie, która nie potrafi pogodzić się z tym, że bliska jej osoba odeszła. Dlatego decyduje się na mumifikowanie zwłok (w całości lub ich fragmentów) i traktuje je tak, jakby nadal była to żywa osoba, łącznie z kontekstem seksualnym. Taka osoba zazwyczaj po wyjściu z żałoby nie przejawia już dalszych zachowań nekrofilnych.
3. Nekrofil fantazjujący – nie decyduje się na współżycie ze zmarłymi, skupia się na fantazjowaniu o tym. Zdarza się, że odwiedza cmentarze oraz domy pogrzebowe, by jedynie popatrzeć na zwłoki. To daje mu erotyczną przyjemność. Czasem idzie o krok dalej i masturbuje się w trakcie pogrzebu, oczywiście nie publicznie, a ukrywając się gdzieś z boku. Chce jednak słyszeć kazania pogrzebowe i widzieć tłum ludzi, którzy towarzyszą zmarłemu w ostatniej drodze.
4. Nekrofil dotykający – w przeciwieństwie do poprzednich przypadków nekrofil dotykający, jak sugeruje zresztą sama nazwa, do osiągnięcia satysfakcji seksualnej potrzebuje już pewnego kontaktu ze zmarłym. Chce dotykać, głaskać, a nawet lizać zwłoki, a zazwyczaj obszar jego zainteresowania obejmuje miejsca intymne. To właśnie wielu nekrofili dotykających stara się o zatrudnienie w kostnicy lub innych miejscach, w których wymagany jest bezpośredni kontakt z ludzkimi ciałami.
5. Nekrofil fetyszysta – taka osoba również nie decyduje się na seks ze zmarłym, ale zamiast tego kolekcjonuje fragmenty ciała. Może zatrzymać przy sobie włosy łonowe, palec, pierś – wszystko po to, by później osiągać satysfakcję seksualną. Często zabierają zmarłym też ich przedmioty osobiste, na przykład bieliznę. Zdarza się, że noszą te rzeczy lub fragmenty ciał przy sobie, chociażby w kieszeni. W ten sposób poddają samych siebie nieustannej stymulacji seksualnej. Według Aggrawala – podobnie jak w przypadku romantycznego nekrofila – tutaj również podłoże w wielu przypadkach może sięgać żałoby po stracie bliskiej osoby. Stąd chęć zachowania części jej już na zawsze.
6. Nekrofil okaleczający – taki osobnik także nie przejawia zainteresowania seksem ze zmarłym, ale przyjemność daje mu okaleczanie zwłok. Robiąc to, zazwyczaj się masturbuje. Zdarza się, że taki nekrofil decyduje się też na kanibalizm, co ma wzmagać jego doznanie seksualne. Osoby cierpiące na ten rodzaj zaburzenia często zatrudniają się do pracy w kostnicy, dzięki czemu mają łatwy dostęp do zwłok, mogą je też rozcinać i badać.
7. Nekrofil oportunista – ten przypadek jest już gotowy do uprawiania seksu ze zwłokami, choć nie dąży do tego usilnie. Jeśli jednak nadarzy się okazja, może się na to zdecydować. Prosty przykład, który pomoże zobrazować ten termin: mąż zabija żonę. Gdy zaczyna przenosić jej zwłoki, pojawia się u niego podniecenie. Decyduje się więc na seks ze zwłokami, choć wcześniej o tym nie fantazjował – wie doskonale, czym jest nekrofilia i jakie niesie za sobą konsekwencje prawne. Mimo to współżyje z ciałem żony.
8. Zwykły nekrofil – choć brzmi to niewinnie, jest to opis bardzo niebezpiecznego i patologicznego człowieka. Nie potrafi znaleźć przyjemności w zbliżeniu z żywą osobą, nawet gdyby miał taką możliwość. Jedyną satysfakcję może mu zapewnić seks ze zmarłym. Taki nekrofil decyduje się już na kradzież zwłok z kostnic lub cmentarzy. Nie oznacza to, że nie doświadcza zbliżeń z żywymi, wręcz przeciwnie. Może ich doświadczać w miarę regularnie. Problem w tym, że nie dają mu one żadnej przyjemności, tej szuka później właśnie wśród zmarłych.
9. Nekrofil morderca – drapieżnik, który tak bardzo pragnie seksu ze zmarłym, że decyduje się na popełnienie zbrodni. Nie zależy mu na zwłokach, które już są pochowane, chce współżyć ze – jakkolwiek niestosownie to zabrzmi – świeżymi ciałami. Zależy mu na tym, by uprawiać seks z osobą, której sam odebrał życie.
10. Nekrofil ekskluzywny – osoba o skrajnym zaburzeniu seksualnym, która nie jest w stanie współżyć z osobami żywymi i w ogóle nie decyduje się na ten rodzaj zbliżenia. Satysfakcję jest w stanie osiągnąć tylko poprzez seks ze zmarłymi i zrobi wszystko, by mieć do nich dostęp. Może posunąć się nawet do przestępstwa, byle tylko osiągnąć swój cel. Martwe ciało jest absolutnie niezbędne, by poczuł się spełniony w sferze seksualnej. Choć nie jest uważany za najbardziej niebezpiecznego nekrofila, to znalazł się na samym końcu tego zestawienia ze względu na swoją nieprzewidywalność w działaniu.
Jeffrey Dahmer bez wątpienia należy do nekrofów dziewiątej kategorii – morderców. Wybierał konkretne ofiary, które pozbawiał życia, by mieć je przy sobie i dowolnie wykorzystywać. Nie interesowało go rozgrzebywanie grobów czy wykradanie ciał z kostnicy. Chciał mieć partnera na własność, a to miało mu zapewnić zabicie go. Taki los spotkał wymienionego wcześniej czternastoletniego Doxtatora.
Kolejnym celem Jeffreya stał się dwudziestodwuletni Richard Guerrero, a rok później dwudziestoczteroletni Anthony Sears, który był ostatnim mężczyzną zabitym w domu babci. Dahmer sprawiał kobiecie mnóstwo problemów. Wracał pijany, przyprowadzał nieznajomych, a do tego z piwnicy coraz częściej i intensywniej docierały nieprzyjemne zapachy. Żadne prośby i próby rozmowy z wnukiem nie przyniosły pożądanych rezultatów, dlatego babcia poprosiła go, by znalazł sobie inne lokum. Dahmer nie miał więc wyjścia, musiał zmienić miejsce zamieszkania. Okazja trafiła się w zachodniej części Milwaukee. Jeffrey znalazł tam niewielkie mieszkanie, które udało mu się wynająć. Była to ostatnia lokalizacja, w której się osiedlił, zanim został zatrzymany przez policję.
Nim jednak to nastąpiło, na drodze Dahmera stanęło wielu młodych mężczyzn, którym morderca odebrał życie. Pewnego dnia zwabił do siebie trzynastoletniego Somsacka Sinthasomphone’a. Zaoferował mu 50 dolarów za sesję fotograficzną. Chłopak zgodził się i wszedł do mieszkania mężczyzny, który chwilę później próbował go zgwałcić. Nastolatek zdołał jednak uciec i zawiadomić policję. Funkcjonariusze przyjechali na miejsce i zatrzymali Dahmera, który został skazany na rok programu rehabilitacyjnego. Oznaczało to, że w ciągu dnia musiał stawiać się w pracy – w jego przypadku było to stanowisko w fabryce czekolady – a noce spędzał w więzieniu. Oczywiście o wszystkim został poinformowany jego ojciec, który coraz bardziej niepokoił się zachowaniem syna:
O wszystkim dowiedziałem się przez telefon. Pierwszy raz zdałem sobie sprawę, że Jeff naprawdę przekroczył granicę, która oddziela jego własne samozniszczenie od zniszczenia innego, obcego człowieka. Somsack Sinthasomphone był niewinną ofiarą, a zgodnie z prawem był też dzieckiem. Mój syn celowo zwabił go do swojego nowego mieszkania, odurzył, a następnie chciał wykorzystać seksualnie. Kiedy o tym wszystkim usłyszałem, byłem oburzony, chociaż już dawno przestało zaskakiwać mnie, co robi Jeff. W każdym razie pamiętam, że skupiłem się na tym, by wykonać niezbędne działania, które zapewnią Jeffowi wszystko, czego potrzebuje. Znalazłem prawnika do jego obrony i zadbałem o to, by wpłynęła kaucja w wysokości dwóch tysięcy dolarów od mojej matki.
W rozmowie z ojcem Dahmer przekonywał, że nie miał pojęcia, ile nastolatek miał lat. To było kłamstwo, bo chłopak powiedział mu o tym niemal od razu, na początku spotkania. Jeff zapewniał też, że nie chciał mu zrobić krzywdy i deklarował, że więcej się to nie powtórzy. Ale Lionel przestał wierzyć i ufać pierworodnemu. Był przekonany, że to dopiero początek prawdziwych problemów i należy niezwłocznie podjąć wszelkie możliwe kroki, by uchronić społeczeństwo przed Jeffreyem:
Zobaczyłem wówczas młodego mężczyznę, któremu brakowało czegoś istotnego. Ujrzałem młodego człowieka, który nie miał w sobie tego elementu własnej woli, która pozwala człowiekowi zawładnąć swoim życiem i nim kierować. Od tego momentu, gdy patrzyłem, jak Jeff wraca do więzienia, by odsiedzieć swój wyrok, wiedziałem, że jeśli kiedykolwiek miałby zostać naprawiony, to tylko za wstawiennictwem jakiejś innej siły niż własna wola, również moja. To mógł być Bóg, to mogło być też państwo, jakiś program doradczy albo po prostu jakaś inna osoba, która wbrew wszelkim przeciwnościom nauczyłaby go, jak żyć lepiej. Jakakolwiek byłaby to siła, musiałaby pochodzić spoza Jeffa i nie byłbym to ja. Dlatego zacząłem szukać tego zewnętrznego rozwiązania. Nie wierzyłem już, że mój wpływ może pomóc synowi. (…) Wiedziałem, że nie będzie już więcej wspólnego siadania przy stole, aby planować dalszą przyszłość, musiałem skończyć z tymi pomocnymi i dobrymi intencjami, które skupiałyby się wokół nauki i kariery.
Koniec z udawaniem, że to tylko krnąbrny, młody człowiek. Mój syn wyszedł poza zasięg zwykłej opieki.
Lionel zdecydował się napisać list do adwokata Geralda Boyle’a, który reprezentował Dahmera. Błagał w nim o umieszczenie syna na odwyku. Przekonywał, że ma ogromny problem i wymaga pilnej profesjonalnej pomocy. Ale sędzia nie podzielił tych obaw i argumentów. W odpowiedzi napisał Lionelowi, że Jeffrey zapewniał, iż panuje nad wszystkim, zamierza poddać się leczeniu, a jedyne, czego pragnie, to wrócić do prawidłowego funkcjonowania w społeczeństwie. Sędzia w te słowa uwierzył i wyraził duży podziw dla postawy Dahmera. Jego ojciec czuł się bezradny. Nie tylko nie sprawił, że syn został dłużej w zamknięciu, ale nawet nie zapobiegł jego wcześniejszemu wyjściu na wolność. Jeff zakończył odbywanie kary dwa miesiące przed zasądzonym terminem.
Mieszkanie, które wybrał sobie Dahmer, znajdowało się w ubogiej dzielnicy Milwaukee. Był tam jednym z nielicznych białych lokatorów, większość okolicy zamieszkiwali czarnoskórzy obywatele. Jeffrey nie mógł więc lepiej trafić. Cała uwaga śledczych skupiała się właśnie na sąsiadach, a on mógł spokojnie realizować swoje cele. W dodatku był wyjątkowo spokojnym człowiekiem, niekonfliktowym i nie wdawał się w żadne awantury. Robił wszystko, żeby dla opinii publicznej być jak najbardziej przezroczystym. W dodatku jego mieszkanie znajdowało się w pobliżu klubów dla homoseksualistów, więc mógł swobodnie polować na kolejne ofiary.
Jego celem w maju 1990 roku stał się trzydziestodwuletni Raymond Smith, który był męską prostytutką. Dahmer zaprosił go do siebie, proponując 50 dolarów za seks. Na miejscu podał ofierze drinka, do którego wrzucił kilka tabletek nasennych. Gdy Smith stracił przytomność, Jeffrey go udusił. Później polaroidem zrobił mu kilka zdjęć, układając jego ciało w odpowiedni sposób, a następnie poćwiartował zwłoki w łazience. Nogi, ręce i miednicę ugotował, a kości rozpuścił w pojemniku, który wcześniej wypełnił kwasem. Zostawił sobie jedynie czaszkę, którą pomalował czarną farbą i schował w metalowej szafce na dokumenty. W ten sposób Dahmer zaczął kolekcjonować trofea.
Niecały miesiąc później jego ofiarą stał się dwudziestoośmioletni Edward Smith, a we wrześniu dwudziestodwuletni Ernest Miller. Właśnie wtedy zaczął się kolejny, jeszcze bardziej makabryczny rozdział w historii Dahmera. Po zabiciu dwudziestodwulatka rozczłonkował jego ciało, szkielet schował do szuflady, a serce, bicepsy i części nóg włożył do zamrażarki. Zamierzał je później zjeść. Z mordercy i nekrofila Jeffrey przeszedł więc do kolejnej, nowej roli – kanibala. W przypadku Dahmera taka praktyka miała głębokie podłoże emocjonalne. Nie zależało mu na samym smaku ludzkiego mięsa, a na pewnym scaleniu się z kochankami. Wierzył, że – zjadając ofiary – będzie jeszcze bliżej nich. Zupełnie tak, jakby wchłaniając ich mięso, czynił kochanków częścią samego siebie. W ten sposób mieli być z nim już na zawsze. Właśnie na tym Jeffreyowi zależało najbardziej: chciał mieć przy sobie kogoś, kto nigdy by go nie opuścił. Kanibalizm miał mu w tym pomóc.
