Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zaczęło się od wyjątkowej księgi. Później był chaos. A potem nie było już niczego.
Dla Any, ta książka okazała się być najbardziej niebezpieczną lekturą. Teraz już wiesz. Czytasz na własne ryzyko.
Wyobraź to sobie: pracujesz w lokalnej bibliotece i pewnego ranka układasz książki na półce. Znajdujesz wśród nich egzemplarz, którego na pewno nie widziałaś tu nigdy wcześniej. Otwierasz książkę i… nie, to nie może być prawda. Jest w niej uwięziony jakiś facet i mówi do ciebie.
Tak właśnie zaczęła się historia Any, która postanowiła uwolnić czarownika zamkniętego w księdze w zamian za magiczne umiejętności. Nie miała pojęcia, że ta decyzja uruchomi lawinę zdarzeń, które narażą na niebezpieczeństwo miasteczko Attwan. Ana ma niewiele czasu na opanowanie magii ksiąg i uratowanie najbliższych.
Jakie tajemnice kryje rodzina Any? Kto tak naprawdę stoi po stronie dobra? Co będzie musiała poświęcić Ana, żeby uratować miasteczko?
Możecie osądzać, ile chcecie, ale to naprawdę nie była moja wina! W końcu przez całe życie wszyscy mówili mi, że magia nie jest prawdziwa. Osobiście obwiniam za wszystko właśnie nich. Tak więc... to by chyba było na tyle. Cieszę się, że wszystko sobie wyjaśniliśmy. Powodzenia w przeżyciu.
-Ana
Książka przeznaczona dla czytelników powyżej 15 roku życia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 584
Projekt ilustracji okładkowej: Aleksandra Czerw
Adaptacja projektu: Piotr Wszędyrówny
Redakcja: Natalia Popławska, Lingventa
Redaktor prowadzący: Małgorzata Święcicka
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Justyna Techmańska, Monika Łobodzińska
© for the text by M.H. Noack
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2024
ISBN 978-83-287-3213-1
You&YA
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2024
–fragment–
Istnieje zagrożenie, że świat zaraz się skończy. Albo skończy się moje życie. Tak czy inaczej, świat niewiele dla mnie znaczy, jeśli mnie w nim nie ma. Ponieważ jestem całkiem pewna, że nie będę tu już zbyt długo, a wy możecie nie mieć innego wyboru, jak tylko stać się niechętnymi uczestnikami końca ludzkości, chciałabym coś ogłosić.
Nie biorę za to żadnej odpowiedzialności. Poważnie. Możecie osądzać, ile chcecie, ale to naprawdę nie była moja wina! W końcu przez całe życie wszyscy mówili mi, że magia nie jest prawdziwa. Osobiście obwiniam ich.
Tak więc… to by chyba było na tyle. Cieszę się, że wszystko sobie wyjaśniliśmy. Powodzenia w przeżyciu.
Nie wiem, od czego zacząć, jak dziękować za cud, jakim było Twoje pojawienie się w moim życiu.
Kiedy zbliżałam się do ceglanej fasady starego georgiańskiego budynku, nie mogłam powstrzymać uśmiechu na myśl o trzech piętrach wypełnionych regałami z książkami. Od dziecka uwielbiałam odwiedzać bibliotekę. Tworzyła swój własny wszechświat złożony z tysięcy światów, ale wszystkie były w zasięgu ręki, a do tego posegregowane tematycznie i alfabetycznie, co doceniała moja kochająca porządek natura.
Dlatego, kiedy rok temu usłyszałam, że w bibliotece szukano osób do pomocy, nie wahałam się ani chwili. Dwa dni później miałam już pracę i zaczęłam spędzać tam każdą wolną chwilę po lekcjach. Od razu po skończeniu liceum poprosiłam szefową, by przyjęła mnie na pełen etat. Zgodziła się błyskawicznie i jeszcze tego samego popołudnia wręczyła mi nową umowę do podpisania oraz po raz pierwszy, mój własny zestaw kluczy. To było tydzień temu.
Otworzyłam drzwi i rozejrzałam się z zachwytem po elegancko urządzonym wnętrzu. Specjalnie przyszłam wcześniej, by chociaż przez moment mieć to miejsce tylko dla siebie. Zatrzymałam się przy biurku, żeby odłożyć plecak i włączyć komputer, a czekając na uruchomienie systemu, zabrałam się do odsłaniania okien.
Czytanie stało się moim sposobem na przetrwanie, gdy codzienność stawała się zbyt trudna, by sobie z nią poradzić, ale nawet samo przebywanie wśród tak wielu książek było jak balsam na moje wiecznie nadwyrężone nerwy. Ostatnie tygodnie przyniosły w moim życiu wiele zmian, a z nimi nigdy nie radziłam sobie najlepiej. Wraz z ukończeniem szkoły z dnia na dzień straciłam swoją rutynę i nadal próbowałam odnaleźć się w zupełnie nowej rzeczywistości.
Już w dzieciństwie miałam rytuały, których po prostu musiałam przestrzegać. Na myśl o jakiejkolwiek zmianie cierpła mi skóra, a głowę wypełniała panika. To, co nieznane i niespodziewane, zawsze kojarzyło mi się z ryzykiem, a rzeczy zwyczajne i oczekiwane – z bezpieczeństwem i komfortem.
Kiedy moi rówieśnicy spędzali czas na wspólnych zabawach i zawierali przyjaźnie jedynie po to, by je zrywać, a potem zawierać na nowo, ja cieszyłam się ciszą i spokojem we własnym towarzystwie. Zamiast odkrywać świat, wolałam porządkować ubrania, książki czy zabawki, bo wszystko na moich półkach miało wyznaczone miejsce. Szczegółowo planowałam każdy dzień – co na siebie założę, co i kiedy zjem, gdzie się udam. Tworzyłam scenariusze rozmów z osobami, które mogłabym spotkać. A potem stresowałam tym, co zrobię, jeśli coś nie pójdzie zgodnie z planem.
Nie istniał ku temu wszystkiemu żaden konkretny powód. Taka po prostu byłam. Kiedyś próbowałam się zmienić. Wyjść z mojej strefy komfortu – tak nazywali to rodzina i nauczyciele. Twierdzili, że wystarczy się postarać i będę inna. Inna niż byłam. Taka jak wszyscy. Rezultat? Spektakularna porażka. Za każdym razem.
Raz, w podstawówce, magik na przyjęciu urodzinowym koleżanki z klasy z tylko sobie znanego powodu wybrał mnie na swoją asystentkę do pierwszej magicznej sztuczki. Nie chciałam wchodzić na scenę, ale nie dawał za wygraną, a stojący wokół dorośli popychali mnie do przodu, mówiąc, że będzie fajnie. Nie było. Ze stresu nogi miałam jak z waty i upadłam na twarz w połowie drogi. W jednej chwili wszyscy na sali wybuchnęli – oni śmiechem, ja płaczem. Uciekając, przewróciłam jeszcze stolik z przekąskami.
Mijające lata nic nie zmieniły w kwestii mojego niedopasowania do tego, co w świecie uchodziło za normalne. W pierwszej klasie liceum uroczy chłopak z klasy wyżej zaprosił mnie na szkolną imprezę. Kochała się w nim połowa szkoły, ale on zaprosił mnie, a ja się zgodziłam, za co obwiniałam chwilowe zamroczenie umysłu wywołane szokiem. Potem wszystko wróciło do normy i zaczęłam szukać sposobu, aby się z tego wykręcić. W końcu nie poszłam. Tylko że zamiast przedstawić mu jakąś wymówkę, po prostu zostałam w domu. I udawałam, że nie istniał. Przez następne dwa lata, aż skończył szkołę.
To był punkt zwrotny. Nie chciałam więcej zadręczać się próbami udawania kogoś innego, a już tym bardziej ranić w ten sposób niewinne osoby. Dlatego przestałam próbować i zaakceptowałam siebie taką, jaką byłam. Zrozumiałam, że ludzie dzielili się na tych, którzy zostali stworzeni do odkrywania i kształtowania świata, oraz na tych, których zadaniem było obserwowanie tego wszystkiego – najlepiej z jakiegoś wygodnego i bezpiecznie oddalonego miejsca.
– Ana, kochanie – z głośnika telefonu dobiegł ciepły głos Jonathana Holmesa – naprawdę nie widzę, w czym jest problem. – Mój tata był typem człowieka, który nigdy nie widział problemów, tylko rozwiązania.
– Niepotrzebnie marnowaliście pieniądze… – odpowiedziałam ze znudzeniem.
Niestety moje nowe pokłady samoakceptacji były zjawiskiem mocno jednostkowym i nie rozciągały się na moich bliskich. Ich spojrzenie na świat pozostawało niezmienne. Z jakiegoś powodu zdawali się przekonani, że podejmowanie w życiu wyzwań miało w sobie jakąś wartość. Nie tylko nie podzielali mojego uwielbienia dla codziennej, szarej przeciętności, ale czuli się w obowiązku udowodnić mi, że to ja się mylę.
A nikt nie podchodził do tego zadania z większym zapałem niż autorka maila, którego właśnie czytałam. Moja mama. Zupełne przeciwieństwo Jonathana. Ich związek stanowił dla mnie dowód na istnienie prawdziwej miłości. Nie dałoby się wytłumaczyć inaczej, dlaczego dwie tak różne od siebie osoby po tylu spędzonych razem latach jeszcze się nie pozabijały. Wręcz przeciwnie – nie mogły bez siebie żyć.
