44,90 zł
Byłeś przyjacielem, a może dręczycielem?
Lord Private High School to szkoła dla dzieci bogatych rodziców. Nie obowiązują w niej zasady, jakie panują w innych placówkach. Dekalog Lord ustalili najważniejsi i najbardziej zamożni najbogatsi mieszkańcy Feartown. Ich dzieci miały się do niego stosować, mimo że odbierał im wolność i demolował i tak kruchą młodzieńczą psychikę. Brutalna prawda była bowiem taka, że to liceum niszczyło ludziom życie. Podobnie było w wypadku Joyce Torres. Jednak dziewczyna się nie poddawała. Kiedy tylko nadarzyła się okazja, siedemnastolatka postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i unicestwić instytucję, która sprowadziła ją na samo dno. Dosłownie.
Feartown zmieniło się w piekło na ziemi. W starciu z jego mocami Joy została właściwie sama. Przypadek sprawił, że pomógł jej pewien fantastyczny chłopak o wielkim, lecz popękanym sercu... Niestety, był to pozorny ratunek, który ostatecznie okazał się zgubą.
Tutaj wszystkie drogi prowadzą do piekła...
Książka dla czytelników powyżej szesnastego roku życia.Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 391
Gabriela Smusz
All Roads Lead To Hell #1
Między niebem i piekłem
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lubfragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo doprawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — orazdorzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jestczysto przypadkowe.
Redaktor prowadzący: Justyna Wydra
Grafikę na okładce wykorzystano za zgodą Shutterstock.
Helion S.A.
ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice
tel. 32 230 98 63
e-mail: [email protected]
WWW:https://beya.pl
Drogi Czytelniku!
Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres:
https://beya.pl/user/opinie/allroa_ebook
Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
ISBN: 978-83-289-0802-4
Copyright © Gabriela Smusz 2024
Kochanej babci i wszystkim, którzy doświadczyli straty.
Gabriela Smusz
Drogie Czytelniczki, drodzy Czytelnicy!
W trosce o Was informujemy, że w książce pojawiają się wątki takie jak: przemoc, autodestrukcja, problemy psychiczne, agresja, które mogą być nieodpowiednie dla osób wrażliwych bądź tych, które przeżyły traumę. Zalecamy ostrożność przy lekturze.
Pamiętajcie jeśli zmagacie się z problemami, trudnym czasem, smutkiem, porozmawiajcie o tym z kimś bliskim lub zgłoście się po pomoc do specjalistów.
Po burzy zawsze wychodzi słońce.
Nienawiść
Gorzka, bolesna, łzawa nienawiść krążąca w żyłach, powodująca uszczerbek na zdrowiu psychicznym. Niszcząca, destrukcyjna, przerażająca.
Cierpienie
Ból, krzyk, płacz. Powolne mrugnięcie powiekami, kilka łez zasychających na policzkach. Cisza, pustka. A potem drgnięcie i ponowna fala słodkiego bólu wyginająca ciało w spazmach szlochu.
Niesprawiedliwość
Życie, świat, ludzie. Dążenie do władzy, siła destrukcyjna.
Miłość
Trutka. Obezwładniająca, tragiczna, mocarna. Zakażenie organizmu. Poddanie się silnemu uczuciu, utrata rozumu. Brak racjonalności. Ratunek, upadek. Skrajność.
Życie
Choroba śmiertelna.
Wszyscy jesteśmy zdrowi, żyjąc w społeczeństwie, które nas zabija. Wszyscy jesteśmy chorzy, oddychając. Wszyscy cierpimy, doznając miłości. Wszyscy nienawidzimy, gdy żyjemy. Wszyscy kochamy, gdy umieramy.
Wszyscy będziemy ślepi, gdy miłość pokocha cierpienie.
Wszyscy będziemy głusi, gdy świat opanuje krzyk.
Wszyscy będziemy żyć, gdy umrzemy.
Słońce będzie świecić, gdy deszcz będzie padać.
Piekło
Życie.
Nicość? Wszystko jest niczym, nic jest wszystkim.
Lepiej nie wiedzieć, niż cierpieć.
Śmierć
?
Szczęście — ulotny moment, tak kruchy i słodki, ale jednocześnie pozostawiający gorzki posmak rozczarowania, gdyż żadne szczęście nie trwa wiecznie.
Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, iż prawdziwe szczęście jest nieosiągalne.
Ale czym było szczęście w społeczeństwie, w którym żyliśmy? Czy ludzie jeszcze je pamiętali, czy może już dawno o nim zapomnieli? Stało się wartością, która powoli zanikała. Z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc, z roku na…
Ludzie, żyjąc, mieli chcieć żyć. Nie umierać.
Więc dlaczego ja tak bardzo pragnęłam przestać istnieć?
Przekroczyłam próg znienawidzonej szkoły, a kiedy tylko dotarł do mnie ten charakterystyczny zapach, wykrzywiłam swoją nieumalowaną twarz w grymasie. Poprawiłam szelki plecaka na ramionach i uniosłam podbródek, pewnym krokiem przemierzając korytarz Lord Private High School. Mijając fałszywe osoby, które mną gardziły i którymi ja gardziłam, posyłałam im pełne kpiny spojrzenia. Czułam ten paskudny, przenikający mnie zapach. Zrobiło mi się niedobrze.
— Zaraz rozniosę tę szkołę — mruknęłam do siebie i stanęłam przed swoją szafką z numerem trzysta pięć.
— Królowa lodu znowu gada do siebie.
Gdy to usłyszałam, obróciłam się przodem do dziewczyny, wygięłam usta w półuśmiechu i skrzyżowałam ręce na swoim niedużym biuście. Savannah Morris. Piękna szatynka o zielonych oczach otoczonych gęstym wachlarzem ciemnych rzęs. Wysoka, ale niższa ode mnie, o nietypowej urodzie, cudnych krągłościach, zabójczym uśmiechu i ciętym języku. Moja jedyna, najlepsza przyjaciółka, której byłam w stanie zaufać przez te długie lata.
— Słodka osa znowu mnie straszy, mimo że wie, iż tego nienawidzę — odgryzłam się, po czym objęłam ją lekko i cmoknęłam w policzek.
Poczułam jej słodki zapach, który bardzo lubiłam. Jedyny, który nie powodował we mnie odruchu wymiotnego w tej szkole. Odsunęłam się i obróciłam do niej bokiem, żebym mogła otworzyć szafkę.
— Nie wyglądasz na szczęśliwą — westchnęła, stając obok mnie.
Miała na sobie ten przeklęty mundurek, który każdy z nas musiał nosić — granatową spódniczkę, tego samego koloru marynarkę i białą koszulę. Zamiast marynarki można było włożyć sweter z wyszytym znaczkiem naszej szkoły. Sava jednak zawsze dorzucała coś od siebie, żeby przełamać tę nudną stylizację. Dzisiaj miała na sobie ładny czarny pasek z brylancikami. Nienawidziłam tych mundurków, ale ona wyglądała ślicznie. Jak zawsze.
— Pierwszy dzień w tej budzie. Pokaż mi kogoś, kto jest szczęśliwy na początku roku szkolnego — odparłam niechętnie, obrzucając korytarz pogardliwym spojrzeniem. — Pokaż mi kogoś, kto w ogóle się cieszy, oprócz pierwszaków — dodałam i wbiłam kod do szafki.
Kiedy zerknęłam do środka, dostrzegłam dobrze znane mi zdjęcie, o którym kompletnie zapomniałam. Jak przez mgłę słyszałam, że Sava do mnie mówiła, ale nic nie rozumiałam. Coś boleśnie ścisnęło mnie w klatce piersiowej. Tylko mój zahipnotyzowany wzrok pozostał ten sam. Dopiero gdy poczułam dotyk przyjaciółki na ramieniu, ocknęłam się i zamrugałam. Koniec.
— Co się stało, Joy? — spytała, posyłając mi smutne spojrzenie.
Przełknęłam gulę w gardle i wyrzuciłam z głowy natarczywe koszmarne myśli. Stop. Błagam. Stop.
— Zamyśliłam się. Co mówiłaś?
Nie uwierzyła mi, ale nie naciskała, bo wiedziała, że nie chcę o tym gadać. Bardzo w niej to ceniłam. Zdawała sobie świetnie sprawę z tego, kiedy reagować, a kiedy zwyczajnie odpuścić.
