Bałkany. Podróż w mniej znane - Zagórska-Chabros Aleksandra - ebook

Bałkany. Podróż w mniej znane ebook

Zagórska-Chabros Aleksandra

4,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Siedząc któregoś wieczora przy grzanym winie, zaczęłam snuć rozważania o tym, jakby to było cudownie rzucić wszystko w cholerę i pojechać na Bałkany. Początkowo Marek podchodził dość sceptycznie do moich marzeń, jednak po pewnym czasie decyzja zapadła: Jedziemy! Po rozważeniu wszystkich za i przeciw zdecydowaliśmy się spakować w nasze małe, miejskie auto i tak właśnie poznawać ten jedyny w swoim rodzaju region Europy.

Podróże samochodowe wcale nie muszą być bardzo drogie. Wystarczy tylko odrobinę pokombinować i zrezygnować ze zbędnych luksusów. Road trip to styl podróżowania, który najbardziej przypadł nam do gustu. Co więcej, to idealny sposób na zwiedzanie Bałkanów.

• Albanię poznasz zarówno od strony morza, jak i gór.

• Bośnię i Hercegowinę przemierzysz trasą z Boračko jezero do Lukomiru oraz z Konjic do Parku Przyrody Blidinje i Ramsko jezero.

• W Czarnogórze odwiedzisz Bokę Kotorską, przejedziesz przez Park Narodowy Durmitor, a niedaleko stolicy odkryjesz ruiny twierdzy Medun.

• W Macedonii wykąpiesz się w dwóch jeziorach: Ochrydzkim i Prespa.

• Bułgarię przemierzysz wzdłuż czarnomorskiego wybrzeża.

• W Rumunii poznasz najsłynniejsze drogi w Karpatach Południowych: Trasę Transfogaraską oraz Transalpinę.

• Słowenię przejedziesz wzdłuż Doliny Soczy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 288

Oceny
4,0 (20 ocen)
11
3
2
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
EvilMis

Całkiem niezła

Nie jest to stricte przewodnik a raczej zbiór reportaży z podróży. Zastanawia mnie dla kogo jest ta książka. Jeśli jesteś a) pasjonatem Bałkanów, b) pasjonatem gór, c) pasjonatem górskiej turystyki rowerowej, d) lubisz widokowe trasy (też raczej górskie), e) nocujesz na dziko i ogólnie preferujesz wyjazdy sposobem "gospodarskim" to ta książka jest dla Ciebie. Jeśli tak jak ja jesteś zwolennikiem wysokości nie większej niż 10 m. nad poziomem morza nie będziesz zadowolony. Jest co prawda rozdział o nadmorskiej trasie w Bułgarii ale nawet tam autorka celowała w skały i klify dodając do tego komarowiska pokroju Ropotamo albo Beglik Tash. Chociaż komary nie są tam tak uciążliwe jak ogromne roje meszek próbujące wlecieć do nosa, uszu i ust ;) A np. o robiącym wrażenie zamku Ravadinovo, który jest przy opisywanej trasie ani słowa.
00

Popularność




Au­tor­ka: Alek­san­dra Za­gór­ska-Cha­bros

Re­dak­cja: Jo­an­na Ku­ła­kow­ska-Lis

Pro­jekt gra­ficz­ny i wy­ko­na­nie okład­ki: Anna Jam­róz

Zdję­cia i fil­my: Alek­san­dra Za­gór­ska-Cha­bros i Ma­rek Cha­bros

Skład i przy­go­to­wa­nie eBo­oka: Ja­ro­sław Ja­błoń­ski

Mapy: Wy­daw­nic­two Kar­to­gra­fi­ka, Wy­daw­nic­two Gauss

Emo­ti­ko­ny: flo­wer tra­ve­lin man / shut­ter­stock.com

Lo­ka­tor­ki na pod­sta­wie Ita­n1409 / shut­ter­stock.com

Ikon­ka sa­mo­cho­du: Pa­vel Ta­la­shov / shut­ter­stock.com

Re­dak­tor ini­cju­ją­cy: Ro­man Ksią­żek

Re­dak­tor pro­wa­dzą­ca: Ma­ria Ła­ko­mik

Kie­row­nik re­dak­cji: Agniesz­ka Gó­rec­ka

© Co­py­ri­ght by Alek­san­dra Za­gór­ska-Cha­bros

© Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Pas­cal

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Żad­na część tej książ­ki nie może być po­wie­la­na lub prze­ka­zy­wa­na w ja­kiej­kol­wiek for­mie bez pi­sem­nej zgo­dy wy­daw­cy, za wy­jąt­kiem re­cen­zen­tów, któ­rzy mogą przy­to­czyć krót­kie frag­men­ty tek­stu.

Biel­sko-Bia­ła 2020

Wy­daw­nic­two Pas­cal Sp. z o.o.

ul. Za­po­ra 25

43-382 Biel­sko-Bia­ła

tel. 338282828, fax 338282829

pas­cal@pas­cal.pl, www.pas­cal.pl

ISBN 978-83-8103-689-4

Spis tre­ści

Karta tytułowa

Karta redakcyjna

Road trip, czy­li dro­ga jest ce­lem

AL­BA­NIA

Szo­sa SH8 Vlo­ra – Sa­ran­da

Na­sze wspo­mnie­nia

Prak­ty­ka­lia

Szo­sa SH20 – nie­sa­mo­wi­ta tra­sa przez re­jon Kel­mend

Na­sze wspo­mnie­nia

Prak­ty­ka­lia

Szo­sa SH75

Na­sze wspo­mnie­nia

Prak­ty­ka­lia

BO­ŚNIA I HER­CE­GO­WI­NA

Z Bo­ra­čko je­ze­ro do Lu­ko­mi­ru, czy­li bar­dzo gór­ska tra­sa dla am­bit­nych

Na­sze wspo­mnie­nia

Prak­ty­ka­lia

Z Kon­jic przez Ja­bla­ni­cę, Park Przy­ro­dy Bli­din­je, Ram­sko je­ze­ro i prze­łęcz Ma­kl­jen

Na­sze wspo­mnie­nia

Prak­ty­ka­lia

CZAR­NO­GÓ­RA

Tra­sa P1: Z Boki Ko­tor­skiej do Ce­ty­nii

Na­sze wspo­mnie­nia

Prak­ty­ka­lia

Dro­ga P14 przez Dur­mi­tor

Na­sze wspo­mnie­nia

Prak­ty­ka­lia

Wi­do­ko­wa dro­ga wo­kół Ko­ri­ty

Na­sze wspo­mnie­nia

Prak­ty­ka­lia

MA­CE­DO­NIA PÓŁ­NOC­NA

Dro­ga przez pa­smo gór Ga­li­czi­ca

Na­sze wspo­mnie­nia

Prak­ty­ka­lia

BUŁ­GA­RIA

Wzdłuż buł­gar­skie­go wy­brze­ża

Na­sze wspo­mnie­nia

Prak­ty­ka­lia

RU­MU­NIA

Tra­sa Trans­fo­ga­ra­ska

Na­sze wspo­mnie­nia

Prak­ty­ka­lia

Trans­al­pi­na

Na­sze wspo­mnie­nia

Prak­ty­ka­lia

SŁO­WE­NIA

Wzdłuż Do­li­ny So­czy i dro­ga do Kranj­skiej Gory

Na­sze wspo­mnie­nia

Prak­ty­ka­lia

Bał­kań­ski road trip w py­ta­niach i od­po­wie­dziach

Road trip, czy­li dro­ga jest ce­lem

Lu­dzie po­dró­żu­ją na róż­ne spo­so­by. De­cy­du­ją się na dłu­go­dy­stan­so­we pie­sze wę­drów­ki, by być bli­żej na­tu­ry. La­ta­ją sa­mo­lo­ta­mi, by do­trzeć w naj­bar­dziej od­le­głe za­kąt­ki glo­bu. Jeż­dżą na ro­we­rze, aby zmie­rzyć się z sa­mym sobą i wa­run­ka­mi at­mos­fe­rycz­ny­mi. Są też tacy, któ­rzy po pro­stu wsia­da­ją do auta i z jego per­spek­ty­wy po­zna­ją świat. We wszyst­kich tych przy­pad­kach cel jest je­den. Dro­ga. Pro­sta, mniej lub bar­dziej wy­bo­ista, peł­na za­krę­tów. Wi­do­ko­wa lub taka, gdy przez wie­le go­dzin po­dróż­ni­ko­wi to­wa­rzy­szy mo­no­to­nia kra­jo­bra­zu. Trud­niej­sza lub ła­twiej­sza. Nie­waż­ne więc, ja­kim środ­kiem lo­ko­mo­cji lub w jaki spo­sób się ją po­ko­nu­je, bo, jak traf­nie ujął to Tol­kien Nikt pra­wie nie wie, do­kąd go za­pro­wa­dzi dro­ga, póki nie sta­nie u celu.

Samo okre­śle­nie road trip uży­wa­ne jest w od­nie­sie­niu do mniej lub bar­dziej dłu­go­dy­stan­so­wych po­dró­ży, za­zwy­czaj sa­mo­cho­do­wych (ale rów­nież mo­to­cy­klo­wych). Prze­ciw­ni­cy tej for­my wska­zu­ją na jej sprzecz­ny z eko­lo­gią cha­rak­ter, gdyż przy­czy­nia się do wzro­stu za­nie­czysz­cze­nia po­wie­trza. Jej zwo­len­ni­cy jed­nak pod­kre­śla­ją, że daje dużą dozę wol­no­ści, unie­za­leż­nia od lo­kal­nych środ­ków trans­por­tu, po­zwa­la do­trzeć tam, gdzie nie się­ga ma­so­wa tu­ry­sty­ka. I do tej dru­giej gru­py za­li­cza­my się my.

My

Ruda (Olka) i Ma­rek. Je­ste­śmy mał­żeń­stwem, ale na­sza pierw­sza wspól­na po­dróż mia­ła miej­sce trzy lata przed ślu­bem. Od po­cząt­ku na­sze­go związ­ku wie­dzie­li­śmy, że bliż­sze i dal­sze wy­jaz­dy będą jego waż­nym ele­men­tem. Ja od dziec­ka by­łam zwią­za­na z gó­ra­mi, w któ­re naj­pierw za­bie­ra­li mnie ro­dzi­ce, a póź­niej wy­bie­ra­łam się sama (pa­nień­skie na­zwi­sko Za­gór­ska w koń­cu do cze­goś zo­bo­wią­zu­je). Ma­rek, od­kąd za­czął cho­dzić, nie mógł obyć się bez ro­we­ru. Prze­ro­dzi­ło się to w ogrom­ną pa­sję, jaką jest do­wn­hill (zjazd), któ­ry, siłą rze­czy, rów­nież wią­że się z gó­ra­mi. Tym sa­mym ni­g­dy nie mu­sie­li­śmy się kłó­cić o to, gdzie je­chać. Pro­blem „w góry, czy nad mo­rze” ni­g­dy nas nie do­ty­czył. W szcze­gól­no­ści, gdy w 2012 r. po­sta­no­wi­li­śmy wy­je­chać w mie­sięcz­ną po­dróż na Bał­ka­ny i tym sa­mym zwią­za­li­śmy nasz los z tym re­gio­nem.

Ruda i Ma­rek

Dla­cze­go Bał­ka­ny?

Bał­kań­ska hi­sto­ria każ­de­go z nas ma nie­co inny po­czą­tek. Moja za­czę­ła się sto­sun­ko­wo póź­no, bo w 2010 r. By­łam wte­dy na czwar­tym roku stu­diów, lecz bar­dziej od na­uki i po­zna­wa­nia za­gad­nień psy­cho­lo­gii in­te­re­so­wa­ły mnie góry. Od stycz­nia do grud­nia spę­dzi­łam w nich kil­ka mie­się­cy, włó­cząc się za­rów­no po pol­skich, jak i za­gra­nicz­nych szla­kach. We wrze­śniu pla­no­wa­łam kil­ku­dnio­wy trek­king w Al­pach z moim ów­cze­snym obiek­tem uczuć i wes­tchnień oraz jed­no–dwu­ty­go­dnio­wy wy­pad w góry Buł­ga­rii z przy­ja­cie­lem To­ma­szem. W dru­giej po­ło­wie sierp­nia oka­za­ło się, że z Alp nic nie wyj­dzie, a po­nie­waż To­masz szyb­ko wy­le­czył kon­tu­zję, któ­rej na­ba­wił się w trak­cie dłu­go­dy­stan­so­we­go trek­kin­gu, na­pi­sał do mnie pew­ne­go dnia: Hej rude, słu­chaj, może by­śmy wcze­śniej po­je­cha­li na te Bał­ka­ny?? I może na dłu­żej? Moja noga mie­wa się le­piej, mam jesz­cze urlop! Nie trze­ba mnie było dwa razy na­ma­wiać. W cią­gu ty­go­dnia za­ła­twi­li­śmy bi­le­ty do So­fii, ze­bra­li­śmy naj­po­trzeb­niej­sze rze­czy i 1 wrze­śnia wy­ru­szy­li­śmy w stro­nę Pół­wy­spu Bał­kań­skie­go. Przez pra­wie mie­siąc wę­dro­wa­li­śmy po gó­rach. Naj­pierw w pa­smach Riły i Pi­ry­nu w Buł­ga­rii, póź­niej w Pro­kle­ti­je, Bje­la­si­cy, Sin­ja­je­vi­ny i Dur­mi­to­ru w Czar­no­gó­rze. Pięk­no kra­jo­bra­zów, otwar­tość i go­ścin­ność miesz­kań­ców, pysz­ne je­dze­nie i nie­za­po­mnia­ne wi­do­ki spra­wi­ły, że obo­je za­ko­cha­li­śmy się w Bał­ka­nach od pierw­sze­go wej­rze­nia. Wte­dy jesz­cze nie wie­dzia­łam, że re­gion ten wy­wrze ogrom­ny wpływ na moje ży­cie. W tam­tym cza­sie by­łam po pro­stu pod jego ogrom­nym wra­że­niem i wie­dzia­łam, że jesz­cze tam wró­cę. Nie wie­dzia­łam tyl­ko, kie­dy.

Ma­rek z Bał­ka­na­mi za­przy­jaź­nił się już jako dziec­ko. Wraz z ro­dzi­ca­mi po­je­chał dwu­krot­nie na wa­ka­cje do Chor­wa­cji tuż po tym, jak w kra­jach by­łej Ju­go­sła­wii za­koń­czy­ła się woj­na. Było to więc pod ko­niec lat dzie­więć­dzie­sią­tych ubie­głe­go stu­le­cia. Bał­ka­ny ko­ja­rzy­ły mu się z cie­płym mo­rzem, pły­wa­niem, piz­zą czy kem­pin­giem. W re­gion ten wró­cił do­pie­ro ze mną, kil­ka­na­ście lat póź­niej.

Jak da­le­ko Chor­wa­cji do Bał­ka­nów?

W tym miej­scu po­win­no się po­ja­wić małe wy­ja­śnie­nie, bo czy na­le­ży mó­wić, że Chor­wa­cja to Bał­ka­ny? Otóż, trzy­ma­jąc się ogól­nie przy­ję­tej wie­dzy na te­mat gra­nic re­gio­nu, trze­ba za­li­czyć do nie­go rów­nież ten kraj. Jed­nak za­rów­no miesz­kań­cy Chor­wa­cji, jak i or­ga­ni­za­cje tu­ry­stycz­ne zaj­mu­ją­ce się jej pro­mo­wa­niem, od­ci­na­ją się od okre­śla­nia „bał­kań­ski”. Bał­ka­ny mają bo­wiem dość ne­ga­tyw­ne ko­no­ta­cje. Ko­ja­rzo­ne są z ty­glem, w któ­rym mie­sza­ją się na­cjo­na­li­stycz­ne dą­że­nia, gdzie do­cho­dzi do kon­flik­tów zbroj­nych. W Pol­sce Bał­ka­ny pa­mię­ta się przede wszyst­kim z cza­sów Ju­go­sła­wii, gdy pa­no­wał tam względ­ny do­bro­byt, lu­dzie mo­gli swo­bod­nie po­dró­żo­wać i ge­ne­ral­nie żyło im się le­piej, niż w na­szym kra­ju.

Chor­wa­cja to wciąż naj­po­pu­lar­niej­szy wa­ka­cyj­ny kie­ru­nek wśród Po­la­ków – cięż­ko zna­leźć ko­goś, kto ni­g­dy w tym kra­ju nie był. Trze­ba jed­nak przy­znać, że oso­by zwią­za­ne w róż­ny spo­sób z Bał­ka­na­mi zgod­nie twier­dzą, że w Chor­wa­cji naj­sła­biej czu­je się „bał­kań­skie­go du­cha”. W du­żej mie­rze to kraj zdo­mi­no­wa­ny przez ma­so­wą tu­ry­sty­kę. Jest dro­go i tłocz­no, lecz pięk­ne kra­jo­bra­zy i cu­dow­ne mia­sta spra­wia­ją, że chęt­nych do spę­dze­nia tam wa­ka­cji nie bra­ku­je. I choć róż­ne jest po­dej­ście do tego pań­stwa, ja na po­trze­by tej książ­ki oraz pro­wa­dzo­ne­go prze­ze mnie blo­ga Chor­wa­cję za bał­kań­ską uzna­ję.

Na po­cząt­ku 2012 r. by­li­śmy parą z rocz­nym sta­żem. Ja w lu­tym obro­ni­łam pra­cę ma­gi­ster­ską na wy­dzia­le psy­cho­lo­gii i rzu­ci­łam pra­cę, któ­ra mnie fru­stro­wa­ła. Ma­rek w tym cza­sie pra­co­wał w skle­pie ro­we­ro­wym, jed­nak to za­ję­cie rów­nież za­czy­na­ło go iry­to­wać. Dla­te­go pod ko­niec mar­ca zło­żył wy­po­wie­dze­nie. Sie­dząc któ­re­goś wie­czo­ra przy grza­nym wi­nie, za­czę­łam snuć roz­wa­ża­nia o tym, jak­by to było cu­dow­nie „rzu­cić wszyst­ko” i po­je­chać na trzy–czte­ry ty­go­dnie na Bał­ka­ny. Po­cząt­ko­wo Ma­rek pod­cho­dził dość scep­tycz­nie do mo­ich ma­rzeń. Ale po pew­nym cza­sie było już po­sta­no­wio­ne: Je­dzie­my! Data wy­jaz­du na­rzu­ci­ła się sama – kwie­cień, śro­da, po Świę­tach Wiel­ka­noc­nych, któ­re mie­li­śmy spę­dzić w Wied­niu, z ra­cji chrztu cór­ki mo­jej ku­zyn­ki. Po­cząt­ko­wo pla­no­wa­li­śmy zjeź­dzić Bał­ka­ny au­to­sto­pem, jed­nak po roz­wa­że­niu wszyst­kich za i prze­ciw zde­cy­do­wa­li­śmy się spa­ko­wać wszyst­ko w na­sze małe, miej­skie auto i nim wła­śnie po­zna­wać ten je­dy­ny w swo­im ro­dza­ju re­gion Eu­ro­py.

Noc­leg na pla­ży Pa­la­së

Dla­cze­go sa­mo­cho­dem?

Po­dró­że au­tem teo­re­tycz­nie nie na­le­żą do naj­bar­dziej eko­no­micz­nych. Przede wszyst­kim trze­ba mieć sa­mo­chód lub go wy­po­ży­czyć. Oprócz tego do­cho­dzi jesz­cze koszt pa­li­wa, ubez­pie­cze­nia, za­rów­no pod­sta­wo­we­go, jak i do­dat­ko­we­go (np. do­ty­czą­ce­go ho­lo­wa­nia na dłuż­szy dy­stans niż do naj­bliż­sze­go punk­tu na­praw; zie­lo­nej kar­ty) i ewen­tu­al­nych opłat za dro­gi. Nasi zna­jo­mi pa­trzy­li na nas z pew­nym nie­do­wie­rza­niem, że na Bał­ka­ny, ko­ja­rzo­ne głów­nie w dziu­ra­wy­mi i nie­bez­piecz­ny­mi dro­ga­mi, wy­bie­ra­my się na­szym ma­łym, miej­skim au­tem, ja­kim była Kia Pi­can­to. Szyb­ko jed­nak mia­ło się oka­zać, że w nie­wiel­kim sa­mo­cho­dzie tkwi duży po­ten­cjał, a na­sza Kian­ka sta­ła się swo­istym sym­bo­lem i bo­ha­ter­ką po­dró­ży.

Tak czy ina­czej, pla­nu­jąc wy­dat­ki, wie­dzie­li­śmy, że ich spo­rą część po­chło­nie ben­zy­na. Dla­te­go po­sta­no­wi­li­śmy za­osz­czę­dzić na in­nych aspek­tach po­dró­ży. Przede wszyst­kim na noc­le­gach. Za­pa­ko­wa­li­śmy oczy­wi­ście sprzęt bi­wa­ko­wy, ale po­nie­waż wy­bie­ra­li­śmy się na Bał­ka­ny w kwiet­niu, mu­sie­li­śmy się li­czyć z niż­szy­mi tem­pe­ra­tu­ra­mi (szcze­gól­nie w gó­rach) oraz z ka­pry­sa­mi po­go­dy. Dla­te­go też uzna­li­śmy, że bę­dzie­my rów­nież no­co­wać w sa­mo­cho­dzie. Wzglę­dem tego po­my­słu wszy­scy byli scep­tycz­ni, za­czy­na­jąc od na­szych ro­dzi­ców, a na zna­jo­mych koń­cząc. Jak chce­cie spać w Kii Pi­can­to? Prze­cież to nie­moż­li­we. My by­li­śmy in­ne­go zda­nia. W tym kon­kret­nym mo­de­lu sa­mo­cho­du sie­dze­nia z przo­du roz­kła­da­ły się nie­mal na pła­sko, co po­zwa­la­ło względ­nie wy­god­nie się na nich uło­żyć. Po­nie­waż je­stem niż­sza, mnie w udzia­le przy­pa­dło spa­nie po stro­nie kie­row­cy, w to­wa­rzy­stwie pe­da­łów i kie­row­ni­cy, Ma­rek zaś prze­sia­dał się na fo­tel pa­sa­że­ra.

Ge­ne­ral­nie, w trak­cie na­sze­go pra­wie mie­sięcz­ne­go wy­jaz­du, tyl­ko sie­dem nocy spę­dzi­li­śmy pod na­mio­tem, a dzie­więt­naś­cie w na­szym mi­ni­kam­pe­rze. Za ża­den noc­leg nie za­pła­ci­li­śmy, bo wy­bie­ra­li­śmy miej­sca „na dzi­ko”, dzię­ki cze­mu cała po­dróż kosz­to­wa­ła oko­ło 3000 zł. Naj­wię­cej po­chło­nę­ło oczy­wi­ście pa­li­wo, któ­re w tam­tym okre­sie było na szczę­ście sto­sun­ko­wo ta­nie, choć i tak w 2012 r. jego ceny oscy­lo­wa­ły w oko­li­cy 5,20 zł za litr, czy­li były wyż­sze niż na przy­kład w 2019 r. Kian­ka nie pa­li­ła zbyt dużo, śred­nio 6–7 li­trów na 100 ki­lo­me­trów. Ale przy jej ma­łym baku mu­sie­li­śmy ją, tak czy ina­czej, czę­sto poić. Pod­su­mo­wu­jąc, w cza­sie na­szej pierw­szej, bał­kań­skiej wy­pra­wy prze­je­cha­li­śmy 6619 km na te­re­nie 10 państw, ko­rzy­sta­jąc je­dy­nie z dróg bez­płat­nych, czy­li omi­ja­jąc wszyst­kie au­to­stra­dy (wy­jąt­kiem była au­to­stra­da w Gre­cji, któ­rą do­je­cha­li­śmy w oko­li­ce Me­te­orów). W ten spo­sób udo­wod­ni­li­śmy, że po­dró­że sa­mo­cho­do­we wca­le nie mu­szą być bar­dzo dro­gie. W ko­lej­nych la­tach już tak bar­dzo nie oszczę­dza­li­śmy i po­zwa­la­li­śmy so­bie na noc­le­gi na kem­pin­gach czy w kwa­te­rach pry­wat­nych. Po­zos­ta­li­śmy jed­nak przy po­dró­ży au­tem, gdyż ten styl naj­bar­dziej przy­padł nam do gu­stu. Co wię­cej, Bał­ka­ny na road trip na­da­ją się wręcz ide­al­nie.

Naj­bar­dziej zna­na wi­do­ko­wa tra­sa na Bał­ka­nach – szo­sa P1 w Czar­no­gó­rze

W 2018 r. po­że­gna­li­śmy się z na­szą Kią Pi­can­to i w ze­spo­le po­wi­ta­li­śmy Da­cię Lo­gan (na­sze auta za­wsze trak­to­wa­liś­my i trak­tu­je­my jak człon­ków na­sze­go po­dróż­ni­cze­go te­amu, dla­te­go mają wła­sne imio­na: Kię Pi­cat­no na­zwa­li­śmy Kian­ką, na­to­miast na Da­cię Lo­gan mó­wi­my po pro­stu Lo­gan). Nie zde­cy­do­wa­li­śmy się na auto te­re­no­we. Lo­ga­na wy­bra­li­śmy głów­nie ze wzglę­du na duży ba­gaż­nik – po zło­że­niu sie­dzeń moż­na do nie­go bez wiel­kich kom­bi­na­cji za­pa­ko­wać cały nasz po­dróż­ni­czy do­by­tek i jesz­cze zo­sta­je dużo miej­sca na su­we­ni­ry! Choć Lo­gan au­tem te­re­no­wym nie jest, to za­li­czył już kil­ka tras, któ­re na­da­ją się ra­czej dla po­jaz­dów z na­pę­dem na czte­ry koła. Ale tak to już jest, gdy wła­ści­cie­le mają po­lot i fan­ta­zję. A ta nas cza­sa­mi po­no­si. Na szczę­ście, bez strat w lu­dziach i sprzę­cie. Praw­da jest jed­nak taka, że naj­więk­szym atu­tem Lo­ga­na jest fa­brycz­na in­sta­la­cja ga­zo­wa. Pew­nie więk­szość z was wie, że gaz jest wszę­dzie bar­dzo tani. Dzię­ki temu by­li­śmy w sta­nie jesz­cze bar­dziej zmniej­szyć wy­dat­ki na pa­li­wo.

O bał­kań­skich dro­gach słów kil­ka

Za­nim przej­dę do opi­sy­wa­nia uro­ków po­dró­żo­wa­nia po Bał­ka­nach, mu­szę roz­wiać pew­ne wąt­pli­wo­ści zwią­za­ne z dro­ga­mi w tej czę­ści Eu­ro­py. Wo­kół re­gio­nu krą­ży nie­ste­ty wie­le mi­tów i ste­reo­ty­pów, któ­re, mimo że mamy XXI w., wciąż wy­wie­ra­ją wpływ na lu­dzi i ich wy­bo­ry do­ty­czą­ce celu sa­mo­cho­do­wych po­dró­ży. Przy­ję­ło się, że „cy­wi­li­zo­wa­na” jest Chor­wa­cja, po­nie­waż po­sia­da nie­złą, lecz strasz­nie dro­gą sieć au­to­strad, na­to­miast resz­ta bał­kań­skich państw do jaz­dy wła­snym au­tem się nie na­da­je. Fakt, taka Czar­no­gó­ra w ogó­le au­to­strad nie po­sia­da (jesz­cze, bo bu­do­wa trwa!), a Bo­śnia i Her­ce­go­wi­na ma rap­tem po­je­dyn­cze, krót­kie od­cin­ki. Ale to nie ozna­cza, że po­zo­sta­łe dro­gi są nie­prze­jezd­ne. Wręcz prze­ciw­nie. Inna spra­wa, że mało kto bie­rze pod uwa­gę jed­ną kwe­stię. Pół­wy­sep Bał­kań­ski to w du­żej mie­rze te­re­ny gór­skie. Za­sta­nów­my się, jak wy­glą­da­ją gór­skie tra­sy w Pol­sce. Nie­ste­ty, nie za­wsze do­brze, gdyż dzia­ła­ją­ce tam wa­run­ki at­mos­fe­rycz­ne: śnieg, lód, spły­wa­ją­ca woda, po pro­stu nie wpły­wa­ją ko­rzyst­nie na ja­kość as­fal­tu. Ana­lo­gicz­nie jest na Bał­ka­nach. Nie wy­ma­gaj­my więc, by były re­mon­to­wa­ne po każ­dej zi­mie, sko­ro i w Pol­sce nie na­pra­wia się ich co roku (ewen­tu­al­nie łata się co więk­sze dziu­ry). Nie na­le­ży więc de­mo­ni­zo­wać ja­ko­ści dróg na Bał­ka­nach. Są lep­sze i gor­sze, węż­sze i szer­sze, mniej lub bar­dziej krę­te, ale przede wszyst­kim sza­le­nie wi­do­ko­we. To m.in. z ich po­wo­du od ośmiu lat re­gu­lar­nie wra­ca­my na Bał­ka­ny i to one będą głów­nym bo­ha­te­rem ni­niej­szej książ­ki.

Bał­kań­skie dro­gi by­wa­ją róż­ne, ale łą­czy je jed­no – spek­ta­ku­lar­ne wi­do­ki

Naj­pierw był jed­nak blog

Za­nim zde­cy­do­wa­łam się na na­pi­sa­nie książ­ki, stwo­rzy­łam blog. Bał­ka­ny we­dług Ru­dej po­wsta­ły pod ko­niec wrze­śnia 2013 r. Dość dłu­go nie mo­głam się zde­cy­do­wać, czy to aby do­bry po­mysł. Uwa­ża­łam, że nikt nie bę­dzie chciał czy­tać o re­gio­nie, o któ­rym chy­ba wszy­scy wszyst­ko wie­dzą i każ­dy go od­wie­dził. Dość szyb­ko oka­za­ło się, że by­łam w błę­dzie, bo­wiem w Pol­sce żyje mnó­stwo bał­ka­no­fi­lów oraz osób, któ­re z ja­kie­goś po­wo­du bały się wy­ru­szyć sa­mo­dziel­nie w tę część Eu­ro­py. Po prze­czy­ta­niu blo­go­wych ar­ty­ku­łów i za­in­spi­ro­wa­niu się na­szy­mi po­dró­ża­mi, zna­la­zły w so­bie od­wa­gę i mo­ty­wa­cję. W tym mo­men­cie mogę po­wie­dzieć o kil­ku­set oso­bach, któ­re wy­ru­szy­ły na­szym śla­dem. A ile tak na­praw­dę wy­bra­ło się na Bał­ka­ny dzię­ki lek­tu­rze blo­ga? Tego pew­nie nie do­wiem się ni­g­dy.

Po­cząt­ko­wo Ma­rek trak­to­wał blog jako moją nie­groź­ną fa­na­be­rię. Nie an­ga­żo­wał się w jego two­rze­nie i w za­sa­dzie go nie czy­tał, więc cza­sa­mi nasi zna­jo­mi le­piej orien­to­wa­li się w two­rzo­nych prze­ze mnie wpi­sach niż on. Ale po pew­nym cza­sie, gdy za­in­te­re­so­wa­nie wo­kół Bał­ka­nów we­dług Ru­dej oraz na­sza roz­po­zna­wal­ność wzro­sły, Ma­rek za­czął przy­go­to­wy­wać fil­my, sta­no­wią­ce uzu­peł­nie­nie re­la­cji tek­sto­wej i fo­to­gra­ficz­nej. Dzię­ki jego pa­sji nie tyl­ko blog, ale rów­nież książ­ka wzbo­ga­co­ne są o uję­cia z dro­na, któ­re od po­nad pię­ciu lat skrzęt­nie zbie­ra. Obec­nie pra­ca nad blo­giem jest na rów­ni moim, jak i jego za­ję­ciem. Ma­rek, oprócz przy­go­to­wy­wa­nia zdjęć i fil­mów, co ja­kiś czas pi­sze też ar­ty­ku­ły, głów­nie zwią­za­ne z jego ro­we­ro­wą i nar­ciar­ską pa­sją.

Skąd po­mysł na książ­kę?

Idea na­pi­sa­nia ni­niej­szej książ­ki po­wsta­ła kil­ka lat temu. Wie­dzia­łam od ja­kie­go te­ma­tu chcia­ła­bym za­cząć, a mia­no­wi­cie od naj­bar­dziej wi­do­ko­wych dróg na Pół­wy­spie Bał­kań­skim. Przez osiem lat wspól­nych po­dró­ży ze­bra­li­śmy cał­kiem spo­rą ko­lek­cję tras, któ­re ofe­ru­ją nie­za­po­mnia­ne wra­że­nia es­te­tycz­ne. Część z nich opi­su­ją prze­wod­ni­ki, a część jest wciąż mało zna­na. My od­wie­dzi­li­śmy i od­wie­dza­my za­rów­no jed­ne, jak i dru­gie. Nie­któ­re dro­gi prze­jeż­dża­li­śmy kil­ka­krot­nie, ze wzglę­du na ich wa­lo­ry wi­do­ko­we lub na­sze ulu­bio­ne miej­sca po­ło­żo­ne w po­bli­żu. W książ­ce zna­la­zły się więc tra­sy, któ­re wy­war­ły na nas naj­więk­sze wra­że­nie.

Jak ko­rzy­stać z książ­ki?

Książ­ka nie jest prze­wod­ni­kiem w po­wszech­nym ro­zu­mie­niu tego sło­wa, gdyż oprócz in­for­ma­cji prak­tycz­nych zna­la­zły się w niej na­sze wspo­mnie­nia, do­świad­cze­nia i hi­sto­rie zwią­za­ne z kon­kret­ną tra­są. Za­le­ża­ło mi na tym, aby po­ka­zać, jak cie­ka­wym do­świad­cze­niem jest po­dró­żo­wa­nie sa­mo­cho­dem, zwłasz­cza po tak róż­no­rod­nym re­gio­nie, ja­kim są Bał­ka­ny. A wszyst­ko po to, by za­chę­cić was, Dro­dzy Czy­tel­ni­cy, do za­pla­no­wa­nia sa­mo­dziel­nych wy­praw w tę część Eu­ro­py.

Oprócz tego w każ­dym roz­dzia­le znaj­dzie­cie: spe­cy­fi­kę tra­sy (jej dłu­gość, po ja­kim te­re­nie pro­wa­dzi itp.); cie­ka­we miej­sca przy tra­sie, któ­re war­to zo­ba­czyć; naj­bar­dziej wi­do­ko­we punk­ty; re­ko­men­do­wa­ne przez nas miej­sca noc­le­go­we (na dzi­ko, na kem­pin­gach, je­śli ta­ko­we wy­stę­pu­ją w oko­li­cy, oraz w ho­te­lach/pen­sjo­na­tach), oraz lo­ka­li­za­cję sta­cji ben­zy­no­wych. Pod­po­wia­da­my rów­nież, o ja­kiej po­rze dnia i roku naj­le­piej prze­je­chać daną tra­sę, a tak­że, jaki jest jej po­ziom trud­no­ści. Wszyst­ko po to, by uła­twić wam wy­bór oraz ukła­da­nie pla­nu bał­kań­skie­go road tri­pu.

Uwa­ga! Po­nie­waż obo­je jeź­dzi­my na ro­we­rach, nie mo­głam za­po­mnieć o tych, któ­rzy chcie­li­by eks­plo­ro­wać Bał­ka­ny z per­spek­ty­wy dwóch kó­łek. Przy każ­dej tra­sie zna­la­zły się za­tem ad­no­ta­cje, czy na­da­je się dla ro­we­rzy­stów pod ką­tem bez­pie­czeń­stwa i kom­for­tu jaz­dy. Bra­łam głów­nie pod uwa­gę na­tę­że­nie ru­chu, sze­ro­kość dro­gi oraz jej na­chy­le­nie, czy­li wszyst­kie te ele­men­ty, któ­re wpły­wa­ją na ja­kość prze­miesz­cza­nia się nią róż­nych ty­pów po­jaz­dów, a przede wszyst­kim ich wy­mi­ja­nia, z za­cho­wa­niem od­po­wied­niej od­le­gło­ści. Za­tem je­śli pla­nu­je­cie ro­we­ro­wą wy­pra­wę po Bał­ka­nach, ta książ­ka rów­nież jest dla was.

Bał­ka­ny fa­scy­nu­ją i za­chwy­ca­ją

Al­ba­nia

Szo­sa SH8 Vlo­ra – Sa­ran­da

Szo­sa SH20 – nie­sa­mo­wi­ta tra­sa przez re­jon Kel­mend

Szo­sa SH75

Do Al­ba­nii po raz pierw­szy po­je­cha­li­śmy w 2012 r. Była to spon­ta­nicz­na de­cy­zja, po­dyk­to­wa­na kiep­ski­mi wa­run­ka­mi po­go­do­wy­mi w in­nych czę­ściach Pół­wy­spu Bał­kań­skie­go. Uzna­li­śmy, że im da­lej na po­łu­dnie do­trze­my, tym wię­cej po­win­ni­śmy mieć słoń­ca. I fak­tycz­nie tak było. Al­ba­nia ura­czy­ła nas wspa­nia­łą aurą oraz nie­za­po­mnia­ny­mi wra­że­nia­mi. Po­do­ba­ło nam się ab­so­lut­nie wszyst­ko. Od wi­do­ków po cha­os pa­nu­ją­cy na dro­gach, bun­kry, kon­tra­sty i spe­cy­ficz­ną ar­chi­tek­tu­rę miast. Rok póź­niej, gdy pod­ję­łam de­cy­zję o stwo­rze­niu blo­ga po­świę­co­ne­go Bał­ka­nom, za­czę­ły pi­sać do mnie oso­by, któ­re dzię­ki nam od­wa­ży­ły się po­je­chać do Al­ba­nii. W tam­tym cza­sie by­li­śmy jed­ny­mi z pierw­szych, któ­rzy po­ka­za­li, że do tego bał­kań­skie­go kra­ju moż­na wy­brać się zwy­kłym, ma­łym, miej­skim au­tem i bez więk­szych pro­ble­mów eks­plo­ro­wać naj­cie­kaw­sze za­kąt­ki. Przez pe­wien czas po­ku­to­wa­ło bo­wiem prze­ko­na­nie, że je­śli do Al­ba­nii – to tyl­ko sa­mo­cho­dem z na­pę­dem na czte­ry koła. W in­ter­ne­cie peł­no było mro­żą­cych krew w ży­łach opi­sów nie­bez­piecz­nych, strasz­nych, trud­nych al­bań­skich dróg. Kie­dy je­cha­li­śmy tam po raz pierw­szy, na szczę­ście nie zna­li­śmy tych opi­nii. Głów­nie dla­te­go, że pla­nu­jąc po­dróż, nie za­kła­da­li­śmy, że tra­fi­li­śmy do Al­ba­nii. Choć może nie do koń­ca tak było. Za­bra­li­śmy w koń­cu prze­wod­nik po tym kra­ju oraz mapę. Obie te rze­czy po­ży­czy­li­śmy od zna­jo­mych. Nie mie­li­śmy jed­nak cza­su, by prze­czy­tać choć­by pół stro­ny. Ro­bi­li­śmy to na bie­żą­co, w trak­cie po­by­tu. W efek­cie nie do koń­ca wie­dzie­li­śmy, cze­go mo­że­my się spo­dzie­wać po tym kra­ju. Ale z dru­giej stro­ny, może to do­brze. Dzię­ki temu po­de­szli­śmy do nie­go bez uprze­dzeń czy ocze­ki­wań. Da­li­śmy się po­nieść al­bań­skim dro­gom i bez­dro­żom, do­cie­ra­jąc do wie­lu za­chwy­ca­ją­cych miejsc. Po mie­sią­cu na Bał­ka­nach, z cze­go więk­szość cza­su po­świę­ci­li­śmy na Al­ba­nię wła­śnie, wró­ci­li­śmy do Pol­ski na­ła­do­wa­ni po­zy­tyw­ny­mi emo­cja­mi. Wszyst­kim za­czę­li­śmy opo­wia­dać, jaki to nie­sa­mo­wi­ty kraj. Po­cząt­ko­wo nie bra­ko­wa­ło scep­ty­ków. Ale ci, któ­rzy nam za­ufa­li i wy­bra­li się do Al­ba­nii, byli za­chwy­ce­ni. I sami wra­ca­li tam jesz­cze nie raz.

Al­ba­nia urze­kła nas dzi­ko­ścią i wi­do­ka­mi

Przez ko­lej­ne lata od­wie­dza­li­śmy Al­ba­nię dość re­gu­lar­nie. Dzię­ki temu mo­gli­śmy ob­ser­wo­wać, jak bar­dzo się zmie­nia. Oczy­wi­ście, nie wszyst­kie te zmia­ny były i są po­zy­tyw­ne. Mam na my­śli m.in. bu­do­wa­nie ho­te­li czy ośrod­ków wy­po­czyn­ko­wych w miej­scach, któ­re do nie­daw­na były dzi­kie i trud­no do­stęp­ne. Po­nad­to Al­ba­nia wciąż bo­ry­ka się z wie­lo­ma pro­ble­ma­mi wy­ni­ka­ją­cy­mi z jej hi­sto­rii. Dłu­gie lata izo­la­cji, ja­kie za­wdzię­cza sza­lo­ne­mu po­my­sło­wi Enve­ra Ho­dży, któ­ry w ubie­głym stu­le­ciu po­sta­no­wił od­ciąć ją w za­sa­dzie od ca­łe­go świa­ta, po­zo­sta­wi­ły wy­raź­ne pięt­no. I nie tyl­ko be­to­no­we bun­kry mam na my­śli. Wy­so­ka sto­pa bez­ro­bo­cia czy brak per­spek­tyw roz­wo­jo­wych spra­wia, że mło­dzi lu­dzie wolą emi­gro­wać, a do ro­dzin­ne­go kra­ju wpa­dać je­dy­nie na wa­ka­cje. Jed­nak to dzię­ki tu­ry­sty­ce Al­ba­nia roz­kwi­ta. Z roku na rok od­wie­dza ją co­raz wię­cej osób, na któ­re cze­ka dzie­wi­cza przy­ro­da, cie­ka­we za­byt­ki i za­chwy­ca­ją­ce wi­do­ki. Za­ple­cze ho­te­lo­we i ga­stro­no­micz­ne może nie jest jesz­cze ide­al­ne, ale i w tej ma­te­rii wi­dać pe­wien po­stęp. Przede wszyst­kim jed­nak Al­bań­czy­cy moc­no in­we­stu­ją w dro­gi. Ich sieć nie tyl­ko roz­bu­do­wa­no, ale tak­że zmo­der­ni­zo­wa­no te ist­nie­ją­ce. Nie zmie­nia to fak­tu, że wciąż moż­na tra­fić na szo­sy, któ­re wy­ma­ga­ją dużo sa­mo­za­par­cia i sil­nych ner­wów. Pa­mię­tam, jak w 2012 r. po­sta­no­wi­li­śmy po­je­chać „skró­tem”, po­mię­dzy oko­li­ca­mi Ve­li­po­ji a Shën­gji­ni. 20-ki­lo­me­tro­wy od­ci­nek po­ko­ny­wa­li­śmy przez pół­to­rej go­dzi­ny. I nie mie­li­śmy wca­le pew­no­ści, czy do­trze­my do celu. Po­trak­to­wa­li­śmy to jed­nak jako przy­go­dę oraz na­ucz­kę na przy­szłość, by trzy­mać się głów­niej­szych dróg. Wte­dy jesz­cze po­dró­żo­wa­li­śmy w try­bie slow tra­vel, więc stra­ta cza­su nie była dla nas zbyt bo­le­sna i od­czu­wal­na.

Kwin­te­sen­cja al­bań­skich wi­do­ków – bun­kier, pla­ża, mo­rze

Praw­da jest też taka, że Al­ba­nia na­uczy­ła nas cier­pli­wo­ści. Choć tak na­praw­dę całe Bał­ka­ny jej uczą, bo ży­cie to­czy się tam w in­nym ryt­mie, niż je­ste­śmy do tego przy­zwy­cza­je­ni. Czło­wiek szyb­ko wy­ra­bia w so­bie na­wyk, by się nie przej­mo­wać, je­śli ja­kiś plan le­gnie w gru­zach z po­wo­du nie­ocze­ki­wa­ne­go re­mon­tu dro­gi, jej za­blo­ko­wa­nia, zmian go­dzin otwar­cia ja­kiejś atrak­cji tu­ry­stycz­nej itd. Wzru­sza ra­mio­na­mi i szu­ka in­ne­go spo­so­bu do­tar­cia lub in­ne­go celu. Ja­sne, cza­sa­mi bywa to fru­stru­ją­ce. Ale z dru­giej stro­ny, je­śli nie mamy na coś wpły­wu, to po co się tym stre­so­wać? Im dłu­żej po­dró­żu­je­my po Bał­ka­nach, tym mniej rze­czy nas za­ska­ku­je.

Mam też świa­do­mość, że Al­ba­nia nie jest dla każ­de­go. Kraj ten po­tra­fi wzbu­dzać skraj­ne emo­cje. Ale żeby wy­ro­bić so­bie o nim opi­nię, trze­ba tam po­je­chać. Je­śli jesz­cze w Al­ba­nii nie by­li­ście, to pew­nie część z was wró­ci stam­tąd za­chwy­co­na, a część stwier­dzi „Ni­g­dy wię­cej!”. I ja to sza­nu­ję, bo w koń­cu każ­dy z nas jest inny i każ­de­mu po­do­ba się co in­ne­go.

Za­rów­no ja, jak i Ma­rek, uwiel­bia­my Al­ba­nię i za­wsze bę­dzie­my mieć do niej ogrom­ny sen­ty­ment. To tam się za­rę­czy­li­śmy. To w Al­ba­nii spę­dza­li­śmy ostat­nie­go przed ślu­bem syl­we­stra 2014/2015. To chy­ba tam spo­tka­ło nas naj­wię­cej nie­zwy­kłych przy­gód. W Al­ba­nii ni­g­dy się nie nu­dzi­li­śmy. I chy­ba dla­te­go za­wsze chęt­nie tam wra­ca­my. Szcze­gól­nie, że wciąż jest kil­ka miejsc, do któ­rych z róż­nych wzglę­dów nie uda­ło nam się do­trzeć. Zresz­tą, w Al­ba­nii czu­je­my się tro­chę jak w du­żym, nie­co zwa­rio­wa­nym domu, gdzie zna­my wie­le ką­tów i mniej wię­cej wie­my, cze­go się spo­dzie­wać. Kie­dy przez dłuż­szy czas nie mo­że­my jej od­wie­dzić, to au­ten­tycz­nie za nią tę­sk­ni­my.

Al­ba­nia to nie tyl­ko mo­rze, ale przede wszyst­kim wspa­nia­łe góry

W ko­lej­nych trzech roz­dzia­łach przed­sta­wi­my trzy, na­szym zda­niem, naj­cie­kaw­sze i naj­pięk­niej­sze dro­gi w tym kra­ju. Oczy­wi­ście, nie wy­czer­pu­ją one te­ma­tu, bo z ra­cji ukształ­to­wa­nia te­re­nu Al­ba­nia ofe­ru­je mnó­stwo tras, z któ­rych roz­cią­ga­ją się fe­no­me­nal­ne wi­do­ki. Dla wie­lu osób naj­bar­dziej wi­do­ko­wą dro­gą w tym kra­ju jest szo­sa SH21 do The­thi. Nie zde­cy­do­wa­łam się jej opi­sać z dwóch po­wo­dów. Po pierw­sze, nie wy­wo­ła­ła ona u nas aż ta­kiej eks­cy­ta­cji. Ow­szem, wi­do­ki na Alpy Al­bań­skie są mo­men­ta­mi ład­ne, ale spo­ra część dro­gi (od pół­noc­nej stro­ny) wie­dzie przez las i w trak­cie jaz­dy oglą­da się głów­nie drze­wa. Po dru­gie, do tej pory wy­as­fal­to­wa­ny był frag­ment szo­sy do prze­łę­czy Qafe e Ter­tho­res, ale stan dro­gi do sa­me­go The­thi po­zo­sta­wiał wie­le do ży­cze­nia. Po­ko­na­li­śmy ją wpraw­dzie na­szą Kią Pi­can­to i wi­dzie­li­śmy rów­nież ro­dzi­nę po­dró­żu­ją­cą To­yo­tą Prius. Tra­fi­li­śmy też jed­nak na eki­pę, któ­ra prze­dziu­ra­wi­ła na wy­sta­ją­cym ka­mie­niu mi­skę ole­jo­wą. Więc, jak wi­dać, nie była to tra­sa dla każ­de­go. Jed­nak z do­cie­ra­ją­cych w ostat­nim cza­sie in­for­ma­cji wy­ni­ka, że do­ce­lo­wo rów­nież od­ci­nek z prze­łę­czy do The­thi ma zo­stać wy­as­fal­to­wa­ny. Zna­jąc Al­bań­czy­ków, na­stą­pi to wkrót­ce. Tak czy ina­czej, naj­pierw sama, a póź­niej po kon­sul­ta­cjach z Mar­kiem uzna­łam, że wolę skon­cen­tro­wać się na in­nych dro­gach w tym kra­ju. Każ­da z nich ofe­ru­je nie­za­po­mnia­ne wra­że­nia wi­zu­al­ne i po­zwa­la nie­co le­piej po­znać Al­ba­nię. A chy­ba o to cho­dzi w kla­sycz­nych road tri­pach?

Szo­sa SH8 Vlo­ra – Sa­ran­da

Jed­na z naj­bar­dziej zna­nych dróg w Al­ba­nii łą­czy dwa naj­więk­sze ku­ror­ty po­ło­żo­ne w po­łu­dnio­wej czę­ści wy­brze­ża – Vlo­rę i Sa­ran­dę. Daje szan­sę po­dzi­wia­nia spek­ta­ku­lar­nych wi­do­ków, ja­kie ofe­ru­je zjazd z prze­łę­czy Llo­ga­ra oraz prze­jazd wzdłuż Al­bań­skiej Ri­wie­ry. Nie tyl­ko za­pew­nia moż­li­wość czer­pa­nia przy­jem­no­ści z po­dró­ży sa­mo­cho­dem lub mo­to­cy­klem, ale po­zwa­la rów­nież wy­po­cząć na jed­nej z pięk­nych plaż, a tak­że zwie­dzić kil­ka cie­ka­wych miejsc.

Cie­ka­we miej­sca przy tra­sie

Vlo­ra, Ori­kum, Pla­ża Pa­la­së, Gji­le­kë, Dhër­mi, Shën Ma­ri­së, Pla­ża Gji­pe, Jalë, Hi­ma­rë, Por­to Pa­ler­mo, Pla­ża Bu­nec, Pla­ża Lu­ko­va, Za­to­ka Ka­ko­me, Sa­ran­da, Ksa­mil i Bu­trint

Na­sze wspo­mnie­nia

Tra­sę SH8 po raz pierw­szy prze­by­li­śmy w 2012 r. i w za­sa­dzie pod­czas każ­de­go ko­lej­ne­go wy­jaz­du rów­nież ją od­wie­dza­li­śmy. Dla­cze­go? Od­po­wiedź jest bar­dzo pro­sta. Otóż prze­bie­ga ona wzdłuż naj­bar­dziej wi­do­ko­we­go frag­men­tu al­bań­skie­go wy­brze­ża, obej­mu­ją­ce­go m.in. prze­łęcz Llo­ga­rę czy Al­bań­ską Ri­wie­rę. Daje moż­li­wość zaj­rze­nia na wie­le ma­low­ni­czych plaż oraz do przy­jem­nych miej­sco­wo­ści. Cały re­gion to wiel­ki kom­pro­mis mię­dzy mo­rzem a gó­ra­mi. Jak w tym dow­ci­pie o pa­rze, któ­ra przy­cho­dzi do psy­cho­te­ra­peu­ty, bo nie może dojść do po­ro­zu­mie­nia w spra­wie wa­ka­cyj­ne­go kie­run­ku. Ona chce nad mo­rze, on w góry. Te­ra­peu­ta chwi­lę się za­sta­na­wia, po czym stwier­dza: „Jedź­cie do Chor­wa­cji”. Praw­da jest taka, że rów­nież w Al­ba­nii by im się spodo­ba­ło. Co wię­cej, są­dzę, że by­li­by za­chwy­ce­ni.

No do­brze, tyle ty­tu­łem wstę­pu, te­raz przejdź­my do wspo­mnień z tej tra­sy. Mniej wię­cej w po­ło­wie na­sze­go mie­sięcz­ne­go wy­jaz­du, w kwiet­niu 2012 r., prze­mie­rza­li­śmy Al­ba­nię. Za­sad­ni­czo, jak wspo­mnia­łam, nie pla­no­wa­li­śmy jej od­wie­dzić, ale kiep­ska po­go­da w in­nych czę­ściach Pół­wy­spu Bał­kań­skie­go spra­wi­ła, że je­cha­li­śmy co­raz da­lej na po­łu­dnie. Przed prze­kro­cze­niem czar­no­gór­sko-al­bań­skiej gra­ni­cy wie­dzie­li­śmy o Al­ba­nii trzy rze­czy: gdzie się znaj­du­je, że są w niej bun­kry, a jej sto­li­cą jest Ti­ra­na. Nie mie­li­śmy zie­lo­ne­go po­ję­cia, cze­go się spo­dzie­wać, ani co może nas spo­tkać.

Pod ko­niec kwiet­nia kie­ro­wa­li­śmy się z Ti­ra­ny w stro­nę po­łu­dnio­we­go wy­brze­ża.

Vlo­ra – po­czą­tek opi­sy­wa­nej tra­sy

Al­bań­skie dro­gi – pierw­sze wra­że­nia

Na­szym pierw­szym ce­lem była Vlo­ra, do któ­rej czę­ścio­wo wie­dzie au­to­stra­da. Jesz­cze tego sa­me­go dnia w moim dzien­ni­ku po­dró­ży za­pi­sa­łam: Ża­łu­ję, że przed wjaz­dem na au­to­stra­dę nie zro­bi­łam zdję­cia ta­bli­cy, któ­ra in­for­mu­je o za­sa­dach ja­kie na niej obo­wią­zu­ją (m.in. kto może, a kto nie może po­ru­szać się po niej), a na­stęp­nie nie uwiecz­ni­łam tego, co tam się rze­czy­wi­ście dzia­ło. Bo­wiem naj­pierw na­szym oczom uka­za­ła się ga­lo­pu­ją­ca przez au­to­stra­dę kro­wa. Dzię­ki temu, gdy póź­niej mu­sie­li­śmy wy­mi­jać sta­do kóz i owiec, nie zro­bi­ło to na nas wiel­kie­go wra­że­nia. Pas awa­ryj­ny słu­ży w Al­ba­nii do po­ru­sza­nia się pod prąd, sprze­da­ży wsze­la­kich pro­duk­tów, głów­nie spo­żyw­czych, oraz do spo­tkań to­wa­rzy­skich. Pie­si uwiel­bia­ją prze­bie­gać z jed­nej stro­ny au­to­stra­dy na dru­gą. Gość na ro­we­rze, trak­tor, wóz dra­bi­nia­sty, osio­łek na spa­ce­rze? Na al­bań­skiej au­to­stra­dzie wszyst­ko do­zwo­lo­ne. Oczy­wi­ście tam rów­nież moż­na spo­tkać spo­ro po­li­cyj­nych pa­tro­li, jed­nak nie przej­mu­ją się zbyt­nio tym, co się wo­kół nich wy­pra­wia. Z dru­giej stro­ny, jak wle­pić man­dat kro­wie?

Szo­sa SH8 za­czy­na się w Fier. Stam­tąd pro­wa­dzi do Vlo­ry i da­lej do Sa­ran­dy. Nie­wąt­pli­wie dro­ga ta uzna­wa­na jest za jed­ną z bar­dziej wi­do­ko­wych nie tyl­ko w Al­ba­nii, ale rów­nież na ca­łym Pół­wy­spie Bał­kań­skim. Z Vlo­ry po­cząt­ko­wo wie­dzie wzdłuż wy­brze­ża, wśród licz­nych, przy­kle­jo­nych do gór­skie­go zbo­cza ho­te­li. La­tem od­ci­nek ten czę­sto się kor­ku­je i jaz­da nim póź­nym po­po­łu­dniem lub w week­en­dy nie na­le­ży do przy­jem­nych. Oprócz po­dzi­wia­nia ko­lej­nych ho­te­li, któ­rych ar­chi­tek­tu­ra jest moc­no za­sta­na­wia­ją­ca, moż­na do­strzec w od­da­li pół­wy­sep Ka­ra­bu­run.

Ko­lej­nym waż­nym mia­stem przy tra­sie jest Ori­kum. W po­rów­na­niu ze swą więk­szą ko­le­żan­ką – Vlo­rą, to dość sen­ne mia­stecz­ko, któ­re sły­nie z bazy ma­ry­nar­ki wo­jen­nej oraz po­ło­żo­nych na jej te­re­nie an­tycz­nych ruin, w du­żej mie­rze znaj­du­ją­cych się pod wodą. Dziw­nym tra­fem wie­le pol­skich prze­wod­ni­ków twier­dzi­ło, że moż­na do nich do­trzeć ja­kąś ścież­ką przez łąkę, kom­plet­nie nie wspo­mi­na­jąc o ota­cza­ją­cym je ze wszyst­kich stron woj­sko­wym te­re­nie.

Zjazd z prze­łę­czy Llo­ga­ra

Nasz raj na zie­mi

Za Ori­kum dro­ga za­czy­na się po­wo­li wspi­nać po zbo­czach gór, czę­ścio­wo ska­li­stych, a czę­ścio­wo po­ro­śnię­tych la­sem. Po kil­ku więk­szych ser­pen­ty­nach oraz po mi­nię­ciu so­sny, któ­rej ko­ro­na ukła­da się w kształt dwu­gło­we­go orła z al­bań­skiej fla­gi (po­do­bień­stwo uda­ło nam się za­uwa­żyć do­pie­ro po na­praw­dę dłuż­szej ob­ser­wa­cji), do­cie­ra się na prze­łęcz. Otwie­ra się wi­dok na Mo­rze Joń­skie, ma­ja­czą­ce na ho­ry­zon­cie Kor­fu, po­szar­pa­ną li­nię brze­go­wą oraz ośnie­żo­ny na wio­snę szczyt góry Çika. Kie­dy przy­je­cha­li­śmy tam po raz pierw­szy, dłuż­szą chwi­lę obo­je nie wie­dzie­li­śmy, co po­wie­dzieć. Spo­dzie­wa­li­śmy się, że prze­łęcz bę­dzie wi­do­ko­wa, ale chy­ba nie, że aż tak. Nie dzi­wi nas fakt, że sto­ją­ca tu re­stau­ra­cja nosi na­zwę Pa­no­ra­ma. Po­ni­żej, przy dro­dze, znaj­du­ją się jesz­cze dwa punk­ty wi­do­ko­we. Pierw­szy z nich zo­stał nie­daw­no zmo­der­ni­zo­wa­ny i z jego oko­lic star­tu­ją pa­ra­lot­nia­rze. Moż­na wy­ku­pić so­bie lot w tan­de­mie, a chęt­nych nie bra­ku­je, o czym świad­czą tłu­my, ja­kie za­sta­li­śmy tam w 2016 r. Na­wet nie uda­ło się nam za­par­ko­wać, gdyż pa­no­wa­ło spo­re za­mie­sza­nie. Dla­te­go dużo bar­dziej lu­bi­my za­trzy­my­wać się nie­co ni­żej, przy zruj­no­wa­nym bu­dyn­ku, któ­re­go fa­sa­dę czę­ścio­wo po­kry­wa mniej lub bar­dziej uda­ne graf­fi­ti. Zo­ba­czyć moż­na stam­tąd, jak na dło­ni, na­sze ulu­bio­ne – chy­ba w ca­łej Al­ba­nii – miej­sce, czy­li pla­żę Pa­la­së (zwa­ną rów­nież Dhra­leo), któ­re od po­cząt­ku na blo­gu funk­cjo­no­wa­ła pod na­zwą Na­sza Dzi­ka Pla­ża. Za­wi­ta­li­śmy tam już w 2012 r. w dość przy­pad­ko­wy spo­sób. Po pro­stu szu­ka­li­śmy do­god­ne­go miej­sca na dzi­ki noc­leg i w trak­cie zjaz­du z Llo­ga­ry wy­pa­trzy­li­śmy ją oraz pro­wa­dzą­cą do niej dro­gę. Zjazd na pla­żę znaj­du­je się za­raz po tym, gdy koń­czą się ser­pen­ty­ny scho­dzą­ce z prze­łę­czy. W 2012 r. dro­ga była szu­tro­wo-ka­mie­ni­sta, przez co dość wy­ma­ga­ją­ca, w szcze­gól­no­ści dla ma­łe­go, miej­skie­go auta, jak na­sza Kia Pi­can­to. Stro­ma, wy­bo­ista, peł­na luź­nych, mniej­szych lub więk­szych ka­mie­ni. Dzię­ki zdol­no­ściom Mar­ka, jako kie­row­cy, bez więk­szych pro­ble­mów uda­ło nam się na pla­żę do­je­chać. W 2012 r. była miej­scem ab­so­lut­nie dzi­kim i za­chwy­ci­ła nas od pierw­szych se­kund, ja­kie tam spę­dzi­li­śmy. Czy­ste, cie­płe, jak na kwie­cień, mo­rze. Piasz­czy­sto-ka­mie­ni­sta pla­ża. Wi­dok na grec­kie wy­spy. Dwu­ty­sięcz­ni­ki za na­szy­mi ple­ca­mi. Czy moż­na chcieć cze­goś wię­cej do peł­ni szczę­ścia?

Oka­za­ło się, że Pa­la­së jest też cał­kiem do­brą bazą wy­pa­do­wą na spa­cer po oko­li­cy. Kie­ru­jąc się w stro­nę po­łu­dnio­wą, idąc wzdłuż wy­brze­ża, po oko­ło 40 mi­nu­tach do­cie­ra się do Gji­le­kë. W trak­cie wę­drów­ki trze­ba przejść po­mię­dzy ska­ła­mi lub bez­po­śred­nio po nich. Ist­nie­je rów­nież nie­co okręż­na tra­sa, któ­ra omi­ja ten od­ci­nek, i za­zwy­czaj wy­bie­ra­my ją w dro­dze po­wrot­nej. W Gji­le­kë naj­bar­dziej lu­bi­my wy­jąt­ko­wo fo­to­ge­nicz­ne skal­ne okno, z któ­re­go roz­cią­ga się wi­dok na pla­żę w tej miej­sco­wo­ści. Gdy wyj­rze­li­śmy przez nie w 2012 r., zo­ba­czy­li­śmy opa­la­ją­ce się na pla­ży i ta­pla­ją­ce się w mo­rzu kro­wy. Był kwie­cień i kra­su­le były je­dy­ny­mi pla­żo­wicz­ka­mi. W se­zo­nie jed­nak Gji­le­kë cie­szy się spo­rą po­pu­lar­no­ścią. To gwar­ny ku­rort, któ­ry upodo­ba­li so­bie głów­nie mło­dzi lu­dzie. Pa­nu­je tu luź­na, nie­zo­bo­wią­zu­ją­ca at­mos­fe­ra, a noc­ne ży­cie dość moc­no pod­krę­ca­ją tam­tej­sze dys­ko­te­ki.

Wi­dok na pla­żę po­ni­żej prze­łę­czy Llo­ga­ra i szo­sy SH8

Na ca­łej dłu­go­ści szo­sa SH8 ofe­ru­je nie­za­po­mnia­ne wi­do­ki

W trak­cie na­szej pierw­szej wi­zy­ty w Al­ba­nii od­wie­dzi­li­śmy Na­szą Dzi­ką Pla­żę aż dwa razy. Od­wle­ka­li­śmy opusz­cze­nie tego kra­ju ze wzglę­du na pew­niej­szą niż w in­nych czę­ściach Pół­wy­spu Bał­kań­skie­go po­go­dę. I co tu dużo mó­wić, sama pla­ża wy­war­ła na nas ogrom­ne wra­że­nie, po­czu­li­śmy się na niej jak w na­szym oso­bi­stym, ma­łym raju. Przed jej osta­tecz­nym opusz­cze­niem w 2012 r. sie­dzie­li­śmy, pa­trząc na za­chód słoń­ca, roz­ma­wia­jąc o tym, że pew­nie nie uda nam się tu pręd­ko wró­cić. Było nam w ja­kiś spo­sób przy­kro, że roz­sta­je­my się z tak pięk­nym miej­scem, któ­re w cią­gu naj­bliż­szych lat może się zmie­nić i stra­cić swój czar. Wte­dy nie przy­pusz­cza­li­śmy, że wró­ci­my tam za rok, w sierp­niu 2013 r.

Tym ra­zem przy­je­cha­li­śmy na Na­szą Dzi­ką Pla­żę w szczy­cie se­zo­nu. Dro­ga do­jaz­do­wa wciąż była w kiep­skim sta­nie, na­to­miast na miej­scu za­sta­li­śmy spo­ro ekip, któ­re do­tar­ły tam głów­nie au­ta­mi te­re­no­wy­mi. Było cał­kiem spo­ro obo­zo­wisk, ale na szczę­ście nie pa­no­wał tłok. Póź­nym po­po­łu­dniem, tra­dy­cyj­nie, uda­li­śmy się na spa­cer do Gji­le­kë. Chcie­li­śmy po­now­nie od­wie­dzić skal­ne okno. Kie­dy jed­nak za­czę­li­śmy się zbli­żać do ska­li­ste­go frag­men­tu wy­brze­ża, Ma­rek na­gle stwier­dził, że może jed­nak nie bę­dzie­my iść da­lej, bo krę­ci się tam spo­ro osób. Za­czę­łam się za­sta­na­wiać, od kie­dy to mo­je­mu part­ne­ro­wi prze­szka­dza­ją lu­dzie. Za chwi­lę mia­łam po­znać po­wód. Usie­dli­śmy, a ra­czej Ma­rek usiadł, ja zaś po­ło­ży­łam się na brzu­chu, gdyż w trak­cie dnia spę­dzo­ne­go na pla­ży po­pa­rzy­łam so­bie do­tkli­wie… po­ślad­ki. Je­śli wie­cie, jak wy­glą­da pa­wian, to ja go dość moc­no przy­po­mi­na­łam. W tam­tym cza­sie po­pa­rze­nia sło­necz­ne czę­sto mi się zda­rza­ły, ale to po­bi­ło wszyst­kie po­zo­sta­łe na gło­wę. Gdy tak so­bie le­ża­łam i me­dy­to­wa­łam nad mar­no­ścią świa­ta i mo­je­go nędz­ne­go losu, Ma­rek stwier­dził: No, mo­gła­byś się od­wró­cić, bo to, co mam za­miar zro­bić, wy­ma­ga, że­byś sie­dzia­ła. Po­my­śla­łam, że chce mi po pro­stu po­dać piwo, ale za­sta­no­wi­ło mnie, dla­cze­go mam do tego celu usiąść. Gdy się od­wró­ci­łam, mu­sia­łam mieć wy­jąt­ko­wo dur­ną minę, bo za­miast zo­ba­czyć Mar­ka trzy­ma­ją­ce­go bu­tel­kę, uj­rza­łam go, jak klę­czy, a w rę­kach trzy­ma małe, gra­na­to­we, nie­co sfa­ty­go­wa­ne i mo­kre pu­de­łecz­ko. Oczy­wi­ście w środ­ku znaj­do­wał się pier­ścio­nek, a Ma­rek za­py­tał, czy chcę spę­dzić z nim resz­tę ży­cia. Je­śli do­dam, że wstrze­lił się ide­al­nie w za­chód słoń­ca, to czy mo­gło być coś bar­dziej ro­man­tycz­ne­go? Jak ła­two się do­my­ślić, po­wie­dzia­łam tak i na resz­tę wie­czo­ru za­po­mnia­łam o pie­ką­cych nie­mi­ło­sier­nie czte­rech li­te­rach. I tak oto, 18 sierp­nia 2013 r., Na­sza Dzi­ka Pla­ża na za­wsze splo­tła się z mo­imi i Mar­ka lo­sa­mi i wpi­sa­ła się w hi­sto­rię nas, jako pary, a od pew­ne­go cza­su już mał­żeń­stwa.

Ko­lej­ne lata przy­nio­sły spo­re zmia­ny na Na­szej Dzi­kiej Pla­ży, któ­ra z bie­giem cza­su prze­sta­wa­ła być już taka dzi­ka. W czerw­cu 2014 r., bę­dąc jesz­cze w Pol­sce, prze­glą­da­łam na In­sta­gra­mie zdję­cia z Al­ba­nii. W pew­nym mo­men­cie rzu­ci­ła mi się w oczy jed­na fo­to­gra­fia. Przed­sta­wia­ła pla­żę Pa­la­së wi­dzia­ną ze zjaz­du z Llo­ga­ry, jed­nak to, co naj­bar­dziej przy­ku­ło moją uwa­gę, to fakt, że pro­wa­dzą­ca do niej dro­ga wy­glą­da­ła na wy­as­fal­to­wa­ną. Na­pi­sa­łam na­tych­miast do au­to­ra zdję­cia, któ­ry po­twier­dził moje przy­pusz­cze­nia. Nie wspo­mniał jed­nak o jesz­cze jed­nej zmia­nie, o któ­rej mie­li­śmy się dość bo­le­śnie prze­ko­nać dwa mie­sią­ce póź­niej.

Dzię­ki za­rę­czy­nom pla­ża Pa­la­së na za­wsze zo­sta­nie w na­szej pa­mię­ci

W 2014 r. po­now­nie uda­li­śmy się do Al­ba­nii i oczy­wi­ście w na­szych pla­nach zna­lazł się prze­jazd szo­są SH8 oraz wi­zy­ta na pla­ży Pa­la­së. Z pro­wa­dzą­cej do niej no­wej, as­fal­to­wej dro­gi chy­ba naj­bar­dziej ucie­szy­ła się Kian­ka, któ­ra wresz­cie nie mu­sia­ła te­le­pać się po ka­mie­niach. Po do­tar­ciu na miej­sce, pierw­szą rze­czą, któ­rą zo­ba­czy­li­śmy, była ogrom­na dys­ko­te­ka, ulo­ko­wa­na nie­co po­wy­żej pla­ży, na gór­skim zbo­czu, oraz kil­ka pro­wi­zo­rycz­nych, nie­wiel­kich ba­rów. Do­cho­dził wie­czór, więc roz­bi­li­śmy obo­zo­wi­sko i kie­dy kła­dli­śmy się spać oko­ło dzie­sią­tej, pa­no­wał jesz­cze bło­gi spo­kój. Jed­nak chwi­lę póź­niej dys­ko­te­ka roz­brzmia­ła dud­nie­niem, bi­ta­mi i in­ny­mi mniej lub bar­dziej iry­tu­ją­cy­mi dźwię­ka­mi, któ­re przez całą noc za­tru­wa­ły nam ży­cie. Di­dżej skoń­czył grać do­pie­ro o 4.30, kie­dy obo­je z Mar­kiem by­li­śmy już na skra­ju psy­chicz­ne­go za­ła­ma­nia. Nie­ste­ty, śpiąc w na­mio­cie, nie da się uciec od dźwię­ków, któ­re roz­brzmie­wa­ją wo­kół. Kie­dy uda­wa­ło mi się przy­snąć, to na­wet w snach sły­sza­łam mu­zy­kę po­cho­dzą­cą z dys­ko­te­ko­wych gło­śni­ków. Rano nie było le­piej, bo przy­szła wi­chu­ra. Gdy tyl­ko na chwi­lę wy­szli­śmy z na­mio­tu, wiatr prze­niósł go o kil­ka me­trów. Do tego w po­wie­trzu uno­si­ły się dro­bin­ki pia­sku, któ­re do­tkli­wie ata­ko­wa­ły na­szą skó­rę. Choć trud­no było nam to przy­znać, mie­li­śmy dość Na­szej Już Nie­dzi­kiej Pla­ży. Jesz­cze tego sa­me­go dnia ją opu­ści­li­śmy, stwier­dza­jąc, że chy­ba nie­pręd­ko znów ją od­wie­dzi­my.

Nie je­ste­śmy jed­nak zbyt kon­se­kwent­ni w ta­kich de­cy­zjach. Wró­ci­li­śmy dwa lata póź­niej, w trak­cie trzy­ty­go­dnio­we­go ob­jaz­du Pół­wy­spu Bał­kań­skie­go. Po­sta­no­wi­li­śmy spraw­dzić, co się zmie­ni­ło i czy trwa już, za­po­wia­da­na od paru lat w re­kla­mach, bu­do­wa ośrod­ka wy­po­czyn­ko­we­go Gre­en Co­ast Re­sort. Ja­kież było na­sze zdzi­wie­nie, gdy oka­za­ło się, że kosz­mar­na dys­ko­te­ka znik­nę­ła (w tym miej­scu znaj­do­wał się plac bu­do­wy), a na pla­ży jest w za­sa­dzie pu­sto. Mi­ja­my te­ren bu­do­wy i po­dą­ża­my na pół­noc­ny kra­niec Pa­la­së, nie­opo­dal re­stau­ra­cji Dhra­leo. Pła­ci­my 200 le­ków za par­king, dzię­ki cze­mu póź­niej za dar­mo mo­że­my ko­rzy­stać z le­ża­ków i pa­ra­so­li. Po­go­da tego dnia jest dy­na­micz­na, gdyż nad Llo­ga­rą ko­tłu­ją się bu­rzo­we chmu­ry i co ja­kiś czas pada deszcz. Ale jest cie­pło, mo­rze jak zwy­kle przej­rzy­ste i in­ten­syw­nie błę­kit­ne. Czu­je­my się tro­chę jak pod­czas na­sze­go pierw­sze­go po­by­tu, z tą róż­ni­cą, że na pla­ży dzia­ła te­raz nie­zła re­stau­ra­cja, są prysz­ni­ce i to­a­le­ta.

Wi­do­ki, ja­kie to­wa­rzy­szą pod­czas po­dró­ży szo­są SH8

Na pew­no was nie zdzi­wi, je­śli na­pi­szę, że pla­żę po­now­nie od­wie­dzi­li­śmy w 2018 r. Tym ra­zem na po­łu­dnie Al­ba­nii za­wi­ta­li­śmy jako uczest­ni­cy So­uth Out­do­or Fe­sti­val. Wy­da­rze­nie to pro­mu­je ak­tyw­ną tu­ry­sty­kę na Al­bań­skiej Ri­wie­rze. Ma­rek pły­wał ka­ja­kiem po Mo­rzu Joń­skim, wspi­nał się na pla­ży Gji­pe i jeź­dził na ro­we­rze po oko­li­cy. Ja na­to­miast mo­głam wziąć udział w jeep-sa­fa­ri i trek­kin­gu z prze­łę­czy Llo­ga­ra. Mia­łam też oka­zję po­dy­sku­to­wać z lo­kal­ny­mi prze­wod­ni­ka­mi na te­mat pla­ży Pa­la­së i bu­do­wy nie­szczę­sne­go ośrod­ka wy­po­czyn­ko­we­go. Wiesz, nie opa­no­wa­li­śmy pla­no­wa­nia prze­strzen­ne­go. Gre­en Co­ast Re­sort to na­sza po­raż­ka – stwier­dził je­den z nich. Kil­ka dni póź­niej no­co­wa­li­śmy na pla­ży. Fir­ma bu­du­ją­ca ośro­dek trosz­kę prze­in­we­sto­wa­ła. Pra­ce zwol­ni­ły. Mamy wąt­pli­wo­ści, czy zna­la­zło się od­po­wied­nio wie­lu chęt­nych na wy­ku­pie­nie apar­ta­men­tów. Ow­szem, miej­sce jest pięk­ne. Ale da­le­ko stąd do atrak­cji tu­ry­stycz­nych czy skle­pów. Cóż, czas po­ka­że, jaka przy­szłość cze­ka Gre­en Co­ast Re­sort oraz pla­żę Pa­la­së.

Je­ste­ście w Al­ba­nii już pią­ty raz?

Wy­bacz­cie tę dłu­gą dy­gre­sję na te­mat pla­ży, ale to bez wąt­pie­nia je­den z waż­niej­szych dla nas punk­tów przy szo­sie SH8. Nie jest to jed­nak je­dy­ne cie­ka­we miej­sce. Kil­ka ki­lo­me­trów da­lej leży Dhër­mi – przy­jem­ny, nie­wiel­ki ku­rort, z dużą, piasz­czy­sto-ka­mie­ni­stą, sze­ro­ką pla­żą. Choć przez lata prze­jeż­dża­li­śmy tam­tę­dy wie­lo­krot­nie, do­pie­ro w 2016 r. zde­cy­do­wa­li­śmy się za­trzy­mać w sa­mym mia­stecz­ku. Po­ło­żo­ne na zbo­czu góry, ma ty­po­wą, gę­stą, al­bań­ską za­bu­do­wę. Jed­nak po zje­cha­niu na pla­żę klau­stro­fo­bicz­na at­mos­fe­ra pro­wa­dzą­cych na na­brze­że uli­czek ustę­pu­je pięk­nej, nad­mor­skiej prze­strze­ni. Do­cie­ra­my tam dość wcze­śnie, gdy pierw­si pla­żo­wi­cze do­pie­ro zmie­rza­ją w stro­nę mo­rza. Jemy śnia­da­nie. Po po­sił­ku Ma­rek po­sta­na­wia po­la­tać dro­nem nad oko­li­cą. Na­tych­miast po­ja­wia się trój­ka dzie­cia­ków, któ­re ko­niecz­nie chcą się cze­goś do­wie­dzieć o tym urzą­dze­niu. Po­nie­waż jed­nak blo­ku­je je ba­rie­ra ję­zy­ko­wa, tyl­ko bacz­nie ob­ser­wu­ją Mar­ka oraz dro­na. Gdy koń­czy się lot, dzie­cia­ki ła­ma­nym an­giel­skim oraz na migi py­ta­ją, czy sfil­mo­wa­li­śmy też obo­zo­wi­sko ich ro­dzi­ny. Gdy po­twier­dza­my, bie­gną do ro­dzi­ców, by ci dali nam ad­res e-mail. Idzie­my do nich i chwi­lę roz­ma­wia­my. Pada stan­dar­do­wy ze­staw py­tań, czy nam się po­do­ba w Al­ba­nii i czy to nasz pierw­szy po­byt w tym kra­ju. Je­ste­ście pią­ty raz w Al­ba­nii? W py­ta­niu po­brzmie­wa spo­ra doza nie­do­wie­rza­nia i za­do­wo­le­nia, że ktoś z za­gra­ni­cy tak upodo­bał so­bie ich kraj. Dla nas od­wie­dzi­ny w Al­ba­nii sta­ły się swo­istą tra­dy­cją. Tę­sk­ni­my za tym kra­jem i chęt­nie do nie­go wra­ca­my, bo, o dzi­wo, wciąż mamy tam spo­ro do zo­ba­cze­nia, a samo przy­glą­da­nie się, jak po­stę­pu­ją w nim zmia­ny, jest sza­le­nie cie­ka­we.

Wi­dok z oko­lic ko­ściół­ka Shën Ma­ri­së

Przed po­że­gna­niem się z Dhër­mi za­li­cza­my krót­ki spa­cer po pla­ży, a tak­że pod­jeż­dża­my do usy­tu­owa­ne­go nad szo­są SH8 ko­ściół­ka Shën Ma­ri­së. Stoi na wzgó­rzu, z któ­re­go roz­cią­ga się fe­no­me­nal­na pa­no­ra­ma. Pięk­nie wi­dać Llo­ga­rę, pla­żę w Dhër­mi oraz skal­ne okno w Gji­le­kë. Mo­że­my się też le­piej przyj­rzeć mia­stu, któ­re leży u na­szych stóp.

Na wciąż dzi­kiej pla­ży

Ko­lej­nym god­nym uwa­gi punk­tem po­ło­żo­nym bli­sko szo­sy SH8 jest pla­ża Gji­pe. Póki co, wciąż dzi­ka, choć pew­nie stan ten nie utrzy­ma się dłu­go. Z do­świad­cze­nia i z per­spek­ty­wy cza­su wi­dzi­my, że im ład­niej­sza pla­ża, tym szyb­ciej Al­bań­czy­cy chcą ją zmie­niać w do­cho­do­wy in­te­res. Jak na ra­zie Gji­pe nie pod­da­je się ko­mer­cja­li­za­cji, głów­nie dla­te­go, że wciąż pro­wa­dzi do niej nie­do­stęp­na dla więk­szo­ści aut dro­ga. Od SH8 od­bi­ja w jej stro­nę as­fal­to­wa szo­sa. Pro­wa­dzi wśród form z pia­skow­ca, któ­re przy­po­mi­na­ją Mel­nic­kie Pi­ra­mi­dy z Buł­ga­rii. Po kil­ku mi­nu­tach do­cie­ra się do nie­wiel­kie­go par­kin­gu w po­bli­żu mo­na­ste­ru Shën The­odho­rit. Jest to w za­sa­dzie ru­ina, ale roz­cią­ga się stąd przy­jem­ny wi­dok na oko­li­cę. Na pla­żę scho­dzi się pie­szo. Ow­szem, moż­na zje­chać au­tem, ale musi ono być te­re­no­we w peł­nym zna­cze­niu tego sło­wa. Wio­dą­ca w dół dro­ga jest wą­ska, stro­ma i mo­men­ta­mi bar­dzo ka­mie­ni­sta. Roz­ta­cza się z niej fe­no­me­nal­na pa­no­ra­ma wy­brze­ża, mo­rza, a po po­ko­na­niu oko­ło ki­lo­me­tra, sa­mej pla­ży Gji­pe, po­ło­żo­nej u uj­ścia ka­nio­nu i ko­ry­ta su­chej rze­ki (su­chej la­tem, a po zi­mie dość mo­krej). Ska­li­ste ścia­ny są jed­nym z waż­niej­szych miejsc wspi­nacz­ko­wych w Al­ba­nii. Gji­pe to miej­sce baj­ko­we, pięk­ne i tro­chę nie­re­al­ne. Dzię­ki temu, że trze­ba tam iść „ka­wał dro­gi”, czy­li ja­kieś trzy ki­lo­me­try bez choć­by skraw­ka cie­nia, ucho­wa­ła się bez tłu­mów.

Spa­ce­ru­ją­ce kozy to dość czę­sty wi­dok na al­bań­skich dro­gach

Po do­tar­ciu na sam dół znaj­du­je­my so­bie do­god­ne miej­sce pod ska­ła­mi, gdzie mam tro­chę cie­nia. Nie­ste­ty, dla mnie mo­rze jest zbyt wzbu­rzo­ne, więc zo­sta­ję na lą­dzie i od­da­ję się lek­tu­rze. Mar­ka oczy­wi­ście nie trze­ba na­ma­wiać do ką­pie­li. W pew­nym mo­men­cie zni­ka mi z oczu, by po ja­kichś 10 mi­nu­tach po­ja­wić się zno­wu – ho­lu­je do brze­gu ja­kie­goś męż­czy­znę. Oka­za­ło się, że zła­pał go moc­ny nurt i za­czął zno­sić z dala od pla­ży. Dzię­ki temu, że Ma­rek miał za­ło­żo­ne płe­twy, mógł po­móc pe­chow­co­wi i obaj bez­piecz­nie wró­ci­li na brzeg. Za­nim że­gna­my się z Gji­pe, wcho­dzi­my jesz­cze w głąb ka­nio­nu, by przyj­rzeć się skal­nym ścia­nom. Ich wiel­kość robi wra­że­nie i czło­wiek czu­je się przy nich na­praw­dę ma­lut­ki. Póź­niej cze­ka nas jesz­cze po­wrót, w upa­le i – jak na złość – bez chło­dzą­cej bry­zy. Przy par­kin­gu, ni z tego ni z owe­go, na­gle oka­zu­je się, że jest on płat­ny, gdyż po­ja­wia się „par­kin­go­wy”. Pła­ci­my całe 200 le­ków i od­jeż­dża­my.

Naj­lep­sza piz­za w Al­ba­nii

Kil­ka ki­lo­me­trów da­lej, nie­co po­ni­żej szo­sy SH8, po­ło­żo­ne jest Jalë – nie­wiel­kie mia­stecz­ko, któ­re przy­cup­nę­ło w uro­czej za­to­ce. Naj­lep­szy wi­dok na nie roz­cią­ga się z dro­gi do­jaz­do­wej, któ­ra ser­pen­ty­na­mi scho­dzi w stro­nę mo­rza. Jalë, choć małe, jest wy­jąt­ko­wo róż­no­rod­ne. Zna­leźć tu moż­na za­rów­no ska­li­sty brzeg, jak i piasz­czy­sto-żwi­ro­wą pla­żę. Ci, któ­rzy chcą nur­ko­wać, jak i en­tu­zja­ści bło­gie­go, pla­żo­we­go le­ni­stwa, tra­fią na od­po­wied­nie miej­sca dla sie­bie. Na­wet w szczy­cie se­zo­nu nie ma tu wiel­kich tłu­mów. Pu­sto też nie jest, ale nie pa­nu­je taki har­mi­der, jak choć­by we Vlo­rze czy Ksa­mi­lu. Kie­dy Ma­rek idzie pły­wać, ja idę na spa­cer. Kie­ru­ję się na po­łu­dnie i bitą dro­gą wy­cho­dzę z miej­sco­wo­ści. Pa­nu­je strasz­ny skwar, a od Llo­ga­ry nad­cią­ga­ją ciem­ne, bu­rzo­we chmu­ry. Do­cie­ram do miej­sca, gdzie w cie­niu drzew za­par­ko­wa­nych jest kil­ka aut, wśród któ­rych pa­sie się sta­do kóz, a dwa ko­zły z upo­rem ma­nia­ka tłu­ką się mię­dzy sobą i co ja­kiś czas walą w ka­ro­se­rię ro­ga­mi. Po­nie­waż co­raz moc­niej grzmi, re­zy­gnu­ję z dal­sze­go spa­ce­ru. Po moim po­wro­cie idzie­my na obiad. Przy pla­ży dzia­ła wie­le re­stau­ra­cji, ale naj­więk­szy ruch pa­nu­je w bia­ło-nie­bie­skim lo­ka­lu z du­żym na­pi­sem „Tra­di­tio­nal Food”. W ofer­cie sze­ro­ki wy­bór ryb i owo­ców mo­rza, ale z ra­cji mo­ich ży­wie­nio­wych upodo­bań de­cy­du­je­my się na piz­zę. Bie­rze­my Ka­ter Dja­th­ra, czy­li po pro­stu „czte­ry sery”. Na da­nie cze­ka­my do­słow­nie kil­ka mi­nut, któ­re umi­la­my so­bie wi­do­kiem psia­ka, uro­czo śpią­ce­go pod na­szym sto­łem. Piz­za to praw­dzi­we nie­bo w gę­bie. Chy­ba ni­g­dy nie je­dli­śmy cze­goś tak do­bre­go, na­wet we Wło­szech. Sery są wy­jąt­ko­wo do­bre – moż­na wy­czuć smak każ­de­go z osob­na, cia­sto jest cien­kie i chru­pią­ce. Ca­łość po pro­stu wy­bit­na. Ani wcze­śniej, ani póź­niej, nie uda­ło nam się zjeść w Al­ba­nii tak świet­nie przy­rzą­dzo­nej piz­zy.

Ła­two jest za­ko­chać się w pla­ży Gji­pe

Hi­ma­rë i awa­ria Kian­ki

Po po­by­cie w Jalë przy­szedł czas na od­wie­dzi­ny w Hi­ma­rë. To dość po­pu­lar­ny ku­rort, rów­nież po­ło­żo­ny przy szo­sie SH8, któ­ry jed­nak nie bywa tak za­tło­czo­ny, jak choć­by Sa­ran­da. Przed zje­cha­niem do cen­trum i plaż, war­to za­trzy­mać się na chwi­lę przy ru­inach twier­dzy. Auto moż­na zo­sta­wić na par­kin­gu. Po­zo­sta­ło­ści wa­row­ni i daw­nych za­bu­do­wań prze­pla­ta­ją się z do­ma­mi za­miesz­ka­ny­mi dziś przez Al­bań­czy­ków. Głów­nym punk­tem wi­do­ko­wym są oko­li­ce dwóch ko­ścio­łów, z któ­rych po­zo­sta­ły je­dy­nie ścia­ny. Roz­cią­ga­ją­ca się stam­tąd pa­no­ra­ma za­chwy­ci każ­de­go. A co wię­cej, za­zwy­czaj mało kto tam za­glą­da, więc wi­do­ki i ru­iny moż­na mieć tyl­ko dla sie­bie.

Samo Hi­ma­rë może się spodo­bać. Mia­sto jest za­dba­ne, choć na­sze wąt­pli­wo­ści wzbu­dza wy­be­to­no­wa­na, nie­wiel­ka nad­mor­ska pro­me­na­da. Co tu dużo mó­wić, Al­bań­czy­cy lu­bią nad­uży­wać be­to­nu. Kie­dyś wy­ko­rzy­sty­wa­li go do bu­do­wy bun­krów, te­raz do mo­der­ni­zo­wa­nia róż­nych miejsc, naj­czę­ściej nad mo­rzem. Z jed­nej stro­ny jest schlud­nie, z dru­giej tro­chę za mało na­tu­ral­nie. Pla­że w Hi­ma­rë ro­bią przy­jem­ne wra­że­nie, tło­ku nie ma, choć pa­nu­je miły dla ucha gwar roz­mów i za­baw.

Twier­dza po­ło­żo­na jest ma­low­ni­czo po­wy­żej cen­trum Hi­ma­rë

Z Hi­ma­rë bę­dzie nam się ko­ja­rzy­ła je­dy­na po­waż­niej­sza awa­ria, jaka przy­tra­fi­ła się na­szej kian­ce. Otóż w 2016 r. za­in­we­sto­wa­li­śmy w prze­twor­ni­cę sa­mo­cho­do­wą, któ­ra mia­ła nam umoż­li­wić ła­do­wa­nie licz­nej elek­tro­ni­ki. Nie­ste­ty, Chiń­czy­cy tak wy­pro­du­ko­wa­li wzmian­ko­wa­ną prze­twor­ni­cę, że co chwi­lę się psu­ła. Aku­rat w Hi­ma­rë Ma­rek po­sta­no­wił pod­jąć ko­lej­ną pró­bę jej na­pra­wie­nia. Kie­dy w koń­cu uda­ło mu się od­po­wied­nio po­łą­czyć ka­bel­ki, wsa­dził wtycz­kę do sa­mo­cho­do­wej za­pal­nicz­ki, a po­twor­na prze­twor­ni­ca po­sta­no­wi­ła spa­lić nam bez­piecz­ni­ki. Sy­tu­acja nie­mi­ła – nie dzia­ła nam ra­dio, nie mamy żad­ne­go prą­du, gdyż za­pal­nicz­ka rów­nież nie dzia­ła. Usi­łu­je­my zna­leźć spa­lo­ny bez­piecz­nik pod ma­ską, ale nie mo­że­my go na­mie­rzyć. Ma­rek jest wście­kły i to dziw­nym tra­fem na mnie, a nie na dur­ną prze­twor­ni­cę. Do­pie­ro po dwóch dniach szef mego mał­żon­ka uświa­da­mia nam, że dru­gi ze­staw bez­piecz­ni­ków znaj­du­je się od stro­ny kie­row­cy i tam od­kry­wa­my spa­lo­ne­go wi­no­waj­cę. Nie zmie­nia to fak­tu, że zo­sta­li­śmy bez prze­twor­ni­cy, z opcją ła­do­wa­nia tyl­ko tych sprzę­tów, któ­re moż­na pod­piąć ka­blem USB. Nie za­wsze war­to oszczę­dzać. Ku­pi­li­śmy ta­nią prze­twor­ni­cę, któ­ra mia­ła nas unie­za­leż­nić od płat­nych noc­le­gów z do­stę­pem do prą­du. Efekt był taki, że to, co za­osz­czę­dzi­li­śmy na jej za­ku­pie, mu­sie­li­śmy z na­wiąz­ką wy­dać na kem­pin­gi lub pen­sjo­na­ty. Pod­su­mo­wu­jąc, nie do koń­ca do­brze na tym wy­szli­śmy.

Je­żow­ce wo­kół zam­ku

Za Hi­ma­rë szo­sa SH8 wije się wśród w za­sa­dzie nie­za­bu­do­wa­ne­go te­re­nu, by po kil­ku ki­lo­me­trach do­trzeć do Por­to Pa­ler­mo. Sły­nie ono z zam­ku Ale­go Pa­szy, po­ło­żo­ne­go na nie­wiel­kim pół­wy­spie, w ma­low­ni­czej za­to­ce. Po po­ko­na­niu wy­jąt­ko­wo wy­bo­istej dro­gi od­cho­dzą­cej od SH8, moż­na za­par­ko­wać auto obok nie­wiel­kiej re­stau­ra­cji lub nisz­cze­ją­ce­go bu­dyn­ku, bli­żej ruin zam­ku. Za każ­dym ra­zem, gdy od­wie­dza­li­śmy Por­to Pa­ler­mo, tra­fia­li­śmy tam na spo­re gru­py osób pły­wa­ją­cych w mo­rzu z ma­ska­mi i rur­ka­mi. Woda w za­to­ce jest bo­wiem bar­dzo czy­sta i przej­rzy­sta, co po­zwa­la na ob­ser­wa­cję mor­skich ży­ją­tek. Je­dy­nym man­ka­men­tem jest to, że wy­stę­pu­ją tam ogrom­ne ilo­ści je­żow­ców, więc de­cy­du­jąc się na pły­wa­nie, na­le­ży za­opa­trzyć się w od­po­wied­nie, ochron­ne obu­wie. Acz­kol­wiek na­wet w nim Ma­rek nie czuł się kom­for­to­wo i o ile prze­waż­nie z wody cięż­ko go wy­cią­gnąć, o tyle stam­tąd dość szyb­ko uciekł, twier­dząc, że mno­gość je­żow­ców go prze­ra­zi­ła.

Por­to Pa­ler­mo jest wy­jąt­ko­wo ma­low­ni­czym punk­tem przy tra­sie SH8

Mimo wszyst­ko znacz­nie więk­szą atrak­cją Por­to Pa­ler­mo jest wspo­mnia­ny wcze­śniej za­mek. Kie­dy by­li­śmy tam za pierw­szym ra­zem, w 2014 r., tra­fi­li­śmy na bar­dzo sym­pa­tycz­ne­go bi­le­te­ra, któ­ry moc­no nas za­sko­czył. Otóż, do­cho­dząc do twier­dzy, nie roz­ma­wia­li­śmy z Mar­kiem, a gdy tyl­ko bi­le­ter nas zo­ba­czył, pięk­ną pol­sz­czy­zną po­wie­dział: Dzień do­bry. Bi­let wstę­pu kosz­tu­je 100 le­ków. Ży­czę mi­łe­go zwie­dza­nia. Nie mam po­ję­cia, skąd star­szy je­go­mość wie­dział, że ma do czy­nie­nia z Po­la­ka­mi. Nie­wąt­pli­wie, obo­je wo­li­my tego typu za­sko­cze­nia, niż ob­co­kra­jow­ców chcą­cych się ko­niecz­nie po­chwa­lić umie­jęt­no­ścią prze­kli­na­nia w na­szym oj­czy­stym ję­zy­ku.

Już z bi­le­ta­mi i po otrzą­śnię­ciu się z za­dzi­wie­nia, wkra­cza­my do mrocz­ne­go wnę­trza twier­dzy. Z nie­wiel­kich luf­ci­ków w su­fi­cie są­czy się świa­tło. Pa­nu­je przy­jem­ny chłód. Po wyj­ściu na gór­ny po­ziom mo­że­my po­dzi­wiać gór­ską oraz mor­ską pa­no­ra­mę. Spę­dza­my tam dłuż­szą chwi­lę, uwiecz­nia­jąc na fo­to­gra­fiach ko­lej­ne uję­cia twier­dzy i jej fo­to­ge­nicz­nych wie­ży­czek.

Pla­że w oko­li­cach Borsh

Pro­wa­dząc da­lej na po­łu­dnie, szo­sa SH8 prze­ci­na Borsh. I tu mała uwa­ga na te­mat ko­rzy­sta­nia z Go­ole Maps w Al­ba­nii. Otóż, je­śli bę­dzie­cie chcie­li wy­zna­czyć tra­sę z Vlo­ry do Sa­ran­dy, to Go­ogle bar­dzo czę­sto nie pro­wa­dzi przez Llo­ga­rę i wzdłuż wy­brze­ża, tyl­ko albo przez Te­pe­le­nę, albo wzdłuż gór­skiej, szu­tro­wej dro­gi, któ­ra za­czy­na się za miej­sco­wo­ścią Kota, a koń­czy wła­śnie w Borsh. Dla­cze­go Go­ogle Maps tak robi, nie mam po­ję­cia, nie­mniej już wie­lo­krot­nie do­sta­wa­łam ma­ile z py­ta­niem, czy szo­sa SH8 jest nie­prze­jezd­na, wła­śnie dla­te­go, że naj­po­pu­lar­niej­sze na świe­cie mapy nie chcia­ły po niej wy­zna­czać tra­sy. Pod­su­mo­wu­jąc, ta kon­kret­na na­wi­ga­cja cza­sa­mi dzia­ła w Al­ba­nii kiep­sko i dla­te­go na­le­ży we­ry­fi­ko­wać jej wska­za­nia, by nie wpa­ko­wać się w kło­po­ty lub nie ro­bić nad­pro­gra­mo­wych ki­lo­me­trów.

Za Borsh od­wie­dzić moż­na dwie ko­lej­ne, nie­wiel­kie pla­że. Pierw­szą jest Bu­nec, któ­ra nie zro­bi­ła na nas zbyt do­bre­go wra­że­nia. Przede wszyst­kim pa­nu­je na niej strasz­ny har­mi­der, jest spo­ro śmie­ci, a funk­cjo­nu­ją­ce tam kem­pin­gi i re­stau­ra­cje od­stra­sza­ją ce­na­mi i bar­dzo mar­nym po­zio­mem. Nie­co le­piej pre­zen­tu­je się Lu­ko­va, do któ­rej wie­dzie krę­ta, as­fal­to­wa dro­ga, koń­czą­ca się nie­opo­dal nie­wiel­kiej, bia­łej cer­kwi. W lewo roz­cią­ga się nie­du­ży gaj oliw­ny, któ­ry wy­dał nam się ide­al­nym miej­scem na noc­leg na dzi­ko (szcze­gól­nie, że obo­zo­wa­ły tam dwie eki­py z kam­pe­ra­mi – jed­na z Pol­ski, a dru­ga z Nie­miec), oraz nie­co bar­dziej ska­li­ste na­brze­że. W pra­wo na­to­miast od­bi­ja szu­tro­wa dro­ga, któ­ra do­cie­ra do bar­dziej po­pu­lar­nej czę­ści pla­ży, gdzie funk­cjo­nu­ją licz­ne bary i re­stau­ra­cje. My de­cy­du­je­my się roz­bić obo­zo­wi­sko w gaju oliw­nym, któ­ry rano za­pew­ni nam nie­zbęd­ny la­tem cień. Po­ra­nek bu­dzi nas pięk­ną po­go­dą i upa­łem. Ma­rek naj­pierw idzie pły­wać, póź­niej lata dro­nem. W mię­dzy­cza­sie, ku na­sze­mu ogrom­ne­mu zdzi­wie­niu, po­ja­wia się teo­re­tycz­ny wła­ści­ciel oliw­ne­go gaju i żąda od nas opła­ty w wy­so­ko­ści 5 €. Oczy­wi­ście, nie jest to wy­gó­ro­wa­na kwo­ta, ale cięż­ko nam było zwe­ry­fi­ko­wać, czy do tego je­go­mo­ścia te­ren rze­czy­wi­ście na­le­ży, czy też jest spryt­nym wy­łu­dza­czem. Osta­tecz­nie mu za­pła­ci­li­śmy, ale do koń­ca nie by­li­śmy prze­ko­na­ni, czy na pew­no do­brze ro­bi­my.

Lu­ko­va za­sko­czy­ła nas za­rów­no po­zy­tyw­nie, jak i ne­ga­tyw­nie

W kie­run­ku Sa­ran­dy

Za Lu­ko­vą dro­ga SH8 od­da­la się nie­co od wy­brze­ża, wi­jąc się po­śród wzgórz i prze­ci­na­jąc kil­ka mniej­szych miej­sco­wo­ści. Przed Sa­ran­dą moż­na z niej od­bić do po­le­ca­nej przez licz­ne prze­wod­ni­ki za­to­ki Ka­ko­me. W 2016 r. po­sta­no­wi­li­śmy ją zo­ba­czyć. Kil­ka ki­lo­me­trów za Ni­vi­cë na­le­ży zje­chać w pra­wo, w dość wą­ską, as­fal­to­wą dro­gę, któ­ra wije się po nie­wiel­kim zbo­czu. Po chwi­li od­sła­nia się wi­dok na za­to­kę oraz na za­mknię­tą bra­mę, któ­ra blo­ku­je moż­li­wość do­je­cha­nia do pla­ży. Na ogro­dze­niu wid­nie­je spo­ry na­pis „Ka­ko­mes Re­sort” oraz „pri­va­te”. Ca­ło­ści pil­nu­je straż­nik. Za ogro­dze­niem roz­cią­ga się pu­sty, nie­za­go­spo­da­ro­wa­ny te­ren, za­koń­czo­ny pla­żą i szma­rag­do­wym mo­rzem. Szyb­ko oka­zu­je się, że straż­nik bez pro­ble­mu wpusz­cza Al­bań­czy­ków, na­to­miast Gre­ków, któ­rzy po­ja­wi­li się w oko­li­cy za­raz po nas, prze­ga­nia. Póź­niej do­wia­du­je­my się, że ob­co­kra­jow­cy mu­szą uiścić opła­tę w wy­so­ko­ści 1000 le­ków (po­nad 30 zł), by do­trzeć do za­to­ki. Do­cho­dzi­my do wnio­sku, że sa­tys­fak­cjo­nu­je nas wi­dok z dy­stan­su i że­gna­my się z tym miej­scem.

Sa­ran­da od lat cie­szy się nie­słab­ną­cą po­pu­lar­no­ścią wśród tu­ry­stów

Ostat­nim punk­tem, do któ­re­go do­cie­ra szo­sa SH8, jest Sa­ran­da – naj­więk­szy ku­rort po­łu­dnio­we­go wy­brze­ża Al­ba­nii. Mia­sto wzbu­dza skraj­ne emo­cje. Jed­ni Sa­ran­dę uwiel­bia­ją, in­nym po pro­stu się nie po­do­ba. Jest bo­wiem dość gę­sto za­bu­do­wa­na ogrom­ny­mi ho­te­la­mi i apar­ta­men­tow­ca­mi, któ­rych ar­chi­tek­tu­ra ra­czej nie za­chwy­ca. Mimo wszyst­ko Sa­ran­da przy­pa­dła nam do gu­stu już od pierw­szej wi­zy­ty, jaka mia­ła miej­sce w kwiet­niu 2012 r. Ko­lej­ne od­wie­dzi­ny tyl­ko utwier­dza­ły nas w prze­ko­na­niu, że to cał­kiem przy­jem­ne, choć nie­co cha­otycz­ne mia­sto. Kie­row­ców może fru­stro­wać fakt, że w cen­trum więk­szość ulic jest jed­no­kie­run­ko­wa i w se­zo­nie uwiel­bia­ją się kor­ko­wać. Sta­nie w po­nad trzy­dzie­sto­stop­nio­wym upa­le i wdy­cha­nie spa­lin (w szcze­gól­no­ści, je­śli ma się auto bez kli­ma­ty­za­cji i jest się zmu­szo­nym otwo­rzyć wszyst­kie okna na oścież) nie na­le­ży do przy­jem­no­ści.

Nie­wąt­pli­wie, naj­więk­szym atu­tem Sa­ran­dy, jako ku­ror­tu, jest nie tyl­ko roz­bu­do­wa­na baza ho­te­lo­wo-ga­stro­no­micz­na, ale przede wszyst­kim wspa­nia­ły wi­dok na Kor­fu, jaki roz­cią­ga się nie­mal z każ­de­go jej za­kąt­ka. Naj­pięk­niej­szą pa­no­ra­mę moż­na po­dzi­wiać z twier­dzy Le­ku­res (Ka­la­ja e Lëku­rësit), do któ­rej, za nie­wiel­kie pie­nią­dze, do­jeż­dża się tak­sów­ką z cen­trum mia­sta. Inna opcja to po­po­łu­dnio­wy spa­cer – cho­dzi o to, by do­trzeć na górę przed za­cho­dem słoń­ca. W sa­mej wa­row­ni funk­cjo­nu­je cał­kiem nie­zła re­stau­ra­cja. W oko­li­cy moż­na zo­ba­czyć roz­sia­ne po wzgó­rzach bun­kry, a z góry przyj­rzeć się pra­wie ca­łej Sa­ran­dzie oraz do­mi­nu­ją­ce­mu na ho­ry­zon­cie Kor­fu. Na wy­spę z al­bań­skie­go ku­ror­tu kur­su­ją wo­do­lo­ty lub nie­wiel­kie pro­my. Ist­nie­je rów­nież moż­li­wość wy­ku­pie­nia ca­ło­dnio­wej wy­ciecz­ki do Gre­cji, jed­nak ni­g­dy nie mie­li­śmy spo­sob­no­ści, by tego typu wy­pra­wę so­bie za­fun­do­wać. Ni­g­dy też w Sa­ran­dzie nie no­co­wa­li­śmy, choć parę razy mie­li­śmy taki plan, ale dość wy­so­kie ceny w szczy­cie se­zo­nu moc­no nas znie­chę­ci­ły.

Ceny w Al­ba­nii

Te­mat cen jest za­wsze istot­ną kwe­stią w trak­cie pla­no­wa­nia wy­jaz­dów. W przy­pad­ku al­bań­skie­go wy­brze­ża za­ob­ser­wo­wać moż­na na­stę­pu­ją­cą ten­den­cję. Dużo droż­sze jest po­łu­dnie, gdzie za­glą­da naj­wię­cej tu­ry­stów z za­gra­ni­cy. Noc­leg w se­zo­nie może kosz­to­wać na­wet 50–60 €/noc/po­kój. Oczy­wi­ście, cenę moż­na ne­go­cjo­wać, ale tyl­ko przy dłuż­szych po­by­tach. Ko­rzy­sta­nie z por­ta­li re­zer­wa­cyj­nych tak­że bywa nie­zbyt opła­cal­ne, gdyż wła­ści­cie­le ho­te­li/pen­sjo­na­tów po­da­ją wyż­sze kwo­ty, bo mu­szą pła­cić spo­rą pro­wi­zję. Ceny po se­zo­nie mogą spaść na­wet o 30–40%. Je­dze­nie na po­łu­dnio­wym wy­brze­żu rów­nież jest nie­co droż­sze niż w in­nych czę­ściach kra­ju, ale dla nas – Po­la­ków na­dal nie sta­no­wi du­że­go ob­cią­że­nia dla port­fe­la.

Ceny na pół­noc­nym wy­brze­żu i w jego cen­tral­nej czę­ści są odro­bi­nę niż­sze, w szcze­gól­no­ści poza du­ży­mi ku­ror­ta­mi, ta­ki­mi jak Dur­res czy Vlo­ra. Wy­ni­ka to w du­żej mie­rze z tego, że tu­ry­ści za­gra­nicz­ni od­wie­dza­ją głów­nie po­pu­lar­ne ośrod­ki, a do mniej­szych po pro­stu nie za­glą­da­ją.

W mia­rę od­da­la­nia się od wy­brze­ża, ceny za­czy­na­ją spa­dać. Krę­cąc się po mniej­szych i więk­szych gór­skich miej­sco­wo­ściach, moż­na dość szyb­ko za­uwa­żyć, że wie­le pro­duk­tów jest tam tań­szych na­wet o 50–60%. Dzi­wi to o tyle, że do nie­któ­rych re­gio­nów na­praw­dę nie jest ła­two do­trzeć i wy­da­wa­ło­by się, że choć­by z tego po­wo­du, ceny po­win­ny być wyż­sze.

Nie­ste­ty, z roku na rok wi­dzi­my, że Al­ba­nia robi się co­raz droż­sza. Noc­le­gi i da­nia w re­stau­ra­cjach kosz­tu­ją co­raz wię­cej, na szczę­ście pro­duk­ty spo­żyw­cze ku­po­wa­ne w skle­pach wciąż są dla nas re­la­tyw­nie ta­nie. Praw­da jest jed­nak taka, że wraz ze zwięk­sza­ją­cym się za­in­te­re­so­wa­niem Al­ba­nią, ceny będą wzra­stać. Może nie osią­gną ta­kie­go sza­lo­ne­go pu­ła­pu, jak w Chor­wa­cji, ale za chwi­lę nie bę­dzie moż­na mó­wić, że Al­ba­nia jest jed­nym z naj­tań­szych kra­jów na Pół­wy­spie Bał­kań­skim.

Ona tań­czy dla mnie…

Sa­ran­da przy­cią­ga go­ści z za­gra­ni­cy, ale w jej bli­skim są­siedz­twie znaj­du­ją się dwa miej­sca, któ­re cie­szą się rów­nie dużą, je­śli nie więk­szą po­pu­lar­no­ścią. Pro­wa­dzi do nich szo­sa SH81, któ­ra cią­gnie się wzdłuż wzgórz od­dzie­la­ją­cych Mo­rze Joń­skie od je­zio­ra Bu­trint. Pierw­sze z nich to Ksa­mil, któ­ry na blo­gu już od kil­ku lat fi­gu­ru­je jako „naj­bar­dziej pol­skie mia­sto w Al­ba­nii”. I by­naj­mniej nie jest to nad­uży­cie z mo­jej stro­ny. W se­zo­nie ten nie­wiel­ki ku­rort upodo­ba­li so­bie Po­la­cy. Ła­twiej usły­szeć tam ję­zyk pol­ski, niż al­bań­ski. W re­stau­ra­cjach bez pro­ble­mu moż­na zna­leźć pol­skie menu, po­oglą­dać je­den z pol­skich ka­na­łów mu­zycz­nych czy po­ba­wić się na dys­ko­te­ce przy hi­tach pro­sto z Pol­ski. W związ­ku z tym ostat­nim aspek­tem mie­li­śmy w 2014 r. dość za­baw­ną sy­tu­ację. Był 18 sierp­nia, rocz­ni­ca na­szych za­rę­czyn. No­co­wa­li­śmy na dzi­kim wte­dy pół­wy­spie, na za­chód od głów­nych plaż Ksa­mi­lu. Roz­cią­ga się z nie­go cał­kiem przy­jem­ny wi­dok na mia­sto, Sa­ran­dę oraz pro­my pły­wa­ją­ce na Kor­fu. Wie­czo­rem po­sta­no­wi­li­śmy uczcić rocz­ni­cę ro­man­tycz­ną ko­la­cją. Było wino, ser i wy­jąt­ko­wo pa­skud­ne oliw­ki. Więk­szość cza­su po­świę­ca­my na ro­bie­nie noc­nych zdjęć, a z każ­de­go do­bre­go ka­dru cie­szy­my się jak dzie­ci. Na­gle do na­szych uszu do­cho­dzić za­czy­na­ją dość nie­spo­dzie­wa­ne dźwię­ki z jed­nej z dys­ko­tek. „Ja, uwiel­biam ją, ona tu jest i tań­czy dla mnie!”, a po chwi­li „Agniesz­ka już daw­no tu­taj nie miesz­ka…”. Nie, to nie były ha­lu­cy­na­cje i oma­my słu­cho­we, ani też przy­pa­dek. Po pro­stu, w Ksa­mi­lu jest tylu Po­la­ków, że mają swo­je­go wła­sne­go di­dże­ja re­zy­den­ta i dys­ko­te­ki, w któ­rych pusz­cza­ne są pol­skie prze­bo­je. W ko­lej­nych la­tach re­per­tu­ar się zmie­niał, lecz cią­gle w tym al­bań­skim ku­ror­cie rzą­dzą w se­zo­nie Po­la­cy.

Ksa­mil ma wie­le atu­tów, wśród któ­rych są piasz­czy­ste pla­że i cu­dow­ne wi­do­ki

Moż­na za­py­tać – co ich tam przy­cią­ga? Szcze­rze mó­wiąc, samo mia­stecz­ko pod wzglę­dem hi­sto­rycz­nym czy kul­tu­ro­wym nie ma nic do za­ofe­ro­wa­nia. Jest to ty­po­wy ku­rort, któ­ry sły­nie z piasz­czy­stych plaż, trzech nie­wiel­kich wy­se­pek, na któ­re moż­na do­pły­nąć wpław lub wy­na­ję­tą ło­dzią czy ro­we­rem wod­nym. Do­dat­ko­wo z Ksa­mi­lu roz­cią­ga się pięk­ny wi­dok na Kor­fu. Cał­kiem nie­zła jest baza ho­te­lo­wa i ga­stro­no­micz­na, a po­nad 300 sło­necz­nych dni w roku (po­dob­nie jak w Sa­ran­dzie) sta­no­wi gwa­ran­cję po­go­dy. Nie do koń­ca ro­zu­mie­my jed­nak fe­no­men Ksa­mi­lu, gdyż w se­zo­nie pa­nu­je tam taki ścisk, że na pla­żach nie ma gdzie wci­snąć szpil­ki. Jest gło­śno, do tego dość brud­no (Al­bań­czy­cy nie na­dą­ża­ją ze sprzą­ta­niem), a za­pa­chy z licz­nych re­stau­ra­cji i pro­wi­zo­rycz­nych sto­isk z gril­lo­wa­ną ku­ku­ry­dzą two­rzą mie­szan­kę przy­pra­wia­ją­cą o mdło­ści. Mimo wszyst­ko z roku na rok tu­ry­stów w Ksa­mi­lu przy­by­wa, na­sze wpi­sy po­świę­co­ne temu al­bań­skie­mu mia­stu biją na blo­gu re­kor­dy po­pu­lar­no­ści, a ha­sło „Ksa­mil” jest tym, po któ­rym naj­wię­cej osób do nas tra­fia. Poza se­zo­nem ten al­bań­ski ku­rort pu­sto­sze­je, dzię­ki cze­mu sta­je się dużo bar­dziej zno­śny, a wręcz przy­jem­ny. W lip­cu i sierp­niu ra­dzi­my jed­nak omi­jać go sze­ro­kim łu­kiem. Zwłasz­cza że w oko­li­cy Ksa­mi­lu moż­na zna­leźć znacz­nie cie­kaw­sze miej­sca. Pla­żo­wi­cze po­win­ni udać się na Pema e Tha­te, po­ło­żo­ną na za­chód od ku­ror­tu pla­żę z roz­le­głym wi­do­kiem na Kor­fu, lub do jed­nej z mniej­szych za­to­czek po­mię­dzy Ksa­mi­lem a Sa­ran­dą. God­ne uwa­gi są bez wąt­pie­nia Pu­lëbar­dha, Ma­na­sti­rit i Pa­sqy­ra­ve.

Pa­no­ra­ma dzie­jów w mi­nia­tu­rze

Dru­gie miej­sce cie­szą­ce się ogrom­ną po­pu­lar­no­ścią wśród tu­ry­stów od­wie­dza­ją­cych re­jon Sa­ran­dy i Ksa­mi­lu to Bu­trint. An­tycz­ne ru­iny nad ka­na­łem łą­czą­cym je­zio­ro Bu­trint z Mo­rzem Joń­skim sta­no­wią swo­istą mi­nia­tu­ro­wą pa­no­ra­mę śród­ziem­no­mor­skiej hi­sto­rii, pre­zen­tu­jąc róż­ne jej fazy roz­wo­ju, a tak­że pa­no­wa­nie i upa­dek mo­carstw, do któ­rych na­le­żał ten re­gion. Po­cząt­kiem XIX w. for­ty­fi­ka­cje obron­ne Bu­trin­tu zo­sta­ły po­sze­rzo­ne o for­te­cę wy­bu­do­wa­ną nad ka­na­łem Vi­va­ri przez Ale­go Pa­szę z Te­pe­le­ny.

Mie­li­śmy oka­zję od­wie­dzić ru­iny w kwiet­niu 2012 r. Choć w in­nych miej­scach w Al­ba­nii nie spo­tka­li­śmy w tym cza­sie w za­sa­dzie żad­nych tu­ry­stów, to w Bu­trin­cie na­tknę­li­śmy się na wy­ciecz­kę eme­ry­tów z USA oraz spo­ro mło­dzie­ży z Ko­so­wa. Na szczę­ście przy­by­li­śmy tuż po otwar­ciu, więc wiel­kich tłu­mów jesz­cze nie było. Tu rada – je­śli pla­nu­je­cie zwie­dza­nie Bu­trin­tu la­tem, przy­jedź­cie z sa­me­go rana. Tem­pe­ra­tu­ry będą wte­dy dużo bar­dziej zno­śne i spa­cer wśród ruin aż tak was nie zmę­czy.

Kra­jo­bra­zy z po­łu­dnio­we­go krań­ca Al­ba­nii

W wie­lu miej­scach na Bał­ka­nach, rów­nież w Al­ba­nii, mo­że­cie ze­tknąć się z dwo­ma ty­pa­mi cen za bi­le­ty. Dla miesz­kań­ców da­ne­go kra­ju (tań­sze) i dla in­nych na­ro­do­wo­ści (droż­sze). Po­dob­nie jest w Bu­trin­cie – jako ob­co­kra­jow­cy za­pła­ci­cie 700 le­ków od oso­by, pod­czas gdy Al­bań­czy­cy wy­da­dzą tyl­ko 300 le­ków. Taka po­li­ty­ka za­chę­ca oby­wa­te­li do zwie­dza­nia, po­zna­wa­nia wła­snej hi­sto­rii i po­sze­rza­nia ho­ry­zon­tów.

W Bu­trin­cie wraz z bi­le­tem otrzy­mu­je się ulot­kę w ję­zy­ku an­giel­skim, w któ­rej za­war­ta jest krót­ka, acz tre­ści­wa hi­sto­ria tego miej­sca oraz map­ka te­re­nu i kie­ru­nek zwie­dza­nia. Oczy­wi­ście po­szli­śmy pod prąd, ale to za­pew­ne moja za­słu­ga, gdyż na­wet z kom­pa­sem, GPS-em, pa­pie­ro­wą mapą, na­wi­ga­cją w te­le­fo­nie je­stem w sta­nie po­my­lić dro­gę, zgu­bić się lub udać się nie w tę stro­nę, co po­trze­ba. Na szczę­ście po­sia­dam też umie­jęt­ność od­naj­dy­wa­nia się i wra­ca­nia na wła­ści­we tory. W przy­pad­ku Bu­trin­tu na­sza (moja) po­mył­ka nie wy­ma­ga­ła sko­ry­go­wa­nia, gdyż za­sad­ni­czo w ni­czym nie prze­szka­dza­ła. Zwie­dza­nie roz­po­czę­li­śmy od am­fi­te­atru. Co cie­ka­we, w nie­któ­rych jego za­ka­mar­kach sta­ła woda, w któ­rej ra­do­śnie plu­ska­ły się żół­wie. Nie­któ­re, w grup­kach lub po­je­dyn­czo, wy­grze­wa­ły się na słoń­cu. I choć mo­że­my po­twier­dzić obec­ność żół­wi w Bu­trin­cie, to wie­le osób, któ­re po­je­cha­ły tam po na­szej re­ko­men­da­cji, zwie­rząt nie wi­dzia­ło. Cóż, może nie wszyst­kim się po­ka­zu­ją?

To wła­śnie w tej czę­ści Bu­trin­tu wi­dzie­li­śmy spa­ce­ru­ją­ce żół­wie

Na­szym ko­lej­nym ce­lem był za­mek, do któ­re­go na­le­ży po­dejść ścież­ką lek­ko pną­cą się do góry. Mie­ści się w nim mu­zeum, gdzie (rów­nież po an­giel­sku) moż­na prze­czy­tać o ko­lej­nych eta­pach roz­wo­ju mia­sta. Oczy­wi­ście, jest też spo­ro cie­ka­wych eks­po­na­tów, jed­nak naj­więk­szym atu­tem oka­za­ła się kli­ma­ty­za­cja. Choć było wcze­śnie, pa­no­wał nie­zno­śny upał. Ru­sza­my da­lej, mimo pro­te­stów skon­ster­no­wa­ne­go ochro­nia­rza, któ­ry pró­bu­je nas na­kło­nić do po­wro­tu na wła­ści­wy kie­ru­nek zwie­dza­nia. Mi­ja­my co­raz wię­cej tu­ry­stów, głów­nie z Al­ba­nii, Ko­so­wa i Gre­cji. Po­now­nie spo­ty­ka­my Ame­ry­ka­nów. Ich obec­ność jest dla nas moc­no za­sta­na­wia­ją­ca. Może wpa­dli do Bu­trin­tu w ra­mach wy­ciecz­ki fa­kul­ta­tyw­nej z Kor­fu? Jed­no jest pew­ne – w Al­ba­nii Ame­ry­ka­nie by­wa­ją, o czym świad­czy m.in. menu w re­stau­ra­cjach po an­giel­sku, z po­da­ny­mi ce­na­mi w do­la­rach (choć ostat­nio czę­ściej spo­ty­ka się menu w ję­zy­ku pol­skim z ce­na­mi w le­kach lub euro). Ge­ne­ral­nie zwie­dza­nie Bu­trin­tu jest wy­jąt­ko­wo przy­jem­nym i re­lak­su­ją­cym za­ję­ciem. Za­rów­no same ru­iny, jak i roz­ta­cza­ją­ce się z ich oko­lic wi­do­ki są wy­jąt­ko­wo ład­ne, więc ab­so­lut­nie nie dzi­wi, że miej­sce to cie­szy się nie­słab­ną­cym za­in­te­re­so­wa­niem tu­ry­stów z róż­nych za­kąt­ków glo­bu.

I tak do­tar­li­śmy na sam kra­niec Al­ba­nii. Da­lej już tyl­ko pro­wi­zo­rycz­ny prom na ka­na­le Vi­va­ri i dro­ga do gra­ni­cy z Gre­cją. Tra­sa SH8, jak i szo­sa SH81 są jed­ny­mi z czę­ściej prze­mie­rza­nych przez tu­ry­stów. Trud­no się dzi­wić. Ofe­ru­ją naj­bar­dziej spek­ta­ku­lar­ne wi­do­ki za­rów­no na góry, jak i mo­rze. Po­zwa­la­ją zaj­rzeć do wie­lu uro­kli­wych miej­sco­wo­ści i za­kosz­to­wać al­bań­skiej hi­sto­rii i kul­tu­ry.

Prak­ty­ka­lia

Długość trasy i jej specyfika

Oko­ło 125 km opi­sa­nej tra­sy, dro­ga as­fal­to­wa, na­wierzch­nia na ca­łej dłu­go­ści do­bra (wy­ją­tek: ostat­nie ser­pen­ty­ny na prze­łęcz Llo­ga­ra od stro­ny Vlo­ry). Dro­ga w prze­wa­ża­ją­cej mie­rze ma cha­rak­ter gór­ski. Prze­ci­na kil­ka wsi i miej­sco­wo­ści, gdzie cza­sa­mi two­rzą się za­to­ry, gdy dwa więk­sze po­jaz­dy pró­bu­ją się mi­nąć. Je­śli wy­bie­rze­cie się też do Ksa­mi­lu i Bu­trin­tu, wte­dy mu­si­cie do­dać 17 km.

Czas przejazdu

Tra­sę moż­na bez więk­sze­go pro­ble­mu po­ko­nać w cią­gu jed­ne­go dnia. War­to jed­nak za­pla­no­wać 2–3 dni na prze­jazd, dzię­ki cze­mu bę­dzie­cie mo­gli zwie­dzić naj­cie­kaw­sze miej­sca, a tak­że zna­leźć czas na re­laks na jed­nej z baj­ko­wych plaż Al­bań­skiej Ri­wie­ry.

Opłaty

Brak.

Kiedy jechać?

Naj­wię­cej osób po­dró­żu­je tra­są SH8 w szczy­cie se­zo­nu. Wte­dy na za­krę­tach pro­wa­dzą­cych z Llo­ga­ry mogą two­rzyć się nie­wiel­kie kor­ki lub za­to­ry, po­wo­do­wa­ne przez tych, któ­rzy po­sta­no­wi­li za­trzy­mać się w celu po­dzi­wia­nia wi­do­ków. Rów­nież prze­jazd przez nie­któ­re miej­sco­wo­ści może być kło­po­tli­wy, kie­dy np. trze­ba się bę­dzie mi­nąć z au­to­bu­sem na wą­skim od­cin­ku. Po­nie­waż jed­nak szo­sa SH8 jest dość dłu­ga i nie wszy­scy jadą nią od po­cząt­ku do koń­ca, to ruch ten w mia­rę się roz­kła­da, w efek­cie po­dróż nie po­win­na być uciąż­li­wa.

Mimo wszyst­ko jed­nak za­le­ca­li­by­śmy prze­jazd poza se­zo­nem, np. od maja do czerw­ca i póź­niej, we wrze­śniu i paź­dzier­ni­ku. Bę­dzie nie­co spo­koj­niej, co po­zwo­li w peł­ni roz­ko­szo­wać się pięk­nem wi­do­ków.

Poziom trudności

Tra­sa SH8 nie na­le­ży do trud­nych. W szczy­cie se­zo­nu głów­nym wy­zwa­niem jest spo­ry ruch, w za­sa­dzie na ca­łej jej dłu­go­ści. War­to pa­mię­tać, że ma mo­men­ta­mi ty­po­wo gór­ski cha­rak­ter, a co za tym idzie trze­ba po­ko­nać mnó­stwo ser­pen­tyn. Ale poza tym po­zwa­la na stu­pro­cen­to­wą fraj­dę z jaz­dy.

Stacje benzynowe

Znaj­dzie­cie je w kil­ku miej­scach. Przede wszyst­kim we Vlo­rze, Ori­kum, Hi­ma­rë i Sa­ran­dzie.

Punkty widokowe i ciekawe miejsca

Po­nie­waż szo­sa SH8 to jed­na z bar­dziej wi­do­ko­wych tras, to miejsc, z któ­rych moż­na po­dzi­wiać gór­skie i mor­skie pa­no­ra­my, jest na­praw­dę dużo.

Prze­łęcz Llo­ga­ra – po­ło­żo­na na wy­so­ko­ści 1043 m n.p.m., ofe­ru­je roz­le­głą pa­no­ra­mę Mo­rza Joń­skie­go, po­szar­pa­nej li­nii brze­go­wej oraz cią­gną­cych się po ho­ry­zont gór. La­tem, nie­ste­ty, ze wzglę­du na wy­so­kie tem­pe­ra­tu­ry przej­rzy­stość po­wie­trza nie jest zbyt do­bra, więc wi­do­ki są nie­co za­mglo­ne. Oso­by chcą­ce dłu­żej na­pa­wać się oko­licz­ny­mi pej­za­ża­mi, po­win­ny wstą­pić na kawę do re­stau­ra­cji Pa­no­ra­ma.

Za­kręt pa­ra­lot­nia­rzy oraz za­kręt z ru­ina­mi po­ste­run­ku – oba miej­sca tak­że po­zwa­la­ją po­dzi­wiać wspa­nia­łe wi­do­ki, tym ra­zem za­rów­no na samą prze­łęcz (a ra­czej jej frag­ment) jak też na wy­brze­że i góry. Man­ka­men­tem obu punk­tów jest to, że cza­sa­mi cięż­ko przy nich za­par­ko­wać (szcze­gól­nie w se­zo­nie).

Oko­li­ce ko­ścio­ła Shën Ma­ri­së w Dhër­mi – świą­ty­nia stoi po­wy­żej szo­sy oraz sa­me­go mia­sta. Dzię­ki temu moż­na przyj­rzeć się Dhër­mi nie­mal z lotu pta­ka.

Oko­li­ce zjaz­du na pla­żę Gji­pe – miej­sce to za­słu­gu­je na szcze­gól­ną uwa­gę, gdyż moż­na tu zo­ba­czyć cie­ka­we for­my z pia­skow­ca o in­ten­syw­nie po­ma­rań­czo­wej bar­wie. Przy­po­mi­na­ją Mel­nic­kie Pi­ra­mi­dy – jed­ną z bar­dziej roz­po­zna­wal­nych atrak­cji tu­ry­stycz­nych po­łu­dnio­wo-za­chod­niej Buł­ga­rii.

Ka­la­ja e Hi­ma­rës – ru­iny twier­dzy, któ­ra gó­ru­je nad mia­stem oraz pla­ża­mi