44,90 zł
Byliśmy odważni, a takich czeka tylko walka
Chory system stworzony w Lord Private High School przez najbogatszych mieszkańców Feartown działał perfekcyjnie. Przynajmniej do czasu, kiedy dwoje samotnych i zdesperowanych dzieciaków zdecydowało się sprzeciwić łamiącej charaktery bezdusznej instytucji. Joyce Torres i Cole Holder postanowili za wszelką cenę odkryć prawdę o swoim liceum. Nie mieli pojęcia, że rozpętają przy tym prawdziwe piekło. Okazało się, że miasto Feartown w pełni zasługuje na swoją nazwę, a siły, które zebrały się, by zniszczyć dwójkę nastolatków, wystraszyłyby wielu starszych i silniejszych. A jednak Joyce i Cole rzucili wyzwanie miejskim elitom - by przy okazji odkryć prawdę o sobie i swoich uczuciach.
Prawdę, która nawet dla nich samych była zaskakująca. Ostatecznie wszystkie drogi prowadzą do ciebie...
Książka dla czytelników powyżej szesnastego roku życia.Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 356
Gabriela Smusz
All Roads Lead to Hell #2
Powrót do nieba
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.
Redaktor prowadzący: Justyna Wydra
Grafikę na okładce wykorzystano za zgodą Shutterstock.
Helion S.A.
ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice
tel. 32 230 98 63
e-mail: [email protected]
WWW:https://beya.pl
Drogi Czytelniku!
Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres:
https://beya.pl/user/opinie/allro2_ebook
Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
ISBN: 978-83-289-0803-1
Copyright © Gabriela Smusz 2023
Kochanym rodzicom,
dzięki którym nigdy nie przechodziłam przez piekło.
I wszystkim, którzy je przeżyli.
Gabriela Smusz
Drogie Czytelniczki, drodzy Czytelnicy!
W trosce o Was informujemy, że w książce pojawiają się wątki takie jak: przemoc, autodestrukcja, problemy psychiczne, agresja, które mogą być nieodpowiednie dla osób wrażliwych bądź tych, które przeżyły traumę. Zalecamy ostrożność przy lekturze.
Pamiętajcie jeśli zmagacie się z problemami, trudnym czasem, smutkiem, porozmawiajcie o tym z kimś bliskim lub zgłoście się po pomoc do specjalistów.
Nie, piekło nie ma nic wspólnego z miejscem —piekło wiąże się z ludźmi
— Tak, nie mogę się już doczekać. W domu nie robię nic innego, tylko myślę o tej imprezie i przygotowuję kreację — nawijała podekscytowana Sava, gdy obie siedziałyśmy w Venice przy oknie i popijałyśmy gorącą czekoladę. — Myślisz, że czarny i czerwony to na pewno dobre zestawienie?
— Tak — przytaknęłam, podpierając policzek na dłoni.
Wpatrywałam się w dziewczynę znudzonym wzrokiem, na co nawet nie zwracała uwagi, zafascynowana zbliżającym się wielkimi krokami wydarzeniem.
— Na pewno, przecież sama wybrałaś te kolory — dodałam.
Wyjrzałam przez okno. Niebo było zachmurzone, zwiastowało burzę. Skrzywiłam się, bo nie znosiłam wszystkiego, co łączyło się z deszczem. Ludzie się gdzieś spieszyli, pewnie chcieli uniknąć deszczu. Był piątkowy wieczór, który otwierał weekend. Bardzo na niego czekałam. Nie było żadnego konkretnego powodu, po prostu pragnęłam odpocząć, wyciszyć się i w końcu na dwa dni odciąć się od tych toksycznych ludzi z Lord. W poniedziałek rano wstawałam tylko po to, aby dożyć do kolejnej soboty. I tak na okrągło; byle do weekendu, byle do świąt, byle do nowego roku. Byle skończyć ten cyrk zwany liceum.
— Tak, ale wiesz, że jakoś zawsze mam wątpliwości… — odparła, po czym znienacka pstryknęła mi palcami przed nosem, na co podskoczyłam zdezorientowana. — Nie obchodzi cię Halloween, już skumałam. Ale co się dzieje?
Westchnęłam. Wreszcie zdobyłam się na odwagę, aby spojrzeć w bystre oczy Savy. Była jedyną osobą, która jakoś sobie ze mną radziła, prawdę powiedziawszy.
— Bawisz się w mojego psychologa? — spytałam, aby jeszcze odwlec tę rozmowę.
— Ja nim jestem od zawsze — oznajmiła dumna z siebie, opierając się wygodnie o siedzenie.
Przewróciłam oczami, w duchu się z nią zgadzając. Bo, cholera, miała rację. Odkąd pamiętam, zawsze przy mnie była, zawsze mi pomagała i doradzała nawet wtedy, gdy nie chciałam jej słuchać. A gdy totalnie zaczęło się u mnie psuć, ona była i mnie wspierała. Też robiłam wszystko, aby była szczęśliwa. Ona dla mnie, ja dla niej. I to było piękne. Wiedziałam, że cokolwiek by się nie stało, ona i tak będzie. Zasługiwała na miano nie tylko najlepszej i jedynej przyjaciółki, lecz także mojego prywatnego psychologa. Gdy miałam się zwierzać, to tylko jej.
— Hodder się stał. Wciąż zaprzątam sobie nim głowę — mruknęłam, zła na siebie, że tak szybko dałam się jej złamać.
Ciągle myślałam o tym frajerze, którego nigdy nie powinnam była poznać. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, iż zbyt przejęłam się tą całą sytuacją, a konkretnie tym, jak się wobec mnie zachował. Nie byłam osobą, która łatwo wchodziła w nowe znajomości, toteż relacja z Cole’em była dla mnie czymś zupełnie nowym. A on mnie zawiódł. Byłam podłamana i nie mogłam sobie z tym poradzić.
Dlaczego ludzie musieli czuć?
— A, ten frajer… — westchnęła Morris, nad czymś głęboko myśląc. — Zachował się fatalnie, ale może naprawdę miał ważny powód, Joy? Może powinniście normalnie pogadać i sobie wszystko wyjaśnić?
Prychnęłam prześmiewczo, nie wierząc, że naprawdę rozważała taką opcję. Dziewczyna znała sytuację, bo jej o niej powiedziałam. Pomijając niektóre szczegóły, podzieliłam się z nią tym, kim był Cole Hodder i na co tak naprawdę liczył w naszej relacji. Nie zależało mu na naszej znajomości, a mojej pomocy. Ale mi przecież też nigdy nie zależało.
Savannah miała pewien mankament: za dobre serce. Zbyt optymistycznie starała się patrzeć na ludzi. Próbowała w każdym dostrzec pierwiastek dobra, znaleźć logiczne wyjaśnienie rozmaitych sytuacji. Szukała takich rozwiązań, aby innych pogodzić. Ciągle miała nadzieję, gdy ja już dawno ją utraciłam.
— On mnie nie obchodzi. Po prostu zastanawia mnie, w czym miałam mu pomagać. Musiał być bardzo zdesperowany, skoro zwrócił się akurat do mnie. Twierdził, że jestem mu potrzebna — parsknęłam śmiechem z politowaniem.
Patrzył na mnie jak na przedmiot, który by mu pomógł, a nie jak na człowieka, którego też można zranić.
— Nie mam zielonego pojęcia, ale na pewno się tego nie dowiesz, siedząc na tyłku i nad tym myśląc — stwierdziła.
Zdawałam sobie sprawę z tego, że raczej już się nie dowiem, jakie miał zamiary, bo nie miałam ochoty się z nim kontaktować. Dla mnie temat był zakończony. Nic już od niego nie chciałam, a wszystko ułatwiał fakt, że Cole Hodder znów gdzieś się schował. Uciekł pewnie w jakieś zaciszne miejsce, bo nie było go w szkole od co najmniej tygodnia. Było mi łatwiej, gdy nie widziałam go na korytarzach i niektórych lekcjach. Miałam jednak świadomość, że za jakiś czas wróci.
Bo on zawsze wracał.
— O, mój w końcu dotarł — zaświergotała Sava.
Zobaczyłam postawnego, wysokiego chłopaka, który zmierzał w naszą stronę z szerokim uśmiechem. Jego ręce napinały się podczas chodu, gdy nimi poruszał, a czarna bluza opinała jego wyrzeźbiony tors. Był naprawdę przystojny, ale zdawał się nic sobie z tego nie robić i ignorował wszystkie spojrzenia dziewczyn. Skupiał się tylko na jednej uroczej szatynce. Mojej przyjaciółce.
Niech spróbuje tylko złamać jej serce, a ja złamię mu nos.
Zatrzymał się przed nami, a następnie pochylił się nad Savą, aby dać jej buziaka w policzek na powitanie.
— Co słychać? — zagaił, zbijając ze mną żółwika.
Dosiadł się do Savy, nie odrywając od niej oczu. Przez dłuższą chwilę wywiązywała się pomiędzy nimi rozmowa na temat dzisiejszego dnia. Też dorzuciłam swoje trzy grosze. Nie byłam nazbyt wylewna. Zwłaszcza w ostatnim czasie.
Nagle komórka rozdzwoniła się w mojej kieszeni. Przeklęłam pod nosem i wyjęłam telefon. Odebrałam połącznie. Nie chciałam tego robić, ale to była mama, więc musiałam odebrać. Inaczej miałabym nieprzyjemności w domu.
Przeprosiłam towarzystwo i szybkim krokiem wyszłam na taras. Niestety lało już jak z cebra, ale schowałam się pod daszkiem.
— Już jestem — odparłam neutralnym głosem, nie wiedząc za bardzo, czego się spodziewać.
Mama bardzo rzadko do mnie dzwoniła, praktycznie w ogóle, dlatego zdziwił mnie telefon od niej.
— No wreszcie. Ileż można czekać — zaczęła, a ja spięłam wszystkie mięśnie, gdy tylko usłyszałam jej szorstki ton. — Mamy dzisiaj na kolacji gości, dlatego najpóźniej za godzinę masz być w domu. I nie chcę słyszeć słowa nie.
Wytrzeszczyłam oczy i zamarłam w bezruchu. Mieliśmy mieć jakichś gości? U nas w domu? Tak po prostu? Nigdy nikogo do siebie nie zapraszaliśmy. Moi rodzice często gdzieś wychodzili — do swoich przyjaciół z rady miasta, na bankiety czy wielkie uroczystości, na które kiedyś próbowali mnie namówić, ale bezskutecznie. Byli moimi rodzicami, ale nie zachowywaliśmy się jak rodzina.
— Od kiedy my wyprawiamy kolacje? — spytałam, nie kryjąc zaskoczenia.
— Od kiedy ponownie zostałam burmistrzem Feartown. Sporo się teraz pozmienia, więc i ty zmień swoje nastawienie. Godzina i widzę cię w domu. — Z tymi słowami mama się rozłączyła.
Już nawet nie dziwił mnie fakt, że ludzie na nią głosowali. Miała takie znajomości, każdego trzymała w garści razem ze swoją radą miasta, więc miała wielkie poparcie. Ale nie rozumiałam zmian. Że niby moja matka planowała wielkie zmiany, które zapewne będą dotyczyły również i mnie? Nie chciałam wracać do domu. Nie chciałam się z nimi konfrontować, a kolacja była najgorszą opcją na dzisiejszy wieczór.
— Miejsce niezbyt ciekawe z uwagi na tę pogodę.
Gdy usłyszałam te słowa. Od razu odwróciłam się w stronę chłopaka. Zmarszczyłam brwi, wpatrując się w jego profil, natomiast on przystanął obok mnie. Nie spodziewałam się, że Archer do mnie wyjdzie. Wzruszyłam tylko ramionami, choć umknęło to jego uwadze. Nienawidziłam deszczu, ale patrzenie na niego odprężało mnie i uspokajało.
— Fakt, ale w środku trochę się dusiłam — wyznałam, pociągając nosem.
— Cole jest trudnym chłopakiem, ale ostatnie, czego by chciał, to cię zranić — wyznał z wielkim przekonaniem.
Nie przekonał mnie jednak.
— Cóż, średnio mu to wyszło — odpowiedziałam na pozór obojętnie. — O wszystkim ci powiedział, prawda?
— Zależy o czym.
— Dobrze wiesz o czym — odgryzłam się.
Być może kiedyś przejęłabym się tym, że niebo tak często nade mną płakało. Jednakże teraz było mi to zupełnie obojętne. Nie czekałam na promyki słońca wschodzące nad horyzontem, ani na to, aby wreszcie ujrzeć światło, bo to ciemność mnie w pełni zamroczyła, dosięgając najmniejszego zakamarka mojego umysłu. Wypruta.
— Ja wiem, że teraz jesteś do niego uprzedzona, ale to wszystko jest serio mocno pogmatwane — tłumaczył, a mi podniosło się ciśnienie.
— Nie obraź się, ale w takim razie gówno wiesz — przerwałam od razu, aby nie słuchać tych jego żenujących wyjaśnień.
Archer nie powinien za mną wychodzić.
— Przeważnie nie wtrącam się w czyjeś życie. W zasadzie to nigdy — przerwał na chwilę, aby pokręcić głową, co uznałam za wyraz nabijania się z siebie samego. — Ale Cole to mój przyjaciel i potrzebuje pomocy. Uwierz, że gdybyś tylko go wysłuchała, zrozumiałabyś dużo więcej.
— Ale ja już usłyszałam wystarczająco dużo. Gdyby od razu określił swoje intencje, byłoby zupełnie inaczej. Bo nigdy nie pozwoliłabym na to, co się wydarzyło — odparłam kompletnie szczerze.
Z natury byłam milczącą osobą, która nie lubiła rozmawiać. Ale w ostatnim czasie mówiłam zdecydowanie za dużo. Czasem po prostu lepiej się zamknąć.
— Tutaj chodzi o jego rodzinę, Joyce. To wszystko dotyczy ciebie dużo bardziej, niż ci się wydaje. Tylko ty jesteś w stanie dać mu to, czego potrzebuje. Jesteś jego jedyną deską ratunku — wyjaśniał dalej Archer.
Zmarszczyłam brwi, wyciągając dłoń przed siebie, jakbym chciała go zatrzymać.
— Przestań. Nawet nie mam pojęcia, o co chodzi. Oczekujesz, że mu pomogę, skoro to on sam nie chciał mi niczego zdradzić? Sorry, ale nie kupuję kota w worku. Nie znam go, jak niby ma mnie dotyczyć coś, co jest mi obce? — zapytałam.
Na tym się świat nie kończył.
Pragnęłam, by bez Cole’a Hoddera się w końcu przede mną otworzył.
— Nie tylko ty masz problemy z zaufaniem… Gdybyś dała mu szansę, wiedziałabyś.
Zaufanie buduje się wspólnie. Stanowiło ono fundament relacji. Możliwe, że właśnie dlatego się rozstaliśmy. W końcu bez fundamentu domu nie zbudujesz. My mieliśmy tylko cegiełkę.
— A może ja nie chcę się w to bawić, co? Mam wystarczająco problemów na głowie i kolejnego nie potrzebuję. Cole tylko wszystko komplikował. Do tego nawet nie próbował nic naprawić, jedynie znów gdzieś uciekł. To nie jest postawa godna walczącego — wyrzucałam z siebie, gdy nagle i Archie odwrócił się w moją stronę, krzyżując ze mną pełen zawziętości wzrok.
— A chciałaś, żeby walczył?
Był nieugięty.
— Nie. Chcę ci tylko uświadomić, że nawet mu nie zależy. Nie starał się o to, abym została. W sensie… pomogła. Po prostu zniknął.
— Bo on jest człowiekiem, który często znika, ale zawsze wraca.
Zamilkłam na długą chwilę. Spiorunowałam go spojrzeniem. Chciałam kompletnie zignorować jego wypowiedź. Zamknąć się i nie odezwać. Nigdy.
Często znika, ale zawsze wraca.
Chciałam, aby wrócił — skąd przyjechał, i abym miała w końcu święty spokój. Co z tego, że z nim skończyłam, skoro na każdym kroku ktoś mi o nim przypominał? Niech sobie egzystuje w szerokim świecie, ale z daleka ode mnie. Bo gdy był blisko, tylko się na tym parzyłam.
Spalałam się w ogniu rozpalonym przez niego samego.
— Jeśli chodzi o mnie, to… Nie ma do kogo wracać — powiedziałam zaskoczona, jakim cudem wymknęły mi się te słowa.
Ale powiedziałam prawdę.
Wtedy dostrzegłam na jego twarzy zawód. Jednak tak ogromna była moja wrogość do Hoddera, że nie dało się mnie przekonać do ugody. Przez to, co przeszłam w życiu. Teraz bywałam niezdrowo uparta, czasem przesadnie obojętna, a czasem nazbyt poruszona. Taka byłam.
— Cóż. Swoją rolę już odegrałem. Na twoim miejscu po prostu dałbym mu szansę się wytłumaczyć i wyjaśnić sytuację. A nie tłumaczył się tym, że tak bardzo mnie zranił. — Zrobił przerwę i spojrzał mi prosto w oczy. — Bo obydwoje wiemy, że po części jest ci to na rękę. W końcu już dawno chciałaś od niego uciec, ale miałaś w sobie za mało samozaparcia. Teraz chociaż masz powód, aby wreszcie to zrobić.
Przez kilka długich sekund nie wierzyłam, że to powiedział, i próbowałam sobie wmówić, że to tylko moje demony zbyt głośno krzyczały.
Jednak to była rzeczywistość.
Bolesna rzeczywistość.
Bo prawdziwa.
Mówił prawdę, a ona bolała najbardziej. Zastanawiałam się, skąd tak dobrze mnie znał. Jakim cudem mnie tak szybko rozszyfrował, choć poznałam go zaledwie kilka tygodni temu.
Znał prawdę, a prawda często była słabością. A jeśli człowiek znał twoje słabości, to bardzo łatwo mógł cię złamać.
— Nic nie wiesz. I nic nie rozumiesz — wydusiłam w końcu, a potem postanowiłam dowiedzieć się prawdy. — To on cię na mnie nasłał?
— Nie musiał. Jest moim przyjacielem i chcę mu pomóc, dlatego z tobą rozmawiam. Ale i tak reszta zależy od ciebie — odpowiedział.
Miałam świadomość, że przecież mógł mnie okłamać. Jednak było w nim coś szczerego. I nie mogłam pozbyć się wrażenia, że był tak bardzo prawdziwy.
— Przemyśl to dwa razy, zanim zdecydujesz się na ucieczkę. Bo czasem zamiast się uratować, łatwiej jest się pogrążyć — dodał.
Jego słowa mocno we mnie uderzyły, rozbijając mnie na drobne odłamki, których nie da się z powrotem poskładać.
Kiedyś byłam lustrem, teraz byłam jedynie odłamkiem pośród tysiąca innych. Niepasująca do niczego. Do nikogo.
Patrzyłam na Archera, który westchnął, jakby coś mu bardzo ciążyło i nie pozwalało głębiej odetchnąć. Chciał się tego wyzbyć.
Po kilku sekundach znów się odezwał:
— On by mnie za to zabił, tak samo jak zabiłby za swoją rodzinę, ale…
Spojrzał na mnie nieufnym wzrokiem. Nie ufał mi, ale miał nadzieję, że nie zawiodę? Dlaczego miałabym nie zawieść, skoro ludzie tak często zawodzili mnie?
— Co?
Nic z tego już nie rozumiałam. Dlaczego komplikował to jeszcze bardziej?
Wtedy chłopak ponownie przemówił, a ja poczułam się tak, jakby ktoś odciął mi tlen.
— Zawsze, gdy ucieka, to ucieka do swojego brata.
I wszedł do środka.
Mechanicznie wkładałam sweter. Na zewnątrz lało jak z cebra i wiedziałam, że powrót nie będzie przyjemny. Przed chwilą zapłaciliśmy rachunek i szykowaliśmy się do wyjścia, choć ja wolałam zostać na miękkich fotelach, by być z dala od rodziny i gości, których zaprosiła moja matka.
Wyszliśmy na zewnątrz i ulewa od razu w nas uderzyła. Jak zwykle nie zabrałam z domu parasolki. Dobrze, że chociaż ubiór miałam adekwatny do pogody. To jedyne. Ale to był mój najmniejszy problem. Po prostu zmoknę i już.
Wtedy go zobaczyłam.
Stał zgarbiony w deszczu z kapturem na głowie i opierał się o swojego mustanga. Nie miałam pojęcia, dlaczego bezmyślnie moknął, zamiast siedzieć w ciepłym samochodzie. Chyba na kogoś czekał. Tak bardzo go nie rozumiałam. Pragnął atencji?
Usłyszawszy głos Archera i Savy, uniósł głowę, a tym samym odsłonił twarz. Popatrzył na nas, ale to na mnie zatrzymał wzrok. Coś w naszych oczach wybuchło. Niczym trucizna wyżerało nas od środka. Widziałam te toksyny w jego morskich oczach, godnych samego oceanu, w których zawsze się topiłam. Choć potrafiłam pływać, przy Hodderze nie umiałam utrzymać się na powierzchni.
Może dlatego znów upadałam.
— Dobrze, że jesteś. — Dobiegł mnie głos Archera, co oznaczało, że o tym wiedział.
Co więcej, być może specjalnie to ukartował. Wywnioskowałam, że liczył na podwózkę.
Błagałam w duchu, aby mnie pominął.
Stałam obok Savy. Znała całą historię i obawiała się o moją równowagę psychiczną, którą zresztą straciłam już dawno. A czy kiedykolwiek odzyskałam?
— Musimy z nim wrócić, Joy. Nie pozwolę ci wracać w deszczu… I do tego pokażesz, że cię bardzo zranił. A teraz po prostu musisz być obojętna i go ignorować. Jakby był zwykłym znajomym naszych znajomych. A może nawet pogadacie…
Bo on jest człowiekiem, który często znika, ale zawsze wraca.
I wrócił. A Archer wiedział, że zrobi to dzisiaj.
— Będziecie tak moknąć? Rozchorujecie się — krzyknął w naszą stronę, a wtedy Sava desperacko chwyciła mnie pod ramię, bym nigdzie nie uciekła, i ruszyła ze mną w ich stronę.
Choć właściwiej by było powiedzieć, że mnie za sobą ciągnęła.
Cole wskoczył na siedzenie kierowcy. Nie odezwałam się ani słowem. W końcu byłam tutaj na siłę, cholera jasna. Czy świat się na mnie uwziął?
Fajnie, że zauważyłaś. Robi to niezmiennie od ponad siedemnastu lat.
Naprawdę miałam najszczerszą ochotę odwrócić się i pobiec w stronę domu, aby zniknąć im z oczu i być jak najdalej od niego. Jednak moja duma nie pozwalała mi się teraz cofnąć. Właśnie dlatego chwyciłam za klamkę i nim zdążyłam się rozmyślić, wskoczyłam na siedzenie pasażera. Sava z Archerem jako pierwsi zajęli miejsca z tyłu. Podstępne pijawki.
Od razu zapięłam pasy, nie odwracając głowy w stronę Hoddera. Ignorować go. Ignorować go. Przez całą drogę tylko ignorować, a później czym prędzej wysiąść. Już nie wiedziałam, czego nie chciałam bardziej: tej jazdy z Hodderem czy rodzinnej kolacji.
— Gdzie się podziewałeś, gdy cię nie było? — zagadnęła Sava.
Gdzie był? U brata. Cokolwiek by to nie znaczyło.
— Tam, gdzie zawsze — odpowiedział wymijająco i gdybym nie znała prawdy, nie miałabym pojęcia, o czym mówi. — Dużo mnie ominęło w ciągu tego tygodnia?
Wtedy Archie zaczął rozmawiać z Hodderem na temat jakichś spraw, o których nie miałam pojęcia i których w zasadzie nawet nie rozumiałam. Wyłączyłam się i czekałam na koniec tej podróży. Dopiero po kilku długich chwilach zorientowałam się, że nie jechaliśmy w stronę mojego domu, ale do Morris. Szlag. Wiedziałam, że im dłużej będę siedzieć w jednym samochodzie z Cole’em, tym gorzej dla mnie. Czułam za dużo, ale wyglądałam niczym posąg. Dwie twarze. Bo gdy spoglądałam w lusterko, widziałam śmierć. Gdy wsłuchiwałam się w burzę w moim wnętrzu, zdawałam sobie sprawę z tego, że byłam bardziej żywa niż kiedykolwiek.
Jak czujesz, to znaczy, że żyjesz.
— Do zobaczenia w szkole — krzyknęła Sava do mnie i do Cole’a.
— Siema, stary — rzucił Archer. — Dobrze, że już wróciłeś.
Archie nagle poklepał przyjaciela po ramieniu, co zauważyłam kątem oka, bo przecież dalej się nie przełamałam, aby na niego spojrzeć.
— Tu masz misję, bracie. Nie schrzań tego. Pa, Joy!
Dlaczego odniosłam wrażenie, że chodziło mu również o kontakt ze mną?
Zrobiło mi się niedobrze ze stresu. Byłam podenerwowana, bo za kilkanaście sekund miałam zostać sama w tej ciasnej przestrzeni z chłopakiem, od którego chciałam się uwolnić. Cóż, jak widać, nic się nie układało według moich planów.
Czułam się źle, gdy siedziałam obok niego i rozpamiętywałam wszystko, co między nami zaszło. Najbardziej tę nieszczęsną rozmowę, którą przeprowadziliśmy na Lope. To tam wszystko miało się zakończyć. Nie przewidziałam jednak tego, że mieliśmy wspólnych znajomych i siłą rzeczy byliśmy zmuszeni się widywać. Ale wcale nie musiał mnie odwozić, mogłam wrócić sama.
W dodatku pojawiał się problem. Nie potrafiłam go ignorować, gdy był obok. Umiałam tylko udawać, że tak było. A to zasadnicza różnica.
Orlando miał rację. Usilnie próbowałam uciec, ale mi się nie udawało. Łudziłam się, że tak będzie. Jednak ja cię zawsze znajdę. Znów to zrobił. Zapomniałam, że kiedy się ucieka, trzeba się też chować.
Przysięgam, że cisza chyba jeszcze nigdy nie była tak głośna jak wtedy, gdy zostaliśmy całkiem sami. Napięcie między nami było wręcz namacalne, atmosfera tak gęsta, że można było kroić ją nożem. Skroń zaczęła mi nieprzyjemnie pulsować, co wzmagało stres. Chryste! Nie chciałam tego czuć.
Ku mojemu zaskoczeniu Hodder nie odezwał się ani słowem. Po prostu zmienił bieg i wyjechał spod posesji Savy wprost na drogę, którą można było dojechać do mnie. Westchnęłam pod nosem, obserwując przemierzane ulice smagane deszczem. Nieco odetchnęłam, gdy dotarło do mnie, że on wcale nie chciał rozmawiać. Po prostu odpuścił. A mi ciężko było w to uwierzyć, bo był tak bardzo upartym i zawziętym człowiekiem, że najczęściej stawiał na swoim. Coś się zmieniło.
Tak jak chciałam.
Wzdrygnęłam się, gdy poczułam jego dotyk na ramieniu. Odwróciłam się gwałtownie w jego stronę i to był mój błąd. Znów na siebie popatrzyliśmy. Jego oczy… Jakby ocean płonął.
Zatrzymaliśmy się. Byliśmy obok mojego domu, a ja byłam tak pochłonięta myślami i targana emocjami, że nawet się nie zorientowałam…
— Nie jestem tym, za kogo mnie masz — powiedział nagle.
Jego ton nie był ani szorstki, ani chamski, ani przyjazny. Był po prostu nijaki, wyprany z emocji. To się nie zmieniło. Ta nijaka barwa była dla niego tak typowa.
— Nie chcę znów tego przerabiać, Cole — odparłam zachrypniętym głosem.
Tak długo milczałam, że w moim głosie pojawiła się chrypa, czego nie lubiłam. Spojrzałam w jego niebieskie oczy, które przeszywały mnie do głębi.
— Pamiętam, jak znalazłem cię na plaży. Pamiętam też, że cię zapytałem, dlaczego przede mną uciekasz. Wtedy uznałaś mnie za problem, choć nawet mnie nie znałaś — mówił, pragnąc mnie złamać. — Powiedziałem ci, że uciekając, nie rozwiążesz problemu. A ty dalej starasz się tego dokonać.
Miałam jego emocje jak na dłoni, ale dalej nie byłam w stanie ich dosięgnąć.
— Przynajmniej się nie myliłam — powiedziałam.
Z początku bałam się na niego spojrzeć, bo wiedziałam, że gdy już to zrobię, nie dam rady tego przerwać.
— Nie uciekniesz od czegoś, co i tak cię czeka — zacytował słowa, które powiedział mi kiedyś na plaży.
— Nie czeka! Po prostu przestań mnie gonić — warknęłam rozjuszona i wyprowadzona z równowagi, czego zapewne się spodziewał.
Mój wybuch go nie zdziwił. Zaśmiał się drwiąco i już chciał się odezwać, jednak mu nie pozwoliłam.
— Po co to całe przedstawienie, zamiast w ciszy się rozejść, hm? Co ci to da? Bo ja naprawdę cię nie rozumiem. A starałam się to ogarnąć — dodałam, czując, jak emocje we mnie buzują.
— Chcę, żebyś po prostu się przyznała. Myślisz, że jestem ślepy? Od samego początku chciałaś uciec, a teraz masz wreszcie dobry powód. To nie tak, że zabolało cię to, co zrobiłem, bo chciałabyś po prostu to wyjaśnić, a nie się odcinać. Jednak musisz mieć świadomość, że pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć. A ze mną poznałabyś to miasto, jak nikt inny. I dałbym ci prawdę, na którą nawet nie liczyłaś.
Może i po części miał rację, ale wcale nie wiedział, co czułam. Tak samo Archer. Mogli myśleć, że było mi to na rękę, że miałam teraz dobrą wymówkę. Prawda jest taka, że się do Hoddera przyzwyczaiłam i nie przeszkadzał mi już tak jak na początku. Ale teraz, gdy prawda wyszła na jaw, otworzyła mi oczy. Zrozumiałam, że powinnam odejść. Dlatego tak zrobiłam.
Nie mógł tego wiedzieć.
— Nie masz pojęcia, co czuję. Nie znasz mnie, Cole. A ja już nic od ciebie nie chcę. Jestem ci wdzięczna za wszelką pomoc, którą od ciebie dostałam. Naprawdę. Jednak zdaję sobie sprawę z tego, że nie była ona bezinteresowna. Dlatego daj mi święty spokój — mówiłam dość chaotycznie.
Było mi najzwyczajniej w świecie przykro, bo dałam wejść do mojego życia osobie, która nigdy na to nie zasługiwała i która jedynie mogła mnie zniszczyć. Było mi przykro, bo naprawdę sądziłam, że zdoła mi pomóc w walce z Lord, że uda nam się pogrążyć tę szkołę i wreszcie uwolnić się od tych toksyn. Wtedy niestety nie zdawałam sobie sprawy z tego, że przy Cole’u mogłam się jedynie zatruć.
— Jesteś osobą, której nie da się zaufać. Bo kiedy nie chcesz dopuścić do siebie ludzi, inni nie będą otwierać się na ciebie.
Poczułam się tak, jakby sprzedał mi siarczysty policzek. Znów to powiedział. Znów słyszałam w głowie, że nie można mi ufać. Ale ja na to nie liczyłam. Nie sądziłam, że mi zaufa i zdradzi mi całe swoje życie, bo na to nie zasługiwałam. Wiedziałam, że jeśli ja się nie otworzę, to i on tego nie zrobi. Jednak powoli się otwierałam, a on tego chyba nie dostrzegał. Przecież powiedziałam mu o siostrze! Wiedział, że mnie dźgnęła, że w ogóle miałam siostrę, mimo że ja nigdy nie zaczynałam takich tematów! Mówiłam mu rzeczy, których normalnie bym nie powiedziała, chociaż były one drobne, ale dla mnie znaczące. Możliwe, że odbierał je jako bezsensowne i nic niewarte, skoro twierdził, że go do siebie nie dopuszczałam. W rzeczywistości to robiłam. Tak, robiłam.
Oboje mieliśmy problem z zaufaniem. Oboje nie potrafiliśmy ufać samym sobie, a tym bardziej sobie nawzajem.
— By zbudować zaufanie, potrzeba czasu. Nie dostaniesz go ot tak, Cole.
Gdy to powiedziałam, chciałam wreszcie wysiąść z samochodu. Chwyciłam za klamkę, ale drzwi nie ustąpiły. Wiedziałam, że coś było nie tak. Natychmiast się odwróciłam, ale właśnie wtedy zostałam przyparta do drzwi, a ręce Hoddera przycisnęły mnie do siedzenia. Spoglądałam na niego w szoku, a serce waliło mi w piersi. Intensywny zapach jego perfum wdarł się do moich nozdrzy. Nie chciałam, żeby był tak blisko, ale też nie umiałam się odsunąć, bo właśnie to ze mną robił. Mamił. Jego usta były tuż obok moich. To frustrujące napięcie między nami wciąż trwało. Naprawdę był blisko. Cholera, nasze usta dzielił pieprzony centymetr, kiedy w porę się opamiętałam.
— Tym mojego zaufania nie zdobędziesz — wymamrotałam, obracając głowę w bok, przez co jego wargi zetknęły się z kącikiem moich ust.
Było to tak delikatne, ledwo odczuwalne, ale wstrząsnęło mną na tyle, że czułam, jak wszystko wewnątrz mnie się rozpada, a jednocześnie unosi. Błądziłam między skrajnościami. Natychmiast odsunął się ode mnie i odblokował drzwi.
Wyskoczyłam z mustanga jak poparzona, byle uwolnić się od Hoddera. Wiedziałam już jednak, że wciąż będę o nim myśleć.
Prawie biegiem dotarłam do domu. Nie zwróciłam nawet uwagi, że na naszym podjeździe stał znany mi samochód. Nie wiedziałam, do kogo należał, ale zorientowałam się, że się spóźniłam, skoro goście już przybyli. Tym samym miałam przechlapane u rodziców i aż bałam się myśleć, co mi zafundują. Nie chciałam tam iść.
Nie chciałam istnieć.
Tak samo jak pragnęłam, aby Cole Hodder nigdy mnie nie dotknął. I abym nie pragnęła więcej.
Chwyciłam za klamkę, ale ktoś mnie ubiegł. Nim zdążyłam się zorientować, drzwi się otworzyły, a przede mną stała wściekła matka. Byłam cała przemoknięta, a ona spoglądała na mnie z pogardą wymieszaną ze złością. Gardziła mną, a ja gardziłam nią. Matką dla mnie była tylko na papierku.
Zerknęłam za jej ramię, a to, co zobaczyłam, wbiło mnie w ziemię. Wpatrywałam się w jego oczy i nie mogłam pojąć, co się tutaj wydarzyło. Czy aby na pewno nie śniłam? A jeśli tak, to utknęłam w jakimś koszmarze. Zrobiłabym wszystko, byleby tylko się z nim nie konfrontować.
Gdy przemówił, w jego głosie wyczuwalna była satysfakcja, która mnie dobijała.
— Hello, Joyce.
Stałam oniemiała w holu, wpatrując się w te błękitne tęczówki przepełnione pychą. Czułam toksyny, które unosiły się w powietrzu i którymi się dusiłam.
Co, do diabła, Michael Langstar robił w moim domu?
Wtedy coś w mojej głowie zaskoczyło, a ja przestałam się dziwić jego obecnością. Przecież powód był prosty: moja mama znów została burmistrzem, miała pod sobą radę miasta, a więc swoich najbliższych przyjaciół, z którymi panowała w tym zapyziałym Feartown. W tej grupie wybrańców znalazł się Eliot Langstar, ojciec Michaela. Zabrał ze sobą syna i zapewne żonę. A ja tak bardzo nie mogłam im tego wybaczyć.
Ona też by nie wybaczyła.
— Nie przywitasz się z gościem? — spytała mnie mama głosem nakazującym, abym właśnie to zrobiła.
— Nic się nie stało, pani Torres. Widzieliśmy się już z Joy w szkole — odparł miłym głosem Michael, podlizując się mojej mamie, bo zawsze tak robił.
Idealnie wychodziło mu udawanie perfekcyjnego chłopaka, ucznia, syna. W rzeczywistości był zwykłym draniem, który potrafił tylko wykorzystywać innych, grać na ich emocjach i psychice. Był potworem i przysięgam, gdybym wiedziała to od samego początku, w życiu nie pozwoliłabym na to, co zrobił. Pogoniłabym go już na starcie. Ale nie miałam tej świadomości.
— Idź się ogarnij, Joyce. Chcę cię widzieć za pięć minut na dole — odezwała się mama przesłodzonym tonem, ale tylko ja wiedziałam, że kryło się za tym mnóstwo jadu.
Widziałam ten złowieszczy uśmieszek na ustach Michaela, który nie zwiastował niczego dobrego.
***
Ze sztucznym uśmiechem usiadłam na krześle i przysunęłam się do stołu. Uprzednio z wszystkimi się przywitałam, pokazując tym samym, że jestem kulturalną osobą. Trafiał mnie szlag, że musiałam usiąść obok blondyna, bo to było jedyne wolne miejsce. Od razu przeszła mi ochota na jedzenie, zwłaszcza że co chwilę zerkał w moją stronę.
Starałam się jednak w spokoju coś zjeść, lecz nie było to takie proste. Naprawdę ostatnią rzeczą, o jakiej marzyłam, była „miła” kolacja z Michaelem i jego rodziną. Poza tym cały czas moje myśli krążyły wokół Hoddera. Cholera, zadręczanie się nieodpowiednimi ludźmi nigdy nie było okej.
Myślałam za dużo, a przed oczami na nowo miałam obraz jego warg, które były tak blisko mnie! Szlag by to. Byłam tak potwornie zła. Co on sobie w ogóle wyobrażał? I czy naprawdę chciał mnie pocałować? Pewnie tak, bo gdyby nie miał tego w planach, to nie zbliżyłby się na tyle, a później nie musnąłby mojego policzka.
Wydawało mu się, że jak skradnie mi pocałunek, to również skradnie moje zaufanie? Że w ten sposób na nie zapracuje? Był w wielkim błędzie, bo właśnie przez to marne zagranie był u mnie jeszcze bardziej skreślony. Jak on śmiał po tym wszystkim…
— Słyszał pan o tym, że Cole Hodder wrócił do miasta? — spytał Michael.
Zachłysnęłam się wodą, a chłopak dobrodusznie poklepał mnie po plecach, zapewne usatysfakcjonowany takim obrotem sytuacji. Uniosłam wzrok na zdezorientowanych rodziców, a później na równie skonsternowanych rodziców Michaela. Chłopak patrzył na mnie z satysfakcją, bo właśnie tego pragnął. Górować.
Spojrzałam na Eliota Langstara, a on na mnie. Widziałam w jego oczach, że wystarczy sekunda, a będę skończona. Mógł im przecież powiedzieć o tamtym razie w domu Hoddera. O tym, że Cole pobił jakiegoś chłopaka, a ja przy tym wszystkim byłam. Bo Eliot nie uwierzył w naszą bajeczkę, ale udawał, że tak było, bo miałam wysoko postawionych rodziców.
Wpatrywałam się w tatę Michaela. Zdawałam sobie sprawę z tego, że policjant wiedział, iż byłam w bardzo kiepskim położeniu. W końcu przyłapał mnie w domu Cole’a. I wtedy mnie olśniło.
On na pewno wiedział, kim był młodszy Hodder i że jego brat siedział w pace za narkotyki. Znał tę całą sprawę, bo zapewne zajmował się nią razem z moim ojcem.
Wtedy też przypomniała mi się pewna rozmowa…
Pas bezpieczeństwa boleśnie wbijał się w siniaka na mojej talii. Zacisnęłam mocniej powieki, czując, jak pękam kolejny raz. Pociągnęłam nosem, starając się odgonić od siebie paraliżujące myśli, w których się gubiłam. Przez przedniąszybę obserwowałam ulewę tak wielką, jakiej od dawna nie mieliśmy. Po chwili leniwie przekręciłam głowę w lewo i spojrzałam na zamyślonego chłopaka prowadzącego samochód. Był skupiony na drodze, dłonie zaciskał mocno na kierownicy. Coś go gryzło, podobnie jak mnie. Coś nas łączyło. Szkoda tylko, że było to tak mocno popaprane.
— Czego chciał od ciebie policjant? — spytałam ochrypłym głosem.
Cole rzucił mi szybkie i nerwowe spojrzenie. Przez moment zastanawiał się nad odpowiedzią.
— Nic konkretnego — zaczął, drapiąc się po karku. — Pytał o moją rodzinę. Znał mojego ojca, który miał z nim pewne sprawy, i Eliot po prostu chciał się dowiedzieć czegoś więcej.
Zmarszczyłam brwi. Prawda była taka, że o jego rodzinie nie wiedziałam nic.
— Edward to twój ojciec? — zapytałam i zobaczyłam na jego twarzy dużezaskoczenie, dlatego szybko dodałam: — Eliot coś o nim mówił, gdy wtedy do ciebie przyjechał.
— Jak na osobę, która dopiero wstała, szybko myślisz.
A raczej jak na osobę, która nawet nie zasnęła…
Nie mogłam dzisiaj spać przez nocne koszmary, które mnie dręczyły. Leżałam tylko zawinięta w kołdrę.
Cole postanowił zabrać mnie rano do szkoły, czy raczej bez żadnych ceregieli wepchnął mnie na siedzenie pasażera. Wręcz zmusił mnie do tego, abym pojechała z nim do szkoły, bo stwierdził, że tak będzie bezpieczniej. Póki nie mieliśmy żadnych informacji o Thiago — w końcu od naszej wizyty w jego warsztacie minął dopiero jeden dzień — nie mogliśmy, a raczej ja nie mogłam ryzykować tym, że gdzieś na mnie napadnie. On sam albo banda, z którą się trzymał. To było poza zasięgiem ludzkiej logiki, być może dlatego czułam się tak, jakbym błądziła w sennym koszmarze.
Hodder chciał uchronić mnie przed złem, nie biorąc pod uwagę tego, że miałam je dookoła siebie. Na wyciągnięcie ręki. A jednak wciąż walczył o mojedobro. On miał nadzieję i waleczność, ja zdolność do pakowania się w kłopoty. Robił tak wiele, aby mnie z nich wykaraskać.
Dlaczego ktoś tak o mnie walczył?
— Tak. Edward to mój ojciec. Dom, w którym mieszkam, jest jego, ale przezpewne wydarzenia musiał wyjechać i tak budynek stał pusty do mojego przyjazdu.
— Nie mieszkałeś z nim?
— Nie. Z mamą i ojczymem — odparł, a jego głos był stanowczy.
Postawił mocną kropkę na końcu, dając mi do zrozumienia, abym już więcej nie wypytywała.
To był ten czas, kiedy znaczyliśmy dla siebie więcej.
To właśnie tego dnia zdecydowaliśmy, że najlepiej będzie nie pokazywać się razem. Zrobić przerwę, skupić się na sobie, poczekać, aż całkiem usuniemy się w cień, bo przez to, że Hodder był nowy, wciąż go zauważano i zwracano na niego uwagę. Toteż woleliśmy nie ryzykować, a mnie też lepiej było z tym, że robiliśmy sobie przerwę. Potrzebowałam odpoczynku. Spokoju…
To wspomnienie więcej mi rozjaśniło. Podejrzewałam, że rozmowa, jaką odbył Cole z Eliotem na komisariacie, mogła dotyczyć Andreasa. Sam Hodder wyznał, że dotyczyło to jego rodziny, a jego ojciec miał jakieś sprawy z policją. Być może chodziło o narkotyki i wszystko z nimi związane. Jednak pewności mieć nie mogłam. Gdyby to jednak była prawda, to czego tak konkretnie chciał ojciec Michaela? Bo na pewno nie wezwał Cole’a po to, aby powiedzieć mu coś, o czym wiedzieli oboje.
Nie kojarzyłam żadnego Edwarda, bardziej jego syna Andreasa, ale tylko z opowieści i rozprawy, bo nie miałam z nim styczności ani razu. Moja siostra go znała, w końcu dzięki niemu miała zawsze prochy na zawołanie. A ja wcześniej nie miałam pojęcia, że zadawała się z kimś takim.
— Tak. Doskonale wiem, że brat tego sukinsyna wrócił do miasta — odpowiedział tata.
— Nawet dołączył do Lord — ciągnął Michael.
Nienawidzę cię — syczałam w myślach. Gdyby umiał w nich czytać, dowiedziałby się na swój temat bardzo ciekawych rzeczy.
— Dyrektor nas już dawno poinformował. Na szczęście mamy córkę, która nie lubi ludzi, więc nie musimy się przejmować — wtrąciła mama, która rzuciła mi krótkie pogardliwe spojrzenie.
Zacisnęłam szczękę i starałam się uspokoić, aby nie palnąć czegoś, czego będę żałować. Upokarzali mnie przy innych ludziach! Mówili o mnie, jakby mnie obok nie było, i patrzyli tak, jakbym była intruzem.
Dla mnie to była czysta abstrakcja: siedzieć z rodzicami przy stole, jak gdyby nigdy nic. Gościć u nas na kolacji chłopaka, którego nienawidziłam z całego serca, jego ojca, który wiedział za dużo, i jego żonę, której tak w zasadzie wcześniej nie znałam. Udawaliśmy kochaną rodzinkę, którą nigdy nie byliśmy.
Chociaż moi rodzice momentami nie potrafili nawet udawać, że coś dla nich znaczyłam.
— Przepraszam, ale niby czym? — zagadnęłam, obdarzając rodzicielkę surowym spojrzeniem.
Bardzo chciałam się dowiedzieć, czym nie muszą się przejmować.
— Że zawrzesz z nim znajomość — odpowiedziała.
Miałam ochotę parsknąć śmiechem. I gdyby nie fakt, że Cole był fałszywym gnojkiem, który chciał mnie tylko wykorzystać, czułabym chorą satysfakcję. Bo tak się składa, że ta córka, nielubiąca ludzi, zadawała się przez krótki czas z właśnie tym człowiekiem, którego nienawidzili jej rodzice. A mogli się tylko dalej łudzić, że mieli nade mną kontrolę.
— Ach, to państwo nie wiedzieli? — zaczął Michael, przyprawiając mnie o zawroty głowy. — Cole nie zawiera żadnych znajomości. Nie musi się pan martwić o Joyce.
Już byłam pewna, że Michael Langstar kolejny raz mnie pogrąży, wyda moim rodzicom, skaże na katastrofę. A mimo to skłamał. W imię czego?
Właśnie. Dlaczego on skłamał, skoro mógł albo wyjawić prawdę, albo przemilczeć sprawę? Zawsze robił wszystko, aby mnie udupić, nigdy żeby pomóc. A więc co miał na celu, stając po mojej stronie?
Wiedziałam, że jego intencje nie były czyste. Za czynami Michaela zawsze stało coś, co mogło zaszkodzić każdemu.
— Całe szczęście. Nie pozwolę, aby kolejny Hodder przyczynił się do upadku mojej córki — podsumował ojciec.
Naszła mnie niewyobrażalna chęć, aby krzyknąć mu w twarz, iż to nieprawda. Że to wcale nie było tak, jak każdy myślał. Wiedziałam jednak, że nikt by mi nie uwierzył. Miałabym same problemy, a wszystko zostałoby obrócone przeciwko mnie. Tymczasem człowiek, który ją zniszczył, żył sobie spokojnie. Tak, to Andreas Hodder sprzedał dragi Alice, ale to inny człowiek sprawił, że ich potrzebowała. To on zabił moją Alice.
— Za to taki chłopak jak ty, Michaelu, jest wręcz idealnym kandydatem — odrzekł ojciec, kierując lampkę wina w jego stronę.
— Ale przecież Alice… — zaczęłam, nie kontrolując emocji.
Pragnęli o niej zapomnieć. Wymazać ją z życia, jakby nigdy w nim jej nie było.
— Zamilcz. Jej imienia nie wymawia się w naszym domu — przerwała mi mama.
— Joyce to naprawdę super dziewczyna — wtrącił blondyn, rzucając w moją stronę kpiący uśmieszek, który miał mnie tylko wytrącić z równowagi.
Brzydziłam się nim, nienawidziłam go i w życiu nie miałam zamiaru się do niego zbliżać. Dla mnie był skończony. Zabilibyśmy się już po kilku minutach. Ba! Nawet sekundach.
— Tak się cieszę, że nasze dzieci się dogadują — powiedziała zadowolona pani Stephanie, mama Michaela.
Nie w tym życiu, nie w tym świecie i nie na tej planecie. Nawet w najgorszych koszmarach nie wyobrażałam sobie naszej dobrej relacji. Czy nasi rodzice naprawdę upadli na głowę?
Na szczęście Eliot Langstar zagadał mojego ojca, a obie mamy zaczęły jakąś rozmowę związaną z polityką, co ani trochę mnie nie obchodziło, tak nawiasem mówiąc. Natomiast ja i Michael siedzieliśmy w ciszy, nie robiąc zupełnie nic.
Po kilku minutach oznajmiłam wszystkim, iż idę się przewietrzyć. Nikt jednak nawet nie zwrócił na mnie uwagi. Wyszłam z domu tylnym wyjściem i przysiadłam na jednym z foteli, który mieścił się pod drewnianą altanką. Już nie padało, a w powietrzu unosił się jedynie zapach deszczu, świeżości i wiatru. Uwielbiałam tę mieszankę. Wpatrywałam się nieco nieobecnym wzrokiem w nasz idealny ogród. Każdy krzaczek i każde drzewko musiały być perfekcyjnie obcięte, a kwiatki posadzone w równej odległości od siebie, trawka przystrzyżona… Czasem miałam wrażenie, że mama chodziła z linijką i wszystko sprawdzała, aby było idealnie. Szczerze? Była do tego zdolna.
Jesteś osobą, której nie da się zaufać. Bo kiedy nie chcesz dopuścić do siebie ludzi, inni nie będą otwierać się na ciebie.
Te słowa wciąż dudniły w mojej głowie niczym mantra układająca się do nut napisanych przez diabła.
Miałam tę świadomość, iż jeśli nie będę ufać ludziom ani pozwalać im ufać mi, to nie będą mnie do siebie dopuszczać. I to było w porządku, okej. Zapomniałam jednak, że chcąc poznać Cole’a, powinnam mu pozwolić poznać mnie.
I tutaj pojawiał się problem. Bo ja nie potrafiłam.
— Czyżbyś cierpiała przez swojego Romea? — Usłyszałam nad uchem i spojrzałam zła na chłopaka. — Romeo i Julia to naprawdę piękny dramat. Ale kończy się tragicznie. Jak wy.
Uśmiechnęłam się drwiąco. Wszystko, co wydobywało się z ust Langstara, drażniło mnie i wyprowadzało z równowagi. Michael zmarszczył brwi, nie rozumiejąc mojej reakcji, co było satysfakcjonujące.
— Tyle że Romeo i Julia to też romans. A pomiędzy mną i Cole’em nigdy go nie było.
Nikim byliśmy i nikim pozostaniemy.
Michaelowi nie spodobała się moja odpowiedź, bo w głębi serca wiedział, że miałam rację.
— To niby dlaczego tak bardzo to przeżywasz? — spytał, siadając na drugim fotelu naprzeciwko mnie.
— Ja mam taki beznamiętny styl życia, Michael. To nie znaczy, że cierpię — odparłam.
Nagle naszło mnie wspomnienie, które zamieszało mi w głowie i sprawiło, że miałam niepohamowaną chęć uderzenia chłopaka. Przypomniał mi się czas, gdy dopiero poznawałam Michaela Langstara. Co najgorsze — ja go wtedy lubiłam… Tak, naprawdę go lubiłam. Moje życie było wtedy w miarę normalne, dopiero dołączyłam do Lord i musiałam się zaadaptować, a on mi w tym pomagał. Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy, jak wielkim był potworem. Był dla mnie miły, tak jak był miły dla moich rodziców. Po prostu udawał, a ja się na to nabrałam.
— Pamiętam cię jeszcze z czasów, gdy było w tobie więcej życia — rzekł i uśmiechnął się podle.
— Bo kiedyś mi zależało.
— Co sprawiło, że przestało? — zapytał, doskonale znając odpowiedź na to pytanie.
— Ty.
To on był człowiekiem, który przyczynił się do mojego upadku. A nawet śmiem twierdzić, że to on go zapoczątkował.
Zamilkliśmy na chwilę, podczas której tylko obserwowaliśmy siebie nawzajem z nienawiścią.
— Och, pochlebiasz mi — mruknął z satysfakcją, która nie opuszczała go nawet na moment.
Zawsze musiał być królem. Musiał mieć kontrolę nad wszystkim i wszystkimi. Bo dzięki temu całkiem nie postradał zmysłów, choć najczęściej zachowywał się jak świrus.
Jednak on nigdy nie był czysty.
Alice. Ona też nie była.
— To ciekawe, że nasi rodzice widzą w nas parę, wiesz? Bardzo intrygujące, zważywszy na Alice. Kto by się tego spodziewał, co? — zagadnął z ironią.
Uważałam, że moi rodzice postradali zmysły, ale to Michael Langstar był psychopatą.
— Nie wiem, czego chcesz, Michael. Do czego dążysz i co się kryje za twoim zachowaniem, które dzisiaj pokazałeś, ale nie uda ci się do mnie zbliżyć, choćby nie wiem co — mówiłam chłodnym tonem. — Nie wkupisz się w łaski mojej rodziny.
— Czego chcę, dowiesz się w niedalekiej przyszłości. A gdy nastąpi odpowiedni moment, to wtedy przyjdę i sam to odbiorę.
Podniósł się z fotela. Teraz przewyższał mnie wzrostem, jakby był królem, a ja marnym poddanym.
— Co ty bredzisz?— warknęłam zirytowana.
Co on sobie w ogóle wyobrażał, do jasnej cholery? Myślał, że będzie rozstawiać wszystkich po kątach, a każdy będzie grać w jego grę? Tyle że ja nie pisałam się na nic, co jest związane z tym paskudnym człowiekiem. Liczył, że będziemy grali w jednej drużynie? Drobna pomyłka. Tak się składa, że graliśmy w przeciwnej. I tak na zawsze pozostanie.
— La diversión continua— mruknął, a następnie obrócił się na pięcie i z uśmiechem pełnym wyższości wyszedł z ogrodu, zostawiając mnie samą z wielkim mętlikiem w głowie.
Zabawa trwa.
Wpatrywałam się z szokiem w plecy Michaela, który właśnie znikał za zakrętem. To niemożliwe, że przez przypadek zacytował słowa z kartki, którą wręczyła mi Tamara. Nie było szans na tak wielki zbieg okoliczności, a fakt, że zrobił to z taką wyższością i po hiszpańsku, jasno świadczył o tym, że to on… On był nadawcą. A co więcej — chciał, żebym właśnie teraz to odkryła.
To Michael Langstar kolejny raz wprowadzał zamęt.