Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zombi skradają się nocą. Zapomnijcie o krwi i mózgach. One pragną ludzkich dusz. Niewiele mogą mi odebrać, skoro straciłam wszystko, co najcenniejsze: rodzinę i przyjaciół. Ale po kolejnym ataku zrozumiałam, że zawsze może być jeszcze gorzej. Nagle lustra wokół mnie ożyły, a ja zaczęłam słyszeć głosy umarłych. Mroczna siła popycha mnie ku złu, każe robić straszne rzeczy.
Potrzebuję pomocy, by uciszyć ciemność, której pozwoliłam przemówić. Nie mogę się poddać...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 523
Tłumaczenie: Jan Kabat
Dla trzech jasnych świateł mojego życia – Shane’a, Sionny i Michelle.
„Granica między dobrem a złem przecina serce każdego człowieka”.
Aleksander Sołżenicyn
Od czego powinnam zacząć?
Od parodii? Od rozpaczy?
Nie. Nie chcę zaczynać od tego, gdzie w tej chwili jestem.
I nie chcę też na tym zakończyć.
Zaczniemy od czegoś innego. Od prawdy. Wszystko, co nas otacza, zmienia się nieubłaganie. Dzisiaj jest zimno. Jutro nadejdzie upał. Kwiaty rozkwitają, potem więdną. Tych, których kochamy, możemy pewnego dnia znienawidzić. A życie… Życie wydaje się w jednej chwili doskonałe, a w drugiej wali się w gruzy. Doświadczyłam tego na własnej skórze, gdy moi rodzice i ukochana siostra zginęli w wypadku samochodowym; zdruzgotało to każdą cząstkę mojego serca.
Próbowałam za wszelką cenę się pozbierać, ale – tik-tak. Kolejna zmiana.
Zmiana, która kosztowała mnie wszystko.
Szacunek przyjaciół. Nowy dom. Cel życiowy. Dumę.
Mojego chłopaka.
I to wszystko z mojej winy. Nie mogę zrzucać odpowiedzialności na nikogo innego.
Jeden błąd pociąga za sobą tysiąc innych.
Wiedziałam, że potwory istnieją. Zombi. Wiedziałam, że nie są bezrozumnymi istotami, wbrew temu, jak przedstawia się je w filmach albo w książkach. Istnieją w postaci duchowej, niewidoczne dla niewtajemniczonych. Są szybkie, zdeterminowane i chwilami przebiegłe. Spragnione życiodajnego źródła.
Wiem, wiem. To śmiechu warte, prawda? Niewidzialne istoty, gotowe żerować na ludziach? Żarty. Ale to prawda. Wiem, ponieważ stałam się dla nich głównym daniem i podsunęłam im na deser swoich przyjaciół.
Teraz walczę nie tylko z zombi. Walczę o ocalenie życia, które pokochałam.
Odniosę zwycięstwo.
Tik-tak.
Już czas.
Coraz częściej śniłam o wypadku, w którym zginęli rodzice i młodsza siostra. Przeżywałam na nowo ten moment, kiedy nasz samochód koziołkował. Dźwięk metalu zgrzytającego o asfalt. Bezruch, kiedy już było po wszystkim i tylko ja zachowałam przytomność… i być może życie.
Próbowałam rozpaczliwie uwolnić się od pasa, chcąc za wszelką cenę pomóc małej Emmie. Jej głowa była wykręcona pod dziwacznym kątem. Policzek mojej matki wyglądał niczym przecięta nożem szynka bożonarodzeniowa, a ciało ojca zostało wyrzucone z samochodu. Panika ogłupiła mnie całkowicie; uderzyłam głową o ostry kawałek metalu. A potem pochłonęła mnie ciemność.
Widziałam jednak w snach, jak matka unosi powieki. W pierwszej chwili była zdezorientowana. Jęczała z bólu i próbowała zrozumieć cokolwiek z tego chaosu, który ją otaczał.
W przeciwieństwie do mnie, nie miała problemu z pasem; uwolniła się z niego i odwróciła; jej spojrzenie spoczęło na Emmie. Po policzkach zaczęły płynąć łzy.
Popatrzyła na mnie i westchnęła, potem wyciągnęła rękę, a jej drżąca dłoń spoczęła na moim kolanie. Odniosłam wrażenie, że przepływa przeze mnie strumień ciepła, dodając mi sił.
– Alicjo! – zawołała, potrząsając mną. – Ocknij się…
Usiadłam gwałtownie.
Dysząc, zlana potem, rozejrzałam się wokół. Zobaczyłam ściany pokryte kością słoniową i złotem, pomalowane w koliste wzory. Zabytkową komodę. Puszysty biały chodnik na podłodze. Mahoniowy stolik nocny z lampą od Tiffany’ego, stojącą obok zdjęcia mojego chłopaka, Cole’a.
Znajdowałam się w swojej nowej sypialni. Bezpieczna.
Sama.
Serce waliło mi o żebra, jakby chciało się uwolnić z piersi. Stłumiłam w sobie wspomnienie koszmaru sennego i przesunęłam się na brzeg łóżka, żeby wyjrzeć przez wielkie wykuszowe okno i odzyskać poczucie spokoju. Pomimo wspaniałości widoku – ogrodu pełnego jasnych, bujnych kwiatów, które zdołały jakimś cudem rozkwitnąć w chłodnej październikowej pogodzie – poczułam ucisk w żołądku. Noc trwała w najlepsze, a wraz z nią lęki.
Mgła, która zbierała się od wielu godzin na horyzoncie, w końcu zaczęła się rozlewać, podpełzając coraz bliżej okna. Księżyc, okrągły i pełny, płonął oranżem i czerwienią, jakby jego powierzchnia została zraniona i teraz krwawiła.
Wszystko było możliwe.
Zombi wyszły tej nocy na łowy.
Moi przyjaciele też byli gdzieś w ciemności i walczyli z tymi istotami. Nienawidziłam się za to, że zasnęłam w takim momencie. A jeśli jakiś łowca potrzebował mojej pomocy? Wzywał mnie?
Kogo chciałam oszukać? Nikt by mnie nie wezwał, bez względu na to, jak bardzo byłabym potrzebna.
Wstałam i zaczęłam chodzić po pokoju, przeklinając obrażenia i kontuzje, z powodu których tu tkwiłam. Pocięto mnie kilka tygodni temu od biodra do biodra. I co? Usunięto mi już szwy, a ciało zabliźniało się z wolna.
Może powinnam się uzbroić i wyruszyć. Wolałabym ocalić kogoś, kogo kocham, i narazić się na kolejną śmiertelną ranę, niż nic nie robić i trzymać się z dala od niebezpieczeństwa. Ale… nie wiedziałam, dokąd wybrała się grupa, poza tym, gdybym zdołała ją wytropić, Cole by się przestraszył. Mogłabym go zdekoncentrować.
Dekoncentracja zabijała.
Do diabła. Postanowiłam, że zrobię, co mi kazano, i będę czekać.
Minuty rozciągały się w godziny, kiedy tak krążyłam po sypialni, a poczucie niepokoju narastało z każdą upływającą sekundą. Czy wszyscy wrócą żywi? Tylko w ciągu ostatnich kilku miesięcy straciliśmy dwóch zabójców. Nikt z nas nie był przygotowany na to, by stracić następnego.
Usłyszałam skrzypienie zawiasów w drzwiach.
Cole wśliznął się do pokoju i przekręcił klucz w zamku, żeby nikt nas nie zaskoczył. Ulga stępiła ostrze niepokoju; zadrżałam.
Był tu. Cały i zdrowy.
Mój.
Spojrzał na mnie, a ja poczułam dreszcz, czekając na wizję, pragnąc jej.
Od dnia, w którym się poznaliśmy, gdy tylko nasze oczy spotykały się po raz pierwszy, zdarzało się nam widzieć przelotnie przyszłość. Widzieliśmy, jak się całujemy, walczymy z zombi, a nawet tańczymy. Teraz jednak, jak niemal codziennie od chwili, gdy zostałam ranna, doznałam jedynie przygniatającego rozczarowania.
Dlaczego wizje ustały?
W głębi serca podejrzewałam, że jedno z nas wzniosło wokół siebie coś w rodzaju emocjonalnego muru – i wiedziałam, że to nie ja.
Byłam nim zbyt oczarowana.
Zawsze przyciągał uwagę każdej dziewczyny w promieniu dziesięciu kilometrów. Choć miał zaledwie siedemnaście lat, wydawał się znacznie starszy. Odznaczał się ogromnym doświadczeniem na polu walki i od wczesnego dzieciństwa brał udział w wojnie ludzi z zombi. Miał też doświadczenie, jeśli chodzi o dziewczyny. Może zbyt dużo doświadczenia. Wiedział, co powiedzieć, jak dotknąć, a my się dosłownie roztapiałyśmy. Nigdy wcześniej nie spotkałam nikogo takiego. I przypuszczałam, że nigdy więcej nie spotkam.
Był cały ubrany na czarno, niczym nocny duch. Atramentowe włosy poprzetykane liśćmi i gałązkami sterczały sztywno na wszystkie strony. Nie umył sobie nawet twarzy; policzki miał pokryte smugami czarnej farby, brudu i krwi.
Tak cholernie pociągający.
Fioletowe oczy, prawie nieziemskie w swojej nieskazitelnej czystości, zniknęły pod powiekami, a wargi zacisnęły się w twardą, pełną udręki linię. Znałam go. To oblicze mówiło: spalimy cały świat do gołej ziemi i będzie w porządku.
– Dlaczego nie jesteś w łóżku, Ali?
Zignorowałam pytanie i ostrość tonu, tłumacząc sobie, że jedno i drugie wynika z głębokiej troski.
– O co chodzi? – ja z kolei spytałam. – Co się wydarzyło?
Zaczął się w milczeniu rozbrajać, pozbywając się sztyletów, broni palnej, magazynków z amunicją i ulubionego sprzętu – kuszy. Najpierw zjawił się u mnie, jak sobie uświadomiłam, nie wstępując nawet do domu.
– Zostałeś ugryziony? – spytałam. Cierpiał? Ugryzienia zombi zostawiały po sobie palącą toksynę. Owszem, mieliśmy antidotum, ale proces odtruwania zawsze był bolesny.
– Widziałem Hauna – odparł w końcu.
O, nie.
– Tak mi przykro, Cole.
Jakiś czas temu Haun zginął w walce z zombi. To, że Cole go znów zobaczył, mogło oznaczać tylko jedno. Haun wstał z grobu jako nieprzyjaciel.
– Podejrzewałem, że tak się stanie, ale nie byłem na to przygotowany, kiedy już się stało. – Teraz zdjął koszulę.
Widok jego ciała zapierał mi dech w piersiach i teraz też nie było inaczej. Chłonęłam go dosłownie – cudownie nieprzyzwoity kolczyk w sutku, szeroką pierś i płaski brzuch pokryty mnóstwem tatuaży. Każdy wzór, każde słowo coś dla niego znaczyły – począwszy od imion przyjaciół, których stracił na wojnie, a skończywszy na wizerunku kosy, nieodłącznego rekwizytu posępnego żniwiarza, czyli śmierci. Bo tym właśnie był. Zabójcą zombi.
A także bardzo złym chłopakiem – niebezpiecznym facetem, takim, którego nawet potwory boją się znaleźć w swojej szafie.
I zbliżał się teraz do mnie. Wibrowałam niespokojnym oczekiwaniem, pewna, że weźmie mnie w ramiona. On jednak osunął się na łóżko i ukrył twarz w dłoniach.
– Spopieliłem go dziś wieczorem. Wykończyłem raz na zawsze.
– Przykro mi. – Usiadłam obok niego i przesunęłam palcami po jego udzie. Wiedziałam, że on też to pojmuje – że wcale nie zabił Hauna, a nawet jego ducha. Istota, z którą walczył, pozbawiona była wspomnień i osobowości Hauna. Miała jego twarz i nic więcej. Ciało stanowiło jedynie skorupę wiecznego głodu i zła. – Nie miałeś wyjścia. Gdybyś pozwolił mu odejść, wróciłby po ciebie i twoich przyjaciół i zrobił wszystko, by nas zniszczyć.
– Wiem, ale nie jest mi przez to łatwiej. – Westchnął.
Przyjrzałam mu się z uwagą. Miał na rękach, piersi i brzuchu zaognione cięcia. Zombi były duchami, źródłem życia – lub życia pośmiertnego w ich przypadku – i mogły być zwalczane tylko przez inne duchy. Tak więc, by tego dokonać, musieliśmy uwalniać się od swoich ciał, tak jak dłoń uwalnia się od rękawiczki. Mimo to, choć zostawialiśmy je zastygłe bez ruchu w jakimś miejscu, jedno i drugie, duch i ciało, wciąż łączyła nierozerwalna więź. Jeśli jedno odnosiło rany, odnosiło je też drugie.
Poczłapałam do łazienki, zmoczyłam kilka myjek i wzięłam tubkę kremu z antybiotykiem.
– Jutro znowu zacznę się szkolić – oznajmiłam zdecydowanie, opatrując go. Zaskoczyło to nas oboje.
Popatrzył na mnie gniewnie spod gęstych czarnych rzęs; można by pomyśleć, że malował sobie oczy.
– Jutro jest Halloween. Wszyscy mamy wolny dzień i wolną noc. Tak przy okazji, zabieram cię do klubu na bal kostiumowy. Myślę, że najlepiej będzie odgrywać ofiary koszmarnych obrażeń, czyli niegrzecznego pielęgniarza i niegrzeczną pacjentkę.
Moje pierwsze wyjście z domu od tygodni i od razu randka z Cole’em. Tak, tak!
– Przemienisz się w naprawdę seksownego pielęgniarza.
– Wiem – odparł bez mrugnięcia. – Zaczekaj tylko, aż zobaczysz mój kostium. „Nieprzyzwoity” to mało powiedziane. A ty oczywiście będziesz wymagała kąpieli. I gąbki.
Nie śmiej się.
– Obiecanki, cacanki – rzuciłam, a potem przybrałam poważniejszy ton. – Ale ani razu nie wspomniałam o łowach. – Wiedziałam, że na ulicach pojawi się mnóstwo ludzi, wielu przebranych za zombi. Trudno będzie odróżnić na pierwszy rzut oka oryginał od podróbki. – Mówiłam tylko o szkoleniu. Zamierzasz pracować jutro rano, prawda?
Zawsze tak było. Zignorował moje pytanie, oznajmiając:
– Nie jesteś gotowa.
– Nie, to ty nie jesteś gotowy na to, że ja jestem gotowa, ale tak właśnie jest, czy ci się to podoba, czy nie.
Popatrzył na mnie wilkiem, mroczny i niebezpieczny.
– Czyżby?
– Tak – odparłam zdecydowanie. Niewielu ludzi sprzeciwiało się Cole’owi Hollandowi. Wszyscy w naszej szkole uważali go za pełnokrwistego drapieżnika, bardziej zwierzęcego niż ludzkiego. Dzikiego. Groźnego.
Nie mylili się.
Cole nie zawahałby się rozedrzeć kogoś na strzępy – kogokolwiek – za najdrobniejszą zniewagę. Prócz mnie. Mogłam robić, co chciałam, mówić, co chciałam, a on był oczarowany. Nawet gdy patrzył spode łba. Nie nawykłam do sprawowania nad kimś władzy, wciąż wydawało się to dziwne, ale skłamałabym, gdybym twierdziła, że mi się to nie podoba.
– Dwa problemy z twoim planem – oznajmił. – Pierwszy polega na tym, że nie masz klucza do siłowni. Drugi polega na tym, że twój instruktor stanie się nagle nieosiągalny. Jest to niezwykle prawdopodobne.
Ponieważ to on był moim instruktorem, uznałam jego słowa za łagodną groźbę i westchnęłam.
Kiedy po raz pierwszy przyłączyłam się do jego grupy, rzucił mnie w wir walki bez wahania. Myślę, że bardziej wierzył w swoją zdolność zapewnienia mi ochrony przed jakimkolwiek zagrożeniem niż w moje umiejętności.
Potem udowodniłam, że je posiadam, a on się wycofał.
A potem niechcący mnie zranił.
Tak. Właśnie on. Celował w zombi, który próbował go ugryźć; pospieszyłam mu z pomocą i spopieliłam jedyną istotę, która chroniła mnie przed jego ciosem. Cole jeszcze sobie tego nie wybaczył.
Może dlatego wzniósł ten emocjonalny mur między nami.
Może potrzebował czegoś, co by mu przypominało, jaka potrafię być przebiegła.
– Cole – powiedziałam chrapliwie, mrużąc oczy.
– Tak, Ali?
– Popatrz.
Uśmiechnęłam się, z wolna obejmując dłońmi kostki jego stóp, a potem szarpnęłam energicznie. Zsunął się z łóżka i rąbnął o podłogę.
– Co, u diabła?!
Skoczyłam na niego i przygwoździłam mu ramiona kolanami. Gwałtowny ruch sprawił, że blizna na brzuchu zapulsowała nagle, ale stłumiłam grymas bólu kolejnym uśmiechem.
– I co teraz, panie Holland?
Przyglądał mi się z uwagą, rozbawienie przyciemniło mu tęczówki.
– Chyba podoba mi się to, co widzę. – Chwycił mnie w talii i ścisnął lekko, by się upewnić, że skupiam na nim całą uwagę. – Z tej perspektywy mogę dostrzec twoje…
Tłumiąc śmiech, zamachnęłam się na niego.
– Szorty – dokończył, chwytając mnie za dłoń, zanim dotarła do celu. Nie miałam szans się wyswobodzić. Przewrócił mnie na plecy, przytrzymał mi ręce ponad głową i unieruchomił.
Przebiegły zabójca.
– I co teraz zrobisz, panno Bell?
Pozostać w tej pozycji i cieszyć się nią? Wdychałam jego zapach – sosna i mydło. Słyszałam nasze oddechy, które się mieszały. Czułam żar i twardość jego ciała, które na mnie napierało.
– A co byś chciał? – Napotkałam jego spojrzenie, a otaczające nas powietrze zgęstniało nagle, jakby naładowane elektrycznością.
Dotknie mnie?
Pragnęłam, by mnie dotknął.
– Nie jesteś gotowa na to, czego od ciebie chcę. – Przyglądał mi się badawczo, wsuwając jednocześnie między nasze ciała dłoń, co zaprzeczało jego słowom… Proszę, proszę… W końcu zaczął podciągać z wolna brzeg mojej bluzki powyżej pępka, odsłaniając każdy centymetr pokiereszowanego brzucha.
Przesuwał po mnie wzrokiem, a ja poczułam dreszcze. Do diabła, drżałam cała, od stóp do głów. Zsuwał się niżej, coraz niżej, potem dotknął ustami jednego końca mojej rany, potem drugiego; jęknęłam bezwiednie.
Błagam! Jeszcze!
Chwila jednak przeminęła, potem druga, a on przyjął poprzednią pozycję, doprowadzając mnie do szału swoją bliskością, ale nie robiąc nic, co uwolniłoby mnie od napięcia, które we mnie narastało.
– Jeszcze tydzień odpoczynku – powiedział, napinając mięśnie szczęki. Jakby zmuszał się do wypowiedzenia tych słów. – Polecenie lekarza.
Pokręciłam głową.
– Poproszę Bronxa i Szrona, żeby mnie szkolili.
Zmrużył oczy, które zmieniły się w wąziutkie szparki.
– Odmówią. Dopilnuję tego.
– Może z początku. – Akurat. Wszyscy postępowali zawsze według jego zasad. Nawet inne samce alfa rozpoznawały w nim większego, groźniejszego drapieżnika. – Dysponuję jednak sekretną bronią.
Uniósł brwi.
– To znaczy?
– Na pewno chcesz wiedzieć? – spytałam, ocierając się kolanami o jego biodra.
– Tak. Powiedz mi. – W jego głosie zadźwięczał niski, szorstki ton.
Przesunęłam kolana wyżej, jeszcze wyżej, a on znieruchomiał całkowicie, czekając, co zrobię dalej. Miałam dwie możliwości do wyboru. Spróbować go uwieść – zważywszy na to, jak na mnie patrzy, może uda mi się tym razem – albo udowodnić, że niełatwo mnie rzucić na deski.
Czasem nienawidziłam tych swoich priorytetów.
Oparłam stopy na jego ramionach i pchnęłam go z całej siły. Poleciał do tyłu i wylądował na podłodze.
– Ćwiczyć z tobą? Nic z tego nie wyjdzie – zamruczałam.
Rozbawiony, nie ruszył się z miejsca, tylko ujął mnie za nogę i złożył pocałunek na kostce.
– Jestem chyba zdrowo stuknięty, skoro lubię, kiedy mnie tak traktujesz.
Poczułam na policzkach gorący rumieniec.
– Czuję się jak he-woman.
Znowu się roześmiał. Och, cóż to był za piękny dźwięk! Zwłaszcza że Cole bywał ostatnio taki ponury.
– Lubię też, kiedy się czerwienisz.
– No cóż. Będę prześladować Szrona i Bronxa, dopóki się nie zgodzą. – Najwidoczniej moja wścibska osobowość nie każdemu wydawała się czarująca. I bądź tu mądry. – Będą tak poirytowani swoim brakiem hartu ducha, że zaczną mną rzucać jak kawałkiem mięsa.
– Nabawisz się siniaków, które będę musiał całować, żebyś poczuła się lepiej. Jeśli masz jakiś problem, to znajdź rozwiązanie.
Stłumiłam śmiech, starając się zachować surową minę.
– Pozwolę ci się całować, jeśli siniak znajdzie się na tyłku.
– Hm. Perwersyjne. To plan, na który mogę przystać, szczególnie że ten tyłek mi się podoba.
Prowokacja!
– Cole – powiedziałam z nadąsaną miną. – Nie możesz flirtować ze mną w ten sposób, a potem nic nie robić.
– Och, zrobię coś. – W jego głosie znów zabrzmiał ten szorstki, niski ton. Jego spojrzenie spoczęło na moich ustach. – Kiedy już całkowicie wyzdrowiejesz.
No tak, kolejne siedem dni w roli porcelanowej lalki. Nie jęcz.
– Pan Ankh już dawno kazałby mi wstać z łóżka, gdyby nie twoje protesty. – Usiadłam i przesunęłam palcami po jego włosach. – Już mi lepiej, przysięgam!
– Nie, dopiero ku temu zmierzasz. Ale jeśli zaczniesz trenować, mogłoby to pogorszyć sytuację. Poza tym jesteś moja, Ali-gatorze, i bardzo dla mnie cenna. Chcę, żeby ci się polepszyło. Bardzo. Poza tym owszem, nie podoba mi się myśl, że moi przyjaciele mogliby cię dotykać.
Ali-gator? Naprawdę? Chyba wolałabym jakieś inne określenie, nie wiem, może ciasteczko. Wszystko było lepsze niż porównanie do przerośniętej jaszczurki, prawda?
I nazwał mnie właśnie „swoją”?
Widzicie? Roztapiam się…
– Bronx durzy się sekretnie w Reeve, a Szron ma fioła na punkcie Kat. Niczego by nie próbowali.
Prawdę mówiąc, przed Cole’em żaden chłopak niczego ze mną nie próbował. Nie miałam pojęcia, dlaczego działałam na niego tak nieodparcie.
– Nieważne – odparł, nachylając się, by musnąć ustami moją szyję. – Wyślę swoich chłopców do szpitala, jeśli się do ciebie zbliżą. Nie lubię się dzielić z nikim swoimi zabawkami.
Omal nie prychnęłam.
– Jeśli ktoś jeszcze raz nazwie mnie zabawką, wypruję mu flaki.
– W porządku, przyjąłem do wiadomości. Poza tym, Ali, chciałbym, żebyś mnie nazywała czymś swoim, zwłaszcza zabawką. Naprawdę pragnę, żebyś się mną bawiła.
Okay, przyznaję, prychnęłam. Niejasny sygnał.
– Udowodnij to, Cole’u Hollandzie.
Jego reakcja? Jęk.
Westchnęłam. Nie było w tym nic niejasnego, prawda?
– Wracając do bezwzględnych metod, które zamierzasz stosować… – Nie miałam wątpliwości, że potrafi wysyłać ludzi do szpitala – robił to już wcześniej – ale przyjaciół? Nigdy. Już otwierałam usta, żeby mu to powiedzieć, ale tylko sapnęłam. Ukąsił lekko moje ramię, a mnie przeszyło ostrze najdoskonalszej przyjemności. – Cole…
– Przepraszam. Nie mogłem się powstrzymać. Musiałem ci udowodnić swoją bezwzględność.
– Nie przerywaj – powiedziałam chrapliwie. – Nie tym razem.
– Ali. – Znowu jęk. – Zabijasz mnie.
Wziął mnie w ramiona i położył delikatnie na łóżku. Wyciągnął się obok, ale mnie nie przytulił.
Stłumiłam krzyk niezadowolenia i frustracji. Nie wiedziałam, czy karze samego siebie za to, co mi zrobił, czy też naprawdę boi się, że wyrządzi mi krzywdę. Wiedziałam natomiast jedno: tęskniłam za jego dotykiem i smakiem.
Odwróciłam się i oparłam mu głowę na ramieniu. Skórę miał ciepłą i zaskakująco miękką, kiedy zataczałam palcem kółka wokół kolczyka w sutku. Niegrzeczna Ali.
Cwana Ali. Jego serce załomotało szybszym rytmem, wprawiając mnie w zachwyt.
Rozczarowana Ali. Nie poruszył się; był tutaj, ale tak daleko ode mnie.
– Kiedy ci się polepszy – oznajmił w końcu.
Potrafił się oprzeć mojemu urokowi, co wcale mi nie pochlebiało.
– Nie potrafiłbym sobie wybaczyć, gdybym skrzywdził cię jeszcze bardziej – dodał, a ja wyzbyłam się wszelkiego gniewu.
Ta troska o mnie bardzo mi się podobała.
– Posłuchaj, muszę wam jakoś pomóc, King Cole. – Gdy tylko ten epitet padł z moich ust, wiedziałam, że to błąd. I że on potraktuje go zbyt dosłownie. – Nieróbstwo mnie wykańcza.
Odetchnął ciężko.
– W porządku. Okay. Możesz przyjść jutro rano do siłowni. Przekonamy się, jak sobie radzisz.
Pocałowałam go w brodę, a krótki zarost, który sobie wyhodował, połaskotał mnie w usta.
– To urocze. No wiesz. Że uznałeś, że proszę o pozwolenie.
– Dziękuję, Cole – mruknął. Ujął mnie za kark, przyciągając moją głowę. – Chcę się tylko tobą opiekować.
– I będziesz się opiekował… dopóki zdołasz trzymać ostrza na wodzy.
Pociemniały mu oczy.
– To nie jest zabawne.
– Co? Za wcześnie? Nie można jeszcze żartować o tym, że otarłam się o śmierć, a ty miałeś w tym swój udział?
– Prawdopodobnie nigdy.
Uszczypnęłam go żartobliwie w brodę.
– Okay. – Litując się nad nim, zmieniłam temat. – Powiesz mi wreszcie, co się wydarzyło w ciągu tych paru minionych tygodni? – Polecenie szefa. Nie mówimy o sprawach zawodowych. – Jak widzisz, potrafię wysłuchać ze spokojem złych wiadomości.
– Tak. No dobrze – odparł z widoczną ulgą. – Kat i Szron znowu się rozstali.
Odnotowałam sobie w pamięci, żeby skontaktować się z nią z samego rana.
– Poza tym zniknęła siostra Justina.
Justin Silverstone był kiedyś zabójcą zombi. Potem jego bliźniacza siostra, Jaclyn, przekonała go, by zmienił front i przyłączył się do Anima Industries, czyli kombinezonów, jak ich nazywaliśmy. Przetrzymywali zombi, żeby prowadzić na nich badania, i zamierzali wykorzystywać je w charakterze broni, nie zważając na niewinne ofiary, które przy okazji traciły życie.
– Pewnie uciekła, bojąc się, że ją dopadniemy – powiedziałam. Razem ze swoimi ludźmi wysadziła dom moich dziadków. Byłam jej winna rewanż.
Cole skinął głową.
– Jest jeszcze kwestia moich poszukiwań. Potrzebujemy więcej zabójców. Wiem, że po świecie chodzą młodzi ludzie, tak samo zagubieni jak niegdyś ty, nie wiedząc, dlaczego widzą potwory, których nikt inny nie potrafi dostrzec. I nie mają pojęcia, co z tym zrobić.
– Jacyś kandydaci?
– Jeszcze nie, ale z Georgii przyjeżdża dwóch zabójców, żeby nam pomóc, dopóki nie odbudujemy zespołu.
Przez jakiś czas sądziłam, że problem zombi istnieje tylko w moim rodzinnym stanie Alabama. Później się dowiedziałam, że jest inaczej. Zombi można było znaleźć na całym świecie. Tak jak i ich zabójców.
– Należało mi o tym powiedzieć już dawno temu. Potrafisz być utrapieniem, Coleslaw – odparłam. No już, lepiej, ale i tym razem przydomek nie zaliczał się do pierwszej klasy.
– Wiem, ale jestem wyłącznie twoim utrapieniem.
Moja irytacja ulotniła się, ot tak sobie. Jak on to robił?
– Pan Ankh wie, że tu jesteś?
Od śmierci dziadka i zniszczenia domu babci obie mieszkałyśmy u pana Ankha i jego córki Reeve. Pan Ankh – doktor Ankh dla każdego spoza kręgu wtajemniczonych – wiedział o zombi i niósł zabójcom pomoc medyczną. Reeve nie wiedziała za Boga, co się dzieje, a my mieliśmy utrzymywać ją w stanie całkowitej nieświadomości. Bezwzględnie. Jej ojciec życzył sobie, by prowadziła w miarę normalne życie.
A co właściwie było normalne?
– Poradziłem sobie z jego systemem zabezpieczeń – oznajmił Cole z nutką dumy w głosie. – Czułby się zobowiązany powiedzieć o wszystkim twojej babci, a nie chciałbym, żeby mnie wykopał i żebym musiał się potem tu przekradać. Po prostu chcę być z tobą.
– Zamierzasz więc zostać tu całą noc i obejmować mnie, Coley Guacamole? – Rany. Chyba trochę przesadziłam. To było naprawdę koszmarne.
Parsknął śmiechem.
– Bardziej mi się podobał King Cole.
– Nie dziwię się.
– Pasuje do mnie.
– Jestem pewna, że tak sądzisz. – Pociągnęłam delikatnie za kolczyk na piersi.
– Wątpię, czy tylko ja. Poza tym owszem, zostaję.
Położył dłoń na moich palcach, odsunął je od kolczyka i podniósł do ust, a potem pocałował. Chwilę później dostrzegłam błysk paniki w jego oczach. Nie rozumiałam jej i chyba błędnie ją odczytałam, ponieważ powiedział:
– Tak do twojej wiadomości, możesz mnie nazywać, jak chcesz, dopóki zechcesz to robić.
Obudziłam się sama; byłam zlana potem i brakowało mi tchu. Jeszcze jeden koszmar senny o wypadku, wciąż trwający w zakamarkach umysłu. Widziałam matkę, która wyciągała do mnie ręce. Czułam niezwykłe ciepło jej dotyku. Krzyczała coś do mnie. Potem patrzyłam, jak zombi kończą spożywać mojego tatę, suną w stronę samochodu i brutalnie wyciągają z jego wnętrza mamę, gotowe na deser.
Zmagała się z nimi, na jej twarzy malowała się panika. Znowu mnie zawołała: „Alicjo! Alicjo!”.
Starałam się jej dosięgnąć, błagając te istoty, by nie robiły jej krzywdy.
Potem nic.
Teraz to ja chciałam krzyczeć.
Dlaczego to widziałam? Przecież tak nie było.
A może?
Czy obudziłam się po prostu we wraku samochodu i nie pamiętałam? Czy też mój umysł przypominał mi to wszystko w ten sposób?
Mama była na zewnątrz, obok taty, choć znajdowała się wciąż w samochodzie, kiedy straciłam przytomność.
– Cole – powiedziałam, poklepując miejsce obok siebie. Potrzebowałam jego objęć, mocnych i pewnych. Wiedziałam, że mnie pocieszy bez względu na odpowiedzi.
Materac był zimny; cóż za rozczarowanie. Cole zniknął.
Pomyślałam… Tak, przypominałam sobie, że mówił coś, zanim odszedł.
„Mam ci wierzyć? Tak po prostu?” – spytał gniewnym tonem.
Nie, nie zwracał się do mnie. Potem nastąpiła pełna napięcia pauza, zanim odwarknął: „Przestań do mnie wydzwaniać, Justin. Już dawno ci powiedziałem, że to koniec. Cokolwiek zrobisz czy powiesz, nie zmienisz tego”. Kolejna nabrzmiała od napięcia pauza. „Nie, nie mam ochoty wysłuchiwać informacji, które zebrałeś”.
Znałam tylko jednego Justina. Albo Cole rozmawiał przez telefon z chłopakiem, z którym poprzysiągł sobie więcej nie rozmawiać, albo umysł płatał mi figle. A ja w tej chwili nie miałam odpowiedniego nastroju, by ufać bez zastrzeżeń umysłowi.
Usiadłam ostrożnie na łóżku i rozejrzałam się po pokoju. Przez okno wpadał jasny blask słońca. Pikowana kołdra w zimnym niebieskim kolorze była pomarszczona, a na jednej z poduszek widniały czarne kropki – pozostałość farby, którą Cole malował sobie twarz. Rany. Pomyślałam, że będę musiała usunąć te plamy przed wyjściem.
Jego broni nie było już na podłodze, ubrania też. Na dobrą sprawę o jego obecności świadczyła jedynie karteczka na stoliku nocnym.
„Jestem w siłowni. Zadzwoń, a przyjadę po ciebie. Całuję, C”.
Nucąc z niespodziewanego szczęścia, umyłam zęby, wzięłam prysznic i włożyłam zimowy strój do ćwiczeń. Zadzwoniłam na jego komórkę i… od razu włączyła się poczta głosowa.
– Nie śpię i jestem gotowa – powiedziałam. – Możesz przyjechać po mnie w każdej chwili.
Nie miałam samochodu. Ani prawa jazdy. Tylko tymczasowe pozwolenie. Postanowiłam, że jeśli nie doczekam się szybko odpowiedzi, to wyruszę na piechotę. Siłownia mieściła się w stodole kilka kilometrów dalej.
– Liczysz się chyba z tym, że będziesz zbierał z podłogi własny tyłek – dorzuciłam.
Rozłączając się, zauważyłam, że mam jedenaście esemesów. Wszystkie od mojej najlepszej przyjaciółki Kat. Nie mogłam podczas ich lektury zapanować nad szerokim uśmiechem.
Numer jeden: „Szron mnie WKURZA!”.
Numer dwa: „Wspominałam, że wkurza mnie na całego?”.
Numer trzy: „Co sądzisz o morderstwie? Za czy przeciw? Zanim odpowiesz, wiedz, że mam konkretny powód!”.
Numer cztery: „Jeśli za, to czy znasz dobre miejsce, żeby ukryć zwłoki?”.
Pozostałe opisywały różne metody zabójstwa, jakimi chciałaby się posłużyć. Najbardziej podobała mi się ta z użyciem torebki skittles i jedwabnego szala.
Mmm. Skittles.
Zaburczało mi w brzuchu; odłożyłam telefon na stolik nocny. Postanowiłam zadzwonić do Kat po śniadaniu, zakładając, że będzie wtedy mniej zaspana, a ja jeszcze bardziej przytomna, i dowiedzieć się, o co chodzi. Mogłam z dużą dozą prawdopodobieństwa zakładać, że Szron zapomniał po prostu zadzwonić do niej po ostatniej nocnej walce, a ona się martwiła. Nie bardzo wiedziałam, jak mam ją w tej sytuacji pocieszyć. Już dawno dała mi do zrozumienia, że zombi nie są jej ulubionym tematem do rozmowy.
Najpierw jednak posprzątałam każdy centymetr kwadratowy swojego pokoju. Nie zgadzałam się, by robiła to za mnie gospodyni pana Ankha. Nie byłam pasożytem i nie zamierzałam twierdzić, że cokolwiek mi się należy. Czułam, że powinnam się odwdzięczyć, i to jakkolwiek. Dzięki Bogu, odrobina wody i mydła pozwoliły mi usunąć plamy z poduszki.
– Alicjo.
Głos Emmy.
Odwróciłam się i – och, chwała niebiosom – ujrzałam ją. W każdym razie jej ducha. To, czego mnie nauczyła: śmierć nigdy nie jest końcem.
– Jesteś tu – powiedziałam, czując jednocześnie, jak rośnie we mnie serce. Nawiedzała mnie już wcześniej, ale za każdym razem wydawało się, że to pierwszy raz – szokujący i nierzeczywisty.
Uśmiechnęła się do mnie, a ja tak bardzo pragnęłam przytulić ją mocno i nigdy nie wypuszczać z objęć.
– Mam tylko chwilę.
Nosiła ubranie, w którym zginęła: różowy trykot i spódniczkę baletnicy. Odziedziczone po naszej matce ciemne włosy zebrane były w dwa warkoczyki, kołyszące się nad delikatnymi ramionkami. Złote oczy, które zawsze patrzyły na mnie z uwielbieniem, skrzyły się jasnością.
Powiedziała mi kiedyś, że nie jest duchem, lecz świadkiem. Duchy – nieistniejące – były emanacją zmarłych, którzy zachowali swoje wspomnienia i straszyli. Mit zrodzony prawdopodobnie za sprawą widywanych przelotnie zombi. Świadkowie byli duchami, które niosły pomoc.
– Chciałam cię ostrzec, że będziesz mnie rzadziej widywać – oznajmiła, a uśmiech na jej twarzy przygasł. – Moje odwiedziny stają się coraz trudniejsze. Jednakże… jeśli mnie wezwiesz, znajdę sposób, by do ciebie dotrzeć.
– Coraz trudniejsze? Dlaczego? – spytałam, pełna troski o siostrę.
– Moja więź z tym światem zanika.
Och.
Wiedziałam, co to oznacza. Pewnego dnia miałam ją stracić na zawsze.
– Nie smuć się – poprosiła. – Nie znoszę, kiedy jesteś smutna.
Zmusiłam się do uśmiechu.
– Nieważne, co się stanie. Będę wiedziała, że gdzieś jesteś i że mnie pilnujesz. Nie ma powodu do smutku.
– Właśnie. – Rozpromieniona, posłała mi całusa. – Kocham cię. Nie zapomnij mnie wezwać w razie potrzeby. Mówię poważnie.
Potem zniknęła.
Zrobiło mi się smutno. Mogłabym zwinąć się w kłębek i zapłakać, ale nie chciałam się zadręczać myślą o dniach, gdy jej zabraknie. Postanowiłam, że poradzę z tym sobie, kiedy nadejdzie czas.
Związałam włosy w koński ogon i poszłam do kuchni. Spodziewałam się, że zastanę tam gospodynię, tymczasem zobaczyłam przy stole Reeve, babcię i Kat; popijały kawę z parujących kubków.
– …coś się dzieje – mówiła właśnie Reeve, zaplatając na palec kosmyk włosów. – Tata zainstalował więcej kamer od frontu i podwórza na tyłach, a przecież mamy już ich tysiące! Co gorsza, zainstalował tak wiele lamp, że zasłony w moim pokoju nic nie dają.
Babcia i Kat poruszyły się niespokojnie.
– Wyjaśnił wam cokolwiek?
– No… – zaczęła babcia. Przesunęła spojrzeniem po kuchni, jakby mając nadzieję, że znajdzie nowy temat do rozmowy.
I znalazła.
– Ali! Wstałaś z łóżka o tydzień za wcześnie. – Zerwała się z krzesła, niemal je przewracając. Podeszła do mnie szybko i uściskała. – Nie powiem, żeby mi się to podobało.
Kat polerowała sobie paznokcie, uśmiechała się i w ogóle nie wyglądała jak dziewczyna bliska popełnienia brutalnego mordu. Sprawiała jednak wrażenie zmęczonej. Miała podkrążone oczy i zapadnięte policzki, jakby nie jadła od wielu dni.
– Wstałabym o dwa tygodnie za wcześnie, ale nie wszyscy ucieszyliby się z mojego zdumiewającego powrotu do zdrowia.
Ucałowałam babcię w policzek i uśmiechnęłam się do Kat. Dziewczyna odznaczała się zdrowym (i uzasadnionym) ego i nie wahała się tego okazywać. Ja? Zawsze spuszczałam głowę, kwestionując własną wartość.
Przypomniałam sobie, że przecież spotkałam się twarzą w twarz ze śmiercią i wygrałam, więc prawdopodobnie powinnam bardziej w siebie uwierzyć.
Ale… właśnie w tym momencie przyszło mi do głowy, że Kat posługiwała się swoim ego jako zasłoną dla fizycznej słabości. Cierpiała na wyniszczającą chorobę nerek.
– Co ty tu robisz? – spytałam ją. – Co nie znaczy, żebym nie cieszyła się na twój widok. Jestem zachwycona. – Zachwycona to jeszcze za mało powiedziane. Od samego początku nie zważała na to, jak wyglądam albo jak jestem nieporadna w towarzystwie. Zaakceptowała mnie bez zastrzeżeń. – Wydawało mi się, że w weekendy wolisz spać do drugiej.
– Chciałam cię zobaczyć, niegrzeczna dziewczynko. Nie odbierasz telefonów ani nie odpowiadasz już na moje niesamowite esemesy. Mój plan polegał na tym, żeby pouczać cię tak długo, aż obiecasz, że przyszyjesz sobie chirurgicznie komórkę do dłoni, ale postanowiłam najpierw napić się kawy.
Skoro mowa o kawie…
– Tej się napiję – oznajmiłam i skonfiskowałam jej kubek, siadając obok. Nie pozwoliłabym sobie na to, żeby jeść cokolwiek albo pić u Ankhów, więc kawa stała się niedostępnym luksusem, ale nie miałam nic przeciwko temu, żeby odebrać ją najlepszej przyjaciółce.
– Hej! – Sekundę później skonfiskowała kubek Reeve.
– Hej! – rzuciła Reeve, konfiskując kubek babci.
Muzyczna kawa.
Babcia pokręciła głową, ale dostrzegłam w jej oczach błysk rozbawienia.
– Nie trzeba mnie pouczać – zwróciłam się do Kat, kładąc sobie dłoń na boku. – Koniec z operacjami chirurgicznymi.
Jej twarz złagodniała.
– Moja biedna, słodka Ali.
– Nie rozumiem, jak mogłaś spaść u nas ze schodów i tak się poważnie poranić – wtrąciła Reeve. – Nie jesteś niezdarna, a przy poręczy i na podłodze nie ma niczego ostrego.
– Oczywiście, że jest niezdarna! – zawołała Kat, wybawiając mnie z kłopotu, gdy próbowałam coś wyjąkać. – Ali potrafiłaby się zaplątać w bezprzewodowy telefon.
Spuściłam wzrok, starając się nie wyglądać żałośnie – to, co powiedziała o mnie, można by uznać za kłamstwo, gdybym nie potrafiła w to uwierzyć. Chyba faktycznie byłam niezdarna. Raz wlazłam w pułapkę Cole’a i zawisłam do góry nogami na drzewie. Innym razem uczył mnie, jak posługiwać się mieczem, a ja niemal skróciłam go o głowę.
– W każdym razie – odezwała się Kat, zmieniając czym prędzej temat – wszyscy się pewnie ucieszą, jeśli powiem, że wygraliśmy wczoraj wieczorem.
– Górą Tygrysy! – wykrzyknęłyśmy zgodnym chórem, a potem wybuchnęłyśmy głośnym śmiechem.
W komórce Reeve odezwał się alarm.
– Cholera! – Zerwała się z miejsca. – Przepraszam, moje drogie, ale mam plany na Halloween, i to od samego rana. Sie ma!
Wybiegła z kuchni. Babcia podniosła się z miejsca.
– Ja też muszę lecieć. Chcę uświadomić ojcu tej dziewczyny, jak ważną rzeczą jest odpowiednie informowanie ludzi. Aha, Ali, Cole dzwonił do mnie przed chwilą i powiedział, że potrzebujesz kostiumu, ale że będziesz zbyt zajęta treningiem, żeby coś sobie kupić. Myślałam, że nie mówi poważnie, że to jakiś żart z okazji Halloween, bo jeszcze wczoraj nie chciał słyszeć o tym, żebyś wstała z łóżka. Ale jeśli uważa, że jesteś gotowa, to w porządku. Nie będę pytać, w jaki sposób doszedł do tego wniosku.
Błagam, nie pytaj!
Cole naprawdę zadzwonił do babci?
– To miło z twojej strony, ale nie ma sensu wydawać pieniędzy na coś, co włożę tylko raz. Mogę przerobić jakiś stary ciuch.
Poklepała mnie z uśmiechem po dłoni.
– Nie żyjemy w nędzy, kochanie. Mamy odszkodowanie za dom.
– Ale oszczędzamy na nowy.
Mieszkałyśmy tu pod określonymi warunkami, a to oznaczało datę wyprowadzki. Chciałam, żeby babcia zajęła się swoim życiem, jakie jej jeszcze pozostało, bez żadnych niespodzianek. Powinnam na dobrą sprawę znaleźć jakąś pracę… choć mogło się to okazać niemożliwe, biorąc pod uwagę, że należałoby znaleźć jeszcze czas na szkołę i łowy.
Nie. Musiał istnieć jakiś sposób.
– Przygotuję ci kostium, młoda damo, nie ma dyskusji. Sama nie mogę się doczekać.
Westchnęłam.
– W porządku, ale wystarczyłoby coś ze sklepu z używaną odzieżą.
Pocałowała mnie w czubek głowy i ruszyła w ślad za Reeve. I nie powiedziała „tak”, jak sobie zbyt późno uświadomiłam.
Poczułam, że wibruje moja komórka; spojrzałam na ekran.
Cole McCool (jak ochrzciła go Kat): „Nie mogę wyjść z siłowni, żeby po ciebie przyjechać, przepraszam, Ali-gator. Wciąż jesteśmy umówieni na wieczór. Tęsknię za tobą”.
Zastanawiałam się, co takiego zatrzymało go w siłowni. Rozczarowana, spojrzałam na Kat.
– No więc dokąd się wybieracie? – spytała.
– Do Hearts, jak sądzę. – Był to jedyny nocny klub, do którego uczęszczali zabójcy. – No dobra, pogadajmy o twoich telefonach i esemesach. Nie ignorowałam cię, słowo daję. To po prostu dziwne wiedzieć, że wiesz teraz to, co ja wiem, a mimo to robić wszystko, żeby ci oszczędzić najgorszych szczegółów.
– To nie jest dziwne. To jest okropne! Nienawidzę wiedzieć, ale postanowiłam być twardą dziewczyną i rozmawiać od tej pory o… wiadomo kim. A skoro tak szczerze mówimy, to powiem ci, że twarde dziewczyny są o wiele lepsze od twardych chłopaków.
– Bardzo dobrze. Jeśli chodzi o „wiadomo kogo”.
Wiedza oznaczała w tym wypadku siłę, a ja chciałam, żeby Kat była bezpieczna. Zawsze.
Do kuchni wpadła gospodyni, zauważyła mnie i spytała, czy ma przygotować coś do jedzenia. Odmówiłam, a ona załadowała tacę croissantami i kawą dla pana Ankha. Aromat świeżego pieczywa wypełnił pomieszczenie i sprawił, że do ust napłynęła mi ślinka.
Gdy tylko kobieta zniknęła, rzuciłam się do szafki, żeby pozbierać okruchy z blatu. Potem złapałam torebkę obwarzanków, które kupiłam za kieszonkowe, i poczęstowałam Kat.
Pokręciła głową.
– Domyśliłaś się więc zapewne z moich niebywale subtelnych esemesów, że między Szronem i mną wszystko skończone. „Między” czy „pomiędzy”? Nigdy nie wiem, co jest lepsze. Tak czy owak, tym razem to na poważnie.
– Co się stało? – Pochłonęłam obwarzanka w rekordowym czasie i choć miałam wielką ochotę na drugiego, oparłam się pokusie. Gdyby starczyły na dłużej, mogłabym kupować ich mniej, a tym samym więcej bym zaoszczędziła.
– Wczoraj w nocy nie czułam się dobrze – oświadczyła, wyglądając żałośnie. – Fakt, Szron o tym nie wiedział. Poprosiłam, żeby ze mną został, a on odmówił.
– Kiedy „wiadomo kto” wychodzi na świat, on musi walczyć. Wszyscy walczymy, jeśli tylko jesteśmy do tego zdolni. To nasz obowiązek.
Nasz przywilej.
– Nie umarłby, gdyby zrobił sobie wolny wieczór – mruknęła.
– Ale mogliby umrzeć jego przyjaciele. Potrzebują każdego wsparcia.
Popatrzyła na mnie ze zmarszczonym czołem.
– Musisz być taka rozsądna i udzielać tak inteligentnych odpowiedzi?
– Przepraszam. Na drugi raz się postaram.
– Dzięki.
Przyglądałam jej się z uwagą. Była tak piękną dziewczyną. Filigranową i jednocześnie krągłą. Kruchą i jednocześnie odporną. Jej mama cierpiała przez większość zbyt krótkiego życia na tę samą chorobę nerek co ona. Kat za wszelką cenę próbowała ukryć stan swojego zdrowia przed Szronem i chłopakami; jak dotąd z powodzeniem.
Żyła chwilą. Nigdy się nie hamowała – ani w słowach, ani w czynach. Nie zamierzała zniknąć niezauważona z tego świata; wręcz przeciwnie, chciała odcisnąć na nim swoje piętno, zaznaczyć swoją obecność i odejść z głośnym przytupem. Mogłam jej w tym pomóc.
– Co ty na to, żeby nauczyć się obrony przed „wiadomo kim”? – spytałam.
Tata mnie wyszkolił i pokazał, jak z nimi walczyć, jeszcze nim posiadłam zdolność ich dostrzegania, i ten trening okazał się nieoceniony, gdy zmieniły się okoliczności mojego życia. Może Kat zobaczyłaby któregoś dnia zombi. Może nie. Tak czy inaczej, mogłam ją odpowiednio przygotować.
– Czułabym się… ekstra. Tak sądzę.
– To mi wystarcza. Cole ma siłownię pełną odpowiedniego sprzętu. Pokażę ci, jak strzelać z broni palnej i posługiwać się łukiem i strzałami.
Machnęła ręką, starając się zapewne okazać lekceważenie, ale dostrzegłam w tym geście lęk.
– Nie potrzebuję takiego treningu.
– Posługiwałaś się już tą bronią? Jedną i drugą?
– Nie, ale broń, z której się nie celuje, nigdy nie chybia. I tego zamierzam się trzymać.
Przewróciłam wymownie oczami.
– Szron tam będzie? – Zagryzała dolną wargę, czekając na moją odpowiedź.
– Może.
Nie potrafiłam się zorientować, czy sprawiło jej to przyjemność, czy też zdenerwowało; wciąż zagryzała wargę.
– No cóż, dzisiaj jest jakby największe święto w roku, więc wpisz mnie na jutro, punkt dwunasta. Albo najlepiej w przyszłym tygodniu. Tak. Zdecydowanie w przyszłym tygodniu.
– Nie ma mowy. Wpiszę cię na teraz, na jutro i na przyszły tydzień. Nie wykręcisz się od tego, nie ma mowy. Zrobimy z ciebie maszynę bojową, w dodatku wściekłą jak diabli. Staniesz się twarda i będziesz mogła powalić Szrona na tyłek. Z taką samą swobodą, z jaką oddychasz.
Jej twarz rozjaśniło budzące grozę wyczekiwanie.
– Okay, wchodzę w to. Ale tylko z jednego powodu: wiem, że będę dobrze wyglądała z odpowiednimi bicepsami. Szczera prawda. – Dopiła resztkę kawy i odstawiła kubek. – Chodźmy, zanim się rozmyślę.
Zostawiłam babci wiadomość, że wrócę dopiero po lunchu i że ją kocham. Zastanawiałam się, czy nie przesłać wiadomości Cole’owi, ale szybko się rozmyśliłam. Wolałam go zaskoczyć.
– Chcesz prowadzić? – spytała Kat, kiedy ruszyłam najkrótszą drogą do drzwi mustanga po stronie pasażera. – Masz pozwolenie.
Poczułam palący kwas w krtani.
– Nie, dzięki. Jesteś za młoda, żeby być moim instruktorem czy czymkolwiek.
– Ale potrzebujesz praktyki.
– Może kiedy indziej – odparłam wymijająco.
– Ja to samo powiedziałam o treningu, a ty mnie zgasiłaś.
– Chcesz dojechać do siłowni w piętnaście minut czy piętnaście godzin? – spytałam. Gdybym miała wybierać między prowadzeniem samochodu a kąpielą w oborniku, to zdecydowałabym się na to drugie.
– Fakt. – Usadowiła się za kierownicą.
– Czy Szron zabrał cię kiedykolwiek do siłowni Cole’a? Nie tej w jego garażu, ale innej, kilka kilometrów od jego domu? – Pas ocierał mi się o ranę, więc przesunęłam się nieporadnie.
– Nie. Według Szrona superekstrasala dla ogierów – to jego słowa, nie moje – jest niedostępna dla ludzi spoza kręgu zabójców.
Nieaktualne. Podałam jej adres bez skrupułów. Chłopcy wprowadzili Kat w podstępny świat sekretów i musieli zmierzyć się z konsekwencjami.
Kiedy pędziłyśmy po autostradzie, spenetrowałam niebo w poszukiwaniu króliczej chmury, dzięki której Emma uprzedzała mnie przed rychłym atakiem zombi. Tego dnia obłok był niewidoczny, a ja odetchnęłam z ulgą.
Kat skręciła gwałtownie, żeby uniknąć zderzenia z innym samochodem; krzyknęłam.
– Czyżby mój styl jazdy przyprawiał cię o nerwowość? – spytała. – Chodzi mi o to, że jesteś superspięta. Co jest śmieszne, zważywszy, że od czasu, jak kazali ci leżeć w łóżku, miałam tylko trzy stłuczki i żadna nie była z mojej winy, jeśli się nad tym zastanowić. No jasne, zjechałam na przeciwległy pas i wysyłałam akurat esemesa, ale inni kierowcy mieli mnóstwo czasu, żeby zwiać na pobocze.
Jakim cudem jeszcze żyła?
– Kat, jesteś najgorszym kierowcą, jakiego znam.
Nastroszyła się dumnie jak paw.
– To być może najsłodszy komplement, jaki kiedykolwiek usłyszałam. Dzięki.
Jakiś samochód zatrąbił wściekle, kiedy przecięła cztery pasma, żeby zjechać z autostrady; wydawała się kompletnie nieświadoma tego manewru.
– Czyli ty i Cole jesteście już na etapie, kiedy on bez skrępowania dzwoni do twojej babci, co?
– Wiem, to nieco dziwne, owszem… – Zaraz. Znałam Cole’a. To facet, który zawsze ma jakiś konkretny plan. Cel. Nigdy niczego nie robił bez powodu, jeśli ten nie był równie solidny jak skała. Ale jaki mógł mieć powód, żeby…
Odpowiedź walnęła mnie jak obuchem; niemal rozpłynęłam się na siedzeniu. Straciłam rodzinę i miało to być pierwsze Halloween bez najbliższych. Cole starał się ograniczyć w jakiś sposób wspomnienia, z którymi musiałabym walczyć.
Nie wiedział, że nigdy wcześniej nie świętowałam Halloween. Tata nie pozwalał nam wychodzić wieczorem z domu, nie było więc żadnego powodu, żeby kupować kostium, a otwieranie drzwi przed obcymi, by dać im łakocie, nie wchodziło absolutnie w rachubę.
– Tak – zwróciłam się do Kat, pragnąc jednocześnie zagłębić się w ramionach Cole’a i nigdy się już od nich nie uwalniać. – Tak, jesteśmy na tym etapie.
– Masz szczęście. Mój tata nigdy nie był fanem Szrona. Jestem pewna, że zamierza wykastrować chłopaka.
To przez te oczy urodzonego zabójcy. Czasem, kiedy Szron spojrzał na człowieka, ten nie wątpił, że umrze za chwilę straszliwą śmiercią.
– Mimo wszystko twój tata pozwala ci umawiać się z chłopakami.
– Tak, i zawsze tak będzie. Kiedy wykryto u mnie chorobę nerek, obiecał, że sama będę mogła o wszystkim decydować i żyć po swojemu.
Dobry człowiek.
– Jak postanowiłaś spędzić dzisiejszy wieczór?
– Tak jak ty. I nie wspominałam o tym wcześniej, bo nie chciałam, żebyś zanurzyła się po szyję w zazdrości, wiedząc, że bawię się jak nigdy w życiu, a ty wciąż cierpisz na łożu boleści. – Zacisnęła dłonie na kierownicy tak mocno, że kostki zbielały. – Staram się panować nad nerwami. To znaczy wiem, że będą tam wszyscy zabójcy, ale w nocy wypełzną różnego rodzaju koszmarni przebierańcy, jak mam się więc zorientować, kto jest niebezpieczny, a kto nie?
– Nie potrafisz dostrzec prawdziwych zombi – przypomniałam jej.
– To nie znaczy, że ich tam nie będzie. W pierwszej chwili powiedziałam Szronowi zdecydowanie „nie”, a on na to: „Czy kiedykolwiek naraziłbym cię na jakieś ryzyko, kobieto?”. A ja na to: „Skąd mam wiedzieć? Prowadzisz podwójne życie, odkąd zaczęliśmy ze sobą chodzić”. A on na to: „Chcesz, żebym znowu przepraszał, co?”. A ja na to: „Codziennie, do końca twojego życia”. Miał czelność się roześmiać, jakbym żartowała.
Sama stłumiłam śmiech.
– Za kogo się przebierzesz?
– Za Czerwonego Kapturka. Zbyt seksownego, żeby mu dogodzić.
– Niech zgadnę. Szron wystąpi jako Wielki Zły Wilk.
– A niby kto inny? Sądzi zapewne, że to będzie zabawne, kiedy kłapnie na mnie zębami i oznajmi: „Zamierzam cię zjeść, moja droga”.
Wyobrażając to sobie, pokręciłam głową.
– A ty mu powiesz, żeby to udowodnił, prawda?
– Podoba mi się, że znasz mnie tak dobrze.
Skręciła w krętą żwirową drogę między rzędami drzew, które zrzucały właśnie swe jesienne okrycia. Kiedy ustąpiły miejsca łanom pszenicy, ukazała się „siłownia dla ogierów” Cole’a – duża czerwona stodoła, która wyglądała tak, jakby miała lada chwila runąć. W rzeczywistości budowla ta mogłaby przetrwać inwazję militarną.
– To istne pustkowie – zauważyła Kat, zatrzymując samochód.
– Z wielu powodów. – Zabójcy zjawiający się tutaj o każdej porze dnia i nocy. Ilość przechowywanej broni. Nie wspominając już o tym, w jak koszmarnym stanie zdarzało się nam tu przebywać.
Na podjeździe parkowało więcej samochodów niż zwykle. Zmarszczyłam czoło, wychodząc z wozu na chłód dnia. Przez szczeliny w drzwiach docierały pomruki, jęki, a nawet okrzyki radości.
– Chodźmy. – Przyspieszyłam kroku.
Po chwili przekroczyłam próg stodoły i rozdziawiłam usta. Zakładałam początkowo, że tylko Cole i może jeszcze szczególnie oddani sprawie Szron i Bronx gotowi są zrezygnować z wolnego dnia – wolnego jak kraj długi i szeroki.
Kat wpadła na mnie od tyłu i zastygła bez ruchu.
– Och, walnij mnie – wyszeptała nabożnym tonem.
Oto miałyśmy ich przed sobą, wszystkich zabójców w całej okazałości. Powietrze zawierało dość testosteronu, by przyspieszyć bicie martwego serca. Chłopcy byli w większości półnadzy i prezentowali opalone muskuły, wyrzeźbione nie tylko za sprawą ciężarów – ale też dzięki walce z wrogami. Widziałam koszmarne blizny, seksowne tatuaże i kolczyki, nawet kilka obroży elektronicznych.
Jasnowłosy i przerażająco piękny Szron okładał pięściami biedny, bezbronny worek treningowy, trzymany przez emanującego brutalnością Bronxa, którego stopy nawet nie drgnęły. Nie było na ziemi siły mogącej zbić go z nóg, nawet tak bezwzględnej jak Szron. Collins ćwiczył na mechanicznej bieżni, a Cruz podnosił ciężary.
Cole zaś, no cóż, walczył na ringu z dziewczyną, której nie potrafiłam zidentyfikować.
Z boku stał jakiś nieznany mi chłopak, obserwując obydwoje. W siłowni przebywały jeszcze tylko dwie kobiety: Mackenzie – niegdysiejsza dziewczyna Cole’a, bardzo zwierzęca – i Trina, której Kat wciąż musiała wybaczyć wyimaginowany letni romans ze Szronem.
Nie pytajcie.
Trina pomachała do mnie, a ja jej odpowiedziałam tym samym gestem, szybko jednak skupiłam uwagę na Cole’u. Atakował beztrosko nieznajomą dziewczynę, a ona robiła uniki, prostowała się i atakowała z kolei jego. On też się uchylał, i gdy ruszyła na niego znowu, unieruchomił jej pięść i przyciągnął ją do swego twardego ciała, obezwładniając skutecznie.
Uśmiechnęła się do niego szeroko, uosobienie aroganckiej pewności siebie i kobiecej podstępności – i nie ruszyła się z miejsca, najwyraźniej zadowolona z sytuacji, w jakiej się znalazła. Chłopak, który ma dziewczynę, powinien uwolnić swoją sparingpartnerkę i odsunąć się od niej. Choć Cole nieco zesztywniał, a błysk w jego oczach przybrał barwę twardego granitu, nie zmienił pozycji i też wyszczerzył w uśmiechu zęby.
Nie mogłam się zorientować, co to wszystko oznacza. Wiedziałam tylko, że niespecjalnie mi się podoba.
Czas na Rozsądną Ali: „Trenował już inne dziewczyny. Nawet uśmiechał się do innych dziewczyn. Nie ma w tym nic romantycznego. Nie ma w tym nic seksualnego”.
Oczywiście, Przygnębiona Ali nie była w pełni przekonana (tak, tak, moja osobowość ma niejedno oblicze): „Nie podwiózł cię do siłowni, bo nie chciał rozstać się z tą dziewczyną”.
Pokręciłam głową. Był mój, był moją zabawką i z nikim nie zamierzałam się nim dzielić.
A jeśli sam chciał, żebym się nim podzieliła?
Nie! Głupia niepewność! Cole nie był taki.
– Kociaku! – zawołał Szron z niejakim zdziwieniem w głosie. – Jak mnie znalazłaś?
Kat uniosła brodę – ucieleśnienie kobiecej urazy.
– Nie pochlebiaj sobie. Nie przyszłam tu dla ciebie. Jeśli chcesz koniecznie wiedzieć, to wykorzystałam swoje fenomenalne zdolności detektywistyczne i wsparłam je dość miernymi wskazówkami Ali. – Zwróciła się do mnie. – Bez obrazy.
– Nie ma sprawy – zapewniłam ją. „Mierne” było i tak delikatnym określeniem.
– Nie bądź taka, dziecinko – zareplikował, odwijając bandaż z pięści. – Wiesz, że zafundowałbym ci jazdę Oszronionym Ekspresem. Wystarczyło poprosić.
Bronx, wyraźnie zdegustowany, przewrócił oczami. Kilku chłopaków jęknęło z rozpaczy.
Cole skierował uwagę w moją stronę. Nasze spojrzenia się zwarły, a w fiołkowych tęczówkach pojawił się cień winy.
Winy? Dlaczego winy? Żadna odpowiedź nie byłaby w tym wypadku dobra.
Nie wejdę na ring.
Nie rozdzielę ich.
Nie stłukę obydwojga na miazgę.
Odsunął od siebie dziewczynę. I znowu przyłapałam się na tym, że czekam i mam nadzieję na wizję. Znowu stałam na nogach. Wszystko powinno wrócić do normalności. Chwila jednak minęła, potem następna.
Normalność była w odwrocie.
Odrobina strachu połączyła się ze szczyptą zazdrości – idealny przepis na kłopoty.
Nowy chłopak gwizdnął cicho i moja uwaga skupiła się teraz na jego osobie. Nasze spojrzenia zderzyły się ze sobą niespodziewanie. Sekundę później świat odpłynął, tak jak pragnęłam tego w przypadku Cole’a – byliśmy w mojej sypialni i staliśmy obok mojego łóżka. Nie, leżeliśmy na moim łóżku. Pchnęłam go na materac. Jedną ręką przechyliłam mu głowę, a drugą szarpałam ubranie. Potem zaczęłam przesuwać językiem po jego gardle. Wydawałam z siebie dziwne, ciche pomruki, jakbym jeszcze nigdy nie rozkoszowała się takim smakiem i pragnęła więcej…
– Ali! – krzyknął Cole.
Zamrugałam, wizja rozpłynęła się w powietrzu.
Pojawił się obok mnie, na jego twarzy malowało się napięcie.
– Co to było?
– Stary – zwrócił się Szron do nowego chłopaka – twój umysł wymeldował się na moment. Nie widziałem czegoś takiego od chwili, kiedy Cole pierwszy raz spotkał Ali… i, hm, no tak, mniejsza z tym.
Nowy patrzył na mnie podejrzliwie i gniewnie.
Cofnęłam się o kilka kroków. Nie mogłam uwierzyć, że właśnie zdradziłam mózgowo Cole’a. I to na całego.
– Cole zadał dobre pytanie – zauważył chrapliwym głosem nowy chłopak. – Co to było?
Zatem i on doznał wizji. Nie. Nie, nie, nie. Co to oznaczało? Tak silna więź nigdy nie połączyła mnie z nikim prócz Cole’a. Dlaczego tutaj? Dlaczego teraz? Dlaczego z tym właśnie chłopakiem?
– Mam lepsze pytanie – oznajmiła nowa dziewczyna ze słodkim południowym akcentem. – Czy ktoś zechce mnie przedstawić nowo przybyłym?
Musiałam się upewnić, że ta wizja nigdy się nie zdarzyła. Nie mogła się zdarzyć. Oznaczałoby to, że z Cole’em i ze mną koniec. Oznaczałoby, że nowe życie, które z takim wysiłkiem sobie stworzyłam, legło w gruzach i spłonęło.
Dostrzegłam drgnienie mięśnia w szczęce Cole’a.
– Veronico, poznaj Ali. Ali, to jest Veronica. Zabójczyni z Atlanty. A ta przyjaciółka Ali to Kat.
– Moja dziewczyna – dodał Szron, wypinając dumnie pierś.
– Śnij dalej! – rzuciła Kat.
Wszczęli zajadły spór.
– Veronica to jeszcze jedna z byłych Cole’a – wtrąciła Mackenzie.
O, wielkie nieba, nie!
– Nie tylko była – dorzuciła Veronica, obdarzając mnie uśmiechem tak słodkim jak jej głos. – Także ulubiona.
Zesztywniałam, czekając, aż Cole wypowie słowa: „Tak naprawdę to Ali jest moją ulubioną i nie jest byłą”. Nie zrobił tego.
– Miło cię poznać – wyszeptałam, walcząc z paniką.
Kiedyś nie przyszłoby mi do głowy, że istnieje dziewczyna piękniejsza od Mackenzie. Teraz zrozumiałam, jak bardzo się myliłam. Taka dziewczyna istniała. Zdecydowanie. Veronica. Miała doskonale opaloną skórę, ciemne lśniące włosy, które były idealnie proste i opadały na ramiona, i jasnozielone oczy.
Mackenzie miała ciemne włosy, choć kręcone, i ciemnozielone oczy. Gdybyśmy we trzy stanęły obok siebie, nikt nie musiałby pytać, która nie pasuje do dwóch pozostałych. Moje pofalowane włosy odznaczały się tak bladym odcieniem, że można by je zakwalifikować jako babcino siwe, a oczy były tak niebieskie, że ich barwa przywodziła na myśl kiczowaty błękit.
Veronica uniosła doskonałe brwi.
– A więc ty jesteś tą niesławną Ali Bell, co? Dziewczyną o zdolnościach, których nikt nie potrafi wyjaśnić?
Widziałam Linie Krwi, które wytyczaliśmy wokół naszych domów – mieszankę chemikaliów, nie do ominięcia dla zombi. Moje ciało zamieniało się czasem w żywy płomień, spopielając w sekundy każdego potwora, którego dotknęłam, podczas gdy inni łowcy mogli rozpalać tylko swoje dłonie i potrzebowali kilku minut, by osiągnąć te same co ja rezultaty. Potrafiłam też czasem wejrzeć w przyszłość.
Nie wiedziałam, dlaczego umiem robić to wszystko ani co sprawia, że jestem inna. Moje zabójcze geny nie wyróżniały się niczym szczególnym.
– Tak – odparłam. Cole nie patrzył na mnie. Dlaczego tego nie robił? – To ja.
Veronica przechyliła głowę, przyglądając mi się z jeszcze większą uwagą.
– Czy posłużyłaś się jedną z tych swoich zdolności także w przypadku mojego przyjaciela?
Próbowałam coś wydukać, ale bez powodzenia.
– A jeśli tak, to co z tego?! – zawołała Kat, zawsze gotowa pospieszyć mi z pomocą. – Owinęła sobie szefa wokół małego palca. Może robić, co chce i z kim chce.
Jak bardzo kochałam tę dziewczynę!
W słodycz Veroniki przeniknął z wolna jad.
– Nikt nie owija sobie Cole’a Hollanda wokół palca.
Cole pozostawił obie te uwagi bez komentarza i zeskoczył z ringu.
– Później, Ronny. Poćwicz sama.
Ronny? Dla Mackenzie też miał czuły przydomek. Kenze, tak ją czasem nazywał. Darzyłam nienawiścią oba te miana.
Podszedł do bieżni, skinął na mnie i wcisnął kilka guzików.
– Zanim wejdziesz na ring, musisz popracować nad wytrzymałością. I nie próbuj – powtarzam: nie próbuj się przemęczać.
Zbliżyłam się do niego.
– Nie mylisz się, jeśli chodzi o wytrzymałość, i zapewniam cię, że nie mam zamiaru się przemęczać, ale najpierw musimy porozmawiać.
Wciąż omijał mnie spojrzeniem.
– Mieliście bez wątpienia wizję, ty i Gavin.
Gavin. Imię chłopaka, którego przed chwilą molestowałam umysłowo.
– No… tak, ale nie o tym zamierzałam rozmawiać. Ta dziewczyna, Veronica…
– Co widziałaś? – przerwał mi.
– Ja, hm… – Nie mogłam mu powiedzieć, a nie chciałam kłamać. Co mi więc pozostało? – A czy to ważne? Nie spełni się.
Nie pozwoliłabym na to.
– Ważne. Spełni się. I wiemy o tym oboje.
Odszedł bez słowa, nawet na mnie nie patrząc.
Odprowadzałam go wzrokiem, dopóki nie zniknął w szatni, a moje serce wybijało w piersi rytm staccato. Veronica – Ronny – ruszyła w ślad za nim. Przystanęła w drzwiach i w przeciwieństwie do Cole’a popatrzyła na mnie.
I uśmiechnęła się złośliwie.
Tytuł oryginalny: Alice Through the Zombie Glass
Opracowanie graficzne okładki: Kuba Magierowski
Redaktor prowadzący: Jacek Fronczak
Opracowanie redakcyjne: Joanna Morawska
Korekta: Małgorzata Narewska
© 2014 by Gena Showalter
© for the Polish edition by Harlequin Polska sp. z o.o., Warszawa 2014
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieł w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B.V.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Znak firmowy wydawnictwa Harlequin jest zastrzeżony.
Wyłącznym właścicielem nazwy i znaku firmowego wydawnictwa Harlequin jest Harlequin Enterprises Limited. Nazwa i znak firmowy nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
Harlequin Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25
www.harlequin.pl
ISBN: 978-83-238-9781-1
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o. | www.legimi.com