Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
All in to historia, po której nigdy nie będziecie gotowi na drugi tom.
Kacey, gitarzystka frontmenka, jest utalentowana i charyzmatyczna. Otoczona tysiącami fanów żyje w samotności od koncertu do koncertu, powoli staczając się po równi pochyłej.
Jonah, obdarzony talentem artysta, żyje w samotności, jaką potrafi znieść tylko ktoś naprawdę silny. Bo Jonah jest silny i gotowy na nieuniknione.
Dla żadnego z nich to nie jest czas na nowy związek. Gdy jednak przydarza im się coś prawdziwego – coś, co wszystko zmienia, co przynosi ukojenie, daje szaleńczą radość i niewyobrażalny smutek, coś pięknego i kruchego jak szkło – czy warto wtedy oglądać się za siebie?
All In. Serce ze szkła to książka, w której nie ma niczego udawanego: żadnego pozorowanego fake relationship, żadnego powierzchownego hate-to-love, żadnego nieprawdopodobnego plot twistu. W zamian za to czytelnik otrzymuje historię dwojga ludzi, których relacja rozwija się powoli, boleśnie i prawdziwie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 411
TA KSIĄŻKA OPOWIADA PRZEDE WSZYSTKIM HISTORIĘ BRACI.
DEDYKUJĘ JĄ MOJEMU BRATU BOBOWI, KTÓRY – NIEŚWIADOMIE – ZA POMOCĄ ZAWARTEJ W E-MAILU SUGESTII NAKIEROWAŁ MNIE NA PISARSKĄ ŚCIEŻKĘ. POPCHNĄŁ MNIE W STRONĘ TEJ PRZYGODY – MOJEGO POWOŁANIA DO OPISYWANIA HISTORII MIŁOSNYCH – KTÓRA NA ZAWSZE ZMIENIŁA MOJE ŻYCIE.
Z WYRAZAMI WDZIĘCZNOŚCI I MIŁOŚCI – TA KSIĄŻKA JEST DLA CIEBIE.
LIVE Lightning Crashes
HALSEY Hurricane
SIA Chandelier
COLDPLAY Yellow
CELINE DION My Heart Will Go On
BISHOP Like a River
TOM PETTY Free Fallin’
SNOW PATROL Chasing Cars
THE STRUMBELLAS
PIĘTNAŚCIE MIESIĘCY WCZEŚNIEJ...
Poraziło mnie ostre światło. Walczyłem, by nie zamknąć oczu, ale się poddałem i pozwoliłem opaść powiekom. Zamiast patrzeć, wsłuchiwałem się w pracę maszyn, starając się dzięki ich brzmieniu wrócić do rzeczywistości. Pikający sygnał był miarą bicia mojego serca. Nowego serca, powoli pompującego krew w piersi. Wczoraj należało ono do dwudziestotrzyletniego koszykarza, który wyjeżdżając z Henderson, miał wypadek samochodowy. Teraz było moje. W podświadomości mieszały mi się smutek i wdzięczność.
Dziękuję. Przykro mi, ale dziękuję...
Boże, moja pierś. Czułem się tak, jakby spadło na mnie wielkie kowadło i zmiażdżyło mi żebra. Mostek, który został otwarty jak drzwi szafy, po czym ponownie zamknięty i zaszyty, pulsował agonalnie, a ból ten pochłaniał mnie całkowicie. Gdzieś głęboko pod tym koszmarem znajdowało się moje nowe serce.
Jęknąłem, ale wydostający się z moich ust dźwięk przyniósł jeszcze więcej bólu.
– Budzi się. Wróciłeś do nas, kochanie?
Spróbowałem ponownie uchylić powieki, ale światło wciąż oślepiało.
Może umarłem?
Biała szpitalna pościel i ostre fluorescencyjne światło poraziły mnie raz jeszcze, ale w końcu moje oczy zaczęły się do nich przyzwyczajać. Ciemne sylwetki nabrały kształtów. Po prawej zauważyłem rodziców. Mama, która oczy miała mokre od łez, wyciągała rękę, by odgarnąć mi kosmyk włosów z czoła. Poprawiła rurkę, którą podawano mi tlen do nosa, choć zapewne wcale nie było to konieczne.
– Świetnie wyglądasz, kochanie – powiedziała drżącym głosem.
Czułem, jakbym od tygodni zmagał się ze śmiertelną chorobą, by na koniec wpaść pod pociąg towarowy. Jednak mama nie miała na myśli tego, że dobrze wyglądam, ale że żyję.
Dla jej dobra udało mi się uśmiechnąć.
– Świetnie się spisałeś, synu – powiedział tata. – Doktor Morrison mówi, że rokowania są naprawdę dobre. – Posłał mi wymuszony uśmiech, po czym odwrócił wzrok i zakaszlał w pięść, by ukryć emocje.
– Theo? – wychrypiałem i natychmiast się skrzywiłem, gdy głęboki ból przeszył moją pierś. Odetchnąłem płytko i spojrzałem w lewo.
Siedział pochylony na krześle, opierając łokcie na kolanach. Silny. Niezachwiany.
– Cześć, braciszku – powiedział, a w jego głębokim głosie usłyszałem wymuszoną lekkość. – Mama ściemnia. Wyglądasz okropnie.
– Theodorze – upomniała go. – Wcale nie. Jest piękny.
Nie miałem siły, by rzucić jakimś żartem. Udało mi się jedynie uśmiechnąć. Brat także odpowiedział uśmiechem, ale był on sztuczny i spięty. Znałem Theo lepiej niż ktokolwiek, wiedziałem, gdy coś go dręczyło. Gniew, który przeważnie tlił się w nim niewielkim płomykiem, w tej chwili płonął jasno.
Dlaczego...?
Rozejrzałem się po sali i zrozumiałem.
– Audrey?
W pomieszczeniu dało się wyczuć napięcie, mama wyraźnie się wzdrygnęła. Wymieniono wiele spojrzeń – przelatywały nad moim łóżkiem jak ptaki.
– Jest późno – powiedział tata. – Wróciła do domu. – Był radnym naszego miasta, a teraz mówił jak polityk, gdy w ten łagodny sposób musiał wyznać jakąś nieprzyjemną prawdę.
Mama – biegła w pocieszaniu przedszkolanka – zaczęła wyjaśniać:
– Powinieneś odpocząć, kochanie. Przespać się. Kiedy się wyśpisz, poczujesz się znacznie lepiej. – Pocałowała mnie w czoło. – Kocham cię, Jonah. Niedługo dojdziesz do siebie.
Tata złapał ją za ramiona.
– Dajmy mu odpocząć, Beverly.
Zatem odpoczywałem. Wielokrotnie zapadałem i budziłem się z naznaczonego bólem snu, aż pielęgniarka dodała coś do mojej kroplówki i zasnąłem głęboko.
Kiedy odzyskałem przytomność, siedział przy mnie Theo. Audrey niestety nie było. Nowe serce uderzało w ciężkim, bolesnym rytmie. Do moich żył ponownie napłynęła adrenalina lub inny hormon wydzielany w chwilach, gdy kończyło się coś, co miało trwać wiecznie.
– Gdzie ona jest? – zapytałem. – Powiedz prawdę.
Theo wiedział, o kogo mi chodziło.
– Wczoraj rano poleciała do Paryża.
– Rozmawiałeś z nią? Co powiedziała?
Przysunął się z krzesłem.
– Wcisnęła mi jakąś łzawą gadkę. Mówiła, że ma plany na życie, a to... – Odwrócił wzrok.
– To nie było to – dokończyłem.
– Nie mogła tego znieść... – Przeczesał włosy palcami. – Kurwa, nie powinienem tego mówić.
– Nie – rzuciłem, kręcąc lekko głową. – Cieszę się, że mi powiedziałeś. Musiałem to usłyszeć.
– Przykro mi, braciszku. Trzy lata. Poświęciłeś jej trzy lata, a ona po prostu...
– W porządku. Tak jest lepiej.
– Lepiej? Jak, do diabła, może być tak lepiej?
Powieki mi ciążyły, oczy chciały się zamknąć, opuścić kurtynę i pozwolić mi wrócić na chwilę w objęcia zapomnienia. Nie miałem siły, by powiedzieć bratu, że nie czułem nienawiści do Audrey za to, że mnie zostawiła. Spodziewałem się tego. Nawet chory, z niewydolnym sercem, widziałem, jak się wzdrygała i rozglądała w poszukiwaniu drzwi, planując ucieczkę od mojego stanu i życia, które miało mnie czekać.
Bolało – całe te trzy lata związku z nią były jak nóż wbity w moje nowe serce. Ale nie czułem nienawiści, bo ja jej też nie kochałem. Nie tak, jak chciałbym kochać kobietę – całą swoją duszą.
Audrey odeszła. Theo mógł nienawidzić ją za mnie. Rodzice mogli rozwodzić się nad jej okrucieństwem w moim imieniu. Jednak pozwoliłem jej odejść, ponieważ w tamtej chwili nie wiedziałem, że miała być moją ostatnią dziewczyną...
LIPIEC, PIĄTEK WIECZÓR
Byłam pijana.
Z jakiego innego powodu trzymałabym w ręce komórkę, zawieszając palec nad numerem rodziców, którzy mieszkali w San Diego?
Pijacka melancholia, pomyślałam. Najwyraźniej nie jest jedynie dla byłych partnerów.
Parsknęłam śmiechem, który zabrzmiał bardziej jak szloch i poniósł się echem po klatce schodowej. Siedziałam w ciemnej, wąskiej przestrzeni, podciągając kolana do piersi i starając się zwinąć w kłębek. Próbowałam stać się niewidzialna. Zza betonowej ściany dochodziły przytłumione okrzyki i gwizdy trzech tysięcy ludzi, którzy czekali, by Rapid Confession wyszedł na scenę. Nasz manager, Jimmy Ray, dobre dwadzieścia minut temu dał znać, że wchodzimy za dziesięć minut, więc dziewczyny z zespołu zapewne już mnie szukały.
Upiłam łyk z butelki po wodzie mineralnej Evian w trzech czwartych wypełnionej wódką – ponieważ taka jestem sprytna – i znów skupiłam się na telefonie. Alkohol miał dodać odwagi, bym zadzwoniła. Ostrzegałam się w duchu, żeby tego nie robić, by odłożyć telefon i dołączyć do czekającego w garderobie zespołu. Miałyśmy wejść na scenę i zagrać kolejny koncert, na który wyprzedały się bilety. Chciałam być sławna, zarobić dużo kasy i nadal co noc pieprzyć się z innym chłopakiem.
Ponieważ to właśnie był rock’n’roll.
Ale ściema. Wcale nie wpisywałam się w ten klimat. Ubierałam się odpowiednio, zwłaszcza dzisiaj, gdy miałam na sobie minispódniczkę, sięgające ud kozaki i gorset. Idealnie wystylizowane, tlenione na niemal biały kolor włosy spływały lokami na moje nagie ramiona. Usta pomalowałam na czerwono, oczy otoczyłam czernią. Moją skórę zdobiły tatuaże, dodając mi wyglądu grunge rockowej laski, ale nie stanowiły części kostiumu. Były moje.
Wyglądałam profesjonalnie, ale czułam się, jakby zrobiono mnie ze szkła, które nieustannie rozbijano i rozrzucano. Nie miałam pojęcia kim lub czym byłam, wiedziałam jedynie, że ładnie błyszczałam w świetle reflektorów.
Wzięłam kolejny łyk wódki i niemal upuściłam komórkę. Zaczęłam przebierać rękami, by ją złapać, a gdy uniosłam ją do oczu, zauważyłam, że wcisnęłam zieloną słuchawkę.
– Cholera...
Powoli przyłożyłam telefon do ucha.
– Dom Dawsonów, słucham – odebrała matka po trzecim sygnale.
Serce mocno mi się ścisnęło. Poruszałam ustami, ale nie byłam w stanie wydusić z siebie głosu.
– Halo?
– Ja...
– Halo? W czym mogę pomóc?
Zaraz się rozłączy!
– Cześć, mamo. To ja. Kacey.
– Cassandra?
Nienawidziłam tego imienia i od lat się nim nie posługiwałam, jednak w trzech wypowiedzianych przez matkę sylabach usłyszałam ulgę. Naprawdę.
– Tak, cześć! – powiedziałam promiennie, nieco zbyt głośno. – Co, eee... Co u was słychać?
– Wszystko dobrze – stwierdziła. Ściszyła głos, jakby nie chciała, żeby ktokolwiek inny ją usłyszał. – Skąd dzwonisz?
– Z Las Vegas – odparłam. – Jesteśmy w trasie koncertowej. Ja i mój zespół, Rapid Confession. Na nasz dzisiejszy występ wyprzedano wszystkie bilety, a to już drugi z rzędu. Właściwie to bilety rozeszły się na większość koncertów podczas trasy. To świetnie. Dobrze nam idzie.
– Cieszę się, Cassandro.
W słowach matki słyszałam wpływ ojca, przez który zmieniała się w cholernego robota, recytującego frazesy, które wcześniej była zmuszona zapamiętać.
– A nasza ostatnia piosenka, Talk Me Down? Cóż... – Przygryzłam wargę. – Jest na szóstym miejscu listy stu najgorętszych utworów. I to... cóż, ja ją napisałam, mamo. To znaczy nagrałam ją z zespołem, ale słowa... słowa są głównie moje. A Wanderlust? Ten kawałek też ja napisałam. Zajmuje dwunastą pozycję na listach.
Cisza.
Przełknęłam ślinę.
– Co u taty?
– Dobrze – odparła niemal szeptem mama.
– Czy... jest w domu?
Westchnęła słabo.
– Cassie... Jesteś bezpieczna? Ktoś dba o ciebie?
– Sama o siebie dbam, mamo – przyznałam. – I odnoszę sukcesy. Ten zespół... Jesteśmy super.
Boże, nie podobała mi się ta rozmowa. Ani żałosny ton mojego głosu, ani chwalenie się osiągnięciami zespołu, ani błaganie matki, by poczuła dumę z powodu mojego sukcesu, kiedy sama nie czułam nic, może tylko potrzebę bycia kochaną. Miłość była dla mnie nigdy niezaspokojonym głodem, który rozpaczliwie skręcał moje wnętrzności, wiążąc je w mocne węzły, których nie byłam w stanie rozplątać.
Nie potrafiłam zaspokoić tego potężnego apetytu. Umiałam tylko stłumić go na chwilę alkoholem tylko po to, by następnego dnia spróbować go wyrzygać.
– Mamo? Proszę, powiedz tacie...
– Muszę kończyć, Cassie.
– Czekaj, możesz dać mi go do telefonu? Albo tylko... Powiedzieć, że właśnie ze mną rozmawiasz? Zrób to, mamo. Zobaczymy, jak zareaguje.
Cisza.
– Nie sądzę, żeby był to dobry pomysł – powiedziała w końcu. – Ostatnio... był wesoły. Nie chcę go denerwować. Nie chcę psuć mu humoru.
– Wciąż jest na mnie zły? – zapytałam z wahaniem. – Minęły cztery lata, mamo. Nawet nie jestem już z Chettem.
Chett porzucił mnie cztery lata temu w Vegas, zostawił na pastwę losu, bez grosza przy duszy i ze złamanym sercem. Oto byłam nieposłusznym dzieckiem, które mając za sobą trasę koncertową po kraju, nagranie płyty, niezliczone jednonocne przygody seksualne i dwa nowe tatuaże, błagało rodziców o przebaczenie.
Walczyłam ze łzami.
– Mówiłam ci, mamo, ale czy powtórzyłaś mu moje słowa? Czy kiedykolwiek powiedziałaś tacie, że byłam bezdomna i spałam na ulicy, gdy wyrzucił mnie za drzwi? Bezdomna, mamo. Cholera, miałam siedemnaście lat.
Usłyszałam, jak z trudem przełknęła ślinę, odsuwając od siebie łzy, emocje i wszystko, co chciałaby powiedzieć, ale nie mogła tego zrobić. Nie przekazała ojcu żadnych informacji na mój temat z wyjątkiem tego, że żyłam, że ze mną rozmawiała i że miałam się dobrze. Trzymała się swojego scenariusza bez względu na to, ile razy błagałam, żeby spróbowała postąpić inaczej.
– Chyba wiedziałaś, że nie powinnaś przyprowadzać tego chłopaka do domu – powiedziała mama, zbierając się na odwagę. – Zdawałaś sobie sprawę, jak bardzo rozgniewa to ojca.
– Gniewało go wszystko, co robiłam – łkałam, a mój głos niósł się echem po klatce schodowej. – Nic, nigdy nie było wystarczająco dobre. Tak, wiedziałam, że przyprowadzenie Chetta do domu będzie zajebiście złym pomysłem, ale chciałam zostać przyłapana. Wiesz, mamo, dlaczego? Aby zmusić ojca, żeby ze mną porozmawiał. Jak bardzo to smutne? Jestem jego córką. Jego dzieckiem.
– Cassandro, muszę kończyć. Powiem twojemu tacie, że dzwoniłaś i...
– I że wszystko u mnie dobrze? – dokończyłam. – Nie tylko dobrze, mamo – warknęłam i grzbietem dłoni otarłam nos. – Jesteśmy pieprzoną sensacją. Jesteśmy kolejnym wielkim...
– Wiesz, że nie podoba mi się twój wulgarny język, Cassandro – skarciła. W tej chwili jej głos przybrał surowy, zimny ton. Ale nie potrafiłam przestać.
– Powiedz o tym tacie, dobrze? Powiedz mu, że dałam radę i zrobiłam to bez jego zakichanej pomocy czy pieprzonej zgody albo... albo jego cholernego dachu nad głową.
– Kończę, Cassandro.
Wzięłam gwałtowny wdech, natychmiast żałując swoich słów. Chciałam nadal słuchać jej głosu.
– Mamo, czekaj. Przepraszam. Tak bardzo mi przykro...
W słuchawce panowała cisza, więc pomyślałam, że się rozłączyła, aż usłyszałam, jak wzięła drżący oddech.
Uspokoiłam się i zamknęłam oczy.
– Przepraszam. Powiedz tacie... – Przełknęłam łzy. – Powiedz, że go kocham, dobrze? Proszę.
– Dobrze – powiedziała, choć nie wierzyłam, że to zrobi. Ani przez sekundę.
– Dzięki, mamo. I ciebie też kocham. Jak...?
– Muszę kończyć. Uważaj na siebie.
Telefon umilkł na dobre.
Patrzyłam na niego jeszcze przez dłuższą chwilę. Łza kapnęła na ekran, więc wytarłam ją kciukiem. Pomyślałam o tym, by ponownie wcisnąć zieloną słuchawkę. Znów usłyszałabym jej głos i mogłabym przeprosić za przeklinanie. Równie dobrze mogłam zadzwonić raz jeszcze i powiedzieć, że pieprzę to i wcale nie jest mi przykro. Ale nie zrobiłam żadnej z tych rzeczy. Skończyłam z nimi, tak jak oni skończyli ze mną.
Czy naprawdę mieli mnie dość?
Serce zabolało mnie na tę myśl. Nie, jeszcze nie. Mama jeszcze mnie chciała. Potrzebowała moich telefonów. Miałam tę pewność. Ale jeśli nigdy już do niej nie zadzwonię, ona również tego nie zrobi. O tym też wiedziałam. W życiu własnego dziecka wciąż przyjmowała rolę biernego obserwatora.
Oparłam się o betonową ścianę. Słyszałam, że po drugiej stronie publika staje się niespokojna. Brzmiało to jak zbliżająca się burza. Jeśli wkrótce nie wyjdziemy na scenę...
Musiałam zapalić.
Z wysokiego buta wyciągnęłam pogniecioną paczkę papierosów i odpaliłam jednego za pomocą schowanej obok zapałki.
Zaciągnęłam się głęboko, wypuściłam dym i osunęłam się niżej przy ścianie, przytłoczona łzami, które powstrzymywałam przez całe cztery lata. Groziły mi w tej chwili nawałnicą. Walcząc z nimi, odetchnęłam głęboko wtłoczonym w siebie dymem, który osiadł we mnie, jakby był z ołowiu.
Tata nie chce nawet ze mną rozmawiać.
Wypuściłam dym. No i co z tego? Kogo obchodzi to, co myślał? Przez dwadzieścia dwa lata w ogóle się mną nie przejmował, dlaczego miałby zacząć teraz? Pieprzyć go.
Myśli te miały mi dodać odwagi, choć oddałabym dosłownie wszystko, by usłyszeć jego głos, który nie niósłby rozczarowania lub złości. Chciałabym usłyszeć, że za mną tęskni lub że mnie kocha. Usłyszeć, jak prosi, żebym wróciła do domu, kiedy tylko będę chciała, i jak stwierdzi, że drzwi będą dla mnie otwarte...
Jednak zamknął te drzwi na dziesięć spustów, prawdopodobnie już na zawsze, a fundament, na którym zostały zbudowane, rozpadał się w drobny mak.
Po drugiej stronie ściany tłum szalał. Ludzie pragnęli naszego występu. Domagali się mnie. Kochali mnie.
I – jak powiedziałaby Roxie Hart – kochałam ich za to, że mnie kochali.
Upiłam kolejny łyk wódki i wstałam w chwili, w której Jimmy Ray, szalejąc ze złości, wpadł przez znajdujące się nade mną drzwi.
Nasz manager był po czterdziestce i zaczynał łysieć. Jego garnitur – zawsze od Armaniego, przynajmniej odkąd trzy miesiące temu wytwórnia płytowa średnej klasy podpisała z nami kontrakt – wyglądał, jakby był na niego za duży. Mężczyzna skupił na mnie rozszalałe spojrzenie i oparł się o ścianę, z wyraźną ulgą kładąc sobie dłoń na sercu.
– Jezu, kotek, zawału przez ciebie dostanę. Występ powinien się rozpocząć już pół godziny temu.
Zgasiłam papierosa obcasem i uśmiechnęłam się do managera.
– Przepraszam, Jimmy. Dostałam ważny telefon. Ale już w porządku. Jestem gotowa na show.
– Dobrze słyszeć. Publika pożre nas żywcem, jeśli natychmiast nie wyjdziemy.
Chciałam przejść obok niego, ale mnie zatrzymał, złapał za podbródek, przyglądając się uważnie mojej twarzy.
– Płakałaś?
Odetchnęłam głęboko. Jimmy Ray w żadnym stopniu nie przypominał przykładnego ojca, ale był dla nas dobry. Był dobry dla mnie. Miałam ochotę załamać się pod wpływem jego dobroci, chciałam mu powiedzieć...
– Makijaż ci się rozmazał – stwierdził. – Poprawisz go przed wejściem na scenę, tak?
Skinęłam głową, milcząc.
– Grzeczna dziewczynka.
Klepnął mnie lekko w tyłek, by mnie pospieszyć, i poszedł za mną do drzwi i do garderoby, gdzie czekała reszta zespołu.