Boulevard - Flor M. Salvador - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Boulevard ebook i audiobook

Flor M. Salvador

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

79 osób interesuje się tą książką

Opis

Historia miłosna tak wyjątkowa, że naznaczy cię na całe życie. 

Gdyby każde z nich było częścią nieba, jedno byłoby burzą a drugie promieniami słońca. 

Hasley Weigel była w ostatniej klasie liceum i snuła plany na przyszłość. Miała zamiar studiować projektowanie graficzne i marzyła o małym domku, w którym zamieszkałaby z trzema kotami i psem. Jej przyszłość zapowiadała się całkiem fajnie i zwyczajnie. 

Jednak do jej pięknej słonecznej codzienności niespodziewanie wdarł się on. Pojawił się tak nagle, jak nagle przychodzi burza z piorunami oraz gradem i od tamtego momentu absolutnie nic nie było już takie samo. 

Hasley powinna unikać Luke’a Howlanda jak ognia. Wszyscy w szkole wiedzieli, że chłopak eksperymentuje z narkotykami i potrzebuje pomocy. 

A jednak od tamtego pamiętnego dnia, kiedy pierwszy raz się spotkali, ich drogi zaczęły się co chwilę przecinać. Okazało się, że Luke bardzo dużo wie o Hasley. Może więcej niż ona sama?

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia.                         Opis pochodzi od wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 463

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 25 min

Lektor: Postrzygacz Agnieszka
Oceny
4,4 (159 ocen)
105
26
15
11
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
r3ading_journal

Nie oderwiesz się od lektury

Książka, która z pewnością zostanie ze mną na zawsze. Książka, jednocześnie tak piękna i tak przeokrutna, że w dalszym ciągu nie potrafię się po niej do końca pozbierać. Książka, która mimo, iż znałam jej zakończenie zanim ją jeszcze zaczęłam, spowodowała, że wylałam morze łez. I wreszcie książka o przepięknej, nastoletniej relacji. Relacji takiej z tych na zawsze. Bo przecież ostatecznie wszyscy skończymy tak samo.. Na bulwarze niespełnionych marzeń.. Możecie mi teraz powiedzieć, że przecież takich historii jest wiele. Ona pilna uczennica, starająca się spełnić oczekiwania wszystkich wkoło, a przede wszystkim swojej surowej matce i on, buntownik, niepokorny, którego los w żaden sposób nie oszczędza. Jednak historia miłości Hasley i Luke'a nie jest i nigdy nie będzie taka jak wszystkie. Początkowo ich relacja nie należy do udanych, a oboje, mimo, że dziwnie sobą zafascynowani, nie dają żadnych oznak, że im zależy. Jednak im dalej czytamy, tym bardziej zaczynamy się zastanawiać, o co...
50
Klaudiastanczak93

Nie oderwiesz się od lektury

O matko, co za piękna historia 😱 Całe zakończenie przeplakalam, normalnie złamało mi serce 😮‍💨💔 Ale czekam na drugi tom, jestem ciekawa co przyniesie.. choć to już nie będzie to samo.
20
agk85

Nie oderwiesz się od lektury

Ale to była piękna książka. Bardzo mi się podobała. Owszem zakończenie płakałam, ale autorka dała taka nutkę nadziei. Myślę, że w kolejnym tomie serca zostaną poskładane. Polecam. Naprawdę warto.
20
hejtojanacia

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo polecam
10
KAS1ULKA

Nie oderwiesz się od lektury

Bolą mnie oczy od płaczu
10

Popularność




Tytuł oryginału: Boulevard

Copyright © Flor M. Salvador 2020

Copyright © for Polish edition by Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne, Oświęcim 2024

All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone

Redakcja: Katarzyna Mirończuk

Korekta: Katarzyna Dziedzicka, Aga Dubicka, Maria Klimek, Anna Miotke

Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek

Projekt okładki: Penguin Random House Grupo Editorial / Maria Soler

Ilustracja na okładce: © MMIvens

ISBN 978-83-8362-620-8 · Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne · Oświęcim 2024

Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek

PROLOG

Na miejscu migotały czerwono-niebieskie światła, towarzyszył im ogłuszający dźwięk syren. Wcześniej spadł niewielki deszcz, przez co wilgotna ulica odbijała się w świetle reflektorów. Niektórzy ludzie szeptali coś między sobą, inni czym prędzej woleli się oddalić z miejsca zdarzenia.

Wołania o pomoc ucichły, a ulicę zablokował sznur samochodów. Kierowcy niektórych aut zbyt natarczywie naciskali klaksony, ogłuszając uczestników zdarzenia. Podczas gdy ratownicy medyczni wykonywali swoje czynności, policja wskazywała kierowcom objazdy, aby zmniejszyć natężenie ruchu.

Kiepska scena, szczególnie gdy jest się jej główną bohaterką.

Czy wiesz, że jedno serce uderza po raz ostatni dokładnie wtedy, kiedy zaczyna bić nowe?

Czasem życie bywa naprawdę zaskakujące. Kiedy jedni są świadkami jego obumierania, inni widzą, jak się rodzi. Podobno pierwszy płacz noworodka jest płaczem tego, kto nas opuścił.

Mawia się także, że umiera więcej ludzi dobrych niż złych.

Przecież zawsze zrywasz najpiękniejszy kwiat, jaki znajdziesz w ogrodzie.

W klatkach widzisz także te najbardziej kolorowe z ptaków.

Życie jest efemeryczne: krótkie i ulotne, może się nawet zakończyć w jednej sekundzie. Nie wiemy, czy przychodzimy na świat w jakimś określonym celu. A jeśli sami musimy nadać naszej egzystencji sens, to czy nie może być nim po prostu życie własnym życiem, jakkolwiek banalnie to brzmi? Trzeba po prostu przestać myśleć, dlaczego i po co znaleźliśmy się na tym świecie.

Trzeba się uśmiechać, ale tak, by to nie bolało.

Trzeba się śmiać, ale nie śmiechem przez łzy.

Trzeba płakać, nie obawiając się łez.

I trzeba czuć lęk, nie bojąc się o tym mówić.

To wszystko jest w porządku, ponieważ właśnie na tym polega życie, że jednego dnia czujesz się silny jak Samson, a drugiego tak słaby, że nawet oddychanie staje się torturą. Niektórzy pomyślą, że to żałosne, ale to bez znaczenia.

Raz pewien człowiek, trzymając w dłoni papierosa, stwierdził: „Nie przejmuj się ludźmi, którzy uważają, że jesteś żałosna, i wyśmiewają się z tego. Ostatecznie wszyscy skończymy tak samo, na bulwarze niespełnionych marzeń”.

ROZDZIAŁ 0

Nigdy nie należałam do zbyt trzeźwo myślących osób. Z pewnością nie. Pamiętam, jak moja matka powtarzała, że nadmierne zastanawianie się może sprawić, że wszystko pójdzie źle. Ale mówiła też, że błędem jest decydowanie się bez namysłu na pierwszą możliwą opcję.

Nie było to zbyt pomocne, przynajmniej nie wtedy, gdy dotyczyło moich chaotycznych myśli… Zresztą nie sprawdzało się także w dużo prostszych sytuacjach. Na przykład w kinie, gdzie miałabym do wyboru dwie superoferty. Zdaniem mojej matki zbyt długie zastanawianie się nie było dobre, ale podejmowanie decyzji w jednej chwili, hmm… również nie. Tak więc skończyłoby się pewnie na tym, że wybrałabym duży kubek napoju i średnie pudełko popcornu, dodając do zamówienia jeszcze tabliczkę czekolady. Chyba że Zev, który w ostatnich latach stał się moim najlepszym przyjacielem, byłby tam ze mną i wybawił mnie od podjęcia tej straszliwej decyzji.

Mieszkałam w Sydney. To miasto w kraju, gdzie żyją najbardziej dzikie i egzotyczne zwierzęta: boksujące kangury, krótkonogie wombaty, koale żywiące się eukaliptusem i krokodyle o mocnych szczękach. Piękna fauna Australii.

W domu, położonym na przedmieściach, mieszkałyśmy: tylko moja matka, Bonnie Weigel – doskonała psycholog kochająca swoją pracę, i ja.

Mój ojciec zostawił nas, gdy skończyłam dwa lata, dokładnie w dniu moich urodzin. Tragiczna historia, przez którą mogłabym płakać nocami w poduszkę. Chociaż zawsze się zastanawiałam, jak by to było mieć ojca, nie czułam z tego powodu aż takiego smutku. Miałam przecież obok kobietę, która poradziła sobie z tym wszystkim, zadbała o siebie i o mnie, nigdy mnie nie opuściła i zawsze była blisko, gdy tego potrzebowałam.

Zwykle ludzie pytali, jak wymawia się moje nazwisko. Jego pochodzenie zawdzięczam mojemu dziadkowi, „Niemcowi”, bo tak nazywano go w mieście. Urodził się w Hamburgu, a babcię poznał, gdy znalazł się za oceanem, gdzie podjął pracę jego ojciec, a mój pradziadek. Dziadkowie mieli zaledwie po szesnaście lat, gdy spotkali się po raz pierwszy, a pobrali w wieku lat dziewiętnastu. Moja mama urodziła się rok później w mieście, w którym mieszkamy dzisiaj. Podobnie jak ja była jedynaczką.

Wolałam używać nazwiska matki. W szkole średniej wszyscy nauczyciele zwracali się nim do mnie, za co byłam im bardzo wdzięczna. Chociaż… właściwie nie wszyscy. Był jeden nauczyciel, który lubił patrzeć, jak się krzywię za każdym razem, gdy zwraca się do mnie nazwiskiem „Derricks”. W pewnym momencie doszłam do wniosku, że być może nienawidził mnie za to, że zawsze spóźniałam się na jego lekcje. To nie było nic osobistego ani żadnego rodzaju zemsta, przysięgam! O Boże, byłam po prostu taka nieodpowiedzialna!

Miałam ogromny problem z docieraniem do szkoły na pierwsze lekcje, które zaczynały się o siódmej rano. Zwykle wpadałam na nie z potarganymi włosami lub śladem poduszki wciąż widocznym na policzku. Prawie nigdy nie słyszałam budzika, a kiedy w końcu zaczynałam się budzić, otwierałam tylko jedno oko, zachęcając tym drugie, by zrobiło to samo.

Wybawieniem było dla mnie, kiedy mama zaczynała wcześnie pracę, ponieważ podwoziła mnie pod same drzwi szkolnego kampusu. Normalnie, żeby tam dotrzeć, trzeba było złapać aż dwa autobusy. Szkoła znajdowała się na obrzeżach miasta, w pobliżu trasy, którą beztrosko poruszały się tiry i ciężarówki nieprzestrzegające żadnych oznaczeń drogowych. Pomimo tego, że ustawiono wielkie znaki informujące o ograniczeniu prędkości, a także ostrzegające o ruchu pieszych i bliskości szkoły, kierowcy tych pojazdów nic sobie z nich nie robili, tak jakby w ogóle ich nie dotyczyły.

Parę miesięcy wcześniej podjęliśmy strajk, żądając zmiany przebiegu trasy. Nasza petycja pozostała jednak bez żadnej odpowiedzi.

Co do szkoły jeszcze, nie znosiłam również planu lekcji. Zawsze narzekałam na zajęcia odbywające się w soboty. Dlaczego kazali nam tak cierpieć? Czy nie wystarczało jedenaście przedmiotów, których się uczyliśmy każdego roku? Czy skargi uczniów stanowiły tylko pożywkę dla kadry kierowniczej szkoły? Być może tak było.

Chodziłam do ostatniej klasy, nie wiedząc jeszcze, na jaką uczelnię będę próbowała się dostać. Byłam pewna, że chcę studiować projektowanie graficzne. Wcześniej prowadziłyśmy z mamą długie rozmowy na temat różnych kierunków studiów – od tych, które mogły zapewnić najlepiej płatną pracę, po te najbardziej niszowe.

Mój plan na życie nie był najlepszy, ale nie należał też do najgorszych. Chciałam iść na studia, ukończyć je, mieć mały domek, w którym mogłabym mieszkać z trzema kotami i psem. Ich imiona byłyby kombinacją tych samych czterech liter tak, by zmieściły się na adresatce. Moje zwierzaki nosiłyby też obroże podkreślające kolory ich futer. Najlepszy możliwy plan na życie.

W ten właśnie sposób, pośród narzekań, upływało moje życie. Jednak, jako że był to mój ostatni rok w tej szkole, postanowiłam sobie, że przestanę się spóźniać na pierwsze lekcje. Szczególnie te prowadzone przez profesora Hoffmana. Nie będę przychodzić na nie z potarganymi włosami, śladem poduszki na policzku ani tym bardziej z plamą po paście do zębów na bluzce. Jednak w tym samym, ostatnim roku szkoły poznałam Luke’a Howlanda Murphy’ego i moje spojrzenie na życie całkiem się zmieniło.

Klasyczny banał, który nie jest aż tak banalny.

Słyszeliście kiedykolwiek o prawie Murphy’ego? Ono bez wątpienia istnieje.

ROZDZIAŁ 1

Pierwsze zeszłoroczne postanowienie wykreślone. Wczesne wstawanie może być sposobem na życie, ale zdecydowanie nie dla mnie. Szczęście nigdy mi nie dopisywało. Prawdę powiedziawszy, zawsze uważałam, że jestem jak magnes, który zwykle przyciąga pechowe wydarzenia. Tylko czy przypadkiem magnesy nie mają jednak dwóch biegunów? Ujemnego i dodatniego?

Nie wiem.

W końcu nie byłam magnesem, tylko amuletem… Amuletem przynoszącym pecha. O ile takie w ogóle istnieją.

Czułam się wykończona, a nogi bolały mnie od szybkiego biegu przez szkolne korytarze. Nie zwracałam uwagi na to, że po twarzy spływają mi krople z mokrego od potu czoła. Włosy miałam w nieładzie, a na policzku ślad poduszki, przynajmniej tym razem na prawym.

Byłam spóźniona dwadzieścia minut na zajęcia z literatury, prowadzone przez profesora Hoffmana, tego samego, który doskonale wiedział o moim braku punktualności.

Kolejny raz zaczynałam źle. Bardzo źle.

Pod drzwiami klasy wzięłam głęboki oddech, przygotowując się do tego, by zapukać i po raz kolejny zacząć się tłumaczyć przed nauczycielem ze swojej nieodpowiedzialności. Po niecałej minucie otworzył drzwi na tyle, bym mogła go zobaczyć. Profesor Hoffman to łysy, grubawy mężczyzna o jasnej skórze. Ze zmarszczonym czołem spoglądał na mnie zza okularów. Jego twarz wyraźnie zdradzała irytację moją obecnością.

Nienawidził mnie. Nienawiść wyzierała ze wszystkich porów jego skóry.

Uśmiechnęłam się nieśmiało, próbując w ten sposób ukryć ogarniające mnie zawstydzenie.

– Hasley – powiedział stanowczo, próbując onieśmielić mnie spojrzeniem. – Więc powiedz mi, jaka jest twoja wymówka tym razem?

– Zaspałam – przyznałam.

Zacisnęłam zęby i w myślach spoliczkowałam samą siebie za głupotę, którą palnęłam, jednak nie mogłam już cofnąć słów. Nie powinnam była tego mówić, powinnam kłamać, a nie mówić prawdę. Hasley, proszę cię!

– No dobrze – uśmiechnął się do mnie bez cienia rozbawienia. – Mam nadzieję, że więcej nie zaśpisz.

Przez chwilę myślałam, że pozwoli mi wejść, ale to było zbyt naiwne z mojej strony.

Machnął mi ręką na pożegnanie i wrócił do klasy.

– Profesorze… – próbowałam jeszcze coś powiedzieć, ale on nie zamierzał mnie słuchać.

Przerwał mi, mówiąc:

– Do zobaczenia na następnej lekcji, Derricks. Powinnaś być mi wdzięczna, że dziś nie wyślę cię do dyrekcji.

Jak zwykle się skrzywiłam, słysząc, jak mnie nazywa.

Zamknął mi drzwi przed nosem, a ja stanęłam jak wryta. Byłam zdezorientowana, myśląc o tym, co się wydarzyło. Nie mógł mi tego zrobić! Nie wierzę! Ale zaraz, przecież jednak to zrobił.

Och, no dobra!

Prychnęłam i przewróciłam oczami z irytacją. Odwróciłam się i ruszyłam korytarzem, wlokąc za sobą resztki swojej godności.

To pierwszy raz, kiedy nie wpuścił mnie do klasy. Wcześniej zdarzało mi się spóźniać, może jakieś pięć, sześć albo dziewięć razy.

Chociaż jeśli się nad tym zastanowić, owszem, spóźniałam się, ale przychodziłam z odrobioną pracą domową i słuchałam uważnie. Pomimo tego, że jego lekcje działały na mnie usypiająco.

Literatura mnie nudziła, tak po prostu. Lubiłam czytać, ale nie książki, których lekturę pan Hoffman zadawał nam do domu.

Powinnam zmienić nawyki. Skończyć z oglądaniem seriali do późna i długim spaniem rano, postawić szkołę na pierwszym miejscu. Może w ten sposób mogłabym sprawić, że w końcu uśmiechnęłoby się do mnie szczęście.

Zamrugałam i ruszyłam w kierunku trybun. Tak naprawdę nie kierowałam się w żadne określone miejsce, po prostu szłam tam, gdzie prowadziły mnie nogi. Podeszwami butów miażdżyłam trawę, a wiatr rozwiewał moje krótkie włosy, sprawiając, że drobne kosmyki spadały mi na twarz.

W pewnej odległości, w miejscu, gdzie cień padał lekko na jedną z trybun, odwrócony plecami do boiska siedział jakiś chłopak.

Stanęłam i patrzyłam na niego. Zdziwiłam się, że ktoś tam był, przecież wszyscy uczniowie mieli teraz zajęcia. Czyżby spotkało go to samo co mnie? Został wyrzucony z lekcji?

Zaciekawiona, przechyliłam lekko głowę i wydęłam policzki. Chłopak wyjął coś z kieszeni i zaczął to drzeć na kawałki. Niepewnym krokiem ruszyłam w jego stronę. Nim weszłam na trybuny, przystanęłam, by przez moment pomyśleć, i cofnęłam się o krok. Spojrzałam w dół na swoje brudne buty, nie mogąc zdecydować, do której z dwóch porad mojej matki powinnam się w tej chwili zastosować.

– Co robisz?

Jego głos zaskoczył mnie i sprawił, że na chwilę zamarłam. Zdenerwowana, podniosłam wzrok. Nie patrzył na mnie, wciąż był odwrócony do mnie plecami i to sprawiło, że przez chwilę poczułam przerażenie.

Czy to on się odezwał?

– Nic – mruknęłam. – Po prostu… szłam na górę.

Po tych słowach zaczęłam się wspinać po trybunach. Jednak ten dzień był dla mnie pechowy. Kiedy byłam już prawie na wysokości chłopaka, poślizgnęłam się i upadłam.

– Cholera – syknęłam.

W myślach błagałam Wszechmogącego, by sprawił, że zniknę w tej właśnie chwili.

Oparłam ręce na poręczy i próbowałam wstać, cicho pojękując. Nie mogłam, bolało mnie ramię. Poczułam na sobie czyjeś spojrzenie i wiedziałam, do kogo należy. Dźwigając na ramionach całe upokorzenie, podniosłam wzrok i napotkałam oczy chłopaka.

Stał przede mną ze zmarszczonym czołem.

– Ja… Przepraszam.

To było wszystko, co udało mi się wykrztusić.

Przemknęło mi przez myśl to, co powiedziałam. Dlaczego go przepraszałam? Przecież w ogóle nie było mi przykro. A może jednak tak? Cokolwiek robił, przeszkodziłam mu.

Oblizał usta i wtedy zauważyłam, że nosi mały, czarny kolczyk w dolnej wardze, po prawej stronie.

Przewrócił oczami, westchnął z irytacją i jednym susem znalazł się przy mnie. Wyciągnął rękę, wskazując, bym za nią złapała.

Z zawstydzeniem przyjęłam pomoc. Gdy tylko stanęłam na nogach, mogłam przyjrzeć się jego sylwetce. Chociaż stałam stopień wyżej od niego, nadal nade mną górował. Był bardzo wysoki.

– Dziękuję – szepnęłam, starając się pozbyć karmazynowego rumieńca z policzków.

– Mhm… – mruknął pod nosem.

Przez chwilę czułam się niezdarnie, ale potem zdałam sobie sprawę z tego, że po prostu jestem fajtłapą.

Patrzyłam uważnie na chłopaka, nawet się z tym nie kryjąc. Był bardzo przystojny – miał elektryzująco niebieskie oczy, pod którymi odznaczały się ciemniejsze kręgi, jego blond włosy rozwiewał delikatny wiatr, który sprawiał, że grzywka spadała mu na czoło, a różowawe usta odznaczały się na tle jasnej, prawie białej skóry.

W chwili, gdy zaczął kaszleć, zdałam sobie sprawę, że po prostu bezczelnie się na niego gapię.

– Wszystko w porządku? – zapytałam, schodząc jeden stopień.

Zrobił ręką znak, którego nie potrafiłam zinterpretować. Nie wiedziałam, czy była to twierdząca odpowiedź na moje pytanie, czy też prośba, żebym sobie poszła. A może jedno i drugie. Wydęłam prawy policzek i podniosłam plecak.

– Co tutaj robisz? – rzucił w powietrze, kiedy już odzyskał oddech.

Tym razem, inaczej niż wcześniej, dobrze słyszałam jego głos – był miękki i lekko zachrypnięty.

Spojrzałam na niego, na jakby pustą, pozbawioną wyrazu twarz. Jej poważny wyraz przyprawił mnie o lekki dreszcz. Było dla mnie oczywiste, że nie przyznam się do tego, że weszłam aż tutaj zaciekawiona tym, co wyjął z kieszeni. Zabrzmiałoby to natrętnie.

Odpowiedziałam w sposób, który można byłoby uznać za wiarygodny.

– Chciałam tu tylko posiedzieć – odrzekłam obojętnie i wzruszyłam ramionami.

Uniesiona brew chłopaka świadczyła jednak o tym, że w to nie uwierzył.

– Nie powinnaś być teraz na lekcji?

W jego głosie dało się wyczuć drwinę.

– A czy ty też nie powinieneś być teraz na zajęciach? – odparłam, ściskając mocno pasek plecaka i wymawiając każde słowo z odrobiną wyższości.

Przechylił głowę na bok i się uśmiechnął. Był to jednak taki senny półuśmiech, który tyle skrywał, a jednocześnie mówił wszystko.

– Czyżby tym razem nie wpuszczono cię do klasy, Hasley? A może pechowo zaczynasz rok?

Co?

Skąd on zna moje imię?

Zdziwiło mnie to i natychmiast zmarszczyłam brwi.

– Skąd znasz moje imię?

– Chodzimy razem na jedne zajęcia – odpowiedział, przewracając oczami. – Poza tym zna cię większość ludzi: bycie najlepszą przyjaciółką wielkiego Zeva Nguyena podnosi twój status.

Ostatnie zdanie zabrzmiało ironicznie.

Chodzimy na jedne zajęcia? Nigdy go nie widziałam, choć tak naprawdę nie znałam większości osób z klasy. Od początku roku szkolnego podzielono nas na grupy, a ja nie byłam kimś, kto skupiałby się na twarzach czy nazwiskach szkolnych kolegów. Natomiast drugie wytłumaczenie było bardziej spójne: Zev to mój najlepszy przyjaciel i kapitan drużyny rugby, więc znała go większość uczniów. Przychodziłam na jego mecze i treningi, ale zawsze pozostawałam niezauważona.

A przynajmniej starałam się to robić.

– Jakie zajęcia? – zapytałam.

– Historię, z profesor Kearney.

Skrzywiłam się i skinęłam głową. Chłopak skierował wzrok na swoje stopy i stał tak przez kilka sekund. Po chwili sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął zrolowany biały kawałek papieru. Nic sobie nie robiąc z mojej obecności zapalił go i beztrosko podniósł do ust. Widząc to, zupełnie zapomniałam, o czym rozmawialiśmy.

Nie byłam aż taka głupia. Na pewno nie miał zwykłego papierosa.

– Co to jest? – zapytałam z lekkim zaciekawieniem. – Nie wydaje mi się, że to tytoń.

Zaśmiał się cynicznie i zaciągnął dymem, zanim odpowiedział.

– To joint.

Dobrze się bawił. Dym z jego ust dotarł do mojej twarzy.

Zapach był dość mocny i inny niż zapach tytoniu. Nigdy nie paliłam jointa. Skrzywiłam się z obrzydzeniem i trochę odsunęłam.

– Dlaczego robisz to w szkole?

Zmartwiło mnie to. Gdyby ktoś mnie z nim zobaczył, zatrzymaliby nas oboje albo, co gorsza, wsadzili do więzienia. Jednak z ulgą zdałam sobie sprawę z tego, że wszyscy byli na lekcjach i właściwie nikt nie zmierzał w naszym kierunku.

– Bo chcę i mogę – odparł niegrzecznie.

– To obrzydliwe – wymamrotałam, marszcząc nos.

– To dlaczego wciąż tu jesteś?

Otworzyłam usta, żeby mu odpowiedzieć, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Poczułam się zawstydzona.

Usłyszałam, jak westchnął, i spojrzałam na niego ponownie.

– Co to jest? – wskazał na moją bluzkę i zmrużył oczy.

Moje spojrzenie powędrowało we wskazanym kierunku i poczułam, jak płoną mi policzki.

To niemożliwe.

– Pasta do zębów.

Przez kilka chwil patrzył na mnie rozbawiony, po czym się roześmiał. Jego śmiech był trochę zaraźliwy, pewnie bym się przyłączyła, gdybym to nie ja była jego przyczyną. Uniosłam więc tylko głowę i zacisnęłam zęby.

– Wstajesz z zamkniętymi oczami, co? – mruknął, wciąż się śmiejąc.

– Wczesne pobudki nie są moją mocną stroną! – krzyknęłam, stukając stopą w metalową barierkę.

– Zauważyłem.

Jego twarz spoważniała. Położył skręta na podeście, zdeptał go, a następnie podniósł. Przerzucił plecak przez ramię i, przeskakując po dwa stopnie, zszedł na sam dół.

– Co robisz? – zapytałam, próbując dotrzymać mu kroku.

Odwrócił się do mnie.

– Idę stąd. Nie widać?

– Ale dlaczego?

– Lekcje wciąż trwają, Weigel.

Odwrócił się i poszedł dalej.

Zwrócił się do mnie po nazwisku – skąd mógł je znać? Chodzi z tobą na jedne zajęcia, krzyknęła moja podświadomość. Zdałam sobie sprawę z tego, że nic mi o sobie nie powiedział, nawet się nie przedstawił, zagadnęłam go więc ponownie:

– Nie powiedziałeś, jak masz na imię! – krzyknęłam, składając dłonie wokół ust i tworząc z nich coś na kształt megafonu.

Odwrócił się i szedł dalej tyłem. Myślałam, że powie coś jeszcze, ale on tylko uniósł kciuki w górę, po czym znów się odwrócił. Jego chód był specyficzny. Szedł tak, jakby kompletnie niczym się nie martwił, miał opuszczone i zrelaksowane ramiona.

Usiadłam na jednej z trybun, błądząc spojrzeniem po zielonkawej murawie boiska. Znów zaczęłam sobie powtarzać, jak bardzo nienawidzę profesora Hoffmana.

Nadszedł czas przerwy. Nie lubiłam jadać w stołówce. Odkąd byłam mała, nie mogłam znieść zapachu jedzenia i szmerów wielu osób rozmawiających jednocześnie. Robiłam to tylko dla Zeva, ciesząc się, że w porze drugiego śniadania możemy spędzić trochę czasu razem.

Czubkiem buta popchnęłam drzwi stołówki i skierowałam kroki prosto do miejsca, gdzie stał automat z sokami. Znalazłam kilka monet, wrzuciłam je do maszyny, po czym z otworu na dole wyjęłam sok winogronowy. Spięłam się, gdy poczułam, jak czyjeś ręce chwytają mnie od tyłu i naciskają na moje plecy. Jednak rozluźniłam się natychmiast, gdy usłyszałam znajomy, hałaśliwy śmiech Zeva, który łaskotał mnie w ucho. Próbowałam oswobodzić się z jego uścisku, a kiedy mnie puścił, odwróciłam się do niego z szerokim uśmiechem.

– Hej! – przywitałam go i potargałam mu włosy.

– Nie rób tego – zaczął zabawnie zrzędzić, jednocześnie posyłając mi urocze spojrzenie.

Z rozbawieniem pokręciłam głową i zrobiłam jeszcze raz to samo.

– Mówię poważnie, Hasley – powiedział ze śmiechem. Złapał mnie za nadgarstki i przytulił ponownie, ale trochę mocniej.

– Daj mi złapać oddech – poprosiłam ze śmiechem.

Rozluźnił uścisk, zarzucił mi rękę na ramiona i opiekuńczym gestem przyciągnął mnie do siebie. Ruszyliśmy w kierunku jednego ze stolików na środku stołówki, gdzie siedziało kilku jego kolegów z drużyny. Uśmiechnęli się na nasz widok, jeszcze zanim doszliśmy do nich.

– Przyjdziesz dzisiaj na mój trening? – zapytał Zev.

Uwielbiałam jego oczy, miały piękny, orzechowy kolor. Sprawiały, że kiedy o coś prosił, nie sposób było mu odmówić.

– Oczywiście, że przyjdę. – Skinęłam głową, a on uśmiechnął się szeroko. – Jak mogłoby mnie zabraknąć?

– Gdybyś nie przyszła – zażartował Neisan, wicekapitan.

– Och, jakie śmieszne – odpowiedziałam z ironią.

Chłopak się nie odezwał, tylko pokazał mi język. Tak przecież robią wszyscy dojrzali ludzie. No jasne, że tak…

– Mam po ciebie przyjechać? – podjął rozmowę Zev.

Wiedziałam, że nawet jeśli odmówię, on i tak przyjedzie. Stało się to już naszym małym zwyczajem, ale przyjaciel wciąż potrafił zachować się na tyle taktownie, by o to zapytać.

Zev przepchnął jednego ze swoich przyjaciół i usiadł na jego miejscu. Brunet, którego popchnął, spojrzał na niego spode łba, przeżuwając kawałek pizzy.

– A jak myślisz, Zev?

– To przyjadę – powiedział i się uśmiechnął, słysząc moją sarkastyczną odpowiedź.

– Przyjdzie na trening? – zapytał Daniel, inny chłopak z drużyny, który grał na pozycji filara.

– A czy zdarzyło się, żeby Hasley nie przyszła na trening Zeva? – Dylan, który grał w ataku, włączył się do rozmowy.

– Tamtego dnia, kiedy zdechł jej pies – odpowiedział mój najlepszy przyjaciel, spoglądając na niego kątem oka. – Chociaż właściwie Hasley pojawiła się pod koniec treningu – przypomniał sobie. – Pamiętam, bo poszliśmy wtedy na pizzę i żeby ją rozweselić, zahaczyliśmy też o plac zabaw.

– Pamiętacie, że nas stamtąd wyrzucili? – dodał Neisan.

Wszyscy się roześmiali.

Nie zawsze wychodziłam z nimi, ale zbliżyliśmy się do siebie w ciągu ostatniego roku. Przychodziłam na treningi, a potem, po zakończeniu sesji treningowych, szliśmy razem coś zjeść. Jeśli działo się inaczej, Zev odwoził mnie do domu i dołączał do nich później.

– Prawie cała szkoła myśli, że jesteście parą – poinformował Daniel. Pogryzając frytki, spojrzał na mnie i na Zeva. – Ale my wiemy, że Hasy ślini się na widok Matthew – powiedział szybko, a ja rzuciłam mu groźne spojrzenie.

W szkole działało kilka drużyn sportowych, jednak tylko rugby, koszykówka i siatkówka brały udział w mistrzostwach stanowych. Matthew był kapitanem drużyny koszykówki i chłopakiem, w którym podkochiwałam się od jakichś dwóch lat. Zev zawsze irytował się z jego powodu. Widywali się, gdy wzywano ich na jakieś spotkania jako kapitanów najważniejszych drużyn w szkole.

Matthew Jones był wysokim, rudowłosym chłopakiem o zielonych oczach i bardzo jasnej karnacji. Zev twierdził, że wygląda jak Kacper, duch z bajki.

Nagle zauważyłam, że wszyscy obecni przy stole patrzą na mnie z uniesionymi brwiami. Zarumieniłam się, co spotykało mnie bardzo często.

Przygryzłam wargi.

– Idę kupić coś do jedzenia – powiedziałam, chcąc uciąć temat.

Wstałam, a Neisan od razu zrobił to samo.

– Pójdę z tobą – stwierdził.

Skinęłam głową i oddaliliśmy się od grupy. Chłopak powiedział, że idzie na drugi koniec stołówki, i zniknął mi z oczu. W poszukiwaniu czegoś apetycznego spojrzałam na jedzenie, które miałam przed sobą, ale nic nie przypadło mi do gustu. Po kilku minutach szukania czegoś, co mogłoby mi zasmakować, zamówiłam kawałek pizzy oraz napój imbirowy.

– To obrzydliwe – usłyszałam za sobą.

Obróciłam się, natykając na blondyna, z którym rozmawiałam na trybunach szkolnego boiska.

– Co? – zapytałam, zdziwiona tym, co powiedział.

– To. – Wskazał głową szklankę.

Jak mógł powiedzieć coś takiego? To mój ulubiony napój, a on go obraził.

– To imbir i jest przepyszny – broniłam się, marszcząc brwi.

Chłopak przekrzywił głowę na bok i nie odrywając wzroku od mojej szklanki, kilka razy pokręcił głową.

– Smakuje jak lekarstwo. – Zmarszczył nos.

– Co tutaj robisz? – zapytałam, próbując zmienić temat.

– Przyszedłem kupić jedzenie – powiedział z figlarnym uśmiechem i zmrużył oczy. Poczułam się głupio. – To właśnie robi większość zwykłych ludzi, kiedy przychodzą do stołówki.

Chciałam powiedzieć coś, żeby wybrnąć z tej krępującej sytuacji, ale nagle ktoś otworzył drzwi stołówki i pojawił się w nich rudzielec. Obok niego kroczyło kilku jego kolegów z drużyny koszykówki. Był taki przystojny. Uśmiechał się, mrużąc oczy.

– Chcesz chusteczkę? – Głos blondyna sprawił, że wróciłam na ziemię. Oderwałam wzrok od Matthew i spojrzałam na stojącego przy mnie chłopaka. – Zaśliniłaś prawie całą stołówkę – zażartował.

Poczułam, że moje policzki płoną z zażenowania, i bardzo chciałam to ukryć.

Roześmiał się i delikatnie klepnął mnie w ramię, po czym zamówił sok pomarańczowy. Nie rozumiałam, dlaczego wciąż tu stoję. Kiedy jednak w końcu zdałam sobie z tego sprawę, usłyszałam ponownie jego głos:

– Podoba ci się kapitan drużyny koszykówki? – zapytał, stając przede mną. – Lepiej nie odpowiadaj, to zbyt oczywiste – zaśmiał się. – Próbowałaś się do niego zbliżyć?

– To beznadziejna sprawa – powiedziałam. Nie miałam ochoty kontynuować tej rozmowy.

– On jest beznadziejny? Tak sądzę.

– Nie, próbowanie jest bezcelowe – wyjaśniłam.

Wypiłam trochę napoju przez słomkę, rozglądając się dokoła. Kilka osób patrzyło na nas. Może on jeszcze na kogoś czekał?

– Nie dowiesz się, jeśli nie spróbujesz – powiedział, zamykając z westchnieniem oczy.

Zwilżył wargi i podrapał się po brodzie.

– Dopiero się poznaliśmy, a ty już dajesz mi rady? – zapytałam.

Powiedziałam to żartobliwym tonem. Nie chciałam, żeby zabrzmiało niegrzecznie wobec próby pomocy z jego strony czy czegokolwiek, co usiłował zrobić.

– Potraktuj to, jak chcesz, Weigel – mruknął z niechęcią. Wsunął wolną rękę do kieszeni spodni i skrzywił się z niezadowoleniem.

W myślach powtórzyłam to, co powiedział, i zerknęłam na niego ukradkiem.

– Nie powiedziałeś mi, jak się nazywasz.

– Jeśli tak bardzo cię to interesuje… – przerwał, po czym przysunął się i szepnął mi do ucha: – Dowiedz się tego.

Zamierzałam zaprotestować, bo ukrywanie swojego imienia było z jego strony okrutne, biorąc pod uwagę moją ciekawość, jednak głos Neisana, wołający z oddali moje imię, uniemożliwił mi dalsze nalegania.

– Hasley!

Blondyn i ja spojrzeliśmy na czarnowłosego chłopaka, który patrzył na nas z lekko zmarszczonym czołem.

– Na razie, Weigel. Czekają na ciebie – pożegnał się nieznajomy i odszedł, zanim zdążyłam mu odpowiedzieć.

– Co z nim robiłaś? – spytał Neisan, gdy tylko stanęłam obok niego.

– Rozmawialiśmy – odpowiedziałam, nie przywiązując do tej sprawy większej wagi. Jednak on sprawiał zupełnie inne wrażenie… A przynajmniej tak mi się wydawało.

– Znasz go? – zapytał.

Odwróciłam się i spojrzałam na niego z determinacją. Patrzył mi prosto w oczy, oczekując jasnej odpowiedzi.

– Poznałam go dzisiaj rano – przyznałam z ociąganiem. – Ale szczerze mówiąc, nie wiem, jak ma na imię.

Wypowiedziałam ostatnie zdanie w chwili, gdy dotarliśmy do naszego stolika. Usiadłam.

Zev oderwał wzrok od telefonu i z uśmiechem spojrzał na mnie, bębniąc palcami w stół.

– Czyjego imienia nie znasz? – zapytał, spoglądając na Daniela, po czym popił swój napój.

– Chłopaka, którego poznałam dziś rano – powtórzyłam.

– Ach tak? – Przyjaciel żartobliwie uniósł brew i spojrzał na mnie łobuzersko. – Kim jest ten przystojniak, który zajmie miejsce Matthew?

– Myślę, że wolałbyś, żeby to nadal był Jones – stwierdził Neisan, następnie wypuścił powietrze z głośnym westchnieniem.

Widziałam, że żałuje tego, co powiedział.

– Dlaczego? – Zev zmarszczył brwi i spojrzał na niego. – Kim on jest?

– Znasz go? – wtrąciłam zaciekawiona, kierując pytanie do Neisana.

Chłopak przewrócił oczami.

– Howland.

Czy tak miał na imię?

Zev popatrzył na mnie surowo. Zauważyłam, że zaciska zęby. Wyglądał na wściekłego, jakby Neisan powiedział coś strasznego.

– Od kiedy ucinasz sobie z nim pogawędki? – zapytał szorstko, stanowczym i twardym głosem.

– Już mówiłam, poznałam go dziś rano – odpowiedziałam, zwilżając językiem wargi. Spojrzałam na Neisana i zapytałam: – Ma na imię Howland?

– To jego nazwisko, na imię ma Luke. – Tym razem odezwał się Dylan.

– Luke – powtórzyłam.

– Gówno mnie obchodzi, jak on ma na imię! – krzyknął Zev. – Hasley, nie zadawaj się z nim.

– Dlaczego? – zapytałam.

– Po prostu tego nie rób – rozkazał.

Uniosłam brew.

– Nie będziesz mi mówił, co mam robić – powiedziałam, zirytowana jego zachowaniem.

– Nie, ale ten typ bierze narkotyki – odpowiedział pogardliwie.

Otworzyłam lekko usta, zastanawiając się nad tym, co usłyszałam. Teraz już rozumiałam, co wyjął wtedy z kieszeni i palił w mojej obecności.

– Luke ma problemy psychologiczne. – Zev odezwał się ponownie, przeczesując dłonią włosy. – Nie powinnaś się z nim przyjaźnić.

– Jeśli tak jest, po prostu potrzebuje pomocy – odparłam.

– Tak – przytaknął. – Ale nie twojej.

– O Boże, Zev…

– Nic nie wiesz o nim ani o tym, jak się zachowuje, gdy bierze to gówno.

– A ty tak?

Wstałam z krzesła.

Przyjaciel zamknął oczy, próbując się opanować. Jego koledzy obserwowali tę scenę w milczeniu. Po chwili otworzył oczy i oznajmił surowym tonem:

– Wiem wystarczająco dużo, by ci powiedzieć, żebyś trzymała się od niego z daleka. Nie udawaj, że możesz mu pomóc, nie jesteś pieprzoną pielęgniarką.

Od jego słów zrobiło mi się niedobrze.

– Nie wydaje ci się, że trochę przesadzasz?

– Przestańcie, ludzie się na nas gapią – wtrącił Neisan z drugiego końca stołu.

– Hasley, mówię poważnie…

Nie dałam dokończyć Zevowi.

– Wiesz co, nie mam ochoty dalej rozmawiać na ten temat – powiedziałam i odeszłam od stolika.

– Hasley! – Słyszałam, jak krzyknął za mną, ale to zignorowałam.

Wyszłam ze stołówki i ruszyłam w kierunku swojej szkolnej szafki. Zev wiedział więcej, niż chciał powiedzieć. Rozumiałam, że się o mnie martwi, był moim najlepszym przyjacielem i doceniałam to, że próbuje mnie chronić, ale potrafiłam sama o siebie zadbać.

Nie byłam pielęgniarką i to oczywiste, że nigdy nie chciałabym pełnić takiej roli. Co też przyszło mu do głowy?

Dotarłam do szafki i otworzyłam ją, żeby schować kilka książek. Kątem oka dostrzegłam czyjąś sylwetkę, przez chwilę sądziłam, że to Zev, ale się myliłam, to nie był on.

Matthew szedł korytarzem w obcisłych niebieskich dżinsach i czarno-białej koszuli. Spojrzał na mnie i poczułam, że zaraz zemdleję. Mrugnął do mnie jednym ze swoich zielonych oczu, uśmiechnął się i poszedł dalej.

O Boże, o Boże.

Krew napłynęła mi do policzków. Przygryzłam wargi, próbując stłumić radosny okrzyk. Wsadziłam głowę do szafki i się roześmiałam.

Matthew był boski, od stóp do głów. Od jakiegoś czasu był to mój crush. Wystarczyło, że zobaczyłam go gdzieś w oddali, a motyle trzepotały mi w brzuchu, policzki robiły się karmazynowe i twarz płonęła od przelatujących mi przez głowę myśli.

ROZDZIAŁ 2

Uniosłam się honorem wobec Zeva. Nasza drobna sprzeczka okazała się poważniejsza, niż sądziłam. I chociaż nie lubiłam się z nim kłócić, denerwowało mnie takie jego zachowanie.

Pewnie miał swoje powody, ale nie wybrał najlepszego sposobu na to, by ostrzec mnie przed Lukiem.

Westchnęłam z ulgą, kiedy wreszcie skończyła się lekcja nauk społecznych. Rzuciłam długopis na stół, po czym schowałam wszystko do plecaka. Spirala zeszytu zaplątała mi się w bransoletkę. Przewróciłam oczami, próbując poradzić sobie z tą małą katastrofą. Niestety nie wyszło bezboleśnie, ponieważ zadrapałam sobie skórę.

Dzisiaj narzekałam na wszystko bardziej niż zwykle.

Wyszłam z klasy, za chwilę zaczynała się literatura, a potem zajęcia z panią Kearney. Dobrze, że pomiędzy lekcjami były krótkie przerwy, od dziesięciu do piętnastu minut. Idąc zatłoczonym korytarzem, obijałam się o ciała innych uczniów, raz po raz słysząc pomruki niezadowolenia. Próbowałam uciec od tego zgiełku, a kiedy w końcu opuściłam główny korytarz, zobaczyłam, że ktoś wybrudził mnie ketchupem.

Świetnie!

Próbowałam usunąć plamę, ale udało mi się ją tylko powiększyć. Czy można być bardziej niezdarnym? Rzuciłam stekiem przekleństw i podążyłam w przeciwnym kierunku, skąd było widać boisko oraz budynki, w których odbywały się lekcje chemii.

Z czystej ciekawości spojrzałam na prawą stronę trybun i potwierdziłam to, o czym pomyślałam przed chwilą: siedział tam chłopak, którego poznałam wczoraj i przez którego pokłóciłam się z najlepszym przyjacielem. Powinnam była powstrzymać ciekawość, lecz okazała się silniejsza niż rozsądek. Zamiast iść na lekcję literatury, ruszyłam w jego stronę.

Przygotowałam kilka wymówek, na wypadek gdyby zapytał mnie, dlaczego przyszłam. Jednak nawet jeśli miałyby się okazać nic niewarte, ani przez chwilę nie żałowałam tego, że zmierzam w jego kierunku.

– Nie powinnaś być teraz na lekcji? – zapytał Luke ze zmarszczonym czołem, gdy zobaczył, że się zbliżam.

– Tak, ale nie chciało mi się iść. – Wzruszyłam ramionami.

Spojrzał na mnie tak, jakby to, co powiedziałam, było najdziwniejszą rzeczą na świecie. Wyjął z kieszeni paczkę, a z niej papierosa, włożył go do ust i zapalił. Usadowił się na jednej z ławek i rozprostował nogi. Niebo było błękitne, a powietrze wciąż chłodne, mimo panującej na dworze temperatury.

– Luke, dlaczego właściwie lubisz palić? – zapytałam, siadając obok chłopaka i wymawiając powoli jego imię. Patrzyłam przy tym na niego niepewnie.

– Wow! Już wiesz, jak mam na imię – zaśmiał się i zaciągnął dymem.

– Nie było to trudne – stwierdziłam. – A teraz odpowiedz na moje pytanie.

Spojrzał na mnie z wahaniem.

– No cóż… Nie oczekuj, że będę odpowiadać na wszystkie twoje pytania, Weigel, ale palę, bo lubię. Pomaga mi to pozbyć się stresu.

Tak, właśnie to zwykle mówiła większość palaczy. Nic nowego. Nic, czego nie spodziewałabym się usłyszeć.

– Są na to inne sposoby, wiesz? Próbowałeś?

– Tak, wiem, ale nie chcę. – Przechylił głowę na bok, dając mi tym samym do zrozumienia, że nie powie już nic więcej.

– Jesteś totalnie irracjonalny – odpowiedziałam.

Wzruszył tylko ramionami. Westchnęłam ciężko.

Nie będzie tak łatwo się dowiedzieć o nim czegoś więcej, z pewnością nie. Patrzyłam na niego przez chwilę, podobało mi się, jak jest ubrany. Miał rozpiętą niebieską koszulę w kratę, a pod nią czarny T-shirt, który zwrócił moją uwagę. Widniał na nim trójkąt, z którego boku wychodziło coś jakby tęcza.

– Co oznacza? – Wskazałam wzór.

Spojrzał na niego, po czym ponownie uniósł brew.

– Nie wiesz? – zapytał z niedowierzaniem, a ja pokręciłam głową, zaciskając usta. – Boże, skąd ty się urwałaś?

– Czy to takie ważne? – odparłam.

– To coś ma nazwę i jest jednym z najlepszych zespołów, jakie kiedykolwiek istniały. To Pink Floyd, a motyw pochodzi z jednego z ich albumów – powiedział.

– Pamiętam, że kiedyś widziałam coś takiego…

– W sklepie z płytami?

– Nie – zaprzeczyłam.

– Więc gdzie?

– Na lekcji fizyki – mruknęłam.

– Prawo Snella?

– Tak mi się wydaje. Załamanie światła?

– Tak. – Skinął głową. – Ale moja koszulka przedstawia motyw z okładki albumu.

– Czy grają jeszcze razem?

– Wszystko z tobą w porządku? – Kilkukrotnie zamrugał i patrzył na mnie przez chwilę. – Chyba nie mówisz poważnie.

– Możesz przynajmniej powiedzieć mi, jaką muzykę grają? Mogłabym posłuchać i… – nie dokończyłam, ponieważ mi przerwał.

– To nie Michael Bublé. – Wykrzywił usta.

– Michael Bublé jest super! – krzyknęłam, marszcząc brwi.

– Tak, na święta – odpowiedział.

Urażona, szeroko otworzyłam usta.

– No wiesz… – powiedziałam z oburzeniem i spojrzałam przed siebie. Mój umysł pracował na pełnych obrotach i po chwili znów rzuciłam mu zdziwione spojrzenie. – Skąd wiesz, że go lubię?

– Często nucisz jakąś jego piosenkę na historii. – Wypuścił kłębek dymu.

Poczułam, że z zawstydzenia płoną mi policzki. Nie miałam najlepszego głosu, a on już o tym wiedział.

– To krępujące – wymamrotałam. – Skąd go znasz, skoro podobno go nie lubisz?

– Nie mogę czegoś polubić, jeśli tego nie spróbuję, a w tym wypadku nie posłucham. Chociaż tak naprawdę znam go, bo moja mama puszcza jego piosenki w grudniu – przyznał z leniwym uśmiechem.

– Moja też!

– Świetnie – stwierdził i pokazał mi uniesiony w górę kciuk.

Czy to była ironia?

Milczałam, nie wiedząc, co powiedzieć. Luke cmoknął językiem i spojrzał na moją zdezorientowaną minę. Zastanawiał się, wydął wargi i na chwilę przechylił głowę, po czym spojrzał w dół na swój plecak i go podniósł.

Wyciągnął z niego spiralny notatnik z czarną okładką. Znajdował się na niej biały kwadrat z napisem, którego nie zdążyłam odczytać, ponieważ chłopak już otworzył notes, szukając jakiejś strony. Dostrzegłam w środku kreski, rysunki i różne wulgarne słowa. Luke zatrzymał się na stronie, na której widniała jakaś lista. Przez chwilę się wahał, czy mi ją pokazać, ale w końcu to zrobił.

Wzięłam notatnik do ręki i zaczęłam czytać z zaciekawieniem.

– Masz tu wiele zespołów, ale ja znam tylko Johna Mayera – powiedziałam, uśmiechając się z wyższością.

– Tak właśnie myślałem. – Roześmiał się i pokręcił głową.

– Co w tym zabawnego?

Luke spojrzał mi w oczy i zmarszczył czoło.

– Słuchaj, John jest świetnym piosenkarzem, ale czuję się urażony tym, że nie znasz nikogo innego z tej listy – powiedział z niedowierzaniem, wskazując notatnik. – Nawet Green Day. To nie może być prawda!

– Może słyszałam jakąś ich piosenkę – bąknęłam. – Nie jestem fanką muzyki heavy!

– To nie jest heavy, Weigel – wyjaśnił, z irytacją przebierając palcami.

– Dla mnie wszystko, co głośne, takie jest! – krzyknęłam. Miałam już serdecznie dość tej dyskusji.

– Więc ty też jesteś heavy, ponieważ jesteś bardzo głośna.

– Hej!

– Musisz odnaleźć swoją drogę do naprawdę dobrej muzyki.

– Jesteś bezczelny. Krytykowanie gustów innych ludzi tylko dlatego, że różnią się od twojego, świadczy o złym wychowaniu, wiesz o tym? – zapytałam, ale zignorował mnie, odwracając wzrok w inną stronę. – Zapytaj mnie o jakiś inny zespół – powiedziałam.

Luke westchnął.

– To może… Simple Plan?

Przez chwilę próbowałam coś sobie przypomnieć. Zev rozmawiał z Dylanem o różnych rzeczach, ale nie wiem, czy gadali o muzyce. Nigdy nie przysłuchiwałam się ich rozmowom, ale teraz miałam zamiar zacząć to robić.

Przygryzłam wargę. Nie, nie wiedziałam, kto to.

– Czy to solista? – zapytałam z wahaniem.

– To przerażające – mruknął, wstając i odsuwając się trochę, jakby był zmęczony. – Oni śpiewają intro do Scooby-Doo!

– To piesek, który odkrywa tajemnice! – wykrzyknęłam podekscytowana.

– Na miejscu Zeva nigdy nie wybrałbym ciebie na swoją najlepszą przyjaciółkę.

– No wiesz. – Przycisnęłam dłoń do piersi, starając się nie przywiązywać wagi do jego komentarza. – Zev chce, żebyśmy byli przyjaciółmi.

– Co ty możesz o tym wiedzieć? – Zbliżył się do mnie, unosząc kącik ust. – Może w głębi duszy wstydzi się twoich muzycznych gustów.

– On mnie wspiera – odparłam.

To była prawda. Zev wspierał mnie, a ja jego. Na tym polegała nasza przyjaźń.

Usłyszałam, jak Luke ironicznie mruknął pod nosem coś, czego nie mogłam zrozumieć. Odsunął się i zaczął chodzić w tę i z powrotem, być może nad czymś się zastanawiał… Wstałam, chwyciłam plecak oraz jego notes i zaczęłam schodzić w dół trybun.

– Hej – zatrzymał mnie. – Mogę dostać z powrotem swój notatnik? – poprosił.

Podałam mu go. Podszedł do swojego plecaka i podniósł go z ziemi.

– A więc? – zapytałam.

– Co? – Luke zmarszczył brwi, nie rozumiejąc, o co mi chodzi.

Wzruszyłam ramionami, a on zamrugał. W milczeniu ruszył przed siebie, a ja, nie wiedząc, co zrobić, podążyłam za nim. Nie zadawałam żadnych pytań i nic nie mówiłam, on przez jakiś czas też się nie odzywał. Chwilowo nie mówił nic więcej o zespołach, których słuchał, jednak z tego, co zrozumiałam, kochał muzykę, w szczególności tych wykonawców, którzy znajdowali się na liście w jego notatniku.

Był jednym z tych chłopaków, którzy przechadzają się po sklepie z płytami i przeglądają je, mrucząc coś pod nosem.

Szliśmy przez szkolne korytarze, rozmawiając o tym, jak bardzo moje gusta odbiegają od jego zainteresowań. Luke opowiedział, że stworzył tę listę kilka miesięcy temu, umieszczając na niej swoje ulubione zespoły. Wymienił je w tej samej kolejności, w jakiej miał je zapisane w notatniku. Byłam pod wrażeniem liczby nazw, jakie magazynował w głowie. Ja pamiętałam tylko jedną: Jonas Brothers.

Koniec końców opuściłam całą lekcję literatury z profesorem Hoffmanem. I miało mi to przysporzyć problemów.

Dotarliśmy do schodów na parterze. Luke się zatrzymał i odwrócił w moją stronę, patrząc na mnie przez chwilę.

– Przestań się na mnie gapić – jęknęłam, odczuwając z tego powodu dyskomfort.

Skrzywił nieznacznie usta.

– Dlaczego? – zapytał.

– To krępujące – odpowiedziałam, a on rzucił mi wesołe spojrzenie, jakby sam fakt, że widzi mnie w takim stanie, mocno go rozbawił.

I może tak było.

– Ależ z ciebie księżniczka, Weigel. – Spojrzał na rękaw mojej bluzki i niewinny uśmieszek przerodził się w głośny wybuch śmiechu. – Co ci się, do cholery, stało?

– Na swoją obronę mogę powiedzieć, że ludzie przemieszczający się głównym korytarzem powinni wiedzieć, że nie należy chodzić z jedzeniem. To niekulturalne – oznajmiłam, próbując zakryć plamę ręką.

– Albo ty powinnaś być ostrożniejsza – uśmiechnął się niewinnie. – Jesteś bardzo niezdarna.

– Nie jestem niezdarna – zaoponowałam żywo.

– Jesteś tego pewna, Weigel?

Nie odzywałam się, a Luke spojrzał na mnie z wahaniem. Zmarszczyłam brwi i utkwiłam wzrok w zegarku, który miał na nadgarstku. Zauważyłam, że ma w tym miejscu bliznę. Czyżby się samookaleczał? Ślad biegł po przekątnej od jednego końca dłoni do drugiego. Miał około sześciu lub siedmiu centymetrów długości, a jego różowawy kolor sprawiał, że wyróżniał się na tle białej skóry.

Chłopak najwyraźniej się zorientował, na co patrzę, ponieważ szybko opuścił rękaw koszuli, zasłaniając szramę. Zdezorientowana spojrzałam mu w oczy. Twarz miał napiętą, a źrenice rozszerzone.

Chciałam zapytać go o to, ale jego oczy wręcz prosiły: „Nic nie mów”. Wzdrygnęłam się na samą myśl o tym, że Luke mógł sam wyrządzać sobie krzywdę. Nie sądziłam, że jest do tego zdolny.

– Lepiej idź na lekcję – powiedział, przerywając niezręczną ciszę.

– Teraz mamy zajęcia razem – powiedziałam ostrożnie, przypominając mu, że również powinien się na nich pojawić.

– Ja nie idę.

Powiedział to tak swobodnie, nie próbując nawet kłamać, jakby rzeczywiście nie obchodziły go wszystkie konsekwencje, jakie mogły go spotkać w związku z brakiem zainteresowania szkołą.

– Ktoś może cię zauważyć – powiedziałam, przygryzając wnętrze policzka. Z powodu jego decyzji czułam się źle, a nawet trochę winna.

Być może nie chciał iść na lekcję, ponieważ się obawiał, że zapytam go o bliznę na nadgarstku… Albo że nadal będę go irytować.

– To bez znaczenia, zresztą i tak jestem beznadziejnym przypadkiem. – Wzruszył ramionami. Z jakiegoś powodu zasmuciło mnie, że sam siebie określił w ten sposób. Nie powinien tak o sobie myśleć. – No dalej, za pięć minut już cię nie wpuści.

– W porządku – poddałam się w końcu.

Nie mogłam nic zrobić. On już zdecydował, a ja nie byłam w stanie zmusić go, by pojawił się na lekcji. Powoli zaczęłam wchodzić po schodach. W pewnej chwili spojrzałam przez ramię i zauważyłam, że wciąż stoi na dole. Kiedy już miałam skręcić za róg ściany, odezwał się ponownie:

– Weigel, po prostu się o ciebie troszczę.

ROZDZIAŁ 3

Spojrzenie mamy żądało wyjaśnień. Nie byłam w stanie oderwać wzroku od jej źrenic, które prześwietlały mnie na wylot. Patrzyła mi w oczy tak, jakby były ciemną jaskinią, a ona szukała w nich odrobiny światła.

– Nie mogę uwierzyć. Dzwonili ze szkoły z informacją, że opuszczasz lekcje – powiedziała surowym tonem.

Nieśmiało spuściłam wzrok na swoje palce, nerwowo splatając je na kuchennym blacie. Nabrałam powietrza w policzki, usiłując obniżyć napięcie wypełniające całe pomieszczenie.

Najwyraźniej profesor Hoffman zgłosił moją wczorajszą nieobecność, a dyrektor zadzwonił, by o tym poinformować. Teraz trwała sprzeczka w kuchni, a mama domagała się ode mnie, bym podała jakiś sensowny powód, dla którego opuściłam zajęcia. Jeśli chodzi o naukę, Bonnie Weigel była bardzo wymagająca. Zawsze mi powtarzała, że to jedyna rzecz, od której będzie zależała moja przyszłość. Ciężko pracowała, by móc opłacić mi studia, a każdą kroplę tego potu powinnam odpłacić jej wynikami w szkole.

Nie mogłam w żaden sposób ukryć się przed jej spojrzeniem.

Oparła dłoń o stół i zaczęła rytmicznie bębnić paznokciami w blat, oczekując ode mnie odpowiedzi. To sprawiło, że jeszcze bardziej zapragnęłam schować się w mysią dziurę.

– Hasley Diane Derricks Weigel, czekam na wyjaśnienia – zażądała gniewnym i władczym głosem.

Moje pełne imię i nazwisko. Cóż, ilekroć mówiła tym tonem i zwracała się do mnie w ten sposób, sprawa była poważna.

– Ta szkoła jest gorsza niż przedszkole – powiedziałam tylko cicho, na co matka spojrzała z dezaprobatą.

– Hasley – upomniała mnie niecierpliwie.

Wyprowadzałam ją z równowagi. Miała temperament, a jej upór dawał o sobie znać przy okazji każdej kłótni czy konfliktu.

– Naprawdę przepraszam, w porządku? – wyraziłam skruchę. I nie kłamałam… Choć może jednak trochę.

– To nie wystarczy, Hasley – westchnęła, zwilżając językiem wargi. – Doskonale wiesz, że nie lubię, kiedy opuszczasz lekcje.

– Za pierwszym razem profesor Hoffman nie wpuścił mnie do klasy, nienawidzi mnie – próbowałam jakoś się usprawiedliwić, krzywiąc usta.

– Och, Hasley, według ciebie wszyscy cię nienawidzą. – Mama przewróciła oczami.

– On nienawidzi mnie jeszcze bardziej! – Podniosłam ręce i oparłam głowę o stół.

– Jasne – powiedziała z ironią. – Powiedz mi, dlaczego nie było cię wczoraj na lekcji literatury? Nawet nie pojawiłaś się pod klasą.

– Nie zamierzałam tego robić. Można się spóźnić tylko pięć minut, podczas gdy miałam już kwadrans spóźnienia. Nie chciałam kolejnej reprymendy, to byłaby trzecia w tym tygodniu, a ja pozwalam sobie tylko na dwie.

– Ach, pozwalasz samej sobie się upokarzać? – zadrwiła.

– Czasem stawiam przed sobą wyzwania – odpowiedziałam.

Zamrugała kilka razy i podniosła dłoń na wysokość ramienia.

– Jesteś trudna.

Pomimo że nie rozumiałam, o co jej chodzi, uśmiechnęłam się dumnie. Mama nic już nie powiedziała, wzięła do ręki torebkę i zaczęła w niej czegoś szukać.

– Co robisz? – spytałam.

– Szukam swojej komórki – odpowiedziała, rozglądając się dokoła i marszcząc brwi.

Wstałam z krzesła i chcąc jej pomóc, ruszyłam do pokoju. Nie musiałam szukać telefonu zbyt długo, bardzo znany, staromodny dźwięk dzwonka dobiegał z jednego z foteli.

– Znalazłam! – krzyknęłam.

– Odbierz! – powiedziała.

Szybko wzięłam aparat i przesunęłam palcem po ekranie. Nie odezwałam się, tylko wyciągnęłam rękę w stronę mamy, gdy tylko podeszła, a ona chwyciła telefon i przyłożyła go do ucha.

– Słucham? – powiedziała. Stałam tuż obok i słyszałam, o czym rozmawia. Najwyraźniej dotyczyło to jej pracy. – Och, ale zostawiłam wszystkie akta i dokumenty w jednej z szuflad. – Zmarszczyła czoło. – W porządku, zaraz tam będę.

Rozłączyła się i wróciła do kuchni.

– Jedziesz do pracy? – zapytałam, idąc za nią.

– Tak, brakuje dokumentów kilku pacjentów – prychnęła i zrobiła niezadowoloną minę. – Ale nie myśl, że ci się upiekło – ostrzegła. – Nie rób tego więcej, w przeciwnym razie będę zmuszona cię ukarać. Mówię poważnie, Hasley.

– W porządku – wydukałam.

– Zrób sobie coś do jedzenia, a jeśli będziesz wychodzić z Zevem, daj mi znać. Chcę cię widzieć w domu przed ósmą – nakazała, zakładając kremowy płaszcz.

– Przed ósmą? Och, to akurat będę miała czas na… Hmm… Na nic! – odparłam sarkastycznie. – Poza tym raczej nie umówię się z Zevem.

– Nadal jesteście pokłóceni? – zapytała mama, chwytając klucze.

Była w domu, gdy przyjechał, żeby zabrać mnie na trening. Słyszała więc, jak krzyczymy na siebie i obrzucamy się obelgami. Jednak mimo to niechętnie wsiadłam wtedy do jego samochodu, przy okazji robiąc do przyjaciela różne miny. Dziecinne? Wiem.

– Można tak powiedzieć.

– Chcesz o tym porozmawiać?

– Może kiedy wrócisz? – zaproponowałam.

– Oczywiście, kochanie.

– Dziękuję, mamo.

– Do zobaczenia później. Trzymaj się, kocham cię – pożegnała się i wyszła.

Rozparłam się w fotelu i spojrzałam w sufit. W domu panowała zupełna cisza, bardzo smutna cisza. Zawsze się starałyśmy, by było wesoło i tętniło u nas życie, jak w każdym normalnym domu, ale okazało się to niemożliwe. Po tym, jak ojciec od nas odszedł, mama zbudowała ten dom sama. I chociaż był za duży dla dwóch osób, i tak byłyśmy sobie w nim bliskie, jego przestrzeń nas nie rozdzielała. Miałyśmy bardzo dobrą relację. Nie twierdzę, że nie bywało między nami kłótni czy nieporozumień, jednak gdy nadchodziły, na koniec się godziłyśmy i później siedziałyśmy przytulone, oglądając razem film, który zwykle mamie się nie podobał i w którego połowie zasypiała.

Pośród tej ciszy i samotności powróciły do mnie słowa Luke’a:

Weigel, po prostu się o ciebie troszczę.

Ostatecznie na nic się to zdało. Niczego by nie zmieniło, gdybym opuściła lekcję z profesor Kearney. Choć nie, właściwie mogłoby być gorzej. Nie wiem, ile czasu spędziłam, siedząc w fotelu. W końcu dźwięk dzwonka do drzwi zmusił mnie do wstania. Nie miałam pojęcia, kto się dobija. Powoli podeszłam do drzwi, spojrzałam przez wizjer i zobaczyłam wyłaniającą się zza niego kępę złotych loków.

– Hej – przywitał się Zev, gdy tylko otworzyłam.

Jego spojrzenie przypominało wzrok małego skruszonego zwierzątka. Nie mogłam dalej go tak traktować, unikać jego telefonów i obojętnie przyglądać się treningom. Zauważyli to wszyscy z drużyny. Jednak bez względu na to, jak kretyńsko się zachował, wciąż był moim najlepszym przyjacielem. Po prostu się o mnie troszczył.

– Przepraszam – wyszeptał, a jego oczy zwilgotniały.

Serce zacisnęło mi się w piersi.

– Nie, nie, nie – powiedziałam szybko i przytuliłam chłopaka. – Spokojnie. To nie ma związku z naszą kłótnią, prawda?

Nic nie odpowiedział, tylko skinął głową. Przestraszyłam się, widząc, jak płacze, a ja nie wiem, z jakiego powodu. Odsunęłam się od niego i zamknęłam drzwi. Usiedliśmy.

– Co się stało? – zapytałam, kładąc dłoń na kolanie przyjaciela.

Zwilżył usta i westchnął.

– Moi rodzice zamierzają się rozstać – powiedział, usiłując stłumić szloch.

Ściągnęłam brwi i przełknęłam ślinę. Do głowy nie przychodziło mi nic pozytywnego, co mogłabym powiedzieć w tej sytuacji. Zev zawsze był przy mnie, gdy miałam kłopoty, i starał się jakoś mi doradzić. Co prawda nie był w tym zbyt dobry i zwykle kończyło się na tym, że po prostu mnie rozśmieszał. A teraz, kiedy on mnie potrzebował, nie wiedziałam, co zrobić, aby mu pomóc. Nie mogłam tego znieść i czułam, że nie mam przyjacielowi nic do zaoferowania. Przysunęłam się więc po prostu i objęłam go, a on wtulił twarz w moją szyję.

Skórę i bluzkę miałam mokre od jego łez, ale w ogóle nie zwracałam na to uwagi. Nie wiem, jak długo tak siedzieliśmy. W końcu Zev się odsunął. Miał zapuchnięte oczy i mocno zaczerwienione usta. Patrzyłam na niego z czułością, nie mogąc jednocześnie zaakceptować faktu, że coś niszczy go od środka.

– Próbuję dostrzec w tym jakieś pozytywy. Małżeństwo z przymusu może się stać piekłem, a jeśli obie strony są nieszczęśliwe, sądzę, że… najlepiej się rozstać. Nie chcę, żeby byli razem dla nas, ale… to trudne.

– Czasem to bardzo wpływa na dzieci, kiedy rodzice są razem i ciągle się kłócą.

– Wiem, Hasley – westchnął głęboko. – Choć niełatwo to zaakceptować. Alex ciągle płacze. Kilka godzin temu rodzice się pokłócili i matka zażądała rozwodu.

Alex był młodszym bratem Zeva. Ich rodzice zawsze mocno się od siebie różnili. Przyjaciel opowiadał mi o tych czarnych nocach, kiedy jego ojciec wracał nad ranem i zaczynał kłótnię z matką. Takie sceny powtarzały się u nich od miesięcy. Najwyraźniej pan Nguyen kogoś poznał.

– Posłuchaj – szepnęłam. – Wiem, że nie będzie już tak samo, ale pomyśl, że to najlepsze dla twojej mamy. Niektóre małżeństwa borykają się z problemami. Nie do końca rozumiem dlaczego, przecież bierze się ślub z miłości do swojego partnera. Wiem, gadam głupoty – zaśmiałam się i odsunęłam, by spojrzeć na Zeva. – Chcesz jeszcze o tym pogadać? Nie wychodzi mi to zbyt dobrze, ale przecież wiesz, że w pełni cię wspieram i zawsze możesz się wypłakać na moim ramieniu. Masz prawo czuć się źle w tej sytuacji.

– To straszne.

– Okropne – przytaknęłam.

– Chyba nie powinienem był zostawiać mamy i rodzeństwa samych.

– Ale musiałeś to przecież z siebie wyrzucić.

– Tak, a nie mogę robić tego przy nich. Nie teraz, kiedy powinienem być silny dla nich. Jak mogę być oparciem dla mamy, jeśli zobaczy, że płaczę?

– Jesteś człowiekiem i masz uczucia. Nie powinieneś udawać, że jesteś z kamienia.

– Po prostu czuję się rozczarowany moim ojcem – przyznał z westchnieniem.

– Próbowałeś z nim porozmawiać?

– Chciałem zrobić to parę dni temu, ale nigdy nie ma go w domu.

Zwilżyłam wargi i pogłaskałam przyjaciela po policzku.

– Będzie bolało tyle, ile musi boleć, ale pamiętaj, że złe chwile nie trwają długo. Wkrótce to minie i zagoją się rany twoje i rodzeństwa, a zwłaszcza twojej mamy.

Zev otarł łzę z policzka i opadł na oparcie fotela. Zamknął oczy, starając się odpocząć, aż w końcu zasnął.

Był silnym człowiekiem i nazajutrz na pewno znowu wróci jego uśmiech, aż zrobią mu się dołeczki w policzkach i będzie śmiał się głośno i zaraźliwie. Przykro mi było widzieć go w takim stanie. Nigdy nie lubiłam patrzeć na smutnych ludzi, szczególnie gdy byli to moi bliscy.

To straszne, gdy widzisz jak dwie osoby, które tak bardzo kochasz, ciągle się kłócą.

ROZDZIAŁ 4

Pod koniec dnia Zev się obudził i stwierdził, że jest trochę głodny. Zamówiliśmy pizzę i zjedliśmy ją, rozmawiając na różne tematy. Trochę się uspokoiłam, widząc, że na chwilę zapomniał o swojej sytuacji rodzinnej.

Siedzieliśmy tak aż do powrotu mojej mamy. Wróciła wieczorem, przywitała się, a chłopak opowiedział jej o wszystkim. Ja w tym czasie siedziałam w kuchni, udając, że zmywam naczynia, by mogli odbyć tę rozmowę na osobności. Słyszałam, jak znowu płakał, a mama mówiła różne rzeczy, by go pocieszyć. Zrobiło się bardzo późno, zadzwoniliśmy więc po taksówkę. Kiedy Zev wrócił do siebie, poinformował mnie, że ojca nie ma w domu. Jego rodzeństwo spało, wykorzystał więc tę chwilę, by porozmawiać z matką. Nie wiedziałam, co działo się później.

Następnego dnia byłam już w klasie dwadzieścia minut przed rozpoczęciem zajęć. Szybko przebiegłam wzrokiem po sali, szukając właściciela blond czupryny. Zauważyłam, że siedzi z tyłu w rogu i spogląda w dół. Podeszłam do niego i usiadłam na pustym krześle obok. Luke podniósł wzrok i na mój widok zmarszczył czoło.

– Co robisz? – zapytał. Przestał bazgrać w notatniku i go zamknął.

– Siadam – odpowiedziałam z kpiącym uśmiechem.

– To wiem, Weigel, nie jestem głupi – burknął, przewracając oczami. – Chodzi mi o to, dlaczego siadasz tutaj, obok mnie.

– Robię to, bo mogę i chcę. Masz z tym jakiś problem?

Uśmiechnął się lekko.

– Postawa obronna, co? – zapytał z wahaniem. – Jeśli myślisz, że jesteśmy przyjaciółmi, to się mylisz – zaatakował. – Przez to, że tu usiadłaś, ludzie zaczną nam się przyglądać, a ja nie chcę, aby zwracano na mnie uwagę.

– Nie powiedziałam, że robię to, ponieważ uważam, że jesteśmy przyjaciółmi. Nawet przez myśl mi to nie przeszło. – Położyłam łokieć na stole i oparłam podbródek na dłoni. – Raczej nie przyciągam tylu spojrzeń, kiedy mój drogi przyjaciel nie depcze mi po piętach. Więc się nie martw, żadne z nas nie będzie w centrum uwagi – dodałam, mając na myśli Zeva.

I faktycznie była to prawda. Większość osób próbowała nawiązać ze mną rozmowę ze względu na niego. Wszyscy wiedzieli, że nie ma dziewczyny, a to sprawiało, że stanowił łakomy kąsek.

– Tak czy inaczej… – zaczął mówić Luke, po czym przerwał i zamyślony spojrzał przed siebie. Potem odwrócił się do mnie i podjął rozmowę. – Dlaczego jesteś dziś tak wcześnie?

– Doskonałe pytanie. Mama mnie obudziła. Popadła w paranoję, odkąd zadzwonili z dyrekcji.

Patrzył na mnie z zaciekawieniem lub przynajmniej udawał, że jest zainteresowany. Jeśli udawał, to szczerze mówiąc, bardzo dobrze mu to wychodziło.

– Z dyrekcji? To co ty zrobiłaś? – zapytał.

– Profesor Hoffman zgłosił moje spóźnienia i dwukrotną nieobecność na jego zajęciach w tym tygodniu. Jego lekcja jest pierwsza, a on przywiązuje wielką wagę do punktualności. Tak jak mówiłam: nienawidzi mnie.

– Idiota – mruknął.

– On czy ja? – zapytałam, nie do końca pewna, kogo ma na myśli, ponieważ nie dosłyszałam, czy to przypadkiem nie brzmiało „idiotka”.

Spojrzał na mnie rozbawiony.

– Oboje.

– Wiesz co? Przerażają mnie twoje wahania nastroju i nie mam ochoty cię rozszyfrowywać – odpowiedziałam. Uniosłam głowę i odwróciłam wzrok.

Mówiłam poważnie. Kilka minut temu był w złym humorze i dopytywał, dlaczego usiadłam obok niego. A teraz patrzył na mnie z rozbawieniem, jakby cieszył się z mojego pecha. I może tak właśnie było.

– Rozszyfrowywać mnie? – Wybuchnął śmiechem. – Co? Czy ja jestem alfabetem Morse’a albo jakąś pieprzoną łamigłówką?

– Nie, tylko tak wyglądasz – powiedziałam, nie patrząc na niego.

– No tak.

Tym razem ośmieliłam się na niego spojrzeć.

– Co? – zapytałam.

– Tak – powtórzył.

– Tak?

– Tak naprawdę czasami chcesz postępować wbrew zasadom, ale nie możesz. Naprawdę jesteś naiwna – powiedział w końcu.

– Oczywiście, że nie. Nie jestem – broniłam się zaciekle.

– Nie, nie jesteś – ironizował.

– Jasne, że nie.

– Mhm – mruknął, machnąwszy lekceważąco ręką.

Więcej już nikt się nie odezwał. Położyłam plecak na ławce i oparłam się na nim jak na poduszce. Było bardzo wcześnie rano. Za dziesięć minut miała się zacząć lekcja. Mama obudziła mnie godzinę wcześniej niż zwykle i umierałam z niewyspania. Nagle coś przyszło mi do głowy i spojrzałam na blondwłosego chłopaka, który znów bazgrał coś w swoim notatniku.

– Dlaczego przyszedłeś tak wcześnie? – odezwałam się ponownie.

Luke spojrzał na mnie obojętnie i zamknął notes. Był to ten sam czarny zeszycik, w którym znajdowała się lista jego ulubionych zespołów.

– Zadajesz dużo pytań, Weigel.

– To… – przerwałam, zastanawiając się nad doborem odpowiedniego słowa. – To wada? Nie wydaje mi się, raczej poszukiwanie informacji. Lepiej pytać, niż być kompletnym ignorantem.

– A na dodatek dużo mówisz.

– Jesteś prostakiem! – zawołałam.

– I jaka delikatna!

– Uch!

– Nie, nie, nie – zaśmiał się. – Wycofuję to ostatnie. Gdybyś taka była, nie przychodziłabyś do szkoły z plamą od pasty do zębów na bluzce.

– To zdarzyło się tylko raz i…

– Choleeera – przerwał mi. – Uwierz, widziałem to na własne oczy, to nie był tylko jeden raz.

– Skąd to wiesz? – zapytałam zdziwiona.

Musiałam przyznać, że było coś niepokojącego w tym, że wiedział o mnie różne rzeczy, a zwłaszcza że zauważał te drobne szczegóły, na które większość ludzi nie zwracała uwagi. Był stalkerem albo bardzo spostrzegawczym obserwatorem.

– Niech to będzie odpowiedź na oba twoje pytania – powiedział, powoli zbliżając się do mnie. – Lubię przychodzić pół godziny wcześniej, siadać w ostatniej ławce i obserwować, jak wszyscy ci żałośni ludzie wchodzą do klasy. Fajnie jest patrzeć, jak niektórzy z nich wpadają na futrynę, bo idą z prawie zamkniętymi oczami – przyznał kpiąco. – Lubię się śmiać z nieszczęścia innych.

– Myślę, że to… – Nie wiedziałam, jak to nazwać. – Dziwne? Nieludzkie?

Wzruszył tylko ramionami, bagatelizując sprawę.

Sięgnął pod krzesło i wyciągnął napój. Potrząsnął nim kilkukrotnie, aż mocno się spienił. Przez moment myślałam, że wybuchnie. Luke odkręcił butelkę ostrożnie, upewniając się, że nie zrobił tego do końca. Poczekał, aż gaz się ulotni, po czym powtórzył tę samą czynność. Miałam ochotę zapytać go, dlaczego to robi. Przypomniałam sobie jednak, co powiedział mi kilka minut wcześniej. Spojrzał mi w oczy i zobaczyłam, jak unosi kąciki ust. Moje policzki płonęły.

Dumnie odwróciłam się w drugą stronę, po czym schowałam głowę w ramionach, które oparłam na szkolnej ławce.

Byłam taka śpiąca. Nie powinnam siedzieć do późna i oglądać filmików kulinarnych ani plotek o celebrytach. Kiedy jednak zaczynałam oglądać jedno nagranie, po nim następowało dziesięć kolejnych. Nie zwracałam uwagi na ich długość i kiedy w końcu kładłam się spać, zegar wskazywał około trzeciej nad ranem.

Prowadziłam bardzo chaotyczne życie.

Usłyszałam, jak Luke ziewnął, a potem się odezwał:

– Masz ładne oczy.

Zamarłam.

Co to miało być?

Twarz znowu mi zapłonęła. Dobrze, że chowałam ją w ramionach, dzięki czemu nie mógł zobaczyć, jak bardzo się zaczerwieniłam.

W końcu wzięłam głęboki oddech i bardzo powoli odwróciłam głowę w jego stronę.

– Co?

– Hmm? – Uniósł pytająco brwi.

– To było dziwne.

– Nigdy wcześniej nie słyszałaś komplementu?

– Powinnam ci podziękować?

– Tylko jeśli chcesz. – Znów uśmiechnął się półgębkiem.

– Dziękuję – ucięłam i spojrzałam prosto przed siebie.

– Dlaczego udajesz, że jesteś skupiona, skoro lekcja jeszcze się nie zaczęła?

– Od kiedy zacząłeś tyle gadać? – zapytałam.

Uśmiech nie znikał mu z twarzy.

Siedzieliśmy w milczeniu, patrząc na siebie. W mojej głowie kłębiło się mnóstwo myśli, ale żadna z nich nie dawała odpowiedzi na dręczące mnie pytania. Nie miałam pojęcia, co działo się w jego głowie.

Po chwili się odezwał:

– Weigel.

– Luke? – Uniosłam pytająco brew.

– Tym razem nie masz plamy od pasty do zębów na bluzce – zadrwił.

Zwęziłam oczy i odwróciłam głowę.

– Nie odzywaj się do mnie – syknęłam.

– Zamierzam właśnie to robić.

– Nie.

– Ile ty masz lat? Dwanaście? – zapytał, zmieniając temat.

Przełknęłam ślinę i pokręciłam głową.

– Siedemnaście, a ty?

– To był sarkazm – powiedział. – Ja mam dziewiętnaście.

– Dziewiętnaście? Nie powinieneś już studiować? – Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na niego zdziwiona.

– Tak, ale powtarzałem rok.

– Dlaczego?

Zastanawiał się przez chwilę.

– Wyjechałem w podróż.

– I wiedziałeś, że nie zdasz?

– Tak.

Zamrugałam powiekami i ogarnęły mnie kolejne wątpliwości.

– Wolałeś podróżować, niż zaliczyć rok?

Luke bawił się swoim kolczykiem, zastanawiając się nad odpowiedzią.

– Żyje się tylko raz. Klasę mogę powtórzyć w kolejnym roku, dobrych chwil i najlepszych okazji już nie. One przychodzą i odchodzą.

– To twoja filozofia życiowa? – odparłam.

Wzruszył ramionami i oparł łokcie na ławce.

– Choć teraz właściwie już nie wiem, czy to była dobra decyzja.

– Dlaczego?

– Przez to, że powtarzam rok, jestem tutaj, a ty jesteś moją koleżanką z klasy. Chociaż pamiętam, że dawno temu też chodziliśmy razem na jedne zajęcia dodatkowe. Jak to się nazywało? Warsztaty kaligrafii?

– Masz na myśli zajęcia, które odbywały się ponad siedem lat temu?

– Być może. – Wzruszył ramionami.

– I chodziliśmy na nie razem?

– Tak, byłaś dziewczynką, która wpadła na drzwi. Wtedy cię zapamiętałem.

Po raz kolejny się zawstydziłam. Jak on mógł pamiętać coś takiego? To było wiele lat temu, nawet ja zapomniałam o tej sytuacji i tym bardziej nie chciałam, by on o niej pamiętał.

O Boże, co za katastrofa.

– Myślałam, że tamte drzwi trzeba było popchnąć.

Luke się roześmiał.

– Nie wiedziałaś, że powinnaś je pociągnąć? To było napisane.

– Co za upokorzenie.

– Okropne. – Rzuciłam mu gniewne spojrzenie.

– Ale skoro jesteś ode mnie starszy, to dlaczego chodzimy razem na te zajęcia? Od którego roku powtarzasz klasę?

– Zdradziłbym ci zbyt wiele informacji, a masz ich już wystarczająco dużo. Musi ci to wystarczyć.

– Mówisz poważnie?

Po raz ostatni rzucił mi niezbyt przyjazne spojrzenie i popatrzył prosto przed siebie. W tym samym czasie do sali weszła pani Kearney. Przywitała wszystkich charakterystycznym, słodko brzmiącym głosem, wydobywającym się z jej czerwonych ust, i rozpoczęła lekcję.

Tym razem wygrana była po stronie Luke’a.