Zły chłopiec - Magda Umer & Bogusław Linda - ebook

Zły chłopiec ebook

Magda Umer &amp, Bogusław Linda

3,9

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Gwiazda kultowych filmów. Reżyser i wykładowca. Sportowiec. Mąż, ojciec. Bogusław Linda. Mówi się o nim, że niewiele mówi. Tym większa zasługa Magdy Umer, której nie tylko opowiedział swoje życie, ale i zrobił to ze szczegółami. Książka ta powstała na Warmii, w hotelu z widokiem na wzgórza. Rozmówcy leżeli na jednym łóżku i prowadzili nieśpieszny dialog, którego zapis znajduje się w środku. Ale wszystko pod czujnym okiem... aparatu fotograficznego żony – Lidii Popiel.

Ona – pieśniarka, dziennikarka, scenarzysta, reżyser. Przyjaciółka Agnieszki Osieckiej, córka chrzestna Kaliny Jędrusik. On – jedna z wyrazistszych postaci polskiego kina – od „Gorączki” przez „Psy” po „Pana Tadeusza”. „Zły chłopiec” to wspólny projekt wyjątkowych artystów, a przy tym sąsiadów: Magdy Umer oraz Bogusława Lindy. I Lidii Popiel, modelki, która została fotografką, by udowadniać, że uroda to piękna dusza, a nie program komputerowy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 91

Oceny
3,9 (46 ocen)
16
15
12
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Voncohn
(edytowany)

Nie polecam

Trzeba mieć superskille żeby przeprowadzić tak nudny wywiad z tak wyrazistym aktorem. Nędza.
11
PiotrNT09

Całkiem niezła

na deszczowy wieczór
00
katharosphotos

Nie oderwiesz się od lektury

Koniecznie do przeczytania dla wszystkich fanów Pana Bogusława Lindy ❤️
00

Popularność




Copyright © Magda Umer & Bogusław Linda

Copyright for the Polish edition © Wydawnictwo Pascal. Wszelkie prawa zastrzeżone. Wydawnictwo Pascal dołożyło wszelkich starań, by ustalić prawa autorskie do wszystkich zamieszczonych w książce fotografii. Jeśli jednak wkradły się jakieś nieścisłości, prosimy o informację, by w kolejnej edycji nanieść ewentualne zmiany.

Tytuł: Zły chłopiec

Redakcja: Ewa Lewandowska

Korekta: Katarzyna Zioła-Zemczak

Projekt graficzny okładki: Dominika Raczkowska

Obróbka zdjęć: Andrzej Macura

Redakcja techniczna: Jarosław Jabłoński

Zdjęcie na okładce: Lidia Popiel

Redaktor kreatywna: Magda Mazur

Redaktor naczelna: Agnieszka Hetnał

ZDJĘCIA:

Krzysztof Fus: strony 192, 193, 196, 197, 199

Lidia Popiel: strony 102, 103, 111, 114, 117, 122, 132, 133, 138, 139, 140, 149, 150, 155, 168, 169, 200

Pozostałe fotografie pochodzą z archiwum prywatnego Lidii Popiel i Bogusława Lindy.

SESJA ZDJĘCIOWA:

Fotograf: Lidia Popiel

Współpraca foto: Michał Glinicki

Asystent fotografa: Tomasz Glinicki

Postprodukcja: Alex Linda

Stylizacja ubrań: Habriella Yatska

Make-up: Alicja Stempniewicz

Scenografia: Anna Tyślerowicz

Asystent scenografa: Michał Ruff

Następujące osoby i firmy pomogły nam w organizacji sesji zdjęciowej, za co bardzo dziękujemy:

DOM HANDLOWY VITKAC, BUTIK LIKUS CONCEPT STORE I MARKA DIESEL. DH VITKAC, ul. Bracka 9, 00-501 Warszawa

FUKKI, ul. Mokotowska 48, 00-543 Warszawa

RAGE AGE, ul. Mińska 25, 03-808 Warszawa

ROBERT KUPISZ, ul. Mokotowska 48/204, 00-543 Warszawa

Fashion PR, ul. Chmielna 21/3, 00-020 Warszawa

LIBERATOR, AUTORYZOWANY DEALER HARLEY-DAVIDSON®, ul. Górczewska 30, 01-139 Warszawa

Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.

ul. Zapora 25

43-382 Bielsko-Biała

www.pascal.pl

Bielsko-Biała 2015

ISBN 978-83-7642-572-6

eBook maîtrisé par Atelier Du Châteaux

Rozdział I

Coraz dalej od domu

Już wtedy byłeś wielkim samotnikiem?

Marzyłem, żeby mieszkać gdzieś w ogromnym zamku czy olbrzymim domu i mieć swój schowek.

Bo­gu­siu, zna­my się i lu­bi­my od lat, miesz­ka­my po są­siedz­ku. Dzie­li nas małe je­zio­ro i ja­kieś osiem­na­ście pło­tów, a łą­czy sym­pa­tia i współ­ist­nie­nie w tej sa­mej epo­ce na­szej dziw­nej oj­czy­zny. Wszy­scy wie­dzą, że je­steś wy­bit­nym ak­to­rem, ale już nie wszy­scy, że je­steś życz­li­wym, ser­decz­nym czło­wie­kiem, a tak­że świet­nym ku­cha­rzem. Nie znam męż­czy­zny, któ­ry tyle wie o kar­czo­chach i tak wspa­nia­le go­tu­je. Skąd ci się wzię­ło to go­to­wa­nie, na dłu­go przed modą na go­to­wa­nie? Może było tak, że jak ja­dłeś, na przy­kład obiad w szko­le, to mó­wi­łeś: „Ja­kie to okrop­ne, ja bym to zro­bił le­piej”?

Nie mia­łem obia­dów w szko­le. W domu też nie, po­nie­waż mama pra­co­wa­ła na uni­wer­sy­te­cie i nie mia­ła cza­su. La­ta­łem do Pia­sta, na osie­dlu Mil­le­nium. Tam mie­li­śmy taki obrzy­dli­wy bar, ale zra­zy za­wi­ja­ne z ka­szą gry­cza­ną były na­praw­dę do­bre. No kur­czę… na­praw­dę do­bre. Ale inne rze­czy nie były do­bre, nie­ste­ty.

Ale czy wte­dy, w tym ba­rze Piast, mó­wi­łeś so­bie: „Jak oni to zro­bi­li, że wy­szło coś aż tak nie­do­bre­go”?

W ogó­le mnie to wte­dy nie in­te­re­so­wa­ło.

To skąd ci się to wzię­ło? Do­pie­ro na sta­re lata?

Wcze­śniej, jesz­cze w mło­do­ści. Za­czą­łem tro­chę po­dró­żo­wać i pły­wać łód­ką po pol­skich je­zio­rach: Cha­rzy­ko­wy, Choj­ni­ce, Je­zio­ro Gu­zian­ka na Ma­zu­rach. I za­czy­na­łem od bar­dzo pro­stej rze­czy. Ku­po­wa­łem pusz­ki, bo były naj­tań­sze, a wie­czo­rem trze­ba było coś zjeść. Za­czą­łem to do­pra­wiać, uroz­ma­icać. I tak się za­czę­ło.

A mia­łeś czym do­pra­wiać?

Nie mia­łem tego, co dziś, ale był czo­snek, ce­bu­la, pa­pry­ka.

I na przy­kład po­czę­sto­wa­łeś ko­goś na tej łód­ce i cie­szy­łeś się, że mu sma­ko­wa­ło?

Nie czę­sto­wa­łem ni­ko­go.

1953
Z mamą.

Naj­pierw sam so­bie ja­dłeś?

Naj­pierw i po­tem. Bo ja naj­czę­ściej pły­wa­łem sam.

Już wte­dy by­łeś wiel­kim sa­mot­ni­kiem?

Tak.

Sa­mot­nik od dziec­ka?

Wiesz… ja miesz­ka­łem w To­ru­niu, w blo­ku, tyl­ko z mamą. Nie­da­le­ko dzi­siej­sze­go Ra­dia Ma­ry­ja. To się na­zy­wa­ło Ko­zac­kie Góry, moja dziel­ni­ca. Miesz­kał tam też wte­dy Grze­gorz Cie­chow­ski, ale nie zna­li­śmy się, był tro­chę młod­szy. No więc miesz­ka­łem w blo­ku i mia­łem bar­dzo mały po­ko­ik – może dwa na czte­ry me­try. Mie­ści­ła się w nim wą­ska le­żan­ka i taki seg­ment biur­ko­wy, w któ­rym otwie­ra­ło się kla­pę. Le­d­wie dało się usiąść na krze­śle mię­dzy łóż­kiem a tym seg­men­tem. Taka wą­ska klit­ka z oknem. I już wte­dy ma­rzy­łem, żeby miesz­kać gdzieś w ogrom­nym zam­ku czy ol­brzy­mim domu i mieć swój scho­wek. Nie wiem, czy ro­zu­miesz?

Skryt­kę? Jak naj­bar­dziej ro­zu­miem.

Skryt­kę. Gdzie by się wcho­dzi­ło przez…

Taj­ne przej­ście!

No wła­śnie, taj­ne przej­ście. I tam w środ­ku mógł­bym sie­dzieć sam, wiesz, tak zu­peł­nie sam, żeby nikt mnie nie mógł zna­leźć.

Jak ja to ro­zu­miem. Czy by­li­ście bied­ni?

Tak… ale wte­dy nie zda­wa­łem so­bie z tego spra­wy. Dziad­ko­wie po­cho­dzi­li z Wi­leńsz­czy­zny, byli bied­ni. Z tam­tych lat pa­mię­tam smak plac­ków ziem­nia­cza­nych z cu­krem. Na mię­so ni­ko­go nie było stać. No tak, ta­kie były cza­sy.

1954
Może rok później. Bydgoszcz. Mój pierwszy rower.

Pra­wie wszy­scy byli wte­dy bied­ni, a je­śli mie­li ja­kieś ma­jąt­ki, to je skrzęt­nie ukry­wa­li. Ta­kie cza­sy.

Tak to było. Ro­dzi­ce prze­sta­li miesz­kać ra­zem, miesz­ka­łem tro­chę z mamą w To­ru­niu, tro­chę u taty w Byd­gosz­czy, tro­chę z dziad­ka­mi. A jak mia­łem szes­na­ście lat, to sam od­sze­dłem z domu.

Chcia­łeś uciec?

Chy­ba chcia­łem uciec od tych wszyst­kich do­mo­wych kom­pli­ka­cji. Ale nie mógł­bym po­wie­dzieć, że bra­ko­wa­ło mi ojca. Był fan­ta­stycz­nym, lo­jal­nym, do­brym czło­wie­kiem i bar­dzo mnie ko­chał. Tyl­ko za­ko­chał się w in­nej ko­bie­cie; a ja ją bar­dzo lu­bi­łem.

Dzi­siaj co dru­gie dziec­ko prze­ży­wa ta­kie kom­pli­ka­cje. Ta­kie cza­sy.

Ta­kie cza­sy.

A gdy­byś mógł wy­bie­rać – uro­dzić się trzy­dzie­ści lat wcze­śniej albo trzy­dzie­ści lat póź­niej, albo w swo­ich cza­sach – któ­rą epo­kę byś wy­brał?

Ja chy­ba chciał­bym żyć jesz­cze daw­niej, bo je­stem fa­nem hi­sto­rii od­le­głej. Z jed­nej stro­ny chciał­bym żyć w cza­sach, kie­dy po­wie­trze było po­wie­trzem, woda wodą, koń ko­niem, a z dru­giej stro­ny wiem, że pro­blem z ze­psu­ty­mi zę­ba­mi był­by strasz­ny.

Czy­li z jed­nej stro­ny chciał­byś żyć w epo­ce bez elek­trycz­no­ści, a z dru­giej je­steś już za bar­dzo roz­piesz­czo­ny przez tę elek­trycz­ność.

Wła­śnie tak. Chciał­bym żyć choć na chwi­lę w paru epo­kach, żeby do­tknąć, po­wą­chać, po­czuć, jak to wy­glą­da­ło.

I dla­te­go czy­tasz książ­ki hi­sto­rycz­ne i grasz w fil­mach, mo­gąc ima­gi­no­wać so­bie, że ży­jesz w tych in­nych epo­kach…

Ja, nie­ste­ty, ra­czej nie mia­łem wie­lu moż­li­wo­ści gra­nia w fil­mach hi­sto­rycz­nych, ja­koś mnie omi­ja­ły. Dla­te­go wła­śnie tym fil­mem, któ­ry wspo­mi­nam naj­mi­lej w swo­im ży­ciu, jest Cri­men we­dług Jó­ze­fa Hena w re­ży­se­rii Laco Ada­mi­ka. Przez rok sie­dzie­li­śmy w Biesz­cza­dach… Nie było dla mnie pięk­niej­sze­go pla­nu fil­mo­we­go niż tam. Sie­dem­na­sty wiek! Jeź­dzi­łem w ta­kiej błę­kit­nej zbroi, sie­kłem, strze­la­łem z sa­mo­pa­łu. Kap­tu­ry, szpa­dy, heł­my, przy­łbi­ce… po pro­stu żyć nie umie­rać!

1954
Przymiarka do siodła. Nie wydaję się zbyt szczęśliwy.

Kie­dy to krę­ci­li­ście?

W osiem­dzie­sią­tym siód­mym, osiem­dzie­sią­tym ósmym. Chy­ba coś ta­kie­go.

No to się tro­chę za­ga­lo­po­wa­li­śmy. Wróć­my do two­ich mło­dych lat. Co naj­mi­lej wspo­mi­nasz z dzie­ciń­stwa?

Wa­ka­cje! Wa­ka­cje z moim cio­tecz­nym bra­tem Zbi­gnie­wem, z któ­rym się wy­cho­wy­wa­łem. Dwa lata ode mnie star­szy – a wte­dy to było bar­dzo dużo! La­tem pod dom mo­ich dziad­ków w Byd­gosz­czy przy alei Pierw­sze­go Maja je­de­na­ście, na­prze­ciw­ko kina Po­mo­rza­nin, za­jeż­dżał ko­niem pan Gol­gin, nasz wa­ka­cyj­ny go­spo­darz. Koń rżał, fur­man­ka cze­ka­ła, bab­cia pa­ko­wa­ła do­by­tek za­wi­nię­ty w duże chu­s­ty. Bra­ła na­wet lam­py naf­to­we, bo na po­cząt­ku nie mie­li­śmy tam jesz­cze prą­du, wy­obra­żasz so­bie?! Jak była bu­rza, lu­dzie wy­cho­dzi­li przed gum­no ze świę­ty­mi ob­raz­ka­mi i mo­dli­li się, żeby pio­run ich oszczę­dził. I z tym ko­niem, z tym wszyst­kim, je­cha­li­śmy z bab­cią do wsi Ko­by­lar­nia. Ja ze star­szym ku­zy­nem Zbysz­kiem. I tak co roku. Wra­ca­li­śmy do­pie­ro pierw­sze­go wrze­śnia, kie­dy za­czy­na­ła się szko­ła.

Ro­dzi­ce chcie­li, że­by­ście mie­li dużo świe­że­go po­wie­trza i byli zdro­wi.

No chy­ba o to cho­dzi­ło…

A od­wie­dza­li cię na wa­ka­cjach?

Nie pa­mię­tam… pa­mię­tam tyl­ko sto­pień zży­cia się or­ga­ni­zmu z te­re­nem. Pod ko­niec wa­ka­cji umie­li­śmy bie­gać po rży­sku jak wiej­skie dzie­cia­ki. Mie­li­śmy w tej Ko­by­lar­ni dwie kry­jów­ki. Jed­ną w sia­nie, w sto­do­le. Trze­ba się było prze­bić przez całą sto­do­łę, a na koń­cu, przy de­skach, mie­li­śmy wy­ło­żo­ne ja­ki­miś ko­ca­mi czy ga­ze­ta­mi Coś Taj­ne­go, czy­li skryt­kę. Jed­ną de­skę się od­su­wa­ło, tam było też okno, przez któ­re moż­na było po­pa­trzeć na pole. Za­pa­trzyć się.

1954
Chyba. Pierwszy raz siedzę w siodle na prawdziwym kucyku.

I dłu­go tak się za­pa­try­wa­łeś?

O Jezu, jak dłu­go! I naj­waż­niej­sze było to, że nikt nie wie­dział o tym, że ja mam taki wi­dok!

A dru­ga skryt­ka?

Dru­ga… w obo­rze był sta­ry go­łęb­nik. Wcho­dzi­ło się po dra­bi­nie, na ze­wnątrz. W tym go­łęb­ni­ku nie było już go­łę­bi, ale za to wy­kle­ili­śmy tam całe ścia­ny Ty­tu­sem, Rom­kiem i A’Tom­kiem.

I co tam ro­bi­li­ście?

Ja­ra­li­śmy ja­kieś faj­ki czy wy­su­szo­ne li­ście, nie wiem z cze­go.

A jak tak so­bie tam sie­dzie­li­ście, to roz­ma­wia­li­ście o Ty­tu­sie, Rom­ku i A’Tom­ku czy o tym, kim chce­cie być w przy­szło­ści?

Kom­plet­nie nie pa­mię­tam. Ja z dzie­ciń­stwa pa­mię­tam tyl­ko jed­no – za­pa­chy.

I tyl­ko wła­sne to­wa­rzy­stwo wam wy­star­cza­ło czy szu­ka­li­ście ko­goś, na przy­kład do gra­nia w pił­kę?

Tam nie było ni­ko­go do gra­nia w pił­kę. Cza­sa­mi trze­ba było się prze­drzeć do spół­dziel­ni, do GS-u – dwa ki­lo­me­try szo­są, czy­li ro­we­ra­mi. Wte­dy zwy­kle ata­ko­wa­ły nas wa­ta­hy miej­sco­wych. My­śmy byli let­ni­sko­wi, czy­li obcy. Bili nas po pro­stu. Na­pier­da­la­li.

1955
Tej daty też nie jestem pewien. Wczasy w Kątach Rybackich. Ze mną kuzynka Elwira.

Nie by­łeś dziel­nym i sil­nym chłop­cem?

Nie za bar­dzo. Ale nie by­łem tchó­rzem. Bi­łem się. Tyl­ko mia­łem krzy­wi­cę klat­ki pier­sio­wej, z bie­dy. Wte­dy w szko­le nikt nas nie ba­dał, nie mó­wi­ło się o wi­ta­mi­nie D. Mu­sia­łem dużo ćwi­czyć, za­pi­sa­łem się więc na judo i boks. Tre­no­wa­łem przez całe dzie­ciń­stwo i mło­dość. Zmęż­nia­łem.

A co pa­mię­tasz ze szko­ły?

Pod­sta­wo­wej czy śred­niej?

Za­cznij­my od pod­sta­wo­wej. By­łeś lu­bia­ny?

Chy­ba tak. Ale za­wsze cho­dzi­łem swo­imi dro­ga­mi. Pa­mię­tam na przy­kład, jak po­je­cha­li­śmy na wy­ciecz­kę do War­sza­wy. Zro­bi­ła na mnie pio­ru­nu­ją­ce wra­że­nie. Ogrom­ne mia­sto, Pa­łac Kul­tu­ry, wiel­ki świat. Ale naj­bar­dziej chcia­łem zo­ba­czyć zoo. Mał­py, żu­bry, te spra­wy, to mnie krę­ci­ło. I zo­sta­łem w tym zoo, bo się za­ga­pi­łem, a cała kla­sa po­je­cha­ła na Dwo­rzec Głów­ny, wra­cać do To­ru­nia. Wy­cho­waw­ca od­krył moją nie­obec­ność do­pie­ro w po­cią­gu… a wiesz, wte­dy po­cią­gi raz na dobę… Pa­ni­ka. A ja ja­koś do­tar­łem na dwo­rzec, tram­wa­ja­mi, au­to­bu­sa­mi i tam za­przy­jaź­ni­łem się z mi­li­cjan­ta­mi i oni prze­no­co­wa­li mnie w celi. Mia­łem wte­dy osiem, dzie­więć lat.

I po­tem mia­łeś strasz­ną awan­tu­rę?

Nie! Ten na­uczy­ciel przy­je­chał skru­szo­ny i prze­ra­żo­ny, że zo­sta­wił małe dziec­ko. Wra­ca­li­śmy ra­zem po­cią­giem noc­nym, on mi ku­pił cze­ko­la­dę… W su­mie było fan­ta­stycz­nie. Przy­go­da!

Przy­go­da była naj­waż­niej­sza. Cho­dzi­łeś do kina na fil­my przy­go­do­we?

Na wszyst­kie we­ster­ny, ja­kie spro­wa­dza­no wte­dy do Pol­ski! Pod­ra­bia­łem le­gi­ty­ma­cję, a jak mnie wy­rzu­ca­li, wcho­dzi­łem in­ny­mi drzwia­mi. Mu­sia­łem się do­stać do środ­ka.

A kie­dy za­czą­łeś pa­lić pa­pie­ro­sy?

Może mia­łem dzie­sięć lat… Ma­zu­ry i Par­ta­ga­sy się na­zy­wa­ły… Wszyst­ko przez tego ku­zy­na. On mnie na­uczył pić, pa­lić i bić się łań­cu­cha­mi z chło­pa­ka­mi z in­ne­go re­jo­nu Byd­gosz­czy.

Czy­li on cię w ja­kimś sen­sie ze­psuł?

Sta­rał się.

Ale tak z dzi­siej­sze­go punk­tu wi­dze­nia – uda­ło mu się?

Nie, jed­nak nie. Wiesz, na­sze my­śle­nie było w za­sa­dzie szla­chet­ne. Jed­ne­go dnia by­li­śmy pa­lą­cy­mi i pi­ja­ny­mi kow­bo­ja­mi, a dru­gie­go nie­pa­lą­cy­mi i nie­pi­ją­cy­mi In­dia­na­mi. To wszyst­ko była spra­wa wy­obraź­ni. Poza tym… nie stać nas było na za­opa­try­wa­nie się w pa­pie­ro­sy i wód­kę co­dzien­nie. Ro­bi­li­śmy to rzad­ko, ale było co wspo­mi­nać. Ale pa­le­niem trud­no to na­zwać. A pi­li­śmy w ki­blu.

1955
Pierwszy pocałunek. Zrobiła to kuzynka Elwira. Bardzo wstydziłem się tego momentu.

W ki­blu?

U dziad­ków, w ta­kim skła­dzi­ku na par­te­rze. Kie­dy dziad­ko­wie po woj­nie ku­po­wa­li miesz­ka­nie w Byd­gosz­czy, mu­sie­li je ku­pić ra­zem z pew­nym Po­mo­rza­kiem. Dzia­dek ku­pił całe miesz­ka­nie, ale Ru­scy mu wrzu­ci­li Łasę, są­sia­da, ta­kie­go al­ko­ho­li­ka z gmi­nu. I tak się po­ro­bi­ło, że dziad­ko­wie mie­li dwa po­ko­je, a Łasa trzy po­ko­je z sa­lo­nem. No i w związ­ku z tym my­śmy zo­sta­li bez to­a­le­ty. To zna­czy my na trze­cim pię­trze, a ki­bel na par­te­rze. I tam pi­li­śmy go­rza­łę pierw­szy raz. Ku­zyn Zbi­gniew ją wy­kom­bi­no­wał. Na przy­kład pi­li­śmy li­kier ana­na­so­wy, łą­czy­li­śmy to z mię­tów­ką i po tym rzy­ga­li­śmy.

A jak by­łeś taki mały i przy­cho­dzi­łeś do domu, to mama nie wi­dzia­ła, że je­steś tro­chę pi­ja­ny?

Nie. Bo wte­dy nie miesz­ka­łem z nią, tyl­ko z dziad­ka­mi. A oni nie wi­dzie­li. Trud­ny by­łem.

A kie­dy bu­dzi się w to­bie męż­czy­zna?

Może w szó­stej kla­sie szko­ły pod­sta­wo­wej. Na ko­lo­niach. Pierw­sza mi­łość. I wte­dy już, że tak po­wiem, tań­czy­li­śmy przy dźwię­kach mu­zy­ki.

A pa­mię­tasz ja­kiej?

Por­to­fi­no.

Ach! To była wte­dy też moja uko­cha­na pio­sen­ka… „Jest dłu­gie lato w Por­to­fi­no”. Ależ to był prze­bój w sześć­dzie­sią­tym czwar­tym roku!

Tak, to się zga­dza. I były jesz­cze te… Pola zie­lo­ne.

1957
Coś koło tego. Z mamą w Suchaczu, czyli nad Zatoką Elbląską. Wczasy wagonowe, załatwiał nam je wujek.

Pa­mię­tam:

„Pola zie­lo­ne, lat mło­dych blask,

Chwi­le zie­lo­ne ze sobą po­rwał czas,

Tyl­ko w ma­rze­niach uśmie­rza się mój ból,

Gdy we wspo­mnie­niach idzie­my brze­giem pól,

Wko­ło zie­lo­no, zie­lo­no i w nas.

(…)

Mi­łość zie­lo­na jak oczu twych blask” – ale mi przy­po­mnia­łeś mło­dość!

Przy tych Po­lach zie­lo­nych i przy Por­to­fi­no po raz pierw­szy ca­ło­wa­łem się z ko­bie­tą. I pa­mię­tam, że wte­dy by­łem za­ko­cha­ny w zu­peł­nie in­nej dziew­czy­nie, a mia­no­wi­cie w jej ko­le­żan­ce.

To dla­cze­go z tą się ca­ło­wa­łeś?!

Ona jak­by wy­mo­gła na mnie ten po­ca­łu­nek, po­nie­waż była więk­sza i wyż­sza.

Po pro­stu zo­sta­łeś zmu­szo­ny do po­ca­łun­ku!

Ja­kaś tam am­bi­cja dzia­ła­ła, a poza tym cie­ka­wość, jak to jest z tym ca­ło­wa­niem. No wiesz…

No wiem…

Ca­ło­wa­łem się z inną, a ko­cha­łem się w in­nej… Bo tak to wy­glą­da w ży­ciu. A po­tem, jesz­cze na ko­lo­nii, do­sta­łem list od tej, z któ­rą się ca­ło­wa­łem. I było tam na­pi­sa­ne… do dziś pa­mię­tam, jak wy­glą­da­ła ta kart­ka pa­pie­ru: „Bo­guś, czy pa­mię­tasz, jak po­ca­ło­wa­łeś mnie wte­dy pierw­szy raz?”. Wte­dy obu­dzi­ła się we mnie mę­skość. By­łem kimś.

1959
Zdjęcie najprawdopodobniej zrobione w Toruniu. Idę do szkoły.

Na­pi­sa­łeś jej, że pa­mię­tasz?

Chy­ba w ogó­le jej nie od­pi­sa­łem.

Czy­li już wte­dy za­czą­łeś być trud­nym i okrut­nym ma­cho.

Tak… tyl­ko że wte­dy nie mó­wi­ło się chy­ba ma­cho.

A jak?

Zły chło­piec. Ra­czej tak się wte­dy mó­wi­ło – zły chło­piec.

A jak by­łeś mło­dy i na przy­kład się w któ­rejś ko­cha­łeś, a ona cię nie ko­cha­ła?

Jako czło­wiek wraż­li­wy od dziec­ka, przy za­ko­chi­wa­niu się by­łem taki nie­śmia­ły, że tra­ci­łem wie­le szans na zdo­by­cie tej dziew­czy­ny, o któ­rą mi cho­dzi­ło. Pierw­szy lep­szy kum­pel wy­ry­wał mi ją, po­nie­waż był od­waż­niej­szy, a ja – jak ten głu­pi – sie­dzia­łem i nic z tego nie mia­łem. Tak to wy­glą­da­ło.

Czy chcia­łeś być po­dob­ny do któ­re­goś ze sław­nych ak­to­rów?

Chcia­łem być jak ci z Rio Bra­vo, Win­che­ster ‘73, Dwa zło­te col­ty. Na gru­zach sta­rej Byd­gosz­czy, czy na nowo wy­bu­do­wa­nym osie­dlu w To­ru­niu od­gry­wa­li­śmy sce­ny z fil­mów i chcie­li­śmy być jak ci ak­to­rzy. Sza­le­li­śmy na da­chach i po­dwór­kach, zwłasz­cza na da­chach, bo były po­ro­śnię­te tra­wą i ma­ły­mi drze­wa­mi. Tak to wy­glą­da­ło, i chy­ba by­łem tro­chę chu­li­ga­nem.

A w li­ceum miesz­ka­łeś już z mamą?

Tak, w To­ru­niu. Pa­mię­tam że to była szko­ła ko­edu­ka­cyj­na, a kla­sa ma­te­ma­tycz­na. I to była moja zmo­ra, bo o ma­te­ma­ty­ce nie mia­łem po­ję­cia. Te wszyst­kie po­cią­gi, któ­re wy­jeż­dża­ją ze sta­cji o tej i o tej go­dzi­nie…

Na­wet mi nie przy­po­mi­naj tego kosz­ma­ru. To cze­mu po­sze­dłeś do kla­sy ma­te­ma­tycz­nej?

Nie­ste­ty, wła­sna mat­ka mnie tam za­pi­sa­ła, żeby mieć nade mną kon­tro­lę. Sama była fi­lo­lo­giem, ale mia­ła ja­kieś ko­le­żan­ki, któ­re uczy­ły w tej szko­le. Pan pro­fe­sor Sta­ni­szew­ski był na mnie ska­za­ny i ja mu do dzi­siaj współ­czu­ję. I wiesz co, jesz­cze przez pięt­na­ście lat po ma­tu­rze drę­czy­ły mnie kosz­ma­ry, bu­dzi­łem się zla­ny po­tem, że mam po­praw­kę z ostat­nich dwóch lat ma­te­ria­łu z ma­te­ma­ty­ki, że mu­szę to prze­ro­bić i zdać. W koń­cu dwie zdol­ne ko­bie­ty, któ­re mi się po­do­ba­ły, i je­den ser­decz­ny ko­le­ga, na­pi­sa­li za mnie tę ma­tu­rę. Jak ja im je­stem wdzięcz­ny!

1962
Na wakacjach z dziadkami w Kobylarni. Ja i mój cioteczny brat Zbyszek łowimy raki.

By­łeś lu­bia­ny w li­ceum?

Tak… ja chy­ba już w szko­le by­łem kimś. A wła­ści­wie było nas dwóch… Po­zdra­wiam cię, To­ma­szu Kocu… Mój przy­ja­ciel miał dwa me­try wzro­stu i był owło­sio­ny jak zwie­rzak. No­sił bar­dzo mod­ne wte­dy bacz­ki, któ­rych mu za­zdro­ści­łem, ja ja­koś dłu­żej cze­ka­łem na mę­ski za­rost. Tro­chę roz­ra­bia­li­śmy i wy­da­wa­ło się nam, że trzy­ma­my tę szko­łę w gar­ści. Tak, że wiesz… by­li­śmy waż­ni. I mia­łem ce­chy przy­wód­cze. To był czas wła­dzy hor­mo­nów i mło­dzień­czej głu­po­ty.

A książ­ki czy­ta­łeś?

Tak, ale mu­sia­ła być ak­cja. Przy­go­do­we, Try­lo­gia, o że­glar­stwie, do­bre kry­mi­na­ły.

A po­ezja?

Tak, tak, prze­cho­dzi­łem przez to wszyst­ko, na­wet sam pró­bo­wa­łem pi­sać wier­sze, ale krót­ko to trwa­ło, a czy­ta­łem in­nych – Sło­wac­kie­go, Nor­wi­da, Ba­czyń­skie­go. Kwia­ty pol­skie Tu­wi­ma na­wet de­kla­mo­wa­łem. Wiesz, moja mama była fi­lo­lo­giem i spe­cja­list­ką od li­te­ra­tu­ry sta­ro­pol­skiej. Przez pe­wien czas ten ję­zyk sta­ro­pol­ski może le­piej na­wet zna­łem niż współ­cze­sny pol­ski.

Mó­wi­łeś wier­sze na aka­de­miach?

Od tego się chy­ba wszyst­ko za­czę­ło. A Mistrz i Mał­go­rza­ta Buł­ha­ko­wa to była moja uko­cha­na książ­ka.

I mia­łeś czas na czy­ta­nie?

Na­wet na łód­ce czy­ta­łem. Jak wspo­mi­na­łem, lu­bi­łem być sam. Za­czą­łem że­glo­wać jako czter­na­sto­la­tek i jesz­cze na stu­diach pły­wa­łem.

1966
A przynajmniej coś koło tego. Także na wakacjach w Kobylarni ze Zbyszkiem. Z tamtego czasu pamiętam głównie zapachy.

Naj­czę­ściej sa­mot­nie.

Tak. Zda­rza­ły się dziew­czy­ny, ale wo­la­łem sa­mot­nie. Pły­wa­łem naj­czę­ściej we wrze­śniu, kie­dy było już pu­sto na Ma­zu­rach. Bra­łem dużą łód­kę ka­bi­no­wą, sie­dzia­łem, go­to­wa­łem so­bie. Pły­ną­łem tak na prze­łaj przez całe Ma­zu­ry.

Co ci da­wa­ło ra­dość w tej sa­mot­no­ści?

Przy­go­da i wol­ność! Nie wiesz, gdzie cię wiatr za­wie­je, gdzie wy­lą­du­jesz, może trze­ba bę­dzie roz­pa­lić ogni­sko w le­sie, może trze­ba bę­dzie no­co­wać na lą­dzie, może ja­kieś szczu­ry wod­ne wyj­dą w nocy, może przy­błą­ka się ja­kiś fa­cet i trze­ba bę­dzie z nim po­ga­dać przy ogni­sku… przy­go­da!

Mia­łeś po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa, nie ba­łeś się?

Ja się w ogó­le nie ba­łem. Ku­po­wa­łem so­bie ja­kieś wino mar­ki wino, spo­ty­ka­łem ja­kichś lu­dzi na in­nych łód­kach, było miło, a po­tem każ­dy pły­nął w swo­ją stro­nę.

A co za­pro­wa­dzi­ło cię do szko­ły te­atral­nej? Jak to się sta­ło, że do­ro­sły wy­spor­to­wa­ny chło­piec, któ­ry czy­tał wier­sze i po­wie­ści, po­szedł uczyć się ro­bić miny?

Wiesz, wy­da­wa­ło mi się, że to bę­dzie naj­ła­twiej­szy za­wód, jaki moż­na upra­wiać.

Nie chcia­łeś trud­niej­sze­go?

Nie. Bo ja wte­dy tyl­ko dwie rze­czy wi­dzia­łem w tych swo­ich dur­nych ga­łach: w jed­nym oku kwia­ty, a w dru­gim ko­bie­ty. I my­śla­łem, że jak będę do­bry, to…

…to bę­dziesz miał tyle ko­biet, ile ze­chcesz. A kwia­ty po co?

W ce­lach han­dlo­wych. W za­mian za seks i uczu­cia.

To było ci po­trzeb­ne przede wszyst­kim?

Wy­da­je mi się, że tak.

Po­sze­dłeś do szko­ły te­atral­nej w Kra­ko­wie. Dla­cze­go nie w War­sza­wie albo Ło­dzi?

Bo Kra­ków był naj­da­lej od domu, a ja chcia­łem być jak naj­da­lej od domu.

1968
Znowu nie jestem pewien daty. Ale miejsce pamiętam – Charzykowy na Kaszubach, koło Swornegaci. Bory Tucholskie.

I jak się do­sta­łeś, i zo­ba­czy­łeś tych wszyst­kich sław­nych ak­to­rów i pięk­ne dziew­czy­ny…

Tam nie było sław­nych ak­to­rów.

Może ich wcze­śniej nie wi­dzia­łeś, bo nie cho­dzi­łeś do te­atrów i nie oglą­da­łeś te­le­wi­zji?

Raz, że nie cho­dzi­łem, dwa, że oni nie wy­stę­po­wa­li w te­le­wi­zji. W te­le­wi­zji gra­li ak­to­rzy war­szaw­scy, na­to­miast w Kra­ko­wie tra­dy­cja była zu­peł­nie inna. Lwow­ska, wi­leń­ska, kra­kow­ska, ga­li­cyj­ska. I do­pie­ro wte­dy za­czą­łem cho­dzić do te­atrów. To wszyst­ko były tra­dy­cje ma­ło­pol­skie. I ta­kie­go lę­go­wi­ska ak­tor­skiej mo­de­lar­ni już nie ma na tym świe­cie. Po­win­no się o nich pi­sać książ­ki.

Ja sły­sza­łam o sław­nym pro­fe­so­rze Eu­ge­niu­szu Ful­dem. Po­zna­łeś go?

Oczy­wi­ście. Był rek­to­rem. Kie­dyś coś na­bro­iłem i on chciał mnie uka­rać za­bra­niem sty­pen­dium. A po­nie­waż nie mia­łem sty­pen­dium – przy­dzie­lił mi je, a za­raz po­tem ode­brał. Taka kara. Ale lu­bił mnie.

Czy on był zna­nym ak­to­rem?

Nie­zu­peł­nie zna­nym. Jego prze­mó­wie­nie in­au­gu­ra­cyj­ne za­czy­na­ło się od słów: „Chuj, okrzyk ry­cer­stwa z czter­na­ste­go wie­ku, kur­wa – krzy­wa po wło­sku” – by­le­by tyl­ko zro­bić wra­że­nie. Barw­na po­stać. Była taka le­gen­da, że je­że­li on po­ca­łu­je ja­kąś dziew­czy­nę, a miał ta­kie cią­go­ty, to ona wy­le­ci ze szko­ły, więc jak szedł z trze­cie­go pię­tra po czer­wo­nym dy­wa­nie, to był pisk strasz­ny i one wszyst­kie ucie­ka­ły. Miał sztucz­ną szczę­kę, brwi, w ogó­le uwa­żał, że ak­tor musi mieć wszyst­ko sztucz­ne, żeby to so­bie wy­mie­niać. Wsła­wił się tym, że jak ko­goś chciał wy­rzu­cić ze szko­ły, to za­pra­szał go do ga­bi­ne­tu i mó­wił: „Pa­nie ko­le­go, ja mam syna w Tar­no­wie, no bez­ta­len­cie ak­tor­skie… Ja nie mogę na nie­go pa­trzeć…” – i pła­kał, i szlo­chał przed tym stu­den­tem, tłu­ma­cząc się, że musi go (tego stu­den­ta) jed­nak wy­rzu­cić! I stu­dent się do­war­to­ścio­wy­wał, mniej cier­piał, bo wie­dział, że nie jest, co praw­da, tak zdol­ny jak jego ko­le­dzy na roku i musi opu­ścić szko­łę, ale gdzieś tam, w da­le­kim Tar­no­wie, jest praw­dzi­we bez­ta­len­cie, dużo więk­sze niż on, i jest to sam syn pana rek­to­ra Eu­ge­niu­sza Ful­de­go.

A pan rek­tor grał w ja­kimś te­atrze?

Chy­ba nie. Ja go nie wi­dzia­łem. Ale od­gry­wał przed nami spek­ta­kle, po­ka­zy­wał, cze­go ak­tor nie po­wi­nien mieć. Zdej­mo­wał ja­kąś tre­skę, wyj­mo­wał sztucz­ną szczę­kę, dziew­czy­ny pisz­cza­ły. Po­tem roz­pi­nał spodnie i ska­kał, wte­dy spodnie mu spa­da­ły i zo­sta­wał w płó­cien­nych ka­le­so­nach. I mó­wił, że ak­tor po­wi­nien wła­śnie tak wy­glą­dać, musi być ob­na­żo­ny, bo tak two­rzy się praw­dzi­we ak­tor­stwo.

Chy­ba chciał wam po­wie­dzieć, że ak­tor nie może się ni­cze­go wsty­dzić.

Pew­nie tak.

I ja chy­ba dla­te­go nie mo­gła­bym być ak­tor­ką; ja bym się wsty­dzi­ła.

Ale wiesz co, więk­szość do­brych ak­to­rów się jed­nak wsty­dzi.

A czy ty wte­dy chcia­łeś być mod­ny? Bo wła­śnie na­sta­ła moda na hi­pi­sów i dzie­ci kwia­ty?

Chcia­łem! Dzwo­ny, dłu­gie wło­sy, kie­dyś oj­ciec przy­wiózł mi z Ju­go­sła­wii buty z frędz­la­mi. By­łem strasz­nie dum­ny, że mam ta­kie buty. I szy­łem so­bie ko­żu­szek pod Za­ko­pa­nem. Tak, wszy­scy sta­ra­li­śmy się być mod­ni, cho­ciaż ta moda była lek­ko zde­pra­wo­wa­na szko­łą te­atral­ną, bo jed­nak w szko­le już nie barw­ne kwia­ty, ale czerń była ko­lo­rem pod­sta­wo­wym.

Co jesz­cze pa­mię­tasz ze szko­ły te­atral­nej?

Pa­mię­tam Pim­pu­na­lia, na­zwa­ne tak od ksy­wy pro­fe­so­ra Bro­ni­sła­wa Do­bro­wol­skie­go, któ­re­go na­zy­wa­li­śmy Pim­pu­siem. Pim­puś wy­kła­dał hi­sto­rię sztu­ki i ge­ne­ral­nie zaj­mo­wał się tym, któ­ry z wiel­kich ar­ty­stów z kim spał i kto od kogo za­ra­ził się cho­ro­bą we­ne­rycz­ną, bo zwłasz­cza cho­ro­by we­ne­rycz­ne były waż­ne. Pim­pu­na­lia po­le­ga­ły na tym, że je­cha­li­śmy do jego żony, żeby uprze­dzić, że będą Pim­pu­na­lia, bra­li­śmy do­roż­kę na ryn­ku i jak on szedł – po­ry­wa­li­śmy go w peł­nym ga­lo­pie, w ma­skach, pe­le­ry­nach i wieź­li­śmy na War­szaw­ską pięć, a tam – na sce­nie – dziew­czę­ta (ko­le­żan­ki stu­dent­ki), prze­bra­ne w tu­rec­kie stro­je, wiły się w tań­cu, a my­śmy mu po­da­wa­li cze­ko­lad­ki, któ­re uwiel­biał. Po­tem od­wo­zi­ło się go do domu i był szczę­śli­wy. Na­stęp­ne­go dnia szło się do nie­go z in­dek­sem i każ­de­mu wpi­sy­wał piąt­kę. Pro­fe­sor Pim­puś.

Albo taki pro­fe­sor Me­ru­no­wicz, któ­ry był mi­sty­kiem. Kie­dyś pró­bo­wa­li­śmy ja­kiś chór do grec­kiej sztu­ki i tam były sło­wa „Ode­zwał się pio­run z ja­sne­go nie­ba”. I wte­dy w ja­sny dzień na­gle ude­rzył gdzieś pio­run. Jego re­ak­cja była pro­sta. „Ode­zwał się” – po­wie­dział tyl­ko nam, ogłu­pia­łym, bo prze­cież wia­do­mo było, co i skąd się ode­zwa­ło. Kie­dyś wlo­kłem się do szko­ły na za­ję­cia i zaj­rza­łem do ko­ścio­ła Ma­riac­kie­go, bo to po dro­dze, usia­dłem w ław­ce i wi­dzę go obok mnie, w zie­lo­nym or­ta­lio­nie, z la­ską. On sia­da przy mnie, klę­ka, ja klę­kam, nie wiem za bar­dzo, co ro­bić, ale po­wta­rzam to co on, sie­dzi­my już pół go­dzi­ny, boję się tro­chę, że się spóź­nię, ale on też sie­dzi i w koń­cu mówi do mnie: „Pa­nie ko­le­go, Pan też roz­ma­wia z Bo­giem?”.

A ty nie roz­ma­wia­łeś z Bo­giem?

Nie w ten spo­sób. A wte­dy chy­ba w ogó­le.

A z kim stu­dio­wa­łeś?

Naj­bar­dziej zna­na była chy­ba Bo­że­na Ada­mek. Wy­żej byli An­drzej Gra­bow­ski, Je­rzy Kry­szak. Kry­stian Lupa na re­ży­se­rii.

Miesz­ka­łeś w aka­de­mi­ku?

Przy War­szaw­skiej pięć. To był dom za­kon­nic. Dziw­ny ze­staw miesz­kań­ców aka­de­mi­ka: za­kon­ni­ce, eme­ry­to­wa­ny ułan i czter­dzie­stu męż­czyzn – przy­szłych ak­to­rów i mu­zy­ków. Pa­mię­tam też, że mie­li­śmy tam te­le­wi­zor, czar­no-bia­ły oczy­wi­ście. Do Ma­ria­na Dzię­dzie­la przy­cho­dzi­ła sław­na Ha­li­na Wy­ro­dek. No, nud­no nie było.

Przy­jaź­ni­łeś się z kimś czy by­łeś od­lud­kiem?

Tro­chę się trzy­ma­łem z pew­nym ko­le­gą, któ­re­go wy­rzu­ci­li ze szko­ły. Taki za wraż­li­wy, tro­chę po­eta, uwo­dził go inny ak­tor, gej, ale wte­dy nie mó­wi­ło się jesz­cze gej, tyl­ko pe­dał, na­uczy­ciel ze szko­ły. Zro­bi­ła się afe­ra, bo on ude­rzył tego na­uczy­cie­la w twarz i wy­rzu­ci­li go… Roz­pił się. Pi­sał nie­złe wier­sze, był tak­że tro­chę ma­la­rzem, żył z ma­lo­wa­nia ob­ra­zów pod Bar­ba­ka­nem. Wi­dy­wa­łem go, wiecz­nie pi­ja­ne­go. I zmarł. Smut­ne.

1969
Może rok wcześniej. Czasy licealne, ze szkolnymi kumplami. Toruń.

A za­ko­cha­łeś się w ja­kiejś stu­dent­ce ze szko­ły?

Na­wet w paru na­raz, bo ja by­łem bar­dzo ko­chli­wy.

I nie by­łeś wier­ny?

Nie­ste­ty nie.

Zły chło­piec…

Moż­na tak po­wie­dzieć, nie­ste­ty. Ale dziew­czy­ny też nie były wier­ne. To był czas hi­pi­sów na Za­cho­dzie. Wol­na mi­łość, dzie­ci kwia­ty, no wiesz.

Wiem… wte­dy już do nas prze­cie­kał ten styl ży­cia ze­psu­te­go Za­cho­du. Be­atle­si, Rol­ling Sto­ne­si… Ale że do kon­ser­wa­tyw­nej, po­rząd­nej kra­kow­skiej szko­ły prze­cie­ka­ło ze­psu­cie za­chod­nie­go świa­ta?!

