Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ciekawość i otwarte serce to klucz do rozwikłania każdej zagadki!
Największe przygody zaczynają się od wielkiej niewiadomej!
Czy byłoby Cię stać na to, by w jednej chwili porzucić wszystko, co znasz i dać się porwać do całkiem nowego, fascynującego świata?
Przed takim właśnie wyborem staje nastoletnia Natalia Collins. Gdy w jej domu niespodziewanie pojawia się błękitny koliber z zaproszeniem do Akademii Miraculorum, dziewczynka nie waha się ani chwili i przyjmuje propozycję. Choć początkowo zagubiona, to jednak z łatwością poznaje nowych przyjaciół oraz zasady panujące w niezwykłej szkole.
Szybko jednak zaczynają dziać się wokół niej zaskakujące rzeczy. Dziewczynka każdego dnia znajduje przy swoim łóżku piórko z zagadką. By rozwikłać tajemnicze wiadomości, Natalka angażuje do pomocy swoich nowych towarzyszy. W ten sposób powstaje Fantastyczna Siódemka. Podczas spotkań tajnej grupy przyjaciele trafiają na trop spisku. Wspólnie starają się rozpoznać niebezpieczeństwo, które czyha w podziemiach Akademii.
Czy przyjaźń przetrwa konfrontację z ciemnymi mocami kryjącymi się w murach szkoły? A może wśród członków Siódemki ukrył się szpieg…
Pierwszy tom z serii „Błękitny Koliber” to pełna przygód opowieść o przyjaźni, w której nie brak zagadek i poczucia humoru!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 355
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tę książkę chciałbym zadedykować wszystkim tym, którzy czasem czują się samotni.
Pragnę Cię odszukać i wyruszyć w tę podróż razem.
Być może na końcu tej drogi wspólnie odnajdziemy światło…
Oczom młodego mężczyzny ukazał się szczyt wieży zamku Barag-Idim. W miarę jak Piotr wspinał się na skałę, mroczna twierdza wyrastała spod ziemi, ukazując kurtynę czarnych murów. Po prawie pół roku poszukiwań, po wielu miesiącach przedzierania się przez ogołocone równiny i mroczne puszcze wreszcie osiągnął cel. Wszystkie tropy prowadziły do tego właśnie miejsca. Już niebawem miał się przekonać, czy cała jego wędrówka nie była jedynie urojeniem i aktem szaleństwa.
Piotr skrył się za jedną ze skał i mimo woli jęknął w trakcie siadania. Rana na jego udzie jeszcze się nie zagoiła. Nic dziwnego, prowizoryczny opatrunek od wielu już dni nie był zmieniany. Przemierzając tę martwą i przeklętą krainę, jego dusza, umysł i ciało poddane zostały najwyższej próbie. Właśnie teraz, gdy był u kresu podróży, cały trud i zmęczenie dawały o sobie znać. Mężczyzna otulił się szczelnie szarym płaszczem, starając się nieco ogrzać i wtopić w skalne otoczenie. Jego oczy wzniosły się ku niebu, na którym na próżno od wielu już miesięcy szukał słońca. Stawił czoła tak wielu przeciwnościom i niebezpieczeństwom, że teraz, gdy znalazł się u celu wędrówki, każdą komórką swego ciała szukał choć nikłego promyka nadziei. Głód, pragnienie, brak snu i nieustanne poczucie zagrożenia wyraźnie odcisnęły się na jego zapadłej twarzy. Mimo to jego oczy nie straciły dawnego blasku. Przeciwnie – wszystkie te zmagania i wichury, których doświadczył, a które zgasić miały ledwie tlący się knot jego życia, wbrew rozsądkowi i wszelkim przypuszczeniom jedynie wzmogły determinację mężczyzny. Oczy jego serca wejrzały teraz w głąb siebie. Przeniósł się w miejsce, gdzie mieszka światło, którego zgasić nie sposób. Tam, gdzie na przekór wszystkiemu, na przekór złu i planom sług ciemności jest nadzieja, którą nie zachwieją ani trud, ani niebezpieczeństwo, ani sama nawet śmierć.
Piotr bezwiednie chwycił za naszyjnik przewieszony przez szyję. Teraz gdy stanął twarzą w twarz z największą życiową próbą, potrzebował sił i wiary. Nie był sam. We wszystkich tych doświadczeniach nie był sam i sam nie pozostanie. Z tą myślą odrzucił od siebie szary płaszcz i wstawszy, skierował się w stronę zamku. Niejednokrotnie w czasie wędrówki zastanawiał się, jak zdoła dostać się do środka twierdzy, lecz teraz odpowiedź przyszła sama: główną bramą. Barag-Idim, zwana w potocznej mowie Kłem Gór, zbudowana została w zamierzchłych czasach, na długo przed przebudzeniem Siedmiu Rzek. Twierdzę wzniesiono na niedostępnych ostępach skalnych Gór Pierwszej Woli i niczym ciemny, górski klejnot królowała nad całą okolicą. Była przedmurzem mrocznej krainy, jej pierwszym bastionem i strażnicą. Wewnątrz znajdowały się niezliczone zastępy sług cienia, wszelkiego rodzaju plugawe istoty i koszmary zamieszkiwały w tych murach. Młody mężczyzna ostrożnie zszedł ze skał i skierował się w stronę wysłużonego traktu prowadzącego ku wejściu. Wkroczył na kamienny most, na którym po obu stronach zawieszonych było sześć ciemnych, postrzępionych sztandarów. Poniżej znajdowała się zatrważająca przepaść, a na jej dnie lodowata, dzika struga wody, która okalała zewsząd pasmo górskie. Dopiero teraz w szczelinach skalnych, a także na powierzchni murów, dostrzegł szare postumenty gargulców, które martwym wzrokiem obserwowały kamienny trakt. Wiele z nich nie poruszyło się od wieków. Nawet teraz, gdy ku wejściu kroczył nieznajomy, one pozostały niewzruszone.
Na murach, niezliczonych wieżyczkach i basztach Piotr nie dostrzegł najmniejszego poruszenia. Potężna fortyfikacja sprawiała wrażenie opuszczonej, lecz wędrowiec przeczuwał, że są to jedynie pozory i zapewne niejedna para oczu śledziła każdy jego ruch. Gdy wreszcie zatrzymał się przed ogromną bramą, zawołał:
– Przychodzę z poselstwem w imieniu prawowitego pana tych ziem! Otwórzcie!
Donośny głos odbił się echem od lodowatych, górskich ścian, lecz w odpowiedzi otrzymał jedynie ciszę. Młody mężczyzna kilkukrotnie powtórzył wołanie, za każdym razem z podobnym skutkiem. Serce Piotra biło jak szalone. Groza tego miejsca wdzierała się do jego duszy, rozsądek zaś podpowiadał, by natychmiast zawrócić i ratować życie. Mimo że napięcie rosło z każdą sekundą, Piotr aktem woli zapanował nad sobą i nie tracąc hartu ducha, stał niewzruszenie. Wreszcie dało się słyszeć donośny, głuchy odgłos. Żelazne zasuwy puściły z wolna i kamienna brama zaczęła się otwierać. Piotr, opuszczając most, czuł, jakby wchodził do rozwierającej się lwiej paszczy.
Na olbrzymim, piaszczystym dziedzińcu stało trzynaście spowitych ciemnymi płaszczami postaci. Wyglądały jak cienie przyodziane w strzępy tunik. Gdy stanął pośród nich, ponura eskorta ruszyła przed siebie, kierując się w stronę wyniosłej cytadeli. Dziedziniec zewsząd otoczony był strzelistymi krużgankami o wielu kondygnacjach. Na każdym z dziewięciu pięter konstrukcji, między filarami mężczyzna dostrzegał nieruchome, martwe posągi. Gdy minęli wewnętrzny pierścień baszt i umocnień, ponury kondukt wkroczył na szerokie, wijące się pośród skał schody. Kiedy zatrzymali się przed wejściem do twierdzy, niemal natychmiast dało się słyszeć donośny, wzbudzający grozę odgłos rogu. Zaraz potem dołączyły do niego kolejne bojowe trąby i bębny. Barag-Idim i pobliskie góry zadrżały od tych dźwięków. Upiorna muzyka otoczyła samotnego Piotra, który stanąwszy naprzeciw wejścia, zaczął drżeć na całym ciele.
W miejscu tym spoczywało pradawne zło, o którym w jego malowniczej krainie bano się nawet wspominać, a w którego istnienie wierzyli tylko nieliczni. Gdy wreszcie ogromne wrota dworu się otwarły, cienie rozpłynęły się w powietrzu, a on sam, dysząc ciężko, wkroczył do środka. Olbrzymia komnata, oświetlona była jedynie na środku. Piotr nie widział niczego oprócz posadzki wyłożonej najróżniejszymi szlachetnymi kamieniami, ułożonymi w taki sposób, że mozaika układała się w tajemnicze napisy i wzory. U góry, pośród ciemności, dostrzegł wąskie, strzeliste witraże w barwach czerwieni, żółci i czerni. Ich szkło było tak grube i brudne, że niewiele światła dostawało się do wnętrza. Gdy wreszcie stanął na środku, zapanowała głucha cisza. Miał wrażenie, że wszystko wokół wstrzymało oddech i teraz czai się pośród ciemności, gotując się do skoku. Wreszcie z wolna dało się słyszeć pojedyncze chichoty, które niczym rwący strumień przybierały na sile. W końcu cała komnata napełniła się dzikim, złowrogim śmiechem, który mroził mu krew w żyłach. Przemówił jednak wbrew tym odczuciom:
– Nie zastraszysz mnie, przewrotny Lustafelu, znam twoje sztuczki… Przybyłem, by żądać wypuszczenia jeńca.
Piotr kierował te słowa, wpatrując się w tył komnaty, tam, gdzie – jak przeczuwał – na swym kamiennym tronie zasiadał upadły Zaliar. Cisza nie trwała długo.
– Jestem pod wrażeniem, człowieku. – Dało się słyszeć gardłowy głos, przypominający warczącego drapieżnika. – Nie tylko przebyłeś Morskie Wiry, ale poznałeś także moje imię. To nie lada wyczyn… – zakończył, a jego warczenie przeszło w cichy syk.
– Nie ja pierwszy naruszyłem granice naszych królestw. Wiem, że wasi szpiedzy pochwycili naszego posłańca. Żądam jego wypuszczenia!
Zamiast odpowiedzi Piotr usłyszał, jak z tysięcy gardeł wydobywa się nieopanowany, szyderczy chichot. Był on znacznie głośniejszy niż poprzednio. Cienie przypełzły bliżej i krążyły wokół niego na granicy mroku i światła. Z głębi sali dało się słyszeć pełne gniewu sapanie. Pyszny gospodarz, słysząc roszczenia nieznajomego, zakipiał gniewem.
– Nie wyjdziesz stąd żywy – oznajmił.
– Być może… jednak przyszedłem, by zaproponować wymianę. Puścisz naszego posłańca, a w jego miejsce zatrzymasz mnie.
– Jaki miałbym z tego pożytek? Kim jesteś? – Z mroku doszedł zaintrygowany, lekko rozbawiony głos.
Piotr w odpowiedzi wyrecytował:
Błękitna szkatuła, a w szkatule księga.
Na księdze zaś jaśnieje niewidzialna wstęga.
Wstęgę rozwiązuje siedem dłoni,
dłoni, co na wieki zło świata poskromi.
Gdy mężczyzna skończył, w sali zapanowała grobowa cisza. Usłyszawszy z dawna zapomniane słowa, cała cytadela zadrżała w przerażeniu. Nawet Lustafel, pomimo swej potęgi i mocy, pozostał przez dłuższą chwilę milczący. Wreszcie przemówił rozkazująco:
– Skąd znasz te słowa? Odpowiadaj!! – zagrzmiał upadły przywódca.
– Jestem Piotr, pierwszy syn przepowiedni.
Jakby na potwierdzenie tych słów słońce przebiło się przez chmury i nawet grube, ciemne szkło witraży nie zdołało go zatrzymać. Na krótką chwilę w całej sali zrobiło się znacznie jaśniej, na co zewsząd dało się słyszeć przerażony syk i skowyt. Lustafel zerwał się ze swego lodowatego tronu. Powstał straszny i wzburzony, niczym jesienna burza. W potężne wrota uderzył z wielką siłą wiatr i wdzierając się do wnętrza, napełniał całą salę złowrogim hukiem. Wraz z nim komnatę wypełniły ciemne, burzowe obłoki, które na kształt cyklonu zawisły nad głową samotnego Piotra. Cienie ośmielone powstaniem swego władcy wyciągnęły swe lodowate szpony w stronę intruza. Piotr stał niewzruszony, ściągnął jedynie naszyjnik i bezgłośnie poruszając ustami, wypowiadał jakieś słowa. Na jego czole zaczęły pojawiać się tajemnicze symbole, które układały się w świetliste litery. Cała mroczna twierdza nastawała teraz na młodego śmiałka. Raz za razem fale ciemności gęstniały, by chwilę później z całą zaciekłością runąć w jego kierunku. Mimo wielkiej agresji nieprzyjaciela, zdawało się, że jakaś niewidzialna ręka ochrania go przed wszystkimi atakami. Ciemność, niczym wzburzone fale, uderzała o jasny klif, była jednak zbyt niska, by wyrządzić mu szkodę. Z wolna mrok ustępował, ataki osłabły, a Lustafel przemówił pełen gniewu:
– Co to ma znaczyć! Czym są symbole na twym czole?!
– To pieczęć dana tym, którzy nie umiłowali swego życia. To znak naszego królowania, a waszego upadku.
Po tej krótkiej wymianie nastała długa cisza. Zaliar starał się przeniknąć wzrokiem śmiertelnika i odgadnąć znaczenie przedziwnej pieczęci. Trzy litery Taw na czole Piotra świeciły złoto-srebrnym światłem i napawały go głębokim, niezrozumiałym lękiem.
W końcu Lustafel przemówił:
– Twoja propozycja została rozważona – rzekł oschle, lecz w jego głosie dało się poznać satysfakcję i uczucie triumfu. – Przystaję na nią.
Serce Piotra zabiło mocniej. A więc się nie mylił! Posłaniec faktycznie był więziony w tej twierdzy!
– Wypuścić ptaka! – rozkazał Zaliar. – I przygotujcie drugą celę!
Już po chwili wypuszczono posłańca, a Piotra, pierwszego syna proroctwa, zaprowadzono do najniższych poziomów katakumb. Osadzony został w najciemniejszym i najzimniejszym lochu. Od tego dnia mężczyzna musiał nieprzerwanie schodzić w głąb siebie, nieustannie poszukując w sobie światła, którego ani ból, ani głód, ani nawet sama śmierć zagasić nie zdołają.
Kiedy Natalia wsiadała do zabytkowej limuzyny, natychmiast poczuła wszechogarniający zapach skórzanych foteli i delikatnych męskich perfum. Dziś od samego rana intensywnie świeciło słońce, które w połączeniu z suchym, stojącym powietrzem tworzyło trudny do zniesienia skwar. Gdy rozsiadła się wygodniej, z nie lada ulgą przyjęła przyjemny półmrok oraz kojąco niską temperaturę.
– Niech panienka zapnie pasy, czeka nas długa podróż! – oznajmił szofer, śmiejąc się.
Przy drzwiach stanęli rodzice Natalii, którzy z mieszanką dumy i troski patrzyli na uśmiechniętą twarz córki.
– Nie wiem, czy dobrze robimy… – rzekła lekko drżącym głosem Kasia. – To przecież całe dziesięć miesięcy!
– Nie no… kto jak kto, ale Nati sobie poradzi – odparł Paweł, cały czas patrząc w jej twarz.
Natalia miała w sobie tak wiele emocji, których sama nie umiała nazwać, że jedynie uśmiechem i zdawkowymi kiwnięciami głowy komunikowała rodzicom, że ma się dobrze.
– Państwo szanowni się nie martwią – wtrącił się szofer. – Nie ma na świecie lepszego miejsca, a jeśli się mylę, to niech mi sroka ukradnie moje prawo jazdy!
– Kochanie, jesteśmy tacy dumni! – wybuchła mama, nie mogąc dłużej tłumić emocji, i z całej siły przytuliła swoje dziecko.
Pożegnania trwały jeszcze dobrą chwilę, po czym drzwi pięknej limuzyny zamknęły się po raz ostatni i samochód z wolna ruszył przed siebie. Natalia jeszcze długo machała przez tylną szybę, jednak po jakimś czasie sylwetki rodziców zniknęły za linią gęstych drzew i dziewczynka na powrót usiadła na tylnym siedzeniu.
– Panienka się nie martwi – powiedział kierowca, widząc jej szklące się oczy. – Każda rodzina przeżywa rozłąkę, ale przygody, jakie panienkę czekają… Ho, ho! Albo i jeszcze lepiej!
Natalka uśmiechnęła się nieśmiało, nie wiedząc do końca co odpowiedzieć, i z uwagą przyglądała się otoczeniu za oknem. Opuszczała rodzinną okolicę. Znikały znajome sklepy, place zabaw i boiska, znikały kawiarnie, galeria oraz uliczka, gdzie uczyła się jeździć na rowerze. Poczuła, że wraz ze znajomymi miejscami znikają również jej szkoła, przyjaciele i tak wiele, wiele dobrych wspomnień. Co w zamian? Tysiące pytań i niewiadomych! Dziewczynka po raz setny pogrążyła się w rozmyślaniu o tym, co wydarzyło się w ostatnim tygodniu.
Od momentu gdy na ich balkonie wylądował drobniutki błękitny ptaszek, całe jej dotychczasowe życie zostało wywrócone do góry nogami. Wydarzenie miało miejsce w niedzielę. Koliberka jako pierwsza namierzyła ich kotka o imieniu Polly. Zwierzak przez bite pół godziny z absolutnym oddaniem wpatrywał się w siedzącego na poręczy porannego gościa. Nie mogąc już dłużej pozostać bezczynną, kotka wbiegła w szybę okna i przy okazji trąciła stojący na parapecie wazon. Dopiero na odgłos stłuczonego dzbanka cała rodzina zbiegła się do salonu.
– Polly! – Jako pierwszy odezwał się Paweł. – To już drugi w tym miesiącu!
– Ale tato! – zaprotestowała Natalka, biorąc kotkę na ręce, jednak nie znalazłszy więcej argumentów, by bronić zwierzaka, postawiła wszystko na ujmujący, niewinny wyraz swej twarzy.
– Dwa niewiniątka! – westchnęła Kasia, podchodząc do balkonu. – Byłabyś niezłym adwokatem – dodała.
Błękitny ptaszek przypatrywał się domownikom, energicznie kręcąc główką. Polly, nie bacząc na nic, wysmyknęła się z rąk Natalki i raz jeszcze podeszła do szyby. Jak na odgłos komendy wzrok wszystkich domowników zwrócił się w stronę balkonowej poręczy.
– Jaki śliczny ptaszek! – krzyknęła spontanicznie Nati i niewiele myśląc, nacisnęła klamkę.
Błękitny koliber błyskawicznie wleciał do salonu i z godną podziwu zręcznością zataczał coraz to szersze koła. Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że maleńki gość trzymał w nóżkach kopertę. Po zatoczeniu siódmego koła wypuścił przesyłkę wprost do misy na owoce i jak gdyby nigdy nic wyfrunął na zewnątrz! Cała rodzina przez dłuższą chwilę stała w osłupieniu, starając się zrozumieć, co właściwie zaszło. Paweł wziął przedmiot do ręki i z wielką uwagą oglądał znalezisko, które z pewnością nie przypominało współczesnych przesyłek.
Koperta, choć lekka, wyglądała dość poważnie. Była wykonana z grubego brązowego papieru, a dostępu do jej zawartości strzegła czerwona pieczęć z odciśniętym symbolem jakiejś postaci. Po otwarciu tajemnicza przesyłka spowodowała w całym domu nie lada zamieszanie. W środku znajdowało się zaproszenie skierowane do Natalki! Wiekowy, brązowawy kawałek pergaminu obwieszczał, co następuje:
Szanowna panienko, Natalio Collins!
Uprzejmie informujemy o rozpoczynającym się roku szkolnym w Akademii Miraculorum. Zbiórka uczniów zaczynających rok szkolny odbędzie się 4 sierpnia o godzinie 13.00. Proszę stawić się nad Wewnętrznym Morzem wraz z bagażem.
Serdecznie gratulujemy!
Życzymy owocnego czasu nauki!
Namiestnik Garnet
– Na drugiej kartce są też jakieś dane kontaktowe – przerwał ciszę tata. – Na samym dole jest napisane, żeby spotkać się z wysłannikiem namiestnika…
Przez kolejne dni właściwie nie było w domu innego tematu. Chcąc wyjaśnić sytuację, rodzice natychmiast spotkali się z mężczyzną z listu. Zagadką pozostało, dlaczego przesyłkę nadano ponad pół roku wcześniej, a koliberek dostarczył ją dopiero dzisiaj… na tydzień przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego! Dalsze wydarzenia potoczyły się tak szybko, że sama dokładnie nie potrafiła powiedzieć, jak to się stało, że siedzi właśnie na tylnym siedzeniu zabytkowej limuzyny i wyrusza w nieznane. Trudno było Natalce uwierzyć, że jej na co dzień ostrożni i poukładani rodzice pod wpływem spotkania z tajemniczym mężczyzną podjęli tak błyskawiczną decyzję. Jeszcze bardziej dziwiło ją, że mama i tata w odpowiedzi na większość jej pytań uśmiechali się beztrosko i mówili: „Sama zobaczysz”.
– Wszystko będzie dobrze – rzekł szofer, jakby odgadując jej myśli. – Sama panienka zobaczy!
Nati momentalnie poczuła, jak podnosi się jej ciśnienie. Gdyby w ostatnim tygodniu za każdym razem, gdy usłyszała „sama zobaczysz”, dostała złotówkę, mogłaby zakupić pięć takich limuzyn! Widząc jednak w lusterku prostoduszny wyraz twarzy szofera i słuchając jego melodyjnego nucenia, postanowiła darować sobie ten komentarz. Mijały kolejne kwadranse, po nich godziny i nie wiedzieć kiedy samochód znalazł się na otwartej przestrzeni. Mijali pola, lasy i wioski. Wszędzie wokół widać było tętniące życie i piękno przyrody. Gdy szofer oznajmił, że zbliżają się do celu podróży, dziewczynka zaczęła czuć z jednej strony zdenerwowanie, z drugiej zaś ekscytację. Od samego początku, od dnia gdy przyszło zaproszenie, serce podpowiadało jej, że jest to wyprawa, której skrycie zawsze pragnęła. O Akademii nie wiedziała nic, jednak jakiś wewnętrzny, ledwie słyszalny głos szeptem obiecywał jej niezapomniane przygody!
W końcu zabytkowy samochód zjechał w polne, mniej uczęszczane drogi. Mimo to panował tutaj podejrzanie duży ruch. Już po chwili cała zagadka się wyjaśniła, a zaskoczona Natalka aż westchnęła ze zdumienia i zachwytu. Opuściwszy gęsto zalesione tereny, wyjechali na rozległą polanę, która okalała zewsząd bajecznie wyglądające jezioro. Liczba samochodów i ludzi, którzy znajdowali się wokół, była niewyobrażalna! Na samej polanie rozbito kilkanaście olbrzymich, otwartych namiotów. Wewnątrz nich ustawione były stoły z jedzeniem i różnymi urządzeniami, których przeznaczenia Natalka mogła się ledwie domyślać. Całość wyglądała jak olbrzymi, kolorowy festyn, w czasie jakiegoś nieznanego jej święta. Dziewczynka mimo szczelnie zamkniętych szyb wyraźnie słyszała piękną, radosną muzykę oraz gwar setek ludzi, którzy poddając się odświętnej atmosferze, przekrzykiwali jedni drugich. Początkowe zdumienie przerodziło się w jawny zachwyt, gdy Natalka ujrzała trzy okręty zacumowane nieopodal brzegu jeziora. Były tak majestatyczne i piękne, że musiała uszczypnąć się trzy razy – po jednym razie na każdy okręt. W miarę jak limuzyna z wolna posuwała się naprzód, Nati zaczęła uważniej przyglądać się poszczególnym osobom. Ludzie dyskretnie wskazywali ich samochód palcami, niektórzy szeptali, a jeszcze inni, nie kryjąc sympatii, machali im przyjaźnie.
– Ile tu dzieciaków… – wyrwało się mimochodem nastolatce.
– To w większości uczniowie twojej nowej szkoły – odpowiedział szofer.
Gdy samochód wreszcie się zatrzymał nieopodal biało-niebieskiego namiotu, Natalka z mieszanką ulgi i niepokoju opuściła pojazd. Choć nie rozglądała się dookoła, to jednak czuła na sobie wiele ciekawskich spojrzeń. Miała teraz sporo wolnego czasu, by się rozejrzeć, z drugiej strony, w pobliżu samochodu czuła się jakoś… bezpieczniej. Krótką chwilę toczyła wewnętrzną walkę, w końcu wrodzona ciekawość zwyciężyła, dając jej impuls, by ruszyć przed siebie.
Nim zrobiła kilka kroków, usłyszała zaczepny głos jakiegoś chłopaka:
– No, no, no! – Usłyszała po swojej prawej – Kogo my tu mamy!
– Tak? – spytała Natalka, jednocześnie stając w miejscu.
– Dobrze cię widzieć, błękitny koliberku, witamy wśród elit!
– Nie rozumiem? – odrzekła, starając się nie dać po sobie poznać żadnych emocji.
Chłopak milczał krótką chwilę. Sprawiał wrażenie, jakby układał w głowie jakiś tekst, którym upokorzy dziewczynkę. Dopiero teraz Natalka spostrzegła, że wokół niego jest sporo chłopaków i dziewczyn mających równie szydercze wyrazy twarzy.
– Nie sil się, Zak! – usłyszała nieoczekiwanie głos za swoimi plecami. – Zanim wymyślisz coś dobrego, my już dawno będziemy po kolacji.
Natalka spojrzała w tamtą stronę i ujrzała dziewczynkę o kruczoczarnych włosach z nonszalancko przewieszonym przez ramię bagażem.
– Co za niespodzianka! – zawołał z udawaną radością Zak. – Nasza dziewczynka z zapałkami broni bezbronnego ptaszka. Jeszcze chwila i się wzruszę!
– Ciebie wzrusza tylko plik banknotów tatusia! – odgryzła się nieznajoma. – Co do zapałek to uważaj, lepiej nie igraj z ogniem…
W tym momencie grupa Zaka wybuchła szyderczym śmiechem i zaczęła wymyślać różne uszczypliwości. Nieznajoma, nie oglądając się na nic, pociągnęła Natalkę za rękę i szepcząc do niej: „Chodź, szkoda na nich czasu”, odciągnęła ją na bok.
– Dzięki – wydusiła z siebie Nati.
– Daj spokój… Jestem Nadia, a ty?
Po zapoznaniu dziewczynki ruszyły w stronę olbrzymiego, złoto-zielonego namiotu, z którego wydobywały się gromkie, radosne okrzyki.
– Niech się panienka zbytnio nie oddala! – Dało się słyszeć za ich plecami wołanie szofera. – W samochodzie wciąż są panienki bagaże!
Gdy weszły do namiotu, oczom nastolatek ukazała się wielka, barwna scena, a na niej kilkunastu aktorów. Co jakiś czas, gdy na scenie któryś z nich wykrzykiwał niezrozumiałe dla Natalki słowo, wśród widowni, nie wiadomo skąd, wybuchały różnokolorowe fontanny sztucznych ogni. Cała sala podrywała się i łapała iskierki, które w ich rękach zamieniały się w coś, czego z daleka nie mogła dostrzec.
– To taka zabawa – wyjaśniła Nadia, widząc jej zaciekawienie. – Ten, kto złapie najwięcej iskier, dostanie odznakę. Ale to dobre dla dzieciaków – dodała zawadiacko. – Chodź, trzeba coś przekąsić!
Dopiero teraz Natalka zauważyła, że z boku namiotu jest wejście do jeszcze jednego pomieszczenia. Gdy przeszły przez wąskie, na wpół przysłonięte kotarami przejście, znalazły się w zaskakująco obszernej sali. Znajdowały się tutaj stoły uginające się wręcz pod ciężarem jedzenia. Natalka bywała wcześniej na festynach i różnych imprezach plenerowych, jednak nigdy nie widziała tak bogato i pięknie wyglądających przystawek. Każdy z kilkunastu rozstawionych na planie koła blatów zastawiony był różnymi rodzajami jadła, każdy stół w unikatowym stylu i jednolitym kolorze. Na najbliższym, niebieskim, znajdowały się wyszukane owoce morza wraz z rybami, wszystko przyszykowane w taki sposób, że całość kompozycji przypominała falujący ocean. Na żółtym – świeżutkie, pachnące pieczywa. Z boku bułeczki i rogaliki, które starannie ułożone na brązowych, wiklinowych koszykach wyglądały jak dojrzałe kłosy pszenicy. Czerwony stół, przy którym było najwięcej wygłodniałych panów, oferował mięsa i szynki wszelkich gatunków – pieczone, parzone, smażone, gotowane, grillowane, suszone, wędzone, z przyprawami, bez przypraw, pokrojone, przemielone, w marynacie na ceracie. Jednym słowem wszystko, czego dusza zapragnie! Pod względem estetyki Natalce najbardziej przypadł do gustu zielony stół, na którym znajdowały się owoce. Leżały one ułożone płasko w taki sposób, że całość tworzyła ogromną mozaikę. Dywan owoców przedstawiał jakiś ogromny zamek, który wznosił się na szczycie góry. Z początku Natalka nie chciała tknąć choćby pojedynczego winogrona, by nie naruszyć zapierającej dech w piersi całości, jednak gdy tylko spostrzegła, że każdy z ubytków na bieżąco jest uzupełniany przez służących, natychmiast zabrała się do oblężenia twierdzy.
– Niezłe, co nie? – rzuciła Nadia, nie odrywając oczu i rąk od stołu. – Podobno co trzy lata tworzą inny obraz.
– Skąd wiesz? – spytała Natalia.
– Moja koleżanka trzy lata temu zaczynała naukę w Akademii i mi nieco opowiedziała. Widziałaś różowy stół? – zmieniła temat ciemnowłosa.
Dziewczynki, zanim wreszcie usiadły, nałożyły sobie na kryształowe talerzyki całą masę jedzenia.
– Dania, które masz na talerzu, powstały ze składników, które rosną tylko w jednym miejscu na ziemi – oznajmiła tajemniczo Nadia, siadając na wielkim krześle.
– Dobra! – powiedziała Natalka, czując, że delikatnie wzbiera w niej frustracja. – Co tu jest grane? Co to za miejsce, co to za festyn, co to za statki?
Nadia przez krótką chwilkę w milczeniu patrzyła w oczy nowo poznanej koleżanki.
– Widziałam limuzynę, którą przyjechałaś. Jesteś błękitnym kolibrem, tak?
– Błękitnym czym?! – powtórzyła Natalka, rozkładając bezradnie ręce.
– No tak, nic nie wiesz… Dzisiaj obchodzimy Święto Namiotów, jest to dzień, w którym zaczynamy rok szkolny i wypływamy do Ereditei…
– Dzięki, tak myślałam – odrzekła lekko sarkastycznie Natalka, jednak Nadia, nie przejmując się, kontynuowała:
– Jesteś błękitnym kolibrem, to znaczy, że dostałaś szansę, by zacząć naukę w Akademii. To trochę tak, jakby dwa razy z rzędu wygrać w loterii. Takie samo prawdopodobieństwo.
– Ale czemu ja?! Miałam już swoją szkołę i… i wszystko!
– Co trzy lata jakieś dziecko ze zwyczajnego świata dostaje taką szansę. A dlaczego ty…? Nie wiem. Może obok twojego domu rosną jakieś ładnie pachnące kwiaty, które zwabiły ptaka? Albo koliber był już zmęczony i postanowił, że odpocznie na twoim balkonie? Może zatrzymał się na chwilę przy twoim oknie, żeby popatrzeć, jak totalnie bez gustu masz urządzone mieszkanie, i pomyślał, że się zlituje i da ci szansę na życie gdzie indziej…
– Ej! – zaprotestowała szczerze dotknięta Natalia. – Wypraszam sobie, mamy ładne mieszkanie! To nie było zbyt miłe!
– Czasem bywam gorsza – rzekła ciemnowłosa, uśmiechając się i przechylając głowę. – Czasem potrafię oparzyć!
Po dłuższej rozmowie i zaspokojeniu głodu nie tylko fizycznego, obie dziewczynki z garścią nowych informacji na swój temat ruszyły zwiedzać dalej. Na festynie, niemal na każdym kroku można było natrafić na jakąś drewnianą budkę, przy której stał gospodarz zapraszający do gry lub skosztowania jakichś specjałów. W innych miejscach na niewielkich podestach stali bardowie lub gawędziarze, którzy z przejęciem opowiadali grupom słuchaczy historie legendarnych postaci lub dzieje dawnych epok. Wszystko to, tak barwne i piękne, zachwycało Natalkę, która w ciągu najbliższych godzin poznała chyba z tuzin nowych gier. Niektóre z nich tak bardzo ją wciągnęły, że całkowicie zapomniała o wcześniejszym stresie. W jednej zabawie, zwanej przez tutejsze dzieci „ujeżdżaniem koguta”, wygrała nawet pierwszą nagrodę! Gra przypominała jej rodeo, które kiedyś oglądała z mamą w telewizji, z tą jednak różnicą, że zamiast byka dzieci musiały poskromić mechanicznego koguta. Mało tego! Ptak w trakcie wierzgania pomiędzy gdakaniem rzucał proste rachunki matematyczne, na które dziecko znajdujące się na jego grzbiecie musiało szybko udzielić odpowiedzi. Natalka w czasie swojej próby całym ciałem przywarła do mechanicznego koguta i zamykając oczy, liczyła każdą mijającą sekundę. Tylko co jakiś czas słychać było:
– Gdo, gdo, gdo! Trzy razy osiem!?
– Dwadzieścia cztery!!!
– Gdo, gdo, gdoooooo, gdo, gdo! Dwadzieścia osiem minus dziewiętnaście!?
– Eeee!? Dziewięć!
– Gdo, gdak, gdak, gdak! Pięćdziesiąt dwa podzielić na dwa!?
– Dwa… dwadzieścia sześć! – krzyczała dziewczynka wśród roześmianego tłumu.
Natalka za pobicie rekordu z zeszłego roku otrzymała jako nagrodę kilka monet oraz odznakę koguta, którą mogła z dumą nosić do końca dnia. Nadia z kolei szła jak burza w każdej konkurencji, gdzie należało wykazać się precyzją i celnością. Stały właśnie przy stoisku z ruchomymi tarczami. Zadaniem dziewczyny było strącenie dziesięciu tarcz w mniej niż dwadzieścia jeden sekund. Nadia po raz trzeci podchodziła do tej konkurencji, lecz mimo wielkiego pragnienia pobicia zeszłorocznego rekordu, jej najlepszym wynikiem było osiem tarcz.
– Musisz stanąć bardziej z prawej strony. – Zaskoczone dziewczynki usłyszały czyjś głos. – Po prawej stronie pojawia się więcej tarcz, które łatwo trafić…
Natalia obróciła głowę i nieco z boku ujrzała dziewczynkę z wymalowaną na zielono twarzą, o jasnych blond włosach. Kolejną rzeczą, która przykuwała jej uwagę, były duże piwne oczy, które dodatkowo były powiększane przez sporych rozmiarów okulary.
– Dobra, dobra! – żachnęła się Nadia, urażona, że ktoś udziela jej rad w jej ulubionej dyscyplinie. – Jeśli tak to masz rozpracowane, to czemu sama nie spróbujesz?
Dziewczynka nieco odchyliła się do tyłu i zawstydzona powiedziała:
– Nie… Tak tylko mówię. Ja nie próbuję, bo wiem, że mi się nie uda…
– No właśnie, lepiej siedź cicho! – fuknęła Nadia, podchodząc do czwartej próby i bacznie zerkając na boki, czy nikt nie patrzy, przesuwała się delikatnie na prawo.
– Jak się nazywasz? – zagaiła Natalia.
– Karolina…
– Czemu masz wymalowaną twarz?
– Aaa… to? Moi rodzice zapisali mnie, żebym brała udział w przedstawieniu o jakiejś postaci, która „odcisnęła wyraźne piętno na kartach historii naszej szkoły”. – Ostatnie słowa Karolina wypowiedziała, prostując się na baczność i naśladując głos dorosłego, co całkiem nieźle jej wyszło. Natalka parsknęła śmiechem, domyślając się, że któreś z jej rodziców często używa takich sztywnych tekstów.
– Mój tata był ogrodnikiem w Akademii Miraculorum – wyjaśniła blondynka. – Zależy mu, żebym angażowała się w życie szkoły.
Natalka ze zrozumieniem pokiwała głową, lecz zanim zdążyła zadać kolejne pytanie, przerwał jej okrzyk Nadii, która nie mogąc udźwignąć ciężaru kolejnej klęski, krzyknęła na całe gardło:
– Tak blisko!! Dziewięć tarcz… Jeden rzut! Jeden rzut! – krzyczała ciemnowłosa, składając dłonie i wznosząc oczy ku niebu.
Nagle dało się słyszeć donośny dźwięk bijących dzwonków. W każdym zakamarku polany zaczęto rozgłaszać, że za kwadrans wszyscy uczniowie mają się stawić wraz z bagażami przy brzegu. Natalka spojrzała w stronę jeziora. Na okrętach widać już było krzątających się ludzi, którzy opuszczali na wodę szalupy i wspinali się na potężne maszty. Słońce z wolna zaczęło chylić się już ku zachodowi, wzmagał się delikatny wiatr, który poruszał łagodnie drzewami okalającymi polanę. Niczym szeleszczące liście tłum zaczął szeptać między sobą i mobilizować się do przygotowań. Pomału cichła muzyka, a z każdej strony ku brzegowi zaczęły napływać strumienie ludzi.
– Zobaczymy się później! – rzekła pospiesznie Nadia i nim Natalia zdążyła choćby otworzyć usta, dziewczynka zniknęła jej z oczu.
– Tak, do zobaczenia! – rzuciła Karolina, rozglądając się nerwowo. – Ja też powinnam odszukać moich rodziców.
W ten oto sposób Natalia została sama jak palec. Dziewczynce udzielała się nerwowa atmosfera i nie tracąc ani chwili, zaczęła pospiesznie rozglądać się za szoferem. Wtedy stało się coś strasznego! Pewna kobieta tak pochłonięta była poszukiwaniem swojego syna, że przez przypadek wparowała wprost na Natalkę! Dziewczynka całkowicie zaskoczona straciła równowagę i ratując się przed upadkiem, wyciągnęła ręce przed siebie i zaryła lewą nogą i dłońmi w brudnej ziemi.
– Drogie dziecko, patrz, komu wchodzisz pod nogi! – powiedziała kobieta, marszcząc czoło.
– To pani nie patrzy, jak idzie! – protestowała wzburzona Natalia, lecz nieznajoma, zdając się nawet nie słyszeć jej głosu, poszła w swoją stronę.
– Serio?! – krzyknęła w duchu Natalka, widząc, że całe kolano ma brudne od ziemi. – Jak ja się teraz pokażę?! – myślała gorączkowo.
Nie był to jednak odpowiedni czas na lamentowanie.
– Jest panienka wreszcie! – wykrzyknął na jej widok szofer. – Nie ma czasu do stracenia, zabiorę panienki bagaż!
I tak wspólnie dołączyli do zbitej grupy ludzi, którzy schodzili w dół polany. Już po chwili wyszli naprzeciw jeziora, które skrzyło się w blasku zachodzącego słońca. Temperatura znacząco już spadła. Tutaj, w bezpośredniej bliskości wody, było to tym bardziej odczuwalne. Część ludzi stawała przy brzegu, część wspinała się na wzniesienia, inni zaś zajmowali nabrzeżne pomosty. Już w następnej chwili uczniowie podzieleni zostali na kilka grup.
– Jako że wypływasz do Ereditei po raz pierwszy, konieczne jest, byś przyjęła klejnot zwany Kósmima Tis Kóris oraz byś przyjęła pierwszy z siedmiu Znaków Namaszczenia.
– Co?! – zadziwiła się Natalia, zupełnie zapominając o swoich manierach.
– Ponadto – kontynuował szofer – jako błękitny koliber będzie panienka płynąć honorowym okrętem. To ten ciemniejszy statek, który na dziobie ma rzeźbę drewnianego lwa.
– Dlaczego nie mogę płynąć tymi zwyczajnymi?! – spytała spanikowana Nati, czując, jak jej serce gwałtownie przyspiesza.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Błękitny koliber. Fantastyczna siódemka
ISBN: 978-83-8313-800-8
© Marcin Draniczarek i Wydawnictwo Novae Res 2023
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Magdalena Białek
KOREKTA: Angelika Kotowska
OKŁADKA: Wioleta Melerska
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek