Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pozbawiony skrupułów Damian robi podejrzane interesy. Kocha żyć ponad stan. Jego młodszy brat Tomek prowadzi małą agencję nieruchomości. Jest uczciwy i wrażliwy na krzywdę. Mimo różnicy charakterów mężczyźni postanawiają zawiązać spółkę, do której dołącza Aron, syn bogatego łódzkiego Żyda.
Tymczasem do biura Tomasza przychodzi starsza kobieta i zleca sprzedaż rodzinnej posesji. Wkrótce okazuje się, że ziemia ta kryje tajemnice z czasów okupacji niemieckiej i zaczynają się pojawiać kolejne problemy. Sprawy jeszcze bardziej się komplikują, kiedy Damian rozkochuje w sobie żonę młodszego brata i interesuje się dziewczyną Arona.
Wielkie namiętności, zdrady, tradycje kłócące się z nowoczesnymi poglądami, a w tle podnosząca się po długim letargu, coraz dynamiczniej rozwijająca się Łódź.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 310
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej książki nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.
Projekt okładki i stron tytułowych
Ilona Gostyńska-Rymkiewicz
Zdjęcia na okładce
© sonyachny | stock.adobe.com
© Artur Bociarski | stock.adobe.com
Redakcja
Calibra | Sylwia Mosińska
Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz opracowanie wersji elektronicznej
Grzegorz Bociek
Korekta
Barbara Kaszubowska
Niniejsza powieść to fikcja literacka. Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń rzeczywistych jest w tej książce niezamierzone i przypadkowe.
Wydanie I, Katowice2019
Wydawnictwo Szara Godzina s.c.
www.szaragodzina.pl
Dystrybucja wersji drukowanej: DICTUM Sp. z o.o.
ul. Kabaretowa 21, 01-942 Warszawa
tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12
www.dictum.pl
© Copyright by Wydawnictwo Szara Godzina s.c., 2019
ISBN 978-83-66201-80-4
Moim kochanym dzieciom
Ziemia ukochana
Tam, gdzie dojrzałe sady,
tam, gdzie łąki zielone,
koralami jarzębin
drzewa ustrojone.
Tam, gdzie Twój dom i dzieci,
kot się w słońcu wygrzewa,
gdzie ziemia ukochana –
nutą w sercu rozbrzmiewa.
Anna Stryjewska
Litzmannstadt, wrzesień 1941 roku
Dochodziła ósma wieczorem. Rachela zapaliła świecę, następnie podeszła do okna i zanim je szczelnie zasłoniła, spojrzała na pustą o tej porze ulicę. Jakaś złowroga cisza panowała wokół, choć niebo było czyste, zaciągnięte jedynie cienkimi pasmami chmur. Zmierzch zapadał leniwie, oblewając okolicę łagodną szarością. Niepokój wypełnił Rachelę od środka, chwilę nasłuchiwała, ale żaden obcy dźwięk nie dotarł do jej uszu. Znała niemal każdy szmer wiatru, szum gałęzi, trzepot ptasich skrzydeł, głosy sąsiadów czy klekot przejeżdżającego pojazdu. Nauczyła się odróżniać te dźwięki, aby nie przeoczyć tego jednego. Tego, który w każdej chwili mógł zagrozić ich życiu. Drżącą ręką poprawiła róg zasłonki, po czym odwróciła się i odeszła od okna.
Dom składał się z trzech izb: niewielkiej kuchni i dwóch pokoi, w których podłogi zbite były z desek. Na ścianach wisiały obrazy przedstawiające wizerunki świętych i portrety rodziców jej ukochanego, którzy zmarli kilka lat wcześniej, pozostawiając go samego jak palec. Kobieta rozejrzała się po schludnym, czystym pomieszczeniu. Wszystko tu miało swoje miejsce – każdy mebel, każdy najmniejszy drobiazg, począwszy od ich wspólnego łóżka, po makatkę czy talerzyk. Lubiła tę przestrzeń, choć była przesiąknięta symboliką katolicką, a nie żydowską. Jednak już dawno zrozumiała, że Bóg jest jeden bez względu na to, jaką wiarę się wyznaje. Została wyklęta przez rodzinę. Przestała chodzić do synagogi, przestrzegać reguł szabatu, zaczęła się za to modlić jak prawdziwa chrześcijanka. Został jej tylko Stefan, którego obdarzyła szczerą miłością i zaufaniem.
Powinien zaraz być, miał tylko załatwić coś na mieście i wrócić. Wiedziała, że to było bardzo ważne dla całej jej rodziny. Nagle, jakby na potwierdzenie tej myśli, usłyszała szczęk zamykanej furtki, odgłos kroków pod oknem i dźwięk odstawianego roweru pod ścianą, na co jej serce zadrżało z radości. Ustawiła świecę na drewnianym stole, wyjęła z kredensu pół bochenka chleba owiniętego lnianą ściereczką i odkroiła z niego cztery równe kawałki – trzy dla niego, jeden dla niej. W słoju miała jeszcze resztkę miodu. Posmarowała nim kromki i ułożyła na talerzach. Kątem oka zerknęła na swoje odbicie w szybie kredensu, odruchowo też poprawiła uczesanie, zgarniając palcami kosmyk włosów za ucho. Była piękną, postawną kobietą o czarnych jak węgiel oczach, gęstych brwiach, włosach w kolorze hebanu zaczesanych gładko do tyłu, owalnej twarzy i prostym semickim nosie. Miała na sobie własnoręcznie uszytą szarą sukienkę z koronkowym kołnierzykiem, który też zrobiła – na szydełku. Krawiectwo miała przecież we krwi.
Stefan wszedł do kuchni i zdjął czapkę, wypełniając swoją ogromną posturą całe przejście. Rachela patrzyła na niego z wyczekiwaniem, a w jej spojrzeniu widać było wielkie uczucie. Był wysoki, przystojny i miał piękne błękitne oczy pełne dobroci i troski. Lniane włosy opadały mu na kark i czoło, więc odgarniał je, odrzucając głowę w tył. Na jego pogodnej na co dzień twarzy malował się jednak nienaturalnie szeroki uśmiech, co pogłębiło w niej narastające poczucie niepokoju.
Jakie wieści? Co się dzieje z jej rodziną? Czy jeszcze żyją, a jeśli tak, czy jest jeszcze dla nich jakaś nadzieja? Jak długo będzie trwała ta straszna wojna?
Podszedł do niej i bez słowa objął ją swoimi szerokimi ramionami.
– Jeszcze żyją… – westchnął. – Ciężko im, ale żyją. Matka pracuje w sortowni pierza, a ojciec szyje mundury dla Rzeszy. Mają pracę. Jest nadzieja, kochanie. Przez dawnego kumpla przekazałem im dwa bochenki chleba i konserwy. Ufam, że mnie nie oszukał, że dotrą do nich w całości… Musimy być dobrej myśli.
– A bracia? – spytała z lękiem.
– Samuel i Szymon pracują w fabryce mebli, a Icek podobno z ojcem przy mundurach.
– Ach! – jęknęła. – Jak mają pracę, to dobrze. Może jakoś uda im się przeżyć. Mówią, że życie w getcie jest straszne: głód, brud, choroby… Są odizolowani od reszty miasta jak jakieś szczury! Kiedy wreszcie skończy się ten koszmar? Czy świat nie widzi tego, co się tu dzieje? – dodała cichym, złamanym głosem. Wtuliła się w niego jeszcze mocniej, strach ją paraliżował. Nauczyła się wprawdzie z nim żyć, ale czasem potęgował się do tego stopnia, że stawał się nie do zniesienia. – Mamy jeszcze trochę biżuterii. Możemy coś sprzedać i kupić jedzenie. Trzeba pomyśleć o odzieży dla nich na zimę…
– Pomyślimy, skarbie, pomyślimy o tym – odparł cicho, całując czubek jej głowy. – A teraz zjedzmy. Przyniosłem dla nas chleb i konserwy.
Uśmiechnęła się z wdzięcznością na myśl o tym, że los postawił na jej drodze takiego człowieka jak Stefan. Nic lepszego nie mogło jej się przytrafić. Nie żałowała ani swojej decyzji, ani żadnej sekundy z nim spędzonej. Był jej przyjacielem i największą miłością.
Kolację jedli w milczeniu, co jakiś czas przerywali i patrzyli na siebie przez płomień palącej się świecy. Zegar wiszący na ścianie tykał, miarowo odmierzając niespiesznie mijający czas. Kiedy skończyli, umyła naczynia, wytarła je i odstawiła do kredensu, po czym usiadła ponownie naprzeciwko Stefana i z czułością patrzyła mu w oczy. Nagle ciszę zakłócił warkot silników. Zerwali się z krzeseł, a Rachela odruchowo rzuciła się ku drzwiom.
– Ty biegnij, ukryj się jak zawsze, a ja w razie czego ich zatrzymam! – zawołał Stefan, zerkając w jej stronę porozumiewawczo. – Będzie dobrze, kochanie. Nie ma się czego bać… Może to nie oni…
Rachela skierowała się do tylnego wyjścia, w stronę ogrodu i ziemianki, tymczasem Stefan, zaniepokojony, spoglądał na ulicę. Strach go sparaliżował, kiedy ujrzał kilka zatrzymujących się przed jego domem czarnych aut. Za chwilę usłyszał głośne ujadanie psów, krzyki i nawoływania. Czas uciekał absurdalnie szybko. Kilka sekund później stali już pod drzwiami i walili w nie kolbami karabinów. Psy ujadały głośno, krzyki nie ustawały. Nie reagował, chcąc zyskać na czasie.
Wreszcie, po którymś z kolei: „Offen!”, zdecydował się otworzyć drzwi. Najpierw otrzymał silny cios w twarz, który sprawił, że zatoczył się w progu i osunął na ziemię. Świat zawirował mu przed oczami, jakieś obce naprężone ramiona chwyciły go i zawlokły w głąb domu. Ogromne wilczury wyczuły trop i już były przy drzwiach, następnie przy ziemiance. Ujadały, wściekle szczerząc kły. Esesmani rzucili go jak worek zboża, kolejny raz poczęstowali silnym kopniakiem w żebra, ale nie to było teraz najgorsze. Stefan z przerażeniem patrzył, jak odsuwają sufit kryjówki. Snop reflektora przeczesał pomieszczenie i zatrzymał się na sylwetce jego ukochanej, która splecionymi dłońmi zasłaniała oczy przed silnym strumieniem światła. Krzyczeli po niemiecku, szturchali go i wyzywali. Nie miał pojęcia, ilu ich było. Jeden z nich przechylił drewnianą kładkę i sterta młodych ziemniaków spadła do otworu. Usłyszał krzyk. Ale najgorsze przyszło potem. Kazali mu przynieść łopatę i zasypać dół.
– Schnell! Schnell! – krzyczeli, a tym słowom towarzyszyły kopniaki i ciężkie razy.
Najpierw udawał, że ziemia jest zbyt ubita, później zrezygnowany odrzucił łopatę. Ukląkł, odmawiając wykonania rozkazu. Ubrany w czarny mundur Niemiec przyłożył mu lufę do skroni. Wiedział już, co to oznacza. Ostatnie desperackie myśli kłębiły mu się w głowie. Jeśli on zginie, kto obroni Rachelę? Kto?
– Wybacz, kochanie… – wyszeptał, a chwilę potem rozległ się głuchy odgłos strzału. Kula przebiła jego czaszkę na wylot, mózg trysnął, obryzgując nogawkę oprawcy. Stefan osunął się na ziemię, a jeden z gestapowców kopnął go w bok tak, że wpadł do ziemianki, wprost w ramiona ukochanej. Nie czuł już bólu, tylko niezwykłą błogość ogarniającą wszystkie jego członki. Kołysany szeptem Racheli, ciepłem jej splecionych ramion wirował zawieszony pomiędzy życiem a śmiercią. Nieopisana radość wyzwalała go z ciężkiego jak ołów ciała. Niebo zamykało się nad ich głowami, znikały kolory, odpływały wszelkie smutki. Chwycili się za ręce, już wolni bez lęku opuścili swoje ziemskie powłoki i ulecieli ku górze. Wokół zapanowała cisza. Zacinający jeszcze przed chwilą deszcz ustał, niebo wydało z siebie ostatni pomruk gniewu, a oni, wyzwoleni od ziemskiego bólu i strachu, wzbijali się z siłą wiatru nad dachy domostw, labirynty wyludnionych uliczek, czubki szumiących żałośnie drzew, czarne mury żydowskiego getta i szybowali dalej, wyżej – ku przestworzom, ku wiecznemu szczęściu.