39,99 zł
Trzeci tom tetralogii „Pieśń Lwicy” kontynuuje opowieść o wojowniczce Alannie, która uparcie szuka swojej drogi w świecie zdominowanym przez mężczyzn.
JAK WŁADAĆ MAGIĄ?
Alanna z Trebondu, świeżo pasowana na rycerza, szuka przygód na rozległej tortallskiej pustyni. Pojmana przez tubylców, musi dowieść swojej wartości w pojedynku na śmierć i życie: albo zginie, albo zostanie przyjęta do plemienia Krwawych Jastrzębi.
Wygrywa i zamieszkuje w namiocie, ale to nie koniec trudnych prób, jakie czekają ją w pustynnej osadzie. Kierowana tajemniczymi wyrokami losu zostaje pierwszą kobietą szamanem. Uczy się wykorzystywać swoje magiczne moce, ale musi też walczyć o zmianę odwiecznych tradycji – dla dobra plemienia i całego Tortallu.
Czy podczas swojego pierwszego roku w roli rycerki i szamanki znajdzie miejsce w sercu na miłość? I którego ukochanego wybierze?
Trzeci tom tetralogii „Pieśń Lwicy” kontynuuje opowieść o wojowniczce Alannie, która uparcie szuka swojej drogi w świecie zdominowanym przez mężczyzn.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 237
Tacie, Mamie i Kim –
mojemu prywatnemu stadu lwów,
w szczególności Tacie,
dzięki któremu zaczęłam pisać
I
Kobieta, Która Jeździ Konno Jak Mężczyzna
Alanna z Trebondu, jedyna kobieta rycerz w królestwie Tortallu, pluskała się beztrosko w sadzawce w oazie. Rozkoszowała się pierwszą od trzech dni kąpielą.
„Aż trudno uwierzyć, że na Północy jest zima”, pomyślała.
Na Pustyni Południowej temperatury były w sam raz, Alannie przeszkadzał tylko nadmiar piasku.
– Lepiej się pospiesz – ponaglił ją Coram. Krzepki zbrojny stał na czatach po drugiej stronie skrywających sadzawkę zarośli. – Jeżeli to jest wodopój Bazhirów, to nie warto na nich czekać i sprawdzać, czy uznają władzę królewską.
Wyszła z wody i sięgnęła po ubranie. Nie spieszyło jej się do spotkania z Bazhirami, zwłaszcza z renegatami. Jechali z Coramem na Południe, do Tyry, i ewentualna potyczka z wojowniczymi mieszkańcami pustyni gwałtownie skróciłaby ich podróż.
Wytarła się do sucha, wciągnęła chłopięcą niebieską koszulę i spodnie. Mimo że jej kobiecość nie była już takim sekretem jak dawniej, w okresie szkolenia w pałacu królewskim, nadal wolała nosić luźniejsze męskie stroje. Dziwnie się czuła na wspomnienie, że kiedy poprzednio kąpała się w oazie, była jeszcze giermkiem, a książę Jonathan dopiero co poznał jej prawdziwą płeć. Tamte czasy – w których bandażowała sobie piersi i nigdy nie chodziła popływać z przyjaciółmi – minęły bezpowrotnie. A ona za nimi nie tęskniła.
Wierny, jej kot, zamiauczał ostrzegawczo.
– Alanno! – zawtórował mu Coram. – Mamy kłopoty!
Chwyciła miecz i pobiegła do miejsca, gdzie czekał Coram z końmi. Zbliżający się tuman kurzu zwiastował ludzi pustyni albo rabusiów. Skrzywiła się, wskoczyła na siodło i stępa podjechała na spotkanie Wiernego, pędzącego ku niej przez piasek jak mała czarna błyskawica. Kot skoczył, wylądował na siodle przed Alanną i wgramolił się do skórzanego kosza przy łęku. Łagodna z natury Księżycowa Poświata nawet nie drgnęła; przywykła do gwałtownych ruchów zwierzaka.
– Spróbujmy przedostać się do drogi! – zaproponowała Alanna.
Ponaglili konie. Kiedy pochylona nad grzywą klaczy rycerka obejrzała się wstecz na Corama, ten tylko pokręcił głową.
– Nie damy rady – zagrzmiał. – Zobaczyli nas. Jedź! Ja ich zatrzymam.
Alanna zawróciła i zatrzymała klacz. W jej dłoni zalśniła Błyskawica.
– To taką przyjaciółkę we mnie widzisz? Razem na nich zaczekamy.
Coram zaklął.
– Gdybyś była moją córką, wygarbowałbym ci skórę. Jedź!
Alanna z uporem potrząsnęła głową. Teraz widziała już pościg: to byli górale, najgorsi z pustynnych rozbójników. Sięgnąwszy za plecy, odpięła tarczę i założyła ją na lewe przedramię. Coram zrobił to samo.
– Uparta dziewucha – zrzędził pod nosem. – Wolałbym się potykać z dziesięcioma szczepami Bazhirów niż z góralami.
Alanna mu przytaknęła. Bazhirowie byli śmiertelnie groźni, ale ściśle przestrzegali kodeksu honorowego. Dla górali mord i łupiestwo były celem życia.
Mocniej ścisnęła rękojeść Błyskawicy i poprawiła tarczę. Górale zbliżali się szybko, rozproszeni w półokrąg, który miał się zamknąć wokół niej i Corama. Z posępną miną zacisnęła zęby.
– Zaszarżujemy na nich – rozkazała.
– Że co?! – zdziwił się jej towarzysz.
Alanna ruszyła prosto na wroga. Coram z wysiłkiem przełknął ślinę, wydał wojenny okrzyk i popędził za nią.
Tuż przed tym, jak starli się z pierwszym szeregiem górali, Księżycowa Poświata stanęła dęba, kopiąc przednimi nogami – już przed laty przeszła odpowiednie szkolenie bojowe. Alanna cięła Błyskawicą na prawo i lewo, nie zwracając uwagi na wściekłe okrzyki przeciwników.
Jednooki rabuś złapał ją za rękę z mieczem. Wierny wrzasnął ze złością i wyskoczył z kosza, odsłaniając pazury. Jednooki z wrzaskiem puścił Alannę, próbując odciągnąć prychającego kota od swojej twarzy.
– Alanno! – zawołał Coram, walczący z trzema przeciwnikami jednocześnie. – Uważaj!
I zawył z bólu, gdy miecz jednego z górali rozorał mu rękę. Zaklął, odrzucił tarczę i przełożył miecz do zdrowej lewej ręki.
Ostrzeżona przez niego Alanna okręciła się w miejscu i stanęła naprzeciw olbrzyma, istnej góry w kształcie człowieka z wyszczerzonymi zębami, rudymi włosami i długimi, zaplecionymi w warkoczyki wąsami. Kierował swoim kucem ruchami samych kolan, dzięki czemu w obu rękach ściskał miecz o niezwykłym kryształowym ostrzu. Alanna powiodła wzrokiem po ostrej jak brzytwa klindze z kryształu, przełknęła ślinę i uchyliła się przed pierwszym zamaszystym cięciem. Rudowłosy natychmiast wymierzył cios powrotny, który w ostatniej chwili przyjęła na tarczę... i aż jęknęła z bólu, tak wielka była siła uderzenia. Odpowiedziała cięciem Błyskawicy, ale chybiła: przeciwnik w porę odskoczył w tył.
Nie przeszła do natarcia, nie zamierzała przyjmować warunków, jakie próbował jej narzucić. Uniosła wyżej tarczę z symbolem lwicy i czekała.
Olbrzym wrócił i zaczął ostrożnie zakreślać krąg wokół niej. Jego kuc rzucił się w przód, ale wtedy Księżycowa Poświata wspięła się na tylne nogi i postraszyła go młócącymi w powietrzu kopytami. Alanna odbiła tarczą kolejne uderzenia kryształowego miecza. Wstrząs przeszył całe jej ciało.
„Mam nadzieję, że mój brat solidnie nasączył tarczę magią”, przyszła jej do głowy niewesoła refleksja. Inaczej nie przetrwa pierwszej bitwy!
W miarę jak rudy olbrzym zataczał wokół niej koło na zwinnym, ruchliwym kucu, Alanna obracała się w miejscu wraz z klaczą, aż w pewnym momencie spięła ją uderzeniem pięt w boki i zamachnęła się do ciosu mieczem. Jest rycerzem Tortallu, nikt nie będzie z nią bezkarnie igrał!
Próbowała wszystkich znanych sobie sztuczek, żeby przebić się przez gardę rudowłosego, ale ten odpierał jej ataki jeden po drugim i przez cały czas szczerzył zęby w irytującym uśmiechu.
Cofnęła się, zdyszana, próbując się uspokoić, a wtedy on z kolei przypuścił szturm. Zamrugała, żeby pozbyć się zalewającego oczy potu – nie mogła sobie pozwolić na najmniejszy błąd. Olbrzym stosował inną taktykę niż konni rycerze, z jakimi się dotychczas potykała. Nie wiedziała, czego się po nim spodziewać.
Nagle stojące w zenicie słońce zaświeciło jej prosto w oczy. Przeciwnik specjalnie zepchnął ją w takie położenie i teraz w ostatniej sekundzie dostrzegła przecinającą powietrze kryształową klingę. Zasłoniła się Błyskawicą, miecze zderzyły się, zazgrzytały, jelce zaparły się o siebie. Cięcie nie sięgnęło celu.
Błyskawica pękła: ostrze zostało odcięte przy samej rękojeści.
Księżycowa Poświata odskoczyła tanecznym krokiem, unosząc Alannę poza zasięg miecza napastnika. Sama Alanna wpatrywała się z niedowierzaniem w trzymaną w dłoni rękojeść. Błyskawica była jej mieczem od samego początku, odkąd tylko uznano, że jest godna nosić broń. Jak miałaby teraz walczyć bez niej?
Otrząsnęła się z szoku i nieporadnie dobyła topora. Cała drżała z wściekłości, musiała się bardzo pilnować, żeby nie stracić zimnej krwi i nie popełnić błędu, który mógłby się okazać śmiertelny w skutkach. Mocniej ujęła topór i z bojowym okrzykiem rzuciła się na rudowłosego. Nie słyszała ani ostrzegawczych wrzasków innych górali, ani radosnego głosu Corama; uszy wypełniało jej sapanie kuca olbrzyma i własny zduszony oddech. Wzięła zamach, cięła potężnie... i zaklęła, gdy przeciwnik uchylił się i cofnął poza zasięg broni. Podjechała do niego i już, już miała wejść do zwarcia, kiedy krzyknął głośno, ujrzawszy coś za jej plecami, a potem – czym najbardziej ją zdenerwował – zawrócił kuca w miejscu i uciekł, nawołując nielicznych ocalałych pobratymców. Alanna spięła Księżycową Poświatę i ruszyła w pościg.
– Wracaj, tchórzu!
Odwrócił się, roześmiał i pogroził jej mieczem, ale śmiech uwiązł mu w gardle, gdy czarna strzała przeszyła mu pierś. Górale padali pokotem pod gradem strzał, tylko dwóch zdołało ujść z życiem: gnali przed siebie na złamanie karku, ścigani przez pięciu ludzi pustyni w białych szatach.
Bazhir w białym burnusie przewiązanym szkarłatnym sznurem podjechał do Alanny, która tymczasem zsiadła z konia i patrzyła na ciało rudowłosego olbrzyma. Kryształowy miecz leżał obok niego, lśniąc w słońcu. Nagle zamigotał mocniej i na chwilę ją oślepił. Z niedowierzaniem wytrzeszczyła oczy – na tle żółtopomarańczowego ognia, który wypełnił jej pole widzenia, malował się obraz.
Ciemny palec – a może słup? – celował w krystalicznie błękitne niebo. Przed nim stał człowiek w postrzępionej szarej szacie. Miał oczy szaleńca. Pachniało dymem z palonego drewna.
Alanna przejrzała na oczy. Wizja zniknęła.
Wyjęła spod koszuli amulet, który Wielka Bogini Matka dała jej przed trzema laty. Na pozór zwykły węgielek wyjęty z ogniska, który – oblany przezroczystym kamieniem – wciąż się żarzył. Wiedziała, że kiedy weźmie go do ręki, dostrzeże działającą w pobliżu magię w postaci jarzącej się aury w powietrzu. Widząc, że kryształowy miecz emanuje pomarańczową poświatą, zmarszczyła brwi. Zdarzyło jej się niedawno mieć do czynienia z taką właśnie magią. Nie było to przyjemne wspomnienie.
Bazhir kopniakiem nagarnął piasku na miecz.
– To zły przedmiot – powiedział cichym, lekko ochrypłym głosem. – Zostawmy go pustyni.
Otrząsnąwszy się spod wpływu magii, Alanna stwierdziła, że płacze. Czuła się, jakby straciła nie po prostu broń, lecz żywego przyjaciela.
Błysk metalu przyciągnął jej wzrok. Schyliła się i podniosła odcięte ostrze Błyskawicy. Wsunęła je do pochwy i przytroczyła bezużyteczną już rękojeść do pasa. Dopóki nie będzie próbowała dobyć miecza, nikt się nie zorientuje, że jest złamany.
Dosiadła Księżycowej Poświaty i posadziła Wiernego przed sobą na siodle. Dołączył do niej Coram na wałachu.
– Przykro mi, mała – mruknął, dotykając jej ramienia. – Wiem, ile ten miecz dla ciebie znaczył, ale w tej chwili nie możesz tego rozpamiętywać. Ci ludzie mogą być naszymi przyjaciółmi, a mogą nimi nie być. Nie wiemy, dlaczego ocalili nam skórę. Będziesz musiała z nimi porozmawiać. Skup się na tym.
Pokiwała głową, próbując zebrać myśli. Ich wybawcy utworzyli luźny krąg wokół niej i Corama. Mężczyzna, który przysypał kryształowy miecz piaskiem, z dużą swobodą kierował kasztanowym ogierem. Pozostali rozstąpili się przed nim, gdy podjechał do Alanny i Corama. Przez długą chwilę nic nie mówił. Tylko patrzył.
W końcu skinął głową.
– Nazywam się Halef Seif. Pochodzę z ludu zwanego Bazhirami i jestem wodzem plemienia Krwawych Jastrzębi – przedstawił się oficjalnie. – Ci, którzy tu zginęli, wbrew prawu i bez pozwolenia przekroczyli granice naszego terytorium. Wy również przybyliście tu nieproszeni. Dlaczego nie mielibyśmy rozprawić się z wami tak, jak rozprawiliśmy się z nimi, Kobieto, Która Jeździsz Konno Jak Mężczyzna?
Alanna znużonym gestem rozmasowała głowę. Była zbyt zmęczona i oszołomiona, by uczestniczyć w korowodzie uprzejmości, który wśród Bazhirów uchodził za konwersację. Kontakty z pustynnymi wojownikami nigdy nie należały do łatwych. Całe szczęście, że plemiennych manier uczyła się od najlepszych.
Wierny wspiął się jej na ramię, a wtedy wśród mieszkańców pustyni poniósł się pomruk. Alanna spiorunowała kota wzrokiem; doskonale wiedziała, że to jego widok ich zaniepokoił.
„Rzadko pewnie widują czarne koty z fiołkowymi ślepiami”, pomyślała.
– Robisz się za duży, żeby tak się rozsiadać – mruknęła.
Mniejsza z tym, odparł Wierny. Alanna zawsze rozumiała jego miauczenie nie gorzej niż ludzką mowę. Porozmawiaj z nimi.
Od razu poczuła przypływ spokoju i pewności siebie.
– Mam nadzieję, że potraktujesz nas uczciwie, Halefie Seifie z Krwawych Jastrzębi – zaczęła. – Mój przyjaciel i ja niczego nie zabraliśmy. Niczego nie zniszczyliśmy. Po prostu jedziemy na Południe. Czy zamierzasz skrzywdzić wojownika króla?
Jej fortel nieszczególnie się udał. Halef Seif wzruszył ramionami.
– My nie znamy żadnego króla.
Słyszała, jak Coram nerwowo wierci się w siodle. Z ludźmi, którzy uznawali władzę Roalda, króla Tortallu, mogłoby pójść łatwiej. Co innego renegaci, którym raczej nie przypadnie do gustu osoba najbardziej niezwykłego z młodych królewskich rycerzy.
– Wy nie znacie króla, ale inni Bazhirowie owszem. Gdyby się dowiedzieli, że zatrzymaliście rycerza królestwa wraz z towarzyszem, doradziliby wam ostrożność – powiedziała.
Jej słowa wywołały lekkie rozbawienie wśród jeźdźców, tylko ich dowódca pozostał niewzruszenie posępny.
– Wasz król jest tak słaby, że ma kobiety wojowników? Nie możemy mieć o nim dobrego mniemania, podobnie jak nie możemy mieć dobrego mniemania o kobiecie tak nieskromnej, że przebiera się w męski strój i występuje z odsłoniętą twarzą.
Alanna wskazała ciała górali, których zabili do spółki z Coramem.
– Oni również nie widzieli we mnie godnego przeciwnika. Myślisz, że ja i mój kompan poleglibyśmy od mieczy górali, gdybyście się nie pojawili? Przez nich straciłam miecz. – Przełknęła z wysiłkiem ślinę i dodała nieco lekkomyślnie: – Ale co tam miecz, mam jeszcze topór, sztylet i włócznię. I Corama Smythessona, z którym chronimy się nawzajem.
– Wielkie słowa z ust takiej drobnej kobiety – zauważył Halef Seif. Alanna nie potrafiła niczego wyczytać z jego twarzy.
Jeden z bazhirskich jeźdźców, przerastający pozostałych o głowę, pchnął konia w przód, przez chwilę przyglądał się Alannie z bliska, w końcu z zadowoleniem pokiwał głową.
– To ona! – wykrzyknął. – Halefie, to Jasnopłomienna!
– Mów dalej, Gammalu – polecił mu Halef.
Potężny mężczyzna skłonił się przed Alanną tak nisko, jak tylko pozwalało mu siodło.
– Pamiętasz mnie? – zapytał z nadzieją. – Stałem na posterunku przy zachodniej bramie w kamiennej wiosce, którą wy, przybysze z Północy, nazywacie Persopolis. To było sześć pór deszczowych temu. Niebieskooki, twój książę, złotą monetą opłacił moje milczenie.
– No jasne! – Alanna przypomniała sobie i wyszczerzyła zęby w uśmiechu. – Splunąłeś na monetę i przygryzłeś ją.
Olbrzym spojrzał na wodza.
– To ona. Zjawiła się w towarzystwie Niebieskookiego Księcia, Nocnego Przybysza. Razem uwolnili nas od Czarnego Miasta! – Nakreślił na piersi znak chroniący przed złem. – Rankiem tamtego dnia wypuściłem ich przez bramę.
– Czy to prawda? – Marszcząc brwi, Halef spojrzał na Alannę.
Alanna wzruszyła ramionami.
– Owszem, udaliśmy się z księciem Jonathanem do Czarnego Miasta – przyznała. – Walczyliśmy tam z Ysandirami... Bezimiennymi – dodała pospiesznie, widząc, że Bazhirowie zaczynają pomrukiwać z niepokojem. Pokonaliśmy ich, choć nie było to łatwe.
Chudy mężczyzna w zielonych szatach bazhirskiego szamana odrzucił kaptur z głowy. Postrzępiona broda sterczała mu w przód z ziemistego podbródka.
– Ona kłamie! – Wjechał koniem pomiędzy Alannę i członków swojego plemienia. – Po zagładzie Bezimiennych Jasnopłomienna i Nocny Przybysz wyjechali ognistym rydwanem na niebo. Wszyscy to wiedzą!
– Wrócili do kamiennej wioski – odparł nieustępliwie Gammal. – Konno. Klacz, której dosiadała Jasnopłomienna, wyglądała dokładnie tak jak ta tutaj: boki piaskowe, grzywa i ogon koloru chmur.
Bazhirowie wdali się w dyskusję. Coram podjechał do swojej pani.
– Coś ty najlepszego narobiła? – spytał półgłosem.
– Należałoby raczej zapytać, co myśmy z Jonem narobili – odparła Alanna szeptem. – Opowiadałam ci o naszej eskapadzie do Czarnego Miasta, prawda? Walczyliśmy tam z demonami. Jon dowiedział się wtedy, że jestem dziewczyną. To było sześć lat temu.
– Gdybym wiedział, że będę podróżował w towarzystwie legendy, dwa razy bym się zastanowił, czy warto ruszać w drogę – gderał Coram.
– Cisza! – rozkazał wszystkim Halef. Spojrzał na Alannę. – Na razie przyjmujemy do wiadomości, że jesteś wojowniczką króla Północy, Kobietą, Która Jeździ Konno Jak Mężczyzna. Dowodzi tego twoja tarcza. Jako wódz Krwawych Jastrzębi zapraszam cię dzisiaj do naszego ogniska.
Alanna zmierzyła go wzrokiem. Zastanawiała się w duchu, czy ma jakiś wybór.
– Twoje zaproszenie jest dla nas zaszczytem. – Skłoniła się przed Halefem. – Nie przyszłoby nam do głowy go odrzucić.
Namiot, który oddano do dyspozycji jej i Coramowi, był duży, przestronny i bogato wyposażony w kobierce i wygodne poduszki. Alanna rzuciła się na posłanie. Sądząc po liczbie namiotów, które zobaczyła w wiosce, plemię Krwawych Jastrzębi liczyło co najmniej dwadzieścia rodzin. Niektórzy kawalerowie, wyprowadziwszy się od rodziców, zamieszkiwali w jednym dużym, wspólnym namiocie. Szaman, odziany w burnus przewiązany zielonym sznurem, zniknął w największym namiocie. Z nauk pobieranych u sir Mylesa Alanna pamiętała, że namiot szamana pełni także rolę świątyni dla całego plemienia.
Z tych rozmyślań wyrwało ją przybycie trojga młodych Jastrzębi. Dwie dziewczyny miały zasłonięte twarze: bazhirskim zwyczajem zasłonę taką nosiła każda kobieta od momentu rozpoczęcia comiesięcznego cyklu krwawienia. Wyższa z nich wniosła tacę z jedzeniem i winem, którą ostrożnie postawiła na ziemi pomiędzy Coramem i Alanną. Druga z dziewcząt oraz wysoki, przystojny chłopak niemo przyglądali się gościom.
– Pierwszy raz widzimy kobietę o jasnych oczach – wypalił znienacka chłopak. – Czy to woda, która pada z nieba na Północy, wypłukała z nich cały kolor?
– Oczywiście, że nie, Ishaku – odparowała niższa dziewczyna. – Przecież nie byłyby wtedy fioletowe, prawda?
– Ishak, Kourrem, nie gadać tyle! – ucięła dziewczyna, która przyniosła tacę. Ukłoniła się bardzo nisko przed Alanną i Coramem. – Wybaczcie moim przyjaciołom, zapominają, że są już dorośli. – Spiorunowała wzrokiem Ishaka i Kourrem. – Zabrałam was ze sobą, bo obiecaliście, że będziecie cicho. Złamaliście słowo!
– Ale nie przysięgałem na swoich przodków – wytknął jej zadowolony z siebie chłopak.
– Mogę pogłaskać twojego kota? – zapytała Kourrem Alannę. – On też ma fiołkowe oczy. I jest bardzo ładny. Czy to twój brat za sprawą potężnej magii zaklęty w kota?
Zadowolony z pochwał Wierny niespiesznym krokiem podszedł do gości, żeby mogli go głaskać i podziwiać. Alanna uśmiechem skwitowała ich pomysł, że mieliby być z Wiernym spokrewnieni. Nie oni pierwsi zastanawiali się, skąd u niej i u kota ten sam kolor oczu.
– Nie – odparła, nalewając wina Coramowi i sobie. – Wierny to zwykły kot. A mój brat jest wprawdzie czarodziejem, ale zachowuje ludzką postać. W każdym razie wyglądał jak człowiek, kiedy ostatnio go widziałam.
– Jestem Kara – obwieściła wyższa z dziewcząt. – Mam wam usługiwać do czasu, aż plemię zadecyduje o waszym dalszym losie. Musimy już iść – przyznała niechętnie. – Nie powinniśmy długo z wami przebywać. Akhnan Ibn Nazzir powiedział, że jeśli nie będziemy ostrożni, grozi nam z waszej strony zepsucie.
Alanna z Coramem wymienili zatroskane spojrzenia.
– A co to za jeden, ten... – Coram skrzywił się, nie mogąc przypomnieć sobie imienia surowego Bazhira. – Ten, który twierdzi, że was zepsujemy?
– Akhnan Ibn Nazzir – odparł stojący już w drzwiach Ishak – to nasz szaman. Mówi, że jesteście demonami przysłanymi, żeby poddać nas próbie wiary.
Kourrem zrobiła zeza.
– Ibn Nazzir to stary dziadyga z brodą jak kępa chwastów.
Wstrząśnięta Kara czym prędzej zabrała młodszych przyjaciół z namiotu. Coram z niepokojem pokręcił głową.
– Nie podoba mi się, czym to pachnie – przyznał. – Jak myślisz, możemy coś zrobić?
Alanna zawinęła się w haftowaną narzutę.
– Ja zamierzam się przespać. – Ziewnęła. – Dopóki nic w naszej sprawie nie postanowią, jesteśmy bezradni.
I w parę chwil zasnęła kamiennym snem. Wierny zwinął się w kłębek tuż obok jej nosa.
Coram sączył właśnie trzeci kieliszek daktylowego wina, kiedy do namiotu zajrzał Halef Seif.
– We śnie wygląda łagodniej – zauważył półgłosem. – Kiedy się obudzi, powiedz jej, że plemię zadecyduje o waszym losie przy ognisku przed wieczornym posiłkiem. Przyślę po was.
Coram skinął głową i dopił wino. Alanna miała rację: na razie niewiele mogli zrobić. Ułożył się wygodnie i również zapadł w drzemkę.
Ostatnie smugi dziennego światła dogasały na zachodzie, gdy Alanna się przebudziła. Coram spał jeszcze, pochrapując cicho. Wierny gdzieś zniknął. Przeciągając się i ziewając, wyszła przed namiot. W wiosce panowała osobliwa cisza, jakby miejsce nieoczekiwanie opustoszało. Już miała iść się rozejrzeć, gdy Ishak, który czekał przykucnięty przy wejściu do namiotu, złapał ją za nogawkę. Przytknął palec do ust w ostrzegawczym geście i zaprowadził ją z powrotem do środka.
– Trwa Chwila Głosu – wyjaśnił, kiedy znaleźli się w namiocie. Coram przyczesywał zmierzwione po śnie włosy. – Wszyscy dorośli muszą być przy niej obecni, ale mnie kazano zostać i wam towarzyszyć. – Na dźwięk głosów na dworze podniósł wzrok. – O, skończyli. Niedługo was wezwą. Zaprowadzę was.
– Nie boisz się zepsucia? – zapytał życzliwym tonem Coram.
Chłopak pokręcił głową.
– Halef Seif mówi, że tylko ten, który pragnie zepsucia, zboczy na złą drogę. A on zna się na ludziach.
– Lepiej od waszego szamana? – spytała Alanna.
– Akhnan Ibn Nazzir to stara pustynna kwoka – odparł ze wzgardą Ishak. – Jego magia częściej szkodzi, niż pomaga. – Spojrzał z zapałem na Alannę. – Ibn Nazzir mówi, że jesteś czarodziejką z Północy. Nauczysz mnie magii? Spójrz, już trochę umiem!
Wyciągnął przed siebie rękę i skoncentrował się na kuli czerwonawego płomienia, która pojawiła się nad jego dłonią i rosła w oczach.
Alanna szturchnęła go w rękę i wytrąciła z transu.
– Nie znam się na magii – odparowała surowo – i nie chcę mieć z nią do czynienia. Dar prowadzi tylko do bólu i śmierci.
Kara zajrzała do namiotu i zgięła się w ukłonie.
– Ishaku, pomóż naszym gościom się przygotować. – Z wysiłkiem przełknęła ślinę, przenosząc wzrok na Alannę. – Czy potrzebujesz pomocy, Kobieto, Która Jeździsz Konno Jak Mężczyzna?
– Dziękuję ci, Karo. – Alanna się uśmiechnęła. – Dam sobie radę.
Kara jeszcze raz się ukłoniła.
– Ishak zaprowadzi was do ogniska, kiedy będziecie gotowi – zapowiedziała i puściła zasłaniającą wejście połę namiotu.
Coram otwierał właśnie juki Alanny i wyjmował z nich kolcze nogawice i koszulkę. Ishakowi z podziwu zaparło dech w piersi. Z nabożną czcią dotknął złoconego pancerza. Kolczuga była prezentem od przyjaciół dla Alanny na jej osiemnaste urodziny. Miała wprawdzie zwyczajną kolczugę wzmacnianą stalowymi płytami, ale tę koszulkę zrobiono dla niej na zamówienie: była znakomicie dopasowana i wyjątkowo lekka. Zapięła wysadzany ametystami pas, od którego wcześniej odczepiła pochwy na miecz i sztylet: nie wypadało iść z bronią na naradę, w dodatku widok Błyskawicy wciąż sprawiał jej przykrość. Przypięła do pasa rękawice ozdobione symbolem wspiętej lwicy i skinęła głową Coramowi.
– Zaczekam na was na zewnątrz – rzuciła niezobowiązująco. – Muszę pomyśleć.
W rzeczywistości zareagowała na ciche prychnięcie Wiernego, które dobiegło zza ściany namiotu. Podeszła do kota, badając wzrokiem szybko gęstniejący mrok.
– O co chodzi? – spytała szeptem. – Ci ludzie są...
W ciemności poruszyły się cienie. Alanna zamarła. Akhnan Ibn Nazzir prowadził konia w ciemność.
– A ten co kombinuje, jak myślisz? – zapytała Wiernego. – Będą z tego kłopoty?
Na pewno, przytaknął kot. Wypytywał tych młodych, którzy byli u was w namiocie, czy macie coś wartościowego. Wątpię, żeby robił to z dobroci serca.
Alanna z westchnieniem poszła za Ishakiem i Coramem do ogniska. Wolałaby nie mieć wroga w bazhirskim szamanie, życie i bez tego było wystarczająco skomplikowane.
Posadzono ją na prawo od Halefa Seifa. Coram zajął miejsce obok niej, a Wierny usadowił się z przodu, przed jej skrzyżowanymi nogami. Kiedy kolejni członkowie plemienia zasiadali w kręgu, wykorzystała chwilę, żeby przyjrzeć się Halefowi Seifowi. Teraz, gdy zsunął kaptur, było widać, że dobiega czterdziestki. Miał szczupłe ciało, haczykowaty nos i głębokie bruzdy biegnące od nosa ku kącikom ust.
„Ten człowiek widział kawał życia”, pomyślała.
Kobiety patrzyły zza pleców mężczyzn, ich oczy błyszczały ponad zasłonami twarzy. Alanna starała się nie okazywać zdenerwowania. Chciała się zaprzyjaźnić z tymi ludźmi, nie umiała jednak stwierdzić, czy i oni chcą w niej widzieć przyjaciółkę. Kątem oka dostrzegła błysk zieleni i odwróciła się razem ze wszystkimi: to szaman zajmował miejsce naprzeciwko Halefa Seifa. Wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie. Alanna odniosła wrażenie, że ma coś na sumieniu.
– Nasze plemię – Halef Seif podniósł głos, żeby wszyscy go słyszeli – przemawia dwoma głosami. Jeden zaleca nam przyjęcie intruzów, twierdzi, że święta i jej sługa zasługują na nasz szacunek. Drugi domaga się ich śmierci, utrzymując, że są sługami króla Północy, i przypominając, że kobiety nie mogą zachowywać się jak mężczyźni. Nasz obyczaj wymaga, żeby przybysze wysłuchali obu głosów i udzielili odpowiedzi. Tak było zawsze. Zanim przemówią inni, powiem to, co muszę powiedzieć. Mam do tego prawo. Jestem wodzem Krwawych Jastrzębi. Nie wiem, czy ta kobieta jest Jasnopłomienną, która zjawiła się wraz z Nocnym Przybyszem, by uwolnić nas od Czarnego Miasta. Twierdzi, że służy królowi Północy, który jest naszym wrogiem. Przybywała jednak w pokoju, dopóki nie została napadnięta przez górali. Zaatakowana, walczyła dzielnie. Wraz ze swoim sługą zabili wielu górali, którzy są naszymi nieprzyjaciółmi. Dosiada konia jak mężczyzna, nie nosi zasłony – jak mężczyzna, walczy jak mężczyzna. Niech zatem jak mężczyzna udowodni, że zasługuje na swoją broń i naszą przyjaźń.
Skończył i skłonił ciemnowłosą głowę.
Rozpoczęła się dyskusja, w której pierwszy głos zabrał szaman. Alanna nie zdziwiła się specjalnie, gdy oskarżył ją, że swoją profesją i sposobem ubierania się bluźni przeciw bogom; niektórzy kapłani w pałacu mówili mniej więcej to samo, gdy jej prawdziwa tożsamość przestała być tajemnicą. Następny był Gammal, który powtórzył relację z niezwykłych wydarzeń, do jakich doszło sześć lat wcześniej w Czarnym Mieście.
Wysoki Bazhir nazwiskiem Hakim Fahrar przypomniał, że karą przewidzianą dla wszystkich intruzów jest śmierć. Inni zalecali umiar, mówiąc, że kto nie akceptuje zmian z nadejściem nowych czasów, skazuje się na wymarcie. Debata trwała. Wierny się zdrzemnął, długie przemówienia znudziłyby także Alannę, gdyby w grę nie wchodziło życie jej i Corama. Tymczasem odczuwała coraz większy szacunek dla Halefa Seifa i jego determinacji, by wysłuchać wszystkich opinii. Nie pierwszy raz zauważyła, jak wielką wagę przykładają Bazhirowie do prawa swobodnej wypowiedzi dla każdego z członków plemienia; z czasem odkryła, że w niektórych sprawach nawet kobiety mogły zabrać głos.
Tylko raz padły słowa, których znaczenia nie zrozumiała.
– Głos uhonorował ją i Niebieskookiego Księcia, gdy wrócili po bitwie z Bezimiennymi – przypomniał zapalczywym tonem Gammal, zwracając się do szamana.
– Głos twierdzi również, że sami musimy zadecydować o jej losie, Gammalu – ostrzegł go Halef. – Nie unoś się. Sprawiedliwości stanie się zadość.
Alanna zmarszczyła brwi. Wcześniej Ishak wspomniał coś o „Chwili Głosu”, teraz Gammal i wódz mówili o samym „Głosie”.
„Czy Myles opowiadał mi kiedyś o bazhirskim bogu lub kapłanie o takim imieniu?”, zastanawiała się w duchu. „Nie wydaje mi się. Będę musiała zapytać Halefa Seifa o ten Głos. O ile dożyję rana”.
Najstarszy wojownik podniósł rękę.
– Jest sposób, aby określić status tej kobiety – powiedział. – Nosi broń jak mężczyzna, niech zatem walczy jak mężczyzna. Poddajmy ją próbie walki. Jeżeli zwycięży, plemię postąpi mądrze, akceptując ją. Jeśli zaś ulegnie, zabijemy także jej sługę.
Szaman zerwał się na równe nogi.
– Łaska bogów dla człowieka, który ją zabije! – wykrzyknął. – Przysięgam!
– Skoro oferujesz łaskę bogów – zasugerowała spokojnie Alanna – to czemu sam mnie nie zabijesz?
Rozległy się przytłumione śmiechy. Szaman okręcił się w miejscu i stanął twarzą w twarz z Alanną.
– Drwi z naszych obyczajów!
– Drwię z szamana, który obejrzawszy posiadane przeze mnie dobra, wzywa do zabicia mnie, ponieważ, jak twierdzi, obrażam bogów. A może powiesz, że wcale cię nie interesuje, co mam przy sobie? – zapytała niewzruszona, patrząc mu prosto w oczy.
Halef potarł w zadumie podbródek.
– Trzecia część wszystkiego, co posiadasz, przypadnie temu, kto cię zabije. Jedną trzecią dostaje wódz, jedną trzecią kapłan. Zawsze tak było.
Alanna uśmiechnęła się ze złością.
– Tak właśnie myślałam.
Halef uniósł ręce.
– Wojownicy zagłosują teraz nad tym, czy poddać próbie walki Kobietę, Która Jeździ Konno Jak Mężczyzna.
Kobiety przeszły wśród mężczyzn, rozdając im skrawki pergaminu, patyczki do pisania i atrament. Chwilę później zebrały złożone karteluszki i oddały je Halefowi, który z namaszczeniem rozkładał je i umieszczał na jednym z dwóch stosików przed sobą, tak żeby nikt nie mógł mu zarzucić manipulacji. Uczciwość Bazhirów kolejny raz zaimponowała Alannie.
Wreszcie głosy zostały podliczone.
– Odbędzie się próba walki – obwieścił Halef Seif.