Zośka tom 2: Przepustka do szczęścia - Anna Stryjewska - ebook

Zośka tom 2: Przepustka do szczęścia ebook

Anna Stryjewska

4,7

Opis

Serce Zośki zostaje złamane. Traci dziecko, a mąż okazuje się draniem. Pakuje więc walizkę i ucieka, zostawiwszy za sobą nieudane małżeństwo i nieprzychylnych ludzi.

Jest schyłek lat 60. Łódź. Dziewczyny noszą mini, w radiu grają big bit, na polskie drogi wjechał pierwszy fiat 125p, a studenci protestują na ulicach miast.

Zośka uczy się, pracuje i dzięki wsparciu przyjaciółki dąży do spełnienia marzeń o projektowaniu mody. Tymczasem w jej życiu pojawia się Szymon – dojrzały mężczyzna z przeszłością. Łączy ich namiętna miłość, która nie robi sobie nic ze zdrowego rozsądku, religijnych przykazań i społecznych konwenansów. Czy okaże się ona przepustką do szczęścia, czy też zmusi ją do kolejnej ucieczki?

Zośka. Przepustka do szczęścia to kontynuacja tomu I: Zośka. Dopóki biło serce, dla której tłem jest polska rzeczywistość przełomu lat 60. i 70. Historia bohaterki zdaje się mówić, że nie da się zaplanować życia krok po kroku, ale kiedy los wywija kozła, warto mieć u boku przyjaciół.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 326

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (183 oceny)
133
41
9
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
LukasHe

Nie oderwiesz się od lektury

Jestem pod wrażeniem tej historii...proszę o jeszcze .
10
Wiecich

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam czytelnikom którzy urodzili się w latach komuny jak również młodszym żeby spróbowali zrozumieć jak trudne to były czasy.
10
Gadasami

Nie oderwiesz się od lektury

Cudownie czyta się tą powie ść - życie bohaterki Zofii jest tak bliskie memu sercu i moim przeżytym latom..... Dziękuję 💖 Autorce
10
Marti1957

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna powieść o zwykłym życiu.Ile nieraz trzeba przejść aby być szczęśliwym, aby osiągnąć to o czym się marzy.Z całego serca polecam.
10
DorotaBombska

Nie oderwiesz się od lektury

samo życie , warto przeczytać
10

Popularność




Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej książki nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.

Projekt okładki i stron tytułowych

Ilona Gostyńska-Rymkiewicz

Zdjęcia na okładce

© Светлана Morozova/samott/Rawf8 | stock.adobe.com

Redakcja

Beata Wojciechowska-Dudek

Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz przygotowanie wersji elektronicznej

Grzegorz Bociek

Korekta

Edyta Wasielewska

Niniejsza powieść to fikcja literacka. Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń rzeczywistych jest w tej książce niezamierzone i przypadkowe.

Wydanie I, Katowice 2021

Wydawnictwo Szara Godzina s.c.

[email protected]

[email protected]

www.szaragodzina.pl

Dystrybucja wersji drukowanej: LIBER SA

ul. Kabaretowa 21, 01-942 Warszawa

tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12

www.liber.pl

© Copyright by Wydawnictwo Szara Godzina s.c., 2020

ISBN 978-83-66573-95-6

Pamięci mojej kochanej Mamy

Czasem trzeba zbłądzić, aby odnaleźć właściwą drogę; czasem trzeba umrzeć, aby narodzić się na nowo.

Od autora

Drogi Czytelniku!

Oddaję w Twoje ręce historię bardzo osobistą, wypływającą prosto z serca i zrodzoną z miłości do najważniejszej kobiety w moim życiu – mojej mamy.

Jaka była prawdziwa Zofia?

Nie potrafiła obojętnie przejść obok osoby potrzebującej pomocy, choć sama wielokrotnie jej potrzebowała. Zawsze mówiła prawdę, choć czasem bolesną, raniącą duszę, niewygodną. Nie bała się też ciężkiej pracy, a talent do tworzenia potrafiła spożytkować na wiele sposobów.

Życie jej nie oszczędzało. Wydawała się okrętem płynącym po morzu, który po każdej powodzi – choć coraz bardziej poobijany – staje się jeszcze twardszy, niezatapialny. Była jedynym oparciem w wielu trudnych dla mnie sytuacjach.

Pokonała ją jednak choroba. Ta przychodzi zawsze nie w porę i zabiera nam najukochańszych ludzi, nie zważając na naszą rozpacz i sprzeciw.

Postanowiłam napisać tę opowieść, opierając się w dużej mierze na prawdziwych wydarzeniach, a także na moim wyobrażeniu jej losów. Jest ona wyrazem mojej atencji, a także wielkiego podziwu i miłości dziecka do matki.

Dziękuję ambasadorkom książek Szarej Godziny, patronatom oraz całej blogosferze za aktywność, ogromne zaangażowanie i poświęcony czas.

Rozdział 1

Niewielki, słabo oświetlony pokój szkolnego akademika wypełniał dym z papierosów. Z winylowego krążka rwał się dźwięk saksofonu, łkała trąbka, drżały talerze, a klawisze pianina wyrzucały w powietrze donośne tony. Zasłuchani w rytmy jazzu siedzieli na podłodze pod ścianą, na łóżkach i krzesłach. Wszyscy palili, tylko Zośka jako jedyna z całego kilkuosobowego towarzystwa unikała używek. Opierała głowę o ścianę pomalowaną do połowy emalią, mając zamknięte oczy, a obok siedział Mirek, student Politechniki Łódzkiej piątego roku mechaniki pojazdowej, który od pewnego czasu zabiegał o jej względy i nie odstępował na krok. Tym razem było podobnie, czuła jego ramię oraz pulsujące ciepło przenikające przez rękaw swetra. Wsłuchana w muzykę, zanurzona we wspomnieniach nie reagowała. Pozwoliła, aby pogładził ją po grzbiecie dłoni i wsunął palec pod mankiet bluzki. Udawała, że nie widzi tych zabiegów, zresztą – były jej obojętne. Z tym chłopakiem łączyła ją tylko zwykła przyjacielska sympatia. Wydawało jej się, że nie jest jeszcze gotowa na nowe związki, choć w tym pomieszczeniu znajdował się ktoś, kto robił na niej ogromne wrażenie. Wojtek. Niestety, dla tego młodego mężczyzny była tylko dobrą koleżanką. Nic więcej.

O mężu Kostku myślała coraz mniej, choć zdarzały się chwile, że jej go brakowało. Czasem nawet bardzo. Zastanawiała się wtedy, czy tęskni za dawnym życiem, czy jakąś iluzją stworzoną po to, by karmić się dalej złudzeniami. Podobno pił coraz więcej, zmieniał kobiety jak rękawiczki, ale z żadną nie związał się na stałe. Wiedziała o tym od Jadzi, z którą od ucieczki od męża do miasta utrzymywała ścisły kontakt. Spotkały się nawet kilka razy w tajemnicy przed matką. Celina uznała, że Zośka okryła hańbą nie tylko jego rodzinę, ale całą rodzinę Martinów. A to oznaczać mogło tylko jedno – wykluczenie, zakazała więc Jadzi kontaktów z siostrą. One jednak uważały relację za najważniejszą, nierozerwalną, wymieniały się więc informacjami i pocieszały nawzajem. Dzięki temu wiedziała, co się dzieje w rodzinnym domu, a także u cioci Teresy.

Jadzia zaręczyła się kilka tygodni wcześniej. Jej wybrankiem był Michał, chłopak błękitnooki, przystojny na zabój i mieszkający na peryferiach miasta. Jak twierdziła – dobry i zaradny. Siostra obiecała, że wkrótce przyjedzie do miasta i przedstawi Zosi swojego narzeczonego, czekała więc niecierpliwie.

Kończyła już trzeci rok technikum odzieżowego i od niedawna przygotowywała się do matury. Zatrudniła się też w Zakładach Odzieżowych „Nestor”, gdzie Iwona objęła funkcję brygadzistki zmiany. Było ciężko, ale dawała radę. Wiedziała, że nie może się poddać, zwłaszcza że do końca szkoły zostało tak niewiele.

Przyjaciółka skończyła naukę rok wcześniej z wyróżnieniem, otrzymała też nakaz pracy. Państwo dało jej zatrudnienie w fabryce na stanowisku szwaczki, jednak w bardzo krótkim czasie awansowała. Z rodziną nie utrzymywała żadnych kontaktów, od ucieczki z domu polegała już tylko na sobie. Jej ukochany Lucjan ukończył dwuletnią szkołę wojskową, następnie narzucono mu obowiązek pracy w szpitalu wojskowym WAM. Po okresie starań otrzymał od państwa mieszkanie służbowe – małe dwa pokoje z kuchnią i łazienką. Istny raj na ziemi. Wkrótce też oświadczył się Iwonie i z entuzjazmem został przyjęty. Wzięli więc cichy ślub i urządzili skromne przyjęcie dla przyjaciół. Zosia uczestniczyła w tej uroczystości nie tylko jako gość, ale również jako świadkowa panny młodej. Pomagała też przy wyborze sukienki, butów i welonu.

Po tych wydarzeniach młodzi zamieszkali razem. Iwona wreszcie miała swój kąt i mężczyznę, u którego boku czuła się bezpiecznie. Zocha często u nich bywała. Zaproponowali jej nawet, żeby po ukończeniu szkoły z nimi zamieszkała.

To już coś – myślała z wdzięcznością, choć nie chciała być dla nikogo ciężarem. W dodatku nie przepadała za Lucjanem. Nie potrafiła się przy nim do końca wyluzować, był taki wyniosły i zbyt rzeczowy. Kreował się na oczytanego erudytę i przy każdej sposobności popisywał się swoją wiedzą, co strasznie ją drażniło. Lubiła więc, kiedy męża Iwony nie było w domu, wtedy mogły rozmawiać do woli i przyjemnie spędzać czas tylko we dwie. Iwonie jednak taki Lucjan właśnie się podobał, ba, nawet więcej – kochała go bezgranicznie.

Przyszłość Zosi rysowała się jednak brutalnie. Na wymarzone mieszkanie czekało się po kilka, a nawet kilkanaście lat. Zdawała sobie sprawę, że może nie mieć wyboru, bo przecież internat wkrótce przestanie ją gościć, a wtedy zmuszona zostanie rozważyć tę propozycję.

Ocknęła się z zadumy i uprzytomniła sobie, że jest już bardzo późno.

– Muszę już iść! – odezwała się i wstała gwałtownie, po czym wygładziła odruchowo fałdy w spódnicy.

– Zostań jeszcze, proszę! – zaprotestował Mirek, chwytając jej rękę.

– Nie mogę, zmiana zaczyna się od szóstej. Muszę się wyspać.

– Zostań, Zośka, zaczekaj kilka minut! – odezwała się Janka, z którą dzieliła pokój. – Wrócimy razem.

– Janka, ale ja już muszę się położyć. Jutro czeka mnie ważny dzień, ma przyjechać delegacja z bliźniaczych zakładów i wybrać kilka dziewcząt do szycia wzorów. Bardzo bym chciała otrzymać tę pracę, to byłaby pozytywna zmiana w moim życiu.

– No dobrze… – Koleżanka westchnęła i wstała niechętnie spod ściany.

Była chudą, wysoką tyczką o pociągłej twarzy oszpeconej grubymi szkłami okularów. Włosy miała mysie, bez połysku, spięte zwykle gumką tuż nad karkiem. Włożyła żółty, elastyczny golf wydłużający optycznie jej cienką szyję, a na niego granatową sukienkę rozpinaną z przodu na guziki. Wyglądała w tym stroju grzecznie, aczkolwiek mało kobieco.

Właśnie skończyła się płyta i jeden z chłopaków podszedł do adapteru, aby ją przerzucić na drugą stronę. Zapalił górne światło i w pokoju zrobiło się jasno.

– Strzelimy jeszcze po jednej lufie? – rzucił w tym czasie Wojtek, rozglądając się po pomieszczeniu. – Drętwo się jakoś zrobiło, co z wami?

– To dawaj, na co czekasz? – Roześmiał się górujący nad pozostałymi wzrostem Paweł. – A ty, Zośka, siadaj! – zwrócił się do niej. – Nie wysłuchałaś jeszcze drugiej strony. Wiesz, ile się nakombinowałem, aby zdobyć tę płytę? Doceń! To sam Krzysztof Komeda.

– Nie mogę! – zaoponowała. – Przykro mi. Następnym razem. Dzięki za miły wieczór, ale na dziś wystarczy.

– Odprowadzę was! – zaproponował Mirek, zrywając się z miejsca. – Nie ma mowy, abyście same wracały nocą przez miasto.

– Ależ to zaledwie dwie przecznice! – zaśmiała się Janka. – Ale skoro nalegasz, nie ma sprawy – dodała, zatrzymując się przy drzwiach, gotowa do wyjścia z przerzuconym na przedramieniu płaszczem.

– W środę zebranie, pamiętacie? – rzucił jeszcze Wojtek. Nie byłby sobą, gdyby im o tym nie przypomniał.

– No jasne – odparła Zocha, ubierając na siebie grube, wełniane palto i spoglądając na niego czujnie spod gęstych brwi.

Miała jeszcze nadzieję na przypadkowe muśnięcie jej wzrokiem, ale nic takiego nie nastąpiło. Skrzywiła się więc, nie kryjąc zawodu, i ruszyła w kierunku towarzystwa skupionego przy szafce ze sprzętem grającym.

Pożegnanie nie trwało długo: kilka całusów, szybkich podań rąk i po chwili cała trójka znalazła się na ulicy przed budynkiem. Musieli jeszcze ostrożnie prześlizgnąć się obok kantorka, w którym o tej porze czuwała pani Bożenka. Na szczęście dłubała coś na drutach, oświetlając sobie ręce maleńką, metalową lampką. Okulary spuszczone na nos wskazywały na mocne zaangażowanie. Sapała przy tym i wciągała nosem katar, od czasu do czasu też przeklinała cicho.

Uderzyła ich fala zimnego powietrza. Noc otuliła miasto szczelnym płaszczem, tu i tam paliły się światła, błyszczały oklejone śniegiem skwery i drzewa. Był początek lutego 1968 roku – ośnieżony i ściągnięty mrozem.

Szli kilka minut, rozmawiając o przygotowaniach do egzaminów, ale wkrótce przed ich oczami wyrósł szary, betonowy gmach internatu połączony z budynkiem szkoły. Mirek odprowadził dziewczyny pod samo wejście. Najpierw krótkim całusem pożegnał Jankę, po czym chwycił jej koleżankę w ramiona i przytrzymał. Był dużo wyższy od Zosi, dlatego nachylił się i zaglądnął jej w oczy.

– Kiedy się znów zobaczymy? – spytał.

– W środę – odparła wymijająco i cmoknęła go na pożegnanie w policzek. – Dziękuję, Mirku, jesteś kochany – dodała i poczęstowała go ciepłym, obiecującym uśmiechem.

– Co innego miałem na myśli – rzucił cicho, przytrzymując jej rękę w grubej rękawicy.

– Wiesz, że mam teraz bardzo mało czasu: szkoła, fabryka, zebrania… – usprawiedliwiała się.

– W takim razie zaczekam. – Cofnął się o parę kroków. – Do zobaczenia! – rzucił do ich pleców, bo już znikały za drzwiami.

Janka odwróciła się w ostatniej chwili i pomachała chłopakowi na pożegnanie. W jej oczach odbiło się rozczarowanie, czego Zośka nie zauważyła.

W środku starym zwyczajem przykucnęły, aby prześlizgnąć się niezauważone przez panią Stanisławę, która zwykle o tej porze królowała w stróżówce. W kantorku paliło się skąpe światło ukazujące bałagan na jej biurku – nadgryzioną pajdę chleba obłożoną w szary papier, niedopitą szklankę z herbatą i wypełnioną po brzegi popielnicę. Z wnętrza pomieszczenia buchał smród wgryzionego w meble i ściany starego dymu z papierosów.

– Udało się! – ucieszyła się Janka, kiedy bezpiecznie przemknęły przez betonowy korytarz. Było już po dwudziestej drugiej, a przecież nie mogły po tej godzinie przebywać poza placówką. – Nie żal ci tego chłopaka? – spytała nieoczekiwanie, kiedy już znalazły się na właściwym piętrze. – Szkoda mi go, chodzi za tobą jak cień, a ty tak źle go traktujesz.

– Nic złego mu nie zrobiłam! – odparła ze złością Zośka. – To jego sprawa, że za mną chodzi, ja nie jestem jeszcze gotowa na związki. Niedawno się rozwiodłam, wiesz przecież.

– I długo tak będziesz nosić żałobę? – rzuciła drwiąco koleżanka. – Nie masz zamiaru ułożyć sobie życia z innym facetem?

– Na razie niczego nie planuję – odparła zdecydowanie Zośka. – Mam teraz coś innego na głowie, sama wiesz. To nie jest takie proste, jak myślisz. A jeśli Mirek ci się podoba, to się koło niego zakręć.

Janka wzruszyła ramionami. Akurat doszły do drzwi pokoju, wyciągnęła więc klucze z torby i włożyła w zamek.

– Co z tego, że mi się podoba, skoro ja nie podobam się jemu. – Westchnęła teatralnie.

Zośka przemilczała ten wywód, po czym wślizgnęła się do pokoju za Janką.

Zdziwiły się, bo nie zastały tam współlokatorek. Ich pokój był czteroosobowy i mieścił cztery metalowe łóżka z twardymi materacami, krzesła, stoliki i szafy. Wyposażenie wnętrza wyglądało skromnie, by nie powiedzieć ubogo. Poza tym w pokoju zwykle panował rozgardiasz. Wszędzie leżały porozrzucane części garderoby, po kątach suszyła się bielizna, z sufitu, pod którym rozciągnięty był sznurek, zwisały nylonowe pończochy, paski z żabkami, bawełniane majtki i skarpety. Na stołach stały puste szklanki, a wśród nich walały się zeszyty i książki.

– Hanka z Beatą też zabalowały, jak widać. I znów zostawiły ten sam bajzel – skwitowała Zośka, po czym z rozmachem rzuciła się na zakryte szorstkim, wojskowym kocem łóżko. – Nie mam już na nic siły, a trzeba się jeszcze wykąpać. Rano nie zdążę, poza tym jest mi wtedy tak zimno, brrr…

– Idź pierwsza! – zdecydowała Janka. – A ja w tym czasie rozścielę łóżka.

Zosia zerwała się na te słowa, odwiesiła do szafy zimowy płaszcz, chwyciła z grzejnika ręcznik, a spod poduszki koszulę nocną.

– Dzięki, kochana, postaram się umyć jak najszybciej.

– Podziwiam cię – rzuciła Janka do jej pleców. – Jak ty sobie dajesz radę z tą robotą i szkołą? Mnie by się nie chciało.

– To tylko trzy dni w tygodniu. Muszę z czegoś żyć, nie mam wyjścia – skwitowała, rzucając przez ramię przelotne spojrzenie, po czym zniknęła w czeluści długiego korytarza.

***

Hala produkcyjna Zakładów Odzieżowych „Nestor” była imponująco rozległa. Zajmowała około dwustu metrów kwadratowych powierzchni, nie uwzględniając licznych biur, korytarzy, kantorków, szatni i stołówki. Mieściły się tu różnego rodzaju maszyny do szycia damskiej konfekcji lekkiej i płaszczy. Samych szwaczek było około sześćdziesięciu, nie licząc kierowników zmiany, brygadzistów, krojczych, pakowaczek czy prasowaczek. Kobiety siedzące przy maszynach ubrane były w granatowe, rozpinane na przodzie fartuchy. Niemal wszystkie miały na nogach szmaciane buty zasznurowane aż za kostkę, a na głowach chustki wiązane z tyłu nad karkiem. Wyglądały jednakowo, pochylone nad blatami oświetlonymi lampkami i skupione na pracy. Pochłonięte własnymi myślami, rzadko odrywały głowy od maszyn. Zdarzało się, że któraś z nich próbowała rozweselić inną, mówiła coś w powietrze, ale jej głos tłumiły natychmiast pracujące urządzenia.

Dwa razy dziennie dźwięczał dzwonek oznajmiający przerwę na posiłek – jedną krótszą, drugą, obiadową, dłuższą. Wtedy wyłączały maszyny, porządkowały pobieżnie stoły i maszerowały z zadowoleniem do stołówki. Dopiero wówczas mogły się wygadać, zwierzyć jedna drugiej czy zwyczajnie odpocząć od ciągłego hałasu.

Stanowisko Zosi usytuowane było pod oknem, z którego przez kraty sączyły się tego dnia nieśmiało pierwsze refleksy światła. Ranek był jeszcze wczesny, za to na hali panował gwar jak każdego dnia o tej porze. W powietrzu mieszały się zapachy druku na tkaninach, kurzu, smaru oraz potu. Kobiety podniecone przyjeżdżającą delegacją wciąż odwracały do siebie głowy i przekazywały sobie informacje.

Iwona podeszła do przyjaciółki i położyła przed nią wzór do uszycia. Miała na sobie szary, prosty fartuch, a na głowie opaskę ściągającą włosy. Jej twarz mimo tego surowego stroju była rozświetlona, a w oczach tańczyły wesołe iskierki.

– Daj z siebie tyle, ile możesz! – powiedziała, pochylając się przy jej uchu. – To ogromna szansa dla ciebie. Wytypowałam do tego projektu piętnaście kobiet. Wybierzemy tylko pięć z was.

– Wiem, Iwonko, dziękuję za to, co dla mnie robisz – odparła Zośka, przecierając wierzchem dłoni zmęczoną, zaspaną jeszcze twarz. – Zrobię, co w mojej mocy. Wiesz, jaki mi zależy na tym awansie.

– O jedenastej ma przyjechać delegacja z zakładów Gestor wraz z dyrektorem. Podobno jest bardzo przystojny, tak przynajmniej mówią. I ma starą żonę… – Skrzywiła się na te słowa i zrobiła wymowną minę.

– I co z tego, że stara? – zdziwiła się Zośka. – Stara, ale jara! – dodała, ledwo powstrzymując się od śmiechu.

Iwona nie skomentowała tej uwagi, tylko przystąpiła do rzeczy.

– Musisz się uporać z szyciem do dziesiątej. Trzeba będzie jeszcze wyprasować tę sukienkę i doszyć guziki. Dasz radę?

Zosia spojrzała na przeciwległą ścianę. Wisiał na niej zegar o ogromnych rozmiarach. Wskazówki wskazywały siódmą trzydzieści.

– Myślę, że tak… Potrzebuję tylko skorzystać z innych maszyn…

– Nie ma problemu, zostaw to mnie! – Iwona roześmiała się, ukazując ładne, równe zęby.

– Kwitniesz, moja droga! – zauważyła przyjaciółka, przyglądając się jej z uznaniem. – Nawet w tym stroju wyglądasz uroczo.

– Małżeństwo mi służy – odparła, puszczając jej oczko. – Ty zaś powinnaś się lepiej wysypiać. Masz podkrążone oczy i szarą cerę – zauważyła krytycznie. – To pewnie od papierosów. Sama nie palisz, ale dajesz się opalać z każdej strony. – Zachichotała łobuzersko, trącając ją palcem w ramię. – To wracam do siebie, a ty walcz! – dodała jeszcze i oddaliła się pośpiesznie do swojego kantorka.

Było kilkanaście minut po jedenastej, kiedy na hali nastąpiło wyraźne poruszenie. Zosia zerknęła przez ramię w stronę głównego wejścia. Przy połączonych ze sobą w literę A metalowych filarach dostrzegła grupkę elegancko ubranych ludzi. Najpierw rozmawiali z głównym kierownikiem, następnie z Iwoną, po czym weszli za nią do skromnego pomieszczenia, w którym urzędowała. Widziała przez ogromną szybę, jak przeglądają wieszaki i skrupulatnie oglądają każdą uszytą rzecz. Poczuła w tym momencie, że serce jej podchodzi do gardła, a napięcie rośnie do niewyobrażalnych rozmiarów.

Nie była pewna, czy wzorowo wykonała zlecenie. Zawsze mogła coś zrobić lepiej, choć starała się jak nigdy dotąd. Materiał, który jej powierzono, był wyjątkowo delikatny, mienił się przy każdym ruchu, zachwycając soczystymi barwami i miękkością. Niełatwo było ujarzmić ten kawałek tkaniny. Myślała nawet, że zabieg z tak trudnym materiałem był celowy, aby jeszcze bardziej skomplikować wykonanie zadania, ale jak zawsze spróbowała podejść do pracy z sercem, spokojem i pełnym zaangażowaniem. Czy jej się udało?

Kilka minut później delegacja wyszła z kantorka i wkroczyła na teren szwalni. Składała się z trzech kobiet w średnim wieku w eleganckich kostiumach, butach na obcasie i z podniesionymi włosami ułożonymi nad czołem. Dodatkowym atutem ich wyglądu był perfekcyjny makijaż – zwłaszcza wyraziście oznaczone łuki brwiowe i podkreślone czerwienią usta – widoczny nawet z pewnej odległości. Jakże różniły się od kobiet, które otaczały ją każdego dnia! Były niczym kolorowe ptaki na szarym bezkresie betonowych ścian. Towarzyszył im mężczyzna około czterdziestu lat, raczej szczupłej budowy, średniego wzrostu, lekko szpakowaty i w dobrze skrojonym garniturze. W pewnej chwili odłączył się od grupki, wszedł między maszyny i z zaciekawieniem przyglądał się szyjącym robotnicom. Czasem zatrzymywał się przy którejś z nich, pochylał nieznacznie i zadawał pytania dotyczące samopoczucia, stażu wykonywanej pracy czy zadowolenia. Niektóre kobiety podnosiły głowy i odpowiadały chętnie, z zaangażowaniem, inne zaś peszyły się i spuszczały z zawstydzenia wzrok. Szum maszyn nie ustawał, bo nikt nie zarządził przerwy w pracy. Aby zaspokoić ciekawość gościa, trzeba więc było głośno mówić. Sytuacja wydawała się dość niezręczna, wręcz groteskowa.

Zośka zerkała znad maszyny, mając nadzieję, że mężczyzna nie dojdzie do jej stanowiska. Perspektywa rozmowy z dyrektorem nie napawała jej optymistycznie. Zgarbiła się i utkwiła wzrok w równym, wyćwiczonym przez lata praktyki ściegu. Kątem oka dostrzegła Iwonę rozmawiającą z eleganckimi kobietami. Zazdrościła jej swobody w wypowiadaniu się i – co by nie mówić – pewności siebie.

W pewnym momencie wstrzymała oddech i znieruchomiała. Mężczyzna stał obok jej stanowiska i wpatrywał się w jej kark i profil twarzy. Poczuła znajomy zapach wody kolońskiej. Ten, który ją odurzył tamtego czerwcowego popołudnia.

To niemożliwe! – strwożyła się w myślach, które rozbiegły się w jej głowie niczym spłoszone myszy. Jak mogłam go dotychczas nie rozpoznać?

– Zofia, dobrze pamiętam? – Chrząknął.

Zaprzestała szyć, podniosła w górę oczy i w milczeniu skinęła głową.

– Tak, dobrze… – bąknęła, wpatrując się z wahaniem w jego twarz. Po chwili jednak odwróciła wzrok. Nie wiedziała co ze sobą począć. Dłonie jej zwilgotniały, a policzki spłonęły rumieńcem.

Mężczyzna zauważył jej zmieszanie, ale tylko uśmiechnął się nieznacznie, odwrócił na pięcie i odszedł w stronę dyskutujących zawzięcie kobiet.

Odetchnęła z ulgą, choć niedowierzanie wymieszane z silnym wzruszeniem czy nawet lękiem odebrało jej całą energię do pracy. Coś w niej naraz pękło. Nie tak wyobrażała sobie to spotkanie! Ogarnęło ją przekonanie, że na zawsze coś utraciła, a to spowodowało atak panicznego strachu. Zacisnęła palce na krawędziach blatu, gdy uświadomiła sobie, że kolejny raz los z niej zakpił. Łzy napłynęły jej do oczu i krtań ścisnął żal, nieoczekiwanie jednak stanęła nad nią Iwona i oficjalnym tonem oświadczyła, że ma się z nią udać do drugiego pomieszczenia.

– Nie rób mi tego teraz, proszę… – poprosiła niemal błagalnie, ale koleżanka nie zrozumiała jej prośby.

Uniosła tylko brwi, bo zaskoczyło ją zachowanie Zosi.

– Zostałaś oddelegowana. Wybrano ciebie. Przecież tego chciałaś, czyż nie? – spytała ledwie słyszalnie, a jednak pełnym zdumienia głosem.

– Tak… – bąknęła. – Nadal tego pragnę, tylko że… Później ci to wytłumaczę…

Iwona niecierpliwie trąciła ją ramieniem i kazała wstać.

Zośka, nie mogąc już nic zrobić, wyprostowała plecy, uniosła głowę i ruszyła za przyjaciółką, powstrzymując z całej siły kolejny atak wzruszenia.

W pokoju stało już kilka pracownic, które również zostały docenione. Zosia dołączyła do nich i próbowała wziąć się w garść oraz uporządkować myśli. Eleganckie kobiety zaczęły im gratulować i wymieniać uściski. Na końcu dołączył się dyrektor. Kiedy podszedł do niej, znów poczuła ten zuchwały wzrok na sobie.

– Gratuluję! – rzucił z lekkim, nic nieznaczącym uśmiechem na twarzy i uścisnął jej rękę.

Jedna z kobiet – najszczuplejsza, delikatna, nieco starsza od pozostałych – zabrała głos. Przemawiała do nich ciepło i serdecznie. Mówiła o współpracy, o wspólnym celu, o zadowoleniu rzeszy klientek wynikającemu z ich pracy, doświadczenia i poświęcenia. Zosia niewiele z tego rozumiała, poza tym nie cierpiała słowa: poświęcenie. Słowa wpadały jej do uszu, lecz zaraz gdzieś się ulatniały. W głowie miała jedynie zamęt.

Tymczasem najpiękniejszy mężczyzna na świecie stał obok z tajemniczym uśmiechem na twarzy, zupełnie tak jak tamtego gorącego, dusznego popołudnia na łące.

Spotkanie

Były sobie dwie drogi biegnące w dwóch różnych kierunkach. Były sobie słońce, wiatr, deszcz i ołowiane chmury. Były sobie drzewa, ptaki i kwiaty. Drogi nic o sobie nie wiedziały i wciąż się od siebie oddalały. Pewnego dnia zerwał się wiatr i napędził chmury, z których lunął rzęsisty deszcz. Powstała olbrzymia kałuża, która następnie rozlała się w jezioro. Brzegi jeziora porosły drzewa i kwiaty, zapłonęło słońce. Tęcza rozpostarła się nad wodą i objęła łukiem obie drogi, tworząc nad nimi wspaniały, barwny most.