29,99 zł
Dalsze losy Alanny, dziewczyny, która marzy o chwale i jest gotowa pokonać wszelkie przeciwności, by osiągnąć to, w co wierzy.
Stworzony w powieściach Tamory Pierce Tortall to świat surowej, średniowiecznej fantasy, w którym miecze dzierżyć mogą tylko mężczyźni. A kobiety? One także mogą odnaleźć dla siebie ścieżkę sławy, ale tylko jako szpiedzy i czarodziejki. Odwieczny „porządek” postanawia zburzyć Alanna. Ta młoda dziewczyna zamierza bowiem zostać… rycerzem!
W pierwszym tomie cyklu „Pieśń lwicy” pt. „Alanna. Pierwsza przygoda” (ukazał się po polsku w 2021 roku) dziewczyna sprytem i podstępem (zamienia się rolami z bratem bliźniakiem) dostaje się do akademii rycerzy i zostaje giermkiem samego księcia Jonathana.
W drugim tomie „Pod opieką Bogini” Alanna musi wytężyć wszystkie siły, umiejętności i coraz większą magiczną moc, by ochronić księcia przed tajemniczym złym czarodziejem, który stanowi wielkie zagrożenie dla nich obojga.
W książce przygoda goni przygodę. Dziewczyna zyska nieoczekiwanego zwierzęcego pomocnika. Wplącze się też w niejedną aferę, nawet szpiegowską! Kim jest tajemnicza Bogini i nad kim roztoczy opiekę? Jak się rozwinie znajomość z Jonathanem? Co słychać u brata bliźniaka Alanny?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 218
Timowi,
który pomaga mi okiełznać moją miłość rozmiaru XXL,
oraz
George’owi, Pam i Denise –
razem zajdziemy bardzo szybko i bardzo daleko po wąskich ścieżkach
I
Dama z lasu
Miedzianowłosa dziewczyna na koniu spojrzała w czarne niebo i zaklęła. Burza była coraz bliżej, a ją wciąż dzieliły godziny jazdy od najbliższego schronienia. Cokolwiek zrobi, czeka ją noc pod gołym niebem.
– Nie cierpię moknąć – powiedziała Alanna z Trebondu do swojej klaczy. – Nie znoszę też marznąć, a grozi nam najprawdopodobniej jedno i drugie.
Księżycowa Poświata zarżała w odpowiedzi i machnęła białym ogonem. Alanna z westchnieniem poklepała ją po szyi. Nie lubiła narażać wiernego rumaka na takie niedogodności.
Czekał je ostatni etap misji wśród Wzgórz Nadmorskich. Przed nimi rozciągał się las, za którym biegł Wielki Trakt Południowy. W pół dnia dotrą nim do stolicy. Do domu.
Pokręciła głową. Jeśli dopisze im szczęście, to znajdą schronienie gdzieś pod drzewem.
Cmoknęła na klacz, która od razu przyspieszyła. W oddali przetoczył się grom, wiatr smagnął Alannę po twarzy pierwszymi kroplami deszczu. Zadrżała i jeszcze raz zaklęła. Upewniwszy się, że przewożony zwój tkwi bezpiecznie w nieprzemakalnym opakowaniu, wsunięty pomiędzy tunikę i koszulę, narzuciła płaszcz z kapturem. Myles z Olau, jej przyjaciel, byłby niepocieszony, gdyby trzystuletni dokument, który miała dostarczyć, zamókł!
Wjechały między drzewa. Mrok zgęstniał i Alanna musiała wytężać wzrok. Jeżeli wkrótce nie zatrzymają się na nocleg, trudno będzie znaleźć suche drewno na ognisko, nawet w lesie tak gęstym jak ten. Deszcz padał wielkimi kroplami. Miło byłoby znaleźć opuszczoną chatę – albo nawet i zamieszkaną, ale wiedziała, że nie ma sensu robić sobie nadziei.
Coś z wilgotnym plaśnięciem wylądowało na wierzchu jej obleczonej w rękawiczkę dłoni: ogromny, włochaty pająk leśny. Strąciła go z siebie z wrzaskiem, od którego Księżycowa Poświata się spłoszyła: złota klacz zatańczyła nerwowo i Alanna musiała poświęcić chwilę na jej uspokojenie. Kiedy się to udało, usiadła i zatrzęsła się, zakutana w płaszcz.
„Nie cierpię pająków”, pomyślała z pasją. „Po prostu ich... nienawidzę”.
Pokręciła z niesmakiem głową i drżącą ręką zgarnęła wodze. Giermkowie z pałacu śmialiby się z niej, gdyby wyszło na jaw, że boi się pająków. Powiedzieliby, że zachowuje się jak dziewczyna – nie wiedząc, że faktycznie nią jest.
– Co oni wiedzą? – zapytała Księżycową Poświatę. Ruszyły dalej. – Służące w pałacu przeganiają węże i zabijają pająki, nie robiąc z tego żadnego problemu. Dlaczego kiedy chłopcy mówią, że ktoś zachowuje się jak dziewczyna, traktują to jak obelgę?
Znowu pokręciła głową, tym razem uśmiechając się lekko. W ciągu trzech lat spędzonych w chłopięcym przebraniu przekonała się, że chłopcy równie niewiele wiedzą o dziewczętach, co dziewczęta o chłopcach. Nie miało to sensu – w końcu ludzie są ludźmi, powtarzała sobie – ale tak wyglądały fakty.
Na lewo od drogi wznosił się stromy pagórek zwieńczony starą, rosochatą wierzbą. Upłyną godziny, zanim deszcz przesiąknie przez jej gęstą koronę – o ile w ogóle do tego dojdzie. Pomiędzy pniem a obwisłymi gałęziami było dość miejsca dla Alanny i Księżycowej Poświaty.
Szybko rozkulbaczyła klacz i okryła ją derką. Księżycowa Poświata zaczęła skubać trawę pod drzewem, a Alanna zakrzątnęła się przy zbieraniu suchych patyków, gałązek i liści. Kosztowało ją to trochę wysiłku i mnóstwo przekleństw (swoją wiedzę o lesie zawdzięczała w głównej mierze Coramowi, który był żołnierzem; wraz z nią przyswoiła sobie sporo barwnego żołnierskiego języka), zanim w końcu rozpaliła ognisko. Gdy rozgorzało na dobre, zebrała grubsze gałęzie, które były lekko wilgotne, i ułożyła je przy ogniu, żeby podeschły. Coram nauczył ją tego wszystkiego jeszcze w dzieciństwie, kiedy wychowując się w Trebondzie, marzyła o tym, by zostać wojowniczką, gdy dorośnie.
Uprzedził ją również, że może mieć problem z realizacją swoich ambicji. Ostatnia wojowniczka zmarła przed stu laty, a dziś dziewczęta trafiały do przyklasztornych szkół i z czasem zostawały damami. To chłopcom, zwłaszcza dziedzicom tytułu, przypadała w udziale rola wojowników – tak jak miała przypaść jej bratu Thomowi, który z kolei dużo czytał, głównie o magii. Nie nadawał się na wojownika, tak jak ona nie nadawała się na czarodziejkę – chociaż podobnie jak brat miała magiczny Dar. Nie znosiła magii i bała się jej. Za to Thom chciał zostać największym z żyjących magów.
Z marsową miną wyjęła zapasy z juków. Nie chciała myśleć o Thomie, nie w tej chwili, przemarznięta i odrobinę samotna.
Kichnęła dwa razy i natychmiast podniosła wzrok, przepatrując polanę widoczną poza zasłoną wierzbowych gałęzi. Nie wiedziała, dlaczego tak się dzieje, ale w obliczu zjawisk nadprzyrodzonych zawsze kręciło ją w nosie. Wyraźnie czuła, że na polanie coś się zmieniło. Zrzuciła płaszcz, żeby mieć wolne ręce. Wpatrzona fiołkowymi oczami w mrok, sprawdziła, czy miecz – Błyskawica – luźno wychodzi z pochwy.
Księżycowa Poświata zarżała cicho i cofnęła się pod sam pień wierzby.
– Co się dzieje, maleńka? – spytała Alanna i znów kichnęła. Potarła nos.
Coś zaszeleściło w lesie za jej plecami. Okręciła się na pięcie, płynnym ruchem dobywając miecza. Dźwięk rozległ się ponownie. Zmarszczyła brwi. Dałaby sobie głowę uciąć, że coś tam miauczy. Nie, to niemożliwe. Nagle parsknęła śmiechem i schowała Błyskawicę do pochwy. Przez chroniące ją od deszczu wierzbowe gałązki przecisnął się czarny kociak. Na jej widok zamiauczał z entuzjazmem, wymachując szczurzym ogonkiem jak proporcem. Zatoczył się, potknął i stanowczo zażądał, żeby wzięła go na ręce.
Posłuchała rozkazu. Tuląc kota jedną ręką, drugą wyjęła koc z juków.
– Skądżeś się tu wziął, kocino? – zapytała, wycierając go delikatnie. – W taką noc nikt się nie powinien włóczyć.
Kociak zamruczał głośno, jakby na znak zgody.
„Biedaczysko”, pomyślała Alanna. „Sama skóra i kości. To raczej nie jest domowa przytulanka”.
Zaciekawiona, jakie kociak ma oczy, delikatnie, jednym palcem uniosła mu łebek... i aż ją zamurowało. Te oczyska były tak samo fiołkowe jak jej własne.
– Wielka Miłosierna Matko... – wykrztusiła z nabożną czcią.
Usiadła wygodnie przy ognisku i karmiąc nocnego gościa, myślała intensywnie. Nigdy nie słyszała o kocie, który miałby fiołkowe oczy. Czyżby był istotą nadprzyrodzoną? Może nieśmiertelną? Jeśli tak, to nie była pewna, czy chce mieć z nim coś wspólnego. I tak już miała dość kłopotów.
Napełniwszy brzuch, zwierzak zaczął się z zapałem myć. Alanna parsknęła śmiechem. Fiołkowe oczy nie wystarczą, żeby być stworzeniem nie z tego świata! Ona i Thom byli tego najlepszymi dowodami. A kot zachowywał się całkiem zwyczajnie.
Przyszło jej coś do głowy: zadarła kotu ogon i sprawdziła, jakiej jest płci, po czym – stwierdziwszy, że to kocur, i ignorując jego oburzone miauczenie – położyła go sobie na kolanach. Jeszcze chwilę pozrzędził, ale w końcu uspokoił się i ułożył. Oparta plecami o pień wierzby wsłuchała się w bardzo głośne mruczenie kociaka. „Miło byłoby mieć zwierzaka, z którym można pogadać”, pomyślała sennie.
Dostała napadu kichania: pięć razy z rzędu, raz za razem, aż na moment oślepła. Klnąc jak stary wiarus, otarła łzy. Kiedy przejrzała na oczy, przy ognisku stał wysoki nieznajomy w płaszczu z kapturem.
Zerwała się na równe nogi, zrzucając przy okazji kota na ziemię. Wyciągnęła miecz i wpatrując się w intruza, próbowała się uspokoić. Nie miała prawa zaatakować tego... mężczyzny? Tej kobiety? – tylko dlatego, że dała się zaskoczyć.
– Czym mogę służyć? – wyjąkała. Kociak tarmosił ją za but, dopominając się, żeby znów wzięła go na ręce. – Spokój – powiedziała i ponownie podniosła wzrok na obcego.
– Twój ogień prześwieca przez gałęzie. – Głos był cichy i lekko ochrypły, jak wiatr szumiący w koronach drzew, a mimo to przywiódł Alannie na myśl sforę ujadających na polowaniu ogarów. – Pozwolisz, że się przy nim ogrzeję?
Alanna zawahała się, ale ostatecznie skinęła głową, na co przybysz odrzucił kaptur... i okazał się kobietą, najwyższą kobietą, jaką w życiu widziała. Jej lekko skośne szmaragdowe oczy i pełne czerwone usta odcinały się od śnieżnobiałej skóry. Rozpuszczone włosy opadały poniżej ramion kaskadą czarnych, wężowo krętych loków. Alanna zaniemówiła. Kobieta była tak piękna, że aż nierzeczywista. Usiadła przy ogniu z takim wdziękiem, jakby jej ciało było pozbawione kości, i patrzyła, jak Alanna niezgrabnie zajmuje swoje wcześniejsze miejsce. Z jej oczu niczego nie dało się wyczytać.
– Dziwny to widok, taka młoda osoba sama w tym miejscu – przemówiła w końcu. Jej usta ułożyły się w lekki uśmiech. – O tym drzewie krążą niezwykłe opowieści, o nim i o tym, co się pod nim dzieje.
Kociak wskoczył już z powrotem Alannie na kolana i zamruczał. Pogłaskała go nerwowym gestem, nie spuszczając nieznajomej z oczu.
– Burza mnie zaskoczyła – odparła z rezerwą. – To było pierwsze schronienie, które udało mi się znaleźć.
„A teraz żałuję, że je znalazłam”, dodała w myślach. „Nie lubię niespodzianek!”
Kobieta zmierzyła ją badawczym spojrzeniem, nie przestając się uśmiechać.
– Zatem, moja córko, jesteś teraz giermkiem. Za niespełna cztery lata zostaniesz rycerzem. Ta przyszłość wydaje się dziś niezwykle odległa, nieprawdaż?
Zaskoczona Alanna kilkakrotnie poruszyła bezgłośnie ustami, zanim w końcu zamknęła je na dobre i przygryzła wargę. Wzmianka o giermku nie była szczególnie dziwna: pod płaszczem nosiła królewski mundur, jak nakazywał kodeks giermkowi udającemu się ze swoim panem za granicę. Kobieta nazwała ją jednak „córką”, wiedziała zatem, że jest dziewczyną, mimo że piersi miała obwiązane bandażem i była ubrana po męsku! A jej rodzona matka zmarła dawno temu, wydając ją na świat. Nagle uświadomiła sobie, że zna głos tej kobiety. Gdzie go wcześniej słyszała?
Postanowiła udzielić najbezpieczniejszej z możliwych odpowiedzi.
– Nie chcę być nieuprzejma, ale wolałabym nie rozmawiać o Próbie – odparła beznamiętnie. – Najchętniej w ogóle bym o niej nie myślała, o ile to tylko możliwe.
– Ależ musisz o niej myśleć, córko.
Alanna zmarszczyła brwi. Prawie sobie przypomniała...
– Kiedy przejdziesz Próbę Rycerską, wydarzy się wiele rzeczy. Zostaniesz rycerzem, pierwszym rycerzem-kobietą od ponad stu waszych lat. Niedługo potem będziesz musiała ujawnić, jakiej jesteś płci; natura nie pozwoli ci zbyt długo milczeć. Dobrze wiem, jak bardzo nie znosisz okłamywania przyjaciół z pałacu.
Alanna zesztywniała. Przypomniała sobie ten głos. Jonathan był jeszcze chłopcem, gdy miasto nawiedziła śmiertelna maligna. Pałacowi uzdrowiciele stwierdzili, że nie ma dla niego nadziei, ale ona – była wtedy zaledwie paziem – sprowadziła sir Mylesa, który przekonał ich, by pozwolili jej użyć Daru. Magia, która ściągnęła na miasto malignę, była zbyt silna, by Alanna mogła się z nią mierzyć sama, i ostatecznie zwróciła się z prośbą o pomoc do Wielkiej Bogini Matki. Głos, który zabrzmiał w odpowiedzi, ranił uszy – był kobiecy, lecz zarazem brzmiał jak skowyt sfory psów, jakby łowczyni ponaglała swoje ogary. Ponownie usłyszała ten głos zaledwie przed rokiem, gdy zostali z Jonem uwięzieni w Czarnym Mieście. Wezwali Boginię na pomoc, a ona powiedziała im, co robić.
– To niemożliwe – wyszeptała drżącym głosem. – Ty... ty nie możesz być...
– Dlaczego nie? – spytała Bogini Matka. – Najwyższy czas, żebyśmy sobie porozmawiały. Z pewnością wiesz już, że jesteś jedną z moich Wybranych. Czy to takie dziwne, że przyszłam cię odwiedzić, córko?
„Bogowie nie ułatwiają nam życia, kiedy próbują się mieszać w nasze sprawy”, powtarzał jej wielokrotnie Myles. „A jednak robią to i będą robić dalej. My, ludzie, możemy tylko mieć nadzieję, że szybko się znudzą i zostawią nas w spokoju!”
Alanna hardo zacisnęła zęby.
– Nigdy nie prosiłam o rozmowę z bogami – poinformowała siedzącą po drugiej stronie ogniska nieśmiertelną.
– Rzeczywiście, rzadko o coś prosisz. – Matka pokiwała głową. – Wolisz wszystko robić sama. Jednakże wydarzenia najbliższych kilku lat ukształtują całe twoje życie, a nie masz żyjącej matki, która mogłaby służyć ci radą.
Kot zeskoczył z kolan Alanny i miaucząc ze złością, podbiegł do Bogini. Wdzięcznym ruchem wzięła go na ręce i pogłaskała. Paznokcie miała pomalowane na szkarłatno.
– Nic jej nie będzie, mój mały. Potrzebuje tylko chwili, żeby oswoić swój strach.
– Ja się wcale nie boję – warknęła Alanna. Przygwożdżona spojrzeniem szmaragdowych oczu przełknęła z wysiłkiem ślinę i odwróciła wzrok. – No dobrze – przyznała – boję się. Ale przecież poddanie się strachowi niczego mi nie da, prawda? Ty chcesz ze mną porozmawiać, ja nie mogę ci tego zabronić, więc po prostu się z tym godzę.
– Sporo się nauczyłaś w roli pazia. – Bogini z aprobatą pokiwała głową. – Jednakże wciąż żywisz trojaki lęk, z którym się nie pogodziłaś. – Zawiesiła głos, a gdy Alanna się nie odezwała, mówiła dalej: – Boisz się Próby Rycerskiej. Boisz się jej od czasu, gdy czuwałaś przy Próbie księcia Jonathana podczas ostatniego święta przesilenia zimowego.
Alanna wpatrzyła się w płomienie, które tymczasem przygasły. Dorzuciła drewna. Przed oczami stanął jej Jonathan, kiedy wyszedł zza żelaznych drzwi Komnaty Próby. Słaniał się na nogach, twarz miał popielatą. Spojrzał na nią, ale jej nie widział. Jonathan! Od tej pory zdarzało się czasem, że jego oczy stawały się mroczne i puste: wiedziała wtedy, że wraca myślami do Próby.
– Wyglądał, jakby jakaś jego cząstka umarła w Komnacie Próby – odparła drżącym głosem. – Następnego wieczora Gary przeszedł Próbę, potem Alex, później Raoul... Wszyscy wyglądali tak samo. Wszyscy. – Pokręciła głową, nie patrząc na Boginię. – Nie są tchórzami. Cokolwiek się tam wydarzyło, było to dla nich tak okropne... – Wzięła głęboki wdech. – Czasem w nocy Jon budzi się z krzykiem. Wiem, że śni mu się Próba, chociaż nie wolno mu nic więcej powiedzieć. Jeżeli naprawdę jest taka straszna, to ja jej nie przejdę. Nie uda mi się i wszystko pójdzie na marne: trzy lata służby pazia, cztery w roli giermka, kłamstwa... Wszystko na marne. – Podniosła wzrok na tę nieprzeniknioną twarz. – Mam rację?
– Książę Jonathan wybrał cię na swojego osobistego giermka, wiedząc, że jesteś dziewczyną. Przekonałaś się, że istnieje świat poza Trebondem. Umiesz jeździć konno, strzelać z łuku, walczyć nożem, mieczem i włócznią. Nauczyłaś się czytać mapy. Za pośrednictwem Corama zarządzasz swoim lennem, gdy twój brat studiuje. Umiesz mówić i pisać w dwóch obcych językach. Potrafisz uzdrawiać chorych. Chyba sama powinnaś odpowiedzieć na pytanie, które zadałaś: czy to, czego dokonałaś, jest coś warte?
Alanna wzruszyła ramionami.
– Dzisiaj jest, ale przestanie być, kiedy nie przejdę Próby. Czasami budzę się w nocy zlana potem. Chce mi się krzyczeć, ale tego nie robię, bo Jon natychmiast by do mnie przybiegł, a umówiliśmy się, że nie będzie tego robił, nie po tym, jak wszyscy udajemy się na spoczynek. Z tego snu pamiętam tylko tyle, że zamykają się za mną te okute żelazem drzwi, jestem w Komnacie Próby i nic nie widzę.
– Sen to tylko sen – mruknęła Bogini. Alanna spojrzała na nią z powątpiewaniem. – A czy to naprawdę byłoby takie straszne – podjęła Bogini półgłosem – gdyby Jonathan przyszedł cię pocieszyć?
– Ależ oczywiście. – Alanna się zarumieniła. – On nie... To znaczy, nic takiego nas nie łączy. Nie chcę, żeby łączyło.
– Ponieważ lękasz się miłości – powiedziała Bogini. – Lękasz się miłości Jonathana i miłości Łotrzyka, George’a Coopera. Przeraża cię nawet miłość Mylesa, który chce tylko być twoim ojcem. Czego się boisz? Ciepła? Zaufania? Dotyku mężczyzny?
– Nie życzę sobie, aby jakiś mężczyzna mnie dotykał! – wrzasnęła Alanna i natychmiast, zdjęta zgrozą, wyciągnęła przed siebie ręce w przepraszającym geście. – Wybacz, nie chciałam być niegrzeczna. Po prostu pragnę być wojowniczką i przeżywać przygody. Nie chcę się zakochiwać, a już na pewno nie w George’u ani Jonie. Będą mnie prosili, żebym oddała im cząstkę siebie, a ja chcę zachować siebie w całości. Nie zamierzam niczego oddawać. Weźmy mojego ojca: nigdy nie otrząsnął się po śmierci matki. Podobno kiedy miesiąc temu umierał, przyzywał ją na łożu śmierci. Tak słyszałam. Oddał jej cząstkę siebie i już nigdy jej nie odzyskał. Ze mną tak nie będzie. – Odetchnęła głęboko. – A mój trzeci lęk? Wolę dowiedzieć się od razu i mieć to z głowy.
Głos Bogini był cichy, łagodny, zabójczy:
– Roger, diuk Conté.
Alanna zamarła.
– Nie mam powodu bać się diuka Rogera – odparła po chwili bardzo wyraźnie (i bardzo cicho). – Najmniejszego. – Złapała się za głowę. – Nie mam powodu się go bać... a mimo to się boję. – Jeżeli miała jeszcze jakieś wątpliwości co do tożsamości nieznajomej, to jej brutalna, bezwzględna szczerość ją przekonała. – Nienawidzę go! – wykrzyknęła nagle, podnosząc głowę. Dobrze było powiedzieć to na głos po tak długim czasie. – Wiesz, co sobie myślę? Śmiertelna maligna. Wysysała siły z każdego uzdrowiciela, który próbował z nią walczyć. Zaatakowała tylko w stolicy, nigdzie więcej. Jon zachorował pierwszy. Wszyscy wiedzieli, że to robota czarodzieja. Posłali po diuka Rogera, aby nam pomógł, ale nikt, ani król, ani Myles, ani diuk Gareth, ani diuk Baird... Nikt nie pomyślał, że to diuk Roger mógł sprowadzić chorobę! Thom mówi, że Roger jest wystarczająco potężny, by zesłać ją nawet z odległego Carthaku, bo tam wtedy przebywał. A Thom się na tym zna. – Wstała, zatknęła dłonie za pas i zaczęła się przechadzać po schronieniu pod gałęziami wierzby. – Kiedy Roger sprawdzał, czy mam Dar, dziwnie się poczułam, jakby ktoś grzebał mi patykiem w mózgu. Thom napisał mi wtedy, że w Mieście Bogów jest stale obserwowany. A potem, w lecie...
Alanna zawiesiła głos.
– Tak? – podpowiedziała Bogini. – W lecie?
– Wydaje mi się, że Jonathan w ogóle by się nie zbliżył do Czarnego Miasta, gdyby Roger nie zebrał nas wszystkich, ostrzegając, jakie to niebezpieczne miejsce. Jonathan jest odpowiedzialny, bardzo poważnie podchodzi do swojej roli następcy tronu. Nie zaryzykowałby życia z byle powodu. Roger nosił na szyi taki duży niebieski klejnot i kiedy mówił, obracał go w palcach. Odbite od niego światło działało na mnie usypiająco, więc przestałam na niego patrzeć, a wtedy wydało mi się, że Roger mówi tylko do Jonathana, jakby go prowokował, jakby chciał, żeby Jon udał się do miejsca, w którym mógł zginąć!
Alanna z westchnieniem usadowiła się znów pod drzewem. Dawno nie czuła się tak dobrze.
– Jonowi nie mogę nic powiedzieć – podjęła. – Raz spróbowałam, ale się na mnie rozzłościł. Uwielbia Rogera. Król też. Roger jest przystojny, młody, inteligentny, do tego to wielki czarodziej... Wszyscy uważają, że jest fantastyczny, a nikt nie zastanawia się nad tym, że gdyby Jonathanowi coś się przydarzyło, to Roger odziedziczyłby tron. To znaczy, nikt oprócz mnie.
– Co zamierzasz zrobić ze swoim trzecim lękiem? – zainteresowała się Bogini. Przegoniła kociaka z kolan.
– Obserwować – odparła znużonym tonem Alanna. – Czekać. Przede wszystkim mieć Rogera na oku, na ile tylko dam radę. George, ten złodziej, pomoże mi. Thom też stara się pomóc. – Rzadko czuła się tak zmęczona jak w tej chwili. – Jeżeli moje podejrzenia się potwierdzą, nie spocznę, dopóki nie zniszczę Rogera.
Bogini pokiwała głową.
– Widzę, że z tym lękiem radzisz sobie, córko. Czas uśmierzy twój strach przed Komnatą Próby i przed miłością. Kto wie, może wydarzy się coś takiego, że zmienisz zdanie?
– Nic nie zmieni mojego zdania – odparła stanowczo Alanna.
– Być może. – Bogini sięgnęła w płomienie i wyjęła z ogniska żarzący się węgielek. – Mój czas z tobą dobiega końca. Przyjmij to ode mnie.
Alanna z trudem przełknęła ślinę. To było dość wygórowane żądanie, nawet jak na boginię. Podniosła głowę, spojrzała Matce w oczy i powoli wyciągnęła drżącą rękę po węgielek.
Był zimny! Tak ją to zaskoczyło, że omal go nie upuściła. Przyjrzała mu się bliżej: wyglądał, jakby żarzył się zamknięty w kryształowej skorupie, która była nawet zaopatrzona w pętelkę odpowiedniej wielkości, żeby przewlec przez nią łańcuszek. Węgielek zamigotał i przygasł lekko.
Bogini wstała.
– Komnata Próby to tylko pokój, chociaż zaczarowany. Przestąpisz jej próg, gdy nadejdzie czas. Diuk Roger jest tylko człowiekiem, mimo iż włada magią. Można stawić mu czoło i go pokonać. Ty jednak, moja córko, musisz się nauczyć miłości. Droga, którą dla ciebie wytyczono, jest trudna. Miłość ułatwi ci wędrówkę. Dużo od ciebie zależy, Alanno z Trebondu. Nie zawiedź mnie!
Alanna, pomna dobrych manier, poderwała się z ziemi.
– Nie zawiodę – obiecała. Zacisnęła dłoń na węgielku. – W każdym razie postaram się nie zawieść.
– Bogini nie ma prawa prosić o więcej. – Bogini Matka spojrzała z góry na czarne zwierzątko przycupnięte teraz u stóp Alanny. – Pilnuj jej dobrze, mój mały.
Kociak miauknął w odpowiedzi. Alanna zerknęła na niego podejrzliwie: czyżby jej nowy kompan był czymś więcej, niż się wydawało?
Bogini wyciągnęła do niej rękę.
– Noś mój symbol i bądź dzielna. Pamiętaj jednak: kiedy mówiłam, że o tym drzewie opowiada się dziwne historie, nie żartowałam. Nie oddalaj się od ogniska! – Uśmiechnęła się. – Żegnaj, córko.
Całując dłoń nieśmiertelnej, Alanna poczuła osobliwy wstrząs, jakby jakaś dziwna energia przeniknęła całe jej ciało. Cofnęła się i pokręciła głową, żeby się otrząsnąć.
– Żegnaj, Matko.
Bogini podeszła do Księżycowej Poświaty, przez chwilę głaskała ją i szeptała jej coś do ucha. W końcu ostatni raz skinęła Alannie ręką i zniknęła.
Nagle Alanna poczuła, że oczy jej się zamykają. Musiała walczyć ze sobą, aby rozwinąć posłanie i zabezpieczyć ognisko na noc, ale zmusiła się do odbębnienia tych obowiązków; dumanie o niezwykłej rozmowie, jaką przed chwilą odbyła, będzie musiało poczekać. Kiedy wreszcie wsunęła się do śpiwora, kociak już tam czekał.
– Tylko nie chrap – poleciła mu sennie.
Powiedział, że nie będzie chrapał, jeśli i ona się powstrzyma. Pokiwała głową na zgodę i zasnęła, ściskając w dłoni zamknięty w krysztale węgielek.
Następnego dnia z ulgą przyjęła powrót do pałacu, znajomych miejsc i przyjaciół. Wciąż tęskniła za niedźwiedziowatym Coramem, który w imieniu jej i brata miał zarządzać Trebondem do czasu, aż ona zdobędzie rycerską tarczę, ale nic nie mogła na to poradzić. Po śmierci lorda Alana, w sytuacji, gdy Thoma interesowały wyłącznie jego studia, było to najlepsze rozwiązanie – przynajmniej do czasu, gdy Alanna ruszy w świat szukać przygód, bo wtedy najchętniej zabrałaby Corama ze sobą.
Gdy pierwszego wieczora po powrocie podawała właśnie kociakowi kolację, z pokoju Jonathana dobiegł gwar głosów, a zaraz potem pukanie do drzwi.
– To ja, twój rycerz, giermku – zawołał Jonathan. W ich prywatnym kodzie oznaczało to „Są ze mną inni”. – Otwórz.
Otworzyła drzwi łączące ich pokoje i Jonathan przeszedł przez próg w towarzystwie Gary’ego i Raoula.
– Przyszliśmy zapytać, czy nie wybrałbyś się z nami do „Tańczącej gołąbki” – powiedział Gary. – Chcemy odwiedzić George’a. Co ty na to?
Alanna rozpromieniła się. Ostatni raz spotkała się z Królem Złodziei jeszcze przed śmiercią ojca, blisko sześć tygodni wcześniej. Zaczęła wciągać buty, gdy rozległ się krzyk Raoula:
– Na Mithrosa, kot! Po co ci kot? Na pewno ma pchły!
Jonathan podsunął kociakowi dłoń do obwąchania.
– Co ty, nie poznajesz chowańca czarodzieja? – zażartował. – Czy chowańce miewają pchły? – Wziął kota na ręce, spojrzał z bliska na jego pyszczek i wybałuszył szafirowe oczy. – Na Boginię!
Raoul i Gary obstąpili go, wpatrując się w kocię, które miało oczy tego samego koloru co Alanna. Raoul pierwszy przełknął z wysiłkiem ślinę i zapytał:
– Jak go nazwiesz? Bo to kocurek, prawda?
Alanna skinęła głową.
– Sus – zaproponował Jonathan.
– Czarnulek – wybrał Raoul.
– A może „Raoul”? – zasugerował Gary.
Kociak wyciągnął łapkę do Alanny i zamiauczał. Wzięła go od Jonathana i ułożyła sobie na ramieniu przy lewym uchu. To było jego ulubione miejsce.
– Podoba mi się „Wierny” – odparła.
Jonathan wyjął sztylet i dotknął nim obu barków kociaka, a potem jego łebka, jakby pasował go na rycerza.
– Nadaję ci imię „Wierny” – powiedział uroczyście. – Służ dobrze i z honorem.
Wierny nie odstępował Alanny na krok. Na placu treningowym szybko znalazł sobie dogodny punkt obserwacyjny i patrzył, jak Alanna ćwiczy w towarzystwie innych giermków i paziów. Nieco więcej czasu zajmowało mu zakradnięcie się na inne zajęcia. Myles od początku pozwalał mu uczestniczyć w lekcjach; stwierdził, że koty mają takie samo prawo uczyć się historii jak wszyscy inni. Większość nauczycieli (wśród których przeważali kapłani Mithrosa) nie chciała go wpuszczać na zajęcia, a mimo to pod koniec lekcji zawsze okazywało się, że Wierny siedzi w klasie. W końcu poddali się i przestali mu utrudniać życie; niektórzy nawet głaskali go z roztargnieniem, nie przerywając wykładu.
Były jednak i takie zajęcia, na które Alanna zabroniła mu przychodzić: prowadzone przez diuka Rogera lekcje dla chłopców obdarzonych magicznym Darem (wśród nich Alanny i Jonathana). Nie wiedziała, co czarodziej powiedziałby o jej zwierzaku, i nie miała ochoty tego sprawdzać.
Przez resztę czasu Wierny trzymał się jej jak uparty czarny rzep. Gareth – diuk Naxenu i ojciec Gary’ego – pozwolił mu włóczyć się za nią, gdy tylko stwierdził, że jego obecność nikogo nie odciąga od nauki. Widok Alana z kotem na lewym ramieniu wkrótce opatrzył się wszystkim w pałacu. Wierny polubił Mylesa, Jona i większość przyjaciół Alanny (w tym także George’a) i chętnie z nimi zostawał, gdy była zajęta gdzie indziej, ale tylko ona dostępowała zaszczytu noszenia go pod uchem.
– Może ma lęk wysokości – zasugerował Gary.
Było to niedługo po piętnastych urodzinach Alanny, w pewne deszczowe majowe popołudnie, kiedy młodzi rycerze i ona sama mogli cieszyć się jedną z rzadkich chwil wytchnienia. Mający wolne popołudnie Gary i Raoul zwolnili z obowiązków także swoich giermków, Sacherella i Douglassa. Raoul z Jonathanem grali w tryktraka, Alex – piąty z grona przyjaciół i jedyny, który nie był zaprzyjaźniony z George’em – kibicował. Gary wyciągnął się na siedzeniu przy oknie i dumał o tym, jak by się tu latem wyrwać w odwiedziny do Naxenu. Skulona pod drugim oknem Alanna wsłuchiwała się w mruczenie Wiernego i nie myślała o niczym.
– Hmm? – mruknęła sennie, gdy zrozumiała, że Gary mówi do niej.
– Może Wierny nie chce siadać nam na ramionach, bo ma lęk wysokości.
– Bardzo możliwe. – Jonathan wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Nawet Alex jest o pół głowy wyższy od naszego Alana.
– No dzięki – burknął cierpko Alex.
Drzwi się otworzyły i wszedł diuk Roger. Podobieństwo rodzinne do Jonathana było niezaprzeczalne, tyle że diuk miał ciemniejsze, wpadające w granat oczy, za to nieco jaśniejsze włosy, bardziej brązowe niż kruczoczarne. Obaj mieli typowe w rodzie Conté proste nosy, jasną skórę i mocno zarysowane szczęki.
– Tu jesteś, Aleksie – powiedział Roger. – Naprawdę przykro mi, że muszę cię o to prosić, ale do Portu Caynn przybyła niezwykle ważna przesyłka przeznaczona dla mnie. Jesteś jedyną osobą, której mogę w tej kwestii zaufać. Pojedziesz?
Alex uśmiechnął się i wstał.
– Z przyjemnością, Wasza...
– Puszczaj, ty przeklęty kocurze! – jęknęła Alanna.
Wierny – ze wzrokiem utkwionym w diuka – wbił jej pazurki w bark, wygiął grzbiet w łuk, zjeżył się i pomrukiwał basowo.
– Nie rób scen – wycedziła przez zęby, próbując go odczepić.
Czarodziej na nich patrzył!
Zaintrygowany Roger zapytał:
– Masz nowego przyjaciela, Alanie?
– Miałem, dopóki nie zaczął się wygłupiać. – Alanna zdołała w końcu uwolnić się od Wiernego i podniosła go w jednej ręce. Wykręcił się, żeby mieć diuka na oku. Cały czas pomrukiwał gniewnie. – Co się z tobą dzieje? – Próbowała zmusić kota, żeby spojrzał na nią, zanim diuk zauważy jego oczy. – Zachowujże się! Nigdy przedtem tak nie robił.
Kiedy Roger zbliżył się jeszcze bardziej, Wierny machnął w jego stronę pazurzastą łapą.
– To chyba ostrzeżenie – powiedział diuk i stanął w miejscu. – Mam się nie zbliżać. – Przyjrzał się kociakowi. Alannę ścisnęło w gardle. – Ma niezwykłe oczy – powiedział w końcu. Wierny zamiauczał przeciągle. – Byłem właśnie w psiarni, może czuć mnie psem. Albo wie, że nigdy nie przepadałem za... – Zawiesił głos. Alannę zmroziło, jakby lód skuł jej skórę. – Za kotami – dokończył.
Przytuliła do piersi wydającego wciąż gniewne pomruki kota. Roger albo wiedział, albo przynajmniej się domyślał, skąd go ma, ale nic nie powiedział, a jej to odpowiadało.
– Pewnie chodzi o psy, Wasza Książęca Mość – potaknęła. – Lubi ludzi i konie, ale z psami mu nie po drodze.
Przyjaciele spojrzeli na nią zdumieni. Wiedzieli równie dobrze jak ona sama, że Wierny nie ma nic do psów, a one go unikają. Nie skłamała więc, ściśle rzecz biorąc, a diuk chyba wziął jej słowa za dobrą monetę. Skinął na Aleksa i razem wyszli.
Alanna wzięła kota na ręce i palnęła mu imponujące kazanie na temat dobrych manier. Kiedy doszła do końca, Wierny mruczał, przyjaciele się śmiali, a całe zamieszanie poszło w niepamięć. Taką przynajmniej miała nadzieję.
Niemniej jednak jeszcze tego samego wieczora napisała list do brata z zamiarem przesłania go przez George’a. W przeciwieństwie do niej Thom był czarodziejem i powinien wiedzieć o Wiernym – jak również o jego zachowaniu w obecności diuka Rogera.