No może nie tyle do szko­ły, ile do mnie. Przy­je­chał wte­dy z No­we­go Jor­ku do Kra­ko­wa mój da­le­ki ku­zyn, star­szy ode mnie o pięć lat Krzysz­tof O. Uro­dził się w Lon­dy­nie, stu­dio­wał po­lo­ni­sty­kę, ale ka­le­czył ję­zyk pol­ski, bo jego ro­dzi­na nie wró­ci­ła po woj­nie do ko­mu­ni­stycz­nej Pol­ski. Ro­bił dok­to­rat z Wit­ka­ce­go. Miesz­kał w No­wym Jor­ku i świet­nie mó­wił slan­giem ame­ry­kań­skim. Przy­wiózł ze sobą ma­ri­hu­anę. To był w koń­cu czas hip­pi­sów. Pa­li­li­śmy ją w aka­de­mi­ku i w ki­nach, nikt nas nie ka­rał, bo mi­li­cja nie zna­ła tego za­pa­chu. Wte­dy moż­na było w ki­nach pa­lić. On mi tłu­ma­czył fil­my i opo­wia­dał o Za­cho­dzie, o No­wym Jor­ku. Pa­mię­tam, jak opo­wia­dał o fil­mie Prze­ło­my Mis­so­uri z Jac­kiem Ni­chol­so­nem i Mar­lo­nem Bran­do. Od nie­go usły­sza­łem o me­to­dzie Lee Stras­ber­ga, o in­nym spo­so­bie gra­nia. I to mi bar­dzo dużo da­wa­ło, bo wte­dy zmie­ni­łem swój spo­sób my­śle­nia na te­mat gry ak­tor­skiej, chło­ną­łem tam­te opo­wie­ści. My­śmy w szko­le gra­li te­atral­nie. Ina­czej. Dla mnie to było od­kry­cie. Wte­dy się z tym ku­zy­nem za­przy­jaź­ni­łem. To zna­czy ja mia­łem za za­da­nie za­opie­ko­wać się nim w Pol­sce i za­opie­ko­wa­łem się, moż­na po­wie­dzieć… zbyt in­ten­syw­nie… żad­ne prze­ja­wy ży­cia hu­lasz­cze­go nie były nam obce.

Na­uczy­łeś go pić, pa­lić i uwo­dzić ko­bie­ty?

Nie­ste­ty tak.

A czy on był ci za to wdzięcz­ny, czy ra­czej miał pre­ten­sje?

Chy­ba pre­ten­sji nie miał, na­to­miast jak już po­znał swo­ją mał­żon­kę, to mi jej na­wet nie po­ka­zał. Uciekł z nią do No­we­go Jor­ku.

Bał się, że mu ją ze­psu­jesz albo uwie­dziesz.

Mógł się tego bać. No wiesz, my­śmy wte­dy sza­le­li. Na przy­kład pę­dzi­li­śmy w aka­de­mi­ku wino ze zbo­ża w szaf­ce za­my­ka­nej na kłód­kę, któ­rą so­bie do­ku­pi­li­śmy, żeby nie za­glą­da­ły tam sprzą­tacz­ki. Cho­dzi­li­śmy po­tem z tym wi­nem do zoo w Kra­ko­wie i stu­ka­li­śmy się z żu­bra­mi.

Zmar­no­wa­łeś ku­zy­na. Do­brze, że żu­brów nie roz­pi­li­ście.

Nie był­bym tego taki pew­ny. On mnie za to kar­mił mu­zy­ką. Był wiel­bi­cie­lem blu­esa i przy­wo­ził pły­ty, o któ­rych wte­dy w Pol­sce moż­na było tyl­ko śnić. Mem­phis, mu­zy­ka No­we­go Or­le­anu.

A kie­dy mu­zy­ka za­czę­ła cię in­te­re­so­wać? Bo ty je­steś bar­dzo mu­zy­kal­nym czło­wie­kiem.

Już w szko­le śred­niej mia­łem ad­ap­ter Bam­bi­no i pocz­tów­ko­we pły­ty. Słu­cha­łem Snu o War­sza­wie Nie­me­na, Bre­ako­utu i Na­le­py, po­do­bał mi się Gre­chu­ta. A w cza­sach pod­sta­wów­ki cho­dzi­łem na­wet do ja­kiejś szko­ły ta­necz­nej…

To ta­kie rze­czy ukry­wasz?!

Wła­śnie mi się przy­po­mnia­ło! Pa­mię­tam, że na ko­lo­niach mu­sia­łem tań­czyć kra­ko­wia­ka, i pa­mię­tam swo­je upo­ko­rze­nie, bo nie mia­łem por­tek, tyl­ko spodnie od pi­ża­my w pa­ski. Spodnie od pi­ża­my i gu­mia­ki… Po­tem jesz­cze przez ja­kiś czas cho­dzi­łem na jaz­dę fi­gu­ro­wą, mama mnie za­pi­sa­ła, że­bym nie chu­li­ga­nił, ale szyb­ko stra­ci­ła nade mną kon­tro­lę. I cho­dzi­łem na wa­ga­ry za­miast na lo­do­wi­sko. Siły woli na jaz­dę fi­gu­ro­wą star­czy­ło mi na ja­kieś dwa ty­go­dnie. To upo­ka­rza­ją­ce było… ta jaz­da fi­gu­ro­wa. Ucie­ka­łem i do­pie­ro po czte­rech mie­sią­cach wszyst­ko się wy­da­ło. Mó­wi­łem ci już, że ła­two mat­ka ze mną nie mia­ła?

1969
Jestem licealistą. Mniej więcej w tym momencie wpadłem na pomysł, że aktor to najprostszy zawód, jaki można uprawiać.

Mó­wi­łeś. Wróć­my do stu­denc­kich lat. Ja­kie fil­my, oprócz tych ame­ry­kań­skich, tłu­ma­czo­nych przez ku­zy­na, ro­bi­ły na to­bie naj­więk­sze wra­że­nie?

Po­ko­le­nie, Ka­nał, Ostat­ni dzień lata Kon­wic­kie­go i w ogóle szko­ła pol­ska, czy­li czar­no-bia­łe fil­my z lat pięć­dzie­siątych. Wte­dy na­sze kino było zna­ne na ca­łym świe­cie. A póź­niej choć­by We­se­le Waj­dy. Poza tym ge­nial­ne były fil­my ra­dziec­kie: Lecą żura­wie, Bia­ły ptak z czar­nym zna­mie­niem, Ka­li­na czer­wo­na, Sy­be­ria­da.

To praw­da. Ja ko­cha­łam poza tym fil­my El­da­ra Ria­za­nowa – Gorz­ki ro­mans, Iro­nia losu, Dwo­rzec dla dwoj­ga, Spa­lo­nych słoń­cem Mi­chał­ko­wa.

To wiel­kie kino. Oni są do bólu praw­dzi­wi. Mają to, co wszyst­kie wiel­kie na­ro­dy – nie wsty­dzą się. Ame­ry­ka­nie tak­że się nie wsty­dzą, ale są na­iw­ni i tan­det­ni. Nie mają za to kom­plek­su ma­łe­go kra­ju i to jest ich siła.

Mnie się wy­da­je, że my w dzie­dzi­nie sztu­ki tak­że nie mamy kom­plek­su ma­łe­go kra­ju. Ale chy­ba tyl­ko w tej dzie­dzi­nie. Wróć­my do cza­su stu­diów… Opo­wiedz, jaki był ten świat w za­mknię­tej szko­le. Chcia­ło wam się w ogó­le wy­cho­dzić na ze­wnątrz, czy – tak, jak opo­wia­da­ją ak­to­rzy ze szko­ły war­szaw­skiej – cały świat prze­sta­wał ist­nieć?

Z jed­nej stro­ny były ju­we­na­lia i cho­dzi­ło się do knajp, ale przede wszyst­kim sie­dzia­ło się w szko­le i na­praw­dę cięż­ko pra­co­wa­ło, z cze­go w tej chwi­li chy­ba nikt nie zda­je so­bie spra­wy. Przez czte­ry lata my­śmy w za­sa­dzie sie­dzie­li w szko­le od dzie­wią­tej rano do dwu­dzie­stej dru­giej!

1969
Obóz wędrowny PTTK.

A dzi­siaj, kie­dy sam pro­wa­dzisz szko­łę dla ak­to­rów, uwa­żasz, że oni mają ła­twiej?

Ina­czej.

Na czym po­le­ga ta róż­ni­ca? Oprócz tego, że tam się nie pła­ci­ło, a tu się pła­ci za na­ukę?

Przede wszyst­kim na po­czu­ciu bez­pie­czeń­stwa. Wte­dy wia­do­mo było, że każ­dy, kto skoń­czy tę szko­łę, ma za­pew­nio­ny etat. Czy to w Gru­dzią­dzu, czy w War­sza­wie, ale bę­dzie miał pra­cę. Co roku na przed­sta­wie­nia dy­plo­mo­we przy­jeż­dża­li dy­rek­to­rzy te­atrów z ca­łej Pol­ski i wy­bie­ra­li. Lep­szych do lep­szych te­atrów, gor­szych do gor­szych. Ale nikt nie zo­sta­wał „bez przy­dzia­łu”. I to było bez­piecz­ne.

A cie­bie po szko­le, jako nad­zwy­czaj­nie uta­len­to­wa­ne­go, chy­ba wszyst­kie te­atry chcia­ły przy­jąć?

Nie, ze mną były cią­gle kło­po­ty. Po pierw­sze, gro­zi­ło mi re­le­go­wa­nie ze szko­ły już po pierw­szym roku. Nie wiem wła­ści­wie dla­cze­go…

Nie za złe za­cho­wa­nie?

Za złe za­cho­wa­nie to by­łem wy­rzu­ca­ny z aka­de­mi­ków na ostat­nich la­tach. A wte­dy zo­sta­łem re­le­go­wa­ny za to, że strasz­nie się wsty­dzi­łem grać i we­dług nich nie nada­wa­łem się do tego za­wo­du. Na za­ję­ciach w szko­le, z ko­le­ga­mi i ko­le­żan­ka­mi, to się nie wsty­dzi­łem. Ale po pierw­szym roku za­pro­po­no­wa­no mi rolę Che­ru­bi­na w We­se­lu Fi­ga­ra w Te­atrze Sło­wac­kie­go i mia­łem tam śpie­wać i grać… Pa­trzę, oni coś tam opo­wia­da­ją na tej sce­nie, gra­ją, uda­ją, a ja do­zna­łem ta­kie­go doj­mu­ją­ce­go uczu­cia za­że­no­wa­nia, wsty­du i bra­ku umie­jęt­no­ści. Kom­plet­ne­go bra­ku wia­ry w sie­bie. Pa­mię­tam, że z tego wsty­du za­wę­dro­wa­łem pod łóż­ko gra­ją­cej hra­bi­nę Ma­rii No­wo­tar­skiej i nie chcia­łem spod nie­go wyjść. I mnie wy­rzu­ci­li. A Che­ru­bi­na za­grał Ma­rian Dzię­dziel. Wte­dy był pięk­ny.

Chcie­li cię wy­rzu­cić za to, że wsty­dzi­łeś się grać?

Za brak ta­len­tu. Tak to się na­zy­wa­ło. Po­wie­dzia­no mi, że ra­czej nie na­da­ję się do tego za­wo­du… i to mnie chy­ba zmo­bi­li­zo­wa­ło, wró­ci­łem do szko­ły i by­łem co­raz lep­szy. Bo sam so­bie chcia­łem udo­wod­nić, że jed­nak się na­da­ję. Chy­ba każ­dy ak­tor ma ze sobą tego typu pro­ble­my na pew­nym eta­pie na­uki.

1969
Licealista. Zresztą widać to od razu.
1967
Początki liceum. Jestem trochę chuliganem. Nawet jeśli tu akurat nie wyglądam.
1969
Za chwilę opuszczę rodzinny Toruń, żeby pojechać na studia do Krakowa.
1968
A przynajmniej tak mi się wydaje. Zdjęcie, zdaje się, zrobione w Bydgoszczy. Ale głowy nie dam sobie uciąć.

Rozdział II

Halabardnik nie ma lekko

I jak zagrałeś Hamleta, to po raz pierwszy dziewczyny oszalały gremialnie?

Może i coś takiego się zdarzało. Ale krytycy byli oburzeni, bo ja już wtedy wrzucałem swoją metodę grania. Krytycy oburzeni, ale młodzież zachwycona.

No do­brze. Koń­czysz szko­łę te­atral­ną i kto pro­po­nu­je ci etat?

Moim przed­sta­wie­niem dy­plo­mo­wym była głów­na rola – Sa­je­ta­na – w Szew­cach Wit­ka­ce­go w re­ży­se­rii Mać­ka Pru­sa. Spodo­ba­łem się, od­kry­to we mnie ta­lent ko­me­dio­wy. Ma­ciek po­le­cił mnie Kon­ra­do­wi Swi­nar­skie­mu do Te­atru Sta­re­go. Nie dane nam było jed­nak ra­zem pra­co­wać, bo Swi­nar­ski zgi­nął w wy­pad­ku lot­ni­czym. To wy­da­rze­nie zmie­ni­ło wie­le w moim ży­ciu za­wo­do­wym – mia­łem za­grać Ra­skol­ni­ko­wa w Zbrod­ni i ka­rze. Ale te­atr po odej­ściu Swi­nar­skie­go po­sta­wił nie na mło­dych zdol­nych, tyl­ko na star­szych i spraw­dzo­nych. Rolę Ra­skol­ni­ko­wa do­stał Tre­la, a ja do­sta­łem… ha­la­bar­dę.

Ale zo­sta­łeś ak­to­rem naj­lep­sze­go te­atru w Pol­sce!

W Eu­ro­pie chy­ba. Wte­dy Te­atr Sta­ry był le­gen­dą. Tam pra­co­wał Waj­da, Swi­nar­ski, Ja­roc­ki, naj­więk­sze na­zwi­ska! Miesz­ka­łem u góry, tam gdzie Ju­rek Biń­czyc­ki i wcze­śniej Kon­rad Swi­nar­ski, w po­ko­ju po Jur­ku Ra­dzi­wi­ło­wi­czu. Sien­nik na pod­ło­dze, bo wte­dy nie było jesz­cze ma­te­ra­ca… i to wszyst­ko. Pa­mię­tam, że jak jeź­dzi­łem po­cią­giem do To­ru­nia, to mi­strzo­stwem świa­ta było „mi­mo­wol­ne” po­chwa­le­nie się, że mam bia­łą le­gi­ty­ma­cję Te­atru Sta­re­go. Na ko­bie­tach ro­bi­ło to ogrom­ne wra­że­nie.

1971
Zostaję studentem Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Ludwika Solskiego w Krakowie.

Do­brze pa­mię­tam, jak wiel­kim prze­ży­ciem była dla mnie wy­pra­wa do Te­atru Sta­re­go na Dzia­dy Swi­nar­skie­go. Może, my­śląc o mło­dych lu­dziach, trze­ba do­dać, że też Ada­ma Mic­kie­wi­cza.

Na Dzia­dy ni­g­dy nie moż­na było do­stać bi­le­tów. Pa­mię­tam za­pi­sy na bi­le­ty i to, że cze­ka­ło się na nie po­nad pół roku! A ja wte­dy wła­śnie miesz­ka­łem tuż nad…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej

Rozdział III

W jednym oku kwiaty, w drugim kobiety

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej

Rozdział IV

Powrót do szkoły

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej

rozdział V

Męskie zabawy

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej

Rozdział VI

W drodze na bezludną wyspę

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej

Życie

zawodowe

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej