Ballada o rycerzu Krzyża - Kazimierz Trybulski - ebook

Ballada o rycerzu Krzyża ebook

Kazimierz Trybulski

4,3

Opis

Ballada o rycerzu Krzyża to opowieść o prostym rycerzu zakonnym Krafcie, który od dzieciństwa marzył, by zostać członkiem Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie. Chciał on przelewać krew, a nawet był gotów oddać życie, w obronie wiary chrześcijańskiej. Jako dwudziestoletni brat rycerz otrzymuje przydział do Radzynia Chełmińskiego, w którym głównie rozgrywa się fabuła tej powieści. Śledząc losy Krafta, czytelnik pozna życie codzienne braci zakonu krzyżackiego, ich obyczaje i mentalność; będzie miał możliwość towarzyszyć im w kapitularzu, refektarzu, kaplicy i na polu walki. Źródłem wiedzy Autora o zakonie były historyczne dzieła naukowe i popularnonaukowe, których spis znajduje się na końcu książki.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 140

Rok wydania: 2016

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (3 oceny)
2
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
dotka02

Nie oderwiesz się od lektury

Chrześcijańska, uduchowiona, piękna książka.
00

Popularność




Contents

Drogi Czytelniku!

I

II

III

IV

V

VI

VII

Posłowie

Bibliografia

Landmarks

Cover

Wszystkim tym rycerzom Krzyża, którzy oddali życie za wiarę w przekonaniu,

że „Bóg tak chce” – poświęcam

Ballada o rycerzu Krzyża

Kazimierz Trybulski

Redakcja: Anna Iwanowska, Ewa Kujaszewska

Skład: Anna Młynarczyk, Grzegorz Szczepaniak

Wersja elektroniczna: Ewa Krefft-Bladoszewska

Projekt okładki: Radosław Skowroński

Na okładce wykorzystano obraz Lidii Kłaczyńskiej

Ilustracje i mapy: Kazimierz Trybulski

© Copyright by Kazimierz Trybulski & Wydawnictwo Region Jarosław Ellwart, Gdynia 2016

Wydawnictwo Region Jarosław Ellwart

81-574 Gdynia, Goska 8

www.wydawnictworegion.pl,

e-mail: [email protected]

Wydanie II

ISBN 978-83-7591-500-6 [druk]

ISBN 978-83-7591-927-1 [ePub]

ISBN 978-83-7591-928-8 [mobi]

Drogi Czytelniku!

Trzymasz w ręku niewielką powieść, która zrodziła się z wielkiej fascynacji średniowieczem, a w szczególności okresem wypraw krzyżowych i działalności zakonów rycerskich: templariuszy, ­joannitów oraz rycerzy teutońskich, zwanych u nas Krzyżakami. Ze zrozumiałych względów najbardziej zainteresował mnie Zakon Najświętszej Maryi Panny, czyli Zakon Krzyżacki. W końcu mieszkam w Grudziądzu, w jednym z wielu miast, które przez ponad dwieście lat istniało i rozwijało się w granicach krzyżackiego państwa. Jacy byli rycerze Zakonu naprawdę? Jak żyli? Co myśleli i czego pragnęli? „Krzyżacy? To ci, którzy porwali Danuśkę i wyłupili oczy Jurandowi” – usłyszałem od pewnej, skądinąd dość inteligentnej, kobiety. Pomyślałem, że aby właściwie ocenić ludzi żyjących wiele wieków temu, trzeba ich najpierw dobrze poznać, a następnie właściwie zrozumieć. Dopiero na końcu, jeśli już musimy, możemy oceniać, ale nie według dzisiejszych kryteriów, lecz tych, które obowiązywały w tamtych czasach. My też byśmy chcieli, żeby nas w przyszłości tak właśnie oceniano.

Pomyślałem i tak zrobiłem. Rozpocząłem indywidualne „studia” nad dziejami Zakonu Najświętszej Maryi Panny, zainteresowałem się życiem członków tego zakonu – ale nie dygnitarzy zakonnych, wielkich tego świata, którzy tworzyli politykę, zmieniali granice, rozpoczynali i kończyli wojny, ale tych prostych braci rycerzy, dla których liczyła się tylko codzienna, sumienna służba. Wynikiem tych „studiów” jest ta właśnie książeczka, którą trzymasz w ręku. Próbowałem w niej spojrzeć na świat oczyma prostego rycerza zakonnego, starałem się myśleć i wartościować tak, jak najprawdopodobniej on to robił. Moją główną troską było jak najwierniejsze oddanie klimatu tamtej epoki, poglądów ówczesnych ludzi i wartości, którym hołdowali. Starałem się też, aby wszystkie realia zawarte w powieści możliwie dokładnie odpowiadały rzeczywistości tamtych czasów. Wydarzenia, o których przeczytasz, również znajdziesz w dokumentach, kronikach lub legendach. Nie traktuj jednak tego tekstu jak dzieła naukowego. Forma beletrystyczna umożliwia mi zachowanie daleko idącego subiektywizmu w ocenie przedstawionej rzeczywistości, z czego, oczywiście, skorzystałem.

Do tekstu dołączyłem rysunki, które, mam taką nadzieję, przybliżą Tobie życie Zakonu Krzyżackiego. Na końcu zamieściłem historię Zakonu (w dużym skrócie) oraz wykaz dzieł naukowych i popularnonaukowych, z których korzystałem, pisząc tę powieść.

Życzę Ci, Drogi Czytelniku, wielu pozytywnych wrażeń podczas lektury tej książeczki, a przede wszystkim przyjemności z poznawania „drugiej strony medalu”. Bo o tym, że są zawsze „dwie strony medalu”, często zapominamy.

Zapraszam również do czytania mojego bloga Kazimierz Trybulski o średniowieczu: kazimierztrybulski.bloog.pl

Autor

I

W Miliczu

Jak zwykle nie mógł zasnąć. Do głowy cisnęło mu się wiele myśli i obrazów dotyczących przyszłości, ale nie tylko. Leżąc tu, w gospodzie w Miliczu*, z dala od rodzinnej Saksonii, myślał o tych, którzy pozostali w domu: o ojcu, który, kładąc na jego czole znak krzyża na pożegnanie, uronił kilka łez, chociaż zawsze twierdził, że prawdziwy rycerz nigdy nie płacze… o bracie, który – gdy się ostatni raz ­widzieli – powiedział tylko: „Zazdroszczę ci, Kraft”… o siostrach, które obiecały modlić się za niego… codziennie!… Rozumiał swego brata doskonale. Musiał pozostać w rodzinnej posiadłości, aby kiedyś, gdy zabraknie już ojca, kontynuować linię rodu von Magdeburg. Prawda, że nazwisko to nie należało do najznamienitszych w Rzeszy, nosiło je bowiem wielu niezamożnych rycerzy, a nawet niektórzy bogatsi mieszczanie, ale przecież tak nazywał się dziadek Bertold, który oddał życie za naszego Pana w Ziemi Świętej, tak nazywa się ojciec Krafta – Zygfryd von Magdeburg, którego życiową dewizą jest: „Żyjmy tak, abyśmy mogli z podniesioną głową stanąć przed Bogiem”… bo co tu dużo ukrywać – tylko duma rycerska pozostała rodzinie von Magdeburg. Duma i szczera wiara w to, że wszystko, cokolwiek robią na chwałę Kościoła Chrystusowego, ma swój wielki i wart każdej ceny sens.

*

Dziadek Bertold był o wiele bogatszy od ojca Krafta. Postanowił jednak odpowiedzieć na wezwanie swojego biskupa i wziąć udział w wyprawie krzyżowej do Ziemi Świętej; w wyprawie, która pochłonęła lwią część majątku Magdeburgów. Nikt z członków rodziny nie miał jednak do dziadka pretensji. Wszyscy wiedzieli przecież, że chodzi o ratowanie chrześcijańskiego dziedzictwa. Nie można było dopuścić do tego, żeby poganie bezcześcili miejsca, po których chodził Jezus Chrystus. Każdy rycerz chrześcijański, któremu bliskie były losy Kościoła, brał na siebie krzyż, opuszczał żonę i dzieci i szedł walczyć z wrogami chrześcijaństwa, wiedząc, że ma bardzo małe szanse na powrót, że jedyną nagrodą, jaką za swój trud i oddanie Chrystusowi może otrzymać, jest śmierć. Świadomość tę miała również żona takiego rycerza. Kraft pamięta, jak na prośbę starszych braci (sam był jeszcze małym dzieckiem, miał wtedy osiem lat) ojciec opowiadał o tym, co działo się w ich posiadłości po wyjeździe dziadka. Było bardzo ciężko. Babcia samotnie wychowywała dwóch synów i trzy córki, próbując jednocześnie za wszelką cenę uratować to, co z gospodarstwa pozostało. Nigdy nie narzekała, nigdy nie wyrażała się negatywnie o swoim mężu. Wprost przeciwnie. „Zrobił to, co powinien zrobić” – mówiła. „Jestem z niego bardzo dumna”. Jeszcze bardziej dumna była wówczas, gdy dowiedziała się, że zginął. „Wasz ojciec jest w niebie” – powiedziała swoim synom, gdy zapytali ją: „Co teraz?” – „Będzie się nami opiekował”. Ojciec Krafta opowiadał, że często obserwował z ukrycia, jak jego matka modli się i płacze jednocześnie. Był święcie przekonany, że rozmawia nie tylko z Bogiem, ale również ze swoim mężem, mówiąc mu, jak bardzo za nim tęskni i jak bardzo potrzebuje jego pomocy. I chyba rzeczywiście oczekiwaną pomoc otrzymała, bo posiadłość, chociaż niewielka, zaczęła w końcu jakoś żyć. Gdy ojciec, jako pierworodny, został jej właścicielem, przynosiła już dość znaczne dochody. Jego młodszy brat Ulryk postanowił pójść w ślady dziadka i wstąpił do rycerskiego Zakonu Najświętszej Maryi Panny. Wkrótce został wysłany do Prus, gdzie zginął w 1268 roku. Kraft znał stryja tylko z opowiadań ojca, który z dumą mawiał: „Mój brat zginął, walcząc z poganami. Tak jak mój ojciec”. W słowach tych, oprócz dumy, wyczuć można było odrobinę zazdrości, a raczej żalu, że nie mógł razem z bratem tam, w Wielkiej Puszczy**, zginąć w obronie wiary chrześcijańskiej.

Stryj Ulryk dał początek nowej tradycji rodzinnej: do Zakonu Najświętszej Maryi Panny wstąpił również Fryderyk, starszy brat Krafta, który, tak jak stryj Ulryk, wysłany został do Prus i tak jak stryj Ulryk zginął, walcząc z poganami w obronie wiary. Poległ w bitwie z Jaćwięgami w roku 1283***. Gdy komtur pobliskiego domu powiadomił ojca o śmierci Fryderyka, Kraft miał siedem lat. Pamięta jednak dobrze ten dzień, w którym ojciec po odbytej rozmowie z komturem powrócił do domu i zgromadził rodzinę w jednej izbie. Jest święcie przekonany, że wszyscy, czyli mama, najstarszy brat Rusing, obydwie siostry i on sam, domyślali się, jaką informację chce im ojciec przekazać. „Mam dla was – słowa cedził bardzo powoli, jakby ostrożnie, oddzielając wyraźnie jedno od drugiego – niesamowitą wiadomość: nasz ukochany syn… wasz brat… członek Zakonu Szpitala Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie… otrzymał niedawno nagrodę za wierną służbę Kościołowi Chrystusowemu. Uklęknijmy i pomódlmy się razem. Ojcze nasz, któryś jest w niebie…”. Kraft, chociaż miał dopiero siedem lat, dobrze wiedział, o jaką nagrodę chodzi. I właśnie wtedy, podczas tej wspólnej modlitwy, postanowił, że też będzie rycerzem Krzyża, że też, tak jak stryj Ulryk i brat Fryderyk, wstąpi do Zakonu Najświętszej Maryi Panny i tak jak oni będzie walczył z poganami w Prusach.

No i stało się. Dotrzymał danego sobie słowa. Sobie, no i Matce Najświętszej, bo to Jej przede wszystkim obiecał wstąpić do Zakonu wtedy, podczas tej wspólnej modlitwy. Od roku jest bratem rycerzem, a od dwóch tygodni (a może i trochę dłużej) przebywa w podróży do Prus, do niejakiego Radzynia Chełmińskiego. Podróżuje z bratem Konradem, który wiezie jakieś ważne listy od wielkiego mistrza Gotfryda von Hohenlohe**** do komtura toruńskiego Konrada Sacka*****. Komtur Konrad jest jednocześnie zastępcą mistrza krajowego Prus. Towarzyszy im brat Adam, ksiądz zakonny… strasznie chrapie. Za to brat Konrad śpi bardzo spokojnie… i głęboko. Kraft chciałby tak spać. Jest już trochę zmęczony trudami podróży. Ale skoro tak, to dlaczego nie może zasnąć? Fakt, że ta gospoda w Miliczu, gdzie się zatrzymali, jest nieco ponura. Jakaś dziwna atmosfera w niej panuje. Kraft nie potrafi wyjaśnić, na czym ta „dziwność” polega, ale czuje ją całym sobą. Bracia, którzy leżą na siennikach obok, na pewno nic nie czują, bo śpią jak niemowlęta. W sąsiedniej izbie śpią giermkowie. Jeden z nich na pewno czuwa. Trzyma wartę.

Jest bardzo cicho. Przez uchylone okno wchodzi ciepłe lipcowe powietrze, wilgotny zapach przyrody i dźwięk, który Kraft uwielbia: cykanie świerszczy. Jest miło i… pięknie. Ponura atmosfera gdzieś się ulotniła. Może wreszcie będzie można zasnąć. Gdyby nie te drzwi… otwierają się powoli… gdzie jest wartownik? Przecież musiał zauważyć, że… Kto to jest? Wchodzi, a właściwie wtacza się do izby, trzymając się kurczowo drzwi. Ma na sobie taki sam płaszcz, jaki noszą Kraft i bracia, którzy z nim podróżują. Jest cały poraniony, płaszcz ma poszarpany i czerwony od krwi. Kraft wyraźnie widzi jego wykrzywioną z bólu twarz, szeroko otwarte oczy i wyciągniętą w błagalnym geście rękę. Próbuje krzyknąć: „Bracia!!!”, ale przerażający obraz nagle znika. Jest znów cicho. Słychać tylko cykanie świerszczy i bicie wystraszonego serca.

A więc to był sen! Kolejny sen! Kraft jeszcze tego nikomu nie mówił, ale w jego krótkim, dwudziestoczteroletnim życiu było już kilka wydarzeń, które uprzednio widział we śnie. Po prostu je „wyśnił”. Śmierć matki, ślub siostry, powołanie kuzyna Arnolda na biskupa, śmierć komtura, który go przyjmował do Zakonu… Gdy pierwszy sen spełnił się, był przerażony. Długo modlił się, błagając Boga, by pozwolił mu zrozumieć sens tego, co się stało. Dlaczego, w jakim celu otrzymał dar, którego ani się nie spodziewał, ani nie pragnął? Bo co do tego, że był to dar od Boga, nie miał żadnej wątpliwości. A dlaczego nie mówił o tym nikomu? Po prostu wiedział, że ludzie różnie mogą to ocenić. Słyszał, że pewną kobietę, której udało się przewidzieć jakieś przyszłe wydarzenie, nazwano czarownicą i posądzono o kontakt z szatanem.

Kraft zdawał sobie sprawę z wyjątkowości sytuacji. Przecież człowiek ze snu to z pewnością konkretny, żyjący najprawdopodobniej w Prusach (bo tam przecież zmierzają) brat rycerz, któremu grozi wielkie niebezpieczeństwo. Kto to jest? Gdzie przebywa? A przede wszystkim: jaką rolę Bóg wyznaczył w tym wszystkim Kraftowi? Ma ostrzec tego człowieka? Właściwie w jakim celu? Czy jest możliwość dokonania zmian w planie wydarzeń napisanym przez samego Boga? A może scenariusz ten jest zmienny i uzależniony w jakiejś mierze od człowieka? Zasypany przez samego siebie pytaniami Kraft postanowił modlić się; jedynie Duch Święty może rozwiać jego wątpliwości. Zmówił dziesięć razy Ojcze nasz, a potem – nie mógł przecież pominąć patronki Zakonu – Zdrowaś Mario – również dziesięć razy. I zasnął.

O świcie wiedział już, że powie o wszystkim bratu Adamowi, oczywiście podczas spowiedzi. Adam jest bardzo rozsądnym, doświadczonym księdzem i sam zadecyduje, czy informację o sennej wizji przekazać dalej, czy nie.

Najpierw wspólna modlitwa, potem Msza Święta w miejscowym kościele… Po mszy świętej Kraft podszedł do kapłana i zapytał, czy mógłby się wyspowiadać.

– Stało się coś?

Brat Adam nie oczekiwał chyba odpowiedzi na to pytanie, bo od razu skierował swoje kroki do konfesjonału. Kraft opowiedział mu o swoim śnie, nie pomijając tego, że miał już wcześniej widzenia senne dotyczące przyszłych wydarzeń i że za każdym razem sen się spełniał. Prosił również księdza o radę, pytał, co ma teraz zrobić. Poinformować o śnie przełożonych zakonnych czy nie? Próbować odnaleźć brata, którego widział we śnie, czy też zapomnieć o wszystkim? Chociaż, prawdę mówiąc, nie da się tak łatwo o tym zapomnieć. Kompletnie zaskoczony i z pewnością zdezorientowany kapłan milczał długo, aż wreszcie zaczął:

– Drogi bracie. Wszystko, co się na świecie dzieje, dzieje się za zezwoleniem Boga i zgodnie z Jego planem. Bóg zna przyszłość, wie, co się wydarzy, bo przecież to On jest sprawcą tego, co było i co będzie. Skoro tak, to wie również, jakie decyzje będziemy w takiej czy innej sytuacji podejmować i na pewno bierze je w swoich planach pod uwagę. Tak więc człowiek ma niewątpliwie pewien wpływ na bieg wydarzeń, chociaż pełną wiedzę o tym, co się stanie, ma tylko Bóg, który, jeśli zechce, może uchylić rąbka tajemnicy i zdradzić człowiekowi fragment swojej wiedzy na temat przyszłych wydarzeń. Forma tego przekazu może być oczywiście różna. Bóg niejednokrotnie kontaktował się z człowiekiem za pomocą snu – w Biblii znajdujemy na to wiele dowodów. Ty takiej łaski dostąpiłeś. Łaski, na którą na pewno niczym nie zasłużyłeś i z powodu której nie powinieneś w żaden sposób czuć się wyróżniony spośród braci naszego Zakonu. Pamiętaj o tym, że pycha zgubiła już niejednego cnotliwego człowieka.

– Wiem Ojcze. – Kraft zdawał sobie sprawę z tego, że ma skłonność ulegania pokusie pychy i że skromność, a nawet pokora, jest jedną z podstawowych cnót, które powinien posiadać członek Zakonu Najświętszej Maryi Panny. – Wiem Ojcze, że jestem nikim i że Bóg obdarzył mnie tą łaską nie po to, żeby mnie wyróżnić. Pomóż mi jednak zrozumieć, czego Bóg ode mnie żąda? Co mam w tej sytuacji zrobić?

Ksiądz Adam zadowolony był widocznie z tego, co powiedział Kraft, gdyż następne jego słowa wypowiedziane były nieco łagodniejszym tonem:

– Sądzę, że wkrótce spotkasz na swojej drodze człowieka, którego widziałeś we śnie. Pamiętasz jego twarz? Rozpoznasz go?

– Tak.

– Postaram się użyć całych swoich wpływów, żeby sprawę załatwić w miarę delikatnie, chociaż przyznam ci się, że naprawdę niezrozumiałe są dla mnie Boże zamiary. Jedno jest pewne: jeśli naprawdę istnieje człowiek z twojego snu i ty go znajdziesz, musisz mu o wszystkim opowiedzieć. Nic więcej zrobić nie możesz, ale to powinieneś. Nie wiem, co ów brat zrobi z tą wiedzą. To już jest sprawa między nim a Bogiem. Jeśli bardzo będzie chciał to zrozumieć, Bóg mu w tym pomoże. A ty módl się, żeby szatan nie znalazł do ciebie dojścia.

Po mszy świętej ksiądz Adam przekonał brata Konrada, żeby jak najszybciej opuścić Milicz i udać się w dalszą podróż.

Doglądając załadunku, Kraft pomyślał sobie, że bardzo biedni muszą być ludzie, którzy od wielkości posiadanego majątku uzależniają swoje szczęście. On, na przykład, nie posiada nic, bo ten prosty, rycerski ekwipunek, te kilka sztuk odzieży (koszula, tunika, kalesony, spodnie, buty, płaszcz) i sprzętów: drewniana miska, pucharek, łyżka, nóż… wszystko to nie należy do niego, jest własnością Zakonu. Nie wolno mu niczego posiadać na własność – obok posłuszeństwa i czystości ślubował przecież ubóstwo. Mimo to jest najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Spełniło się jego marzenie; marzenie, które pielęgnował w sobie od dziecka. Ojciec bardzo sceptycznie oceniał pomysły najmłodszego syna. Uważał, że Kraft jest zbyt wrażliwy, zbyt wątły, zbyt słaby fizycznie, by być rycerzem Zakonu. „Będziesz księdzem” – mówił. „Z twoimi zdolnościami na pewno zostaniesz biskupem”.

Było jeszcze coś, o czym Kraft nigdy ojcu nie powiedział: bardzo lubił rzeźbić. Z drewna lipowego wyczarowywał zwierzątka, ludziki, aniołki… Siostry były zachwycone, ale nikt więcej o tej niegodnej przyszłego rycerza pasji nie wiedział.

Od najmłodszych lat przygotowywany był do stanu kapłańskiego. Miejscowy proboszcz nauczył go czytać i pisać, angażował go do posług liturgicznych. Kraft starał się jednak przemóc swoją słabość. Musiał przecież sprostać wymaganiom, jakie stawiało przed nim nadane mu przez rodziców imię******. Dużo trenował, ćwiczył, jeździł konno… Robił wszystko, żeby, gdy przyjdzie czas, komtur z pobliskiego konwentu przyjął go do nowicjatu, a następnie wysłał do Prus.

Ojciec w końcu pogodził się z faktem, że jego najmłodszy syn pójdzie w ślady brata. Co więcej, zaczął rozgłaszać z dumą tu i ówdzie, jakim to jest szczęśliwym ojcem, bo już drugi jego syn przywdzieje płaszcz zakonny i pójdzie walczyć z poganami.

Z przyjęciem do nowicjatu nie było większych problemów*******, za to ze skierowaniem do Prus – owszem. Gdy zapytał komtura Eberharda, kiedy otrzyma to upragnione skierowanie, ten odpowiedział: „Musisz najpierw dobrze się przygotować do tego wyjazdu. Nie myśl sobie, że pozwolę ci zginąć, ot tak, podczas pierwszej bitwy, w której weźmiesz udział. To byłaby zbyt duża strata dla Zakonu. W Prusach każdy człowiek jest na wagę złota. Zanim zginiesz, musisz najpierw czegoś dokonać, odnieść jakieś sukcesy. A do tego nie jesteś jeszcze przygotowany. Będziesz ćwiczył pod kierunkiem brata Zygfryda. To doskonały rycerz. Gdy on uzna, że możesz jechać, pojedziesz. I nie zaniedbuj modlitwy!”. Była to ostatnia rozmowa, jaką odbył z komturem Eberhardem, który wkrótce wyjechał do Prus i tam zginął w zastawionej przez pogan zasadzce.

Będziesz ćwiczył pod kierunkiem brata Zygfryda. To doskonały rycerz.

*

Ćwiczenia trwały rok. Brat Zygfryd bez przerwy kręcił z dezaprobatą głową. Kraft natomiast cierpliwie trenował i modlił się; nie o to jednak, żeby Bóg spowodował zakończenie żmudnych ćwiczeń i przyspieszenie upragnionego wyjazdu, ale o to, aby Bóg zrealizował swój plan bez względu na to, czy jest on zgodny z ludzkimi planami Krafta, czy też nie. Podczas rekolekcji wielkanocnych miejscowy kapelan jedną z nauk poświęcił rozważaniom słów Chrystusa: „Proście, a otrzymacie”. „Oczywiście” – mówił. „Bóg bardzo kocha swoje dzieci i często stara się spełniać ich zachcianki, ale, znając przyszłość, dobrze wie, że nie zawsze to, o co Go prosimy, jest dla nas dobre. Dlatego też niektórych naszych próśb nie może wysłuchać. Dla naszego dobra. Jezus na Górze Oliwnej dał nam przykład, jak mamy się modlić: »Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie«. Nie wymuszajmy na Bogu spełnienia naszych próśb”. Kraft bardzo poważnie wziął sobie do serca słowa starego kapelana. Zawsze, gdy prosił o coś Boga, natychmiast dodawał: „Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie”.

Cierpliwość Krafta została w końcu nagrodzona. Pewnego dnia brat Zygfryd przestał kręcić z dezaprobatą głową i powiedział: „Powiem komturowi Eberhardowi, że możesz jechać do Prus”. Wybierał się tam akurat brat Konrad z sąsiedniego baliwatu********, wziął więc Krafta ze sobą. Eskorta towarzyszyła im do Milicza, gdzie dołączył do nich ksiądz Adam. Ten sześćdziesięcioletni kapłan podjął się niezwykłego zadania: postanowił zwerbować do walki z Litwinami jak najwięcej rycerzy z terenu Czech i Śląska. Jego misja miała również na celu zdobycie funduszy dla Zakonu na jego walkę z poganami i działalność misyjną w Prusach. Gdy go Kraft zapytał, czy podróż była owocna, odpowiedział:

– Owszem, ale mogłoby być lepiej. Nasz Zakon potrzebuje wielu ludzi i dużo pieniędzy. Bracia giną nieprzerwanie, a baliwaty w Rzeszy nie nadążają z uzupełnianiem zakonnych szeregów. To prawda, że rycerstwo z całej Europy przybywa do Prus, aby walczyć u boku naszych braci, ale potrzeby są, niestety, jeszcze większe.

O śnie nie rozmawiali już więcej. Kraft był przekonany, że Bóg, który zesłał mu ten sen (bo z pewnością to On go zesłał), sprawi, że człowiek ze snu już wkrótce pojawi się w jego życiu. Na razie starał się o tym nie myśleć.

Gdy tylko wyruszyli w kierunku Kalisza, gdzie miało do nich dołączyć dwóch polskich rycerzy, brat Konrad zrównał się z Kraftem i zaczął opowiadać mu o życiu braci w Prusach, o wspaniałych osiągnięciach Zakonu, o tym wszystkim, o czym według niego Kraft powinien przed rozpoczęciem służby wiedzieć. W zeszłym roku jako wizytator wysłany przez wielkiego mistrza był przez dwa miesiące gościem mistrza krajowego Prus, stąd ta dość obszerna wiedza, którą starał się Kraftowi przekazać.

– Państwo zakonne – mówił – składa się z dwóch części: ziemi chełmińskiej i Prus właściwych. Ziemię chełmińską otrzymaliśmy od księcia mazowieckiego Konrada, który nie mógł sobie poradzić z najeżdżającym na jego ziemie ludem Prusów. Zadaniem naszym było powstrzymanie, a w konsekwencji nawrócenie lub pokonanie tego ludu. W zamian mieliśmy otrzymać na własność wszystkie zdobyte na poganach ziemie. I tak powstała ta druga część państwa zakonnego********.

– Szlachetny bracie! – Kraft próbował nawiązać dialog tak, jak uczono go w nowicjacie.

– Daj spokój – obruszył się Konrad – nie jesteśmy w kapitularzu. Mów po ludzku, o co ci chodzi.

„No proszę!” – pomyślał ze zdziwieniem Kraft. „Taki zasłużony dostojnik, a traktuje mnie, prostego brata, jak równego sobie”.

– A ten Radzyń, do którego jadę, to do ziemi chełmińskiej należy? – zapytał głośno.

– Oczywiście. Dlatego nazywają go Chełmińskim. A czy wiesz, jak Polacy nazywają nasz Zakon?

– Nie.

– Zakon Krzyżacki.

– Krzyżacki?

– Tak, Krzyżacki. A na nas mówią Krzyżacy. Mówię ci to, żebyś nie był zdziwiony, gdy to usłyszysz. I nie traktuj tego jak coś złego. Po prostu tak mówią i już.

Przez chwilę panowało milczenie, a potem brat Konrad zaczął na nowo przekazywać swojemu młodemu towarzyszowi podróży zdobytą przez wiele lat służby wiedzę:

– To nie jest tak, że wszyscy nas w tym kraju kochają. Mamy wielu przeciwników, a nawet wrogów. Polityka Zakonu nie wszystkim jest na rękę.

– Polityka? – zdziwił się trochę Kraft. – Myślałem, że naszym zadaniem jest walka z pogaństwem w obronie wiary chrześcijańskiej.

– I dobrze myślałeś. Ale naszym celem jest również chwała i potęga Kościoła Chrystusowego. A że Zakon jest częścią tego Kościoła, naszym zadaniem jest działanie na rzecz potęgi Zakonu. Rozumiesz chyba, że samo bohaterstwo naszych braci i ich gotowość do oddania życia za wiarę nie wystarczą, żeby odnieść zwycięstwo.

– A jaka będzie moja w tym rola?

– Komtur przydzieli ci zadanie. Podobno umiesz czytać i pisać?

– Tak. Ojciec chciał, żebym był księdzem.

– Mało jest braci rycerzy, którzy posiadają tę umiejętność. Powiedz komturowi, że umiesz czytać i pisać, znajdzie ci odpowiednie zajęcie.

Kraft zamyślił się. Czy to na pewno dobrze, że umie czytać i pisać? Może okazać się zbyt przydatny na miejscu w zamku i nie będą chcieli go wysłać do puszczy, żeby nie zginął.

– Nie martw się, będziesz walczył. Są jeszcze księża, którzy nie biorą udziału w walce. Oni umieją czytać i pisać.

– Wybacz mi moje myśli – zawstydził się Kraft, który zaczął odczuwać podziw dla tego zakonnika będącego, jak się okazało, nie tylko rycerzem, ale też znawcą dusz ludzkich – nie o to chodzi, że brak mi ducha posłuszeństwa. Z ochotą wykonam wszystkie polecenia mojego przełożonego, bo wiem, że taki jest mój obowiązek. Ale…

– Nie tłumacz się – przerwał mu Konrad. – Rozumiem cię doskonale. Ale pamiętaj: nigdy nie okazuj choćby cienia niezadowolenia z polecenia, które otrzymasz. Pokora i jeszcze raz pokora – to bardzo ważna cnota członka naszego Zakonu.

– Będę o tym pamiętał. Dziękuję ci, bracie, za te napomnienia.

Brat Konrad, zadowolony widocznie z postawy Krafta, zaczął dalej mówić o wspaniałych osiągnięciach Zakonu: o budowie zamków, miast, kościołów, o tym, jak bracia kapłani zostają kanonikami, a nawet biskupami, jak na przykład brat Henryk Schenk, który został ordynariuszem Diecezji Chełmińskiej********. Najwięcej jednak mówił o bohaterskich ­walkach toczonych przez braci rycerzy i innych zbrojnych walczących w szeregach Zakonu, o rycerzach świeckich, którzy przybywają z całej Europy (nawet z Anglii), żeby pomóc braciom w walce. Rycerze ci, jak kiedyś krzyżowcy, zmierzający do Ziemi Świętej, wydają ogromne sumy na przygotowanie wyprawy, zostawiają swoje rodziny, swoje majątki i przybywają do Prus gotowi oddać życie za Chrystusa. Wspaniali ludzie! Większość z nich otrzymuje korony męczeństwa. Niektórzy z nich przywdziewają habit i pozostają w Prusach jako bracia. Ciekawe wydarzenie miało miejsce w roku 1272. Otóż margrabia miśnieński Dytryk przybył w tymże roku wraz ze swoimi rycerzami do Prus. Gdy się zorientował w sytuacji, kazał dwudziestu czterem rycerzom wstąpić do Zakonu i pozostać w Prusach. Od tego czasu minęło dwadzieścia osiem lat. Tylko dwóch z nich pozostało przy życiu. Jeden z nich mieszka w Radzyniu, drugi natomiast przebywa w toruńskim szpitalu********.

– A polscy rycerze też biorą udział w naszych wyprawach? – zaciekawił się Kraft.

– Początkowo, gdy im jeszcze Prusowie zagrażali, bardzo wielu. Teraz już mniej, ale nadal zdarzają się takie przypadki. Słyszałeś chyba, że w Kaliszu dołączają do nas dwaj polscy rycerze.

– Tak, słyszałem. A czy są bracia rycerze pochodzenia polskiego?

– Niewielu, ale są. Trochę więcej jest braci pochodzących z ziemi chełmińskiej. Ale, oczywiście, zdecydowana większość pochodzi z Rzeszy.

*

Pozostałą część drogi odbyli w milczeniu. Kraft postanowił pomodlić się. Wiele miał Jezusowi i Jego Matce do powiedzenia. Po pierwsze to, że bardzo dziękuje im za habit zakonny, za to, że będzie służył w Prusach i że będzie mógł (tak jak marzył przez całe życie) walczyć z poganami. Po drugie, chciał prosić Ich o opiekę nad ojcem, nad bratem, którzy zostali w rodzinnej posiadłości, i nad siostrami, które już wyszły za mąż i zaczęły prowadzić własne gospodarstwa domowe. Natychmiast po tej prośbie posłał następną: aby Bóg sam, według własnego uznania, pokierował losami jego bliskich, bo to, co On zdecyduje, będzie na pewno dla nich najlepsze. Na zakończenie nieśmiało poprosił Jezusa o to, aby pomógł mu rozwikłać zagadkę związaną z tajemniczym snem w Miliczu. We wszystkich tych intencjach odmówił dwadzieścia razy Ojcze nasz i dwadzieścia razy Zdrowaś Mario.

W Kaliszu dołączyli do nich dwaj polscy rycerze. Mieli ze sobą pokaźną liczbę ludzi i koni. Kraft, gdy zobaczył ich ubiór i zbroje, pomyślał, że wyglądają trochę tak, jakby ­wybierali się na uroczysty turniej do cesarza, a nie na wojnę. Jakieś ozdobne okucia, guzy, zapinki, nawet srebro było dość wyraźnie widoczne. Byli bardzo ożywieni i głośno rozprawiali o czymś w nieznanym mu języku.

– Nie patrz tak na nich. – Konrad zauważył widocznie niezbyt mądrą minę Krafta, bo postanowił odwrócić jego uwagę od krzyżowców. – I nie dziw się tak. Pamiętaj o tym, że oni nie są zakonnikami. Wyruszając na wyprawę wojenną, mają okazję zademonstrować swój stan posiadania, swoje możliwości… Ale to absolutnie nie przekreśla tego, co mają w sercu.

Kraft bardzo szybko przekonał się, że uwaga Konrada była bardzo trafna. Gdy giermkowie zakończyli zwijanie namiotów i załadowali cały sprzęt na juczne konie, Polacy podeszli do niego i bardzo ładną niemczyzną zaczęli mówić o sobie, o swoich związkach z Kościołem, o swoich planach życiowych, et cetera. Okazało się na przykład, że jeden z nich też ma w rodzinie biskupa, a on sam od wielu lat służy Kościołowi, jak tylko potrafi i na ile mu dochody z jego posiadłości pozwalają. Postanowił wziąć udział w wyprawie wojennej przeciwko poganom, bo – jak twierdził – „rycerz, który nie upuścił krwi wrogom chrześcijaństwa, pozostawiając jednocześnie swoją krew na polu bitwy, nie jest w pełni rycerzem, a jedynie kandydatem na rycerza”.

Drugi natomiast, o wiele młodszy od pierwszego, zwierzył się Kraftowi, że jest jeszcze kawalerem i marzy mu się wstąpienie do Zakonu Krzyżackiego. Tak! Powiedział: „krzyżackiego” i to bez cienia ironii czy kpiny. A więc rzeczywiście tak nazywają Zakon Najświętszej Maryi Panny. No cóż, Kraftowi to nie przeszkadza, jeśli tylko nazwa ta używana jest całkiem poważnie.

– Skąd pochodzisz? – zapytał Krafta.

– Z Saksonii.

– Długo jesteś Krzyżakiem?

„Jak to śmiesznie brzmi” – pomyślał Kraft. Pomyślał też, że głupio byłoby przyznać się, że musiał przez cały rok ćwiczyć, żeby otrzymać skierowanie do Prus i że nigdy jeszcze nie walczył z nikim, nie mówiąc już o udziale w prawdziwej bitwie.

– Ponad rok. W Prusach będę po raz pierwszy, jeśli o to też chciałeś zapytać.

– Ale wiesz, jak wygląda życie braci w Prusach?

Kraft domyślał się, o co młodemu kandydatowi na Krzyżaka chodzi. Chciał po prostu wiedzieć, co go ewentualnie czeka, gdy uda mu się osiągnąć wytyczony cel.

– Jak masz na imię?

– Ziemowit.

– No więc nie myśl sobie Ziemowicie, że będziesz tylko wojował. Jesteśmy również zakonnikami. Nasz czas jest podporządkowany przede wszystkim modlitwie. Wszystkie inne czynności znajdują się na drugim miejscu.

– Modlitwie? – Zdziwił się Ziemowit. Zaraz jednak zreflektował się i zapytał bardziej rzeczowo: – To znaczy, ile czasu poświęcacie modlitwie?

– Na wspólną modlitwę w kaplicy dzwon klasztorny wzywa nas siedem razy dziennie. Do tego dochodzi poranna Msza Święta, dodatkowe msze, odprawiane w zależności od potrzeb, i modlitwy indywidualne – też w zależności od potrzeb.

Widząc niezbyt mądrą minę młodego rycerza, Kraft dodał:

– Te nasze modlitwy to największe bogactwo duchowe Zakonu.

– A te pozostałe czynności, to…

– Ćwiczenia, manewry, odprawy, spotkania w kapitularzu******** i najważniejsze: codzienne czynności związane z pełnieniem określonej funkcji w Zakonie.

– Jakiej funkcji? Przecież nie wszyscy bracia…

– Kraft! – Brat Konrad nie dał dokończyć Ziemowitowi zdania. – Jesteśmy gotowi do drogi?

– Jesteśmy gotowi.

– Na koń! Panowie! – Siedząc już na koniu, zwrócił się do Polaków: – Będziecie zabezpieczać tyły!