Żyję, czy to mało? - Marcin Łokciewicz, Katarzyna Kachel - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Żyję, czy to mało? ebook i audiobook

Marcin Łokciewicz, Katarzyna Kachel

4,9

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

51 osób interesuje się tą książką

Opis

Wszystko przeżywałem nadmiernie, bardziej. Towarzyszył mi smutek, związany z brakiem ojca, którego pamiętałem jak przez mgłę, urywkami.

***
Zaburzenia odżywiania były częścią mojej codzienności, ale też moim największym sekretem. Bałam się powiedzieć komukolwiek, bo od potrzeby wsparcia, silniejszy był lęk przed tym, że ludzie będą mnie postrzegać jako gorszą.
***
W NAJWIĘKSZYM SZPITALU PSYCHIATRYCZNYM W POLSCE, CENTRUM LECZENIA DZIECI I MŁODZIEŻY W ZABORZE, PRZEBYWA NA CO DZIEŃ OK. 70–80 MŁODYCH PACJENTÓW. Są to dzieci i młodzi ludzie, którzy nie chcą lub nie umieją żyć. Zajmuje się nimi zespół lekarzy, psychologów, pielęgniarek, pedagogów i opiekunów.

Marcin Łokciewicz – wychowawca i arteterapeuta – od 25 lat pracuje w Zaborze. Z dziennikarką Katarzyną Kachel rozmawiają o tym, jak ważny jest bliski kontakt z dziećmi, aby skutecznie im pomagać.

To nie jest książka przeciwko rodzicom, szkole, szpitalom, psychologom czy lekarzom. To książka, która pokazuje, że mimo chorego systemu, można robić wiele rzeczy dobrych, że miłość, obecność, uwaga i szacunek są kluczowe w procesie zdrowienia dziecka i przywrócenia mu wiary, by chciało żyć.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 298

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 39 min

Lektor: Agnieszka Postrzygacz, Maciej Więckowski
Oceny
4,9 (14 ocen)
13
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ysokeo

Nie oderwiesz się od lektury

Każdy powinien wysłuchać tego audiobooka lub przeczytać książkę. Polecam!
10
ewakurz

Nie oderwiesz się od lektury

książka sztos. otwiera oczy, nie miałam pojęcia że jest aż tak duży problem w polskich domach z młodzieżą jak i dziećmi odnośnie samobójstw czy zdrowie psychicznego. Warto ją przeczytać zwłaszcza osoby które same maja dzieci albo pracuja z dziecmi.
00

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zabór

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zabór.

Centrum Leczenia Dzieci i Młodzieży w Zaborze, ulica Zamkowa 1. Szpital mieści się w pałacu, który posiada dwa piętra, tyle samo skrzydeł i centralny łącznik. Istnieje od dwudziestu pięciu lat, to największa placówka tego typu w Polsce. Znajdują się w niej: pododdział młodzieżowy (tzw. oddział A), pododdział dziecięcy (tzw. oddział B), poradnia zdrowia psychicznego dla dzieci i młodzieży oraz oddział obserwacyjny (tzw. oddział C, mieszczący się w budynku obok pałacu). Miejsc: 80. Od dłuższego czasu ponad połowa hospitalizowanych pacjentów to młodzi ludzie po próbach samobójczych. Wielu z nich o Zaborze mówi „mój drugi dom”.

 

 

 

Zabór: Miejsce, które daje nadzieję

Jest takie miejsce, gdzie trafiają ci, którzy nie chcą lub nie umieją żyć, nie widzą sensu dalszego istnienia. Śmierć wydaje im się łatwiejsza. O takich jak oni mówi się różnie i wciąż często stygmatyzująco: świry, psychole, wariaci, przegrywy. Psychologia i psychiatria ujmuje ich przypadki w naukowe terminy i jednostki chorobowe, wśród których znajdziemy depresję, schizofrenię, liczne zaburzenia rozwoju psychicznego, zaburzenia zachowania, nastroju i emocji, zespoły chorobowe związane ze stresem, nerwice i wiele innych. Za każdą nazwą kryje się konkretny człowiek, który ma swoje imię i swoją niepowtarzalną historię. Zwykle ich nie znamy.

 

Czytając alarmujące statystyki i teksty o problemach dziecięcej psychiatrii, widzimy liczby i całe oceany problemów, w których łatwo konkretnego człowieka zgubić, nie zauważyć jego twarzy i jednostkowego bólu. Dlaczego cierpią, na co choruje ich dusza, czy potrzebują terapii, a jeśli tak – to jakiej? Dlaczego się okaleczają, połykają tabletki, znajdują ucieczkę w destrukcji, którą są uzależnienia, autoagresja, agresja, anoreksja, toksyczne relacje? Co w ich rodzinach, środowiskach działo się nie tak, czego zabrakło albo było w nadmiarze, gdzie i kiedy zaczęło się psuć i to tak mocno, że jedynym ratunkiem okazał się szpital psychiatryczny? Jakie ich potrzeby nie zostały zaspokojone, dlaczego nie czują się bezpiecznie ani w domu, ani w szkole? Dlaczego samobójstwo uznają za jedyne rozwiązanie?

 

Czy Marcin Łokciewicz, autor książki Zamek rządzi, facet, który zna szpital psychiatryczny od kuchni, odpowie na wszystkie pytania, czy poda gotowe recepty na wszelkie istniejące tragedie dziecięcego świata? Nie, ale dysponując dwudziestopięcioletnim doświadczeniem jako wychowawca i arteterapeuta w Zaborze, doskonale potrafi dostrzec, jak krucha jest dziś kondycja psychiczna dzieci, jak gwałtownie i lawinowo się rozpada i dlaczego tak się dzieje. To nauczyciel, który nie ma w sobie nic z mentora, jest nieszablonowy, nieraz wręcz odjechany; dla dobra dziecka stworzył kilka niestandardowych modeli prac wspierających terapię. W tej książce czytelnik nie znajdzie okrągłych formułek na temat depresji czy wychowania, ale prawdziwą, czasami niewygodną diagnozę kondycji rodziny, systemów opieki, szkoły, oddziałów psychiatrycznych. To jazda bez trzymanki, z trzewi prawdziwa, patrosząca i szczera do bólu. Bohaterowie tych opowieści to ofiary przemocy, sekstingu, osoby cierpiące na depresję, zaburzenia lękowe, anoreksję, uzależnione od gier, używek. Ich świat pełen jest hejtu, patostreamingu, wulgarnej muzyki i toksycznych relacji. Wszyscy spotkali Marcina, był częścią ich drogi do zdrowienia.

Marcin to rozmówca, który nie boi się trudnych tematów, nie ma dla niego krępujących pytań. To człowiek, który widzi mielizny różnych systemów, ich braki i luki, ale przede wszystkim dostrzega kryzys rodziny i wszechobecną niemiłość, która jest przyczyną chorób dzieci. I o tym wszystkim opowiada bez ogródek, prosto z mostu.

 

To nie jest książka przeciwko rodzicom, szkole, szpitalom, psychologom czy lekarzom. To książka, która pokazuje, że mimo chorego systemu można robić wiele rzeczy dobrych, że miłość, obecność, uwaga i szacunek są kluczowe w procesie zdrowienia dziecka i przywrócenia mu wiary, by chciało żyć. To lektura niełatwa i niewesoła, bo dotyka najcięższych chorób, najtrudniejszych doświadczeń i niedopuszczalnych przekroczeń, których ofiarami są dzieci. A to boli, uwiera i rodzi złość, trudno bowiem pogodzić się z cierpieniem najmłodszych. Ale jest to także książka niosąca nadzieję, pokazująca, że nawet z bagna można wyjść i wieść udane życie, i to życie, z którego można być dumnym. Wierzę, że będzie to lektura, która sprawi, że choroby psychiczne przestaną stygmatyzować i wiele osób zada sobie to samo pytanie, które od lat nurtuje Marcina: „Dlaczego człowiek jest bohaterem, kiedy wygrywa z białaczką bądź innym nowotworem, a nie jest nim, kiedy wygrywa z depresją?”.

 

Jedna z byłych podopiecznych Marcina Łokciewicza napisała do niego po opuszczeniu szpitala list. Dziękuje w nim za rozmowy, mecze, działania artystyczne, za Tadzika – wielkiego miśka terapeutycznego, które Marcin zbiera dla swoich wychowanków po całej Polsce. List kończy się tak: „Myślałam kiedyś, że bohaterowie noszą peleryny i mają supermoce, dziś widzę, że bohaterowie to tacy ludzie jak pan”. I takim właśnie bohaterem jest Marcin Łokciewicz, człowiek, który lubi powtarzać: „Rodzice są wodą, a dzieci gąbką. Tylko od nas dorosłych zależy, czy nasza relacja z dziećmi będzie dla nich zimnym prysznicem, czy przyjemną ciepłą kąpielą”.

 

Katarzyna Kachel

 

 

 

 

 

 

 

 

 

I. Eliza

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Eliza.

Hospitalizowana w Zaborze dwa razy, w wieku czternastu i siedemnastu lat. Przyczyna: zaburzenia lękowo-emocjonalne, depresja, myśli i próby samobójcze. Nastolatka się okaleczała, miała zachowania autodestrukcyjne, jest ofiarą sekstingu i gwałtu. Dziś ma osiemnaście lat, kończy liceum, jej mama pierwszy raz od trzech lat może spokojnie zasnąć.

 

Eliza: Z rodzicami o takich rzeczach wstyd rozmawiać

 

Miałam dziewięć lat, kiedy umarła moja świnka morska, i tyle samo, kiedy zaczęłam oglądać filmy pornograficzne. Po obu został trwały ślad. Strata świnki była końcem mojego dziecięcego świata, do którego jeszcze przynależałam, pornografia początkiem nowego, który przetrącił mnie na zawsze. Świnkę opłakiwałam jak przyjaciela i powiernika, w szkole nie potrafiłam, może nie próbowałam nawet ukryć rozpaczy. Wychowawczyni skwitowała moją katastrofę krótko i bezdusznie: „To tylko świnka, przestań ryczeć”. Mocno zabolało i wystarczyło, by klasa sprowadziła dziecięcy dramat do żartu i przezwisk, które ciągnęły się za mną długimi szkolnymi korytarzami. Słyszałam „zdechła świnia, zdechła świnia” i głośny śmiech, który urastał w chór nieprzyjaznych i wrogich dla mnie głosów.

 

Regularne docinki i wyzwiska zamieniły się z czasem w popchnięcia i uderzenia, a kolejne dni i lekcje w rzeczywistość, z której najchętniej bym się wylogowała. Nie chciałam w niej być. Spokojna i cicha koleżanka, do której pojechałam na noc, miała normalną fajną rodzinę. Ale zamiast bawić się lalkami, Laura kilka godzin puszczała mi w sieci pornograficzne filmy. To było ciekawsze niż gra w dom. Nikomu o tym nie mówiłam. Z dorosłymi o takich rzeczach się nie rozmawiało. W szóstej klasie koleżanka zrobiła mi zdjęcie od tyłu, kiedy stałam w krótkich spodenkach przy tablicy i rozwiązywałam zadanie. Zbliżenie mojej pupy rozesłała po rówieśnikach, a ja szybko usłyszałam, że jestem szmatą i dziwką. Wtedy nie umiałam tego jeszcze nazwać, ale w klasie stałam się kozłem ofiarnym, moja samoocena równała się zeru, nie wierzyłam, że cokolwiek znaczę, zaczęłam się okaleczać. To przynosiło ulgę, nie na długo, na chwilę, ale jednak. Pedagożka szkolna próbowała mi pomóc, rodzice zaprowadzili mnie do psychologa, rozpaczliwie szukałam uwagi i zrozumienia.

 

I wtedy poznałam Rafała. Miał trzynaście lat, ja czternaście. Zaczęliśmy ze sobą chodzić i od razu współżyć; to on zaproponował taki układ, a mnie wydawało się, że tak trzeba, że będzie to dowód mojego przywiązania i miłości. Minęło kilka miesięcy, zanim mama zorientowała się, co się dzieje. Nie spytała wprost, po prostu zapisała mnie do ginekologa, że niby pierwsza wizyta, która miała mnie uświadomić. Nie wiedziałam, jak powiedzieć, że nie jestem dziewicą, zaczęłam się głupio tłumaczyć, że nie mam błony przez zabawy z wibratorem, nie uwierzyła. Dziś się z tego kłamstwa śmiejemy, ale wtedy zrobiła się niezła zadyma, musiałam wyłożyć karty na stół, powiedzieć o seksie z Rafałem. Chyba tylko jakimś cudem nie zaszłam z nim w ciążę, bo przecież się nie zabezpieczaliśmy. Skończyło się na ostrej pogadance z moimi i jego rodzicami, nieźle się nam dostało. Byłam w rozsypce, okaleczałam się coraz częściej, w internecie szukałam sposobu na samobójstwo.

 

Do Zaboru trafiłam na cztery tygodnie, wyjechałam z diagnozą zaburzeń emocjonalno-lękowych i wiarą, że mogę coś zmienić. Ale przyszedł covid i przestaliśmy się z Rafałem spotykać, co równało się z tym, że przestaliśmy uprawiać seks. Wtedy mnie rzucił, a oprócz smutku zostawił we mnie przekonanie, że jedyne, co mogę zaoferować mężczyźnie, to moje ciało. Inaczej nic z relacji nie będzie. Pandemia mnie ucieszyła, nie musiałam chodzić do szkoły, nikt mi nie dokuczał, zdalne nauczanie było znośne, lubiłam być sama. Myśl o powrocie do szkoły mnie paraliżowała, to był totalny cringe, bałam się drwin, bałam się rówieśników. Szkołę średnią zaczęłam w innym mieście; z czystą kartą, nowymi ludźmi, bez przeszłości. Szybko stałam się duszą towarzystwa, łatwo nawiązywałam kontakty z chłopakami, co stawało ością w gardle większości koleżanek. Relacje budowałam na seksie, czułam się niedowartościowana, nie wiedziałam, że można być z kimś inaczej niż przez ciało i seksualność.

 

W Adamie, który zaproponował mi układ „friends with benefits”, związek bez zobowiązań, oparty głównie na zaspokajaniu potrzeb seksualnych, szybko się zakochałam. Liczyłam na coś więcej, cierpiałam, spełniając jego zachcianki i słysząc, że interesuje go tylko mój tyłek – więc o niego dbałam, ćwiczyłam, chodziłam na siłownię. Raz wybrałam się z kolegą z przedszkola, chłopakiem mojej przyjaciółki. Kiedy dziś o tym myślę, „obcinał” mnie wzrokiem od samego początku, wtedy jednak nie zapaliła mi się żadna czerwona lampka. W szatni byliśmy tylko we dwójkę, nagle spytał, czy uprawiałam seks w miejscu publicznym. Odparłam żartobliwie, tak jak się odpowiada na głupie zaczepki: „Kto tego nie robił w miejscu publicznym, niech podniesie rękę do góry”. Ale to nie był żart, bo szybko rzucił, czy chcę z nim to zrobić tutaj. Nie czekał na odpowiedź, odwrócił mnie, przygniótł swoim stukilogramowym ciałem tak, że nie mogłam oddychać. Leżałam jak sparaliżowana, nie mogłam krzyczeć, a po wszystkim, kiedy wyszłam z siłowni, czułam się winna. Czułam, że zdradziłam i Adama, i koleżankę.

 

O tym, co się stało, napisałam koledze, a on z fejkowego konta poinformował moją mamę. Kiedy wróciłam do domu, razem z rodzicami pojechaliśmy do domu chłopaka, który mnie zgwałcił. To nie była łatwa rozmowa. Od jego ojca usłyszałam, że pewnie go sama sprowokowałam, przecież nie protestowałam. I jeszcze, że mam takie zdjęcia na Instagramie, że się sama proszę o te rzeczy. Chcieliśmy zgłosić gwałt, ale kiedy na chłodno podsumowaliśmy i wyszło, że w szatni nie było żadnych kamer, nie zrobiłam obdukcji od razu, do tego leczę się psychiatrycznie, odpuściliśmy. Poczucie niesprawiedliwości było tak wielkie, że kiedy dwa tygodnie później spotkałam go na ulicy, walnęłam go prosto w twarz. Jego rodzice nieomal złożyli sprawę o spowodowanie uszczerbku na zdrowiu, a jego dziewczyna zwyzywała mnie od najgorszych. Sprawa zrobiła się głośna, Adam zostawił mnie, twierdząc, że go zdradziłam.

 

Przestałam się kontrolować, potrafiłam bez większego powodu dać komuś „z liścia”, zaczęłam robić irracjonalne rzeczy. Wysłałam swoje rozebrane fotki dwóm chłopakom. Od mamy usłyszałam, że widziała moje nagie zdjęcia na stronie dla facetów. Wtedy wpadłam w furię i zaczęłam rozbijać talerze. Mama blefowała, próbując mnie wówczas powstrzymać, jakoś ochronić, ale od tamtej pory nie mogłam uwolnić się od myśli, że naga gdzieś krążę po internecie. Po naszej kłótni zemdlałam na chodniku. Nie umiałam się odnaleźć w tym wszystkim, zaczęłam robić coraz bardziej autodestrukcyjne rzeczy. Piłam, brałam narkotyki, kiedy mama próbowała siłą wyciągnąć mnie z baru, urządziłam zadymę, a potem się pocięłam. Miałam siedemnaście lat, kiedy w środku nocy znów zawieziono mnie do Zaboru. Na dwa tygodnie. To był początek regularnej terapii, ale wiele musiało się jeszcze wydarzyć.

 

Imprezy, na których był alkohol, pokręceni znajomi, przygodny seks – były czymś całkiem zwyczajnym. Kiedy podczas wakacji odezwał się do mnie Michał, z którym kiedyś się poznaliśmy, pomyślałam, że to ratunek. Był starszy, opanowany, studiował, można było z nim normalnie porozmawiać. Wysłałam mu swoje zdjęcie, zwyczajne, nie rozebrane, ale i tak nasze rozmowy niemal od razu zeszły na tematy erotyczne – on je zainicjował. Nie wiem jak, ale szybko wyczuł, że mi imponuje i że mi na nim zależy. Kiedy chciałam się spotkać w realu, napisał, że nie jest pewien, czy mu się spodobam. Całą terapię szlag trafił; znów byłam zerem i znów myślałam, że jeśli chcę iść dalej w tej relacji, muszę posłużyć się swoim ciałem. To było silniejsze ode mnie. Kiedy więc poprosił o nagi film, nagrałam go w pokoju hotelowym i wysłałam. Nie powiedział, że jestem ładna ani czy mu się podobam, chciał więcej filmików, już nie chodziło tylko o nagość, sugerował, bym włożyła sobie w pochwę szyjkę od butelki. Nie było opcji, napisałam, że nie, ale znajomości nie skończyłam. Żądałam gwarancji, że poprzednie nagranie zostanie wyłącznie między nami, zapewniał, że tak. Leczyłam się na depresję, Michał to wiedział, czułam się słaba, a jego żądania, bym mu dała kolejne dowody miłości, zrobiły się naprawdę chore. Zerwałam tę znajomość.

 

„Znasz tę dziewczynę?”, takie pytanie dostałam od kolegi pół roku później. Do wiadomości dołączył screen z filmiku, który wysłałam Michałowi. Każdy by rozpoznał, że to ja, nie miałoby sensu wypieranie się. To był zwykły dzień szkolny, jakoś między lekcjami. Dostałam ataku paniki, osunęłam się na ziemię, potem wpadłam w szał, wrzeszczałam, płakałam. Zaprowadzili mnie do pedagoga i wezwali mamę. Nie jestem święta, ale takich filmików nie wysyłałam hurtowo, prócz tego jednego razu. Zgłosiliśmy to na policję, która poważnie podeszła do mojej historii. Sprawa trafiła do sądu. Na pierwszym przesłuchaniu policyjnym Michał przyznał, że nagranie przekazał paru znajomym, w sądzie przy adwokacie zmienił linię obrony. Pierwsza rozprawa odbyła się w czerwcu 2023 roku, pani sędzia traktowała mnie bardzo delikatnie, w przeciwieństwie do mecenasa Michała. Na drugiej rozprawie próbowali mnie oczerniać, na początku października zapadł wyrok. Michał dostał rok więzienia w zawiasach, do tego pokrycie kosztów sądowych i odszkodowanie dla mnie w wysokości dwóch tysięcy złotych. W Stanach dostałabym nawet pół miliona, ale nie chodziło mi o pieniądze. Po prostu chętnie bym zapłaciła nimi za każdy dzień więzienia dla Michała. By zrozumiał, że tak nie wolno.

 

Filmik zaczął krążyć wśród znajomych, bliskich, dalszych, miałam wrażenie, że po całym moim mieście. Próbowałam się powiesić, uratowała mnie babcia, która nagle weszła do mieszkania. Miesiącami nie byłam w stanie wyjść z domu bez lęku, każda nowa wiadomość wywoływała u mnie histerię. Wciąż boję się wzroku spotykanych na ulicy osób. Ze strachu przed tym, że filmik obejrzy ktoś z mojej szkoły, zmieniłam ją. Klasę maturalną kończę całkiem gdzie indziej. Paradoksalnie to wszystko, co mi się przydarzyło, sprawiło, że postanowiłam żyć. Jestem w związku z chłopakiem, któremu kawałek po kawałku opowiadałam, kim jestem. Bywa cholernie ciężko. Budujemy nasz związek na sympatii, zaufaniu, uśmiechu i rozmowie, chodzimy za rękę, a nie w krzaki. Czasu nie cofnę, wciąż mam w sobie złość na Michała i żal do siebie za ten filmik. I równocześnie wiem, że to choroba mnie osłabiała. Mama powiedziała mi ostatnio, że wreszcie spokojnie może zasnąć. Nie piję, nie biorę narkotyków, jestem czysta, czuję, że mi wolno być.

 

Eliza miała dziewięć lat, kiedy zobaczyła filmy pornograficzne. Jest wyjątkiem?

 

Niestety nie. Dorosłym wydaje się, że największym złem, którego doświadczają dzieci w sieci, są gry komputerowe. I często faktycznie od nich zaczynają, ale z czasem, nakręcone i rozbudzone, szukają w internetowych zasobach nowych wrażeń. Bywa, że na pornografię trafiają przypadkiem, i tak deklaruje 55 procent dzieci od jedenastego do osiemnastego roku życia. Często kawałek zakazanego świata pokazuje dobry kumpel z podwórka czy koleżanka, do której się jedzie na noc, tak jak w przypadku Elizy. Oglądanie sprośnych, zabronionych treści było dla niej na pewno czymś odmiennym od zabawy w dom i gry w planszówki. Rozbudziło w dziewczynce ciekawość i bez wątpienia miało wpływ na wczesną inicjację seksualną, do której doszło, gdy miała czternaście lat. Eliza nie uzależniła się od pornografii, ale wśród naszych pacjentów nie brakuje dzieci, które oglądają filmy godzinami, i to jest mocna pornografia, nie erotyczne filmiki. Rodzice, którzy mi mówią, że kontrolują dzieci w internecie, żyją w iluzji, nie zdają sobie sprawy, a może nie chcą sobie do końca zdawać, że młodzi są o wiele sprytniejsi od nich, omijają zapory rodzicielskie i inne blokady. Chłoną jak gąbka brutalne, wulgarne, dewiacyjne treści. Prowadzi to nie tylko do nadmiernego pobudzenia, rozkojarzenia, aktywuje emocje, które powinny budzić się u nich wiele lat później, ale też utrwala patologiczne wzorce stosunków seksualnych. Młody człowiek nie jest na tyle dojrzały emocjonalnie, by umiał właściwie ocenić sytuację, którą ogląda. Nie ma rozwiniętych kompetencji miękkich, takich jak umiejętność budowania relacji, komunikacji międzyludzkiej, okazywanie szacunku, przyjaźni i koleżeństwa. Patrzenie godzinami na seks grupowy, przemoc seksualną może być dla niego destrukcyjne i zaburzać jego proces rozwojowy.

 

Brak mechanizmów obronnych i krytycznej oceny tego, co widzi, sprawia, że wydaje mu się, że tak wygląda współżycie, seks, a nawet miłość?

 

Schemat filmów pornograficznych nie daje zbyt wielu możliwości interpretacyjnych. Kobieta jest w większości z nich zdominowana, upokarzana, gra ofiarę, która ma zaspokajać najbardziej chore i wyuzdane zachcianki mężczyzny. My w okresie dojrzewania oglądaliśmy w ukryciu przemyconego z Niemiec „świerszczyka” lub jakąś mocno ocenzurowaną scenę seksu w telewizji i gdy patrzę na to, co dzisiaj chłoną dzieci, włos się jeży na głowie. Nasi rodzice mogli nas łatwo kontrolować, bo w telewizji były dwa programy; dziś, w czasach nieograniczonego dostępu do internetu, dzieci włączają programy i filmy, które nijak się mają do naturalnego, rozwojowego rozbudzania seksualności, co gorsza, często skutkują chorobliwą próbą szukania kolejnych podniet. To jest odwrócenie naturalnych procesów dojrzewania i utrata niewinności. Eliza dopiero dziś, w wieku osiemnastu lat, uczy się relacji, która opiera się na rozmowie, poznawaniu się, chodzeniu za rękę, a nie „w krzaki”, jak sama mówi. I tak powinien wyglądać jej pierwszy związek z chłopakiem cztery lata wcześniej. Dziś wszystko stoi na głowie; czternastoletnia dziewczynka z mojej grupy, wychowująca się bez ojca, przyszła kiedyś do mnie i zapytała, czy to prawda, że na pierwszej randce musi zrobić chłopakowi loda. Miała przy tym zupełnie poważną minę. Kiedy zapytałem, skąd jej to w ogóle przyszło do głowy, usłyszałem, że tak powiedziały jej koleżanki.

 

Z raportu Naukowej i Akademickiej Sieci Komputerowej (NASK) Nastolatki wobec pornografii cyfrowej wynika, że co drugi nastolatek widział treści pornograficzne w internecie. Ponad połowa szóstoklasistów spędza kwadrans dziennie na przeglądaniu filmów bądź zdjęć o charakterze seksualnym. Z treściami pornograficznymi małoletni stykają się głównie w telefonie kolegi lub koleżanki.

 

Przykład Elizy i wielu innych dzieci z Zaboru pokazuje, że pornografię oglądają bezkarnie już nawet dziewięciolatkowie. Nie każdy, ale wielu się od niej uzależni i na podstawie tego, co w filmach zobaczy, będzie chciało stworzyć swoje pierwsze relacje; stamtąd będzie czerpać wzorce, zwłaszcza jeśli nie ma ich w rodzinie. To, że dziś nastolatki traktują się instrumentalnie, dziewczyny postrzegają swoje ciało jako walutę, coś co można dać mężczyźnie, by pozyskać miłość i akceptację, jest chorą i przerażającą rzeczywistością. Wierzą, tak jak Eliza, że aby ktoś je pokochał, powinny mu się oddać i spełnić jego warunki. Często nie muszę nawet pytać, od razu wiem, czy ktoś ogląda pornografię, widać to po zachowaniu, czasami po języku. Miałem w grupie chłopaka, który przekraczał notorycznie granice, klepał dziewczyny po pośladkach, łapał je za piersi, mówił do nich wulgarnie. Szedł w zaparte i nie przyznawał się, że ma kontakt z pornografią. Odczekałem i któregoś dnia wieczorem, kiedy zwykle czujność pacjentów nieco spada, spytałem go wprost, nie pozostawiając wyboru: „Na czym oglądasz pornografię: na komórce czy laptopie?”. Zarzekał się, że ani na laptopie, ani na komórce, no to ja twardo pytam: „To na czym?”. Usłyszałem, że na tablecie. Rodzice próbowali kontrolować mu laptop, zakładać blokady, a on siedział cicho, ze słuchawkami na uszach i godzinami oglądał sceny seksu grupowego na tablecie.

 

Co zrobić, by dzieci wybierały co innego?

 

Musimy im pokazać inne możliwości, dać wzorce, zadbać o higienę cyfrową. Zadzwoniła ostatnio do naszej poradni matka, by spytać, co ma zrobić, bo jej dziecko nie chce usiąść na nocniku bez telefonu komórkowego. Ręce mi opadają w takich sytuacjach. No bo gdzie taki maluch mógł widzieć komórkę? Dzieci są dziś pozbawione uczucia i miłości dorosłych, bo coraz rzadziej widzą swoją matkę, częściej jej telefon. Obserwuję kobiety z wózkami, które kiedy tylko dziecko zaczyna gaworzyć, zamiast go słuchać, wejść w interakcję, przytulić, zaczynają od razu nagrywać, by wrzucić malucha na Instastory albo zrobić rolkę. Socjolog Maciej Dębski, założyciel Fundacji Dbam o Mój Zasięg, trafił ze szkoleniem o zagrożeniach internetowych do szkoły rodzenia. I pewnie na początku ludzie pukali się w głowę, dlaczego chce ciężarnym kobietom i ich partnerom mówić o niebezpieczeństwach w sieci, o tym, jakich błędów nie popełniać, by nie uzależniać dziecka od samego początku od komórki. Ja się nie pukam w głowę, bo sam zaczynam mówić o tym jeszcze wcześniej, do nastolatków, bo przecież to oni będą kiedyś rodzicami. Wierzę, że takie działania naprawdę mogą pozwolić uniknąć błędów, które później są trudne do odwrócenia, a prowadzą do niebezpiecznych uzależnień, jak choćby od pornografii.

 

Pornografia sprawia, że młodzi nie łączą seksu z uczuciami?

 

Może powiem coś niepopularnego, ale czasami, by tak właśnie myśleć, a co gorsze – robić, nie trzeba nawet oglądać filmów pornograficznych. Na podejście naszych dzieci do seksu, ciała, na wulgaryzację zachowań wpływa postępujący proces odwracania wartości, któremu przyglądam się od wielu lat. Pewne rzeczy, które uchodziły kiedyś za patologię, dziś stały się normą, do czego przyczyniliśmy się my, dorośli. Winnymi są ci twórcy popkulturowi, którzy od lat pokazują, że nagość nie jest czymś intymnym i pięknym, a jednym z wielu produktów na sprzedaż. Spójrz na reklamy, które traktują ciało instrumentalnie, i wreszcie na Instagram i media społecznościowe, budujące fałszywe przekonanie o tym, czym ciało jest. Parę lat temu alarmowałem i mówiłem na konferencjach, że młodym brakuje autorytetów. Wszyscy patrzyli na mnie jak na nawiedzonego dziadersa, bo przecież każde pokolenie ma swoich idoli, i dlaczego nie mają być nimi na przykład youtuberzy. Dziś jesteśmy świadkami afery Pandora Gate i kurtyna złudzeń opadła z hukiem i smrodem. Okazuje się, że wśród bohaterów, idoli naszych dzieci są ludzie, którzy wykorzystali swoją pozycję do zachowań nieobyczajnych, wątpliwych moralnie, a nawet pedofilskich. Legitymizowali też w jakiś sposób zachowania patologiczne, czyli wysyłanie nagich zdjęć czy filmików. Tworząc miałkie i bezwartościowe produkcje, budowali swoje zasięgi i pozycję wśród dzieci. Zwabiali je, nawiązywali relacje, prosili o wysyłanie rozebranych fotek, proponowali seks nieletnim, dla których byli bogami.

 

Aferę ujawnił znany w internecie youtuber Sylwester Wardęga. Myślisz, że Pandora Gate coś zmieni?

 

Wierzę, że nie jest to jedynie aferka, która będzie żyła kilka dni i umrze śmiercią medialną, tylko skandal, który ukaże wiele poziomów zepsucia, układów, relacji ukrywanych i przemilczanych przez tych, którzy zarabiają na tym wielkie pieniądze. Śledziłem wielu youtuberów i patoyoutuberów, na początku z niedowierzaniem, potem z obrzydzeniem, oglądając filmiki nawołujące do picia na umór, bicia matek czy dokopywania policji. Przerażało mnie, jak budowane są zasięgi na treściach demoralizujących, nieetycznych czy po prostu słabych, a działo się to bezkarnie. W październiku 2023 roku wybuchła afera, podniosło się wieczko puszki i pewnie niejeden syf ujrzy dziś światło dzienne. Czy mam satysfakcję? Nie chciałbym jej mieć, ale myślę, że trzeba było naprawdę mocnego uderzenia, by dorośli nagle zobaczyli, czym żyją ich dzieci, jakimi treściami się karmią, bo większość nie ma naprawdę o tym pojęcia. I nie myślę tylko o świecie zdegenerowanych youtuberów, ale także o niektórych muzycznych idolach nastolatków. Słucham ich od kilku lat z rosnącym niesmakiem. Pamiętam, jak kiedyś napisała do mnie bardzo kulturalna kobieta, która nie mogła sobie poradzić ze swoją córką ani znaleźć z nią wspólnego języka, bo nastolatka stała się wulgarna, agresywna i prymitywna. Dziewczyna nie była naszą pacjentką, ale żywo zaciekawiony zacząłem wypytywać, czego słucha. Matka odpowiedziała, że muzyki młodzieżowej, ale nie znała nazw wykonawców. Poprosiłem, by sprawdziła i mi wysłała. Po kilku dniach dostałem listę ulubionych muzyków nastolatki i czytam: Malik Montana, Cypis, Popek, Oliwka Brazil, Young Leosia, Kizo.

 

Nazwy brzmią bardzo przyjemnie.

Prawda? Nie budzą żadnych podejrzeń ani negatywnych skojarzeń. Poczytałem teksty piosenek i zamarłem, bo choćby taka Oliwka Brazil śpiewa:

 

Wchodzi Big Mommy/

zrobić big money/

twoja suka patrzy w lustro – widzi kasztany/

twoja suka ma dużo/

wspólnego z fiutami/

dupą zasłoniłam jej fake kryształy…

 

Przytaczam fragmenty tekstu nie dlatego, by szokować, ale by dorośli uświadomili sobie, że agresja, autoagresja, wulgarność, rozdrażnienie ich dzieci może mieć źródło także w tym, czego słuchają; na przykład niewinnie brzmiącego Cypisa w piosence pod tytułem Atak na bobra:

 

dobra /3x

a później na biodra

dobra /3x

poczochraj mi cyce

dobra /3x

to ci pałę chwycę

dobra /3x

zalej kotku mego bobra

zaatakuj mnie jak kobra

chcę być całą w twoim glucie

zalej mnie ty głupi fiucie

kocham gdy do mnie strzelasz

gdy mi pizdę sponiewierasz

ciągle czuję że mi mało

strzelaj mi prosto w kakao…

 

Uwierz, to nie są te najwulgarniejsze teksty. Podesłałem matce kilka cytatów, odpisała zszokowana, że w wieku jej córki słuchała piosenek o miłości. Była przerażona, że dziś niektórzy wykonawcy hip-hopowi nawet nie śpiewają o seksie, ale o ruchaniu czy „waleniu w pizdę jak w bęben”. Przecież w tych tekstach w obleśny sposób gloryfikuje się przemoc, narkotyki, gwałt, a wykonawcami są zarówno kobiety, jak i mężczyźni. I to są idole części moich wychowanków, bohaterowie nastolatków, naszych dzieci. W sieci dostępne jest na przykład nagranie z koncertu Kizo, na którym na scenie występuje z nim „fan”. To okołodwunastoletni chłopiec, śpiewający piosenkę z takimi wersami jak: „Jestem królem balu, zapraszam kurwy do tańca”. Słabe to jest strasznie.

 

Nie trzeba więc oglądać patostreamingu czy zakazanej pornografii, ale wystarczy słuchać legalnych rzeczy, by nasiąkać patologicznymi zachowaniami?

 

Wulgaryzacja seksualności jest powszechna, o czym rodzice nie mają pojęcia. Nie wiedzą zwykle, czego na słuchawkach słuchają ich dzieci, po prostu cieszą się, że młodzi są cicho. Rok temu na Twitterze rozpętała się burza, bo młodzież w pewnej szkole pokazała radzie pedagogicznej listę utworów na bal z okazji zakończenia ósmej klasy, a rada nie zaakceptowała większości zaproponowanych kawałków muzycznych. Decyzja nauczycieli została zhejtowana przez internautów. „Dziadersi” to chyba najdelikatniejsze określenie z komentarzy dotyczących tej sprawy. Rozgoryczeni rodzice pisali między innymi, że „zepsują im bal”, „że każde pokolenie ma swoją muzykę”, „hipokryci”, „i tak tego będą słuchać”, „takie czasy”. Ciekawy jestem, czy ci dorośli, którzy tak szybko wdeptali w błoto radę pedagogiczną, słuchali choć jednego z tych utworów? Moi wychowankowie nieraz zgłaszają mi piosenki, które chcieliby zaprezentować na apelach artystycznych, wśród nich są chamskie, czasami wręcz wulgarne. Ale zawsze znajdujemy kompromis. Szukam złotego środka, bo wiem, że wprowadzenie zakazu przynosi zwykle odwrotny skutek. Nic nie smakuje lepiej niż zakazany owoc.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

 

 

 

 

Copyright © by Marcin Łokciewicz, 2024

Copyright © by Katarzyna Kachel, 2024

 

Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2024

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wszystkie historie opowiedziane w książce wydarzyły się naprawdę. Na potrzeby zachowania prywatności imiona bohaterów zostały zmienione.

 

Wydanie I, Poznań 2024

 

Projekt okładki: © Andrzej Komendziński

 

Redakcja: Paulina Jeske-Choińska

Korekta: Agnieszka Czapczyk, Lidia Kozłowska

Skład i łamanie: Teodor Jeske-Choiński

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

eISBN: 978-83-8357-497-4

 

 

Grupa Wydawnictwo Filia Sp. z o.o.

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Seria: FILIA NA FAKTACH