— Że jedynymi, którzy cieszą się ze szkoły, są nasi kochani rodzice…
Słowo kochaniniemal wypluła. Też z taką goryczą o nich mówiłam. Oni jedyni byli zadowoleni z końca wakacji i naszego powrotu do tej toksycznej placówki, która odbierała ludziom szczęście.
— Jak dobrze ujęte.
Sięgnęłam po plecak i wyjęłam z niego kilka książek, których dzisiaj nie potrzebowałam. Wrzuciłam je do szafki i przygniotłam nimi to przeklęte zdjęcie, które otworzyło na nowo rany. Zatrzasnęłam drzwiczki i oparłam się o nie plecami, próbując unormować oddech. W szkole było bardzo gorąco i miałam wrażenie, że się duszę.
— Wszystko okej? — zapytała zmartwiona Sava, choć doskonale znała odpowiedź na to pytanie.
Dziwne, że w swoim prawie osiemnastoletnim życiu usłyszałam to pytanie tyle razy, że nie sposób zliczyć. A co najgorsze, odpowiadając na nie, praktycznie za każdym razem kłamałam. Ale nie dzisiaj i nie Savie.
— Wiesz, że nie — odpowiedziałam ponuro i spojrzałam na korytarz pełen uczniów.
Niektórzy potrafili się uśmiechnąć. Może nawet trochę im tego zazdrościłam.
Ja tę zdolność utraciłam już jakiś czas temu.
Jak to było się szczerze uśmiechnąć?
***
Lord Private High School była prywatną, prestiżową placówką dla dzieciaków rodziców z grubym portfelem. Najpopularniejsza szkoła w całym mieście i okolicy. Jedyna, o której nikt nie wiedział dostatecznie dużo. Dyrektor i politycy zamiatali wszystko pod dywan. I choć z zewnątrz ta szkoła wydawała się idealna, w rzeczywistości była siedliskiem nienawiści i kłamstw.
Ludzie z innych szkół nienawidzili tych z naszej, bo uważali nas za przemądrzałe dzieciaki z prywatnej szkółki, za którą płacą rodzice. Myśleli, że chwalimy się uczęszczaniem do Lord. W końcu prywatna szkoła, pieniądze, wyższa liga — brzmi jak marzenie każdego nastolatka. Jednak nie mieli pojęcia, że codziennie przechodziliśmy przez piekło. Ta szkoła była więzieniem. Nie żartowałam. A bardzo chciałam, żeby okazało się to żartem.
— Joyce Torres! Chyba zapomniałaś, co się robi na lekcjach!
Głośny krzyk nauczycielki przywrócił mnie do rzeczywistości. Wzdrygnęłam się, słysząc swoje imię oraz nazwisko, którego nie cierpiałam. Popatrzyłam na postarzałą, ale elegancką kobietę, trzymającą w dłoni swoje czarne okulary. Westchnęłam głośno i podniosłam się z ławki. Inni uczniowie, przynajmniej niektórzy, też mieli wszystko w głębokim poważaniu i siedzieli z nosem w telefonach. Ale nauczycielka musiała zwrócić uwagę akurat mi. Zniecierpliwiona czekała, aż coś powiem. Nie miałam jednak nic do powiedzenia. Ale odezwać się musiałam.
— Nie zapomniałam — odparłam bojowo.
Skrzywiłam się. To był naprawdę ciężki dzień. Wczoraj był apel, na którym mnie nie było, a dzisiaj pierwszy dzień szkoły. Standardowo każda pierwsza lekcja z danego przedmiotu to przedmiotowy system oceniania, określany przez nas jako PSO, więc nic dziwnego, że prawie zasypiałam.
— Masz czelność się ze mną wykłócać? Nawet nie wyjęłaś zeszytu z plecaka! — oburzyła się.
Westchnęłam cicho. Odpięłam plecak i wyjęłam szary zeszyt do innego przedmiotu, nie do wiedzy o społeczeństwie.
— Wypakowałam.
Nie cierpiałam starej Powell, zawsze się mnie czepiała. Nawet gdy nie miała powodu, magicznie go sobie wynajdowała.
— Poza tym to PSO. Na każdej pierwszej lekcji jest to samo — dodałam.
Ktoś z tyłu zaśmiał się głośno. Wiedział, że igrałam z diabłem i czekały mnie problemy. Problemy to było drugie imię tej szkoły.
— Nie masz szacunku ani do mnie, ani do przedmiotu. Skoro jesteś taka odważna, to zapewne z chęcią porozmawiasz z dyrektorem.
Cholera by to.
Pierwszy dzień szkoły i już kłopoty? Trzeba było być mną, żeby tak się wpakować. Przecież dyrektor mnie zje. Nie lubiliśmy się od… zawsze. Krył całą tę placówkę i wszystko, co się w niej działo. Miał dwa gabinety. Jeden, w którym przyjmował uczniów i rodziców, a drugi, w którym miał wszelkie dokumenty. Nikt oprócz niego nie miał tam prawa wstępu.
— Tylko chwila, przepiszę to z tablicy — odparłam. Byłam dzisiaj wyjątkowo poirytowana. — Nie ma potrzeby fatygowania dyrektorka.
Jej wzrok mówił jednak co innego.
— Jeszcze się sprzeciwiasz? Radzę ci już dłużej nie dyskutować, tylko zabrać swoje rzeczy i marsz na dywanik.
Niech to szlag. Spojrzałam na Morris, która kręciła głową. Ile bym dała, żeby siedzieć razem z nią. Na WOS-ie było nas mało, każdy siedział sam, tak jak chciała nauczycielka. Przegrałam. Po raz kolejny zresztą.
Cóż, nic innego oprócz spakowania rzeczy i wyjścia z sali mi nie zostało. Więc tak też zrobiłam. Schowałam zeszyt, zapięłam plecak, zarzuciłam go na ramię i ruszyłam, odprowadzana wzrokiem tych fałszywych ludzi. Tylko Savannah była dobra.
— I po co ja przychodziłam… — mruknęłam cicho do siebie.
— Co tam szepczesz pod nosem, dziecko?
— Że to będzie ostatni i najlepszy rok w tej szkole.
Nie zdążyłam jednak usłyszeć, czy Powell coś mi na to odpowiedziała, bo wyszłam z sali i pewnym krokiem ruszyłam w stronę wyjścia ze szkoły.
Jeśli ona myślała, że faktycznie pójdę się kłócić z dyrektorkiem, to się myliła. Skoro miała do mnie na tyle zaufania, że puściła mnie samą, to właśnie się na tym przejechała. Korytarz był pusty, nie było na nim żywej duszy. Jednak lepsze to niż tłumy uczniów. Nie cierpiałam tych kpiących spojrzeń, którymi każdy każdego obdarzał. Miałam do ludzi taki stosunek, jaki oni do mnie. Nienawidziłam tych, którzy mnie nienawidzili. Traktowałam obojętnie tych, dla których byłam obojętna.
Wreszcie wyszłam na zewnątrz, na świeże powietrze. Zaburczało mi w brzuchu, ale to zignorowałam. Nie potrzebowałam jedzenia, tylko odstresowania. Dlatego wybrałam niewielki park niedaleko naszej szkoły. Ścieżką przy rzece doszłam na opuszczony plac, gdzie zaglądają jedynie uczniowie. Tak zwane Lope. Nie byłam tutaj od dwóch miesięcy.
Ta sama stara huśtawka, która za każdym razem, gdy ktoś się na niej huśtał, skrzypiała. Ten sam stół do ping-ponga, na którym zawsze siadałam podczas dłuższych przerw. Te same drewniane ławki obdarte z czarnej farby i ten sam mały budynek, na którego ścianach uczniowie malowali graffiti i pisali głupoty. Wszystko takie samo, choć ludzie tam przychodzący bardzo różnili się od tych, którymi byli, zanim zaczęli chodzić do Lord Private High School.
Niech ktoś mi kiedyś jeszcze powie, jakie to szczęście mieć bogatą rodzinkę i chodzić do prywatnej szkoły, to ukręcę kark.
— Ile gramów było dla ciebie? — Usłyszałam za sobą i aż podskoczyłam wystraszona.
Z mocno bijącym sercem odwróciłam się w stronę osoby, która stała za mną. Dostrzegłam wysokiego, napakowanego chłopaka trzymającego w dłoniach saszetki. Nigdy wcześniej go nie widziałam. Nie miał na sobie mundurka naszej szkoły, więc nie był od nas. Wytrzeszczyłam oczy, gdy dotarło do mnie, o co mu chodziło.
— Chyba mnie z kimś pomyliłeś — odparłam spokojnym głosem.
Miał mocno przekrwione oczy i powiększone źrenice. Zamarłam. Obawiałam się takich ludzi.
Naćpany diler to podwójny problem.
— Laleczko, umawialiśmy się, że już więcej nie będzie takich akcji…
— Jakich akcji?
— Grasz głupią, czy co? Była umowa, że już nigdy nie będziesz zamawiać towaru, a potem się wycofywać, bo zabrakło hajsu. Nie ze mną te numery. Chciałaś, a więc bierz i hajs dla mnie. Szybko, bo nie mam czasu! — warknął, a ja poczułam, jak robi mi się słabo.
— Człowieku, mówię ci, że musiałeś mnie z kimś pomylić. Ja nic nie zamawiałam! — odparłam twardo i zacisnęłam dłonie, wbijając sobie paznokcie w skórę.
— No przecież… Alice?
Serce na moment mi stanęło, a potem zaczęło wybijać nierówny rytm. Poczułam błogą nicość. Pustkę.
— To nie ja. Przykro mi, że laska cię wykiwała, ale nie mam z tym nic wspólnego — odparłam, patrząc na niego lodowatym wzrokiem.
Oddychałam głęboko. Dusiłam się.
— Przecież wyglądasz jak ona.
— Gościu, naćpałeś się i założę się, że nie odróżniłbyś swojej matki od dziewczyny, więc wypad — powiedział nagle ktoś obcy.
Za mną, w cieniu drzewa, stał wysoki chłopak w czarnej czapce. Dłonie miał w kieszeniach, ale jego postawa zdradzała, że był zdenerwowany. Skąd on się tu, do diabła, wziął?
— Chcesz wpierdol? Masz jeszcze czas uciec! — zagroził naćpany facet i uśmiechnął się krzywo do nieznajomego.
— Zaraz będzie tu psiarnia, więc radzę ci stąd zwijać — odparł tamten niskim, ochrypłym głosem.
Zatkało mnie. Co się dzieje? Jaka psiarnia? Przecież to niemożliwe, żeby chłopak zadzwonił po gliny.
— Kurwa — syknął ćpun. — Ale z tobą jeszcze nie skończyłem. Jeszcze się rozliczymy — powiedział do mnie.
Przestraszyłam się, ale nie miałam zamiaru przejmować się naćpanym gościem, który nie potrafił rozróżniać ludzi. Jutro pewnie zaczepi kogoś innego.
Mężczyzna schował saszetki z prochami do kieszeni, naciągnął kaptur na głowę i ruszył w przeciwną stronę szybkim krokiem.
— Spoko, typ jutro nie będzie niczego pamiętał — powiedział chłopak o wiele spokojniejszym głosem.
Przyjrzałam się mu. Mimo że miałam metr siedemdziesiąt dwa, czułam się przy nim jak mrówka. Był cholernie wysoki i ładnie umięśniony, ale nieprzesadnie. Miał na sobie krótką białą koszulkę, czarne joggery i tego samego koloru jordany do kostki. Brązowe włosy wystawały mu spod czapki. Miał wyraźnie wystające kości policzkowe, co nadawało mu męskość, a także ładnie wykrojone usta. Nie miał zarostu i bardzo spodobał mi się kształt jego twarzy. No i nie mógł być z Lord, bo nie miał mundurka.
— Dzięki, ale poradziłabym sobie sama.
Moja duma dała o sobie znać. Uważałam, że poradziłabym sobie z tym nachalnym gościem, bo nie byłam dziewczyną z długimi tipsami, która godzinami leży i pachnie, a gdy dochodzi do poważnej sytuacji, to nawet palcem nie kiwnie, tylko czeka na bohatera. Nie. Ja zawsze brałam sprawy w swoje ręce i walczyłam. Choć powinnam raczej siedzieć cicho, bo mimo wszystko mi pomógł. Nie miałam pojęcia dlaczego.
Nie byłam do tego przyzwyczajona — do tego, że pomaga mi ktoś inny niż Morris. Ludzie, którymi się otaczałam, byli fałszywi. Oni raczej kopali leżącego, aniżeli podawali mu rękę, aby wstał.
A ja tak często leżałam.
Usłyszałam ciche prychnięcie. Czułam się dziwnie z myślą, że stał przede mną obcy chłopak, który odpędził ode mnie nachalnego dilera narkotyków. Nie znałam go i raczej nie chciałam poznawać. Nie było mi to w żaden sposób potrzebne.
— Nie wątpię — mruknął, a jego głęboki głos wydawał się rozbawiony i lżejszy, niż gdy mówił do tamtego faceta. — Uczennica Lord Private High School.
Gdy tylko usłyszałam nazwę mojej szkoły, mocno się zdenerwowałam. Nienawidziłam Lord całym moim pokiereszowanym sercem. Bo jeszcze je miałam. Jeszcze.
— Chciałabym zaprzeczyć… — odparłam z niesmakiem, po czym westchnęłam i ruszyłam w kierunku stołu do ping-ponga, na którym po chwili usiadłam. — Nie masz nic ciekawszego do roboty niż ratowanie laski z opresji?
Naprawdę głupio mi było rozmawiać z gościem, którego oczu nie widziałam. Mógł już zdjąć tę czapkę, ale jak na złość nie ruszył się nawet o milimetr.
— Nie potępiaj. Każdy ma jakieś zajęcie — powiedział, a jego głos nie zdradzał żadnych emocji.
Sięgnęłam do plecaka i otworzyłam go, by poszukać rzeczy, która mogła być w tym momencie moim wybawieniem. Wreszcie wymacałam palcami potrzebną mi paczkę i ją wyjęłam.
— Nie za niegrzeczna na Lord? — spytał, na co przewróciłam ostentacyjnie oczami.
Wiedziałam, że to tylko sarkazm, ale znałam ludzi, którzy tak właśnie uważali. I niezmiernie mnie tym irytowali.
Ta szkoła była tak niegrzeczna, że sam Lucyfer, gdyby do niej zajrzał, musiałby wziąć po wszystkim kąpiel w wodzie święconej.
— Zamknij jadaczkę i się poczęstuj.
Wyciągnęłam w jego stronę rękę z paczką marlboro. Chłopak schylił lekko głowę i zaczął się zastanawiać. Nie miałam ani siły, ani czasu, żeby czekać, aż jaśnie pan się zdecyduje. Dlatego potrząsnęłam dłonią, dając mu do zrozumienia, żeby się pospieszył.
— To gówno? — zapytał rozbawiony.
— Bierz albo spadaj.
Traciłam cierpliwość, ale on ewidentnie dobrze się bawił.
— Oj, nie tak ostro — zaprotestował żałośnie, ale podszedł do mnie i wyciągnął jednego papierosa. Wtedy ja wreszcie też wzięłam fajkę. — Żartowałem. Ja fajek nie odmawiam.
Sięgnął do kieszeni i wyjął z nich zapalniczkę. Włożyłam papierosa do ust, a chłopak stanął tuż przede mną. I wtedy to się stało. Dostrzegłam jego całą twarz. Moje czekoladowe tęczówki świdrowały jego niebieskie. Zatraciłam się w tym spojrzeniu. Lecz tylko na moment. Dawno nie widziałam tak intensywnie niebieskich oczu. Miały w sobie jakiś błysk — jakby ktoś posypał je brokatem, ale jedynie przez chwilę, bo później stały się zimne i głębokie jak ocean.
Odpalił zapalniczkę i przystawił mi ją do papierosa. Wreszcie mogłam się zaciągnąć. Spojrzałam znowu na chłopaka i wypuściłam dym z ust. On zrobił to samo i po chwili chuchnął mi prosto w twarz. Parsknęłam głośno śmiechem i odwróciłam speszona wzrok. Zawstydził mnie.
Cholera, nieznajomy mi chłopak mnie zawstydził.
Czemu ja tu jeszcze z nim byłam…
Nieznajomy nagle odsunął się ode mnie i odszedł kilka kroków. Obrócił się do mnie bokiem. Już nie widziałam tych oczu.
Ale to nawet i lepiej.
— Zaraz tu będzie całe skupisko tych szczurów — powiedziałam.
— Nieładnie tak mówić o kolegach.
Roześmiałam się.
— A kto ty jesteś, żeby mi prawić morały? — spytałam, unosząc brwi.
— Może kiedyś ci odpowiem.
Co?
Ostatni raz zaciągnęłam się papierosem, po czym zgniotłam go w popielniczce, która stała na stole za mną. Zeskoczyłam z niego i zarzuciłam na ramię plecak. Chłopak bacznie mi się przyglądał. Jakby próbował mnie rozgryźć.
Nie w tym życiu, kochany.
— I tak powinnam być teraz w całkiem innym miejscu niż tutaj z tobą. Pa, kolego. Zmywam się, zanim pojawi się ta psiarnia — rzuciłam zaczepnie.
Chłopak przeszywał mnie wzrokiem na wylot. Skłamałabym, mówiąc, że czułam się komfortowo. Skończył palić i jego dłonie znów wylądowały w kieszeniach spodni.
— Kłamałem. Jakoś musiałem go przegonić — odrzekł, a następnie poprawił swoją czarną czapkę tak, że bardziej nachodziła na jego oczy.
Znów niemal ich nie widziałam.
— Wcale się nie domyśliłam — parsknęłam cynicznie śmiechem, a następnie odwróciłam się do niego plecami.
Musiałam się stąd ulotnić, zanim zbiegną się tu inni. Za kilka minut miał być koniec lekcji. A przede mną jeszcze godzina literatury. Czekałam z utęsknieniem na tę lekcję z panią Lure, która była lekko przygłucha.
— Do zobaczenia.
Oby nie.
Nic więcej już nie powiedziałam, tylko skierowałam się w stronę szkoły. Raczej nie poznawałam nowych ludzi, bo wystarczała mi Sava. Reszta w moim otoczeniu nie była warta uwagi. Nie potrzebowałam fałszywych znajomości, ani takich, które pociągnęłyby mnie na dno.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że będę upadać bardzo często. A każdeodbicie od dna będzie kosztować mnie o wiele więcej niż misterna pustka, z którą się w końcu polubiłam.
A ten nieznajomy…
Był on podejrzanym gościem. Nie miałam pojęcia, jak się nazywał, ale może tak było mi wygodniej? Pogadać i zapalić fajkę z kimś nieznajomym, kto nie patrzył tym oceniającym, wywyższającym się wzrokiem. Nadarzyła się okazja, żeby olać cały świat i nie zwracać uwagi na zasady. Choć ja nigdy tego nie robiłam. Inni również.
Bo w tym świecie zasady nie obowiązywały. Na pewno nie te, które wcześniej zostały ustalone. Nie te, które miały stanowić podłoże dobra. Nie te, które miały nas chronić. Tylko te, które miały nas zniszczyć.
Ochrona i destrukcja.
Wybierz jedno.
Lord Private High School nie przygotowywała nas do prawdziwego życia, a była jedynie ciągłą walką o przetrwanie.
Nikomu nie mogłam wytłumaczyć, dlaczego tak nienawidziłam tej szkoły. Nikt oprócz uczniów nie był w stanie tego zrozumieć, bo nikt spoza Lord nie miał prawa o tym wiedzieć.
Wiecie, jakie to jest okropne — nosić w sobie okrutną prawdę i nie móc o niej nikomu powiedzieć?
Nie miałam pojęcia, skąd Savannah miała tyle siły, żeby się uśmiechać i tryskać energią. Podziwiałam ją, naprawdę. Momentami pragnęłam chociaż na chwilkę być nią. Opuścić to okropne ciało, oczyścić głowę, być kimś, kogo lubiłam.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, co działo się wjej głowie.
— Nie wierzę, że tam nie poszłaś — mruknęła niedowierzająco, rozpakowując swoją bułkę z kruszonką. — Jak stara Powell się dowie, będziesz w dupie.
Westchnęłam i chwyciłam widelec, a potem otworzyłam pojemnik. Kiedy zobaczyłam sałatkę, zrobiło mi się niedobrze. Miks sałat, kukurydza, pomidor, feta, słonecznik. Do tego jeszcze jakiś ziołowy sos. Wbiłam w to widelec i pomieszałam.
— Mam w dupie to, że będę w dupie — odparłam i wzięłam do ust trochę sałatki. Denerwowało mnie, że musiałam się zmuszać.
— Twoje podejście nie zmieniło się ani trochę — powiedziała.
Spojrzałam na jej pyszną bułkę, a potem na swoją sałatkę i ponownie poczułam skręt żołądka. Spokojnie, Joy. Mieliłam powoli sałatkę, starając się nie skrzywić. Nie dałam nic po sobie poznać. Morris patrzyła.
— Moje podejście zmieni się wtedy, gdy zmieni się również ta szkoła. Czyli nigdy — burknęłam, gdy przeżułam już wszystko.
Skinęła głową. Siedziałyśmy tak w ciszy, dopóki obie nie skończyłyśmy jeść.
— Zastanawiam się, czy kiedyś nadejdzie moment, w którym będziemy się cieszyć z tego, w jakim miejscu jesteśmy — mruknęła cicho, posyłając mi swoje smutne spojrzenie.
Gdy ona była smutna, serce mnie bolało. Nienawidziłam tego. Najchętniej zdjęłabym z niej cały ciężar i sama go niosła, byleby tylko nie cierpiała. Każdy inny, ale nie ona. Nie zasługiwała na zło, którym świat tak chętnie ją obdarzał.
Ja byłam już, można powiedzieć, przyzwyczajona do krzywd. Choć momentami bolało jak cholera, to otępienie i pustka potrafiły wszystko zagłuszyć. Nicość była zdrowa. Kojąca.
— Chciałabym, aby tak było… Ale martwię się o przyszłość. Bo wiesz, czuję się tak, jakbynasza przyszłość nie miała już przyszłości.
Między nami zapanowała cisza, a my jedynie patrzyłyśmy na siebie wzrokiem pełnym zrozumienia. Savannah doskonale wiedziała, o co mi chodziło.
Nagle pojawił się nad nami cień zasłaniający nam słońce. Podniosłam głowę i zobaczyłam trzy doskonale znane mi osoby. Gillian, Allan, Oliver Markson. Cholerne trojaczki, tak bardzo do siebie podobne. Cała trójka miała jasne blond włosy, niemal białe, oraz zielone, duże oczy. Wszyscy byli wysocy i szczupli. Do tego kapryśni, nieznośni, irytujący i przemądrzali. Obrzydliwie bogaci. Mówiło się, że to właśnie oni mieli najwięcej pieniędzy, ale… Nikt w naszej szkole nie liczył, kto ma więcej, bo tu było skupisko bogatych. Niestety ja też się do nich zaliczałam.
Gdzie trojaczki, tam kłopoty, a ja już miałam ich dość jak na jeden dzień. A w zasadzie dość na całe życie.
Niestety usiedli przy naszym stoliku. Po mojej lewej oraz prawej stronie zajęli miejsce chłopcy, a obok Morris wylądowała blondynka.
— Stęskniłam się za waszym duetem — powiedziała Gillian, zarzucając swoimi długimi włosami.
Nie mieli ze sobą nic do jedzenia, więc miałam nadzieję, że nie rozsiadają się na długo.
— A my za waszą trójką nieszczególnie — rzuciłam z przekąsem i się wyprostowałam.
— Jak zwykle miła.
— Jak zwykle irytująca — odgryzłam się jej.
Gillian westchnęła głośno i postukała o stolik swoimi długimi tipsami. To była właśnie jedna z tych dziewczyn, które czekałyby na bohatera, tkwiąc w tarapatach. Cóż, w Lord takich nie brakowało.
— Dobra, dobra, gąski. Mamy coś, co być może was zaciekawi — odparł Allan, uśmiechając się zadziornie.
Nie byłam fanką ich urody, ale akurat chłopcy nie byli brzydcy. Niestety mieli nieciekawy charakter i nie interesowali mnie w żaden sposób, tylko działali mi na nerwy. Jednak te dziewczynki z pierwszej klasy, które jeszcze do końca nie wiedziały, co je czekało w tej szkole, przyglądały im się z zachwytem. Cóż, to ich dopiero pierwszy normalny dzień tutaj.
O ile dni w tej szkole mogły być normalne.
Spojrzałam na grupkę uczniów. W zeszłym roku przyszli do tej szkoły podekscytowani i tak jak te pierwszaczki byli zachwyceni chłopakami ze starszych klas, którzy wyglądali jak roboty albo jak osoby wyprane z życia. Nienawidzili tej szkoły. Zupełnie jak ja. Przykre było to, że ta placówka tak zmieniała ludzi. Tak ich niszczyła.
— Dowiedzieliśmy się, że jedna laska dobierała się do pewnego chłopaka, który był zajęty. I to nie byle jaka…
Sava spojrzała na mnie przerażona. Ukryłam swoje emocje jak najlepsza aktorka. Nauczyłam się grać. W środku cała byłam złamana. I to bolało. Ale tylko wtedy, gdy to do siebie dopuszczałam.
— W męskiej szatni.
Trojaczki uśmiechały się parszywie. Doskonale wiedzieli, do kogo przyjść i gdzie uderzyć. W punkt. Szydzili sobie ze mnie i z mojej przyjaciółki.
Szybko wstałam, a dwójka chłopaków odsunęła się ode mnie zaskoczona. Zarzuciłam na ramię swój niewielki czarny plecak, posłałam Savie znaczące spojrzenie i ruszyłam w kierunku wyjścia ze stołówki.
Nie minęła minuta, a przy moim boku znalazła się również Savannah. Obie zmierzałyśmy na dziedziniec, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Nie odzywałyśmy się do siebie. To nie był odpowiedni moment na jakąkolwiek rozmowę. Trojaczki nie miały prawa w ogóle o tym mówić. Tylko rozsiewały plotki po całej szkole. Syciły się cierpieniem innych. Pieprzeni hipokryci.
Nagle przed nami znalazła się stara Powell z założonymi pod biustem rękoma. Zatrzymałyśmy się gwałtownie. Nauczycielka mierzyła mnie surowym spojrzeniem. Stałam i czekałam, aż wreszcie się odezwie, bo przerwa się kończyła, a nie chciałam się spóźnić na literaturę u Lure. Pragnęłam tylko po cichu zaszyć się w ostatniej ławce pod oknem i uciąć sobie krótką drzemkę.
— Doszły mnie słuchy, że nie poszłaś do dyrektora — warknęła zdenerwowana.
Miałam przechlapane.
— Źle się czułam, więc przesiedziałam resztę lekcji w toalecie — skłamałam, złapałam się za brzuch i wykrzywiłam twarz w grymasie.
Musiałam chociaż spróbować.
Wiedziałam, że moje wytłumaczenie było żałosne. Po cichu liczyłam, że to przewinienie się nie wyda, jednak w tej szkole wszystko zawsze wychodziło na światło dzienne.
Może właśnie dlatego nie przejmowałam się za bardzo tym, co zrobi stara Powell. Bo jeszcze nikt nigdy nie został wyrzucony z tej szkoły. Nigdy. Nikt nie przejmował się konsekwencjami, bo one jakby nie istniały. Nie w tym świecie.
— Bo uwierzę. Idziesz ze mną prosto do dyrektora. A panience podziękujemy.
Westchnęłam głośno. Sava patrzyła na mnie pokrzepiająco. Puściła mi oczko i minęła nas, udając się w kierunku wyjścia ze szkoły. A ja zostałam z Powell i czekałam, aż słowa zamieni w czyny.
Chwyciła mnie mocno za ramię i zaczęła ciągnąć za sobą w stronę schodów. Wyrwałam się i dorównałam jej kroku.
— Potrafię sama chodzić — warknęłam, ale nauczycielka to zignorowała.
Przemierzałyśmy schody w milczeniu, aż dotarłyśmy na drugie piętro. Gdy zobaczyłam gabinet, który w połowie był przeszklony, przełknęłam nerwowo ślinę. Dostrzegłam chłopaka, który siedział przed biurkiem dyrektora i o czymś z nim zawzięcie dyskutował. Wiedziałam, że będę musiała trochę poczekać i na pewno spóźnię się na lekcję. Nie myliłam się, bo po chwili dzwonek zadzwonił, ogłaszając koniec długiej przerwy.
— Może pani wracać na lekcję, sama poczekam — mruknęłam, stukając nerwowo stopą o kafelki.
Kobieta spojrzała na mnie, jakbym się z choinki urwała.
— Nie zostawię cię, bo zwiejesz. I nie przejmuj się, mam okienko — odpowiedziała złośliwie i spojrzała na drzwi.
Klamka się lekko ugięła. To znaczyło, że chłopak już wychodził. Zobaczyłam wysokiego szatyna. Gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały, zamurowało mnie.
— Nie spodziewałem się, że to do zobaczenia będzie tak szybkie — rzucił zaczepnie i się uśmiechnął.
Schylił lekko głowę i spojrzał na mnie wzrokiem pełnym mroku i tajemniczości. Miałam wrażenie, że jego oczy zaszły mgłą i pociemniały. Jakby mnie kusił czerwonym, soczystym jabłkiem, ale ostatecznie nie pozwolił mi go zerwać. Wtedy mrugnął i… pewnym krokiem ruszył w kierunku schodów. Wyprostowany, ale pełen nonszalancji. Pozostawił niedosyt.
Otrząsnęłam się dopiero wtedy, gdy Powell szturchnęła mnie ramieniem. Kompletnie zapomniałam, po co tam przyszłam. Cholerny nieznajomy. Musiałam się opanować.
Co on tutaj robił?
Miałam wrażenie, że to jego spojrzenie będzie mnie prześladować.
Ale tak bardzo chciałam się mylić.
Nawet nie wiedziałam, kiedy weszłam do gabinetu i usiadłam na wygodnym fotelu przed biurkiem dyrektora. Przywitałam się cicho i obserwowałam jego oraz nauczycielkę. Mężczyzna koło pięćdziesiątki w okularach i granatowym garniturze z wyszytym logiem naszej szkoły na lewej piersi siedział po drugiej stronie i świdrował mnie swoimi zielonymi oczami. Kazał wyjść Powell, bo chciał porozmawiać ze mną sam. Przełknęłam ślinę i czekałam, aż się odezwie.
— Och Torres, Torres… — westchnął przeciągle, a następnie zdjął okulary, przymknął oczy i pokręcił głową zrezygnowany. — Już przestałem liczyć twoje wizyty w tym gabinecie.
Założył okulary i splótł dłonie. Poprawił się na siedzeniu i rzucił mi oczekujące spojrzenie.
— Mi też miło pana widzieć.
— Co tym razem? — spytał znudzony.
Nie wiedziałam dokładnie, co odpowiedzieć. Przecież nie powiem mu, że ucięłam sobie krótką drzemkę na lekcji wiedzy o społeczeństwie. Może gdyby to była literatura, ale nie ten przeklęty WOS. Dyrektor miał bzika na punkcie tego przedmiotu, sam nauczał go kiedyś w szkole. Wpajali nam te wszystkie kodeksy karne, zasady prawne i inne nakazy i zakazy, a sami się do nich nie stosowali. Rządzili, jak chcieli. Rządzili tak, żeby nas zniszczyć.
— Też bym chciała wiedzieć — odpowiedziałam niechętnie i odwróciłam wzrok na wielką szafę z szybką, przez którą widziałam kilka pucharów oraz papierów.
— Nie utrudniaj, Joyce. Ani ja nie mam czasu, ani ty.
— Pani Powell twierdzi, że nie mam szacunku do jej przedmiotu, a ja tylko nie notowałam z tablicy. To jest PSO, na każdej lekcji to piszemy. Ja naprawdę je znam — broniłam się.
Borm Turner mierzył mnie nieodgadnionym wzrokiem. Nie miałam do niego za grosz szacunku, choć stwarzałam pozory. Sytuacja wyglądałaby inaczej, gdyby on był innym człowiekiem. Nie był normalny i każdy, kto uczęszczał do tej placówki dłużej niż rok, o tym wiedział.
— Zlekceważyłaś wiedzę o społeczeństwie? — Uniósł brwi z niedowierzaniem i już wiedziałam, że było źle. — To jeden z najważniejszych przedmiotów. O ile nie najważniejszy — zaczął, a ja miałam ochotę parsknąć tam śmiechem. — Rozumiem, gdyby to była matematyka.
— Ale… — Nie dane mi było skończyć, bo dyrektor chamsko wciął mi się w zdanie.
— Nie będę tolerować takich zachowań. Skoro pani Powell cię przysłała, to znaczy, że musiałaś nabroić. Dostajesz jedną godzinę karną. Jutro po lekcjach. Jeszcze pomyślę, czy to będzie jakaś praca, czy siedzenie z panią Lure.
W środku krzyczałam, ale na zewnątrz pozostałam twarda, jakby naprawdę nic mnie nie obchodziło. Nawet dodatkowa godzina z panią Lure… Nie chciałam w ogóle przychodzić na lekcje do tej szkoły, a co dopiero zostawać w niej po godzinach. Sama na to zasłużyłam, ale myślałam, że dyrektor da mi pouczenie albo naganę, a nie karną godzinę. To taką karę dostawali inni za…
Nie powinnam być traktowana jak oni. Bo ja nie byłam nimi.
— Dlaczego aż taka kara i dlaczego jutro?
Pan Turner się roześmiał.
— Może to w końcu nauczy cię szacunku do tej szkoły, Torres. Wydaje ci się, że wszystko ci wolno. Ale póki ja rządzę tą szkołą, będzie tak, jak chcę. I radzę ci być trochę bardziej entuzjastycznie nastawioną do Lord, bo to nie miejsce dla smutasów.
— Ta szkoła zrobiła ze mnie smutaskę — wypaliłam, nie kontrolując się.
Nastała głucha cisza i niemal słyszałam moje mocno bijące serce. Prowadziłam jakąś chorą walkę na spojrzenia z dyrektorem i naprawdę zapragnęłam być jak najdalej od tej szkoły, od tego gabinetu, od Borma Turnera. Chciałam zniknąć.
Z pewnością nie powinnam była odzywać się takim tonem do dyrektora tej placówki. Już lepsze było zlekceważenie wiedzy o społeczeństwie niż wyrażanie negatywnej opinii o tej szkole albo przekazywanie w jasny sposób, że było mi przez Lord Private High School źle. Chociaż faktycznie było.
— Super. Dwie godziny karne jutro. I lepiej, żebyś zmieniła jednak swoje nastawienie, bo nie wyjdzie ci to na dobre — odpowiedział. Widziałam w jego oczach furię. — Zostajesz po lekcjach jutro, bo dzisiaj jest ważne spotkanie z nauczycielami. A teraz wracaj do klasy i nie zawracaj mi dłużej głowy.
— Świetnie — szepnęłam do siebie zirytowana.
Dwie karne godziny za drzemkę na WOS-ie. Zabijcie mnie, proszę.
— Mam nadzieję, że prędko się nie spotkamy w tym miejscu. Zmień zachowanie, Joyce. Uwierz, tak będzie lepiej dla ciebie.
Dla mnie, czy może dla niego? Wiedziałam, czego się bał. Bał się, że zacznę gadać. Za dużo i niepotrzebnie, mimo że nie było mi wolno. Bał się, że zburzę wszystko, co budował przez tak długi czas. Bał się, że go zniszczę, bo to on chciał zniszczyć nas. A nic nie mogło się wydać.
Jednak ja nie byłam ani posłuszna, ani grzeczna. Nie mogłam dłużej siedzieć i patrzeć, jak niszczą nasze życie. To musiało się wreszcie skończyć.
Albo ja się skończę, albo oni.
Albo my, albo oni.
Wybór należał do nas.
Ktoś, kto wymyślił to dzwoniące ustrojstwo zwane budzikiem, powinien mieć specjalne miejsce w piekle.
Rozciągnęłam się i rozprostowałam wszystkie kości, a następnie przetarłam zaspane oczy i uszczypnęłam policzki, aby nabrały koloru. Codziennie rano wyglądałam jak zombie, ale nic nie mogłam na to poradzić. Nie byłam jedną z tych dziewczyn, które rano wyglądały jak boginie. Powolnym krokiem ruszyłam do łazienki, jednak zatrzymało mnie ciche pukanie do dębowych drzwi. Nikt nie czekał na odpowiedź, tylko otworzył je i wszedł do środka. To była moja mama, która zmierzyła mnie zdezorientowanym wzrokiem.
— Joyce, ty jeszcze w piżamie — zaczęła, wpatrując się we mnie intensywnie. — Czemu nie śpisz w tej ładnej halce, którą ci ostatnio kupiłam, tylko w tych dresach i jakiejś szmacie? — spytała oburzona.
Spojrzałam na swoje szare dresy i czarny bawełniany top, w którym bardzo dobrze się czułam.
— Hej, mamo — przywitałam się z wymuszonym uśmiechem. — Bo jest mi tak wygodnie — odpowiedziałam na jej pytanie.
— E tam, masz takie ładne ciuchy, a chodzisz w byle czym. Dlaczego tak długo śpisz, Joy? A gdzie czas na wyszykowanie się, makijaż, śniadanie?
Westchnęłam głośno, bo przerabiałyśmy to już wiele razy. Jednak moja mama, Mariole Torres, była straszliwie upartą kobietą, która myślała, że wałkowanie ciągle tego samego sprawi, że wreszcie zacznę się do tego stosować. Niestety byłam równie uparta i buntownicza, co jej się w ogóle nie podobało.
— Dobrze wiesz, że praktycznie w ogóle się nie maluję. Wolę dłużej pospać — mruknęłam i odwróciłam wzrok na swoją komodę. Stał na niej zegar, który ostatnio przestał działać. — A na śniadanie mam jeszcze czas.
— Zamiast wyglądać jak człowiek, ty wolisz spać? Boże, dziecko, trzeba jakoś wyglądać…
Zacisnęłam usta i popatrzyłam w lustro, które stało w rogu pokoju. Przyglądałam się chwilę swojemu odbiciu. Zobaczyłam sińce pod oczami i bladą skórę. Wiedziałam, że wyglądałam źle.
Miałam dość tej rozmowy, dlatego z niechęcią chwyciłam swoje ubrania i skierowałam się do łazienki, aby umyć twarz i się przebrać.
— Nie ignoruj mnie. Czasami jesteś nieznośna, Joy.
Ty też, mamo. Ty też.
— Sugerujesz, że teraz nie wyglądam jak człowiek? Tak to odbieram. Tyle razy ci tłumaczyłam, że nie lubię nakładać tapety na twarz, bo nie czuję się sobą.
Nawet bez makijażu nie czułam się sobą, ale to już inna kwestia.
Nie miałam zamiaru się malować tylko po to, żeby komuś się przypodobać. Nienawidziłam takiego podejścia. Dlatego jedyne, co niekiedy robiłam, to tuszowałam rzęsy i nakładałam korektor.
— Ale wtedy wyglądasz lepiej. — Zacięcie obstawała przy swoim.
— W takim razie wolę wyglądać źle.
Nie miałam już nic więcej do powiedzenia.
— Joy, kochanie. Wychodzisz do tych wszystkich dzieci, których rodzice znaczą coś w tym mieście. Nie możesz nie wyglądać.
— No tak, że też zapomniałam. Mogę zepsuć ci reputację swoją brzydką buźką. Jakie to inteligentne, mamo — odparłam złośliwie.
Miałam serdecznie dość, dlatego szybko weszłam do łazienki i zatrzasnęłam z hukiem drzwi.
Nic więcej już nie usłyszałam, dlatego przypuszczałam, że od razu wyszła. Przebrałam się w znienawidzony mundurek. Nie miałam ochoty na sweter, więc dzisiaj postawiłam na marynarkę, która według mnie wyglądała lepiej. Włożyłam czarne rajstopy, modląc się, żeby nie zrobić w nich oczka. Na stopy nasunęłam niezawodne czarne lakierki. Chwyciłam szczotkę i zaczęłam rozczesywać te blond kołtuny, które sięgały mi zaledwie do ramion. Różnie to z nimi bywało, bo miałam dni, kiedy układały się naprawdę ładnie, ale były też takie, gdy miałam ochotę obciąć się na łyso. Związałam włosy w wysoką kitkę i byłam gotowa.
Zeszłam na sam dół, prosto do przestronnego salonu, który był zaraz obok kuchni, oddzielony od niej jedynie wyspą kuchenną. Cały dom był duży, urządzony nowocześnie, ale w chłodnych kolorach. Zero różu, żółtego, pomarańczowego, zielonego. Przeważał minimalizm. Nie lubiłam tego domu. Jedynym miejscem tutaj, w którym czułam się dobrze, był mój pokój. Bo on jedyny był taki, jak chciałam, żeby był.
Weszłam do kuchni i od razu w oczy rzuciły mi się kartka na stole, pojemnik na śniadanie i pieniądze. Skrzywiłam się, widząc banknoty, które leżały na śniadaniówce. Gdy zobaczyłam, że w środku była sałatka, myślałam, że zwymiotuję. Cała chęć na jakiekolwiek jedzenie natychmiast mi minęła. Mimo że byłam już tak duża, to mama dalej robiła mi śniadanie, choć wcale jej o to nie prosiłam. Z kwaśną miną schowałam je do plecaka i przeczytałam kartkę.
Wrócimy późno, weź pieniądze.
Prychnęłam i pokręciłam głową na boki, nie dowierzając. Zgniotłam kartkę i wyrzuciłam ją do kosza, a pieniądze zostawiłam. Nie miałam zamiaru ich brać.
Dzieci nie można kupić. To tak nie działa, mamo.
***
— Od przyszłego tygodnia startują zapisy do drużyn — zaczęła Sava, gdy zmierzałyśmy w kierunku Lope.
— Tryskam entuzjazmem. Jak zwykle starszaki będą chciały pozabijać pierwszaki.
— Jak zwykle będziesz chciała pozabijać pierwszaki? — spytała z drwiącym uśmieszkiem.
— Mówiłam ci już, że nie zostaję w drużynie. — Przerwałam na chwilę, widząc na Lope masę ludzi z Lord Private High School. — To był tylko przeklęty projekt do zaliczenia, żebym nie musiała się tym martwić w ostatniej klasie. Tyle.
Savannah posłała mi wrogie spojrzenie, które mówiło, że wcale mi nie wierzy.
— Może początkowo tak, ale pokochałaś ten sport.
O ile mogłam kochać cokolwiek.
— Po pierwsze, miłość to za duże słowo, ale fakt, uwielbiam siatkę. Tylko nienawidzę Lord. A nie chcę przyczyniać się do naszych wygranych i patrzeć, jak Turner cieszy się z kolejnych pucharów.
— Nie bądź taka, Joy. Nie utrudniaj sobie roku. Skoro lubisz siatę, to graj. Umil sobie jakoś tę budę, bo wiem, jak jej nie cierpisz. Zresztą podobnie jak ja. — Uśmiechnęła się smutno. — Jesteś w tym dobra, nie możesz rezygnować. Masz walczyć, bo to jest ta Joy, którą znam.
— Ta Joy, którą znałaś tyle czasu, już nie istnieje. Ja już dawno się poddałam.
— Pieprzysz bzdury. Jesteś za silna, żeby odpuścić. Pamiętasz?
— Zapomniałam.
Podeszłyśmy bliżej stołu do ping-ponga, gdzie stała grupka uczniów. Dostrzegłam chłopaka, który bardzo przypadł do gustu Savie. Popchnęłam ją lekko w stronę grupki. Zwinnie wkręciła się w rozmowę i właśnie konwersowała z chłopakiem, który jej się spodobał, o przyszłych naborach do drużyn sportowych. Wśród chłopaków, którzy dopiero przyszli na Lope, zauważyłam tego, z którym wczoraj paliłam fajkę. Bardzo chciałam odwrócić wzrok i udawać, że go nie widzę, ale zabrakło mi silnej woli. Cholera. Po prostu miał w sobie coś, co przyciągało wzrok.
Byłam w szoku, bo miał na sobie mundurek, ale brakowało czapki. Wyglądał dobrze, jak większość chłopaków z Lord. Jednak on miał w sobie coś jeszcze. Jakąś nutkę tajemniczości i mroku, a może nietypową urodę. Sama do końca nie wiedziałam.
Ale jakim cudem on należał do Lord Private High School? Pierwsza i jedyna rekrutacja była w lipcu przed pierwszą klasą. Później nikogo nie przyjmowali i nikt też nie mógł odejść, dopóki nie ukończy ostatniej klasy.
Więc jakim cudem ten nieznajomy dostał się do naszej szkoły? Kim musiał być albo co zrobił, że go przyjęli? Odczułam dziwny niepokój spowodowany tym zagadkowym chłopakiem i choć bardzo chciałam go z siebie wyrzucić, zakorzenił się. Teraz to dla mnie było za późno.
Cholera.
I właśnie wtedy dostrzegł mnie i się uśmiechnął. Za tym kryło się coś jeszcze. To coś mogło mnie pogrążyć.
Był pełen nonszalancji. Miał w głębokim poważaniu kilku chłopaków, którzy ciągle coś do niego mówili. On ich nie słuchał, tylko patrzył na mnie. Tymwzrokiem. Po chwili z dłońmi w kieszeniach podszedł do kumpli stojących pod drzewem i poczęstował się papierosem. I wtedy przypomniałam sobie, że jeszcze wczoraj to ja poczęstowałam jego.
Wiedziałam, że ten chłopak będzie chodzącym problemem, ale jeszcze wtedy nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo miałam rację.
Musiałam się opanować i przestać na niego patrzeć. Odwróciłam się do uśmiechniętej Morris, która naprawdę była szczęśliwa. Ciągle dyskutowała z Andrew, a ten patrzył na nią z widocznym zainteresowaniem. Chciałam, żeby Savie się ułożyło. Zasługiwała na to jak nikt inny. Jednak nie wiedziałam, czy aby na pewno ten chłopak był tym właściwym. Nie znałam go, niewiele mogłam powiedzieć.
— A ty czemu stoisz tak na boku?
Na początku się nie zorientowałam, że to było do mnie, dlatego nie zareagowałam. Ale kiedy w końcu obróciłam głowę w stronę grupki i zobaczyłam, że wszyscy się we mnie wyczekująco wpatrują, odchrząknęłam i się wyprostowałam.
— Joy jest trochę… — zaczęła Morris, która nie chciała, żebym palnęła coś głupiego.
— Aspołeczna — dokończyłam.— Tak wyszło — mruknęłam do niskiej blondynki, która zadała mi pytanie.
Nie miałam wielu znajomych w tej szkole. Po prostu nie potrzebowałam większej liczby osób w swoim otoczeniu. Miałam Savę i ona w zupełności mi wystarczała. Reszcie nie ufałam, bo na zaufanie trzeba sobie zapracować. Zbyt wiele razy się na tym przejechałam, żeby teraz nagle zacząć się przyjaźnić z większą grupką ludzi. A zwłaszcza w Lord. W tej szkole tyle się działo.
— Ej, to ty grałaś w głównym składzie w tamtym roku! — odparł zaskoczony, ale lekko niepewny chłopak z bujną czupryną brązowych loczków.
— Niestety.
Podeszłam bliżej, żeby lepiej ich słyszeć.
— Niejeden pierwszak w tym roku marzy o takiej posadzie — dodał z uznaniem, posyłając mi szelmowski uśmiech. — Więc miejsce masz zapewnione, co?
— Mam, ale nie skorzystam.
Wszyscy spojrzeli na mnie, jakbym oznajmiła im, że białe jest czarne.
Naprawdę nie miałam zamiaru robić nic dla tej szkoły. Może faktycznie lubiłam siatkówkę i miałam ochotę jeszcze poodbijać piłkę, ale mogłam to robić na WF-ie. W tamtym roku z dziewczynami na zawodach krajowych zajęłyśmy drugie miejsce, ale nie lubiłam dziewczyn z drużyny. Z Gillian i innymi jej pokroju po prostu nie potrafiłam się dogadać. Tylko gdy grałyśmy, wszystko szło dobrze i spójnie, może dlatego, że skupiałyśmy się na sporcie, nie na życiu prywatnym. Mimo to na treningach nie bywało równie kolorowo.
— Zwariowałaś? Przecież jesteście tak dobre — mówiła niska blondynka, która mnie zaczepiła.
Nie lubiłam, gdy ktoś aż tak bardzo wtrącał się w czyjeś życie i chciał wiedzieć wszystko. Co, dlaczego, jak…
— To był tylko projekt na zaliczenie — mruknęłam.
— Jednak pasja pozostaje pasją.
Nie mogłam zaprzeczyć, ale też nie był to wystarczający powód, żeby zostać w drużynie. Nie w takich okolicznościach, jakie nastały.
Spojrzałam na telefon. Za pięć minut zaczynały się lekcje. A po nich siedzenie na lekcji WOS-u z ukochaną panią Powell. Miałam nadzieję, że nie przyczepi się do mnie o byle co.
— Ja zwijam, bo za chwilę WOS z Powell — odparłam, kończąc tę krótką konwersację. Spojrzałam na Morris, która skinęła głową w moją stronę. Nawet nie wiedziałam, jak pozostali się nazywają. Ale niekoniecznie chciałam to zmieniać. Miałam słabą pamięć do imion i nazwisk. — To cześć.
— Do zobaczenia na norweskim — rzuciła Sava i dołączyła do mnie, kiedy już zmierzałam w kierunku wyjścia z Lope. — Mogłaś być milsza, Joy.
Westchnęłam głośno i popatrzyłam na nią.
— Ja taka jestem, Sava. Ludzie mnie irytują — fuknęłam.
Czasami nienawidziłam innych ludzi bardziej niż siebie.
Choć może walka była wyrównana.
— Ale ze mną się przyjaźnisz. Nie mogłabyś się dogadać też z innymi? — próbowała mnie przekonać do zmiany postawy.
— Kto powiedział, że ty mnie nie irytujesz? — Posłałam jej rozbawione spojrzenie, które zdradzało, że to był sarkazm. — Nie czuję potrzeby dogadywania się z kimkolwiek. Dobrze wiesz, że ty mi wystarczasz.
— Ludzie potrzebują ludzi.
Ludzie potrzebują też szczęścia, a go nie dostają. Życie nie było sprawiedliwie, tyle razy skopało mi tyłek, że przestałam liczyć.
To, czego potrzebujemy, nie zawsze jest tym, co dostajemy bądź co mamy.
***
— Współczuję, ale życzę przyjemnych dwóch godzinek. — Morris uścisnęła mnie na pożegnanie, posyłając mi swój cwany uśmieszek.
— Byle przeżyć — mruknęłam niechętnie i machnęłam w jej stronę, gdy już odchodziła. — Zabijcie mnie — powiedziałam do siebie.
Odwróciłam się w stronę schodów i zaczęłam po nich wchodzić. Nie miałam jak dać upustu emocjom. Miałam wrażenie, że zaraz wybuchnę, a to mnie zniszczy. W końcu wybuchowi zawsze towarzyszą złe rzeczy.
Dotarłam na odpowiednie piętro, pod gabinetem zobaczyłam nowego chłopaka. Siedział rozluźniony na ławce. Dłonie trzymał w kieszeniach, a prawą nogę miał opartą o lewe kolano. Patrzył na mnie tym spojrzeniem, które wywoływało we mnie sprzeczne emocje.
Postanowiłam go ignorować, dlatego odwróciłam się w stronę gabinetu dyrektora. Zrobiłam dwa kroki, ale wtedy zatrzymał mnie jego głos.
— U dyrka ktoś jest — powiedział.
Zmarszczyłam brwi i wytężyłam wzrok, patrząc na szybę, za którą dostrzegłam jakąś panią. Siedziała przed biurkiem Turnera.
— Poczekamy sobie razem — dodał.
Jęknęłam cicho pod nosem i ponownie obróciłam się w jego stronę. Ciągle na mnie patrzył. Nagle uśmiechnął się odrobinę złośliwie, a odrobinę prowokacyjnie.
W końcu zerknął na miejsce obok siebie i znowu na mnie, dając mi do zrozumienia, żebym usiadła. Ale ja nie chciałam. Jeszcze wczoraj normalnie z nim gadałam i paliłam papierosa, ale myślałam, że to był jedyny raz, gdy go spotkałam. Ponadto wydawał się naprawdę dziwnym gościem. W dodatku okazało się, że jest nowym uczniem Lord, co do tej pory było czymś niemożliwym.
— Jesteś mało rozmowna. Zawsze tak masz, czy się krępujesz? — zagadnął.
Miałam ochotę parsknąć mu śmiechem w twarz. Chłopak chyba miał zbyt wysokie mniemanie o sobie. Że niby mnie krępuje? Jasne.
— Nie czuję potrzeby rozmawiania z nieznajomymi — odparłam pewnie, patrząc w jego niebieskie tęczówki. — Poza tym nie jesteś nie wiadomo kim, żebym się przy tobie krępowała.
— Wczoraj ci nie przeszkadzało, że się nie znamy — dogryzł mi, wciąż się bezczelnie uśmiechając.
— Wczoraj było wczoraj, a dzisiaj jest dzisiaj — powiedziałam, a następnie westchnęłam głośno i zmierzyłam go beznamiętnym wzrokiem.
— A kto umarł, ten nie żyje.
Uśmiechnął się szerzej, ukazując swoje równe, białe zęby. Przewróciłam oczami, a on się cieszył, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że mnie irytuje. Próbował wyprowadzić mnie z równowagi i świetnie mu to szło. Mógł być z siebie dumny.
— Milczący jesteś bardziej do zniesienia — burknęłam, odwracając głowę.
Mimo że nie patrzyłam na niego, to on patrzył na mnie, co było nie do wytrzymania. Nie lubiłam, gdy ludzie przewiercali mnie swoim spojrzeniem, jakby próbując mnie rozgryźć. A jeszcze bardziej, gdy faktycznie sprawiali wrażenie, jakby wszystko o mnie wiedzieli i czytali ze mnie jak z otwartej książki.
— A kiedy milczałem wystarczająco długo, żebyś mogła to stwierdzić?
Czułam, po prostu czułam, że się uśmiecha.
— Każda sekunda, gdy masz zamkniętą jadaczkę, jest balsamem na moją duszę.
Złamaną duszę.
— Jesteś bardzo niekoleżeńska, Joyce.
Gdy usłyszałam swoje imię w jego ustach, przekręciłam głowę w jego stronę. Wiedział, co robił. Zacisnęłam usta w wąską linię i zastanawiałam się, kim on, do diaska, był.
— Skąd znasz moje imię? — spytałam.
— Tutaj każdy każdego zna — odpowiedział, po czym przeczesał swoje brązowe włosy dłonią, lekko je mierzwiąc.
I to był ten moment, gdy oderwał ode mnie wzrok, ale tylko na kilka sekund. Kiedy ponownie na mnie spojrzał, już się nie uśmiechał. Dopiero teraz zauważyłam, jak bardzo miał uwydatnione kości policzkowe. Rysy jego szczęki były tak ostre, że mogłyby ciąć papier.
— Ja ciebie nie znam — obstawałam przy swoim.
— Cole Hodder — uśmiechnął się. — I co? Już znasz.
Długie sekundy wpatrywałam się w niego pustym wzrokiem.
Cole Hodder.
Jasny szlag. Miałam nieodparte wrażenie, że znałam to nazwisko, ale nie mogłam sobie przypomnieć skąd. Na sto procent gdzieś je już słyszałam. Ba! Nawet na milion. Choć i tak nic mi nie mówiło.
— A może ja nie chcę cię znać? — wydusiłam wreszcie z siebie.
Chłopak już chciał coś odpowiedzieć, ale przerwał nam dźwięk otwieranych drzwi. Z gabinetu wyszła starsza kobieta ubrana bardzo elegancko, w damski garnitur i czarne błyszczące szpilki, ze spinkami w swoich kruczoczarnych włosach. Miała postawną sylwetkę. Jej oczy były potwornie smutne. Dawno takich nie widziałam. Nie znałam jej.
— Mam nadzieję, że się rozumiemy — powiedział dyrektor, patrząc znacząco na kobietę.
— Mam nadzieję, że zaczniesz myśleć — burknęła do niego.
Po tych słowach ruszyła na schody. Dyrektor na pewno nie był zadowolony z wizyty tej kobiety, bo ewidentnie nie miał dobrego humoru. Nagle spojrzał na nas.
Oj, Turner, nienawidziłam go całą sobą.
— Jeszcze wy, dzieciaki… — warknął, przewracając oczami. — Torres, miałaś przesiedzieć dwie godziny w kozie, ale skoro natknęłaś się na pana Hoddera, to w zasadzie może zmienimy te plany.
Wstałam z ławki, patrząc wyczekująco na dyrektora. Co proszę? Szatyn poszedł w moje ślady i stanął jakiś krok ode mnie.
— Po co mam fatygować panią Lure… Oprowadzisz go po szkole, opowiesz mu historię placówki oraz omówisz zasady, jakie tutaj panują. I masz zrobić to wszystko, inaczej masz przechlapane.
I tak już miałam.
Myślałam, że wyjdę z siebie i stanę obok. Miałam dość i tej szkoły, i Cole’a Hoddera, którego wcale nie chciałam znać. W ogóle najchętniej zaszyłabym się w swoim pokoju z dala od wszystkich ludzi, ale nie miałam takiej możliwości, bo musiałam spędzić czas w towarzystwie tego zarozumiałego chłopaka. Ponowię prośbę: zabijcie mnie.
Albo bardziej rozkaz. Tak, rozkaz, bo ja nie proszę.