Dwadzieścia dwa dni po zabójstwie Millera Dahmer zwabił do swojego mieszkania dwudziestodwuletniego Davida Thomasa. System mordowania opanował do perfekcji. Najpierw odurzał, później dusił, a następnie ćwiartował. Ten sam schemat zastosował też wobec Thomasa. W lutym 1991 roku Jeff zabił siedemnastoletniego Curtisa Straughera. W kwietniu jego ofiarą stał się dziewiętnastoletni Errol Lindsey, którego przed zabójstwem Dahmer torturował. Chciał, by chłopak swoim zachowaniem przypominał zombi – ruszał się, jadł, ale był całkowicie otępiały i bez możliwości kontrolowania tego, co się z nim dzieje. Całkowitą władzę nad nim miał sprawiać Jeffrey. Dlatego odurzonemu chłopakowi wywiercił w czaszce dziurę, a następnie wstrzyknął mu do mózgu kwas. Z relacji samego Dahmera wynika, że ofiara początkowo żyła, odzyskała na chwilę przytomność, a następnie znów ją utraciła. Wtedy kanibal udusił chłopaka, oskórował i poćwiartował. Jego czaszkę również zachował. Próby stworzenia zombi Jeffrey nazywał techniką wiercenia, którą później zamierzał udoskonalać aż do momentu, w którym osiągnie cel.
W maju tego samego roku Damer zabił trzydziestojednoletniego Tony’ego Hughesa, a także czternastoletniego Koneraka Sinthasomphone’a. Co ciekawe, chłopak był młodszym bratem nastolatka, o którego molestowanie Dahmer został oskarżony trzy lata wcześniej. Konerak jako jeden z nielicznych, który spotkał na swojej drodze Jeffreya, miał szansę na przeżycie. Poznał mężczyznę w centrum handlowym. Kanibal podszedł do niego i zaproponował mu sesję zdjęciową, za którą później nastolatek otrzymałby pieniądze. Konerak potrzebował gotówki, dlatego zgodził się i poszedł z nieznajomym do jego mieszkania. Tam jednak szybko został odurzony, ale Dahmer nie zamierzał zabijać go od razu. Po kilku godzinach wykorzystywania chłopca wyszedł z domu i zostawił ofiarę na jakiś czas samą. Wtedy Konerak odzyskał przytomność i ledwo świadomy tego, co się dzieje, całkowicie nagi wyszedł z mieszkania i poszedł przed siebie. Był roztrzęsiony i otumaniony. Dotarł na róg pobliskiej ulicy, gdzie spotkał dwie kobiety – Sandrę Smith i Nicole Childress. Od razu zajęły się chłopcem i powiadomiły odpowiednie służby. W tym czasie Dahmer zdążył już wrócić do domu. Gdy odkrył, że Koneraka nie ma w środku, wybiegł z budynku i zaczął szukać chłopca. Był przerażony, że jego poukładane, mroczne życie wkrótce zostanie zdemaskowane, a on zamiast poszukiwać idealnego partnera, będzie oglądał świat zza krat. To też pokazuje, że Jeffrey doskonale wiedział, że to, co robi, jest złe i karalne. O działaniu w stanie niepoczytalności nie mogło być więc mowy.
Na swoje szczęście po kilku minutach Dahmer znalazł chłopaka, a także kobiety, które zdążyły się nim już zająć. Jeff tłumaczył, że nastolatek jest jego partnerem, wypił za dużo i wyszedł z mieszkania. Ale nieznajome nie kupiły tej opowieści i ostro zaprotestowały, gdy Dahmer próbował zabrać chłopca ze sobą. Po chwili na miejsce dotarła policja. Jeffrey powtórzył swoją wersję, dodał też, że on i Konerak po prostu się pokłócili, dlatego partner pod wpływem alkoholu wyszedł nagi z domu. Relacjonując swoją historię, Jeffrey był niezwykle spokojny i uprzejmy, a funkcjonariusze z łatwością dali sobą manipulować. By potwierdzić, że mówi prawdę, zaprowadził policjantów do swojego mieszkania. Pokazał im ubrania, a także zdjęcia, które zrobił kilka godzin wcześniej. Był na nich Konerak, częściowo roznegliżowany, co miało potwierdzać, że rzeczywiście są ze sobą w dość zażyłej relacji. Funkcjonariusze rozejrzeli się też pobieżnie po samym pokoju, ale pomieszczenie było starannie wysprzątane i nie budziło żadnych zastrzeżeń. Przekonani, że zgodnie z wersją starszego mężczyzny mieli do czynienia z kłótnią kochanków, wyszli z mieszkania, zostawiając Koneraka na pastwę Dahmera. Gdy tylko drzwi się zamknęły, a policjanci zniknęli z pola widzenia, Jeff wstrzyknął Konerakowi kwas do mózgu. Nastolatek nie przeżył tych tortur, a kanibal rozczłonkował jego ciało.
W czerwcu tego samego roku w Chicago w trakcie Parady Równości Jeffrey poznał dwudziestoletniego Matta Turnera, którego również chwilę później zabił. Kolejnymi ofiarami byli dwudziestotrzyletni Jeremiah Weinberger i dwudziestoczteroletni Oliver Lacy. Ostatnim łupem Kanibala z Milwaukee był dwudziestopięcioletni Joseph Bradeholt.
Kres tych krwawych i brutalnych zbrodni nastąpił w lipcu 1991 roku. Dahmer próbował zwabić do mieszkania kolejną ofiarę. Poznanym na ulicy trzem bezdomnym mężczyznom zaproponował sto dolarów w zamian za pozowanie do zdjęć. Zgodził się na to jedynie trzydziestodwuletni Tracy Edwards. Poszedł z Dahmerem do jego mieszkania, ale gdy tylko otworzyły się drzwi, z wnętrza buchnął nieprzyjemny zapach. Już wtedy Tracy poczuł niepokój, mimo to zdecydował się wejść do środka. Kusiła go perspektywa szybkiego i łatwego zarobku. W jednym z pomieszczeń zobaczył kilka pudeł po kwasie chlorowodorowym. Jeffrey dostrzegł zmieszanie nowego znajomego, dlatego natychmiast zaczął z nim rozmawiać, zupełnie tak, jakby chciał odwrócić jego uwagę. Po chwili szybkim ruchem założył mu na dłonie kajdanki. Zabrał go do sypialni, gdzie kazał mu nago pozować do zdjęć. To właśnie tam Edwards zobaczył ogromną beczkę, z której dochodził rozprzestrzeniający się po mieszkaniu odór. Przez cały ten czas Jeffrey groził Tracy’emu nożem. Przerażony mężczyzna robił wszystko, co kazał mu morderca. Jak później zeznał policji, Dahmer usiadł z nim na łóżku, a następnie włączył na kasecie VHS film Egzorcysta III. Kilkanaście minut później polecił Edwardsowi, by położył się na podłodze. Dahmer ułożył się tuż obok niego, przytknął głowę do jego piersi i słuchał bicia serca.
– Powiedział, że zje moje serce – zeznał Edwards policjantom. Na dowód, że nie żartuje, Jeffrey pokazał mężczyźnie ludzką rękę, którą trzymał w szafce. Otworzył też lodówkę, w której przechowywał głowę jednej z ofiar. Podobny los spotkałby również Tracy’ego, gdyby nie jego odwaga i wola walki. Nie zamierzał ułatwiać psychopacie zadania i pozwolić się zabić. Najpierw postanowił wzbudzić zaufanie Dahmera. Rozpiął więc koszulę, powtarzał, że jest jego przyjacielem i pozostanie nim już na zawsze. Doskonale wyczuł jego potrzeby, bo właśnie na trwałej, niezniszczalnej relacji zależało Jeffowi najbardziej. Gdy Edwards poczuł, że mężczyzna nie ściska już kurczowo kajdanek, szybko wstał, uderzył Dahmera i uciekł przez frontowe drzwi. Działo się to tak błyskawicznie, że oszołomiony porywacz nie zdążył nawet zareagować. Zanim dotarło do niego, co się dzieje, Tracy był już na zewnątrz. Udało mu się zatrzymać przejeżdżający w pobliżu patrol policji. Opowiedział funkcjonariuszom o wszystkim, co spotkało go w mieszkaniu Dahmera. Mimo paraliżującego strachu zgodził się zaprowadzić policjantów na miejsce. W ten sposób funkcjonariusze dotarli przed drzwi z numerem 213, a cały świat dowiedział się o przerażających zbrodniach Kanibala z Milwaukee.
Gdy policjanci weszli do środka, zrozumieli, że mają do czynienia ze znacznie poważniejszą sprawą, niż początkowo zakładali. Wezwali więc na miejsce posiłki. Odór dochodzący z beczki wypełniał całe mieszkanie. Już po wstępnym przeszukaniu lokalu odnaleziono fragmenty ludzkich ciał. Dahmer został natychmiast zatrzymany, ale przy próbie wyprowadzenia go z lokum zaczął wrzeszczeć jak rozszarpywane zwierzę. Próbował się też wyrywać i atakować policjantów. Zaskoczeni sąsiedzi wychodzili na korytarz, by sprawdzić, skąd dobiegają te hałasy. Byli wstrząśnięci tym, czego później dowiedzieli się o spokojnym – jak wtedy im się wydawało – Jeffreyu. Nawet nie przypuszczali, że dosłownie za ścianą mężczyzna stworzył prawdziwe pomieszczenia tortur.
Po wywiezieniu Dahmera na posterunek technicy zaczęli dokładnie sprawdzać jego mieszkanie. Odnaleziono ponad osiemdziesiąt zdjęć, na których widać było poćwiartowane ciała. Z lodówki wyjęto ludzką głowę, a w ogromnej beczce ustawionej w sypialni znajdowały się trzy korpusy. Zamrażarka po brzegi wypełniona była ludzkim mięsem. Policjanci ubrani w specjalne kombinezony wynosili po kolei wszystkie pudła, torby i wspomnianą beczkę. Zebrane dowody musiały trafić do analizy, która miała dać odpowiedź na pytanie, ile osób tak naprawdę ukrył w swoim mieszkaniu Jeffrey Dahmer. On sam czekał na przesłuchanie.
Trwało ono kilka godzin. Kanibal wiedział, że zaprzeczanie zbrodniom nie ma najmniejszego sensu, skoro policjanci dysponowali na tyle mocnymi dowodami, które pozwoliłyby go na skazanie przez dowolny sąd. Nie miał więc wyjścia, musiał się przyznać. Przekonywał jednak, że za zabójstwami stoi tak naprawdę jego uzależnienie od alkoholu, a on sam wiele razy nie wiedział nawet, że pozbawił kogoś życia. Potwierdził za to, że zabił siedemnaście osób. Protokół z przesłuchania był obszerny, liczył aż sto sześćdziesiąt stron, bo Dahmer o wszystkim opowiadał z najdrobniejszymi szczegółami. To z kolei obalało jego teorię o działaniu pod wpływem alkoholu, który miał pozbawić go pełnej świadomości. W międzyczasie odkryto, że w mieszkaniu Jeffreya znajdowały się fragmenty ciał należące w sumie do jedenastu osób. Przyznał się też do zabójstw w domu babci, a także odebrania życia Stevenowi Hicksowi w 1978 roku. Opowiedział, co zrobił z jego szczątkami i gdzie funkcjonariusze je znajdą. Mając dość szczegółowe informacje, policjanci ruszyli więc w okolice dawnego domu Dahmera i rozpoczęli przeszukanie terenu. Dokładnie tam, gdzie wskazał Jeff, śledczy odnaleźli fragmenty ludzkich kości. Dopiero w późniejszej analizie potwierdzono, że należały one właśnie do Hicksa. Po ustaleniu tożsamości pozostałych ofiar na policjantów czekało kolejne trudne zadanie – powiadamianie rodzin o śmierci ich bliskich.
O zatrzymaniu poinformowano też ojca Dahmera, nie udzielając jednak żadnych szczegółów. Wspominał później:
Skontaktowałem się z Geraldem Boylem, wcześniej reprezentował Jeffa w sprawie o molestowanie dziecka, więc sądziłem, że został włączony również w to dochodzenie. Był bardzo rozemocjonowany. Powiedział:
– Lionel, próbowałem się z tobą skontaktować. Ludzie dzwonili do mnie przez cały ranek.
– Jacy ludzie?
– Z mediów. Prasa.
– Z mediów? A czego oni chcą?
– Próbują dowiedzieć się wszystkiego o Jeffie.
– A co z Jeffem? Co się dzieje? Nikt nie podaje mi żadnych szczegółów.
– (…) Został aresztowany za usiłowanie zabójstwa. (…) W jego mieszkaniu znaleźli ciało. A właściwie kilka różnych.
– Różnych?
– Więcej niż jednej osoby.
Szczegóły zbrodni dokonanych przez syna wstrząsnęły Lionelem. Od dawna czuł, że z Jeffreyem dzieje się coś złego, ale nie spodziewał się aż tak dramatycznych wydarzeń. Mimo to nie odwrócił się od niego, wspierał go przez cały pobyt w areszcie, a później w trakcie procesu, który ruszył w styczniu 1992 roku. Było to wydarzenie, które przyciągnęło uwagę mediów z całego kraju. Dziennikarze prześcigali się w relacjonowaniu każdego szczegółu, który pojawiał się na sali rozpraw. Sam Dahmer sprawiał wrażenie wyjątkowo spokojnego, momentami nawet obojętnego. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, nawet wtedy, gdy głos zabierały rodziny ofiar. Musiał jednak skonfrontować się z ich wściekłością, żalem i rozpaczą. Rita Isbell, siostra zamordowanego Errola Lindseya, widząc Dahmera, straciła panowanie nad sobą:
Jestem najstarszą siostrą Errola Lindseya. Jeff, czy jakkolwiek masz na imię, szatanie. (…) Nie chcę nigdy więcej widzieć mojej matki, gdy przechodzi przez to wszystko. Nigdy, Jeffrey! Jeffrey, nienawidzę cię! Nienawidzę cię, skurwielu!
Rita została wyprowadzona z sali przez strażników. Na jej wrzaski Jeffrey zareagował kamienną twarzą.
Morderca co prawda przyznał się do winy, ale próbował dowieść, że jest niepoczytalny. Była to dla niego jedyna szansa, by uniknąć więzienia. Gdyby sąd uznał, że Dahmer w istocie nie był świadomy tego, co robi, trafiłby do szpitala psychiatrycznego. W wielu badaniach biegli ocenili, że ma osobowość schizotypową. Charakteryzuje się ona problemami z porozumiewaniem się i kontaktami społecznymi, pod wpływem stresu mogą pojawić się też przejściowe objawy psychotyczne. Osoby, u których diagnozuje się taką osobowość, mogą wierzyć, że posiadają pewne nadprzyrodzone moce, są podejrzliwe, mają problemy poznawczo-percepcyjne. Pojawiają się trudności z koncentracją uwagi. Takie zaburzenie ma wiele cech wspólnych ze schizofrenią. Ale to wszystko nie oznaczało niepoczytalności. Żeby biegli ją stwierdzili, Dahmer musiałby udowodnić, że w trakcie morderstw nie potrafił ocenić tego, co robił, a także jakie konsekwencje się z tym wiązały.
Mimo swojej niewzruszonej postawy w trakcie procesu Jeffrey zdecydował się na gest wobec rodzin ofiar. Przeprosił je za całe zło, które wyrządził, i zaprzeczył, by jego zbrodnie miały tło rasowe. Większość jego ofiar była czarnoskóra, ale Dahmer zapewnił, że nie były to zabójstwa wynikające z nienawiści. Odniósł się też do religii, w którą mocno popychała go babcia, gdy z nią mieszkał:
Powinienem był zostać z Bogiem. Próbowałem i zawiodłem, i stworzyłem holocaust. Mam nadzieję, że Bóg mi wybaczy. Wiem, że społeczeństwo nigdy tego nie zrobi. Wiem, że nie zrobią tego również rodziny ofiar. Z powodu tego, co zrobiłem tym biednym rodzinom, czuję się bardzo źle. I rozumiem ich nienawiść. Widziałem ich łzy i gdybym mógł teraz oddać życie, aby przywrócić ich bliskich, zrobiłbym to.
Wiele osób, które przysłuchiwały się tym słowom, nie wierzyło w skruchę Dahmera. Sądziły, że chce jedynie wybielić się przed opinią publiczną i wzbudzić litość. W dodatku biegli ocenili, że w chwili mordowania i torturowania swoich ofiar Jeff był całkowicie poczytalny. Jeden z psychiatrów sądowych doktor Park Dietz przyznał, że nie wierzy, by Jeffrey cierpiał na jakąkolwiek chorobę psychiczną, gdy popełniał przestępstwa:
Dahmer dołożył wszelkich starań, aby być sam na sam z ofiarą, tak by nie mieć świadków.
Dodał również, że kanibal dokładnie planował swoje zbrodnie, a te nie miały nic wspólnego z impulsywnością. Upijanie się przed zabójstwem też było znaczące:
Gdyby miał przymus zabijania, nie musiałby pić alkoholu. Robił to, by przezwyciężyć swoje zahamowania, dodać sobie odwagi do popełnienia przestępstwa, którego wolał nie robić.
Proces trwał w sumie dwa tygodnie. Mowa końcowa adwokata Geralda Boyle’a zajęła dwie godziny. Przekonywał, że Dahmer cierpi na chorobę psychiczną, a zabójstwa były wynikiem zaburzeń, które co prawda w sobie odkrył, ale przecież ich nie wybrał. Przedstawił Jeffreya jako osobę rozpaczliwie samotną i głęboko chorą, która jest tak pozbawiona kontroli, że nie może zdecydować o własnym postępowaniu. Po Boyle’u głos zabrał prokurator Michael McCann. Dowodził, że Dahmer jest absolutnie zdrowy i w chwili zabijania swoich ofiar był w pełni świadomy tego, co i jak robi. Dodał również, że kilkunastu młodych chłopców i mężczyzn zginęło tylko po to, by dać Jeffreyowi chwilowe zaspokojenie seksualne. I właśnie z tymi argumentami zgodziła się ława przysięgłych. Dahmer został uznany za winnego. Sąd skazał go za zabójstwo piętnastu mężczyzn w stanie Wisconsin, choć w rzeczywistości ofiar było siedemnaście. Kara, jaką usłyszał, to 937 lat więzienia. Prokurator Michael McCann skomentował wyrok krótko:
To zagwarantuje, że ten człowiek nigdy więcej nie będzie już chodził po ulicach jakiegokolwiek miasta na świecie.
Jego prawnik Gerald Boyle nie zamierzał się już odwoływać. Tuż po ogłoszeniu wyroku ojciec mężczyzny, a także jego macocha, poprosili o piętnastominutowe spotkanie z Jeffem, by pożegnać się z nim przed jego transportem do więzienia. Sąd wyraził zgodę, dzięki czemu Lionel mógł uściskać syna, po raz kolejny okazując mu swoje wsparcie.
Jeffrey Dahmer miał wówczas trzydzieści dwa lata. Trafił do więzienia o zaostrzonym rygorze w Portage w stanie Wisconsin. W maju 1992 został tymczasowo przewieziony do stanu Ohio, gdzie odpowiadał za zabójstwo Stevena Hicksa. Tam również zapadł wyrok skazujący.
Pierwszy rok w zakładzie karnym Dahmer spędził w izolacji. Strażnicy obawiali się, że może zostać zaatakowany przez współwięźniów. Po upływie dwunastu miesięcy przeniesiono go do innej celi, a także przydzielono do prac przy czyszczeniu toalet. Był też regularnie pilnowany przez służbę więzienną. Podczas odsiadki Dahmer przeszedł przemianę. Poprosił o Biblię, zaczął się modlić, a nawet przekonywać, że wszystkie jego zbrodnie były efektem braku Boga w jego życiu. Dlatego przyjął chrzest w więziennym centrum medycznym. Przeprowadził go pastor Roy Ratcliff, który odwiedzał Jeffreya regularnie, a w trakcie tych spotkań rozmawiał z nim o wierze. Nie zabrakło również dyskusji o śmierci, która – zupełnie jakby Jeff coś przeczuwał – zaczęła niebezpiecznie przybliżać się do niego już w lipcu 1994 roku. Współwięzień Osvaldo Durruthy zaatakował kanibala i próbował podciąć mu gardło brzytwą, którą wcześniej schował w szczoteczce do zębów. Ale Jeffrey odniósł tylko powierzchowne rany i po krótkiej wizycie w szpitalu wrócił do celi.
W tym czasie mężczyzna zacieśnił relacje z ojcem, z którym udzielił nawet wspólnego wywiadu. Również jego matka Joyce odnowiła kontakt z synem. Nie widziała go od Bożego Narodzenia w 1983 roku. W trakcie rozmów telefonicznych Jeffrey miał wspomnieć, że jest gotowy na śmierć i już się z nią pogodził. Gdy mówiła mu, że boi się o jego bezpieczeństwo, Jeff odpowiadał:
To nie ma znaczenia, mamo. Nie obchodzi mnie, czy coś mi się stanie.
Do kolejnego ataku doszło rano 28 listopada 1994 roku. Jeff wyszedł z celi, by posprzątać toalety. Towarzyszyli mu dwaj osadzeni – Jesse Anderson i Christopher Scarver. Strażnicy popełnili wówczas ogromny błąd, bo pozostawili całą trójkę bez nadzoru przez blisko 20 minut. Gdy przybyli na miejsce, było już za późno. Dahmer leżał na prysznicowej podłodze z poważnymi ranami głowy i twarzy. Został skatowany metalowym prętem. Obrażenia były tak rozległe, że mężczyzna zmarł w drodze do szpitala. Do placówki trafił też Jesse Anderson, który również został pobity. Jego zgon nastąpił dwa dni później.
Napastnikiem był dwudziestopięcioletni Scarver, który odbywał karę dożywocia za zabójstwo z 1990 roku. Wyjaśnił, że zaatakował Dahmera, bo miał dość jego zachowania. Jeffrey miał żartować ze swojego kanibalizmu, tworząc z więziennego jedzenia kształty przypominające ludzkie kończyny. Oblewał je później ketchupem, który miał imitować krew. Pastor Roy Ratcliff mówił:
Przekroczył granicę w relacjach z więźniami czy personelem. Niektórzy osadzeni okazują skruchę, ale on nie był jednym z nich. Gdy widział, że strażnik, który stoi obok niego, jest zdenerwowany, mówił „gryzę”. Zazwyczaj strażnik wtedy odskakiwał, a on był bardzo rozbawiony. W pewnym sensie bawił się swoją osobowością, wyolbrzymiał ją, bo chciał sprawić, by ludzie byli bardziej przerażeni. To był po prostu jego sposób, taki chory humor, by poradzić sobie z beznadziejną sytuacją.
Matka Dahmera po śmierci syna była niezwykle rozżalona tym, że wiele osób od dawna życzyło Jeffowi źle. W rozmowie z mediami rzuciła:
Teraz wszyscy są szczęśliwi? Teraz, kiedy został zatłuczony na śmierć, czy to wystarczy wszystkim?
Za to rodziny ofiar nie kryły radości ze śmierci kanibala. Odbierały to jako nieco spóźnioną, ale jednak formę rekompensaty za koszmar, który Dahmer sprowadził do ich życia. Natomiast prokurator, który oskarżał go w procesie, zaapelował, by nie robić ze Scarvera bohatera, bo dopuścił się podwójnego zabójstwa i sam był groźnym przestępcą. Christopher stanął przed sądem w maju 1995 roku i usłyszał dwie dodatkowe kary dożywocia.