22,90 zł
Życie na xanaksie to dogłębne spojrzenie w teraźniejszość i na detale, które pomijamy w codziennym biegu. W swoim najnowszym tomie Jarosław Mikołajewski, jeden z najbardziej uznanych polskich współczesnych poetów, nie po raz pierwszy oddaje głos emocjom i wrażliwości. Autor skupia się na refleksyjnej obserwacji rzeczywistości, snów. Czasem opowiada o Bogu, innym razem droczy się z nim, pyta o sens życia, które postrzega jako wypadkową bezsilności i pragnień. Tęsknota za zmarłymi, godzenie się ze swoim dojrzałym wiekiem i śmiercią, a także szczere spojrzenie na zmieniające się z biegiem czasu ciało to motywy powracające w kolejnych wierszach. Najnowszy tom jest również odpowiedzią poety na aktualne wydarzenia i wyrazem niezgody na świat, który niesie ze sobą wojny, choroby i cierpienie.
Poezja, która rozszczelnia świat, wykracza poza słowo – i to jest jej największa wartość.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 34
dzień nieproszony
wpatrywałem się długo w białą furtkę
na niebie
zobaczyłem na ścianie szarą pustkę
po sobie
ujrzałem na chodniku białą chustkę
po tobie
wyłapałem w tramwaju twoją kurtkę
bez ciebie
siedzę w metrze otwieram oczya tam czyjaś dłoń
jest ślad po obrączce ale
nie ma obrączki
podwójny jak po dwóch
lub po jednej
za to szerokiej i ze szlakiem
na obu krawędziach
paznokcie przycięte nie na kształt
szczytu palców
tylko na przekór ich łagodnym łukom
jak utrącone wierzchołki chmur
linia życia dobrze
skryta za poręczą
na wskazującym blizna od pokrętła
zegarka z późnego peerelu
fałdki na knykciach sztucznie
zasklepione
od skurczu dłoni na pionowym dyszlu
na górze
róże po czułej kroplówce i cztery
rzeki surowo błękitne
gdybym spojrzał wyżej
ale nie spoglądam
tłok taki że nie mam
jak poruszyć głową
każdej z córek
przy twojej śmierci ja dzisiaj już jestem
nie młodszy nie starszy lecz jaki dziś jestem
i tylko w tej chwili mogę tobie umilić
to co z tobą będzie w tamtej małej chwili
trzymam cię za rękę nie później niż teraz
jak się trzyma za życie kogoś kto umiera
twoją śmierć już przeżywam bo gdy ona będzie
mnie w tej chwili na pewno przy tobie nie będzie
a nie chcę żebyś wtedy została samotna
więc każda niech chwila będzie nam stokrotna
najbardziej okrutny jest jednak październik
deszczowa pora to czas kiedy nagle
idąc pustą ulicą odkrywasz że jesteś
w otoczeniu innych całkiem
niewidocznych
nie wiesz skąd się wzięli czy
deszcz stłumił ich kroki czy stopy tych cieni
nie mają ciężaru prócz wagi domysłów
skąd się wzięli i po co
i tego jeszcze trudnego tobołka
że poza tobą zamieszkali w nich wszyscy
których zobaczyć nie chcesz
bo nie śmiałeś przygotować się na to
ulewne spotkanie
już wolałbyś po śmierci bo da bóg że
widząc twoją starość i śmierć wybaczyliby
wszystko co mówią ci w pochmurnej chwili
co jesteś im winien a o czym nie wiesz
albo nie pamiętasz bez alibi rozległych
podkorowych zaników
połowy
nierzadko potrzeba mi twojego istnienia
znaczonego układem prymitywnych znaków
dwukropka z nawiasem
które od niechcenia
przesyłasz o dowolnej godzinie przypływu
byłby jak talerzyk odstawiony na miejsce
po wczorajszym cieście o północnej
porze
wyłożony z tęsknoty za słodkim okruchem
niesprzątnięty ze stołu na wzajemność głodu
czasami jak łódka na ruchliwym szlaku
jestem
wśród innych gdzie nie ma już miejsca
na swobodną żeglugę
bywa jak na morzu absurdalnie ogromnym
na ten kawałek pnia wydrążonego
na nie moją miarę
najlepiej wtedy byłoby zatonąć
albo rozpłynąć się w mgle nad tą wodą
i słuchać czy wołasz z niemego odruchu
jak rybacy na wypadek gdyby ktoś inny wypłynął
żeby się zgubić i wrócić po nitce
czyjegoś wołania
i nie chcą nikomu przeciąć losu
i głosu
ani przez pomyłkę popłynąć oddechem
syreny co śpiewa z niezdarnej tęsknoty
niezwiązanej z nikim kto wypłynął mając
imię własne i imię swojej łódki
wołania do siebie szukamy nie tego
które wzywa wszystkich na powszechny połów
i jest w tym małość nieznośna
i wielkość
i wzniosłość i śmieszność
niezdarnych odpływów