Lucyna. Zerwana nić - Anna Stryjewska - ebook + audiobook

Lucyna. Zerwana nić ebook i audiobook

Anna Stryjewska

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Łódź lat 70. Betonowe ulice, czerwone tramwaje, lody Bambino, szara codzienność…
Lucyna chce żyć inaczej niż matka, która pracuje w przędzalni na trzy zmiany, by utrzymać dzieci i męża hulakę. Wierzy, że z Julkiem, kolorowym ptakiem, stworzą szczęśliwą rodzinę. Kiedy ukochany trafia do więzienia w Berlinie Zachodnim, z pomocą zauroczonego nią fałszerza dokumentów przekracza wraz z córeczką nielegalnie granicę. To jednak dopiero początek jej niewiarygodnych przygód i podróży…
Anna Stryjewska w powieści  Lucyna. Zerwana nić opowiada o ludziach, którzy w
latach 70. i 80. próbowali się odnaleźć w siermiężnej Polsce lub w poszukiwaniu lepszego życia wyjeżdżali do zachodniej Europy i za ocean, wierząc w american dream. Historia bohaterki, choć chwilami przypomina film sensacyjny, zdarzyła się naprawdę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 325

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 28 min

Lektor: Joanna Domańska
Oceny
4,4 (71 ocen)
41
21
7
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
mic_ostojski

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejna piękna powieść Pani Anny. Niesamowita historia, czasami aż nieprawdopodobna i zaskakująca. Z przyjemnością wrócilam do lat, w których. jest osadzona fabuła, bo to czas i mojej młodości, kiedy mimo trudów codziennego życia byłam radosna i szczęśliwa. To wtedy byłam młoda, miałam wymarzoną pracę, rodziły się nam dzieci, budowaliśmy dom i wszystko co wokół nie miało znaczenia. Dziękuję autorce za tę podróż do mojej szczęśliwej młodości.
20
MagdiL18

Dobrze spędzony czas

Polecam,dobra lektura do poduszki na jesienne wieczory.
00
cyzarenata

Nie oderwiesz się od lektury

Super ,wciągająca książka
00
Irenaira

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam kolejna piękną książkę autorki
00
Arrcadio

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna polecam
00

Popularność




Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej książki nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie ani w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.

Projekt okładki i stron tytułowych

Ilona Gostyńska-Rymkiewicz

Zdjęcia na okładce

DALU11 | stock.adobe.com

Redakcja

Agnieszka Luberadzka

Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz opracowanie wersji elektronicznej

Grzegorz Bociek

Korekta

Olga Smolec-Kmoch, Agnieszka Luberadzka

Powieść oparta na prawdziwych zdarzeniach. Imiona i nazwiska zostały zmienione.

Wydanie I, Katowice 2024

Wydawnictwo Szara Godzina s.c.

[email protected]

www.szaragodzina.pl

© Copyright by Wydawnictwo Szara Godzina s.c., 2023

ISBN 978-83-67813-64-8

Bożence, której niezwykłe losy stały się kanwą do napisania tej historii

Łódź, sierpień 1987 rok

Brzęczący głośno dzwonek oderwał Lucynę od prasowania dziecięcych ubranek, których starannie złożony kopczyk zajmował część stołu. Dochodziło południe, nikogo nie spodziewała się o tej porze, natomiast każdy z domowników posiadał własny komplet kluczy.

– Kogo znów niesie? – warknęła ze złością i niechętnie podreptała w kierunku długiego korytarza wyłożonego zniszczonym chodnikiem. – Ach, to pan! – powitała, nie kryjąc zaskoczenia, niskiego, z wylewającym się zza paska spodni brzuszkiem mężczyznę w firmowym uniformie. Ten na widok młodej, ładnej kobiety uchylił daszek swojej czapki listonosza.

– Paczuszka z Niemiec! – obwieścił z triumfem. – Pokwitować trzeba!

– Jak trzeba, to trzeba, panie Mareczku! – zaszczebiotała, odzyskując dobry nastrój. – To gdzie mam podpisać?

Listonosz uśmiechnął się rubasznie, wskazał grubym palcem miejsce w opasłym zeszycie, mlasnął, kiedy się pochyliła, aby złożyć w rubryce czytelny podpis. Nie zauważyła oderwanego guzika bluzki, ta teraz rozchyliła się, ukazując głęboki rowek między jędrnymi piersiami.

Podekscytowana pochwyciła pakunek, podziękowała w przelocie pracownikowi poczty, wcisnęła mu do ręki bilon, jednocześnie zatrzaskując mu drzwi przed nosem. Chwilę później, zapominając o prasowaniu, dobierała się już do paczki. Raz za razem wyjmowała z niej dobrodziejstwa stanowiące w siermiężnej Polsce niemal znamiona luksusu. Próżniowo zapakowany kilogram mielonej kawy, chałwa, herbata, czekolady, paczka fajek dla ojca, kolorowa sukienka dla Kingi, a także dżinsowa kurtka, o jakiej od dawna marzyła.

– Kochany Julek – szepnęła czule, zakładając katanę.

Chwilę paradowała przed lustrem w przedpokoju. Wyglądała szałowo. Kurtka idealnie pasowała do jej wysokiej, zgrabnej sylwetki, blond włosów do ramion i ładnej twarzy z wielkimi piwnymi oczami.

Wykonała kilka obrotów w jedną stronę, potem w drugą. Te złote guziki, te dżety w pagonach i patkach kieszeni, po prostu cudo!, myślała, zachwycona, wdzięcząc się w obitej boazerią ciasnej przestrzeni korytarza.

Następnie zgasiła światło i przeszła do pokoju. Rozejrzała się po nim mimochodem. W jednym rogu stało łóżeczko, w drugim wersalka, szafa, stół, ława i dwa fotele z wełnianymi nakryciami. Wszystko mieściło się na szesnastu metrach kwadratowych. Całe mieszkanie miało osiemdziesiąt metrów, składało się z czterech pokoi, kuchni, łazienki, ubikacji i przedpokoju. Znajdowało się na parterze wieżowca bezpośrednio przy ulicy Lutomierskiej. Jej rodzicielka wiele przeszła, zanim je zdobyła, wydeptała wiele ścieżek, złożyła tysiące podań, zniosła wiele upokorzeń i ciężkich chwil. Aż wreszcie się udało. Dzień, w którym z czwórką nieletnich dzieci przeniosła się tam, gdzie miała tak komfortowe warunki, do dziś uważa za jeden z najszczęśliwszych w jej życiu.

W tym momencie w zamku zazgrzytał klucz i do mieszkania wsunęła się cicho, niemal bezszelestnie, starsza o rok siostra. Była sporo niższa od Lucyny, miała krótsze blond włosy, drobną budowę ciała, zielone magnetyczne oczy i niespotykaną urodę.

– Już wróciłaś? – spytała Lucyna zaskoczona, rumieniąc się nieznacznie. Poczuła, jakby ktoś złapał ją na gorącym uczynku.

– Ojej, a co to? – Wiolka zmierzyła ją od stóp do głów. – Ale bomba! Skąd masz?

– A jak myślisz?

– Minęłam się z listonoszem, pewnie z Niemiec… – Dziewczyna cmoknęła z uznaniem i odrobiną zazdrości. – Co jak co, ale gust skubany ma. Nawet w Centralu takich nie sprzedają. Pracuję tam już tyle czasu i nigdy nic takiego nie przywieźli!

– Nie martw się! – Lucyna podeszła do niej i objęła ją czule ramieniem. – Pożyczę ci, nie będę taka.

– Mam nadzieję. Kinia jeszcze śpi?

– Od godziny – odparła młoda matka, spoglądając z czułością na córeczkę. – Jak suseł.

Wiola weszła do łazienki. Po chwili pojawiła się z wypłowiałym ręcznikiem w dłoniach.

– Co jeszcze przysłał? – spytała, podchodząc do kartonowego pudła. – Jakiś list? Kiedy wraca?

Lucyna żachnęła się. Pochyliła się nad opróżnioną paczką, chcąc się upewnić, czy wszystko z niej wyjęła.

– Nie ma – stwierdziła z żalem. – Pewnie list przyjdzie osobno. Może bał się, że paczka gdzieś się zawieruszy…

– Pewnie tak – skwitowała siostra, robiąc obrót i kierując się do kuchni. – Muszę coś zjeść, jestem głodna jak wilk.

– Ja też! Zajęłam się prasowaniem i zapomniałam o jedzeniu!

– A co jest?

– Pomidorowa!

– Może być!

– To chodź! Zjemy razem. Przy okazji sobie pogadamy.

***

Wieczór nadchodził, parny i duszny, okna były otwarte na całą szerokość, z ulicy dochodził nieustannie hałas. Zaterkotał dzwonek u drzwi.

– Pójdę otworzyć – oznajmiła Lucyna, która w tym samym czasie porządkowała półkę z ubraniami. – Cały czas bałagan, nie mam na to siły! A tu ciągle ktoś! – rzuciła z nutą pretensji, zostawiając robotę i biegnąc w kierunku drzwi.

Matka zerknęła na nią tylko znad ramienia, nie prostując nawet pleców. Nie skomentowała tej skargi. Ona sama wychowała przecież czworo dzieci.

Majewska w pośpiechu odryglowała zamki i szarpnęła skrzydłem drzwi.

– Wojtek? Stało się coś? – spytała, kiedy ujrzała przed sobą niewysokiego, za to silnie zbudowanego mężczyznę w granatowej koszulce polo i dżinsowych szortach, które mu ostatnio brat przysłał z RFN-u. Jego okrągła, lekko zaczerwieniona twarz mieniła się kropelkami potu, które otarł zamaszyście przedramieniem. Uśmiechnął się jakoś głupawo, wręczając jej ogromnego lizaka w kształcie serca.

– To dla Kingi.

– Wchodź, sam jej dasz!

– Jasne! – skwitował kwaśno, pakując się do środka.

Zwykle pojawiał się we wcześniejszych godzinach, dlatego jego obecność wydała jej się niepokojąca. Przyglądała mu się uważnie, kiedy ściągał sandały i wsuwał wielkie stopy ubrane w skarpety w stojące na dywaniku kapcie.

– Kto to?! – zawołała Terkowska, wychodząc z pokoju z wnuczką na rękach.

– To tylko Wojtek – odparła szybko córka, prowadząc gościa do saloniku.

Ten zatrzymał się przed starszą kobietą, uścisnął jej rękę, cmoknął nonszalancko jej wierzch, po czym wręczył Kindze zapakowaną w celofan słodkość.

– To dla ciebie!

Mała wyciągnęła rączkę w kierunku mężczyzny. Znała go, wszak odwiedzał ten dom nader często.

– Kinia, podziękuj wujkowi! – zażądała matka, na co dziecko pacnęło lizakiem mężczyznę po głowie.

– No ładnie! – skwitował ze śmiechem, po czym nagle spoważniał. Omiótł dziewczynę badawczym spojrzeniem.

– Stało się coś? – powtórzyła, widząc jego ściągniętą grymasem twarz.

Kiwnął na nią porozumiewawczo, zerkając jednocześnie w kierunku balkonu. Zrozumiała jego intencję. Pewnie nie chciał, aby matka była świadkiem tej rozmowy.

– No powiesz wreszcie? – sarknęła niecierpliwie, kiedy już stali oboje na wysuniętym w głąb podwórka, otoczonym metalową balustradą koszyku. Miała przed sobą widok na wydeptany trawnik z koszem na śmieci, piaskownicę i metalową huśtawkę. Przy trzepaku stało kilku nastolatków, którzy przerzucając między sobą piłkę do siatki, usiłowali coś ustalić. Pojedyncze krzyki, świergot wróbli, a także warkot silnika stojącej nieopodal syrenki, którą właściciel usiłował naprawić, zakłócały względną ciszę. Wyciągnęła z leżącej na parapecie paczki papierosa.

– Chcesz?

– Daj!

Oboje zaciągnęli się carmenem i wypuścili z ust kłęby dymu.

– Julek siedzi – padła lakoniczna odpowiedź.

Zachwiała się, chwytając za poręcz.

– Co powiedziałeś?

– Przyłapali go na kradzieży. Brat mi powiedział.

– Jakiej kradzieży? Kto? – powtórzyła, robiąc się blada jak pergamin.

Palce jej zadrżały, kiedy skierowała ustnik między kształtne wargi.

– Nooo, ochrona chyba… – wydukał. – Mirek twierdzi, że niewiele brakowało, aby mu się udało tym razem.

– Jak to tym razem?

Zmierzył ją nieco krytycznym spojrzeniem, potem uśmiechnął się pobłażliwie.

– Nie wiedziałaś, że kradł? Myślałaś, że te wszystkie rzeczy skąd są?

– Mówił, że pracuje na czarno! Ma zasiłek, mieszkanie, dorywczą robotę!

Mężczyzna westchnął ciężko, strzepnął popiół do stojącego obok paczki papierosów słoika.

– Owszem, pracował… Przez kilka dni. Mirek robił wszak to samo…

– I co teraz? – bąknęła po chwili zastanowienia. – Przecież muszę mu jakoś pomóc!

– Jak chcesz to zrobić? Wynajmiesz adwokata?

– Choćby i nawet! – wycedziła ze złością. – Zrobię wszystko, aby go wyciągnąć! Moje dziecko musi mieć ojca na wolności. Nie pozwolę Julkowi zgnić w więzieniu!

Krótkim, nerwowym ruchem wrzuciła końcówkę carmena do słoika i przytrzymała się balustrady, zaciskając na niej palce.

– Wiesz coś więcej? Ile mu za to grozi?

– Nie mam pojęcia, pięć lat?

– A Mirek? Gdzie był w tym czasie?

Wojtek westchnął głośno.

– Zdążył uciec i upłynnić fanty. Wrzucił je do kosza na śmieci. Nic przy nim nie znaleźli, więc go wypuścili… – Ugryzł skórkę palca i bezwiednie splunął.

– Ach, tak! – syknęła wściekle. – Ten twój braciszek go wystawił!

– Jak możesz tak w ogóle myśleć? On nic nie mógł zrobić!

Myślała o czymś intensywnie, zacisnęła usta w kreskę, zmarszczyła brwi.

– W takim razie ty mi pomożesz, Wojtek – oznajmiła wreszcie, podnosząc głowę i wpatrując się w niego intensywnie.

– Ale jak?

– Obiecałeś to kiedyś mojemu mężowi, pamiętasz? Miałeś się mną zaopiekować podczas jego nieobecności.

– Pamiętam. Przecież cały czas to robię…

– Właśnie – wycedziła. – To twoja wina! To ty go usilnie namawiałeś na ten wyjazd!

– Przestań! – rzucił ze złością. – Siłą go tam nie zaciągnąłem! Sam chciał!

– Dlatego teraz pomożesz mi się tam przedostać! – oświadczyła, patrząc mu wyczekująco w twarz. – Załatwisz mi jakieś papiery, zaproszenia. Przecież wiesz, jak to zrobić, prawda?

Przestąpił z nogi na nogę.

– No niby wiem… Tylko co potem?

– Pożyczę jakieś pieniądze i wynajmę prawnika. Postanowione.

– A co z Kingą? – Miał nadzieję, że trafił w czuły punkt.

– Jak to co? Pojedzie z nami!

– Z nami? Chcesz tam pojechać z półtorarocznym dzieckiem?

– A jak ty myślałeś? Wyobrażałeś sobie, że pojadę tam sama? Przecież ty masz kontakt z bratem i wiesz wszystko. Poza tym… – Spojrzała chytrze w jego okrągłe ze zdziwienia brązowe oczy otoczone firanką gęstych rzęs. – Nie puściłbyś mnie samej, prawda?

Pokręcił głową z niedowierzaniem, a potem przytaknął, przyglądając się jej z enigmatycznym błyskiem w oku.