Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jeśli macie w planach przeczytać jedną książkę o Ukrainie to jest właśnie TA książka. Rozmowy Izabelli Chruślińskiej z ukraińskim historykiem Jarosławem Hrycakiem doskonale pozwalają zrozumieć sytuację naszych wschodnich sąsiadów, prowadzone ze swadą znakomicie wprowadzają w złożoną materię ukraińskiej historii i teraźniejszosci, nie stroniąc od kontrowersyjnych tematów. To drugie, poszerzone wydanie książki Ukraina. Przewodnik KP, zaktualizowane i opatrzone nowym posłowiem Jarosława Hrycaka. Wstęp do nowego wydania napisał Sławomir Sierakowski.
Jedna czy wiele Ukrain? Demokracja czy oligarchia? Ukraińskie rodowody i ukraińskie tożsamości. Ukraina wobec Rosji i wobec Polski, wobec świata i Europy. Ukraińska Powstańcza Armia i Armia Czerwona. Donieck i Lwów. Lwów etniczny i symboliczny, polski Wołyń i zagłada Żydów. Te kluczowe dylematy i dramaty nowoczesnej Ukrainy stanowią oś pasjonujących i odważnych rozmów, jakie Iza Chruślińska przeprowadziła z Jarosławem Hrycakiem. Ale żaden z tych dylematów i dramatów nie przedstawia się tutaj tak, jak utrwaliły to stereotypy – każdy został na nowo przemyślany i sproblematyzowany. Jarosław Hrycak jest bowiem nie tylko wybitnym historykiem, jest także wizjonerem politycznym. Wizja Ukrainy niepodległej i demokratycznej, wielokulturowej i pojednanej ze sobą, zaprzyjaźnionej z sąsiadami i osadzonej w Europie, ma w Hrycaku swojego mocnego, zdecydowanego wyraziciela. Jako historyk wie on jednak, że musi być nastawiony na długie jej nie tyle trwanie, co spełnianie.
Andrzej Mencwel
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 521
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dedykuję moim ukraińskim przyjaciołom z Polski i z Ukrainy Anno Domini 2022: dedykuję wszystkim obrońcom Ukrainy w wojnie z Rosją
Iza Chruślińska
Słów kilka do drugiego wydania
24 lutego 2022 roku Rosja zaatakowała militarnie całe terytorium Ukrainy, po ośmiu latach od okupacji Krymu i prowadzonej od 2014 roku tak zwanej wojnie hybrydowej na Donbasie. Kiedy piszę te słowa, ta napaść trwa ona ponad sto osiemdziesiąt dni, a w tej wojnie „decydują się losy Ukrainy, decydują się losy Europy. Ta wojna jest wojną geopolityczną, a Ukraina znalazła się ponownie w centrum potencjalnie globalnego konfliktu” – jak mówi Jarosław Hrycak.
Wydarzenia ostatnich sześciu miesięcy doprowadziły do obalenia kilka mitów szeroko pokutujących w świecie. Mit pierwszy: armia rosyjska jest drugą najsilniejszą armią świata. W praktyce okazało się, że jest skorumpowana do granic możliwości, a rosyjscy żołnierze „wsławili się” zbrodniami popełnianymi na ludności cywilnej, gwałtami dokonywanymi również na dzieciach – nawet niemowlętach – okrucieństwem, rabunkami mienia ukraińskich mieszkańców, grabieżami ukraińskich muzeów, bombardowaniem szpitali, przedszkoli, dzielnic mieszkaniowych. Mit drugi: Rosja jest krajem „trochę” różniącym się od zachodnich państw, ale jednak wiarygodnym i może być partnerem w polityce międzynarodowej. Tymczasem Rosja dowiodła po raz kolejny, że jest cynicznym agresorem, który napada na sąsiedni kraj bez przyczyny i ogłasza, że naród ukraińskie nie istnieje i nie ma takiego kraju jak Ukraina, w rzeczywistości bowiem całe jej terytorium jest częścią przestrzeni historycznie rosyjskiej. I agresor ten nie ukrywa, że chce odtworzyć „imperium” ZSRR. Mit trzeci: ukraińska armia jest w stanie bronić się zaledwie przez kilka dni w razie rosyjskiego ataku na nią. Tymczasem Ukraińskie Siły Zbrojne okazały się przykładem armii nowoczesnej za sprawą stosowanej taktyki oraz dzięki umiejętnościom żołnierzy i dowódców. Świat z niedowierzaniem śledzi to, z jak ogromną determinacją, odwagą, jak profesjonalnie walczą Ukraińcy, zmuszając armię rosyjską do odwrotu w wielu regionach. Mit czwarty (nie ostatni, ale inne pojawiają się w rozmowach): rosyjskojęzyczni obywatele Ukrainy zamieszkujący przede wszystkim jej wschodnie i południowe terytoria będą witać rosyjską armię kwiatami, jak głosił Putin. Oni natomiast od pierwszego dnia wojny walczą z Rosjanami, nawet – kiedy nie ma czym – własnoręcznie przygotowanymi koktajlami Bandery (jak je nazywają; nie Mołotowa) albo próbują zatrzymać armię gołymi rękoma, jak na Chersońszczyźnie. Ukraińcy bez względu na to, który język jest ich macierzystym, nie chcą być obywatelami Rosji ani budować nowego „ruskiego miru”.
A to tylko kilka z powielanych mitów.
W kontekście obecnie toczącej się wojny Wydawnictwo Krytyki Politycznej, podobnie jak autorka rozmów z profesorem Jarosławem Hrycakiem, których pierwsze wydanie ukazało się jesienią 2009 roku, uznało, że ma sens przygotowanie ich drugiego wydania, rozszerzonego i uzupełnionego. Spojrzenie Jarosława Hrycaka z perspektywy historycznej i współczesnej na Ukrainę, Rosję, Polskę i Europę może naprowadzić nas dzisiaj na pewne tropy ułatwiające zrozumienie Ukrainy, stosunek Rosji do niej, szczególnie w ostatnich parunastu latach: 2010–2022. Wiele tych tropów jest głęboko zakorzenionych w historii narodu ukraińskiego, jego losach w XX wieku, w procesach, które zachodziły po 1991 roku. Profesor Jarosław Hrycak był i pozostaje nadal jednym z najlepszych rozmówców do refleksji o historii Ukrainy, o wielu jej wymiarach. Hrycak, ukraiński i światowy historyk, ma ogromną wiedzę i niestereotypowo patrzy na historię Ukrainy. Jesienią 2021 roku wydał nową książkę poświęconą historii Ukrainy, Podołaty mynułe. Hlobalna istorija Ukrajiny. A od 24 lutego niezwykle aktywnie informuje o stanie rzeczy w Ukrainie, pisząc teksty i udzielając wywiadów międzynarodowym mediom. W ten sposób tłumaczy nam Ukrainę!
Uważa, że dzisiaj trudno mówić o tym, jaka będzie Ukraina po zwycięstwie. A ta nadal się toczy – zdaniem Hrycaka nie ma się co spodziewać jej rychłego zakończenia. Twierdzi jednak, że „zależy od tego, jaka Ukraina wyłoni się w związku z wojną, jakie procesy tam się dokonają, oraz czy świat wesprze jego kraj w wojnie z Rosją aż do zwycięstwa. Wojna umożliwia rzeczy wcześniej nieprawdopodobne i przyspiesza procesy, które w czasie pokoju zajęłyby dziesiątki lat”.
Do drugiego wydania weszły: komentarze, które Jarosław Hrycak dodał w ukraińskim wydaniu książki (Kijów 2018), każdy rozdział uzupełniwszy o rozmowy poświęcone wydarzeniom z lat 2010–2018 oraz swoje spostrzeżenia na ich temat z perspektywy 2017 i 2018 roku; uzupełnienia niektórych rozdziałów wydania ukraińskiego, skrócona wersja rozmowy przeprowadzonej specjalnie do wydania ukraińskiego, zatytułowanej Ukraina globalna, wybór wypowiedzi i analiz Jarosława Hrycaka z okresu od lutego do maja 2022 roku, rozszerzone przypisy.
Autorka dziękuje Leonidowi Finbergowi oraz wydawnictwu kijowskiemu Duch i Litera za wyrażenie zgody na wykorzystanie tekstów, które ukazały się w pierwszym wydaniu ukraińskim tych rozmów pod tytułem Rozmowy pro Ukrajinu (2018).
Sławomir Sierakowski
Zrozumieć Ukrainę, zrozumieć siebie
Gdy trzynaście lat temu przeczytałem zapis rozmowy Izy Chruślińskiej z owianym już wówczas legendą Jarosławem Hrycakiem, od razu pomyślałem, że to jest strzał w dziesiątkę. Pomarańczowa Rewolucja otworzyła oczy Polakom na Ukrainę, ale wciąż brakowało dobrego wprowadzenia do historii i kultury kluczowego dla naszej niepodległości sąsiada. Nasze dyskusje o wspólnej przeszłości dalej były zdominowane przez rozważania o rzezi wołyńskiej. Po Wołyniu już od razu pojawiał się pierwszy Majdan. Pomiędzy nimi gdzieś jeszcze Giedroyc. Dalej w przeszłość lepiej było nie sięgać, bo przecież stosunki polsko-ukraińskie są na to zbyt delikatne. Wystarczy, że mamy Wołyń.
Wtedy Krytyka Polityczna wydawała serię przewodników po najważniejszych zjawiskach politycznych, gospodarczych, artystycznych i innych. Iza się zgodziła, żeby w tej serii wydać ten wywiad-rzekę i tak powstał tom Ukraina. Przewodnik Krytyki Politycznej, który szybko zyskał popularność zarówno wśród zwykłych Polaków, jak i wśród fachowców zajmujących się stosunkami polsko-ukraińskimi. Hrycak należy bowiem do tych intelektualistów, których każde zdanie jest cenne – albo uzupełnia naszą wiedzę, albo celnie jakiś ważny proces puentuje, albo prowokuje do myślenia. Synteza inkrustowana jest tu przedstawieniem najważniejszych postaci, tez najważniejszych książek, licznych ciekawostek, zaskakujących porównań. Czyta się tę książkę jak dobrą powieść-sagę.
Ukraińska historia jest nam mniej więcej tak znana jak polska Niemcom, czyli bardzo słabo. Nie jesteśmy w tym odosobnieni. Choć właśnie trwa wojna, która bez wątpienia przesądzi losy XXI wieku, poświęcone historii Ukrainy wykłady Timothy’ego Snydera dla studentów Yale University, które uniwersytet zgodził się transmitować na swoim kanale YouTube, okazały się być jedynymi (sic!) w całych Stanach Zjednoczonych. Nie jedynymi transmitowanymi, ale jedynymi w ogóle na amerykańskich uniwersytetach, a mówimy o uczelniach najlepszych na świecie i bardzo licznych. To pokazuje przepaść, jaka dzieli Ukrainę od świadomości zachodniej.
Zdumiewająco trwała wśród Europejczyków jest pewna osobliwa preferencja. Niezależnie od tego, gdzie mieszkamy, uczymy się raczej języków zachodnich niż wschodnich. Czytamy i podróżujemy raczej po krajach zachodnich niż wschodnich. To w gruncie rzeczy sytuacja kolonialna, a więc niezdrowa, niesprawiedliwa i do przezwyciężenia, jeśli chcemy pokoju i równości na kontynencie. Jednym z najbardziej skutecznych sposobów na wyrównanie tych różnic jest praca takich osób jak Hrycak. Przez pracę rozumiem w tym wypadku zarówno książk, jak i osobowość autora.
Hrycak jest dla Ukrainy bowiem kimś znacznie więcej niż historykiem. Pełni rolę sumienia narodu, bo potrafi mówić mu nawet najtrudniejsze prawdy. Potrafi to robić także wobec nas. A że ma wiedzę, zdolność syntezy, ale i pamięć do szczegółu, a do tego także czyni to w sposób wyważony, delikatny i mądry, rozbraja w ten sposób nawet najbardziej skomplikowane kontrowersje. Jest najlepszym ambasadorem, jakiego może mieć państwo.
Książka została zaktualizowana w stosunku do pierwszego wydania. Każdy rozdział zawiera napisane przez autora post scriptum, a książkę wieńczy posłowie odnoszące się do trwającej wciąż wojny. Hrycak nie idzie na łatwiznę stwierdzeń, że to wojna Putina albo zwykłych Rosjan. Wybiera drogę trudniejszą, ale znacznie lepiej wyjaśniającą genezę toczącej się wojny i celnie wskazuje na to, co musi się stać, żeby Rosja się zmieniła. Głównym problemem jest kultura polityczna ukształtowana przez bizantyjskie prawosławie, panowanie tatarskie i samodzierżawie. To one są faktycznym źródłem rosyjskiej przemocy i poddańczej kultury, która różni Rosję od obywatelskiej kultury Ukrainy. Dlatego wojna, choć zainicjowana przez Putina, ma realne poparcie, a przynajmniej przyzwolenie większości rosyjskiego społeczeństwa.
Jedną z najciekawszych składowych analizy historycznej różnic między Ukrainą i Rosją są liczne badania socjologiczne, na które powołuje się Hrycak. Wyraźne inklinacje w stronę badań społecznych sprawiły, że w niektórych sam brał udział. Dzięki temu może odnosić się w naukowy sposób nie tylko do przeszłości, ale i teraźniejszości, co właśnie w przypadku Ukrainy jest nam tak bardzo dziś potrzebne. Podobnie jak Timothy Snyder, Hrycak nie tylko opisuje przeszłość, ale także stara się wpływać na bieg wydarzeń. Odegrał bardzo ważną rolę w łączeniu narodów polskiego i ukraińskiego, między innymi propagując wśród Ukraińców pamięć o Jacku Kuroniu, szczególnie bliskiej postaci dla naszego środowiska.
Dziś Hrycak jest obywatelem państwa brutalnie zaatakowanego, które walczy o przetrwanie. Dlatego zakończenie, w którym odpowiada Izie Chruślińskiej na najtrudniejsze pytania dotyczące ukraińskiej tożsamości, jest też świadectwem moralnym i przez to zaskakującym, ale i unikatowym dopełnieniem wywiadu-rzeki. Podejrzewam zresztą, że nie wcale nie ostatecznym…
Adam Michnik
„Szcze ne wmerła Ukraina…”
Słowa hymnów ukraińskiego i polskiego są podobne. Oba mówią o uporze narodu, który decyduje się walczyć o przetrwanie wbrew wszystkim okolicznościom; wbrew zaborcom, okupantom i wrogom.
Ten upór pomimo niedoli sprawia, że nasze narody są do siebie podobne mentalnie.
Jerzy Giedroyć opowiadał mi wiele lat temu, że szukając środków na wydanie w języku ukraińskim antologii Rozstrzelane odrodzenie, spotkał się z przedstawicielem ważnej amerykańskiej fundacji. Amerykański rozmówca odmówił wsparcia finansowego i zapytał półżartem: „Ile pan chce pieniędzy, by tej książki nie wydawać?”.
Amerykanin gotów był wspierać publikacje polskich autorów w emigracyjnym wydawnictwie, tak jak i węgierskich bądź czeskich, ale Ukraina była obszarem sowieckim. Amerykańskie fundacje miały nie ingerować w Ukrainie w czasach pokojowej koegzystencji.
Przypomniałem sobie tę rozmowę, czytając fascynujący wywiad rzekę Izy Chruślińskiej z Jarosławem Hrycakiem. Iza Chruślińska jest autorką wielce zasłużoną dla dialogu polsko-ukraińskiego, zaś Jarosław Hrycak, znakomity historyk ukraiński, nie jest osobą nieznaną dla polskiego czytelnika. Część jego książek ukazała się w Polsce (wśród nich: Historia Ukrainy 1772–1999 oraz Prorok we własnym kraju. Iwan Franko i jego Ukraina (1856–1886), w 2009 roku nakładem Kolegium Europy Wschodniej ukazał się w Polsce tom esejów Nowa Ukraina. Nowe interpretacje. Publikowane były także inne jego teksty i wywiady z nim. Tym razem poznajemy Hrycaka jako autora pasjonujących szkiców o węzłowych problemach historii i polityki ukraińskiej, opowiadającego Izie Chruślińskiej o sobie i swoim widzeniu świata.
Wołodymyr Wynnyczenko, ukraiński pisarz i polityk, miał twierdzić, że „do czytania historii Ukrainy niezbędny jest brom”, gdyż „jej historia to nieprzerwany ciąg nieustannych powstań, wojen, pożogi, głodu, najazdów, przewrotów wojskowych, intryg, kłótni, spisków”.
Przyznam, że podobnie myślałem o historii Ukrainy, gdy czterdzieści kilka lat temu napisałem, że Ukraińcy to najbardziej nieszczęśliwy naród Europy. Jarosław Hrycak nie podziela tego poglądu. Pisząc swoją historię Ukrainy, zaczął od deklaracji, że będzie to „historia bez bromu”.
„Podstawowa teza książki – mówił Jarosław Hrycak Izie Chruślińskiej – opierała się na założeniu normalności historii Ukrainy. Uważam, że ukraińska historia nie jest ani lepsza, ani gorsza niż dzieje innych narodów. Oczywiście ma swoją specyfikę, ale nie jest wyjątkowa. Można ją spokojnie czytać, poznawać i jej nauczyć. Mnie się wydaje, że ta potrzeba bromu wynika z poczucia niedowartościowania Ukraińców, przekonania, że jesteśmy gorsi od innych, gdyż nie mieliśmy własnego państwa i byliśmy ofiarami cudzych rządów. Nie uważam, że mamy się czuć z tego powodu gorsi albo mielibyśmy się powoływać na naszą historię, aby takie poczucie usprawiedliwiać. Wystarczy spojrzeć na historiografię polską, białoruską, litewską, ormiańską lub żydowską, aby zauważyć podobne tendencje. Nawet Austriacy stworzyli bardzo wygodny mit «Austrii, pierwszej ofiary niemieckiego nazizmu».
Każdy z tych narodów przekonany jest o tym, że jego historia jest tragiczniejsza niż innych. Nie widzę sensu w pisaniu historii Ukrainy, zwłaszcza po 1991 roku, która szłaby w kierunku akcentowania tragizmu i złożoności ukraińskiej historii”.
Czytam te słowa ukraińskiego historyka z podziwem. Hrycak w swej praktyce pisarskiej wierny jest swoim deklaracjom. Zastanawiając się nad świadomością historyczną współczesnej Ukrainy, zauważył: „Młodsze pokolenie Ukraińców raczej nie jest zainteresowane radykalną rewizją historii swego narodu1. Ukraińcy chyba nie będą w stanie w prosty sposób uporać się z własną historią. Sądzę także, że w przypadku Ukrainy sama rewizja historii nie rozwiązałaby problemu, dekonstrukcja bez zaproponowania nowej konstrukcji graniczyłaby z brakiem odpowiedzialności. Ludzie potrzebują identyfikować siebie z historią własnego narodu, ponadto w sytuacji braku zbiorowej pamięci tracą podstawy swojej tożsamości. Dlatego z historią należy obchodzić się bardzo ostrożnie i odpowiedzialnie”.
Hrycak tak właśnie obchodzi się z historią. Pisze bez osłonek o czarnych plamach historii własnego narodu, o strasznym dramacie zabijania Polaków na Wołyniu, o udziale w Zagładzie Żydów. Objaśnia okoliczności, wskazuje na kontekst dziejowy, ale nie relatywizuje win i zbrodnię nazywa zbrodnią. Taka postawa godna jest najwyższego szacunku.
Ale taka postawa wzbudza też zaciekawienie, kim jest ten człowiek, który w sposób nowy, odważny i odkrywczy zajmuje się dziejami i kondycją własnego narodu? I oto poznajemy tego człowieka, a wraz z nim poznajemy nowy sposób widzenia Ukrainy. Poznajemy umysł Hrycaka, umysł wolny od zaślepienia doktryną bolszewicką lub etnicznym nacjonalizmem; umysł trzeźwy i dociekliwy. Poznajemy zarazem złożone losy ukraińskiego narodu, jego fascynującą walkę o przetrwanie i odrodzenie.
Hrycak jest znakomicie obeznany z najlepszą historiografią ukraińską i światową; prowadzi dialog ze światem współczesnej nauki z niezwykłą elegancją. Imponuje erudycją. W rozmowie z Chruślińską nie jeden raz pada nazwisko Jerzego Giedroycia. I chyba to nie jest przypadkowe. Wydaje się bowiem, że Hrycak należy przez swą wrażliwość i mentalność do tej samej szkoły myślowej co redaktor paryskiej „Kultury”. Tak jak Giedroyć wierzył, że Polska przełamie tradycyjne schematy myślenia i okaże się gotowa do pojednania z Niemcami i Litwinami, z Ukraińcami i Rosjanami, tak Hrycak kreśli wizerunek Ukrainy wolnej i niepodległej, demokratycznej i europejskiej, tolerancyjnej i wolnej od strachu przed prawdą o własnej historii. W ten sposób poznajemy historię Ukrainy niejako od wewnątrz ukraińskich sporów o Ukrainę. Poznajemy innego Bohdana Chmielnickiego i innego Mazepę. Lepiej rozumiemy fenomen Petlury i Machny, Doncowa i Bandery, Ukraińskiej Powstańczej Armii i ruchu dysydenckiego. Poznajemy wreszcie Ukrainę w tragicznych kleszczach między Hitlerem a Stalinem.
Hrycak mówi o wszystkim, co najważniejsze, o złożonych i wieloaspektowych relacjach polsko-ukraińskich, rosyjsko-ukraińskich, ukraińsko-żydowskich. Podzielamy radość Hrycaka, gdy stwierdza, że „biorąc pod uwagę wydarzenia, które miały miejsce w relacjach polsko-ukraińskich w latach 1939–1947, ogrom przelanej krwi, tragedii i ofiar, to, co stało się po 1989 roku w naszych relacjach, można by nazwać prawdziwą pokojową rewolucją”2.
Żałuję, że tych słów nie mogą przeczytać ci Polacy, którzy tak wiele uczynili dla dialogu polsko-ukraińskiego: Jerzy Giedroyć i Jacek Kuroń, Jan Józef Lipski i Paweł Jasienica. Myślę, że ze względu na tych ludzi Jarosław Hrycak jest dyskretnym polonofilem, co polskiemu czytelnikowi sprawia radość, a co jednak nie rzutuje na jasność i precyzję historycznych wywodów Hrycaka. Także o Rosji mówi nasz autor kompetentnie i subtelnie.
„Stosunek do Rosji był przyczyną powstania dosyć silnego zróżnicowania w łonie ukraińskiego ruchu. I tak w Kijowie aż do 1914 roku ukraiński ruch narodowy pozostaje pozytywnie nastawiony, nie tyle do imperium rosyjskiego, ile do Rosji. Panowało bowiem przekonanie, że w przyszłości można będzie zmienić Rosję w demokratyczny kraj, w którym Ukraińcy i Rosjanie będą żyć razem. W Galicji na odwrót – panowało silne przekonanie, że Ukraińcy nigdy nie będą w stanie żyć razem z Rosjanami, gdyż chodzi nie tylko o różnicę między dwoma odrębnymi narodami, ale o różnicę między odmiennymi cywilizacjami. Nawet Taras Szweczenko, mimo tworzenia wierszy o antyrosyjskiej wymowie, uważał, że Ukraina i Rosja są sobie bliskie, podobnie jak inni działacze z centralnej Ukrainy. Takie przekonanie żywili Mychajło Drahomanow, Wołodymyr Antonowycz, Mychajło Hruszewskyj. Dla nich nie ulegało wątpliwości, że Ukraina w przyszłości miała być związana z Rosją. Dla galicyjskich Ukraińców natomiast ten typ myślenia był nie do przyjęcia. Różnice w podejściu do Rosji doprowadziły później, podczas rewolucji ukraińskiej w latach 1917–1918, do poważnych sporów w łonie ukraińskiego ruchu narodowego. Wówczas wielu działaczy z Galicji znalazło się w Kijowie, aby tam kontynuować walkę, ale ich antyrosyjskie nastawienie często było niezrozumiałe dla Ukraińców z Kijowa”.
Inaczej mówiąc – niełatwo zrozumieć Polakom złożone dzieje narodu ukraińskiego, gdyż ten naród miał w swojej historii problem ze zrozumieniem siebie.
Jarosław Hrycak jest Ukraińcem ze Lwowa; Galicjaninem. Galicjanin to taki szczególny rodzaj Ukraińca, który uważa się za Europejczyka, w odróżnieniu od tych z Doniecka. Ale prawdziwe marzenie Hrycaka-Galicjanina to Ukraina w Europie z Lwowem, Kijowem i Donieckiem.
Chcecie zrozumieć taką Ukrainę? Czytajcie znakomitą rozmowę Izy Chruślińskiej z Jarosławem Hrycakiem.
I
Rozmawiamy o Ukrainie, historia będzie nam w tej rozmowie nieustannie towarzyszyć. Trudno wyobrazić sobie tę rozmowę bez zrozumienia, co ciebie, jako człowieka i historyka, ukształtowało. Czy historyk musi mieć silnie rozwinięty „węch” czasów, w których żyje?
Pytanie z pozoru wydaje się łatwe, ale odpowiedź na nie nie jest prosta. Wielu historyków zastanawia się nad tym, jaka powinna być rola subiektywnego czynnika w pisaniu historii. Z jednej strony są tacy, którzy uważają, że historycy nie mają życia osobistego, gdyż głównymi faktami ich życia stają się wydane przez nich publikacje. Trochę jak w słowach znanej piosenki Johna Lennona: „Życie jest tym, co dzieje się z tobą, kiedy ty zajmujesz się innymi sprawami” („Life is what happens to you while you’re busy making other plans”). Znowu inni mówią, że historia jest nauką skrajnie subiektywną, dlatego biografia historyka narzuca mu to, co pisze, a szczególnie sposób, w jaki pisze o historii. Ciekawie tę myśl sformułował Norman Davies, stwierdzając, że „dobrzy historycy powinni przyznawać się do swoich ograniczeń. Najgorsi historycy to ci, którzy wyobrażają sobie, że są wolni od jakichkolwiek uprzedzeń”1.
Mógłbym uciec od twojego pytania, odpowiadając, że z natury jestem dość eklektyczny, a poza tym staram się zajmować pozycję pośrodku. Ale nie byłoby to z mojej strony uczciwe, gdyż problem pozostawałby nadal nierozwiązany. Prawdą jest, że każdy historyk, nawet jeśli tematem jego prac są antyczni bohaterowie, pisze – na swój sposób – o sobie i czasach, w jakich przyszło mu żyć. Moje doświadczenie podpowiada mi, że największym wyzwaniem dla historyka jest umiejętność wyjścia – na tyle, na ile to możliwe – poza granice swoich czasów i własnych poglądów, podjęcie próby zrozumienia innego okresu historycznego w kategoriach właściwych tamtemu czasowi, a nie czasom nam współczesnym. Innymi słowy, cenię bardzo, kiedy na przykład marksistowski historyk jest w stanie krytycznie ocenić zbrodnie dokonane przez komunizm, historyk o poglądach syjonistycznych umie krytycznie spojrzeć na doświadczenie historyczne Izraela, a historyk wierzący ma odwagę podważyć historyczną wiarygodność poszczególnych opowieści biblijnych.
Mnie samemu udało się uporać ze spuścizną marksizmu, co nie było zbyt trudne, oraz z dziedzictwem ukraińskiego nacjonalizmu, co było relatywnie trudne. Ale pragnę zaznaczyć, że używając określenia nacjonalizm, nie mam na myśli skrajnego ksenofobicznego ruchu, a używam tego pojęcia w znaczeniu pewnego systemu poglądów, według których w centrum współczesnego świata znajduje się naród. Istnieje jednak jeszcze większe wyzwanie, na jakie udaje się odpowiedzieć jedynie historykom, którzy są prawdziwymi geniuszami. Ma to miejsce wówczas, kiedy potrafią oni wyjść nie tylko poza granice kontekstu czasów, w których żyją, ale kiedy ich pisma zaczynają tworzyć nowe społeczno-kulturalne konteksty. Kiedy wywołują istotne dyskusje, w odpowiedzialny sposób bulwersują opinię publiczną, artykułują stanowisko pokolenia, do którego należy historyk i tak dalej.
Dlaczego zostałeś historykiem? Co cię ukształtowało? Okres twoich studiów we Lwowie przypada na przełom lat 70. i 80. Jaka atmosfera panowała wtedy w środowisku akademickim w zachodniej Ukrainie?
Prawie każdy z nas jest, umownie przyjmując, człowiekiem jednej przeczytanej w dzieciństwie książki – takiej, która nas ukształtowała, a bywa, że wpłynęła na wybór dalszej drogi życiowej. Tak było ze mną. Kiedy miałem dwanaście lat, do moich rąk trafiła bardzo popularna w moim pokoleniu książka Tropami siedmiu cudów świata czeskiego historyka, Vojtecha Zamarowskiego, poświęcona historii świata starożytnego. Tak mnie zafascynowała, że po jej lekturze chciałem zostać egiptologiem. Wiem, że na przykład Jurij Andruchowycz2 jako chłopiec też czytał Zamarowskiego i tak samo zareagował, choć jednak egiptologiem nie został. Zainteresowałem się historią Egiptu, uważałem Egipt za fascynującą cywilizację, którą zapragnąłem poznać. Aby zostać specjalistą od Egiptu, trzeba było skończyć wcześniej historię lub archeologię. Wybrałem historię. Pod koniec lat 70. – dokładnie w 1977 roku, kiedy miałem zdawać na Wydział Historii na Uniwersytecie Lwowskim – bardzo trudno było się tam dostać, zwłaszcza miejscowej młodzieży ze Lwowa i Galicji. W 1972 roku wyrzucono z Uniwersytetu kilku dobrych studentów lwowskich za tak zwany nacjonalizm3, a w rzeczywistości za to, że czytali zabronione przez system sowiecki książki, jak choćby publikacje Mychajły Hruszewskiego4 oraz za wydanie w „samwydawie”5 almanachu „Skrynia”. Władze sowieckie podjęły wówczas decyzję o radykalnym ograniczeniu liczby przyjmowanych miejscowych studentów. Ja pochodziłem z Galicji, byłem przez władze uznawany za „miejscowego”, nie miałem więc za dużych szans dostać się na historię, chociaż miałem bardzo dobre wyniki, sam nauczyłem się języka angielskiego i łaciny. Na szczęście – a mówię to z ironią – w Związku Radzieckim kwitł system łapówek i za łapówkę można było załatwić prawie wszystko. Mój ojciec pochodził ze wsi Dołhe, pod Stryjem, a pracował jako krojczy w Stryju. Wszyscy się tam znali, więc ojciec skorzystał ze swoich skromnych kontaktów i poprosił o pomoc kogoś, kto miał znajomego na Wydziale Historii we Lwowie. Ta interwencja pomogła. Usłyszał wtedy następujące słowa: „Na Wydział Historii trafia się jak do teatru, w którym wszystkie bilety są już wykupione. Musisz kupić także taki bilet dla syna”. Ojciec „kupił” dla mnie bilet, czyli dał łapówkę. Kiedy już skończyłem studia, dowiedziałem się od kolegów, że oni również dostali się na studia po zapłaceniu łapówki.
Na pierwszym roku studiów szybko zrozumiałem, że muszę zapomnieć o egiptologii. Z jednej strony na studiach historycznych panował sowiecki system nauczania, poddany silnej ideologicznej kontroli. Przedstawiciele tego systemu podejrzewali historyków o chęć tworzenia interpretacji sprzecznych z komunistyczną ideologią. Z drugiej strony był to wydział – tak wtedy myślałem – dość prowincjonalny, o niezbyt wysokim poziomie. Choć dzisiaj uważam, że wtedy się myliłem i niektórzy profesorowie reprezentowali dość wysoki poziom naukowy.
Kogo spośród nich masz na myśli?
Kilku. Dziś sądzę, że wszyscy oni byli ludźmi nieprzeciętnymi. Jednym z nich był profesor Jurij Grossman, miał wykłady z historii starożytnej, choć potem okazało się, że nigdy nie specjalizował się w tej dziedzinie, tylko zajmował się Galicją i stosunkami agrarnymi w XVI–XVII wieku. Był bardzo inteligentny i miał rozległą wiedzę. Drugi, wówczas jeszcze młody, to profesor Ihor Lisowy, który wykładał historię Grecji. Po rozpadzie Związku Radzieckiego Grossman wyjechał do Stanów Zjednoczonych, napisał potem wspomnienia o swoich lwowskich czasach. Do grupy ważnych dla mnie wykładowców zaliczyłbym też Mykołę Krykuna, który dziś pracuje na Uniwersytecie Lwowskim im. Iwana Franki, oraz profesora Jurija Szendryka, który wykładał marksistowską etykę, co dziś dość dziwnie brzmi, w praktyce mówił nam jednak o moralności, etyce i filozofii. Ponadto odważył się mówić krytycznie o systemie sowieckim – nie bezpośrednio, bo to byłoby niemożliwe, wyleciałby z pracy, ale każdy student o przeciętnej inteligencji świetnie rozumiał antysowiecki podtekst jego wykładów. Jego los okazał się tragiczny, kilka lat temu popełnił samobójstwo przez samospalenie, protestując w ten sposób przeciw nadużyciom lwowskich, już postsowieckich, władz.
Pośród moich wykładowców był także, wówczas jeszcze bardzo młody, znany dzisiaj historyk, Leonid Zaszkilniak. Wspólnie z Mykołą Krykunem napisali pierwszą w Ukrainie Historię Polski6. Dobrze wspominam także Natalię Czernisz, socjolożkę.
Jak mówiłem, bardzo szybko zrozumiałem, że nie mam szans zostać egiptologiem. W związku z tym, że już w szkole lubiłem matematykę, a na studiach dalej się nią interesowałem, przez jakiś czas myślałem, że będę zajmował się kliometrią, modnym wówczas kierunkiem badań historycznych, który wykorzystywał matematykę. Nauka ta rozwinęła się dość dobrze w Moskwie i przyjęła w Ukrainie – w Dniepropietrowsku powstała zajmująca się nią szkoła, tamtejszy uniwersytet miał bezpośrednie kontakty z Moskwą. Zwróciłem się do instytutu w Moskwie z prośbą o przyjęcie mnie na studia, ale mi odmówiono. Po latach dowiedziałem się od moich kolegów, że w Moskwie była podobna sytuacja jak we Lwowie – nie przyjmowano tam bez rekomendacji i łapówek, a studiowały głównie dzieci profesorów akademickich lub członków partyjnego establishmentu. Potem znowu myślałem, że będę zajmował się rewolucją francuską. Nie chciałem badaćhistorii Ukrainy!
Ciekawe, że mówi to jeden z najlepszych historyków specjalizujących się właśnie w historii Ukrainy.
Miałem wielkie ambicje (śmiech), a historia Ukrainy wydawała mi się zbyt prosta, mało ciekawa, prowincjonalna. W czasie, kiedy studiowałem i robiłem doktorat, istniało niebezpieczeństwo, że będę musiał zająć się historią partii komunistycznej, gdyż takie były wówczas oczekiwania władz radzieckich. Nawet specjalizowanie się w historii Ukrainy groziło ograniczeniem się do wąskiej dziedziny, gdyż o wpisaniu ukraińskiej historii w szerszy europejski kontekst nie można było wówczas marzyć.
Pod koniec studiów wiedziałem już, że chcę zrobić doktorat, ale znowu z tych samych powodów co wcześniej czekały mnie poważne trudności. Pomógł szczęśliwy zbieg okoliczności. Był rok 1982. Brałem udział w ekspedycji archeologicznej w miejscowości Kryłos, wcześniej noszącej nazwę Halicz, dawnej stolicy Galicji. Szefem tej ekspedycji był lwowski archeolog, Witold Aulich, Polak, syn przedwojennego profesora Politechniki Lwowskiej, bardzo inteligentny i sympatyczny człowiek. Cała jego rodzina po wojnie wyjechała ze Lwowa, a on ożenił się z Ukrainką i został. Nawiasem mówiąc, podczas tych praktyk spotkałem moją przyszłą żoną, Ołenę. Aulich zaopiekował się nami. Był ciekaw, co zamierzam robić po studiach. Opowiedziałem mu o planach dotyczących studiów doktoranckich i moich obawach, że mimo dobrych wyników bez kontaktów i poparcia będę miał minimalne szanse na przyjęcie, w związku z czym pewno czeka mnie praca w szkole, gdzieś na głębokiej prowincji. Wtedy Aulich zaproponował, że sprawdzi w Instytucie Nauk Społecznych, z którym był związany, czy nie przyjęliby mnie tam na studia doktoranckie. Ten instytut tworzył wówczas pewną wysepkę wolnej myśli, dlatego że umieszczano tam wszystkich tych, których nie przyjęto do pracy na Wydział Historii na Uniwersytecie, podejrzewając ich o skłonności do nielojalności wobec systemu radzieckiego. Płacono niewiele, ale zespół był bardzo dobry, schronienie znalazło tam wielu przedstawicieli starej inteligencji ukraińskiej, próbowali również przyciągnąć do siebie młodzież. Po powrocie z praktyk Aulich rzeczywiście rozmawiał w mojej sprawie z dyrekcją instytutu. Zostałem przyjęty. Dopomogła mi też seria szczęśliwych przypadków oraz, jak potem żartowano, fakt, że uznano moje nazwisko – Hrycak – za brzmiące podobnie do nazwiska Omelana Pricaka7, który był wybitnym historykiem diaspory w Harvardzie.
Jednak mój projekt pracy doktorskiej dotyczącej rewolucji francuskiej wywołał śmiech. Zasugerowano mi, abym zajął się czymś konkretnym, na przykład historią ruchu robotniczego. Wtedy jeszcze nie rozumiałem dobrze, jaka była sytuacja placówek naukowych w Związku Radzieckim. Instytut Nauk Społecznych podlegał Komitetowi Obwodowemu Partii Komunistycznej Ukrainy (Obłasnyj Komitet Komunistycznoj Partii Ukrainy), jego głównym zadaniem było przygotowywanie odpowiednich memoriałów lub opracowań przydatnych dla komitetu w codziennej pracy. Oczywiście była to z założenia praca bezużyteczna, nikt tych opracowań nie czytał. Ale to oznaczało, że cała struktura instytutu opierała się na wybranych aspektach historii Związku Radzieckiego, wśród których historia do roku 1917 stanowiła margines badań naukowych. Temat pracy doktorskiej musiał mieścić się w narzuconym odgórnie zakresie tematycznym.
Z tematów związanych z XIX wiekiem możliwe były do wyboru tylko dwa: pierwszy dotyczył ruchu tak zwanych rewolucyjnych demokratów, marksistów, a drugi –historii ruchu robotniczego. Wszystkie inne tematy były zabronione, uznawano je za związane z kapitalizmem lub, co gorsza, z ukraińskim nacjonalizmem. Usłyszałem więc: „Czeka na ciebie temat robotników w Borysławiu”. Choć uważałem ten temat za nudny, a nawet że to dla mnie poniżające, abym zajmował się czymś tak nieistotnym, nie mając wyboru, zacząłem jednak nad tym pracować. Potem dzięki pracy nad tym tematem zrozumiałem, do jakiego stopnia historia Galicji została cynicznie sfabrykowana w sowieckiej historiografii. Na przykład z góry przyjęto, że wszystkie wydarzenia, które miały miejsce na terenie Galicji do roku 1917, miały doprowadzić do wybuchu rewolucji socjalistycznej. Obowiązkową pozycję wśród lektur na ten temat stanowiło opracowanie utrzymane w takim właśnie duchu Klasa robotnicza w Galicji – na drodze do WielkiegoPaździernika. W książce tej udowadniano, że gdyby nie Polska, nie zwrot historii w 1920 roku, rewolucja październikowa objęłaby także Galicję, gdyż wszystkie wcześniejsze wydarzenia XIX wieku przybrały taki kierunek. Borysław przedstawiano w sowieckiej historiografii jako największe centrum ówczesnego ruchu robotniczego w Galicji. Korzystając obficie z archiwów, szybko zorientowałem się, że w Borysławiu nie odbył się nawet jeden strajk spośród tych, o których pisano w sowieckiej historiografii, a według niej przez region Borysławia przetoczyła się cała fala protestów. W rzeczywistości miały tam miejsce zamieszki, podpalenia, antysemickie pogromy, ale wszystkie te wydarzenia przedstawiano jako strajki robotnicze. Napisałem o tym w swoim doktoracie. No i miałem w związku z tym wielkie nieprzyjemności. Ówczesny rektor Uniwersytetu Lwowskiego, Wołodymyr Czugajow, który przez chwilę pracował jako rzecznik konsulatu ZSRR w Warszawie – notabene wyjątkowo nieprzyjemny typ, który lubił zwracać się do wszystkich dietoczka [dziecko] – po zapoznaniu się z pracą powiedział mi: „To co, dziecko, jedną swoją pracą zlikwidowałeś cały ruch robotniczy w Borysławiu”. Uznał tym samym, że wykonałem bardzo złą robotę. Choć dopuszczono mnie do obrony, stała się ona „puszczaniem mi krwi”, tak silnie mnie atakowano. Potem ktoś mi mówił, że obronę mojego doktoratu służby bezpieczeństwa zarejestrowały na taśmie.
Nie stanowiłem wprawdzie zagrożenia dla reżimu radzieckiego, ale KGB pilnowało wszystkich, którzy choć trochę „odstawali” od sowieckiej normy. Na szczęście dla mnie był to już rok 1987, kiedy u władzy był Michaił Gorbaczow i w Związku Radzieckim zaczęły się zmiany. Nieraz się zastanawiałem, co by się ze mną stało, gdybym utrafił w inny czas…
O jakich problemach związanych z dopuszczeniem do obrony doktoratu mówisz? Sądzę, że mogą one dobrze pokazać „kulisy” funkcjonowania sowieckiego sytemu w środowiskach naukowych.
Napisałem doktorat dość szybko, a spieszyłem się, gdyż chciałem zająć się czymś innym, ciekawszym. Byłem gotowy z pracą doktorską w 1985 roku, ale zatrzymano ją na prawie dwa lata. Istniał wtedy taki obowiązkowy schemat, aby na pierwszej stronie pracy doktorskiej umieścić trzy cytaty: z Marksa, z Lenina i z ostatniego zjazdu Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Nawet kolejność tych cytatów nie mogła ulec zmianie. Kiedy ukończyłem moją pracę, okazało się, że kilka miesięcy później, w lutym 1986 roku, miał odbyć się następny zjazd partii. Powiedziano mi, abym zaczekał do zjazdu, by wykorzystać „aktualne” cytaty, potem jednak trzeba było jeszcze czekać kilka miesięcy, aż zostaną oficjalnie opublikowane. Ponadto nie byłem członkiem KPZR, co stanowiło poważną przeszkodę w dopuszczeniu mnie do obrony doktoratu. W Związku Radzieckim nie można było bronić pracy doktorskiej, nie będąc członkiem partii. Na szczęście wymóg ten stosował się do mnie jedynie w 50 procentach, byłem bowiem jeszcze w wieku komsomolskim, miałem mniej niż dwadzieścia osiem lat, a przyjęło się, że komsomoł to prawie jak partia.
Wcześniej w podobnej sytuacji znalazł się inny historyk, Jarosław Isajewycz8. Swego czasu był on najmłodszym kandydatem nauk historycznych, obronił doktorat, gdy miał dwadzieścia cztery lata. Był tylko w komsomole, potem już nie został członkiem partii, gdyż miał problemy polityczne z powodu pochodzenia – jego ojciec pracował w rządzie Mychajły Hruszewskiego w czasach rewolucji ukraińskiej lat 1917–1920.
Przed obroną pracy – w 1987 roku – zaczęto mnie wzywać do sekretarza komórki partyjnej, który naciskał, abym wstąpił do partii. Bałem się tych nacisków, a do partii nie chciałem wstąpić. System komunistyczny był mi całkiem obcy – wyrosłem w innej kulturze, słuchałem Pink Floydów, czytałem egzystencjalistów, uważałem, że uczciwy człowiek nie może być komunistą. Ja i moi rówieśnicy już wówczas przeczuwaliśmy, że ten system długo nie przetrwa. Kiedy w 1982 roku kończyliśmy studia, dyskutowaliśmy o tym, kiedy nastąpi jego krach, czy nie będziemy wtedy za starzy. Chcieliśmy zmian, ale zarazem się ich baliśmy. Baliśmy się, że upadek komunizmu będzie się wiązał z jakąś krwawą rebelią lub wojną, sytuacja nie wydawała się nam wtedy całkiem jasna.
Ale, jak powiedziałem, w 1987 roku zaczęto naciskać, abym wstąpił do partii. W naszym Instytucie Nauk Społecznych istniały dwie grupy, jedna – „twardogłowa” – była związana z władzami komunistycznymi, drugą stanowiła ta stara inteligencja, o której już wspominałem. Ta druga grupa prowadziła dyskretne „uświadamianie” nas, młodych, zabierano nas na spacery na Wysoki Zamek, gdzie toczyliśmy rozmowy, tak aby nikt nie słyszał. Mówiono mi między innymi, na kogo z Instytutu powinienem uważać, z kim nie powinienem rozmawiać wprost o moich poglądach, kto pracuje dla KGB. Kiedy więc naciski na mnie się wzmogły, przestraszyłem się, że nie uda mi się przed nimi obronić, poszedłem do Oleha Kupczyńskiego. Miałem do niego zaufanie, poprosiłem, aby mi doradził, jak uniknąć wstąpienia do partii, ale doktorat obronić. Podpowiedział mi, abym przekonywał ich, że jeszcze nie dorosłem do tego, by być świadomym członkiem partii, że nie czuję się jeszcze dojrzały. Tak zrobiłem. Odczepili się od mnie. W tym samym czasie próbowano mnie zwerbować także do KGB, proponowano mi pracę dla Towarzystwa „Ukraina”, instytucji, która zajmowała się zagranicznymi turystami przyjeżdżającymi do Związku Radzieckiego. Na szczęście dla mnie po pierwszej rozmowie i mojej odmowie więcej mnie nie wzywano i nie namawiano do współpracy. Jestem przekonany, że w obu tych wypadkach „dopomogły” mi czasy, w jakich żyłem – był to już schyłek radzieckiego systemu. Jeszcze dziesięć lat wcześniej nie poszłoby tak łatwo.
Na ile ty i twoi najbliżsi koledzy byliście na przełomie lat 70. i 80. świadomi takich zjawisk jak ruch „szestydesiatnyków”9 i działań ukraińskich dysydentów? Jaka była twoja intelektualna biografia?
Podobnie jak większość moich kolegów słyszałem o „szestydesiatnykach”, ale bardzo niewiele. Wiedziałem o roli Iwana Dziuby10 w tym ruchu i jego przełomowym tekście Internacjonalizm czy rusyfikacja?, wydanym w 1966 roku, ale nikt z nas go nie czytał, nie mieliśmy do tekstów tego typu żadnego dostępu. Znaliśmy nazwiska lwowskich dysydentów – Wiaczesława Czornowiła i Mychajły Horynia11. Jeszcze kiedy robiłem doktorat, usłyszałem o parze innych dysydentów lwowskich, Irynie i Ihorze Kałynciach12, dla mnie w tamtych czasach postaciach legendarnych, i o Jarosławie Daszkewyczu13, niepokornym historyku, również otoczonym legendą, objętym zakazem pracy. Jeśli chodzi o małżeństwo Kałynciów, po ich powrocie z łagrów do Lwowa na początku lat 80. władze skierowały Ihora do pracy w bibliotece, bo reżim uznawał ten typ stanowisk za najmniej prestiżowe. Właśnie w bibliotece ktoś pokazał mi Ihora Kałyncia. Słyszałem o Wasylu Symonence14, najpopularniejszym poecie dysydenckim lat 60., czytałem trochę jego wierszy. Pamiętam, że ktoś podsunął mi poezje jednego z „szestydesiatnyków”, który wcześnie zmarł, Łeonida Kisielowa15, poety, który początkowo pisał w języku rosyjskim, a potem w ukraińskim, ale zawsze w duchu bardzo ukraińskim i tak naprawdę dysydenckim. Ale, powtarzam, trudno było do tych utworów dotrzeć. We Lwowie była grupa galicyjskiej starej inteligencji, raczej jej „niedobitki”, i oni mieli kontakty z Kijowem, ale dostęp do nich był bardzo utrudniony. To była hermetyczna, zamknięta grupa, co jest zrozumiałe, bo bano się prowokacji, mogłoby się okazać, że ktoś nowy, młody jest wtyczką KGB. Szukaliśmy zakazanych książek, ale już samo przekazywanie tych książek podpadało pod odpowiedni artykuł i było karalne. W mojej wsi pod Stryjem mieszkało dwóch więźniów politycznych, żona jednego z nich, Myrosława Mełenia16ę, uczyła w mojej szkole. Kiedy Mełeń wrócił z łagru, odwiedził nas w domu. Byłem już na studiach, zainteresował się mną, zaproponował lekturę kilku książek. Dzięki niemu przeczytałem jedną z prac Mychajły Hruszewskiego, na którego publikacje był całkowity zapis. Ponieważ egzemplarz książki był niedostępny, Mełeń przekazał mi tylko jej sfotografowany tekst. Ja sam natomiast wyniosłem z Biblioteki Uniwersyteckiej mikrofilm z tekstem Karola Marksa w języku angielskim, Secret Diplomacy of the XVIII Century, w którym Marks bardzo mocno krytykował carską Rosję. Ten tekst był zabroniony! Nawet zrobiłem kopię i przekazywałem ją dalej, choć było to niebezpieczne.
Funkcjonowało wtedy takie powiedzenie, że jak w Moskwie obcinają za jakieś przewinienie paznokcie, to w Kijowie obcinają palce, a we Lwowie całą rękę. Ono dobrze oddaje ducha tamtych czasów i pokazuje, jakiego typu politykę reżim sowiecki prowadził wobec Ukrainy. Sam o słuszności tego powiedzenia przekonałem się dość wcześnie, kiedy w 1980 roku podczas studiów pojechałem do Moskwy pracować w bibliotece naukowej. Mogłem tam bez żadnych problemów czytać ukraińskie publikacje wydane w diasporze, a we Lwowie w tym samym czasie nawet nie można było o nich wspominać. W Moskwie można było czytać książki Mychajły Hruszewskiego, w Zachodniej Ukrainie nie wolno było pisać o nim krytycznie, uznano by to bowiem za kryptoreklamę. Kiedy na przełomie lat 70. i 80. wyszła książka Wołodymyra Wujcyka na temat historii architektury cerkiewnej, Ansambli Ruskoji wulyci [Zespoły architektoniczne ulicy Ruskiej], cały nakład poszedł od razu na przemiał. Okazało się bowiem, że na jednej z zamieszczonych tam fotografii witraża znajdującego się w cerkwi Wołoskiej – obecnie Zaśnięcia Matki Bożej – we Lwowie znalazł się napis: „Dar Towarzystwa Naukowego im. Tarasa Szewczenki”. Kiedy cenzura to zobaczyła, oskarżono Wujcyka o propagandę ukraińskiego nacjonalizmu, gdyż po 1945 roku działalność Towarzystwa17 została w Związku Radzieckim zabroniona, funkcjonowało ono tylko w diasporze.
W społeczeństwie sowieckim istniała kultura oficjalna i nieoficjalna, nieformalna. Każde środowisko było świadome tego, jakie książki należące tej nieformalnej kultury trzeba przeczytać. Mnie ktoś dał Mistrza i Małgorzatę Michaiła Bułhakowa, a tej książki, choć oficjalnie nie była zabroniona, nie można było kupić ani znaleźć w bibliotece. Nie pamiętam już, kto udostępnił mi opowiadanie Aleksandra Sołżenicyna Jeden dzień Iwana Denisowicza, wydrukowane w 1962 roku w piśmie„Nowy Mir”. Zachowała się jego bardzo zła kopia, którą przekazywano sobie z rąk do rąk.
W tym czasie bardzo interesowałem się filozofią, przeżywałem fascynację francuskim egzystencjalizmem, szczególnie Albertem Camusem. Czytałem go w języku polskim. W lwowskichksięgarniach można było kupić polską literaturę, między innymi kupowałem tam wydania „Literatury na Świecie”. W jednym z zeszytów znalazłem i po raz pierwszy przeczytałem teksty Camusa.
Muzyka rockowa była dla mnie prawie wszystkim. Ja i moi koledzy wciąż słuchaliśmy muzyki, przede wszystkim grupyPink Floyd, główniezresztą w polskim radiu. Byłem może pierwszy we Lwowie, który miał płytę Pink Floydów. Kiedy sowieckie wojska weszły do Afganistanu, polskie radio nadawało piosenki z płyty Pink Floydów The Wall. To była antymilitarna płyta, album mówił o runięciu muru – uznano, że berlińskiego. Mieszkałem wówczas w akademiku z dwoma Grekami, komunistami, oni przywieźli mi tę płytę z Grecji. Usiłowaliśmy słuchać, kiedy się dawało, radia BBC, Radia Swoboda, Głosu Ameryki. Dla mojego pokolenia to wszystko było jak krople deszczu trafiające do celi więziennej.
Jaki był Lwów przełomu lat 70. i 80.? Jakim go zapamiętałeś?
Muszę się przyznać, że kiedy pierwszy raz przyjechałem do Lwowa w 1977 roku, znienawidziłem to miasto od pierwszego wejrzenia. Było szare i potwornie zaniedbane, a dla mnie na dodatek stanowiło symbol cywilizacyjnej zapaści, z akcentem na pierwsze słowo, gdyż wówczas w ogóle odczuwałem niechęć do każdej cywilizacji. Po lekturze egzystencjalistów i zafascynowany ruchem hipisów bardzo przejąłem się problemem alienacji ludzkiej osoby. Według tych teorii człowiek mógł być samym sobą, jedynie żyjąc wśród przyrody, a cywilizacja, szczególnie miasta, tę przyrodę niszczyła. Nienawiść do Lwowa przeszła mi dość szybko, kiedy zaprzyjaźniłem się z ludźmi stamtąd pochodzącymi. Pierwszą taką przyjaźń nawiązałem z Ihorem Pidkową, który do dziś jest moim najbliższym przyjacielem. Ihor znał te same płyty zespołu Deep Purple, a to wzbudziło we mnie instynktowne zaufanie do niego (śmiech). Pidkowa urodził się we Lwowie, uczył się w jednej z najlepszych lwowskich szkół, do której chodziła głównie ukraińska młodzież. Szybko wprowadził mnie w krąg swoich znajomych, wśród których dobrze się czułem. Dzięki temu poznałem całkiem inny, niekomunistyczny, niesowiecki Lwów, w którym się zakochałem. Potem poznałem Ołenę, moją przyszłą żonę. Pochodziła z bardzo skromnej rodziny przesiedleńców z Donbasu, których los rzucił do Lwowa w 1940 roku razem z przyjściem pierwszych Sowietów do Galicji. Ołenka chodziła do szkoły rosyjskojęzycznej, poznałem jej środowisko, dość kosmopolityczne, w którym panował także duch nonkonformizmu i fascynacji zachodnią kulturą.
Wówczas nie nazwałbym tego środowiska wielokulturowym – nawet nie znałem takiego określenia – ale teraz powiedziałbym, że ówczesny Lwów zafascynował mnie właśnie swoją wielokulturowością, ułamkami starej, przedwojennej kultury, która tu przetrwała. a co najważniejsze, ta wielokulturowość przeplatała się w naturalny sposób z ukraińskością i nowoczesnością. W tamtych latach uważało się, że w Związku Radzieckim były tylko trzy miasta o takim charakterze: Tallin, Wilno i właśnie Lwów. Pamiętam, jak zimą 1980 roku wróciłem do Lwowa po miesięcznym pobycie w Moskwie i stałem późnym wieczorem na przystanku na ulicy Podwalnej naprzeciwko cerkwi Wołoskiej (Ruskiej). Patrzyłem na ten miejski zimowy krajobraz i nagle poczułem silny przypływ radości, że mieszkam w tym mieście.
Rok po rozpoczęciu studiów doktoranckich ożeniłem się, potem urodziło nam się dwóch synów. Żyliśmy bardzo skromnie, ale mieszkaliśmy w centrum miasta, co nas cieszyło. Do tego oboje z Ołeną pracowaliśmy w Instytucie Nauk Społecznych, wśród wspaniałych ludzi. Mieliśmy szczęście poznać tych nielicznych przedstawicieli starej lwowskiej inteligencji. Powtarzam się, ale trudno nam sobie dziś wyobrazić, jak potoczyłyby się nasze losy, gdyby do władzy nie doszedł Gorbaczow, a Związek Radziecki się nie rozpadł.
Zrobiłeś doktorat wtedy, gdy zaczął się już okres Gorbaczowowskiej głasnosti, dni ZSRR były policzone. Był to czas pełen wydarzeń, w Ukrainie – okres burzy i naporu, odradzały się dawne ukraińskie instytucje, jak Towarzystwo Naukowe im. Tarasa Szewczenki, Towarzystwo Łewa18. W 1988 roku zaczął się tworzyć Narodowy Ruch Ukrainy19, zainicjowany przez intelektualistów i dysydentów. Jak wspominasz tamten czas zmian we Lwowie?
W latach 1987–1988 nasz Instytut zaczął odgrywać rolę trochę podobną do roli Instytutu Smolnego za czasów rewolucji rosyjskiej w 1917 roku – przynajmniej tak wtedy, pół żartem, pół serio, mówiono. Kiedy rozpoczęły się zmiany polityczne, pierwsze, co zrobiliśmy, to doprowadziliśmy do zmiany dyrektora naszego Instytutu. Poprzedni był mocno upartyjniony; zbuntowaliśmy się przeciwko niemu. Dyrektorem Instytutu miał być, według nas, pracownik naukowy z prawdziwego zdarzenia, a nie działacz partyjny. Bardzo chcieliśmy, aby został nim Jarosław Isajewycz, błyskotliwy historyk, którego nazwisko było znane nawet w Harvardzie. Myśleliśmy, że kiedy on zostanie dyrektorem, zaczniemy realizować prawdziwe projekty naukowe, że będzie można uczciwie pisać i do tego na tematy ciekawe dla nas, a nie narzucone. Udało się, Jarosław Isajewycz został nowym dyrektorem. Było to nasze pierwsze wielkie zwycięstwo. Potem przy naszym Instytucie powstał lwowski oddział Towarzystwa Memoriał20 oraz pierwszy lwowski oddział Ruchu. Istniał już w tym czasie Ukraiński Związek Helsiński21, który robił ważniejsze rzeczy niż my, ale my byliśmy chyba jedyną oficjalną strukturą, która aktywnie w tych systemowych zmianach uczestniczyła.
Kiedy w 1987 roku, na fali zmian, utworzono we Lwowie Towarzystwo Łewa, jeden z moich znajomych i współpracowników Instytutu, Ihor Markow, powiedział mi, że Towarzystwo będzie zajmować się także historią, poszedłem więc do nich. Pomysł był taki, że będziemy zajmować się dziedzictwem historycznym, choć oficjalnie linia działalności miała odpowiadać linii komunistycznej – tak zostało to zapisane w protokole, ale rzeczywistość wyglądała inaczej. We Lwowie w tym czasie bardzo aktywni byli Wiaczesław Czornowił, Ihor Kałyneć. Rola intelektualistów i dysydentów była wówczas ogromna; to, co pisali, mówili w końcu lat 80., a zwłaszcza w 1991 roku, pozostaje ważne do dzisiaj. W Polsce byli Adam Michnik i Jacek Kuroń, u nas Wiaczesław Czornowił i Mychajło Horyń. Może to nie najlepsze porównanie, ale Polska nie była nigdy tak izolowana jak sowiecka Ukraina, nie była taką prowincją. Kiedyś ktoś napisał, że podczas lektury tekstów niektórych ukraińskich dysydentów trudno pozbyć się wrażenia, że są one napisane jakby przez „Robinsona Crusoe na wyspie” – o tak wielu rzeczach autorzy nie wiedzieli.
W okresie przełomu, pod koniec lat 80., zaczęli pojawiać się w Ukrainie naukowcy z diaspory – te kontakty były dla nas bardzo ważne. Pierwszy przyjechał z Kanady, chyba w 1988 roku, historyk Stepan Wełyczenko. W czasie jego wizyty w naszym Instytucie zorganizowaliśmy, trochę nielegalnie, koncert Wiktora Morozowa, który był jednym z tych studentów wyrzuconych z Uniwersytetu w 1972 roku – wspominałem o tym. Morozow wraz z kolegami założył w latach 80. teatr Ne ż urys [Nie martw się], zaczęto ich zapraszać na nielegalne koncerty. Zabrałem na ten koncert Stepana Wełyczenkę, a on, o czym nie wiedziałem, przyszedł z magnetofonem w kieszeni i nagrał go. Potem przewiózł nagranie na Zachód. Po koncercie od razu ktoś doniósł, że na sali był Kanadyjczyk, dowiedziano się, że ja go zaprosiłem, również do siebie, do domu. Na szczęście nie wyciągnięto wobec mnie konsekwencji. Znowu miałem szczęście.
Potem przyjechała do Lwowa grupa naukowców z diaspory: John-Paul Himka, Omelan Pricak, Hryhorij Hrabowycz (George G. Grabowicz), poznałem się z nimi. Historia tworzyła się na naszych oczach. Kiedy odprowadzałem ich do hotelu Dniestr, gdzie mieszkali, przechodziliśmy koło pomnika Iwana Franki, a tam odbywała się pierwsza demonstracja Towarzystwa Języka Ukraińskiego im. Tarasa Szewczenki we Lwowie; prowadzili ją Iryna Kałyneć i Ihor Mełnyk. Od niej rozpoczęła się fala masowych demonstracji we Lwowie latem 1988 roku.
Przyjazdy ukraińskich naukowców z diaspory były dla nas ważne nie tylko ze względu na możliwość nawiązania osobistych kontaktów, od których byliśmy przez te wszystkie lata odcięci, ale także dlatego, że przywozili oni ze sobą książki wydawane na Zachodzie, niedostępne u nas, między innymi z dziedziny historii, socjologii. W taki sposób dotarło do mnie wydanie pism Iwana Łysiaka-Rudnyckiego22, które okazały się dla mnie przełomowe – lektura jego esejów z historii Ukrainy była jak grom z jasnego nieba. Pierwszy raz zetknąłem się z błyskotliwą analizą i interpretacją dziejów Ukrainy pokazanych na tle historii europejskiej.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
II
Dostępne w wersji pełnej
III
Dostępne w wersji pełnej
IV
Dostępne w wersji pełnej
V
Dostępne w wersji pełnej
VI
Dostępne w wersji pełnej
VII
Dostępne w wersji pełnej
VIII
Dostępne w wersji pełnej
IX
Dostępne w wersji pełnej
X
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Przypisy końcowe
opracowanie przypisów: Iza Chruślińska
Adam Michnik „Szcze ne wmerła Ukraina…”
1 Te procesy dzisiaj, po rewolucji godności i w obliczu trwającej od 2014 roku najpierw tak zwanej wojny hybrydowej Rosji z Ukrainą, a od 24 lutego 2022 roku na całym terytorium Ukrainy, uległy rewolucyjnym zmianom. Nie tylko młode pokolenie w Ukrainie, ale i średnie oczekuje – a nawet domaga się – rewizji historii, szczególnie w odniesieniu do Rosji. Ten proces nasilił się po 24 lutego. Znaczna część ukraińskiego społeczeństwa zrozumiała, że po 1991 roku nie zostały przeprowadzone daleko posunięte reformy podręczników do historii w szkołach, media, w szczególności kanały telewizyjne, ponosiły odpowiedzialność za „mętlik” w pojęciach, podejściu i do okresu drugiej wojny światowej, i do czasów ZSRR. Wiele kluczowych postaci historycznych po 1991 roku nie weszło do „panteonu” osób, których działania lub politykę przedstawiano obiektywnie, dość wspomnieć Symona Petlurę. Przypomnijmy, że filmy i seriale radzieckie o silnej wymowie antyukraińskiej były nadawane przez niektóre stacje telewizyjne co najmniej do 2014 roku, podobnie jak filmy dokumentalne, na przykład poświęcone roli ZSRR i Armii Czerwonej w „zwycięstwie” nad Niemcami. Dzisiaj oczekuje się nowych podręczników do historii i do literatury oraz działań ukazujących całe spektrum wydarzeń i postaci z historii Ukrainy.
2 W postscriptum do rozdziału Polska–Ukraina. Razem czy osobno? Jarosław Hrycak dokonuje krytycznej oceny zmiany polityki rządu polskiego po 2015 roku, a w końcowej części książki, napisanej specjalnie do jej drugiego polskiego wydania, dodaje uaktualnioną ocenę polskiego społeczeństwa i okazywanej przez nie solidarności z walczącą Ukrainą.
Rozdział pierwszy
1 Norman Davies, wstęp do angielskiego wydania: The Misunderstood Victory in Europe, „New York Review of Books” 1995, s. 10. W polskim tłumaczeniu: Norman Davis, Boże igrzysko. Historia Polski (tłum. Elżbieta Tabakowska, Kraków 1999) nie ma przedruku wstępu z angielskiego wydania.
2 Jurij Andruchowycz (ur. 1960) – ukraiński prozaik i eseista, tłumacz.Autor między innymi książek: Moscoviada. Powieść grozy (tłum. Przemysław Tomanek, Wołowiec 2004),, Dwanaście kręgów (tłum. Katarzyna Kotyńska, Wołowiec 2005, Tajemnica (tłum. Michał Petryk, Wołowiec 2008), Leksykon miast intymnych (tłum. Katarzyna Kotyńska, Wołowiec 2014), Kochankowie Justycji. Powieść parahistoryczna w ośmiu i pół odcinkach (tłum. Katarzyna Kotyńska, Ola Hnatiuk, Wrocław 2019). Po polsku ukazała się także napisana wspólnie z Andrzejem Stasiukiem Moja Europa. Dwa eseje o Europie zwanej Środkową (tłum. Lidia Stefanowska, Wołowiec 2000).
3 Na początku 1972 roku rozpoczęła się w Ukrainie fala represji wobec inteligencji, we Lwowie aresztowano Irynę i Ihora Kałynców; w Kijowie między innymi Wasyla Stusa, Iwana Switłycznego, na fali aresztowań zatrzymano, a następnie usunięto ze studiów pod pretekstem wydania w drugim obiegu almanachu „Skrynia”: Wiktora Morozowa, Ołeha Łyszechę. Roman Kiś, który ukończył już wówczas studia, aby uniknąć prześladowań, spędził kilka lat na Czukotce na ekspedycjach etnograficznych. Zob. Bunt pokolenia. Rozmowy z intelektualistami ukraińskimi, red. Bogumiła Berdychowska, Ola Hnatiuk,Lublin 2000, s. 219–220.
4 Mychajło Hruszewski (1866–1934) – wybitny ukraiński historyk i mąż stanu. W latach 1917–1918 stał na czele Ukraińskiej Centralnej Rady. Wyemigrował w 1919 roku, powrócił do sowieckiej Ukrainy w 1924 roku, 21 marca 1931 w Moskwie został aresztowany przez Sowietów pod fałszywymi zarzutami, następnie zwolniono go, ale bolszewicy odsunęli go od badań i administracyjnie przenieśli do Moskwy. Autor monumentalnej historii Ukrainy Istoria Ukrajiny-Rusy; zajmował się także historią literatury, był krytykiem literackim, znawcą folkloru. Przez wiele lat pełnił funkcję prezesa Naukowego Towarzystwa im. Tarasa Szewczenki we Lwowie (1897–1913), redaktora „Zapisków Naukowego Towarzystwa im. Szewczenki” oraz „Literaturo-Naukowego Wistnyka”.
5 Potoczne określenie drugiego obiegu w Ukrainie za czasów ZSRR.
6 Leonid Zaszkilniak, Mykoła Krykun, Istorjia Polszczi. Wid najdawniszych czasiw do naszych dniw, Lwiw 2002.
7 Omelan Pricak (1919–2006) – ukraiński historyk, orientalista; w latach 1957–1961 profesor Uniwersytetu Hamburgskiego, od 1964 roku pracował na Uniwersytecie Harvarda w USA, założyciel i pierwszy dyrektor Harvard Ukrainian Research Institute w Cambridge, od 1990 roku był dyrektorem Instytutu Orientalistyki Narodowej Akademii Nauk Ukrainy w Kijowie.
8 Jarosław Isajewycz (1936–2010) – pochodził z rodziny działacza Ukraińskiej Centralnej Rady, dyplomaty Ukraińskiej Republiki Ludowej, Dmytra Isajewycza. Ukończył historię na Uniwersytecie Lwowskim; profesor, członek Narodowej Akademii Nauk Ukrainy, dyrektor Instytutu Ukrainoznawstwa im. Iwana Krypjakewycza. Zajmował się historią Europy Środkowo-Wschodniej, historią Ukrainy, historią myśli politycznej. Współpracował z wieloma zagranicznymi placówkami naukowymi, między innymi w latach 1988–1990 jako profesor wizytujący w Harvard Ukrainian Reserch Institut. W latach 1995–2001 był moderatorem seminariów „Polska–Ukraina: Trudne pytania” ze strony ukraińskiej. Zob. rozmowę z nim w: Wiele twarzy Ukrainy. Rozmowy Izy Chruślińskiej i Piotra Tymy, Lublin 2005, s. 135–157.
9 W latach 60. i na początku 70. XX wieku w ukraińskim ruchu dysydenckim dominował nurt narodowo-kulturalny. Ukraińskie „pokolenie lat 60.” to ruch inteligencji twórczej (przede wszystkim humanistycznej), ukierunkowany głównie na walkę z rusyfikacją i odrodzenie kultury narodowej. Ruch szestydesiatnyków, którego centrum znajdowało się w Kijowie, rozprzestrzenił się na całą Ukrainę. Jego główni przedstawiciele to: Iwan Dziuba, Jewhen Swerstiuk, Mychajło Horyń, Mychajłyna Kociubinska, Anna Horska, Iwan Switłyczny, Wasyl Stus.
10 Iwan Dziuba (1931–2022) – literaturoznawca, pisarz, krytyk literacki; w 1962 roku zwolniony z pracy w czasopiśmie „Witczyzna” za błędy ideologiczne, w latach 60. zwalniany z pracy za protesty przeciwko aresztowaniom inteligencji. Jego praca Internacjonalizm czy rusyfikacja?, wydana na Zachodzie, opisująca rzeczywisty stan języka i kultury ukraińskiej w ZSRR, uznana została za manifest ruchu szestydesiatnyków; w 1972 roku wyrzucony ze Związku Pisarzy Ukrainy, aresztowany i skazany na pięć lat, po napisaniu „pokajania” ułaskawiony; w latach 1992–1994 minister kultury Ukrainy, aktywnie działał na rzecz nawiązania dialogu ukraińsko-żydowskiego.
11 Wiaczesław Czornowił (1937–1999) – dziennikarz, publicysta, związany z ruchem dysydenckim w Ukrainie, wielokrotnie więziony w ZSRR; w 1991 roku kandydat na prezydenta, lider Ruchu, zginął tragicznie w wypadku samochodowym.
Mychajło Horyń (1936–2013) – psycholog, działacz społeczno-polityczny, jeden z czołowych dysydentów ukraińskich, organizator samwydawu, przedstawiciel ruchu szestydesiatnyków; kilkakrotnie aresztowany, więzień polityczny łagrów, członek Ukraińskiej Grupy Helsińskiej, współtwórca Ukraińskiego Związku Helsińskiego i Narodowego Ruchu „Ukraina”. W latach 1990–1994 zasiadał w Radzie Najwyższej. Uczestniczył w spotkaniu polskich i ukraińskich parlamentarzystów w Jabłonnie w 1990 roku.
12 Ihor Kałyneć (ur. 1939) – poeta pokolenia lat 60., debiutował w 1966 roku. Jego wiersze publikowano głównie w wydawnictwach emigracyjnych oraz w samwydawie. W 1972 roku aresztowany i skazany na dziewięć lat pozbawienia wolności, do Lwowa powrócił w 1981 roku. W drugiej połowie lat 80. animator ruchu odrodzenia narodowego.
Iryna Kałyneć (1940–2012) – poetka, dysydentka; więźniarka łagrów; od 1987 roku animatorka niezależnego życia społeczno-politycznego w Towarzystwie Łewa, Memoriale, Narodowym Ruchu „Ukraina”.
13 Jarosław Daszkewycz (1926–2010) – ukraiński historyk mediewista; w latach 1949–1956 więzień polityczny; aresztowany ponownie w 1972 roku, wypuszczony z braku dowodów; wielokrotnie zwalniany z pracy za nieprawomyślność i polityczną przeszłość rodziców (ojciec – generał armii Ukraińskiej Republiki, matka – oficerka w Ukraińskiej Armii Halickiej); związany z Uniwersytetem Lwowskim. Jego ostatnią książką jest Postati. Narysy pro dijacziw istorji, polityki, kultury, Lwiw 2006.
14 Wasyl Symonenko (1935–1963) – poeta; jego debiutancki tom Tysza i hrim (1962) oraz wydane pośmiertnie poezje Zemne tiażynnia (1964) razem z fragmentami dzienników wywarły ogromny wpływ na pokolenie lat 60. w Ukrainie.
15 Łeonid Kisielow (1946–1968) – poeta rosyjski i ukraiński; debiutował w 1963 roku, w połowie lat 60. pojawiła się w jego twórczości tematyka ukraińska.
16 Myrosław Mełeń (1929–2016) – dysydent, więzień łagrów, członek junactwa OUN, uczestnik powstania więźniów w łagrze w Norylsku, pisarz, działacz społeczno-polityczny.
17 Towarzystwo Naukowe im. Tarasa Szewczenki – najstarsza ukraińska instytucja naukowa. Powstało w 1873 roku we Lwowie z inicjatywy przedstawicieli ukraińskiej naddnieprzańskiej i galicyjskiej inteligencji, pełniło nieformalnie funkcję pierwszej ukraińskiej Akademii Nauk. Miało poważne osiągnięcia, szczególnie w humanistyce, za prezesury Mychajły Hruszewskiego. Towarzystwo zostało zlikwidowane przez władze sowieckie w 1940 roku, ponownie odtworzono je w 1947 roku w Europie Zachodniej i Ameryce, do Ukrainy powróciło w 1989 roku.
18 Towarystwo Łewa – niezależna organizacja powstała w październiku 1987 roku we Lwowie. W latach pierestrojki organizacja stawiała sobie za cel odrodzenie tradycji i kultury ukraińskiej. Pod koniec lat 80. Towarzystwo stało się jednym z motorów procesów odrodzenia narodowego w Ukrainie, przeszło od akcji kulturologicznych do zaangażowania w wybory do Rady Najwyższej ZSRR. Z tego środowiska wywodziło się kilku deputowanych ukraińskiego parlamentu (I. Hryniw, I. Koliuszko, T. Stećkiw), znanych dziennikarzy (O. Krywenko), politologów (I. Markow). Towarzystwo działa do dziś.
19 Ludowy Ruch Ukrainy na Rzecz Przebudowy (zwany również Narodowym Ruchem Ukrainy na Rzecz Przebudowy, lub krótko Ruchem) – ukraińska organizacja społeczna. Powstał w 1989 roku, od 1990 był wpływową siłą polityczną. Do formacji przystąpiła znaczna część ukraińskich politycznych dysydentów. W 1992 roku sformalizowano działalność poprzez przyjęcie nazwy Ludowy Ruch Ukrainy, którego przewodniczącym został Wiaczesław Czornowił.
20 Organizacja Memoriał powstała pod koniec lat 80. Jej pierwszym przewodniczącym był Andriej Sacharow, radziecki dysydent i laureat Pokojowej Nagrody Nobla. Członkowie Memoriału zebrali w bazie danych nazwiska ponad 2,5 miliona osób, które były ofiarami represji okresu sowieckiego. Z inicjatywy Memoriału w 1991 roku została przyjęta ustawa o rehabilitacji ofiar represji politycznych. W 1989 roku z inicjatywy dysydentów i ludzi kultury została utworzona ukraińska filia organizacji, której nadano imię W. Stusa. Później filie organizacji powstały w różnych częściach Ukrainy.
21 Ukraiński Związek Helsiński (UHS) – ukraińska organizacja antykomunistyczna i niepodległościowa. Powstała w marcu 1988 roku. Była następczynią Ukraińskiej Grupy Helsińskiej.
22 Iwan Łysiak-Rudnycki (1919–1984) – wybitny ukraiński historyk i pedagog o liberalno-konserwatywnych poglądach; autor ponad dwustu prac z najnowszej historii Ukrainy, aktywny publicysta ukraińskich emigracyjnych wydawnictw. Wykładał historię na uniwersytetach USA i Kanady. W języku polskim nakładem Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego ukazała się jego książka Między historią a polityką, red.J. Hrycak, „Biblioteka Myśli Ukraińskiej XX Wieku”, Wrocław 2012.
Zrozumieć Ukrainę. Historia mówiona: Z Jarosławem Hrycakiem rozmawia Iza Chruślińska, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2022
Copyright © by the authors, 2008, 2022 Copyright for this edition © by Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2022
Wydanie drugie rozszerzone (wydanie pierwsze ukazało się pod tytułem Ukraina. Przewodnik Krytyki Politycznej, Warszawa 2008)
Przekład fragmentów dodanych w drugim wydaniu: Iza Chruślińska, Piotr Tyma Redakcja: Paulina Bieniek Projekt okładki: Katarzyna Błahuta Opieka redakcyjna: Julian Kutyła
Wydawnictwo Krytyki Politycznej ul. Jasna 10 lok. 3 00-013 Warszawaredakcja@krytykapolityczna.plwydawnictwo.krytykapolityczna.pl
Książki Wydawnictwa Krytyki Politycznej dostępne są w redakcji Krytyki Politycznej (ul. Jasna 10 lok. 3, Warszawa), Świetlicy KP w Cieszynie (al. Jana Łyska 3) i księgarni internetowej KP (wydawnictwo.krytykapolityczna.pl) oraz w dobrych księgarniach na terenie całej Polski.
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotował Karol Ossowski