Alanna. Pod słońcem pustyni - Tamora Pierce - ebook

Alanna. Pod słońcem pustyni ebook

Tamora Pierce

4,3
39,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

 

Trzeci tom tetralogii „Pieśń Lwicy” kontynuuje opowieść o wojowniczce Alannie, która uparcie szuka swojej drogi w świecie zdominowanym przez mężczyzn.

 

 

 

 

 

JAK WŁADAĆ MAGIĄ?

 

 

 

Alanna z Trebondu, świeżo pasowana na rycerza, szuka przygód na rozległej tortallskiej pustyni. Pojmana przez tubylców, musi dowieść swojej wartości w pojedynku na śmierć i życie: albo zginie, albo zostanie przyjęta do plemienia Krwawych Jastrzębi.

 

 

 

Wygrywa i zamieszkuje w namiocie, ale to nie koniec trudnych prób, jakie czekają ją w pustynnej osadzie. Kierowana tajemniczymi wyrokami losu zostaje pierwszą kobietą szamanem. Uczy się wykorzystywać swoje magiczne moce, ale musi też walczyć o zmianę odwiecznych tradycji – dla dobra plemienia i całego Tortallu.

 

Czy podczas swojego pierwszego roku w roli rycerki i szamanki znajdzie miejsce w sercu na miłość? I którego ukochanego wybierze?

 

Trzeci tom tetralogii „Pieśń Lwicy” kontynuuje opowieść o wojowniczce Alannie, która uparcie szuka swojej drogi w świecie zdominowanym przez mężczyzn.

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 237

Oceny
4,3 (15 ocen)
8
4
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
aaniaa1912

Nie oderwiesz się od lektury

Dwa lata temu zaczęłam czytać pewną serię fantasy. Była to seria pod tytułem „Pieśń Lwicy” autorstwa Tamory Pierce. Byłam bardzo ciekawa tej serii, gdyż dowiedziałam się, że została napisana kilkadziesiąt lat temu i jest ceniona przez wielu twórców. Przeczytałam pierwszy tom. Spodobała mi się historia Alanny i jej zamiana miejsc z bratem. Nasza bohaterka już trochę dorosła i nie musi udawać chłopca, którym nie jest. Jej dalsze przygody poznałam niedawno w trzeciej części serii, czyli „Pod słońcem pustyni”. Czytając książkę „Pod słońcem pustyni” wróciłam do przygód lubianej bohaterki, czyli Alanny. W jej życiu ponownie zachodzą zmiany. Wydają się już nie być tak duże, jak w poprzednich częściach, ale nadal mocno wpływające na jej życie. Alanna nie traci swoje charakteru i zadziorności. Nie ugina się nawet przed księciem. A może po prostu nie potrafi dopuścić do siebie pewnych uczuć? To pozostaje zagadką. Ponownie wciągnęłam się w czytanie historii ze świata Alanny. Książkę Tamory Pier...
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: The Wo­man Who Ri­des Like a Man
Co­py­ri­ght © 1986 by Ta­mora Pierce. Pu­bli­shed by agre­ement with Ha­rold Ober As­so­cia­tes and Graal Sp. z o.o. All ri­ghts re­se­rved.
Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Woj­ciech Szy­puła Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by Po­rad­nia K, 2023
Re­dak­tor pro­wa­dząca: MAŁ­GO­RZATA WRÓ­BLEW­SKA
Re­dak­cja: PAU­LINA ZA­BO­REK
Ko­rekta: AGNIESZKA ADA­MIAK
Pro­jekt okładki: ILONA GO­STYŃ­SKA-RYM­KIE­WICZ
Fo­to­gra­fia na okładce: Va­le­riia (Adobe Stock Pho­tos)
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-67195-92-8
Wy­daw­nic­two Po­rad­nia K Sp. z o.o. Pre­zes: Jo­anna Ba­żyń­ska 00-544 War­szawa, ul. Wil­cza 25 lok. 6 e-mail: po­rad­niak@po­rad­niak.pl
Po­znaj na­sze inne książki. Za­pra­szamy do księ­garni:www.po­rad­niak.plfa­ce­book.com/po­rad­niaklin­ke­din.com/com­pany.po­rad­niakin­sta­gram.com/po­rad­nia­_k_wy­daw­nic­two
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Ta­cie, Ma­mie i Kim –

mo­jemu pry­wat­nemu stadu lwów,

w szcze­gól­no­ści Ta­cie,

dzięki któ­remu za­czę­łam pi­sać

.

I

Ko­bieta, Która Jeź­dzi Konno Jak Męż­czy­zna

Alanna z Tre­bondu, je­dyna ko­bieta ry­cerz w kró­le­stwie Tor­tallu, plu­skała się bez­tro­sko w sa­dzawce w oa­zie. Roz­ko­szo­wała się pierw­szą od trzech dni ką­pielą.

„Aż trudno uwie­rzyć, że na Pół­nocy jest zima”, po­my­ślała.

Na Pu­styni Po­łu­dnio­wej tem­pe­ra­tury były w sam raz, Alan­nie prze­szka­dzał tylko nad­miar pia­sku.

– Le­piej się po­spiesz – po­na­glił ją Co­ram. Krzepki zbrojny stał na cza­tach po dru­giej stro­nie skry­wa­ją­cych sa­dzawkę za­ro­śli. – Je­żeli to jest wo­do­pój Ba­zhi­rów, to nie warto na nich cze­kać i spraw­dzać, czy uznają wła­dzę kró­lew­ską.

Wy­szła z wody i się­gnęła po ubra­nie. Nie spie­szyło jej się do spo­tka­nia z Ba­zhi­rami, zwłasz­cza z re­ne­ga­tami. Je­chali z Co­ra­mem na Po­łu­dnie, do Tyry, i ewen­tu­alna po­tyczka z wo­jow­ni­czymi miesz­kań­cami pu­styni gwał­tow­nie skró­ci­łaby ich po­dróż.

Wy­tarła się do su­cha, wcią­gnęła chło­pięcą nie­bie­ską ko­szulę i spodnie. Mimo że jej ko­bie­cość nie była już ta­kim se­kre­tem jak daw­niej, w okre­sie szko­le­nia w pa­łacu kró­lew­skim, na­dal wo­lała no­sić luź­niej­sze mę­skie stroje. Dziw­nie się czuła na wspo­mnie­nie, że kiedy po­przed­nio ką­pała się w oa­zie, była jesz­cze gierm­kiem, a książę Jo­na­than do­piero co po­znał jej praw­dziwą płeć. Tamte czasy – w któ­rych ban­da­żo­wała so­bie piersi i ni­gdy nie cho­dziła po­pły­wać z przy­ja­ciółmi – mi­nęły bez­pow­rot­nie. A ona za nimi nie tę­sk­niła.

Wierny, jej kot, za­miau­czał ostrze­gaw­czo.

– Alanno! – za­wtó­ro­wał mu Co­ram. – Mamy kło­poty!

Chwy­ciła miecz i po­bie­gła do miej­sca, gdzie cze­kał Co­ram z końmi. Zbli­ża­jący się tu­man ku­rzu zwia­sto­wał lu­dzi pu­styni albo ra­bu­siów. Skrzy­wiła się, wsko­czyła na sio­dło i stępa pod­je­chała na spo­tka­nie Wier­nego, pę­dzą­cego ku niej przez pia­sek jak mała czarna bły­ska­wica. Kot sko­czył, wy­lą­do­wał na sio­dle przed Alanną i wgra­mo­lił się do skó­rza­nego ko­sza przy łęku. Ła­godna z na­tury Księ­ży­cowa Po­świata na­wet nie drgnęła; przy­wy­kła do gwał­tow­nych ru­chów zwie­rzaka.

– Spró­bujmy prze­do­stać się do drogi! – za­pro­po­no­wała Alanna.

Po­na­glili ko­nie. Kiedy po­chy­lona nad grzywą kla­czy ry­cerka obej­rzała się wstecz na Co­rama, ten tylko po­krę­cił głową.

– Nie damy rady – za­grzmiał. – Zo­ba­czyli nas. Jedź! Ja ich za­trzy­mam.

Alanna za­wró­ciła i za­trzy­mała klacz. W jej dłoni za­lśniła Bły­ska­wica.

– To taką przy­ja­ciółkę we mnie wi­dzisz? Ra­zem na nich za­cze­kamy.

Co­ram za­klął.

– Gdy­byś była moją córką, wy­gar­bo­wał­bym ci skórę. Jedź!

Alanna z upo­rem po­trzą­snęła głową. Te­raz wi­działa już po­ścig: to byli gó­rale, naj­gorsi z pu­styn­nych roz­bój­ni­ków. Się­gnąw­szy za plecy, od­pięła tar­czę i za­ło­żyła ją na lewe przed­ra­mię. Co­ram zro­bił to samo.

– Uparta dzie­wu­cha – zrzę­dził pod no­sem. – Wo­lał­bym się po­ty­kać z dzie­się­cioma szcze­pami Ba­zhi­rów niż z gó­ra­lami.

Alanna mu przy­tak­nęła. Ba­zhi­ro­wie byli śmier­tel­nie groźni, ale ści­śle prze­strze­gali ko­deksu ho­no­ro­wego. Dla gó­rali mord i łu­pie­stwo były ce­lem ży­cia.

Moc­niej ści­snęła rę­ko­jeść Bły­ska­wicy i po­pra­wiła tar­czę. Gó­rale zbli­żali się szybko, roz­pro­szeni w pół­okrąg, który miał się za­mknąć wo­kół niej i Co­rama. Z po­sępną miną za­ci­snęła zęby.

– Za­szar­żu­jemy na nich – roz­ka­zała.

– Że co?! – zdzi­wił się jej to­wa­rzysz.

Alanna ru­szyła pro­sto na wroga. Co­ram z wy­sił­kiem prze­łknął ślinę, wy­dał wo­jenny okrzyk i po­pę­dził za nią.

Tuż przed tym, jak starli się z pierw­szym sze­re­giem gó­rali, Księ­ży­cowa Po­świata sta­nęła dęba, ko­piąc przed­nimi no­gami – już przed laty prze­szła od­po­wied­nie szko­le­nie bo­jowe. Alanna cięła Bły­ska­wicą na prawo i lewo, nie zwra­ca­jąc uwagi na wście­kłe okrzyki prze­ciw­ni­ków.

Jed­no­oki ra­buś zła­pał ją za rękę z mie­czem. Wierny wrza­snął ze zło­ścią i wy­sko­czył z ko­sza, od­sła­nia­jąc pa­zury. Jed­no­oki z wrza­skiem pu­ścił Alannę, pró­bu­jąc od­cią­gnąć pry­cha­ją­cego kota od swo­jej twa­rzy.

– Alanno! – za­wo­łał Co­ram, wal­czący z trzema prze­ciw­ni­kami jed­no­cze­śnie. – Uwa­żaj!

I za­wył z bólu, gdy miecz jed­nego z gó­rali roz­orał mu rękę. Za­klął, od­rzu­cił tar­czę i prze­ło­żył miecz do zdro­wej le­wej ręki.

Ostrze­żona przez niego Alanna okrę­ciła się w miej­scu i sta­nęła na­prze­ciw ol­brzyma, ist­nej góry w kształ­cie czło­wieka z wy­szcze­rzo­nymi zę­bami, ru­dymi wło­sami i dłu­gimi, za­ple­cio­nymi w war­ko­czyki wą­sami. Kie­ro­wał swoim ku­cem ru­chami sa­mych ko­lan, dzięki czemu w obu rę­kach ści­skał miecz o nie­zwy­kłym krysz­ta­ło­wym ostrzu. Alanna po­wio­dła wzro­kiem po ostrej jak brzy­twa klin­dze z krysz­tału, prze­łknęła ślinę i uchy­liła się przed pierw­szym za­ma­szy­stym cię­ciem. Ru­do­włosy na­tych­miast wy­mie­rzył cios po­wrotny, który w ostat­niej chwili przy­jęła na tar­czę... i aż jęk­nęła z bólu, tak wielka była siła ude­rze­nia. Od­po­wie­działa cię­ciem Bły­ska­wicy, ale chy­biła: prze­ciw­nik w porę od­sko­czył w tył.

Nie prze­szła do na­tar­cia, nie za­mie­rzała przyj­mo­wać wa­run­ków, ja­kie pró­bo­wał jej na­rzu­cić. Unio­sła wy­żej tar­czę z sym­bo­lem lwicy i cze­kała.

Ol­brzym wró­cił i za­czął ostroż­nie za­kre­ślać krąg wo­kół niej. Jego kuc rzu­cił się w przód, ale wtedy Księ­ży­cowa Po­świata wspięła się na tylne nogi i po­stra­szyła go młó­cą­cymi w po­wie­trzu ko­py­tami. Alanna od­biła tar­czą ko­lejne ude­rze­nia krysz­ta­ło­wego mie­cza. Wstrząs prze­szył całe jej ciało.

„Mam na­dzieję, że mój brat so­lid­nie na­są­czył tar­czę ma­gią”, przy­szła jej do głowy nie­we­soła re­flek­sja. Ina­czej nie prze­trwa pierw­szej bi­twy!

W miarę jak rudy ol­brzym za­ta­czał wo­kół niej koło na zwin­nym, ru­chli­wym kucu, Alanna ob­ra­cała się w miej­scu wraz z kla­czą, aż w pew­nym mo­men­cie spięła ją ude­rze­niem pięt w boki i za­mach­nęła się do ciosu mie­czem. Jest ry­ce­rzem Tor­tallu, nikt nie bę­dzie z nią bez­kar­nie igrał!

Pró­bo­wała wszyst­kich zna­nych so­bie sztu­czek, żeby prze­bić się przez gardę ru­do­wło­sego, ale ten od­pie­rał jej ataki je­den po dru­gim i przez cały czas szcze­rzył zęby w iry­tu­ją­cym uśmie­chu.

Cof­nęła się, zdy­szana, pró­bu­jąc się uspo­koić, a wtedy on z ko­lei przy­pu­ścił szturm. Za­mru­gała, żeby po­zbyć się za­le­wa­ją­cego oczy potu – nie mo­gła so­bie po­zwo­lić na naj­mniej­szy błąd. Ol­brzym sto­so­wał inną tak­tykę niż konni ry­ce­rze, z ja­kimi się do­tych­czas po­ty­kała. Nie wie­działa, czego się po nim spo­dzie­wać.

Na­gle sto­jące w ze­ni­cie słońce za­świe­ciło jej pro­sto w oczy. Prze­ciw­nik spe­cjal­nie ze­pchnął ją w ta­kie po­ło­że­nie i te­raz w ostat­niej se­kun­dzie do­strze­gła prze­ci­na­jącą po­wie­trze krysz­ta­łową klingę. Za­sło­niła się Bły­ska­wicą, mie­cze zde­rzyły się, za­zgrzy­tały, jelce za­parły się o sie­bie. Cię­cie nie się­gnęło celu.

Bły­ska­wica pę­kła: ostrze zo­stało od­cięte przy sa­mej rę­ko­je­ści.

Księ­ży­cowa Po­świata od­sko­czyła ta­necz­nym kro­kiem, uno­sząc Alannę poza za­sięg mie­cza na­past­nika. Sama Alanna wpa­try­wała się z nie­do­wie­rza­niem w trzy­maną w dłoni rę­ko­jeść. Bły­ska­wica była jej mie­czem od sa­mego po­czątku, od­kąd tylko uznano, że jest godna no­sić broń. Jak mia­łaby te­raz wal­czyć bez niej?

Otrzą­snęła się z szoku i nie­po­rad­nie do­była to­pora. Cała drżała z wście­kło­ści, mu­siała się bar­dzo pil­no­wać, żeby nie stra­cić zim­nej krwi i nie po­peł­nić błędu, który mógłby się oka­zać śmier­telny w skut­kach. Moc­niej ujęła to­pór i z bo­jo­wym okrzy­kiem rzu­ciła się na ru­do­wło­sego. Nie sły­szała ani ostrze­gaw­czych wrza­sków in­nych gó­rali, ani ra­do­snego głosu Co­rama; uszy wy­peł­niało jej sa­pa­nie kuca ol­brzyma i wła­sny zdu­szony od­dech. Wzięła za­mach, cięła po­tęż­nie... i za­klęła, gdy prze­ciw­nik uchy­lił się i cof­nął poza za­sięg broni. Pod­je­chała do niego i już, już miała wejść do zwar­cia, kiedy krzyk­nął gło­śno, uj­rzaw­szy coś za jej ple­cami, a po­tem – czym naj­bar­dziej ją zde­ner­wo­wał – za­wró­cił kuca w miej­scu i uciekł, na­wo­łu­jąc nie­licz­nych oca­la­łych po­bra­tym­ców. Alanna spięła Księ­ży­cową Po­światę i ru­szyła w po­ścig.

– Wra­caj, tchó­rzu!

Od­wró­cił się, ro­ze­śmiał i po­gro­ził jej mie­czem, ale śmiech uwiązł mu w gar­dle, gdy czarna strzała prze­szyła mu pierś. Gó­rale pa­dali po­ko­tem pod gra­dem strzał, tylko dwóch zdo­łało ujść z ży­ciem: gnali przed sie­bie na zła­ma­nie karku, ści­gani przez pię­ciu lu­dzi pu­styni w bia­łych sza­tach.

Ba­zhir w bia­łym bur­nu­sie prze­wią­za­nym szkar­łat­nym sznu­rem pod­je­chał do Alanny, która tym­cza­sem zsia­dła z ko­nia i pa­trzyła na ciało ru­do­wło­sego ol­brzyma. Krysz­ta­łowy miecz le­żał obok niego, lśniąc w słońcu. Na­gle za­mi­go­tał moc­niej i na chwilę ją ośle­pił. Z nie­do­wie­rza­niem wy­trzesz­czyła oczy – na tle żół­to­po­ma­rań­czo­wego ognia, który wy­peł­nił jej pole wi­dze­nia, ma­lo­wał się ob­raz.

Ciemny pa­lec – a może słup? – ce­lo­wał w kry­sta­licz­nie błę­kitne niebo. Przed nim stał czło­wiek w po­strzę­pio­nej sza­rej sza­cie. Miał oczy sza­leńca. Pach­niało dy­mem z pa­lo­nego drewna.

Alanna przej­rzała na oczy. Wi­zja znik­nęła.

Wy­jęła spod ko­szuli amu­let, który Wielka Bo­gini Matka dała jej przed trzema laty. Na po­zór zwy­kły wę­gie­lek wy­jęty z ogni­ska, który – ob­lany prze­zro­czy­stym ka­mie­niem – wciąż się ża­rzył. Wie­działa, że kiedy weź­mie go do ręki, do­strzeże dzia­ła­jącą w po­bliżu ma­gię w po­staci ja­rzą­cej się aury w po­wie­trzu. Wi­dząc, że krysz­ta­łowy miecz ema­nuje po­ma­rań­czową po­światą, zmarsz­czyła brwi. Zda­rzyło jej się nie­dawno mieć do czy­nie­nia z taką wła­śnie ma­gią. Nie było to przy­jemne wspo­mnie­nie.

Ba­zhir kop­nia­kiem na­gar­nął pia­sku na miecz.

– To zły przed­miot – po­wie­dział ci­chym, lekko ochry­płym gło­sem. – Zo­stawmy go pu­styni.

Otrzą­snąw­szy się spod wpływu ma­gii, Alanna stwier­dziła, że pła­cze. Czuła się, jakby stra­ciła nie po pro­stu broń, lecz ży­wego przy­ja­ciela.

Błysk me­talu przy­cią­gnął jej wzrok. Schy­liła się i pod­nio­sła od­cięte ostrze Bły­ska­wicy. Wsu­nęła je do po­chwy i przy­tro­czyła bez­u­ży­teczną już rę­ko­jeść do pasa. Do­póki nie bę­dzie pró­bo­wała do­być mie­cza, nikt się nie zo­rien­tuje, że jest zła­many.

Do­sia­dła Księ­ży­co­wej Po­światy i po­sa­dziła Wier­nego przed sobą na sio­dle. Do­łą­czył do niej Co­ram na wa­ła­chu.

– Przy­kro mi, mała – mruk­nął, do­ty­ka­jąc jej ra­mie­nia. – Wiem, ile ten miecz dla cie­bie zna­czył, ale w tej chwili nie mo­żesz tego roz­pa­mię­ty­wać. Ci lu­dzie mogą być na­szymi przy­ja­ciółmi, a mogą nimi nie być. Nie wiemy, dla­czego oca­lili nam skórę. Bę­dziesz mu­siała z nimi po­roz­ma­wiać. Skup się na tym.

Po­ki­wała głową, pró­bu­jąc ze­brać my­śli. Ich wy­bawcy utwo­rzyli luźny krąg wo­kół niej i Co­rama. Męż­czy­zna, który przy­sy­pał krysz­ta­łowy miecz pia­skiem, z dużą swo­bodą kie­ro­wał kasz­ta­no­wym ogie­rem. Po­zo­stali roz­stą­pili się przed nim, gdy pod­je­chał do Alanny i Co­rama. Przez długą chwilę nic nie mó­wił. Tylko pa­trzył.

W końcu ski­nął głową.

– Na­zy­wam się Ha­lef Seif. Po­cho­dzę z ludu zwa­nego Ba­zhi­rami i je­stem wo­dzem ple­mie­nia Krwa­wych Ja­strzębi – przed­sta­wił się ofi­cjal­nie. – Ci, któ­rzy tu zgi­nęli, wbrew prawu i bez po­zwo­le­nia prze­kro­czyli gra­nice na­szego te­ry­to­rium. Wy rów­nież przy­by­li­ście tu nie­pro­szeni. Dla­czego nie mie­li­by­śmy roz­pra­wić się z wami tak, jak roz­pra­wi­li­śmy się z nimi, Ko­bieto, Która Jeź­dzisz Konno Jak Męż­czy­zna?

Alanna znu­żo­nym ge­stem roz­ma­so­wała głowę. Była zbyt zmę­czona i oszo­ło­miona, by uczest­ni­czyć w ko­ro­wo­dzie uprzej­mo­ści, który wśród Ba­zhi­rów ucho­dził za kon­wer­sa­cję. Kon­takty z pu­styn­nymi wo­jow­ni­kami ni­gdy nie na­le­żały do ła­twych. Całe szczę­ście, że ple­mien­nych ma­nier uczyła się od naj­lep­szych.

Wierny wspiął się jej na ra­mię, a wtedy wśród miesz­kań­ców pu­styni po­niósł się po­mruk. Alanna spio­ru­no­wała kota wzro­kiem; do­sko­nale wie­działa, że to jego wi­dok ich za­nie­po­koił.

„Rzadko pew­nie wi­dują czarne koty z fioł­ko­wymi śle­piami”, po­my­ślała.

– Ro­bisz się za duży, żeby tak się roz­sia­dać – mruk­nęła.

Mniej­sza z tym, od­parł Wierny. Alanna za­wsze ro­zu­miała jego miau­cze­nie nie go­rzej niż ludzką mowę. Po­roz­ma­wiaj z nimi.

Od razu po­czuła przy­pływ spo­koju i pew­no­ści sie­bie.

– Mam na­dzieję, że po­trak­tu­jesz nas uczci­wie, Ha­le­fie Se­ifie z Krwa­wych Ja­strzębi – za­częła. – Mój przy­ja­ciel i ja ni­czego nie za­bra­li­śmy. Ni­czego nie znisz­czy­li­śmy. Po pro­stu je­dziemy na Po­łu­dnie. Czy za­mie­rzasz skrzyw­dzić wo­jow­nika króla?

Jej for­tel nie­szcze­gól­nie się udał. Ha­lef Seif wzru­szył ra­mio­nami.

– My nie znamy żad­nego króla.

Sły­szała, jak Co­ram ner­wowo wierci się w sio­dle. Z ludźmi, któ­rzy uzna­wali wła­dzę Ro­alda, króla Tor­tallu, mo­głoby pójść ła­twiej. Co in­nego re­ne­gaci, któ­rym ra­czej nie przy­pad­nie do gu­stu osoba naj­bar­dziej nie­zwy­kłego z mło­dych kró­lew­skich ry­ce­rzy.

– Wy nie zna­cie króla, ale inni Ba­zhi­ro­wie ow­szem. Gdyby się do­wie­dzieli, że za­trzy­ma­li­ście ry­ce­rza kró­le­stwa wraz z to­wa­rzy­szem, do­ra­dzi­liby wam ostroż­ność – po­wie­działa.

Jej słowa wy­wo­łały lek­kie roz­ba­wie­nie wśród jeźdź­ców, tylko ich do­wódca po­zo­stał nie­wzru­sze­nie po­sępny.

– Wasz król jest tak słaby, że ma ko­biety wo­jow­ni­ków? Nie mo­żemy mieć o nim do­brego mnie­ma­nia, po­dob­nie jak nie mo­żemy mieć do­brego mnie­ma­nia o ko­bie­cie tak nie­skrom­nej, że prze­biera się w mę­ski strój i wy­stę­puje z od­sło­niętą twa­rzą.

Alanna wska­zała ciała gó­rali, któ­rych za­bili do spółki z Co­ra­mem.

– Oni rów­nież nie wi­dzieli we mnie god­nego prze­ciw­nika. My­ślisz, że ja i mój kom­pan po­le­gli­by­śmy od mie­czy gó­rali, gdy­by­ście się nie po­ja­wili? Przez nich stra­ci­łam miecz. – Prze­łknęła z wy­sił­kiem ślinę i do­dała nieco lek­ko­myśl­nie: – Ale co tam miecz, mam jesz­cze to­pór, szty­let i włócz­nię. I Co­rama Smy­thes­sona, z któ­rym chro­nimy się na­wza­jem.

– Wiel­kie słowa z ust ta­kiej drob­nej ko­biety – za­uwa­żył Ha­lef Seif. Alanna nie po­tra­fiła ni­czego wy­czy­tać z jego twa­rzy.

Je­den z ba­zhir­skich jeźdź­ców, prze­ra­sta­jący po­zo­sta­łych o głowę, pchnął ko­nia w przód, przez chwilę przy­glą­dał się Alan­nie z bli­ska, w końcu z za­do­wo­le­niem po­ki­wał głową.

– To ona! – wy­krzyk­nął. – Ha­le­fie, to Ja­sno­pło­mienna!

– Mów da­lej, Gam­malu – po­le­cił mu Ha­lef.

Po­tężny męż­czy­zna skło­nił się przed Alanną tak ni­sko, jak tylko po­zwa­lało mu sio­dło.

– Pa­mię­tasz mnie? – za­py­tał z na­dzieją. – Sta­łem na po­ste­runku przy za­chod­niej bra­mie w ka­mien­nej wio­sce, którą wy, przy­by­sze z Pół­nocy, na­zy­wa­cie Per­so­po­lis. To było sześć pór desz­czo­wych temu. Nie­bie­sko­oki, twój książę, złotą mo­netą opła­cił moje mil­cze­nie.

– No ja­sne! – Alanna przy­po­mniała so­bie i wy­szcze­rzyła zęby w uśmie­chu. – Splu­ną­łeś na mo­netę i przy­gry­złeś ją.

Ol­brzym spoj­rzał na wo­dza.

– To ona. Zja­wiła się w to­wa­rzy­stwie Nie­bie­sko­okiego Księ­cia, Noc­nego Przy­by­sza. Ra­zem uwol­nili nas od Czar­nego Mia­sta! – Na­kre­ślił na piersi znak chro­niący przed złem. – Ran­kiem tam­tego dnia wy­pu­ści­łem ich przez bramę.

– Czy to prawda? – Marsz­cząc brwi, Ha­lef spoj­rzał na Alannę.

Alanna wzru­szyła ra­mio­nami.

– Ow­szem, uda­li­śmy się z księ­ciem Jo­na­tha­nem do Czar­nego Mia­sta – przy­znała. – Wal­czy­li­śmy tam z Ysan­di­rami... Bez­i­mien­nymi – do­dała po­spiesz­nie, wi­dząc, że Ba­zhi­ro­wie za­czy­nają po­mru­ki­wać z nie­po­ko­jem. Po­ko­na­li­śmy ich, choć nie było to ła­twe.

Chudy męż­czy­zna w zie­lo­nych sza­tach ba­zhir­skiego sza­mana od­rzu­cił kap­tur z głowy. Po­strzę­piona broda ster­czała mu w przód z zie­mi­stego pod­bródka.

– Ona kła­mie! – Wje­chał ko­niem po­mię­dzy Alannę i człon­ków swo­jego ple­mie­nia. – Po za­gła­dzie Bez­i­mien­nych Ja­sno­pło­mienna i Nocny Przy­bysz wy­je­chali ogni­stym ry­dwa­nem na niebo. Wszy­scy to wie­dzą!

– Wró­cili do ka­mien­nej wio­ski – od­parł nie­ustę­pli­wie Gam­mal. – Konno. Klacz, któ­rej do­sia­dała Ja­sno­pło­mienna, wy­glą­dała do­kład­nie tak jak ta tu­taj: boki pia­skowe, grzywa i ogon ko­loru chmur.

Ba­zhi­ro­wie wdali się w dys­ku­sję. Co­ram pod­je­chał do swo­jej pani.

– Coś ty naj­lep­szego na­ro­biła? – spy­tał pół­gło­sem.

– Na­le­ża­łoby ra­czej za­py­tać, co my­śmy z Jo­nem na­ro­bili – od­parła Alanna szep­tem. – Opo­wia­da­łam ci o na­szej eska­pa­dzie do Czar­nego Mia­sta, prawda? Wal­czy­li­śmy tam z de­mo­nami. Jon do­wie­dział się wtedy, że je­stem dziew­czyną. To było sześć lat temu.

– Gdy­bym wie­dział, że będę po­dró­żo­wał w to­wa­rzy­stwie le­gendy, dwa razy bym się za­sta­no­wił, czy warto ru­szać w drogę – gde­rał Co­ram.

– Ci­sza! – roz­ka­zał wszyst­kim Ha­lef. Spoj­rzał na Alannę. – Na ra­zie przyj­mu­jemy do wia­do­mo­ści, że je­steś wo­jow­niczką króla Pół­nocy, Ko­bietą, Która Jeź­dzi Konno Jak Męż­czy­zna. Do­wo­dzi tego twoja tar­cza. Jako wódz Krwa­wych Ja­strzębi za­pra­szam cię dzi­siaj do na­szego ogni­ska.

Alanna zmie­rzyła go wzro­kiem. Za­sta­na­wiała się w du­chu, czy ma ja­kiś wy­bór.

– Twoje za­pro­sze­nie jest dla nas za­szczy­tem. – Skło­niła się przed Ha­le­fem. – Nie przy­szłoby nam do głowy go od­rzu­cić.

Na­miot, który od­dano do dys­po­zy­cji jej i Co­ra­mowi, był duży, prze­stronny i bo­gato wy­po­sa­żony w ko­bierce i wy­godne po­duszki. Alanna rzu­ciła się na po­sła­nie. Są­dząc po licz­bie na­mio­tów, które zo­ba­czyła w wio­sce, ple­mię Krwa­wych Ja­strzębi li­czyło co naj­mniej dwa­dzie­ścia ro­dzin. Nie­któ­rzy ka­wa­le­ro­wie, wy­pro­wa­dziw­szy się od ro­dzi­ców, za­miesz­ki­wali w jed­nym du­żym, wspól­nym na­mio­cie. Sza­man, odziany w bur­nus prze­wią­zany zie­lo­nym sznu­rem, znik­nął w naj­więk­szym na­mio­cie. Z nauk po­bie­ra­nych u sir My­lesa Alanna pa­mię­tała, że na­miot sza­mana pełni także rolę świą­tyni dla ca­łego ple­mie­nia.

Z tych roz­my­ślań wy­rwało ją przy­by­cie trojga mło­dych Ja­strzębi. Dwie dziew­czyny miały za­sło­nięte twa­rze: ba­zhir­skim zwy­cza­jem za­słonę taką no­siła każda ko­bieta od mo­mentu roz­po­czę­cia co­mie­sięcz­nego cy­klu krwa­wie­nia. Wyż­sza z nich wnio­sła tacę z je­dze­niem i wi­nem, którą ostroż­nie po­sta­wiła na ziemi po­mię­dzy Co­ra­mem i Alanną. Druga z dziew­cząt oraz wy­soki, przy­stojny chło­pak niemo przy­glą­dali się go­ściom.

– Pierw­szy raz wi­dzimy ko­bietę o ja­snych oczach – wy­pa­lił znie­nacka chło­pak. – Czy to woda, która pada z nieba na Pół­nocy, wy­płu­kała z nich cały ko­lor?

– Oczy­wi­ście, że nie, Ishaku – od­pa­ro­wała niż­sza dziew­czyna. – Prze­cież nie by­łyby wtedy fio­le­towe, prawda?

– Ishak, Ko­ur­rem, nie ga­dać tyle! – ucięła dziew­czyna, która przy­nio­sła tacę. Ukło­niła się bar­dzo ni­sko przed Alanną i Co­ra­mem. – Wy­bacz­cie moim przy­ja­cio­łom, za­po­mi­nają, że są już do­ro­śli. – Spio­ru­no­wała wzro­kiem Ishaka i Ko­ur­rem. – Za­bra­łam was ze sobą, bo obie­ca­li­ście, że bę­dzie­cie ci­cho. Zła­ma­li­ście słowo!

– Ale nie przy­się­ga­łem na swo­ich przod­ków – wy­tknął jej za­do­wo­lony z sie­bie chło­pak.

– Mogę po­gła­skać two­jego kota? – za­py­tała Ko­ur­rem Alannę. – On też ma fioł­kowe oczy. I jest bar­dzo ładny. Czy to twój brat za sprawą po­tęż­nej ma­gii za­klęty w kota?

Za­do­wo­lony z po­chwał Wierny nie­spiesz­nym kro­kiem pod­szedł do go­ści, żeby mo­gli go gła­skać i po­dzi­wiać. Alanna uśmie­chem skwi­to­wała ich po­mysł, że mie­liby być z Wier­nym spo­krew­nieni. Nie oni pierwsi za­sta­na­wiali się, skąd u niej i u kota ten sam ko­lor oczu.

– Nie – od­parła, na­le­wa­jąc wina Co­ra­mowi i so­bie. – Wierny to zwy­kły kot. A mój brat jest wpraw­dzie cza­ro­dzie­jem, ale za­cho­wuje ludzką po­stać. W każ­dym ra­zie wy­glą­dał jak czło­wiek, kiedy ostat­nio go wi­dzia­łam.

– Je­stem Kara – ob­wie­ściła wyż­sza z dziew­cząt. – Mam wam usłu­gi­wać do czasu, aż ple­mię za­de­cy­duje o wa­szym dal­szym lo­sie. Mu­simy już iść – przy­znała nie­chęt­nie. – Nie po­win­ni­śmy długo z wami prze­by­wać. Akh­nan Ibn Naz­zir po­wie­dział, że je­śli nie bę­dziemy ostrożni, grozi nam z wa­szej strony ze­psu­cie.

Alanna z Co­ra­mem wy­mie­nili za­tro­skane spoj­rze­nia.

– A co to za je­den, ten... – Co­ram skrzy­wił się, nie mo­gąc przy­po­mnieć so­bie imie­nia su­ro­wego Ba­zhira. – Ten, który twier­dzi, że was ze­psu­jemy?

– Akh­nan Ibn Naz­zir – od­parł sto­jący już w drzwiach Ishak – to nasz sza­man. Mówi, że je­ste­ście de­mo­nami przy­sła­nymi, żeby pod­dać nas pró­bie wiary.

Ko­ur­rem zro­biła zeza.

– Ibn Naz­zir to stary dzia­dyga z brodą jak kępa chwa­stów.

Wstrzą­śnięta Kara czym prę­dzej za­brała młod­szych przy­ja­ciół z na­miotu. Co­ram z nie­po­ko­jem po­krę­cił głową.

– Nie po­doba mi się, czym to pach­nie – przy­znał. – Jak my­ślisz, mo­żemy coś zro­bić?

Alanna za­wi­nęła się w ha­fto­waną na­rzutę.

– Ja za­mie­rzam się prze­spać. – Ziew­nęła. – Do­póki nic w na­szej spra­wie nie po­sta­no­wią, je­ste­śmy bez­radni.

I w parę chwil za­snęła ka­mien­nym snem. Wierny zwi­nął się w kłę­bek tuż obok jej nosa.

Co­ram są­czył wła­śnie trzeci kie­li­szek dak­ty­lo­wego wina, kiedy do na­miotu zaj­rzał Ha­lef Seif.

– We śnie wy­gląda ła­god­niej – za­uwa­żył pół­gło­sem. – Kiedy się obu­dzi, po­wiedz jej, że ple­mię za­de­cy­duje o wa­szym lo­sie przy ogni­sku przed wie­czor­nym po­sił­kiem. Przy­ślę po was.

Co­ram ski­nął głową i do­pił wino. Alanna miała ra­cję: na ra­zie nie­wiele mo­gli zro­bić. Uło­żył się wy­god­nie i rów­nież za­padł w drzemkę.

Ostat­nie smugi dzien­nego świa­tła do­ga­sały na za­cho­dzie, gdy Alanna się prze­bu­dziła. Co­ram spał jesz­cze, po­chra­pu­jąc ci­cho. Wierny gdzieś znik­nął. Prze­cią­ga­jąc się i zie­wa­jąc, wy­szła przed na­miot. W wio­sce pa­no­wała oso­bliwa ci­sza, jakby miej­sce nie­ocze­ki­wa­nie opu­sto­szało. Już miała iść się ro­zej­rzeć, gdy Ishak, który cze­kał przy­kuc­nięty przy wej­ściu do na­miotu, zła­pał ją za no­gawkę. Przy­tknął pa­lec do ust w ostrze­gaw­czym ge­ście i za­pro­wa­dził ją z po­wro­tem do środka.

– Trwa Chwila Głosu – wy­ja­śnił, kiedy zna­leźli się w na­mio­cie. Co­ram przy­cze­sy­wał zmierz­wione po śnie włosy. – Wszy­scy do­ro­śli mu­szą być przy niej obecni, ale mnie ka­zano zo­stać i wam to­wa­rzy­szyć. – Na dźwięk gło­sów na dwo­rze pod­niósł wzrok. – O, skoń­czyli. Nie­długo was we­zwą. Za­pro­wa­dzę was.

– Nie bo­isz się ze­psu­cia? – za­py­tał życz­li­wym to­nem Co­ram.

Chło­pak po­krę­cił głową.

– Ha­lef Seif mówi, że tylko ten, który pra­gnie ze­psu­cia, zbo­czy na złą drogę. A on zna się na lu­dziach.

– Le­piej od wa­szego sza­mana? – spy­tała Alanna.

– Akh­nan Ibn Naz­zir to stara pu­stynna kwoka – od­parł ze wzgardą Ishak. – Jego ma­gia czę­ściej szko­dzi, niż po­maga. – Spoj­rzał z za­pa­łem na Alannę. – Ibn Naz­zir mówi, że je­steś cza­ro­dziejką z Pół­nocy. Na­uczysz mnie ma­gii? Spójrz, już tro­chę umiem!

Wy­cią­gnął przed sie­bie rękę i skon­cen­tro­wał się na kuli czer­wo­na­wego pło­mie­nia, która po­ja­wiła się nad jego dło­nią i ro­sła w oczach.

Alanna szturch­nęła go w rękę i wy­trą­ciła z transu.

– Nie znam się na ma­gii – od­pa­ro­wała su­rowo – i nie chcę mieć z nią do czy­nie­nia. Dar pro­wa­dzi tylko do bólu i śmierci.

Kara zaj­rzała do na­miotu i zgięła się w ukło­nie.

– Ishaku, po­móż na­szym go­ściom się przy­go­to­wać. – Z wy­sił­kiem prze­łknęła ślinę, prze­no­sząc wzrok na Alannę. – Czy po­trze­bu­jesz po­mocy, Ko­bieto, Która Jeź­dzisz Konno Jak Męż­czy­zna?

– Dzię­kuję ci, Karo. – Alanna się uśmiech­nęła. – Dam so­bie radę.

Kara jesz­cze raz się ukło­niła.

– Ishak za­pro­wa­dzi was do ogni­ska, kiedy bę­dzie­cie go­towi – za­po­wie­działa i pu­ściła za­sła­nia­jącą wej­ście połę na­miotu.

Co­ram otwie­rał wła­śnie juki Alanny i wyj­mo­wał z nich kol­cze no­ga­wice i ko­szulkę. Isha­kowi z po­dziwu za­parło dech w piersi. Z na­bożną czcią do­tknął zło­co­nego pan­ce­rza. Kol­czuga była pre­zen­tem od przy­ja­ciół dla Alanny na jej osiem­na­ste uro­dziny. Miała wpraw­dzie zwy­czajną kol­czugę wzmac­nianą sta­lo­wymi pły­tami, ale tę ko­szulkę zro­biono dla niej na za­mó­wie­nie: była zna­ko­mi­cie do­pa­so­wana i wy­jąt­kowo lekka. Za­pięła wy­sa­dzany ame­ty­stami pas, od któ­rego wcze­śniej od­cze­piła po­chwy na miecz i szty­let: nie wy­pa­dało iść z bro­nią na na­radę, w do­datku wi­dok Bły­ska­wicy wciąż spra­wiał jej przy­krość. Przy­pięła do pasa rę­ka­wice ozdo­bione sym­bo­lem wspię­tej lwicy i ski­nęła głową Co­ra­mowi.

– Za­cze­kam na was na ze­wnątrz – rzu­ciła nie­zo­bo­wią­zu­jąco. – Mu­szę po­my­śleć.

W rze­czy­wi­sto­ści za­re­ago­wała na ci­che prych­nię­cie Wier­nego, które do­bie­gło zza ściany na­miotu. Po­de­szła do kota, ba­da­jąc wzro­kiem szybko gęst­nie­jący mrok.

– O co cho­dzi? – spy­tała szep­tem. – Ci lu­dzie są...

W ciem­no­ści po­ru­szyły się cie­nie. Alanna za­marła. Akh­nan Ibn Naz­zir pro­wa­dził ko­nia w ciem­ność.

– A ten co kom­bi­nuje, jak my­ślisz? – za­py­tała Wier­nego. – Będą z tego kło­poty?

Na pewno, przy­tak­nął kot. Wy­py­ty­wał tych mło­dych, któ­rzy byli u was w na­mio­cie, czy ma­cie coś war­to­ścio­wego. Wąt­pię, żeby ro­bił to z do­broci serca.

Alanna z wes­tchnie­niem po­szła za Isha­kiem i Co­ra­mem do ogni­ska. Wo­la­łaby nie mieć wroga w ba­zhir­skim sza­ma­nie, ży­cie i bez tego było wy­star­cza­jąco skom­pli­ko­wane.

Po­sa­dzono ją na prawo od Ha­lefa Se­ifa. Co­ram za­jął miej­sce obok niej, a Wierny usa­do­wił się z przodu, przed jej skrzy­żo­wa­nymi no­gami. Kiedy ko­lejni człon­ko­wie ple­mie­nia za­sia­dali w kręgu, wy­ko­rzy­stała chwilę, żeby przyj­rzeć się Ha­le­fowi Se­ifowi. Te­raz, gdy zsu­nął kap­tur, było wi­dać, że do­biega czter­dziestki. Miał szczu­płe ciało, ha­czy­ko­waty nos i głę­bo­kie bruzdy bie­gnące od nosa ku ką­ci­kom ust.

„Ten czło­wiek wi­dział ka­wał ży­cia”, po­my­ślała.

Ko­biety pa­trzyły zza ple­ców męż­czyzn, ich oczy błysz­czały po­nad za­sło­nami twa­rzy. Alanna sta­rała się nie oka­zy­wać zde­ner­wo­wa­nia. Chciała się za­przy­jaź­nić z tymi ludźmi, nie umiała jed­nak stwier­dzić, czy i oni chcą w niej wi­dzieć przy­ja­ciółkę. Ką­tem oka do­strze­gła błysk zie­leni i od­wró­ciła się ra­zem ze wszyst­kimi: to sza­man zaj­mo­wał miej­sce na­prze­ciwko Ha­lefa Se­ifa. Wy­glą­dał na bar­dzo za­do­wo­lo­nego z sie­bie. Alanna od­nio­sła wra­że­nie, że ma coś na su­mie­niu.

– Na­sze ple­mię – Ha­lef Seif pod­niósł głos, żeby wszy­scy go sły­szeli – prze­ma­wia dwoma gło­sami. Je­den za­leca nam przy­ję­cie in­tru­zów, twier­dzi, że święta i jej sługa za­słu­gują na nasz sza­cu­nek. Drugi do­maga się ich śmierci, utrzy­mu­jąc, że są słu­gami króla Pół­nocy, i przy­po­mi­na­jąc, że ko­biety nie mogą za­cho­wy­wać się jak męż­czyźni. Nasz oby­czaj wy­maga, żeby przy­by­sze wy­słu­chali obu gło­sów i udzie­lili od­po­wie­dzi. Tak było za­wsze. Za­nim prze­mó­wią inni, po­wiem to, co mu­szę po­wie­dzieć. Mam do tego prawo. Je­stem wo­dzem Krwa­wych Ja­strzębi. Nie wiem, czy ta ko­bieta jest Ja­sno­pło­mienną, która zja­wiła się wraz z Noc­nym Przy­by­szem, by uwol­nić nas od Czar­nego Mia­sta. Twier­dzi, że służy kró­lowi Pół­nocy, który jest na­szym wro­giem. Przy­by­wała jed­nak w po­koju, do­póki nie zo­stała na­pad­nięta przez gó­rali. Za­ata­ko­wana, wal­czyła dziel­nie. Wraz ze swoim sługą za­bili wielu gó­rali, któ­rzy są na­szymi nie­przy­ja­ciółmi. Do­siada ko­nia jak męż­czy­zna, nie nosi za­słony – jak męż­czy­zna, wal­czy jak męż­czy­zna. Niech za­tem jak męż­czy­zna udo­wodni, że za­słu­guje na swoją broń i na­szą przy­jaźń.

Skoń­czył i skło­nił ciem­no­włosą głowę.

Roz­po­częła się dys­ku­sja, w któ­rej pierw­szy głos za­brał sza­man. Alanna nie zdzi­wiła się spe­cjal­nie, gdy oskar­żył ją, że swoją pro­fe­sją i spo­so­bem ubie­ra­nia się bluźni prze­ciw bo­gom; nie­któ­rzy ka­płani w pa­łacu mó­wili mniej wię­cej to samo, gdy jej praw­dziwa toż­sa­mość prze­stała być ta­jem­nicą. Na­stępny był Gam­mal, który po­wtó­rzył re­la­cję z nie­zwy­kłych wy­da­rzeń, do ja­kich do­szło sześć lat wcze­śniej w Czar­nym Mie­ście.

Wy­soki Ba­zhir na­zwi­skiem Ha­kim Fah­rar przy­po­mniał, że karą prze­wi­dzianą dla wszyst­kich in­tru­zów jest śmierć. Inni za­le­cali umiar, mó­wiąc, że kto nie ak­cep­tuje zmian z na­dej­ściem no­wych cza­sów, ska­zuje się na wy­mar­cie. De­bata trwała. Wierny się zdrzem­nął, dłu­gie prze­mó­wie­nia znu­dzi­łyby także Alannę, gdyby w grę nie wcho­dziło ży­cie jej i Co­rama. Tym­cza­sem od­czu­wała co­raz więk­szy sza­cu­nek dla Ha­lefa Se­ifa i jego de­ter­mi­na­cji, by wy­słu­chać wszyst­kich opi­nii. Nie pierw­szy raz za­uwa­żyła, jak wielką wagę przy­kła­dają Ba­zhi­ro­wie do prawa swo­bod­nej wy­po­wie­dzi dla każ­dego z człon­ków ple­mie­nia; z cza­sem od­kryła, że w nie­któ­rych spra­wach na­wet ko­biety mo­gły za­brać głos.

Tylko raz pa­dły słowa, któ­rych zna­cze­nia nie zro­zu­miała.

– Głos uho­no­ro­wał ją i Nie­bie­sko­okiego Księ­cia, gdy wró­cili po bi­twie z Bez­i­mien­nymi – przy­po­mniał za­pal­czy­wym to­nem Gam­mal, zwra­ca­jąc się do sza­mana.

– Głos twier­dzi rów­nież, że sami mu­simy za­de­cy­do­wać o jej lo­sie, Gam­malu – ostrzegł go Ha­lef. – Nie unoś się. Spra­wie­dli­wo­ści sta­nie się za­dość.

Alanna zmarsz­czyła brwi. Wcze­śniej Ishak wspo­mniał coś o „Chwili Głosu”, te­raz Gam­mal i wódz mó­wili o sa­mym „Gło­sie”.

„Czy My­les opo­wia­dał mi kie­dyś o ba­zhir­skim bogu lub ka­pła­nie o ta­kim imie­niu?”, za­sta­na­wiała się w du­chu. „Nie wy­daje mi się. Będę mu­siała za­py­tać Ha­lefa Se­ifa o ten Głos. O ile do­żyję rana”.

Naj­star­szy wo­jow­nik pod­niósł rękę.

– Jest spo­sób, aby okre­ślić sta­tus tej ko­biety – po­wie­dział. – Nosi broń jak męż­czy­zna, niech za­tem wal­czy jak męż­czy­zna. Pod­dajmy ją pró­bie walki. Je­żeli zwy­cięży, ple­mię po­stąpi mą­drze, ak­cep­tu­jąc ją. Je­śli zaś ule­gnie, za­bi­jemy także jej sługę.

Sza­man ze­rwał się na równe nogi.

– Ła­ska bo­gów dla czło­wieka, który ją za­bije! – wy­krzyk­nął. – Przy­się­gam!

– Skoro ofe­ru­jesz ła­skę bo­gów – za­su­ge­ro­wała spo­koj­nie Alanna – to czemu sam mnie nie za­bi­jesz?

Roz­le­gły się przy­tłu­mione śmie­chy. Sza­man okrę­cił się w miej­scu i sta­nął twa­rzą w twarz z Alanną.

– Drwi z na­szych oby­cza­jów!

– Drwię z sza­mana, który obej­rzaw­szy po­sia­dane przeze mnie do­bra, wzywa do za­bi­cia mnie, po­nie­waż, jak twier­dzi, ob­ra­żam bo­gów. A może po­wiesz, że wcale cię nie in­te­re­suje, co mam przy so­bie? – za­py­tała nie­wzru­szona, pa­trząc mu pro­sto w oczy.

Ha­lef po­tarł w za­du­mie pod­bró­dek.

– Trze­cia część wszyst­kiego, co po­sia­dasz, przy­pad­nie temu, kto cię za­bije. Jedną trze­cią do­staje wódz, jedną trze­cią ka­płan. Za­wsze tak było.

Alanna uśmiech­nęła się ze zło­ścią.

– Tak wła­śnie my­śla­łam.

Ha­lef uniósł ręce.

– Wo­jow­nicy za­gło­sują te­raz nad tym, czy pod­dać pró­bie walki Ko­bietę, Która Jeź­dzi Konno Jak Męż­czy­zna.

Ko­biety prze­szły wśród męż­czyzn, roz­da­jąc im skrawki per­ga­minu, pa­tyczki do pi­sa­nia i atra­ment. Chwilę póź­niej ze­brały zło­żone kar­te­luszki i od­dały je Ha­le­fowi, który z na­masz­cze­niem roz­kła­dał je i umiesz­czał na jed­nym z dwóch sto­si­ków przed sobą, tak żeby nikt nie mógł mu za­rzu­cić ma­ni­pu­la­cji. Uczci­wość Ba­zhi­rów ko­lejny raz za­im­po­no­wała Alan­nie.

Wresz­cie głosy zo­stały pod­li­czone.

– Od­bę­dzie się próba walki – ob­wie­ścił Ha­lef Seif.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki