Brudna robota - Christina Larsson - ebook + audiobook

Brudna robota ebook i audiobook

Christina Larsson

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Jest wczesny jesienny ranek. Na parkingu koło terenów rekreacyjnych w Skatås przypadkowy przechodzień znajduje poćwiartowane ludzkie szczątki. Ofiarą jest z pozoru zwyczajny ojciec rodziny, który jakiś czas wcześniej zaginął bez śladu w drodze z pracy do domu.

Kilka miesięcy wcześniej policja otrzymała zgłoszenia w sprawie zaginięcia jeszcze kilku mężczyzn, a wkrótce znajduje kolejne poćwiartowane i opakowane w taki sam sposób zwłoki.

Komisarz policji kryminalnej Ingrid Bergman wszczyna śledztwo. Ślady prowadzą w różnych kierunkach, ale z czasem staje się oczywiste, że mężczyźni mordowani są według wcześniej opracowanej listy. Ktoś najprawdopodobniej podjął się wykonania brudnej roboty…

„Brudna robota” to powieść nie tylko o prześladowanych ludziach, ale także o bezsilności, gniewie i zadośćuczynieniu. To również druga książka z serii, której główną bohaterką jest Ingrid Bergman, komisarz wydziału zabójstw policji kryminalnej w Göteborgu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 378

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 47 min

Oceny
4,1 (272 oceny)
112
93
52
11
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Eweliedek

Dobrze spędzony czas

Polecam, lepsza niż pierwsza cześć.
10
dagmarakrynicka1987

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka , czyta się ją jednym tchem
00
Majka8888

Z braku laku…

nudne
00
natiszon

Nie oderwiesz się od lektury

"Każdy spraw­ca zo­sta­wia po so­bie ja­kiś ślad. Żeby go za­uwa­żyć, trze­ba się wy­ka­zać cier­pli­wo­ścią.". Powrót do pracy po dłuższym zwolnieniu zdrowotnym nigdy nie jest prosty, zwłaszcza że  komisarz Ingrid Bergman nadal zmaga się z przykrymi konsekwencjami napaści. To jednak nie pierwszy raz, gdy stawia pracę ponad własne dobro. Gdy na parkingu obok terenów rekreacyjnych w Skatås dochodzi do makabrycznego odkrycia, Ingrid rozpoczyna śledztwo. Ofiarą okazuje się być mężczyzna, który jakiś czas wcześniej zaginął bez śladu w drodze z pracy do domu. Wkrótce zostają odnalezione kolejne zwłoki. Ślady prowadzą w różnych kierunkach, ale z czasem staje się oczywiste, że mężczyźni są mordowani według wcześniej opracowanego planu. Ktoś najprawdopodobniej podjął się wykonania brudnej roboty… Druga odsłona serii z komisarz Ingrid Bergman, to solidny szwedzki kryminał, w którym krok po kroku obserwujemy kolejne etapy śledztwa. "Za­wsze bo­wiem ist­nieją ja­kieś drob­ne rysy, które można...
00
Isenor_Tarpanito

Całkiem niezła

'Brudna Robota" to powieść nie tylko o prześladowanych ludziach, ale też o zadośćuczynieniu, gniewie, bezsilności oraz silnych emocjach.
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Sla­skjob­bet

Prze­kład z ję­zyka szwedz­kiego: Woj­ciech Ły­gaś

Co­py­ri­ght © Chri­stina Lars­son, 2023

This edi­tion: © Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2023

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Anna Slo­torsz

Re­dak­cja: Wi­told Ko­wal­czyk

Ko­rekta: Jo­anna Kłos

ISBN 978-87-0237-988-4

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Także tym ra­zem wiel­kie po­dzię­ko­wa­nia skła­dam

in­spek­tor po­li­cji pani An­nie Al­lard

Poniedziałek, 20 sierpnia

Zakład recyklingu śmieci w Sävenäs

Wresz­cie, po­my­ślał Len­nart Ohls­son. Ostatni idiota opu­ścił te­ren za­kładu.