Kerry Reed-Holmes traktowała rzeczywistość jak stoisko z darmowymi gadżetami, z którego wybierała do woli to, co akurat uważała za interesujące. Jeżeli cokolwiek planowała, to wyłącznie po to, by ten plan zignorować i zrobić wszystko na odwrót. W jej życiu, pełnym chaosu i spontaniczności, był jeden stały element – nie tolerowała ograniczeń, a szczególnie ograniczania samej siebie.
Problem polegał na tym, że według niej właśnie to robiłam ja. Będąc sobą i żyjąc w zgodzie z moimi ograniczeniami, rezygnowałam z możliwości osiągnięcia czegoś więcej. Czego? Nie miałam pojęcia. Czy chciałam tych możliwości? Jakoś nie bardzo. Czy byłam gotowa poświęcić dla nich spokój? Nigdy w życiu. Kogo nie obchodziła moja opinia? Kerry Reed-Holmes.
Przynajmniej raz w tygodniu dostawałam od niej listę sugestii – zawsze była długa i nie zawierała niczego, co mogłoby mnie zainteresować. Tym razem, jak głosił temat maila, wybór padł na korzyści przeprowadzki do dużego miasta.
Wyrodna córko (i tak Cię kocham),
mam nadzieję, że w końcu zrozumiałaś, jak bardzo ogranicza Cię siedzenie na tym odludziu. Jeśli nadal żyjesz w swoim błędnym przekonaniu, że jest Ci tam lepiej, niż byłoby tu z nami, poniżej znajdziesz listę rzeczy, które oferuje cywilizacja, a nie znajdziesz ich w Attwan.
Wiesz, że mam rację
Mama
PS Przerobiliśmy garaż na osobne mieszkanie dla Ciebie. W załączniku masz zdjęcia.
PPS Wyślij mi zdjęcie swojej lodówki. Ma być w niej coś poza sałatą!
– Inwestycja to nie wydatek, a odłożony w czasie zysk – powiedział tata tonem, jakiego podczas rozmowy o pieniądzach użyć mógł wyłącznie księgowy. – Wiesz przecież, że od początku taki był plan.
Plan.
Niedługo po tym, jak zatrudniłam się w bibliotece, rodzice oznajmili, że sprzedają dom i przeprowadzamy się na drugi koniec kraju. Tacie zaproponowano tam świetnie płatną posadę w jednym z biur rachunkowych obsługujących międzynarodowe korporacje. Mama zawsze marzyła o życiu w dużym mieście, a jako projektantka wnętrz z bogatym portfolio mogła przebierać w ofertach pracy. Do tego twierdzili, że metropolia z dobrymi uniwersytetami i siedzibami firm z praktycznie każdej branży zapewni mi dobry start w dorosłość.
Chociaż na papierze te możliwości wyglądały kusząco, przerażała mnie myśl o znalezieniu się w nowym środowisku. Attwan było dla mnie czymś więcej niż miejscem, w którym się urodziłam i wychowałam. Czułam z nim dziwną więź, której nie potrafiłam w żaden sposób wyjaśnić. Od dziecka wizja jakiegokolwiek wyjazdu napawała mnie niepokojem. Przed każdymi wakacjami zalewałam się łzami i błagałam rodziców tak długo, aż dla świętego spokoju pozwalali mi zostać u babci i dziadka.
Tym razem obyło się bez płaczu, ale i tak postawiłam na swoim, kiedy powiedziałam im, że chcę ostatni rok liceum spędzić w Attwan, które wcale nie było odludziem, tylko miastem z ponad trzydziestoma tysiącami mieszkańców. Pomogło też to, że dziadek chętnie zgodził się, żebym zamieszkała u niego przez ten czas. Problem pojawił się miesiąc temu, kiedy za zaoszczędzone pieniądze wynajęłam własne mieszkanie, a rodzice zdali sobie sprawę, że nie miałam zamiaru do nich dołączyć.
– Czytałeś jej najnowszą listę? – zapytałam z rozbawieniem, przeglądając pobieżnie argumenty mamy, uzupełnione mnóstwem linków i zdjęć. W najmniejszym stopniu nie zaskoczyło mnie, że na pierwszym miejscu umieściła: Będziesz mieszkać blisko mnie.
– Rzuciłem okiem na pierwsze cztery czy pięć punktów.
– Żałuj – wydusiłam, walcząc ze śmiechem. – Na szóstym są kluby ze striptizem.
– Proszę cię, Ana, powiedz, że sobie żartujesz. – Ten sam zrezygnowany ton słyszałam u niego zawsze, gdy mama wpadała na jeden ze swoich szalonych pomysłów. – Załatwiłaś sobie transport na sobotę? – przerwał mi omawianie coraz bardziej absurdalnych punktów listy.
– Przecież pisałam mamie, że nie jadę.
– Ona jest przekonana, że tak.
– Możesz jej przekazać, że się myli.
– Myślę, że będzie lepiej, jak same to sobie wyjaśnicie.
– Jak? – Od przeprowadzki mama ani razu do mnie nie zadzwoniła i uparcie nie odbierała telefonu, kiedy to ja dzwoniłam do niej. Nie odpisywała nawet na SMS-y. Na pożegnanie powiedziała mi, że nie zamierza się do mnie odzywać, dopóki nie zmienię zdania. Odziedziczyłam po niej niewiele. Czarne włosy i oczy, oliwkową skórę i upór. Wygląd ceniłam bardziej, ale to z uporu korzystałam na co dzień. Żadna z nas nie była gotowa odpuścić, więc od roku komunikowałyśmy się mailowo i przekazując wiadomości przez tatę. – Zresztą to bez znaczenia, i tak nie dostanę już wolnego w pracy.
– Pracę możesz rzucić. – Nadzieja w jego głosie była wręcz namacalna, ale zmieniła się w pełne rozczarowania westchnienie, bo odpowiedziała jej cisza. – Tutaj znalazłabyś dużo lepszą.
– Lubię moją pracę.
– Ty i te twoje książki. Za kilka lat zostaną same e-booki i co wtedy zrobisz?
Dawno nauczyłam się ignorować niezadowolenie, jakie wywoływało w nim to, że chętniej sięgałam po fikcję niż literaturę faktu. Jak każdy w rodzinie Holmesów, tata wolał twardo stąpać po ziemi, a zajmowanie się rzeczami, które nie były prawdziwe, uważał za stratę czasu.
Ja tej cechy nie odziedziczyłam. W książkach nie przeszkadzały mi rzeczy niewyjaśnione i zaskakujące. To, co nierealne, było moją ostoją. Każda przeczytana powieść była jak kolejne życie. Najbardziej lubiłam te o fantastycznych krainach i stworzeniach. I o czarach. Dzięki nim mogłam doświadczyć tych wszystkich przygód i marzyć o magii bez zamartwiania się tym, co mogłoby pójść nie tak.
Kiedy byłam mała, opowiadałam, że jak dorosnę, zostanę potężną czarodziejką, zaprzyjaźnię się z elfem, pójdę do szkoły magii albo przejdę przez szafę lub lustro do innego świata. Takiego pełnego cudów. I zawsze gdzieś w pobliżu był ktoś, kto mnie strofował, mówiąc, że mam dorosnąć i przestać wierzyć w bajki. Właśnie dlatego fantastyka od zawsze kojarzyła mi się z bezpieczeństwem. Nic w niej nie było prawdziwe. Miała tak mało wspólnego z rzeczywistością, że nie dało się ich nawet porównać. Wydarzenia, o których czytałam w książkach, nie miały żadnych realnych konsekwencji.
– W każdym razie są dla ciebie bilety, więc jeśli się zdecydujesz, wypływamy o dziewiątej.
– Dzięki, ale nie. – Rezygnacja z tego wyjazdu była jedną z najprostszych decyzji, jakie kiedykolwiek podjęłam. W ogóle nie musiałam się nad tym zastanawiać. Może przez to dopiero po chwili dotarł do mnie sens jego słów. – Czekaj… Co to znaczy wypływamy? Nie mieliście lecieć do Meksyku?
– Mieliśmy. – Po sposobie, w jaki to powiedział, było jasne, że ani przez moment nie spodziewał się, by ten pierwszy plan miał jakiekolwiek szanse powodzenia. I pewnie tak było. Byli z mamą małżeństwem od ponad dwudziestu lat. Miał czas przywyknąć. – Jednak płyniemy w rejs.
Rozmawialiśmy jeszcze kilka minut, ale kiedy po raz kolejny napomknął, że mogłabym zmienić pracę, pożegnałam się, mówiąc, że muszę przygotować bibliotekę na otwarcie. Kusiło mnie, by równie szybko uporać się z mailem od mamy. Wysłanie emoji z podniesionym kciukiem wydawało mi się jedyną słuszną odpowiedzią, ale za bardzo ceniłam spokój, by sobie na to pozwolić. Postanowiłam odpisać dopiero po powrocie do domu i zrobieniu sesji zdjęciowej lodówki.
Zerknęłam jeszcze na pozostałą zawartość skrzynki mailowej i westchnęłam rozczarowana. Dwa powiadomienia, jedna oferta z banku, brak odpowiedzi, na którą czekałam.
Losy mojej rodziny po stronie taty znałam dość dobrze dzięki dziadkowi. Największą życiową pasją Gabriela Holmesa było badanie przeszłości naszych przodków. Za to mama nigdy nie mówiła o swoich. Jej rodzice zginęli w pożarze, kiedy była na studiach. Innych krewnych nie miała. Tylko tyle. Zawsze drażnił mnie ten brak proporcji w wiedzy. Parę tygodni temu straciłam cierpliwość i postanowiłam coś z tym zrobić – napisałam do archiwum w mieście, w którym mieszkała dawniej rodzina Reed, prosząc o informacje na jej temat. Jak dotąd bez efektów.
Nie miałam już nic więcej do zrobienia, a do otwarcia było jeszcze ponad dwadzieścia minut, postanowiłam więc skierować się do mojego ulubionego działu – tego z fantastyką.
Już z daleka zauważyłam bałagan na dolnej półce. Część grzbietów wystawała poza krawędź, a okładki miejscami wybrzuszały się, jakby wciśnięto je tam na siłę. Niektóre były ustawione stronami do przodu. W dodatku, po bliższej inspekcji, odkryłam, że nie tylko nie były odpowiednio ułożone, kilka nie powinno nawet leżeć w tym dziale.
– Właśnie dlatego należy zostawiać zwrócone książki na biurku – mruknęłam zirytowana.
Musiałam to posprzątać, żeby móc zająć się tego dnia czymkolwiek innym. Znałam samą siebie zbyt dobrze, by udawać, że mogło być inaczej, więc zaczęłam wyciągać książki, odkładając na bok wszystkie tytuły, które powinny trafić gdzie indziej. Byłam mniej więcej w połowie, gdy dostrzegłam kolejną dziwną rzecz. Zdecydowanie dziwniejszą niż bałagan na półce. Ciemny, prostokątny przedmiot przyklejony szeroką taśmą do ściany za regałem.
Ostrożnie odkleiłam nietypowe znalezisko. Było dużo cięższe, niż sugerował jego rozmiar, i owinięte szczelnie ciemną tkaniną. Kiedy chwytałam za brzeg materiału, nie wiedziałam, czego się spodziewać – był niesamowicie delikatny, przelewał się między moimi palcami niczym woda, opadając z cichym szelestem na podłogę.
Odetchnęłam z ulgą. Miałam w rękach książkę. Dziwną, ale książkę. A one nie stanowiły przecież zagrożenia.
– Po co ktoś miałby ją tu chować? – zapytałam cicho.
Od razu zauważyłam, że nie była to zwykła książka. Byłam też pewna, że nie należała do zbiorów biblioteki – tak charakterystyczny egzemplarz rozpoznałabym od razu. Wyglądała na bardzo starą, może kilkusetletnią. Jak coś, co powinno być w muzeum. Wykonana z ciemnej skóry okładka była całkowicie gładka. Bez zdobień, tytułu, nazwiska autora czy jakiegokolwiek napisu, który pomógłby w identyfikacji. Obracałam ją w dłoniach, oglądając uważnie z każdej strony.
Nagle przez moje ciało przebiegł gwałtowny dreszcz. Naprawdę było w niej coś dziwnego. Na tyle, że wygrało z moją potrzebą uporządkowania półki. Podejrzewałam, że tak stara księga wymagała jakichś specjalistycznych narzędzi albo przynajmniej rękawiczek, ale po raz pierwszy w życiu byłam zbyt zaciekawiona możliwością odkrycia czegoś nowego, żeby tak po prostu odpuścić.
Nie było to jedyne nowe odczucie. Kiedy wpatrywałam się w okładkę, ogarnęło mnie osobliwe wrażenie. Coś mnie do niej przyciągało. Nie rozumiałam, skąd wzięła się ta myśl, ale z jakiegoś powodu nie wywołała we mnie niepokoju ani strachu. Wydawała się… właściwa.
Z lekkim drżeniem rąk otworzyłam książkę i głośno wciągnęłam powietrze. Pierwszą stronę zajmował obraz. Był tak realistyczny, że bardziej przypominał zdjęcie, które wydawało się zupełnie nie na miejscu w połączeniu ze starym, pożółkłym papierem. Jeszcze bardziej nierealny był przedstawiony na nim mężczyzna – blady, w ubraniu przywodzącym na myśl bogato zdobione szaty z seriali kostiumowych o arystokratach z dawnych czasów, z brązowymi włosami, które spływały mu delikatnymi falami do ramion. Pojedyncze kosmyki opadły luźno na twarz, kiedy się poruszył. Mrugał leniwie powiekami, jakby właśnie się budził.
– W końcu – wychrypiał, przeciągając się z głębokim westchnieniem, i wbił we mnie zaciekawione, bursztynowe oczy.
Skoczyłam na równe nogi, myśląc wyłącznie o tym, by oddalić się od tego przeszywającego spojrzenia. Spojrzenia, które nie istniało. Nie mogło istnieć. Książka wypadła mi z rąk, a spadając, zamknęła się i uderzyła z hukiem w podłogę.
– To… to niemożliwe – wymamrotałam. Nie potrafiłam ocenić, jak długo stałam bez ruchu, przypatrując się czemuś, czego istnienia nie mogłam objąć rozumem. – Muszę dalej śnić. To nie dzieje się naprawdę. Zaraz się obudzę i nic z tego nie będzie prawdziwe. – Uszczypnęłam się w ramię. Aż syknęłam z bólu, ale księga nadal tam była.
Przywykłam do tego, że moje sny pełne były fantastycznych i niewytłumaczalnych zjawisk. Nie miałam jednak żadnego doświadczenia w radzeniu sobie z nimi na jawie.
– Dobra, uspokój się – próbowałam sama sobie przemówić do rozsądku. – To tylko twoja wyobraźnia. Przeczytałaś zbyt wiele książek o magii i przenosisz swoje sny na rzeczywistość.
Rzeczywistość. Uczepiłam się tego słowa, jakby było kołem ratunkowym utrzymującym mnie na powierzchni całego tego absurdu. Bo w rzeczywistości w książkach nie było mówiących obrazów. Ani poza nimi. Była istotna różnica pomiędzy smartfonem a czymś, co kwalifikowało się jako antyk.
Chyba że nim nie jest.
Wzięłam kilka uspokajających oddechów i powoli podeszłam bliżej. Okładka rzeczywiście wyglądała na starą, ale nie oznaczało to, że w środku nie ukryto jakiegoś urządzenia. Wyjaśniałoby to jej ciężar.
Pozostawało oczywiście pytanie, dlaczego ktoś miałby to zrobić. Nie znałam odpowiedzi, ale obstawiałabym głupi żart. To była moja najczęstsza odpowiedź, kiedy nie potrafiłam zrozumieć zachowania innych. Nie zdziwiłabym się, gdyby ktoś zaraz wyskoczył zza regału i krzyknął z głupawym uśmiechem coś o ukrytej kamerze, ciesząc się, że prawie doprowadził naiwną bibliotekarkę do zawału.
To była jedyna logiczna odpowiedź. Bardziej prawdopodobna niż magia. Bezpieczniejsza niż magia. I sprawiająca, że rozczarowanie boleśnie ścisnęło mi serce.
Był prosty sposób na potwierdzenie tej teorii. Osunęłam się na kolana, wyciągnęłam trzęsącą się z nerwów dłoń i przejechałam kciukiem po brzegach stron – faktycznie były to pojedyncze kartki, a nie książkopodobne pudełko. Pozostawał wariant z wyciętą w środku skrytką. Filmy i seriale od lat wmawiały widzom, że takie marnowanie papieru było sprytne i ciekawe.
Nie było. Ale przypuszczałam, że ktoś, kto tyle się natrudził dla zwykłego żartu, mógłby się ze mną nie zgodzić.
Biorąc głęboki wdech, otworzyłam książkę mniej więcej w połowie. Gładkie, niezapisane strony. Całe strony. Żadnych schowków. Kartkowałam ją raz w jedną, raz w drugą stronę, ale nie było tam nic. Ani napisów, ani innych obrazów. Wyglądało na to, że zajęta była tylko pierwsza strona. Zatrzasnęłam głośno okładkę i z całych sił przycisnęłam do niej dłonie, by powstrzymać ich drżenie. To nie miało najmniejszego sensu.
– Weź się w garść! Gadające książki nie istnieją!
Powtarzane spanikowanym głosem zapewnienia w żaden sposób nie uspokajały chaotycznych myśli ani walczącego o wydostanie się z klatki piersiowej serca. Potrzebowałam odpowiedzi.
Jakaś część mnie wiedziała już, czego się spodziewać. Brzytwa Ockhama była bezlitosna, nawet jeśli tym razem najprostszym wyjaśnieniem wydawało się to, które proste wcale nie było.
– Otworzę ją i wszystko będzie… O nie, nie, nie, nie!
– Przestań zachowywać się jak szalona! – fuknął ostrym tonem mężczyzna.
Wcale się tak nie zachowywałam. Może i w panice czołgałam się tyłem po podłodze, odpychając na oślep nogami, ale moim zdaniem w tej sytuacji próba oddalenia się była bardzo słusznym podejściem.
Niestety nie wzięłam pod uwagę rozkładu biblioteki. Utknęłam w wąskim przejściu. Z trzech stron otaczały mnie regały, a jedyna droga ucieczki wymagała przejścia obok książki. Tkwiłam z plecami przyciśniętymi do półek wypełnionych opowieściami o magii, ze wzrokiem wbitym w coś, co bardziej pasowało do przeczytanych historii niż do rzeczywistości.
– Nie jesteś prawdziwy!
– Oczywiście, że jestem prawdziwy, ty niedorzeczne dziecko! – Mimo dzielącej nas odległości bez trudu dostrzegłam, jak przewrócił oczami, ale większą uwagę zwróciłam na sposób, w jaki mówił. Brzmiał obco i znajomo jednocześnie. Jak podróżnik, który starał się mówić jak miejscowi, ale nie mógł w pełni ukryć tego, skąd pochodził. – Czego oni was teraz uczą?
– Nie jestem dzieckiem – wymamrotałam odruchowo i od razu tego pożałowałam. W moich własnych uszach zabrzmiało to absurdalnie. Sądząc po jego pełnym drwiny prychnięciu, miał na temat tej deklaracji podobne zdanie.
– Gdzie jestem? – Rozejrzał się z zainteresowaniem.
– W bibliotece?
– Nie prosiłem o stwierdzenie oczywistości – zganił tonem, który jasno dawał do zrozumienia, że nie był kimś, kto miał w zwyczaju prosić o cokolwiek kogokolwiek. – Gdzie dokładnie? I który jest rok?
– W lokalnej bibliotece w Attwan, rok dwa tysiące dwudziesty trzeci – odpowiedziałam szybko. Nic nie mogłam na to poradzić. Od dziecka uczono mnie, że starszym należało odpowiadać na pytania. Nawet jeśli byli przy tym okropnie nieuprzejmi.
– Dwa tysiące dwudziesty trzeci? – Uniósł brwi z niedowierzaniem. – Od trzystu lat czekam, aż ktoś otworzy tę idiotyczną książkę, i trafił mi się ktoś… taki jak ty. – Spojrzał na mnie z wyraźną niechęcią. – Cóż, przypuszczam, że będziesz musiała wystarczyć.
Zamarłam, starając się zrozumieć to, co działo się wokół mnie. Nie mogłam ogarnąć umysłem tego, że nieznajomy spędził rzekomo ostatnie trzysta lat w książce. Jednocześnie bałam się, że jeśli zaczęłabym zastanawiać się jeszcze nad tym, do czego miałam być lub nie być wystarczająca, mój mózg mógłby eksplodować. Niestety najwidoczniej nie należał do cierpliwych osób i nie zamierzał dać mi czasu na przemyślenia.
– Nie siedź tam tak! Podejdź bliżej! – nakazał. Nie miałam najmniejszej ochoty na to, by znaleźć się chociaż o krok bliżej niego i całego nieprzewidywalnego chaosu, z jakim wiązało się jego istnienie, ale w jego głosie było coś, czemu nie potrafiłam odmówić. Moje ciało mimowolnie ruszyło do przodu. – Gdzie są pozostali?
– Pozostali?
– Moi zwolennicy – rzucił z irytacją. – Twoje zgromadzenie.
– Moje co?
Każde kolejne słowo pogłębiało zagubienie. Nie pomagało to, że brzmiał, jakby opowiadał o czymś, co było powszechną wiedzą, a nie czymś zupełnie nie z tego świata.
– Zgromadzenie, dziecko. Grupa czarownic i czarowników, z którymi praktykujesz magię.
Nikt wcześniej nie patrzył na mnie równie oceniająco. Sądząc po wyraźnych nutach rozdrażnienia w jego głosie, ocena nie wypadła dla mnie pozytywnie. Ze stresu zaczęły pocić mi się dłonie. Nigdy nie radziłam sobie dobrze z niezadowoleniem innych.
– Nic nie wiem o żadnych zgromadzeniach! Ani o magii. Magia nawet nie jest prawdziwa! To fikcja! Coś, co ludzie ze zbyt dużą wyobraźnią wykorzystują, by ich książki były ciekawsze!
Sama nie byłam pewna, czy próbowałam mamić siebie, czy jego, i tylko jakiś wredny głos w mojej głowie w niezbyt cenzuralnych słowach kwestionował zasadność przekonywania o nieistnieniu magii kogoś, kto tkwił wewnątrz książki.
– Magia nie jest prawdziwa? – prychnął. – Skoro nie wiesz o magii, to dlaczego mnie szukałaś?
– Szukałam?! Nikogo nie szukałam. Ja tu tylko pracuję!
– Hmm – zadumał się. – To komplikuje sprawę. – Przyglądał mi się przez chwilę zmrużonymi oczami. Nie podobał mi się jego wzrok. Cokolwiek zobaczył, musiało mu wystarczyć, bo wzruszył ramionami i kontynuował: – Będę pracował z tym, co mam. Chciałabyś mieć magię?
– Co?
Co to w ogóle za pytanie?! Tak jakby ktokolwiek na świecie miał powiedzieć nie!
– Mogę dać ci magię.
Cztery proste słowa, o których marzyłam całe życie. To wszystko było zbyt nieprawdopodobne. W duchu zaczęłam podejrzewać, że w końcu spełniły się przepowiednie kolegów i koleżanek ze szkoły, i kompletnie oszalałam.
Poznałam w życiu bardzo wiele słów, ale do tej pory nie natknęłam się na takie, które mogłoby nazwać to, co w tym momencie czułam. Tę dziwną mieszankę szoku, oburzenia, pragnienia, strachu, radości i tęsknoty za czymś nieznanym.
I nieosiągalnym, bo przecież magia nie istniała. Słyszałam to zdanie tak wiele razy, że wyryło się w mojej świadomości. A mimo to mężczyzna przebywający w książce właśnie zaoferował mi taką moc. Ta myśl rozpaliła w moim sercu nieśmiałą iskierkę nadziei.
– Mogłabyś mieć więcej mocy, niż jesteś sobie w stanie wyobrazić – kontynuował i chyba zauważył moją reakcję na jego słowa, bo uśmiechnął się z satysfakcją. – Chciałabyś tego, prawda? – dodał. – Mieć moc zdolną do kształtowania otaczającego cię świata według własnego upodobania, pozbywania się każdej przeszkody stojącej na twojej drodze.
Sposób, w jaki mówił, nie pozwalał odwrócić od niego wzroku ani przestać go słuchać. Uwodzicielski ton, który wzbudzał ciekawość, nakazywał podążać za nim i być mu posłusznym. Biła od niego niezachwiana pewność siebie. Próbowałam walczyć z tym niewytłumaczalnym przyciąganiem, ale zanim na dobre zdałam sobie sprawę, co robiłam, usłyszałam swój własny głos zadający pytanie:
– Naprawdę możesz dać mi taką moc?
Mimo że wciąż miałam problem, by w to wszystko uwierzyć, zalały mnie wizje bycia częścią świata, o którym do tej pory czytałam i śniłam. Mogłam zostać główną bohaterką swojej własnej historii pełnej przygód i magii.
– Ależ oczywiście, że mogę. W tej książce jest wystarczająco duży zapas magii, aby przenieść część z niej na ciebie – odpowiedział. Z każdym kolejnym słowem wydawał się bardziej rozbawiony, a ja nie mogłam powstrzymać wrażenia, że w jego zadowoleniu było coś złowrogiego. – Ale chyba nie sądzisz, że dam ci tę moc tak po prostu, z dobroci serca, prawda?
Cena. Zawsze była jakaś cena. Powinnam była się tego spodziewać. Nikt nie zaoferowałby czegoś tak cennego za darmo. Wszystko we mnie krzyczało, żeby go nie słuchać i uciekać jak najdalej. Bałam się, że zażąda czegoś złego.
Jego propozycja była jednak dużo bardziej kusząca niż logika. Czułam rozpacz na samą myśl, że będąc tak blisko, musiałabym zrezygnować, bo zapłata okazałaby się zbyt wysoka. Gdzieś w środku rodziło się we mnie przekonanie, że magia była warta każdej ceny. I przeraziło mnie to, jak intensywne było to odczucie. To było coś więcej niż pragnienie, to była potrzeba.
– Och, nie rób takiej miny – powiedział, z fascynacją śledząc zmiany, jakie musiały zachodzić na mojej twarzy pod wpływem natłoku uczuć. – Emocje nigdy nie są dobrym doradcą, a panikowanie bez powodu to nic innego jak oznaka głupoty. Nawet nie wiesz, czego oczekuję w zamian, a już zdążyłaś mieć na ten temat kilka opinii, i to bez wątpienia sprzecznych.
Nie był pierwszą osobą, która powiedziała mi, że za dużo myślałam i wszystko przez to komplikowałam. Niestety droga od posiadania jakiejś informacji do jej wykorzystania była długa i kręta, więc moje myśli nadal pędziły gorączkowo we wszystkie strony. Podsuwały mi wizje tego, z czym mogło wiązać się posiadanie magii.
Zarówno te piękne, jak i straszne.
Najgorsze było to, że nie mogłam zdecydować, które były bardziej prawdopodobne, bo wiedziałam zbyt mało. Nie mogłam podjąć decyzji bez lepszego zrozumienia sytuacji. Potarłam energicznie powieki, czekając, aż bicie mojego serca wróci do normalnego rytmu. Wtedy zapytałam:
– Czego chcesz w zamian?
– W magii wszystko ma swoją cenę. Moja nie jest zbyt wygórowana.
W głowie zawyły mi syreny alarmowe.
– Jaka jest cena?
– Uwolnisz mnie.
– Ale ja… jak… – plątałam się.
Spodziewałam się czegoś bardziej… niepokojącego. Chociaż może nie było to tak dziwne? Kilkaset lat w zamknięciu było koszmarem, którego nie chciałam sobie wyobrażać. Przypuszczałam, że tak jak on byłabym gotowa spełnić życzenie pierwszej osoby zdolnej mnie uwolnić. Z tej perspektywy jego żądanie faktycznie nie było wygórowane – jedynie niemożliwe.
– Nie wiem, jak cię uwolnić – wydusiłam w końcu.
– Oczywiście, że nie wiesz – odparł z rozbawieniem. – Powiem ci, co masz robić. Jeśli będziesz dokładnie wykonywać moje instrukcje, oboje dostaniemy to, czego chcemy. Ja będę wolny, a ty będziesz mieć magię.
Serce wyrywało się do zgody, ale w głowie wciąż huczały wątpliwości. Nawet jeśli swoją wiedzę na temat kontaktów z nieznajomymi użytkownikami magii czerpałam wyłącznie z książek i filmów, logiczna część umysłu dobrze wiedziała, że sama rozmowa z nim była niebezpieczna.
– Właściwie to dlaczego jesteś w tej książce?
– A jak ci się wydaje? Przecież nie siedzę tu z własnej woli – odparł szyderczo. – Zostałem uwięziony przez moich wrogów.
– Za co?
– Za to, że miałem wizję innego świata. Świata pełnego magii i cudów. Ale byli ludzie, którzy zazdrościli mi mocy. Chcieli zatrzymać całą magię dla siebie. Ograniczyć jej potencjał i trzymać w tajemnicy. – Jego głos zdradzał ledwo powstrzymywaną wściekłość. – Ale ty, dziecko, możesz naprawić ich błędy.
Brzmiał szczerze. Czułam jednak, że za tym wszystkim musiało kryć się coś więcej. Nie potrafiłam tylko wskazać gdzie i co. Za każdym razem, gdy próbowałam skupić się na jego słowach, rozpraszała mnie myśl o magii.
– Co zrobisz, gdy będziesz wolny?
– To nie ma tu nic do rzeczy – powiedział, machając dłonią z lekceważeniem. – Mam swoje plany do dokończenia. Nie jest to coś, czym powinnaś się przejmować. Dla ciebie ważne jest to, że po uwolnieniu mnie, będziesz miała własną magię. Każde z nas pójdzie w swoją stronę.
Jeśli chciał mnie tym uspokoić – nie zadziałało. Martwiły mnie jego uniki. Miałam kompletny mętlik w głowie, a mój nadaktywny umysł po raz kolejny zaczął analizować każde słowo, spojrzenie i gest, szukając w nich ukrytych znaczeń. Czułam się bardziej zagubiona i niepewna niż kiedykolwiek wcześniej. Co było dość wymowne, biorąc pod uwagę to, że niepokój był w moim przypadku stanem domyślnym.
Magia czy nie, cała ta sytuacja była nie na moje nerwy i zwyczajnie mnie przerastała. Straciłam już rachubę, ile razy w przeszłości zarzucano mi niezdecydowanie i unikanie ryzyka. Nie zgadzałam się z tym. To nie tak, że za bardzo wahałam się przed podjęciem decyzji. Po prostu w przeciwieństwie do innych ludzi rozumiałam, że istniała trzecia droga.
Brak decyzji też był decyzją. I to wymagającą mniej stresu i wysiłku. Dlatego postanowiłam rozwiązać tę sytuację w typowy dla mnie sposób – ignorując ją i czekając, aż rozwiąże się sama lub przestanie być istotna. Nie zwracając uwagi na oburzone protesty mężczyzny, zamknęłam książkę i odłożyłam tam, gdzie ją znalazłam. Spieszyłam się, ale wpychając resztę książek z powrotem na półkę, zadbałam o to, by trafiły we właściwe miejsce. Fakt istnienia magii wprowadził chaos do mojej głowy i mojego życia, nie zamierzałam pozwolić mu zapanować również w bibliotece.
Kiedy wracałam do biurka, nie mogłam powstrzymać się od zerkania przez ramię. Chociaż wiedziałam, że to niemożliwe, cały czas wydawało mi się, że czarownik mnie obserwował. W uszach dźwięczały mi jego ostatnie słowa, rzucone szyderczym tonem zaraz przed tym, jak okładka z głuchym uderzeniem odebrała mu głos: – I tak wrócisz!
– Im dalej od tego miejsca, tym lepiej – mruknęłam pod nosem, zbierając swoje rzeczy.
Nie miałam problemu z przyznaniem przed sobą, że uciekałam. Nigdy nie zgadzałam się z filozofią głoszącą, że przetrwają tylko najsilniejsi. Przetrwają też ci, którzy ukryją się na czas. Instynkt przetrwania brzmiał dużo lepiej niż tchórzostwo, ale ostatecznie było to praktycznie to samo.
Po raz pierwszy od rozpoczęcia pracy zgłosiłam, że źle się czułam, i wzięłam dzień wolny. Wychodząc, przykleiłam na drzwiach kartkę i ruszyłam pospiesznie do mojej turkusowej kamienicy.
Przepraszamy, biblioteka jest dziś zamknięta.
Przez całą drogę próbowałam przekonać samą siebie, że kiedy wrócę tam następnego dnia, to wszystko okaże się złym snem. Albo halucynacją wywołaną nadmiernym stresem i zbyt wybujałą wyobraźnią.
Bez względu na to jak bardzo starałam się skupić na innych rzeczach, myśl o magii zdążyła na dobre zadomowić się w moim umyśle.
Zauważyłeś kiedyś, jak wiele niepokoju potrafi zasiać w sercu chwila niczym niezmąconego szczęścia?
Po nocy pełnej koszmarów o czarownikach próbujących spalić świat byłam obolała i bardziej zmęczona niż przed zaśnięciem. Zerknęłam na telefon i jęknęłam. Była dopiero piąta dwadzieścia. Kolejny raz wróciłam do wspomnień z dziwnego spotkania z tajemniczym mężczyzną uwięzionym w starej książce. Nadal walczyłam z myślami, nie mogłam zdecydować, czy było to snem, dziwnym tworem mojej wyobraźni, czy nieprawdopodobną rzeczywistością.
Rezultatem tych wewnętrznych debat był trzyetapowy plan, który czytałam pewnie po raz setny, choć znałam go na pamięć.
Krok pierwszy: Upewnij się, że nie zwariowałaś – sprawdź, czy książka faktycznie tam jest, a mężczyzna w środku naprawdę istnieje.
Krok drugi: Jeśli jest prawdziwy, dowiedz się więcej na jego temat.
Krok trzeci: Zdecyduj, czy zdobycie magii jest warte uwolnienia go.
Nie był to może najbardziej wyszukany plan, ale jak dla mnie im mniej przeszkód było na drodze pomiędzy mną a magią, tym lepiej. Mimo że wytrenowana przez lata ciągłego zamartwiania się wyobraźnia stale podsuwała mi czarne scenariusze, w których konsekwencje mojej decyzji prześcigały się w swojej okropności, ten jeden raz chciałam postąpić wbrew zalecającemu ostrożność instynktowi. Nie wiedziałam, skąd brało się we mnie to przeświadczenie, ale nie miałam najmniejszych wątpliwości, że magia była tego warta. Powstrzymywała mnie jedynie nieufność wobec zamiarów czarownika.
Za nieszczególnie ujmujący charakter byłam gotowa udzielić mu kredytu zaufania. Wątpiłam, by spędzenie trzystu lat we własnym towarzystwie wpływało korzystnie na maniery. A może po prostu miał podłe usposobienie. Takie jego prawo. Daleko mi było do oczekiwania od wszystkich wokół uprzejmości i nienagannej postawy moralnej. Niechęć do wyjawienia swoich planów i ledwo trzymaną w ryzach wściekłość trudno było jednak ignorować. To nie czyniło z niego złoczyńcy, ale sprawiało, że idealnie się na niego nadawał.
Przed podjęciem decyzji chciałam mieć pewność, że uwolnienie go nie skończyłoby się katastrofą. W końcu co mi po spełnieniu marzeń, jeśli okazałby się złym czarnoksiężnikiem, który chciał przejąć władzę nad światem i wszystkich pozabijać? Niestety, mimo że ponoć żyłam w świecie łatwego dostępu do informacji, tematy związane z magią, a przynajmniej prawdziwą magią, wydawały się wykraczać poza możliwości Internetu. Wyniki wyszukiwania pełne były odniesień do bardziej lub mniej popularnych filmów, książek i baśni.
Poszukiwania utrudniał fakt, że nic o nim nie wiedziałam. Nie zapytałam go nawet o imię. Zamierzałam naprawić to po powrocie do biblioteki. Oczywiście pod warunkiem, że ta rozmowa wydarzyła się naprawdę, a sama nie byłam pewna, czy chciałam, żeby tak było. Gdyby to wszystko okazało się dziełem fantazji, świat magii pozostałby niemożliwym marzeniem, ale mogłabym wrócić do mojego spokojnego i zupełnie zwyczajnego życia.
Kogo ja oszukuję? Jeśli magia nie jest prawdziwa, totalnie się załamię.
Zaryzykowałam kolejne spojrzenie na telefon i zniechęcona opadłam z powrotem na poduszkę.
Piąta czterdzieści pięć.
– I tak już nie zasnę – mruknęłam pod nosem, wygrzebując się z pomiętej pościeli.
Postanowiłam nie czekać. W końcu miałam swoje klucze do biblioteki, więc nic nie stało na przeszkodzie, żebym pojawiła się tam jeszcze wcześniej niż w ostatnich dniach. Do wyjścia byłam gotowa o wpół do siódmej, chociaż każda czynność zajmowała mi dwa razy dłużej i wszystko leciało mi z rąk. Po tym, jak dwa razy nie udało mi się zawiązać trzęsącymi się dłońmi moich ukochanych czarnych botków, zamieniłam je na białe wsuwane tenisówki. Plus był taki, że dużo lepiej nadawały się do biegania. Tak na wypadek, gdybym miała znowu uciekać.
Jak zwykle musiałam cofnąć się dwukrotnie do drzwi, by sprawdzić, czy dobrze je zamknęłam. Specjalnie wybrałam mieszkanie, które znajdowało się najbliżej mojej pracy, ale tego dnia nawet ten dziesięciominutowy spacer wydawał się wiecznością. Na miejscu rzuciłam niedbale plecak na biurko i ruszyłam prosto do celu. Uklęknęłam przed właściwym regałem i, wstrzymując oddech, sięgnęłam za ustawione w równym rzędzie książki. Gdy moje palce prześlizgnęły się po skórzanej okładce, wypuściłam z ulgą powietrze.
– Jak na razie wszystko się potwierdza. – Wyjęłam książkę z jej kryjówki, przygryzając nerwowo wargę. W tym momencie czarownik był dla mnie jak kot dla Schrödingera, jednocześnie prawdziwy i nieprawdziwy. – Teraz została już tylko jedna rzecz do sprawdzenia.
Chwyciłam brzeg okładki. Ręce znowu zaczęły mi drżeć, ale wystarczyło, że ją uniosłam i zajrzałam do środka, by uleciały ze mnie wszystkie wątpliwości.
Niczego sobie nie wyobraziłam, a mężczyzna szybko potwierdził fakt swojego istnienia, sarkastycznie się odzywając:
– I oto wraca dziecko marnotrawne! – Przełknęłam głośno, gdy wbił we mnie pogardliwe spojrzenie. Raczej nie był zadowolony z tego, jak zakończyłam naszą wczorajszą rozmowę. – Skończyłaś ze swoimi humorami?
– Ja… – zaczęłam niepewnie, z uwagą dobierając kolejne słowa – przepraszam, że wczoraj zostawiłam cię tak bez słowa. – Może i był złośliwy, ale podejrzewałam, że po tylu latach samotności wizja dalszego uwięzienia nie mogła być niczym przyjemnym. Poza tym uznałam, że po niezbyt udanym początku znajomości trochę uprzejmości i dobrego wychowania nie mogło zaszkodzić.
Sądząc po lekceważącym prychnięciu, jakim skwitował moje przeprosiny, raczej nie miał zamiaru odwdzięczać się tym samym.
– Przyszłaś przyjąć moją propozycję?
– Nie do końca – powiedziałam powoli, ale widząc zirytowane drgnięcie jego ust, szybko dodałam: – Nie mogę się zgodzić, jeśli nie wiem nic o tobie ani o tym, co oferujesz.
Ciszę, jaka zapadła, zakłócało jedynie głośne bicie mojego serca. Uniósł brew i przyglądał mi się w zamyśleniu z przechyloną głową. Im dłużej patrzył, tym bardziej nieswojo się czułam. Wyglądał, jakby uważnie rozważał moje słowa, ale trudno było wyczytać cokolwiek więcej z jego twarzy i oczu.
– Może jesteś jednak mądrzejsza, niż myślałem – przyznał w końcu, zdecydowanie mniej zirytowany niż wcześniej. – Niech będzie. Co chciałabyś wiedzieć?
Ostatnią dobę spędziłam na rozmyślaniu nad tym, jak mogłaby potoczyć się ta rozmowa. Przygotowałam nie tylko pytania, ale też listę argumentów, które miały przełamać jego opór przed odpowiadaniem na nie. Dziwnym trafem żaden ze scenariuszy nie zakładał, że mógł tak po prostu się zgodzić. Z zaskoczenia zabrakło mi słów, a wszystko, co sobie zaplanowałam, wyleciało mi z pamięci. Moje poczucie godności ratowało wyłącznie to, że przynajmniej nie gapiłam się na niego z otwartymi ustami.
– No i, dziecko? – ponaglił. – Mowę ci odjęło?
Odchrząknęłam cicho, chcąc zyskać trochę czasu na znalezienie jakiegoś sensownego pytania. Postanowiłam zacząć od tego najbardziej oczywistego. I naprawić mój wczorajszy błąd.
– Jak masz na imię?
– Theodore Ashworth.
Może czytałam za dużo książek, ale jego imię wydało mi się takie… zwyczajne. W tym jak się nazywał, nie było nic magicznego. Zupełnie jak w jego wyglądzie. Pomijając jego nieprzystający do obecnej mody strój, mógłby przejść ulicami Attwan i nikt nie zwróciłby na niego uwagi.
Właściwie to nie do końca była prawda. Wiele osób zwróciłoby na niego uwagę. Był zbyt przystojny, żeby było inaczej. Ale mój argument nadal miał sens, bo żadnej z tych osób nie przyszłoby do głowy nic związanego z magią.
Pomyślałam o innych czarownicach i czarownikach. Byłam ciekawa, czy ich imiona były równie zwyczajne. Tłumaczyłoby to, dlaczego ich istnienie nie było powszechnie znane. Możliwe, że sama spotkałam kiedyś kogoś takiego. Kogoś, kto wydawał się niczym nie wyróżniać, a jednak… Nie, nie mogłam pozwolić, by moje myśli poszły tą drogą.Nie chciałam też zastanawiać się, jaka gama emocji przewinęła się przez moją twarz, bo czarownik, Ashworth, wpatrywał się we mnie z widocznym rozbawieniem.
– Ile masz lat?
Fakt, że mój zestaw pytań bardziej przypominał pierwsze kroki w speed datingu niż profesjonalne przesłuchanie nie napawał mnie jakąś wielką dumą. Niestety jego przenikliwe spojrzenie nie pozwalało mi zebrać myśli na tyle, by zaskoczyć go tymi podchwytliwymi. W oczach Theodore’a Ashwortha było coś niepokojącego. Niezależnie od tego, czy patrzył na mnie ze złością, irytacją czy znudzeniem, te uczucia były jedynie powierzchowne. Za nimi nieustannie czaił się chłód i wyrachowanie. To były oczy osoby, która nie miała najmniejszych wątpliwości, że wiedziała więcej niż inni.
– Urodziłem się w roku tysiąc sześćset czterdziestym pierwszym – powiedział z zamyślonym wyrazem twarzy – ale od tysiąc siedemset dwudziestego trzeciego byłem zamknięty w tej książce, więc chyba zależy, jak chcesz to liczyć. Czy człowiek nadal się starzeje, jeśli tak naprawdę nie żyje?
– Miałeś ponad osiemdziesiąt lat, kiedy cię uwięziono? – Pełne niedowierzania pytanie opuściło moje usta, zanim w ogóle zarejestrował je mój mózg. Równie automatycznie pochyliłam się, by przyjrzeć mu się bliżej, co skwitował kpiącym uniesieniem brwi. – Nie wyglądasz na osiemdziesiąt lat.
Osiemdziesięciolatek prezentujący się jak on błyskawicznie stałby się gwiazdą mediów społecznościowych. Udostępnienia jego zdjęć osiągnęłyby zawrotne liczby i towarzyszyłyby im absurdalne hasztagi typu #lifegoals czy #prawdziwewampiry. Równie szybko zainteresowałyby się nim firmy kosmetyczne i farmaceutyczne poszukujące tajemnicy młodego wyglądu. A zaraz po tym sława rozpłynęłaby się w blasku reflektorów, bo już pierwsze badania potwierdziłyby to, co było widoczne na pierwszy rzut oka – nikt, kto tak wyglądał, nie mógł mieć osiemdziesięciu lat. Dałabym mu dwadzieścia parę, najwyżej trzydzieści lat.
Nigdy nie byłam fanką biologii, ale nawet ja wiedziałam, że starzenie to proces zdecydowanie jednokierunkowy i pozostawiający trwałe i widoczne ślady. Kiedy byłam mała, nie potrafiłam tego zrozumieć. Nie podobał mi się fakt, że babcia z dziadkiem na zdjęciach w rodzinnym albumie wyglądali inaczej. Bałam się, że pewnego dnia zasnę, a oni znowu się zmienią i nie będę mogła ich poznać. Babcia Alice, mama taty, powiedziała mi wtedy, że oznaki starzenia wcale nie są zmianami, a doświadczeniami, na które zabrakło miejsca w sercu i musiały zatrzymać się na skórze. Może to głupie i dziecinne, ale od tamtej pory właśnie tak postrzegałam starość – nie była schyłkiem życia, była jego kumulacją.
Wątpiłam, by Theodore Ashworth miał na tyle pojemne serce, że pomieściło przeżycia z tylu lat. Ktoś, kto miał wrogów zdolnych do uwięzienia go z pomocą magii na trzysta lat, nie mógł też mieć ich na tyle mało, by w żaden sposób na niego nie wpłynęły. Właśnie dlatego jego wygląd sprawiał tak… nienaturalne wrażenie. Wydatne kości policzkowe, mocno zarysowana szczęka, prosty i wąski nos… Wyglądał jak wyrzeźbiony z kamienia. Idealnie gładkiego kamienia, ponieważ nawet z bliska nie mogłam dostrzec na jego skórze ani jednej zmarszczki.
– Oczywiście, że nie – prychnął z rozbawieniem. – Po to istnieje magia. Jaki jest sens w znoszeniu tego całego bólu i dyskomfortu związanego ze starzeniem się, skoro możesz po prostu… tego nie robić?
Jego argument brzmiał równie logicznie, co niepokojąco, i nie była to pierwsza jego wypowiedź, która wywołała we mnie takie odczucie. Tę myśl szybko wyparła jednak magia.
Mówił o niej jak o czymś najbardziej naturalnym na świecie, a jednocześnie czymś więcej. W tej jednej chwili zdałam sobie sprawę, że choć różniło nas prawie wszystko, mieliśmy ze sobą coś wspólnego. Nagle jego opryskliwość i uszczypliwość przestały mieć znaczenie. Nie obchodziła mnie tajemniczość. Nie przeszkadzało budzące wątpliwości zachowanie. Bo po raz pierwszy patrzyłam na kogoś, kto czuł to samo, co ja. Niedające się opisać uwielbienie wobec magii i jej możliwości. Palącą potrzebę jej posiadania i doświadczania. Dostrzegłam to w tym, jak rozbłysły jego oczy. Słyszałam w sposobie, w jaki wypowiadał słowo magia. Smakował je, jakby składały się na nie wszystkie najwykwintniejsze dania świata.
Nie ośmieliłam się powiedzieć tego na głos. Każdym gestem i słowem pokazywał, że czuł się panem sytuacji. Nie widziałam powodu, by dobrowolnie wręczać mu jeszcze większą kontrolę. Zamiast tego postanowiłam skorzystać z jego widocznie lepszego humoru.
– Jak to jest? Żyć w książce?
Dla niego była więzieniem. Dla mnie była pierwszym dowodem na istnienie magii, z jakim się zetknęłam. Interesowało mnie na jej temat wszystko. Od tego, jak powstała, do szczegółów jej funkcjonowania. I egzystencji w niej. Bałam się trochę jego reakcji na to pytanie, jednak ciekawość zwyciężyła.
– Nudno – odpowiedział cicho, spoglądając w bok. Podejrzewałam, że to, na co patrzył, znajdowało się gdzieś daleko. Wbrew moim obawom nie wyglądał na zdenerwowanego. Nie był to również smutek. To, co kryło się w jego wzroku, bardziej przypominało tęsknotę. Pełną rozgoryczenia tęsknotę za czymś poza jego zasięgiem. – Tak jak powiedziałem, to nie jest prawdziwe życie. Nie czujesz głodu, pragnienia ani zmęczenia. Nie żyjesz. Po prostu… trwasz. Jesteś tylko ty, twoje myśli i nic więcej.
Zamilkł, wpatrzony w coś, czego nie mogłam zobaczyć, a ja nie potrafiłam zmusić się do przerwania ciszy. Nie musiałam go lubić, by współczuć mu tego, co go spotkało. Nie wiedziałam, co dokładnie zrobił, czym zasłużył na taką karę – czy w ogóle na nią zasłużył – ale wiedziałam, że nawet najgorsi przestępcy w więzieniach o zaostrzonym rygorze mieli się do kogo raz na jakiś czas odezwać.
– To nie do końca prawda – dodał po chwili z gorzką ironią, wyrywając mnie z zamyślenia. – Były jeszcze głosy. Tu w środku słychać wszystko, co dzieje się wokół. Każde jedno słowo. Każdy dźwięk świadczący o życiu, którego nie można dosięgnąć.
Po raz pierwszy wyglądał na swój wiek. To nie tak, że nagle uległ jakiejś transformacji, ale w jego oczach pojawiło się nieopisane zmęczenie. Zmarszczył brwi i potrząsnął głową, jakby próbował otrząsnąć się z niechcianych wspomnień, a potem spojrzał na mnie z typowym dla siebie kpiącym uśmiechem.
– Mogę tylko zakładać, że w drugą stronę to nie działa i nie słychać mnie, kiedy ta cholerna książka jest zamknięta, bo nikomu przed tobą nie udało się mnie znaleźć przez cały ten czas.
Przytaknęłam w odpowiedzi. Rzeczywiście po tym, jak poprzedniego dnia ją zatrzasnęłam, jego głos ucichł całkowicie. Zainteresowała mnie inna kwestia.
– Słyszałeś wszystko, o czym ludzie tu mówili?
Sama słyszałam czasem mimochodem rozmowy osób odwiedzających bibliotekę. Większość dotyczyła zwyczajnych, codziennych spraw, ale przy niektórych trudno było powstrzymać śmiech lub okrzyk zdumienia. Niektórzy mieli zadziwiającą zdolność zapominania, że regały nie są ścianami i zapewniają jedynie złudzenie prywatności.
– Słyszałem, ale zapewniam cię, że nie było to nawet w połowie tak interesujące, jak ci się wydaje. Trzy wieki bycia niechętnym świadkiem ludzkich rozmów nauczyło mnie jednej rzeczy, i ta rzecz to fakt, że ludzie są z natury nudni – stwierdził, wzruszając ramionami z rezygnacją. – Muszę jednak przyznać, że było to całkiem użyteczne, jeśli chodzi o śledzenie zmian na świecie. Mówicie dzisiaj inaczej, a niektórych rzeczy, o których słyszałem, nie mogę nawet sobie wyobrazić. – Nagle jego twarz zmieniła wyraz i rozbłysła entuzjazmem. – Za to wasze obecne badania nad magicznymi stworzeniami są o wiele bardziej zaawansowane niż w moich czasach!
– Badania nad magicznymi stworzeniami? – powtórzyłam ostrożnie, wbijając w niego zdumione spojrzenie.
Po raz pierwszy wydawał się czymś naprawdę podekscytowany i czułam się nieswojo z tym, że miałabym mu to odebrać. Zerkając na otaczające nas regały pełne fantastyki, miałam jednak podejrzenie graniczące z pewnością, że wiedziałam skąd u niego taki wniosek.
– Ależ oczywiście! Od jakiegoś czasu przychodzi tu pewien młodzieniec, który ma zwyczaj czytania swoich tekstów na głos – wyjaśnił Theodore. Wyglądał na bardzo zadowolonego z tego faktu. – Wiedza, jaką zgromadziliście o wampirach i wilkołakach, jest zdumiewająca! Chociaż niektóre informacje wydają się sprzeczne z moją własną wiedzą. Nie mówiąc już o tym, że za moich czasów po świecie nie chodziły demony i potwory. Za to odkryliście stworzenia, o których nie słyszałem, jak hobbity czy elfy! Naprawdę fascynujące!
Czytałam większość książek z tego działu i mogłam potwierdzić, że faktycznie były fascynujące. Równie fascynujące, co nieprawdziwe. Pamiętałam, jak bardzo zabolało mnie, kiedy rodzice po raz pierwszy powiedzieli mi, że nic w tych opowieściach nie było prawdą. A teraz miałam zająć ich miejsce i powiedzieć mu to samo. Różnica była taka, że ja miałam wtedy sześć lat i wybuchnęłam płaczem. On miał ponad trzysta osiemdziesiąt i pewnie się wścieknie.
– W dodatku stworzono szkołę magii, by edukować młodych adeptów! Prawdziwie genialny pomysł! Tylko ten dyrektor wydaje się trochę niedbały, biorąc pod uwagę liczbę wypadków, jakie mają miejsce zaraz pod jego…
Mocno potarłam palcami nasadę nosa, wzdychając z rezygnacją. Nie chciałam mu tego mówić, ale na tym etapie pozwolenie mu na dalsze zachwyty zakrawałoby na zwykłą złośliwość.
Odchrząknęłam głośno, by mu przerwać.
– Taaa, jeśli o to chodzi… – zaczęłam, drapiąc się w tył głowy. – To nie są żadne badania ani nic takiego. To, co opisujesz, to po prostu fabuła różnych powieści fantasy. – Widząc rodzące się na jego twarzy niezrozumienie, pospieszyłam z wyjaśnieniem. – Fantasy nie jest prawdziwe. To wymyślone opowieści. Nic z tego się nie wydarzyło. Te wszystkie miejsca i stworzenia zostały wymyślone przez pisarzy.
Theodore wpatrywał się we mnie pustym wzrokiem, wyraźnie zdezorientowany.
– To coś jak bajki. Albo legendy lub mity – dodałam. Liczyłam, że jeżeli porównam fantastykę do czegoś, co istniało w jego czasach, stanie się bardziej zrozumiała.
Sądząc po tym, z jak widocznym niezadowoleniem zmarszczył brwi, nic z tego nie wyszło.
– Czyli zamiast przyznać, że magia jest prawdziwa – zaczął zbulwersowanym tonem – ludzie tworzą o niej nieprawdziwe opowieści w książkach? Nie piszą o tym, co rzeczywiście istnieje, tylko wymyślają zupełnie nowe istoty i formy magii, nie mając na ich temat żadnej wiedzy?
Jego szczerze oburzenie nie ułatwiało zachowania powagi. Mimo to z całych sił starałam się zdusić śmiech. Zawsze zastanawiałam się, jak archeolodzy będą w przyszłości interpretować kulturę czasów, w których żyłam. Czy uda im się odróżnić w książkach fikcję od opisów prawdziwych wydarzeń? Czy znajdując zakopaną w ziemi dziecięcą zabawkę, zrozumieją, że tym właśnie była, czy może zobaczą w niej figurkę dawno zapomnianego bóstwa? Wątpiłam w to. Sama często nie rozumiałam otaczającej mnie rzeczywistości, a posiadałam wszystkie niezbędne do tego informacje. Czarownik pochodził z przeszłości, ale obserwując jego reakcję, pomyślałam, że chyba dostałam swoją odpowiedź.
– Wygląda na to, że twoje czasy są jeszcze dziwniejsze od moich – podsumował z jawną pogardą swoją tyradę, której większą część ominęłam, pogrążając się w myślach.
Pomiędzy uczuciem sympatii i antypatii istniała pewna dziwna zależność. Dokładnie pośrodku znajdował się punkt, w którym fakt nielubienia czegoś nabierał takiej mocy, że stawał się przywiązaniem i nie pozwalał na zaakceptowanie podobnej niechęci u innych. Jak oburzone reakcje kibiców, gdy ktoś krytykował ich ukochaną drużynę, choć sami z zapamiętaniem mieszali ją z błotem po każdej porażce.
Może i nie byłam w tej kwestii ekspertką, bo nigdy nie interesował mnie żaden sport. Za to świat nie był mi szczególnie bliski. Mogłabym spędzić cały dzień na wymienianiu wszystkich rzeczy, które mi się w nim nie podobały, a końca listy dalej nie byłoby w zasięgu wzroku. Mimo to jego słowa wywołały we mnie błyskawiczną i automatyczną reakcję, której wypierałabym się z całych sił, gdyby ktoś mi ją kiedyś wypomniał.
– Wcale nie! – żachnęłam się. – Nie ma w tym nic dziwnego! Ludzie od zawsze wymyślali niestworzone historie, więc niby dlaczego akurat teraz miałoby to być czymś złym? Zresztą połowa z tych książek opiera się na legendach, które istniały już w twoich czasach.
Wygłosiłam ten argument z dużą satysfakcją, ponieważ byłam pewna, że nie znajdzie sposobu na jego zbicie. To uczucie utrzymało się przez jakieś pięć sekund, zanim poważnie zachwiało nim rozbawione prychnięcie czarownika. A zniknęło kompletnie, kiedy ponownie otworzył usta.
– Tylko że wszystkie te legendy i stworzenia, o których mówią, drogie dziecko – wychylił się do przodu, patrząc na mnie ze złośliwą radością – są prawdziwe.
Może powinnam była się tego spodziewać. W końcu skoro magia istniała naprawdę, nie miałam podstaw zakładać, że w przypadku innych fantastycznych opowieści było inaczej. Ale z jakiegoś powodu nie przyszło mi to wcześniej na myśl.
– Wa…wampiry? – wydukałam.
Przytaknął z szerokim uśmiechem.
– Wilkołaki?
Ponownie pokiwał głową. Uśmiechał się coraz szerzej, a ja miałam wrażenie, że na jego twarzy zaraz zabraknie miejsca, by pomieścić całą tę złośliwość.
– Duchy? – zapiszczałam niewyraźnie. Zawahał się i przez moment miałam nadzieję, że chociaż ich istnieniu zaprzeczy.
– Zależy jak na to spojrzeć – mruknął, wzruszając ramionami. – Nie da się przywołać kogoś z zaświatów, ale można nadać niematerialną postać wspomnieniu lub wyobrażeniu o jakiejś osobie.
Dawnych legend i mitów znałam dużo, ale nie czułam się na siłach o nie pytać. W zupełności wystarczał mi obecny poziom szoku i przerażenia. Przez osiemnaście lat życia marzyłam o magii i nie dostrzegłam najmniejszego śladu jej istnienia, a teraz pojawiał się Theodore Ashworth i twierdził, że była wszędzie wokół.
– To nie ma sensu – sarknęłam po kilku uspokajających oddechach. – Jeśli to wszystko jest prawdą, to gdzie są te wszystkie wampiry i wilkołaki? Dlaczego ludzie o tym nie wiedzą? I dlaczego istnieje tak wiele wersji tych opowieści?
– Zaklinacze – rzucił krótko. Widząc moje uniesione pytająco brwi, przewrócił oczami, mrucząc coś o amatorach w świecie magii. – Nad społecznością magiczną samozwańczą władzę pełnią zgromadzenia zaklinaczy. Jedną z zasad, które wszystkim narzucają, jest utrzymanie magii w tajemnicy, co oczywiście – zerknął na mnie znacząco – nie zawsze się udaje. Czasami nieuprawnieni coś zauważają, dorabiają do tego swoją historię, a świat zyskuje nową legendę. Nie zmienia to jednak faktu, że wszystkie dawne opowieści w mniejszym lub większym stopniu opierają się na prawdzie.
– Kim są nieuprawnieni?
– Ty jesteś nieuprawniona. I każdy, kto nie ma prawa wiedzieć o magii tylko dlatego, że jej nie ma.
– To głupie – burknęłam, marszcząc gniewnie brwi. Zachwyt, jaki ogarnął mnie na wieść o istnieniu całej magicznej społeczności, nie trwał długo. Wszystko wskazywało na to, że świat magii nie różnił się zbytnio od tego niemagicznego i panowały w nim równie idiotyczne zasady, a możliwości ograniczały wpływy i okoliczności urodzenia.
Theodore mruknął potwierdzająco. Nie wyglądał na szczególnie przejętego moim niezadowoleniem.
– Żadnych więcej pytań? – rzucił zaczepnie. – Nie chcesz wiedzieć, czy szafy są przejściami do innych światów?
– Nie są – warknęłam w odpowiedzi. – To akurat współczesna opowieść, czyli według twojej logiki, nie jest prawdziwa.
Słysząc irytację w moim głosie, roześmiał się głośno.
– Ależ ty jesteś drażliwa – zakpił. – Tak bardzo przeszkadza ci to, że dawne legendy są prawdziwe, a twoje fantasy nie? – Wypowiadając słowo fantasy, przeciągał z niesmakiem sylaby, jakby wymawiał coś nieprzyjemnego.
– To po prostu niesprawiedliwe – bąknęłam pod nosem.
– Świat z reguły nie jest sprawiedliwy dla tych, którzy nie ustalają zasad – przyznał. – Więc jak rozumiem demoniczne hordy nie napadają regularnie ludzkości? – zapytał z zawodem, który był, delikatnie mówiąc, niepokojący.
– Nie.
– A ta szkoła magii istnieje?
– Niestety nie – poinformowałam go cierpiętniczym tonem.
Akurat żal związany z jej nieistnieniem był w stu procentach szczery, bo przez całe dzieciństwo marzyłam o dostaniu się do takiej szkoły. Zamiast tego wszystkie etapy edukacji przyszło mi spędzić w Attwan, gdzie najbardziej nieprawdopodobnym wydarzeniem była przyjaźń Michaela Adamsa – matematycznego geniusza, który wolny czas spędzał, grając w szachy – z Noemi Crane – najpopularniejszą dziewczyną w szkole, należącą chyba do każdej drużyny sportowej w mieście. Ich znajomość była źródłem wielu plotek rozchodzących się lotem błyskawicy po szkolnych korytarzach, ale stanowiła raczej marną podstawę dla pełnej magii przygody.
– Szkoda – westchnął z rozczarowaniem. – Ale nic straconego. Mogę ją założyć, jak mnie stąd wyciągniesz. Są jakieś inne interesujące pomysły w tych twoich fantastycznych opowieściach?
Było ich tyle, że mogłabym go nimi zasypać, ale choć uwielbiałam rozmawiać o książkach, tym razem czułam większą potrzebę skupienia się na realnym świecie, który po raz pierwszy wydawał się od nich bardziej interesujący.
– A co z prawdziwą magią? – zmieniłam temat, ignorując jego pytanie. Cała ta rozmowa miała pozwolić mi dowiedzieć się o nim czegoś więcej, a kompletnie straciliśmy wątek. Przynajmniej ja straciłam, bo on nie wyglądał mi na kogoś, kto kiedykolwiek tracił kontrolę nad sytuacją. – Jak działa?
– Niecierpliwa jesteś, co? Odpowiedź w dużej mierze zależy od tego, kogo zapytasz. – Uniósł dłoń, uciszając mnie, bo otwierałam już usta, by zadać kolejne pytanie i kontynuował: – Ci, którzy mnie uwięzili, czyli zaklinacze, wierzą, że do korzystania z magii potrzebne są zaklęcia. Ja się nie zgadzam.
– Jakie zaklęcia? I dlaczego się nie zgadzasz?
Kimkolwiek byli ci tajemniczy zaklinacze, zdecydowanie uważał ich za swoich wrogów. Świadczyła o tym niepokojąca i okrutna nuta, która pojawiała się w jego głosie za każdym razem, gdy o nich wspominał. Na tym etapie sama nie wiedziałam, co o nich myśleć, ale jeżeli ich zdaniem zamknięcie kogoś w samotności na trzysta lat było sprawiedliwe, czułam, że raczej się nie dogadamy.
Następną godzinę spędziłam, słuchając opowieści Theodore’a Ashwortha o magii i jego zgromadzeniu. Pochłonęła mnie tak bardzo, że całkowicie straciłam poczucie czasu i chociaż w bibliotece byłam dużo wcześniej, z otwarciem spóźniłam się o kwadrans.
W całej tej historii najbardziej niesamowite było to, że wydarzyła się naprawdę.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
You&YA
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz