Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Hotel Gloria Palace w albańskiej Sarandzie. W letnim słońcu nieśmiało rozkwita miłość między uroczą kelnerką a polskim turystą. Być może ta historia miałaby dobre zakończenie, gdyby nie mrok, który kryje się w przeszłości tej pięknej i tajemniczej dziewczyny. Niespodziewanie Alma znika. Zrozpaczony Igor wraca do Łodzi, do pracy w policji kryminalnej. W domu czeka na niego siostra ze swoimi problemami. Jednak ani skomplikowane śledztwa, ani osobiste sprawy nie gaszą jego tęsknoty za ukochaną. Nie poddaje się i zaczyna jej szukać…
Albański motyl to tylko z pozoru romantyczna powieść obyczajowa. Anna Stryjewska porusza bardzo trudne tematy. Nie stroni od drastycznych scen i zaskakujących zwrotów akcji, ukazując prawdziwie przestępczy świat, który jest pełen przemocy i bezwzględności.
Ta książka jest jak ostrzeżenie. Nie tylko dla kobiet.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 312
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej książki nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie ani w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.
Projekt okładki i stron tytułowych
Pola i Daniel Rusiłowiczowie
Zdjęcia na okładce
© Pixabay
© Anna ART | Adobe Stock
© Wisky | Adobe Stock
Redakcja
Marta Jakubowska | Słowa na warsztat
Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz opracowanie wersji elektronicznej
Grzegorz Bociek
Korekta
Elwira Zapałowska | Słowa na warsztat
Niniejsza powieść to fikcja literacka. Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń rzeczywistych jest w tej książce niezamierzone i przypadkowe.
Wydanie I, Katowice 2022
Wydawnictwo Szara Godzina s.c.
www.szaragodzina.pl
Dystrybucja wersji drukowanej: LIBER S.A.
ul. Zorzy 4, 05-080 Klaudyn
tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12
www.dystrybucja.liber.pl
© Copyright by Wydawnictwo Szara Godzina s.c., 2022
ISBN 978-83-67102-52-0
Ofiarom przemocy
Motyle
Dni, które się ciągną długim korowodem,
Raz prędko, raz wolno,
Znacząc krętą drogę,
Tych co już odeszli, tych co pozostali,
Czarny kolor życia wymieszany z białym.
W każdym dniu rozterka,
W każdej dobie chwila,
Drżący motyl światła,
Szczęście, które mija.
I odchodzi dalej w zapomnienie ciszy,
Nikt już o tej chwili…
Więcej nie usłyszy.
Anna Stryjewska
Z tego miejsca lubiła spoglądać najbardziej. Zwłaszcza o tej porze dnia, kiedy słońce chowało się za szarym brzuchem Korfu, omiatało delikatną poświatą złotą plażę i rzucało magiczne refleksy na turkusową wodę zatoki Morza Jońskiego. Stała między dwiema dorodnymi palmami, na kamiennym stopniu, tuż przed tarasem ogromnej, eleganckiej restauracji hotelu, a nad jej głową rozpięty był sznur lampek. Szum wiatru i fal bijących o brzeg przyjemnie łaskotał uszy. Ucichły cykady, a raczej zagłuszył je gwar towarzyszący kolacji i głos lokalnej artystki, która wyśpiewywała albańskie pieśni.
– Alma! Co tak stoisz? Weź się do roboty! Nie widzisz, że trzeba uprzątnąć stolik?!
Za jej plecami wyrósł postawny, ciemnooki brunet, z kilkudniowym, starannie przyciętym zarostem na brodzie, w dopasowanym garniturze. Manager hotelu, Loro. Twarz miał wykrzywioną, czoło pokryte kropelkami potu. Odruchowo poprawił krawat pod szyją, odpiął ostatni guzik koszuli, mierząc ją jednocześnie ostrzegawczym spojrzeniem.
Nie lubiła go, wolała więc schodzić mu z drogi. Zachowywał się tak, jakby był co najmniej właścicielem tego przybytku, a nie zwykłym pracownikiem. Arogancki ignorant z parciem na szkło. Zmieniał kobiety jak rękawiczki i nikogo nie szanował. Swoich podwładnych traktował jak śmieci. Oby tylko czasem nie wpadła mu w oko – myślała często. To byłaby już katastrofa.
Odwróciła się jak rażona prądem.
– Już, szefie! Przepraszam, ale nie mogłam oderwać oczu. Ten widok mnie za każdym razem zachwyca!
– Nie przyjechałaś tutaj na wakacje! – zagrzmiał. – Uważaj! Jeszcze raz, to popamiętasz!
Zmieszała się, przytaknęła krótkim ruchem głowy, spuściła wzrok i ruszyła w głąb eleganckiego pomieszczenia, w którym wrzało jak w ulu.
– Co? Znów cię zbeształ? – rzuciła przez ramię Mira, pochylając się przy głównym stole nad pojemnikiem z mięsem.
Dołożyła kawałki kurczaka, układając je starannie na zakładkę. Kolejni goście z talerzami otoczyli bufet. Przepychali się, próbując dostać do jedzenia. Szybko się usunęła, robiąc im miejsce. Była drobną, szczupłą brunetką z ciemnymi oczami w kształcie migdałów.
– To moja wina, znów się zagapiłam – odparła Alma, szarpiąc wózek na brudne naczynia. – Nie lubię go! – sarknęła gniewnie, ściszając głos i rozglądając się niepewnie dookoła.
– A kto go lubi! – prychnęła dziewczyna, krzywiąc wymownie wargi. – Idę sprzątnąć z ósemki. Rodzinka skończyła i poszła na taras posłuchać muzyki. Smęci dziś ta artystka, co nie?
Mira mrugnęła porozumiewawczo i rzuciła się w stronę tacy z arbuzami, którą jakiś dzieciak wypatroszył jak rybę. Nazywała go w myślach pogromcą arbuzów, ponieważ za każdym razem, kiedy podchodził, zostawiał po sobie puste naczynie. Ale ma spust! – gromiła go w myślach, ubolewając nad tym, że znów musi biec do kuchni, aby uzupełnić zapasy.
Tymczasem Alma pozbierała brudne talerze, starła blat, poprawiła szklany wazonik ze sztucznymi kwiatkami i ustawiła na swoim miejscu zestaw pojemników z przyprawami. Kątem oka zauważyła, że manager rozsiadł się na tarasie w towarzystwie długonogiej atrakcyjnej szatynki, która popijała czerwone wino z pękatego kieliszka. Z odchyloną do tyłu sylwetką i wyeksponowanym biustem wydawało się, że chłonie wieczorną, gęstą atmosferę hotelu. Dziewczyna odetchnęła z ulgą, miała nadzieję, że uwaga Loro będzie teraz skoncentrowana gdzie indziej.
Patrząc na gości, wyławiała wzrokiem znajome już twarze. Niektórzy odpoczywali tutaj od jakiegoś czasu, zdążyła się więc do wielu osób przyzwyczaić, a nawet je polubić. Na przykład małżeństwo z dzieckiem. Ona – grzeczna i miła. On – kulturalny, szarmancki. Kiedy patrzył w oczy żonie, widać było w tym spojrzeniu prawdziwe, szczere uczucie. Troskliwy i czuły wobec kilkuletniego chłopczyka. Czy tacy mężczyźni w ogóle istnieją? – zastanawiała się wiele razy. Wyglądali na jakieś trzydzieści lat, przyjechali tutaj z Polandii. Polandia, Polonia… tak śmiesznie mówili. Co to za kraj? – myślała. Gdzie leży? Czy kiedyś dane jej będzie zobaczyć coś więcej? Co ją jeszcze czeka w tym parszywym życiu? Czy po tym, czego doświadczyła, co przyszło jej zobaczyć, będzie w stanie żyć normalnie, bez poczucia, że wszystko, co najlepsze, już dawno w niej umarło? Czy spotka na swojej drodze mężczyznę, który tak właśnie na nią spojrzy? Zadrżała na samą myśl, choć ta wydała jej się słodka i rozkoszna. A może jednak?
Automatycznie wyprostowała plecy, czując ból w kręgosłupie. Pomasowała go wierzchem dłoni, po czym popchnęła wózek przed siebie. Na stoliku obok panował wyjątkowy bałagan. Zatrzymała się więc przy nim, zwróciwszy uwagę na kilku przekrzykujących się, podpitych facetów. Rozmawiali w nieznanym jej języku. Widziała ich pierwszy raz, widocznie dostali się tu popołudniowym transferem. A teraz postanowili się wyluzować. Alkohol lał się strumieniami. Mieli różne upodobania: jedni pili wódkę, drudzy wino, a jeszcze inni brandy. Uśmiechnęła się nieznacznie, sięgając ręką po brudne talerze z resztkami jedzenia. Zdążyła uzbierać spory stosik, kiedy jeden z mężczyzn zrobił szeroki wymach. Coś opowiadał, żywo przy tym gestykulując. Trącił ją niechcący, taca pofrunęła w powietrzu i wylądowała na marmurowej posadzce, wywołując rumor.
– I’m sorry! Przepraszam! – Dotarło do jej uszu, kiedy pochylała się nad podłogą, próbując jak najszybciej uprzątnąć bałagan.
Zrozumiała tylko pierwszy zwrot, więc mruknęła coś pod nosem i nie przerywała czynności. Bała się, że za chwilę pojawi się Loro. Tym razem na pewno wyciągnie konsekwencje, może urwie jej z wypłaty, a może wywali ją z pracy? Na samą myśl o tym zrobiło jej się gorąco. Gdzie się wówczas podzieje? – myślała przerażona.
Nagle dostrzegła winowajcę, który zanurkował pod stół i zaczął zbierać kawałki rozrzuconej i ubabranej w jedzeniu porcelany. Podniosła głowę, on też. Znieruchomiała na chwilę. Patrzył na nią przepraszająco i tak czule, że zrobiło jej się jakoś dziwnie. Miał takie piękne, zielone oczy, z których emanował spokój.
– I’m sorry! – powtórzył. – Nie chciałem – dodał w innym języku.
W tym momencie fragment szkła wbił jej się w palec. Syknęła, odruchowo włożyła go do ust. Nie wiedziała, że umazała się krwią, dlatego zdziwiła się jeszcze bardziej, kiedy mężczyzna skierował w jej stronę rękę i niespodziewanie przetarł jej wargę. Cofnęła się sparaliżowana strachem. Niezdarnie podniosła się z klęczek, napotykając rozjuszony wzrok Loro.
Pojawił się bez marynarki, z przepoconą koszulą pod pachami. Miał już trochę w czubie. Chciał coś powiedzieć, na pewno ją zbesztać, kiedy mężczyzna z zielonymi oczami wstał i objął go ramieniem. Długo mu coś tłumaczył, nachylając się do ucha. Nie usłyszała ani słowa, jednak po tej krótkiej konwersacji manager rozpostarł szeroko ramiona, uśmiechnął się udobruchany i zawołał barmana, aby uzupełnił szkło. Na koniec omiótł Almę upominającym spojrzeniem, aż wreszcie sobie poszedł.
Odetchnęła z ulgą.
– Thank you! – rzuciła, dygając w stronę stolika.
Obróciła się na pięcie i pchając przed sobą załadowany wózek, ruszyła w stronę kuchni.
– Już myślałam, że będzie po mnie! – szepnęła do ucha koleżance, która obrzuciła ją pełnym współczucia spojrzeniem.
Obie nie zamieniły już słowa, biegały od kuchni do baru, z baru do kuchni, uzupełniając braki w brytfannach, napełniając pojemniki z surówkami czy automat z napojami. Między tymi trasami musiały znaleźć chwilę, aby uprzątnąć brudne naczynia ze stolików, zawsze z uśmiechem na twarzy i wyprostowanymi plecami, co było najtrudniejsze.
W czasie, kiedy dziewczyna obsługiwała innych gości, mimo woli zerkała jednak znad ramienia w stronę bawiących się mężczyzn. Za każdym razem napotykała spojrzenie zielonych oczu i za każdym razem przyjemne ciepło rozlewało się po jej plecach.
Muzyka grała, gwar nie cichł, z kryształowych żyrandoli pod sufitem spływały strumienie światła. Z bufetów znikało jedzenie, ale zaraz pojawiało się następne. Eleganckie kreacje przykuwały uwagę, podobnie jak ładnie opalone twarze, obnażone ramiona i zgrabne uda chętnie eksponowane przez turystki. Sezon wakacyjny kwitł, trwał w najlepsze, tymczasem Alma, tak jak jej koleżanki, marzyła już tylko o tym, aby kuchnia przestała pracować, a wtedy one będą mogły się udać do swoich pokoi na zasłużony odpoczynek.
***
– Nareszcie! – rzuciła Tina, opadając na pojedynczy tapczan pod ścianą. – Miałam pójść nad morze, ale już nie mam siły! Dziś sobie daruję.
– A ja pójdę – stwierdziła Alma i wyciągnęła z szafy dwuczęściowy kostium, który kupiła z ostatniej wypłaty.
– Umiesz pływać? – dopytywała Mira, która właśnie rozścielała swoje łóżko.
– Przyjechałam z Durres, tam woda po kolana. Ciężko się więc było utopić! – prychnęła żartobliwie. – Ale to nie to samo co w Sarandzie, tutaj woda jest niczym lazur!
– Co prawda, to prawda – przytaknęła Tina, przykrywając swoje niemal nagie ciało prześcieradłem. – Ja jestem stąd, tak naprawdę nigdy nie byłam na północy. Słyszałam, że Jezioro Szkoderskie jest piękne. Zgadza się?
– Też go nie widziałam – odparła dziewczyna, zarzucając na kostium lekką tunikę w kwiaty. – Nie miałam okazji, ale słyszałam, że piękne. – Chwyciła ręcznik i jednym susem znalazła się przy wyjściu.
– A jakie jest to twoje Durres? – Dogonił ją głos Miry.
– Kiedyś ci opowiem! – rzuciła w odpowiedzi, zamykając za sobą drzwi ich wspólnego pokoju.
Gdyby Mira wiedziała… – myślała Alma, pokonując długi korytarz – …czym było dla niej to miasto, przed czym uciekła i o czym chciała jak najszybciej zapomnieć.