Skradziona kołysanka - Anna Stryjewska - ebook + audiobook + książka

Skradziona kołysanka ebook i audiobook

Anna Stryjewska

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Miała wszystko. Straciła wszystko.
Żywiołem Barbary jest scena, a wielką miłością rodzina: mąż i mała córeczka. To dla niej przerywa karierę i to jej śpiewa kołysankę, którą skomponowała. W jeden zwyczajny dzień szczęście zamienia się w koszmar. Oszalała z rozpaczy Barbara zamyka się przed światem i pogrąża w samotności i cierpieniu. Ucieka z Łodzi jak najdalej od miejsca budzącego złe wspomnienia i wiedziona głosem serca osiedla się w bieszczadzkiej wiosce.
Jaką tajemnicę skrywa zielony dom z drewna z brązowymi okiennicami? Czy dzięki usłyszanej melodii kołysanki Barbara odzyska szansę na nowe życie?
Bohaterka książki Anny Stryjewskiej Skradziona kołysanka nuci, że na wszystko przychodzi czas. Na przebaczenie i zrozumienie. Na ufność i zapomnienie. Tylko czas pokona wszystko, tylko czas…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 356

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 51 min

Lektor: Jaskuła GabrielaGabriela Jaskuła
Oceny
4,6 (218 ocen)
153
52
8
3
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Edyta_Sz1

Całkiem niezła

Książka od samego początku dość przewidywalna. Lekka
20
Ewelina2611

Nie oderwiesz się od lektury

💜RECENZJA PATRONACKA 💜 "Skradziona Kołysanka" Anna Stryjewska strona autora wydana nakładem Wydawnictwo Szara Godzina wywołała we mnie ogrom emocji. Historia Barbary pokazała, że można upaść na samo dno, opłakiwać stratę, ale też dzięki nadziei szybciej wstać, zawalczyć o swoje życie i szczęście. "Serce mi pęka. Ręka drży, kiedy to pisze. Zwierzęta czują ten stan, bo przyglądają mi się z niepokojem. Jak dłużej to wytrzymam? Nie mam już siły". Barbara Walczak ma wszystko rodzinę, miłość, jest wokalistką znanego zespołu "Barbaris". Zostając mamą, decyduje się przerwać karierę, aby poświęcić się wychowaniu córeczki Elżuni. Zespół wybiera osobę która ma ją zastąpić, rolę nowej wokalistki otrzymuje Beata. Kobiety nie przypadną sobie do gustu, będą ze sobą po cichu rywalizować. Wszystko toczy się w miarę spokojnie, do momentu tragicznego wydarzenia w parku. Ktoś porywa Elżunię. Trwające poszukiwania nie przynoszą efektów. Barbara pogrąża się w coraz większej rozpaczy. Obwinia męża o ...
21
MariaEJ

Nie oderwiesz się od lektury

Książka wciąga, ale lepiej czytać, lektor psuje odbiór a szkoda
10
grazynka-1709

Nie oderwiesz się od lektury

Super ksiazka, pełna wzruszeń, dramatu, upokorzenia,tęsknoty i nadziei.Ksiazka która bezustannie trzyma w napięciu i szybkiego przeczytania o zakończeniu kobiecego dramatu ,miłości,upadku i radości.
10
Sindia1973

Nie oderwiesz się od lektury

Dawno nie słuchałam tak ślicznej książki . Słuchałam i szlochałam zwłaszcza pod koniec . Dumna byłam z decyzj bohaterki Basi że podjęła słuszna decyzję , ja bym podjęła taką samą gdzie był przez tyle lat jak był jej potrzebny gdy potrzebowała wsparcia itp . POLECAM Z CAŁEGO SERCA 💕
10

Popularność




Wszystkie prawa zastrzeżone.

Żadna część niniejszej książki nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie ani w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.

Projekt okładki i stron tytułowych

Anna Damasiewicz

Zdjęcia

© Yurii Seleznev | Depositphotos.com

© Vitalii Bashkatov | Depositphotos.com

© Aht YomYai | Depositphotos.com

Redakcja

Beata Wojciechowska-Dudek

Redakcja techniczna, skład i łamanie

Adam Dąbrowski

Opracowanie wersji elektronicznej

Grzegorz Bociek

Korekta

korekta-pwn.pl

Niniejsza powieść to fikcja literacka. Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń rzeczywistych jest w tej książce niezamierzone i przypadkowe.

© Teksty piosenek: Kołysanka i Dwa serca

Anna Stryjewska

Wydanie I, Katowice 2021

Wydawnictwo Szara Godzina s.c.

[email protected]

www.szaragodzina.pl

Dystrybucja wersji drukowanej: LIBER SA

ul. Kabaretowa 21, 01-942 Warszawa

tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12

[email protected]

www.liber.pl

© Copyright by Wydawnictwo Szara Godzina, 2021

ISBN 978-83-67102-08-7

Tę powieść dedykuję wszystkim, którzy mieli siłę odrodzić się na nowo.

Tyle wart jest nasz rok, ile zdołaliśmy przezwyciężyć w sobie niechęci, ile zdołaliśmy przełamać ludzkiej złości i gniewu. Tyle wart jest nasz rok, ile zaoszczędziliśmy ludziom smutku, cierpień i przeciwności. Tyle wart jest nasz rok, ile zdołaliśmy okazać ludziom serca, bliskości, współczucia, dobroci i pociechy. Tyle wart jest nasz rok, ile zdołaliśmy zapłacić dobrem za wyrządzone zło.

kardynał Stefan Wyszyński

Prolog

W Parku na Zdrowiu królowała jesień. W południowym słońcu, które przedzierało się przez korony drzew, mieniły się ciepłymi barwami liście i pnące się po konarach zwoje winobluszczu. Naraz na ścieżce biegnącej ku głównej alei pojawiła się kobieta. Spod jej wełnianej czapki z dziurami wystawała strzecha brązowawych włosów oraz zmęczona, opuchnięta twarz. Wyglądała zdecydowanie niechlujnie w luźnym, znoszonym ubraniu: pocerowanej kapocie, długiej do kostek spódnicy i rozdeptanych butach. Po uważniejszym przyjrzeniu się można było jednak dostrzec w tej postaci zaskakującą sprzeczność. Choć przypominała kogoś z marginesu społecznego, jej twarz nosiła ślady szlachetnej urody, a ruchy zdradzały wiele kociej gracji. Szła powoli, kołysząc się na obie strony i rozglądając nerwowo dookoła. Najwyraźniej czegoś szukała.

Zatrzymała się przy jednej z ławek, rozejrzała badawczo wokół, po czym dokładnie obeszła rosnące obok siebie cztery ogromne krzewy cisu. Po chwili bezradnie zwiesiła głowę i zrezygnowana osunęła się na ławkę. Z przepasanej przez ramię ogromnej, szmacianej torby wyjęła małpkę. Ponownie zlustrowała teren, a gdy nie dostrzegła nikogo, wychyliła zawartość jednym haustem. Wrzuciła butelkę do kosza i przez kilka minut pustym wzrokiem wpatrywała się w niewidzialny punkt.

W kupce liści po drugiej stronie trawnika pojawił się gil. Podskakiwał i stukał dziobem ziemię w poszukiwaniu nasion. Grupa rozbawionej młodzieży podążała alejką, nie zwracając na nikogo uwagi. Każde zdanie kończyła salwami śmiechu. Łatwo się było domyślić, że urwała się z lekcji.

Menelka powiodła za nimi wzrokiem, następnie skuliła się, objęła rękoma twarz i mocno ścisnęła. Przypomniała sobie podobną scenę sprzed lat. Wtedy też był…

Zamarła. Gdyby nie zostawiła wózka przy ścianie cisów, gdyby nie odeszli kilka kroków dalej, gdyby nie kłócili się zażarcie, gdyby…

Zerwała się z ławki, próbując wyprzeć z myśli to ostatnie „gdyby”.

Szpaler cisów za jej plecami milczał. On jeden widział to zdarzenie. Gdyby mógł przemówić, gdyby choć szepnął jedno słowo pociechy, podpowiedzi…

Ból ścisnął jej pierś tak mocno, aż chwyciła się za połać kurtki i przycisnęła ręką kłujący punkt.

– Przemów, błagam! – jęknęła w akcie rozpaczy.

Każdego roku o tej porze, w rocznicę dramatycznej chwili przyjeżdżała w to miejsce, aby zrozumieć więcej, aby pozbyć się wstrętnego poczucia winy, z którym nie umiała sobie poradzić. Jej upodlenie postępowało z każdym dniem niczym gangrena. Zaczynało już cuchnąć na odległość. Tak trudno było wykrzesać jej z siebie odrobinę życia, nawet najmniejszą iskierkę radości. Zatracając się w tym stanie, coraz bardziej staczała się ku niebezpiecznej granicy samounicestwienia. Wiele razy myślała o śmierci, miała nawet za sobą kilka nieudanych prób. Za każdym razem jednak jakaś siła zatrzymywała ją przy życiu.

Tą siłą była niewątpliwie nadzieja. Ta, która jeszcze nie umarła, która tliła się gdzieś głęboko w zakamarkach świadomości. Głos płynący ze środka podpowiadał jej, że wszystko się kiedyś odmieni, że pewnego dnia ją odnajdzie, a wtedy przytuli mocno do piersi i powie: „Tęskniłam za tobą, córeczko, tak bardzo tęskniłam”.

Rząd cisów okraszonych czerwonymi kulkami owoców nadal milczał. Stała jeszcze jakiś czas, wyczekując na znak, po czym omiotła park pożegnalnym spojrzeniem. Następnie odwróciła się w stronę przystanku tramwajowego i zrezygnowana ruszyła w jego kierunku.

Łódź, osiedle Zdrowie, 1995 rok

Barbara usiadła na brzegu szerokiego łóżka nakrytego kolorową kapą i wskazała ramieniem udrapowane lambrekiny z frędzlami w oknie.

– Wszystkie zasłony i firany uszyła mama. Zdolna jest, prawda? – Nie czekając na odpowiedź, poderwała się z miejsca i ruszyła w stronę korytarza. – Chodź, pokażę ci pokój gościnny!

Była szczupłą, średniego wzrostu blondynką o wielkich, piwnych oczach otoczonych gęstwiną rzęs. Jej jasna, trójkątna twarz z wyraźnie zarysowanymi kośćmi policzkowymi miała szlachetne, regularne rysy.

– Piękny jest! Dokładnie taki, jakiego sobie wymarzyłaś! – rzuciła głośno Aśka, kiedy zeszły już z piętra i obejrzały ostatnie pomieszczenie. Starała się nie uśmiechać, by ukryć krzywe, nachodzące na siebie zęby. Jej jedyny defekt. Poza tym była atrakcyjną, smukłą brunetką o wyrazistych czarnych oczach w gęstej oprawie.

Poznały się z Barbarą wiele lat temu, jeszcze w podstawówce. Ich znajomość przechodziła różne okresy: czasem było to zwykłe koleżeństwo, czasem jednak coś głębszego i rozmawiały wtedy ze sobą więcej i szczerzej. Ostatnio ich drogi znów się rozeszły, dlatego Aśka ucieszyła się, kiedy koleżanka zadzwoniła z zaproszeniem na kolację do nowego domu.

– Szukaliśmy go ponad rok. Odwiedziliśmy chyba ze dwadzieścia nieruchomości. Czasem już ogarniało mnie zwątpienie, bo żadna nie spełniała naszych oczekiwań. Zaczęliśmy nawet rozważać zakup działki, a później budowę… To miały być ostatnie oględziny. Byłam bardzo sceptycznie nastawiona, ale Andrzej nalegał, byśmy spróbowali jeszcze raz. A kiedy weszłam do tego domu, stanęłam jak wryta. To była miłość od pierwszego wejrzenia – wyznała Baśka. – Zresztą wspominałam ci o tym wiele razy. Marzyłam zawsze o dużym salonie, kominku, przestronnej kuchni… Zależało mi też na obszernej, ładnie obsadzonej działce. I tutaj mam to wszystko.

– Sama go urządziłaś? – spytała Aśka. Jej gładka twarz emanowała spokojem, tylko długie włosy zdawały się żyć własnym życiem.

– Częściowo dom był już umeblowany. Uzupełniłam go drobiazgami, by nadać mu klimat i ciepło. Kazałam wymienić podesty schodów na drewniane, zleciłam położenie niektórych tapet, zmieniłam oświetlenie… Te obrazy zakupiłam na pchlim targu, są piękne, prawda?

– Piękne! – przytaknęła Joanna, po czym spojrzała z uznaniem na ściany w bibliotece. – A ile masz książek! Przeczytałaś każdą?

– Prawie – odparła Basia, podchodząc do drzwi prowadzących na zewnątrz. – Chodź, pokażę ci ogród. Wprawdzie jest ciemno, ale oświetlenie działa bez zarzutu. Uwielbiam, kiedy spod krzewów sączy się światło, wtedy jest magicznie! – zawołała entuzjastycznie i wysunęła się pierwsza na taras usytuowany od wewnętrznej strony posesji.

Aśka podreptała za nią. Wieczór był chłodny, jak to jesienią, do tego cały dzień padał deszcz. Na tarasie wyłożonym płytkami stały mokre meble z kutego metalu, w tym dwa krzesła i okrągły stolik na trzech nogach. Obok nich postawiono gliniane donice z kwiatami, gipsowe figurki greckich bogiń, a całość otaczała betonowa balustrada z tralek. Dalej, w centralnym punkcie ogrodu stała fontanna, która wyglądem przypominała piętrowy tort. Woda spływała z najwyższego tarasu uformowanego w muszlę aż do samego dołu, pokonując niższe piętra. W bliskim sąsiedztwie zachęcała do relaksu metalowa, ażurowa ławka, na której można było usiąść, aby posłuchać szmeru wody. Do tego miejsca zbiegały się oświetlone licznymi latarniami alejki, tworzące sześcioramienną gwiazdę.

– Cudnie tutaj! – westchnęła Joanna z zachwytem.

Gospodyni przytaknęła tylko i zatopiła wzrok w czeluści ogrodu.

– Zapalisz? – spytała koleżanka, wyciągając z kieszeni paczkę mentolowych papierosów i podstawiając koleżance.

– A niech tam! Zapalę jednego! – zgodziła się Baśka, odgarniając farbowane na blond włosy. – Nie paliłam, odkąd zaszłam w ciążę. Na szczęście przestawiłam Elę na butelkę, już nie karmię piersią.

– To dobrze… Przy twoim trybie życia byłby to spory kłopot.

– No właśnie – przyznała i zamyśliła się na krótko. Przyłożyła filtr do ust i wciągnęła dym w płuca. – Dziwne uczucie… – westchnęła, wypuszczając w powietrze szary obłok. – Nie powinnam palić. Ale dziś zrobię wyjątek. Otrzymaliśmy propozycję ze Stanów Zjednoczonych. Mamy koncertować dla Polonii… Ale najpierw Europa! Teraz trzeba tylko załatwić wizy. Paszporty już mamy.

– Wow! Ameryka! – krzyknęła podekscytowana Aśka, a w jej głosie zabrzmiała nuta zazdrości. – Powiedz, jak to jest, kiedy twoje piosenki śpiewa cała Polska? Ba, zna cię nawet pół Europy? To musi być niezwykle fascynujące, prawda?

Blondynka uśmiechnęła się w odpowiedzi, a na jej ślicznej buzi pojawiły się dwa urocze dołeczki.

– To prawda – przyznała z rozrzewnieniem. – To bardzo ekscytujące. Nie wyobrażam sobie dziś życia bez muzyki. I mojej rodziny oczywiście.

– Rodzina na pierwszym miejscu ma się rozumieć – sprostowała Aśka i zaciągnęła się kolejny raz, po czym zanuciła: – Rodzina, rodzina, nie cieszy, gdy jest, lecz kiedy jej ni ma samotnyś jak pies…

– Czy to Jeremi Przybora? – zapytała Baśka. – I Kabaret Starszych Panów?

– W rzeczy samej! – przytaknęła rozweselona przyjaciółka.

– Sama nie wiem, kiedy to się stało – kontynuowała Baśka. – Jeszcze niedawno szłam z tobą zestresowana na przesłuchanie. Byłam wtedy taka młodziutka, naiwna, nie wierzyłam w siebie. To ty mnie namówiłaś, pamiętasz?

Koleżanka przytaknęła zamyślona.

– Deszcz lał wtedy jak z cebra, a żadna z nas nie wzięła parasola, pamiętasz?

– No pewnie, że pamiętam! To był wyjątkowy dzień!

– Nie mówiłaś nigdy, co zadecydowało o tym, że wybór padł na ciebie – rzuciła Aśka z lekką naganą w głosie.

– To prawda. Tak jakoś wyszło. Nigdy jednak nie pytałaś – odparła ze zdziwieniem Basia.

– No, nie pytałam… – przyznała Aśka, wypuściwszy dym.

– Andrzej, jak przyznał po latach, zwrócił uwagę na moją świeżość oraz niespotykaną barwę głosu. A potem… wiesz przecież… przyszła miłość… – Urwała i zaciągnęła się kolejny raz miętowym salemem, by po chwili wypuścić z ust kłęby dymu. – Jak widzisz, jesteśmy już ze sobą tyle lat. Zleciało, sama nie wiem kiedy… To był niezwykły czas budowania naszych wspólnych relacji, wzajemnego poznawania się, bycia ze sobą, kompromisów… A do tego zespół, współpraca, zaufanie i popularność, która spadła na nas jak grom z jasnego nieba. – Westchnęła po tych ostatnich słowach. – Chyba nikt z nas się tego nie spodziewał. Owszem, chcieliśmy być znani, utrzymywać się z muzyki, ale nie spodziewaliśmy się, że nasze piosenki będzie śpiewać cała Polska. To niesamowite uczucie. Z jednej strony radość, entuzjazm, duma… a z drugiej… obawa, że następny utwór nie okaże się przebojem. Utrzymywanie wysoko poprzeczki nie jest tak łatwe, jak się niektórym wydaje. Pracowaliśmy na ten sukces wiele lat, wiele razem przeszliśmy. Grzegorz, nasz perkusista, miał problem z alkoholem. Baliśmy się, że odejdzie z zespołu… Na szczęście dzięki naszemu wsparciu wziął się w garść. Żona dała mu drugą szansę. Popularność to nie tylko spijanie śmietanki. Jest presja, strach… a także pokusa. Trzeba umieć uodpornić się na stres – dodała już ciszej. – Nie wiem, od czego zależy fakt, że niektórym się udaje, a innym nie…

– Może od szczęścia…? – zastanawiała się koleżanka. – Na pewno talent też ma znaczenie – przyznała po chwili.

– Taaak – westchnęła przeciągle wokalistka. – Wpływa na to mnóstwo czynników. Ludzie, którzy nas otaczają, determinacja… i dużo innych rzeczy. Nie mam żyłki do biznesu, to Andrzej zajmuje się promocją, kontaktami, kontraktami. Ja tylko śpiewam! – sprecyzowała. – Czasem napiszę jakiś tekst. Czy wiesz, że słowa do piosenki Za horyzontem napisałam sama?

– Nie miałam pojęcia! – wyraziła zdumienie koleżanka. – To był hit.

– O, tak! Napisanie tekstu zajęło mi dwie godziny. Leżałam akurat na plaży i obserwowałam, jak panowie robią maślane oczy do opalających się kobiet. – Roześmiała się. – A potem powiodłam wzrokiem dalej i zobaczyłam przepiękny pas błękitu wody schodzący się na horyzoncie z granatowym pasem nieba. Banał, co?

– Nie taki znowu banał, skoro się udało – zauważyła Aśka.

– To prawda, choć najlepiej czuję się, gdy śpiewam. Dopiero kiedy wychodzę na scenę i widzę tłumy ludzi, którzy przybyli na koncert, wstępuje we mnie siła. Mam ochotę tańczyć, krzyczeć, ściskać ludzi, mówić im, jacy są dla mnie ważni. Bo gdyby nie oni…

– Ludzie cię pokochali. Masz cudowną barwę głosu, a ciepło emanuje z każdej cząstki twojego ciała. Publiczność to dostrzegła i ceni cię za autentyczność. Nie oszukujesz nikogo, jesteś sobą.

– To miłe, co mówisz – wtrąciła Basia. – W gruncie rzeczy trochę tak jest.

Oparła się o balustradę i zapatrzyła się w tryskającą w oddali fontannę. Miała na sobie kolorową koszulę w kwiaty wciśniętą za pasek obcisłych dżinsów z prostymi nogawkami.

– Mam jednak wrażenie, że coś cię martwi – odezwała się Aśka, gasząc papierosa w doniczce od kwiatka.

Lekki wiatr przemykał wśród wysokich, ozdobnych traw otaczających taras. Jego cichy szept przyjemnie drażnił uszy.

– Owszem – odparła koleżanka. – Odkąd urodziła się Ela, muzyka zeszła dla mnie na dalszy plan. Staraliśmy się o dziecko ponad dziesięć lat, lekarze nie dawali mi żadnych szans, więc kiedy się poczęła, uznałam to za cud. Chciałam z nią spędzać każdą chwilę, być przy niej, kiedy mnie potrzebuje, kiedy mówi pierwsze słowo, zaczyna raczkować, stawiać pierwsze kroki, rozumiesz? Nie zamierzałam być matką z doskoku. Tymczasem koncerty, trasy, nagrania… Czuję, że nie dam rady tak dłużej. Mama mi pomaga, ale nie mogę wszystkiego zrzucać na jej barki. Nie chcę tutaj niani. To wykluczone. Tyle się nasłuchałam złego o opiekunkach! – żachnęła się oskarżycielsko. – Rozumiesz mnie?

– Rozumiem – odparła Aśka, omiatając ją spojrzeniem. – Nie powinnaś w takim razie porozmawiać o tym z mężem? Może coś wymyśli?

– Już rozmawiałam – przyznała. – Chcemy zatrudnić nową wokalistkę. W przyszłym tygodniu odbędą się przesłuchania.

– To chyba dobry pomysł, nie sądzisz? – oceniła Joanna, przyglądając się koleżance z uwagą.

– No nie wiem… – odpowiedziała Basia bez przekonania. – Z jednej strony tak, ale z drugiej… To musi być ktoś godny zaufania, z podobnym głosem i prezencją.

– Nie martw się na zapas, bez wątpienia kogoś takiego znajdziecie! Niepotrzebnie się tym stresujesz. Wracamy do salonu? Mężczyźni się pewnie denerwują.

– Akurat! Nie słyszysz, jak sobie dobrze radzą? – stwierdziła Basia z uszczypliwością w głosie. – Imprezka dopiero się rozkręca!

– A ten przystojny brunet to kto? – zapytała mimochodem brunetka. – Wolny jest?

– To właśnie Grzegorz, o którym wspominałam, nasz perkusista. Ma żonę i dwóch synów. Renata wyjechała do rodziców w góry, dlatego dziś jej tu nie ma. Nie żałuję, bo nie darzymy się sympatią. Niezła z niej jędza! – skonstatowała wesoło pani domu.

– Szkoda, niezłe ciacho z niego. Czy tacy fajni faceci muszą mieć przy sobie takie zołzy?

– A mężczyzna, z którym przyszłaś? To coś poważnego? – drążyła z zaciekawieniem Baśka.

– Marek? – Koleżanka wzruszyła ramionami, patrząc nagle z uwagą na ogród. – Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma! – odparła ironicznie. – Nie wiem, czy coś z tego będzie…

– Czyli to nie miłość?

– A co to jest miłość? Wszyscy o niej krzyczą na każdym kroku, a tak naprawdę na początku jest fajnie, motyle w brzuchu, a potem pozostaje rutyna. Dobra, wracajmy już, pogadamy o tym innym razem! – skwitowała Aśka.

Śliczną gospodynię rozbawiła ta uwaga, ale nie powiedziała już nic, tylko zrobiła obrót, odciągnęła ciężkie drzwi, po czym weszły do środka. Ciepło nagrzanych pomieszczeń przyjemnie otuliło wychłodzone ciała kobiet. Powitała je muzyka płynąca z głębi domu, tubalne głosy panów oraz raz po raz wybuchające salwy śmiechu.

– Zaraz do was dołączę. Muszę się tylko upewnić, że Elżunia już śpi – rzuciła przez ramię młoda matka i podążyła szybkim krokiem w górę schodów.

Weszła do sypialni zasnutej lekkim półmrokiem. Na stoliku stała mała lampka nocna, która dawała ilość światła potrzebną do przemieszczania się po pokoju. Dostrzegła matkę siedzącą na bujanym fotelu. Już spała, a jedna soczewka okularów zsunęła jej się na prawe oko, co wyglądało nieco zabawnie. Jej ręce ściskały bezwiednie różowego misia, którego nie zdążyła odłożyć do pudełka z zabawkami.

Prześlizgnęła się obok mamy, stąpając delikatnie po puszystej wykładzinie, i podeszła do łóżeczka usytuowanego po drugiej stronie ściany, ozdobionego kolorowym baldachimem i sznurkiem grzechotek. Niechcąco je trąciła. Ostry dźwięk wybudził córeczkę ze snu. Otworzyła oczka, które w sekundę ożywiły się na widok pochylającej się nad nią znajomej twarzy.

– Cii… śpij, skarbie, śpij… – Basia pogładziła maleństwo opuszkiem palca po policzku. – Mamusia przyszła. Zaraz ci zaśpiewam kołysankę, chcesz?

Bystre oczy małej Eli rozjaśniły się, a rączki wyciągnęły w górę.

Młoda matka przysunęła taboret i usiadła, opierając się jednym bokiem o poręcz łóżeczka. Drugą ręką chwyciła paluszek dziewczynki i zaczęła nucić jej ulubioną kołysankę:

Tuli, luli, la…

Śpij, córeczko ma.

Przyszła Nocka, piękna pani,

A z nią orszak gwiazd rozsianych.

Tuli, luli, la,

Śpij, córeczko ma…

Wielki księżyc w oknie świeci,

Śpią już dawno wszystkie dzieci.

Tuli, luli, la…

Śpij, córeczko ma.

Niech ci Nocka nie żałuje,

Gwiazdkę z nieba podaruje.

Tuli, luli, la…

Śpij, córeczko ma.

Nie skończyła śpiewać ostatniej zwrotki, a już zauważyła, że córeczka ponownie zasnęła. Uśmiechnęła się z czułością, poprawiła kołderkę i wstała. Te słowa, które kiedyś ułożyła do własnej melodii, działały na dziecko wręcz hipnotycznie. Mama nadal spała w fotelu, więc nasunęła pled na jej kolana, pogładziła delikatnie wierzch dłoni i wyszła z pokoju.