Ohls­son miał pięć­dzie­siąt trzy lata i prze­pra­co­wał w tej branży całe ży­cie. Naj­pierw na wy­sy­pi­sku, gdzie ob­słu­gi­wał spy­chacz, po­tem przez pra­wie dwa­dzie­ścia lat jeź­dził na śmie­ciarce. Kiedy zdro­wie za­częło mu szwan­ko­wać, przy­jął pro­po­zy­cję i prze­szedł do pracy przy re­cy­klingu śmieci w Säve­näs. W po­rów­na­niu z po­przed­nim za­ję­ciem te­raz było lekko i przy­jem­nie. Od po­nie­działku do piątku w za­kła­dzie pa­no­wał spo­kój, dzięki czemu za­równo on, jak i jego ko­le­dzy za­wsze mieli czas na kawę i roz­mowy o pier­do­łach. Je­śli któ­ryś z nich mu­siał wyjść na go­dzinę albo dwie, żeby za­ła­twić ja­kąś sprawę, nikt nie ro­bił z tego pro­blemu. Na do­da­tek mia­no­wano go kimś w ro­dzaju bry­ga­dzi­sty i miał pod sobą trzech pra­cow­ni­ków. Pew­nie dla­tego, że tylko jemu mózg nor­mal­nie funk­cjo­no­wał. Tak przy­naj­mniej uwa­żał.

Kenta miał tylko pół mó­zgu, a praca w fir­mie sta­no­wiła całe jego ży­cie. Miał do niej wprost fa­na­tyczny sto­su­nek. Na do­da­tek był nie­zwy­kle pra­co­wity, ale na tyle ogra­ni­czony umy­słowo, że nie po­tra­fił zli­czyć do trzech. Pew­nie w dzie­ciń­stwie oj­ciec zbyt czę­sto bił go po gło­wie. W końcu Kenta tra­fił do ro­dziny za­stęp­czej. Był wy­soki i szczu­pły, miał wą­sko osa­dzone oczy, cien­kie wargi i wła­ści­wie nie miał brody. Ko­biety na pewno za nim nie prze­pa­dały. W prze­ci­wień­stwie do Kenty on, Len­nart, był wy­spor­to­wany, cho­ciaż miał już po­czątki piw­nego brzu­cha. Gę­ste, przy­pró­szone si­wi­zną włosy strzygł na jeża, a jego praw­dziwą dumę sta­no­wiły wy­pie­lę­gno­wane wąsy. Był prze­ko­nany, że ko­biety za nimi sza­leją. Na myśl o tym uśmiech­nął się pod no­sem.

Jego dwaj po­zo­stali ko­le­dzy, Osborn i Leif, byli w po­rządku, ale ża­den z nich się nie prze­mę­czał. Pra­co­wali ra­zem od tak dawna, że w końcu za­częli się do sie­bie upodob­niać. Mieli rzad­kie włosy, otyłą bu­dowę ciała, przez więk­szą część dnia cho­dzili z rę­kami w kie­szeni i stale się ze sobą prze­ko­ma­rzali. Mimo to nikt ich nie lek­ce­wa­żył, bo wszystko mieli pod kon­trolą, zwłasz­cza w so­boty, gdy obo­wią­zy­wała szcze­gólna kon­trola przy­wo­żo­nego przez klien­tów sprzętu. Gdyby za­cho­wy­wali się ina­czej, sami mu­sie­liby sta­nąć przy ta­śmie, żeby prze­rzu­cić za­war­tość każ­dego kon­te­nera.

Cie­kawe, co lu­dzie ro­zu­mieją przez po­ję­cie „za­kład re­cy­klingu”. Naj­gorsi są ci, któ­rzy jeż­dżą wy­pa­sio­nymi fu­rami, przez pięć dni w ty­go­dniu pra­cują w ele­ganc­kich biu­rach, a w so­botę za­czy­nają uda­wać spe­cja­li­stów od do­mo­wych ro­bót: re­mon­tują ła­zienki albo udzie­lają się w przy­do­mo­wym ogródku. Po­tem za­ma­wiają kon­te­ner na od­pady, pa­trzą na ze­garki i na­gle się oka­zuje, że jest już kwa­drans po czwar­tej. W tym sa­mym mo­men­cie im się przy­po­mina, że za­kład jest czynny do pią­tej, a oni są z ro­botą da­leko w le­sie. Wrzu­cają więc do kon­te­nera wszystko jak leci, bez ładu i składu, a ich żony ko­rzy­stają z oka­zji i do­kła­dają do tego stare buty i ga­zety. W ubie­głą so­botę taki ła­du­nek do­tarł do za­kładu za dzie­sięć piąta.

– Czło­wieku! – za­wo­łał do Kenty męż­czy­zna, który to przy­wiózł. Po­ma­chał mu przed oczami bank­no­tem pięć­dzie­się­cio­ko­ro­no­wym i po­wie­dział: – Bądź tak do­bry i po­sta­raj się to roz­ła­do­wać jak naj­szyb­ciej, bo strasz­nie mi się spie­szy.

Do dia­bła z ta­kimi ty­pami.

Bywa też ina­czej, bo w so­boty przy­jeż­dżają do nich nie tylko ze­stre­so­wani fa­ceci w wy­pa­sio­nych fu­rach. Cza­sem wy­gląda to tak, jakby wła­ści­ciele wszyst­kich willi w Göte­borgu chcieli się na­gle po­zbyć swo­ich śmieci i od­pa­dów, żeby moc spę­dzić w spo­koju week­end w domu.

Na każ­dej ta­blicy in­for­ma­cyj­nej przy kon­te­ne­rach i po­jem­ni­kach na­pi­sane jest wiel­kimi li­te­rami: GIPS, PRZED­MIOTY ŁA­TWO­PALNE, ŻE­LAZO I ME­TALE, TEK­TURA, BIAŁY SPRZĘT. Mimo to lu­dzie pró­bują wrzu­cać to, co przy­wożą, do pierw­szego z brzegu po­jem­nika. Trzeba ich więc pil­no­wać tak samo, jak na­uczy­ciel pil­nuje swo­ich uczniów. Naj­lep­szy spo­sób po­lega na tym, żeby sta­nąć na sze­roko roz­sta­wio­nych no­gach, skrzy­żo­wać ręce na pier­siach i ob­ser­wo­wać ich po­czy­na­nia groź­nym wzro­kiem. Pro­ces re­cy­klingu prze­biega wtedy bez za­kłó­ceń.

O tej go­dzi­nie brama wjaz­dowa jest już za­mknięta, a na te­re­nie za­kładu nie prze­by­wał ani je­den ze­stre­so­wany wła­ści­ciel willi, który miałby pro­blemy ze zro­zu­mie­niem na­pi­sów. Dzi­siaj są na dy­żu­rze ra­zem z Kentą i to oni będą spraw­dzać za­war­tość kon­te­ne­rów, żeby się upew­nić, czy wszystko jest w po­rządku. Po­tem spo­koj­nie za­mkną in­te­res, wrócą do domu i za­siądą przed te­le­wi­zo­rami.

Kie­dyś do­szedł do wnio­sku, że prze­by­wa­nie na te­re­nie pu­stego za­kładu, w któ­rym nie ma klien­tów, to cał­kiem przy­jemna sprawa. Jest ci­cho i spo­koj­nie jak na cmen­ta­rzu, bo wy­sy­pi­ska i za­kłady re­cy­klingu wła­śnie ta­kimi cmen­ta­rzami są. Tyle że tu przy­wozi się nie­po­trzebne sprzęty i inne rze­czy.

Za­wo­łał Kentę i po­szli zro­bić ob­chód: za­glą­dali do kon­te­ne­rów i spraw­dzali, czy ich za­war­tość zga­dza się z tym, do czego zo­stały prze­zna­czone. Cza­sem znaj­dy­wali cał­kiem fajne rze­czy, na przy­kład ro­wery albo me­ble. W ta­kich sy­tu­acjach wy­wo­zili je po ci­chu i sprze­da­wali za po­śred­nic­twem działu ogło­szeń w „Göte­borgs-Po­sten”. Kenta zna­lazł nie­dawno pu­dło z róż­nymi dro­bia­zgami i sprze­dał je za dwie­ście ko­ron ja­kie­muś Fi­nowi, który urzę­duje w week­endy na pchlim targu w Kvi­bergu. Naj­lep­sze zy­ski mają z bia­łego sprzętu, czyli z lo­dó­wek i za­mra­ża­rek. Bez względu na ich wiek sprze­dają je za kwotę od dwu­stu do pię­ciu­set ko­ron. Wa­ru­nek jest je­den: sprzęt musi być sprawny. Każdą so­bot­nią zdo­bycz ła­dują na krytą przy­czepę i bez pro­blemu ją stąd wy­wożą, bo nikt ich nie spraw­dza. Sprawa jest dzie­cin­nie pro­sta, bo trudno so­bie wy­obra­zić, że któ­ryś z dy­rek­to­rów firmy Re­nova wpad­nie na po­mysł, by w so­bot­nie po­po­łu­dnie kon­tro­lo­wać ich pracę.

Z cza­sem się przy­zwy­cza­ili do tego do­dat­ko­wego do­chodu, któ­rego nie mu­sieli wy­ka­zy­wać w ze­zna­niach po­dat­ko­wych. Po­datku też od niego nie pła­cili. Wie­dzieli jed­nak, że gdyby ktoś się o tym do­wie­dział, praw­do­po­dob­nie stra­ci­liby pracę. Ze względu na swój wiek Len­nart wo­lał na­wet nie my­śleć o ry­zyku, na które się na­ra­żał. Co on by ro­bił ca­łymi dniami, gdyby tu nie pra­co­wał? Od­pę­dził od sie­bie tę nie­przy­jemną myśl i po­szedł do ma­ga­zynu po prze­dłu­żacz, żeby na wszelki wy­pa­dek spraw­dzić, czy lo­dówki i za­mra­żarki, które tra­fiły dzi­siaj do za­kładu, dzia­łają. Pra­wie za­wsze dzia­łają, więc w końcu prze­stało go to dzi­wić. W dzi­siej­szych cza­sach lu­dzie po­zby­wają się do­słow­nie wszyst­kiego. Kie­dyś wy­rzu­cali przed­mioty, któ­rych nie dało się na­pra­wić, te­raz ro­bią to dla­tego, że nie po­doba im się ko­lor albo chcą so­bie ku­pić nowy mo­del.

– Po­patrz na to – za­wo­łał Kenta, który stał przed otwartą za­mra­żarką. – Jest pełna żar­cia, a wszystko po­pa­ko­wane w ele­ganc­kie, białe to­rebki.

Len­nart pod­szedł do za­mra­żarki, zaj­rzał do środka, zdjął rę­ka­wicę i za­czął grze­bać wśród to­re­bek. Ktoś za­dał so­bie wiele trudu, żeby tyle ich tam upchnąć.

– Mięso jest na­dal za­mro­żone – po­wie­dział, pa­trząc na Kentę. Zdzi­wiony tym, co uj­rzał, wy­jął zza pasa nóż i prze­ciął jedno z opa­ko­wań na dłu­go­ści sze­ściu, sied­miu cen­ty­me­trów. Obej­rzał jego za­war­tość, a po­tem roz­ciął trzy ko­lejne to­rebki.

– W każ­dej jest mięso – stwier­dził. – Sam zo­bacz.

– To chyba wie­przo­wina – od­parł Kenta i spoj­rzał na Len­narta ta­kim wzro­kiem, jakby chciał się upew­nić, że słusz­nie ro­zu­muje. – Wi­dać na­wet ka­wałki sło­niny

– Ja­sne, że to wie­przo­wina. Mamy tu z sie­dem­dzie­siąt, osiem­dzie­siąt ki­lo­gra­mów mięsa. Ja­kiś idiota za­peł­nił nim za­mra­żarkę, a po­tem ją tu przy­wiózł i po­rzu­cił. Jak my­ślisz, po co?

– Tego nie wiem, ale coś mi tu nie gra – od­parł Kenta i wzru­szył ra­mio­nami. – Co my z tym zro­bimy? Prze­cież tyle mięsa nie zjemy. Masz ja­kiś po­mysł?

Len­nart stał za­my­ślony i wpa­try­wał się w za­mra­żarkę. Po chwili na jego twa­rzy po­ja­wił się sze­roki uśmiech.

– Masz ra­cję, sami na pewno tego nie zjemy – stwier­dził. – Wiem jed­nak, kogo mo­głoby to za­in­te­re­so­wać. Znasz mo­jego brata? Börje dzier­żawi staw i pro­wa­dzi ho­dowlę ra­ków. Dla nich taka karma bę­dzie ide­alna.

Środa, 4 października

Godzina 5.13

Ko­mi­sarz po­li­cji kry­mi­nal­nej In­grid Berg­man le­żała w łóżku i wpa­try­wała się w długą rysę, która bie­gła przez cały su­fit i przy­po­mi­nała wy­glą­dem stary ży­lak. Rysa znaj­do­wała się w tym miej­scu już wtedy, gdy Berg­man ku­po­wała ten dom, ale z każ­dym ro­kiem się po­więk­szała, a jej od­nogi zaj­mo­wały co­raz więk­szą po­wierzch­nię su­fitu. Z ja­kie­goś po­wodu bra­ko­wało czasu, żeby się nią za­jąć. Wszystko inne, co było do na­pra­wie­nia lub po­pra­wie­nia w sta­rej willi z prze­łomu dzie­więt­na­stego i dwu­dzie­stego wieku, zro­biła, ale rysa na su­fi­cie zo­stała, jakby chciała przy­po­mi­nać jej o ży­ciu, które to­czyło się w spo­sób mo­no­tonny i nie­prze­wi­dy­walny.

Spoj­rzała na ze­ga­rek: kwa­drans po pią­tej. Za­wsze się bu­dzi tak wcze­śnie. Nie­długo bę­dzie mu­siała wstać.

Wio­sną tego roku pa­dła ofiarą na­pa­ści. Zo­stała ude­rzona w głowę, stra­ciła przy­tom­ność i pra­wie trzy doby le­żała w piw­nicy ze zwią­za­nymi rę­kami i no­gami. Od tam­tej pory cierpi na silny ból głowy. Co­dzien­nie wie­czo­rem bie­rze ibu­prom i ta­bletkę na­senną, ale bu­dzi się po trzech, czte­rech go­dzi­nach z łu­pią­cym bó­lem czaszki. Cza­sem, żeby znowu za­snąć, bie­rze dwie do­dat­kowe ta­bletki, ale prze­waż­nie so­bie od­pusz­cza i leży, cze­ka­jąc, aż za­dzwoni bu­dzik i bę­dzie mo­gła wstać z łóżka. Le­karz wy­ja­śnił, że bóle czaszki są skut­kiem sil­nego ude­rze­nia w tył głowy, ale po­winna się cie­szyć, że nie skoń­czyło się go­rzej.

Spoj­rzała na ze­ga­rek: wpół do szó­stej. Naj­gor­szy ból mi­nął, więc po­sta­no­wiła, że po­je­dzie sa­mo­cho­dem do Ska­tås, od­bę­dzie po­ranny spa­cer i do­piero wtedy uda się do pracy.

Środa, 4 października

Godzina 5.50

Elsa Karls­son od dwu­dzie­stu trzech lat spra­wo­wała każ­dego ranka ten sam ry­tuał. Po śmierci męża wy­peł­niała so­bie dni róż­nymi za­ję­ciami, żeby za­bić upły­wa­jący czas i nie my­śleć o sa­mot­no­ści. Nie mieli dzieci, więc gdy któ­re­goś dnia Evert przy­niósł do domu ma­łego szcze­niaka, bez słowa po­go­dzili się z fak­tem, że po­zo­staną bez­dzietni, i całą swoją mi­łość i tro­skę prze­lali na psa. Od tam­tej pory wsta­wała za kwa­drans szó­sta, pa­rzyła kawę i wy­pi­jała ją przy ku­chen­nym stole, pod­czas gdy ich je­de­na­sto­letni la­bra­dor, który wa­bił się Lu­fsen, sie­dział u jej stóp ze smy­czą w py­sku i cze­kał, aż wyj­dzie z nim na spa­cer.

Za każ­dym ra­zem po­ko­ny­wała z nim tę samą trasę. Wy­cho­dziła ze swo­jego domu w dziel­nicy Del­sjö, szła do parku Ap­slät­ten, skrę­cała nad je­zioro Här­landa, tam scho­dziła bie­gnącą dłu­gim zbo­czem ulicą Ska­tåsvägen, po czym za­wra­cała do swo­jego domu przy ulicy Ha­vsörns­ga­tan. Ona też czer­pała z tych spa­ce­rów praw­dziwą ra­dość, bo prze­cież nie tylko pies ich po­trze­bo­wał. Ta­kie prze­chadzki utrzy­my­wały także ją w do­brej for­mie. Poza tym szybko za­uwa­żyła, że nie tylko ona pie­lę­gno­wała ten zwy­czaj, po­nie­waż w cza­sie spa­ce­rów czę­sto spo­ty­kała te same osoby. Nie­które z nich po­zdra­wiały ją ski­nie­niem głowy, jakby chciały po­ka­zać, że ją po­znają. Czę­sto wi­dy­wała wy­soką ja­sno­włosą ko­bietę, która upra­wiała jog­ging nad je­zio­rem i za­wsze się do niej uśmie­chała. Dzi­siaj spo­tkała mło­dego męż­czy­znę, który spu­ścił swo­jego psa ze smy­czy. Zwie­rzę rzu­ciło się na Lu­fsena i go za­ata­ko­wało. Męż­czy­zna od razu je przy­wo­łał, ale po­stę­po­wa­nie męż­czy­zny na­prawdę ją zde­ner­wo­wało. Była tak po­iry­to­wana, że roz­bo­lało ją serce. Je­śli ktoś wy­cho­dzi z psem, nie po­wi­nien pusz­czać go swo­bod­nie, bo w ten spo­sób traci nad nim kon­trolę. I wła­śnie to oznaj­miła męż­czyź­nie.

Kiedy wró­ciła na par­king przy cen­trum re­kre­acyj­nym Ska­tås, Lu­fsen za­czął szar­pać smycz. Po­tem sta­nął w miej­scu i nie chciał iść da­lej, cho­ciaż sta­rała się go do tego prze­ko­nać. Nie lu­biła, kiedy się tak za­cho­wy­wał. Nie chciała, by ktoś so­bie po­my­ślał, że zwie­rzę jej nie słu­cha. Ro­zej­rzała się, ale ni­kogo nie za­uwa­żyła, więc tym ra­zem po­sta­no­wiła pójść na drobne ustęp­stwo i po­zwo­liła psu, żeby to on cią­gnął ją na smy­czy.

Na końcu par­kingu stało kilka sa­mo­cho­dów. Lu­fsen skam­lał i ha­ła­so­wał tak jak daw­niej, kiedy był szcze­nia­kiem, a ona nie wie­działa dla­czego. Na­gle zo­ba­czyła za­mra­żarkę i le­żącą na niej re­kla­mówkę. Lu­fsen co­raz moc­niej szar­pał za smycz, a gdy w końcu do­biegł do za­mra­żarki, sta­nął na tyl­nych ła­pach i za­czął szar­pać re­kla­mówkę. Karls­son jesz­cze raz się ro­zej­rzała, żeby spraw­dzić, czy ktoś ich nie ob­ser­wuje, i zdjęła re­kla­mówkę z za­mra­żarki. Lu­fsen cią­gle ska­kał, uja­dał i pró­bo­wał się do niej do­brać.

Za­cie­ka­wiona zaj­rzała do środka.

Środa, 4 października

Godzina 6.43

Berg­man od­dy­chała świe­żym po­wie­trzem. O tej po­rze w Ska­tås za­wsze pa­nuje ci­sza i spo­kój. Kie­dyś przy­cho­dziła tu po­bie­gać, ale po na­pa­ści tylko spa­ce­ruje. Mimo to spra­wiało jej to taką samą przy­jem­ność jak daw­niej, gdy upra­wiała jog­ging. Prze­by­wa­nie na świe­żym po­wie­trzu oczysz­czało umysł i do­da­wało jej ener­gii.

Na­gle usły­szała krzyk, więc od razu się za­trzy­mała. Chwilę póź­niej krzyk się po­wtó­rzył. Sta­rała się usta­lić, z któ­rego kie­runku do­biega wo­ła­nie. Ktoś po­trze­bo­wał po­mocy. Przy­spie­szyła kroku, a po­tem za­częła biec. Po chwili zo­ba­czyła star­szą ko­bietę, która szła przez par­king w jej kie­runku. Ko­bieta chwiała się na no­gach, ma­chała rę­kami i pa­trzyła na nią roz­hi­ste­ry­zo­wa­nym, prze­ra­żo­nym wzro­kiem.

– Na po­moc! Niech mi pani po­może! – za­wo­łała ochry­płym gło­sem. Miała po­bla­dłą twarz, na czoło wy­stą­piły jej wiel­kie kro­ple potu. Po­de­szła do Berg­man i wcze­piła się pal­cami w jej ra­mię. Po­li­cjantka chwy­ciła ją za ra­miona.

– Na­zy­wam się In­grid Berg­man i je­stem po­li­cjantką. Pro­szę się uspo­koić, jest pani bez­pieczna. Ro­zu­mie pani, co mó­wię?

Ko­bieta ski­nęła głową, ale co­raz bar­dziej wpi­jała się pal­cami w jej rękę.

– Co się stało?

Ko­bieta wska­zała drżą­cym pal­cem prze­ciw­le­głą stronę par­kingu. Na as­fal­cie sie­dział pies, który szar­pał re­kla­mówkę.

– Czy to on pa­nią za­ata­ko­wał?

Ko­bieta spoj­rzała na Berg­man i po­krę­ciła głową.

– Lu­fsen… mój pies… to on mnie tam za­cią­gnął… do za­mra­żarki. Z tru­dem utrzy­ma­łam go na smy­czy. Wprost osza­lał. W re­kla­mówce, która tam leży…

Ko­bieta nie do­koń­czyła zda­nia, a jej oczy wy­ra­żały pustkę. Na­gle chwy­ciła się za serce i osu­nęła na zie­mię. Berg­man po­ło­żyła ją na boku i wy­jęła te­le­fon, żeby we­zwać po­go­to­wie i po­in­for­mo­wać o zda­rze­niu dy­żur­nego.

Środa, 4 października

Godzina 9.22

Berg­man i in­spek­tor po­li­cji kry­mi­nal­nej Vi­king Jo­hans­son w mil­cze­niu ob­ser­wo­wali pracę tech­ni­ków po­li­cyj­nych. Ich ekipa wy­ko­ny­wała ru­ty­nowe czyn­no­ści na te­re­nie ogro­dzo­nym nie­bie­sko-białą ta­śmą, która po­ru­szała się wstrzą­sana moc­nymi pod­ry­wami wia­tru. Co ja­kiś czas sły­chać było po­iry­to­wany głos Ber­tila Nils­sona. Ni­kogo to nie dzi­wiło, bo wszy­scy wie­dzieli, że jest ma­rudny i lubi ro­bić na prze­kór in­nym. Po­nie­waż jed­nak był naj­lep­szym spe­cja­li­stą w swo­jej dzie­dzi­nie, więk­szość osób pa­trzyła na jego zmienne hu­mory przez palce. Berg­man nie mo­gła się po­wstrzy­mać od uśmie­chu, wi­dząc, jak Nils­son pró­buje utrzy­mać na pra­wie ły­sej czaszce resztki rzad­kich wło­sów.

W pew­nej chwili Nils­son za­czął się roz­glą­dać i ją za­uwa­żył. Przez kilka se­kund ją ob­ser­wo­wał, jakby pró­bo­wał czy­tać w jej my­ślach, a po­tem ski­nął głową i dał znak, że chce z nią po­roz­ma­wiać poza te­re­nem ogro­dzo­nym ta­śmą.

– Za­bez­pie­czy­li­śmy wy­raźne od­ci­ski opon sa­mo­chodu oso­bo­wego z przy­czepą – po­wie­dział, wska­zu­jąc pal­cem brudne je­sienne li­ście, które po­kry­wały część wy­as­fal­to­wa­nej po­wierzchni. – Ale ta ludzka stopa… duża i owło­siona… Szcze­rze mó­wiąc, w cza­sie mo­jej pra­wie czter­dzie­sto­let­niej pracy w po­li­cji ni­gdy się z czymś ta­kim nie ze­tkną­łem. Jaki po­rą­ba­niec przy­wozi na par­king wy­pa­ko­waną mię­sem za­mra­żarkę i zo­sta­wia na niej re­kla­mówkę z ludzką stopą.

Nils­son spoj­rzał na Berg­man py­ta­ją­cym wzro­kiem, a po­nie­waż nie ocze­ki­wał od niej żad­nej od­po­wie­dzi, po­krę­cił głową.

– Wszystko, co tu zna­leź­li­śmy, za­wie­ziemy do za­kładu me­dy­cyny są­do­wej. Niech oni się tym zajmą. Po­tem spró­bu­jemy usta­lić toż­sa­mość wła­ści­ciela stopy. Za­bez­pie­czy­li­śmy sporo śla­dów, nie­które na pewno na­leżą do tych, któ­rzy tu tę za­mra­żarkę przy­wieźli.

– Do tych?

– Tak. Ślady po­cho­dzą przy­naj­mniej od dwóch osób, ale w sprawę mogą być za­mie­szani inni, na przy­kład kie­rowca sa­mo­chodu.

– W ta­kim ra­zie na­szym prio­ry­te­tem jest usta­le­nie, do kogo ta stopa na­leży – stwier­dziła Berg­man. – A co było w za­mra­żarce? Inne frag­menty ciała?

– Cho­lera wie.

Sły­sząc taką od­po­wiedź, Berg­man od razu się zde­ner­wo­wała. Za­brzmiało to tak, jakby Nils­son chciał się jej po­zbyć. Nie zdą­żyła jed­nak sko­men­to­wać jego za­cho­wa­nia, bo za­dzwo­nił te­le­fon. Ode­brała po pierw­szym sy­gnale. Zgło­siła się Nina Ha­mil­ton, dzwo­niła ze szpi­tala Östra Sju­khu­set.

– Co z tą ko­bietą? – spy­tała Berg­man.

– Czuje się le­piej, do­szła do sie­bie i jest w sta­nie roz­ma­wiać, ale mówi cha­otycz­nie.

– Za­tem to nie był atak serca?

– Ra­czej nie. Le­karz stwier­dził, że do­znała szoku. Chwy­ciła się za serce i ze­mdlała.

– Wy­do­by­łaś z niej coś sen­sow­nego?

– Tak i nie. Bar­dzo się nie­po­koi o swo­jego psa. To la­bra­dor, wabi się Lu­fsen. My­ślę, że ła­twiej mi bę­dzie z nią roz­ma­wiać, kiedy się do­wie, że z psem wszystko w po­rządku. Wiesz, co się z nim stało?

– Trzy­mamy go w klatce na ko­men­dzie. Jest pod do­brą opieką.

– To do­brze, na pewno ją to uspo­koi. Od­dzwo­nię po na­stęp­nej roz­mo­wie.

– Okej. O trze­ciej od­prawa. By­łoby do­brze, gdy­byś zdą­żyła przy­je­chać.

Berg­man od­wró­ciła się do Jo­hans­sona, który na­dal stał obok niej.

– Czy mógł­byś zwo­łać całą na­szą ekipę na od­prawę? Oprócz cie­bie i mnie mają na niej być Nina, Ma­lin, Ka­rin i któ­ryś z tech­ni­ków. Ja wra­cam na ko­mendę, może uda mi się po­roz­ma­wiać z Ting­strömem. Od­prawa o trze­ciej.

Środa, 4 października

Godzina 9.44

Berg­man naj­pierw głę­boko ode­tchnęła, a po­tem za­pu­kała do drzwi ga­bi­netu na­czel­nika. Spo­dzie­wała się trud­nej roz­mowy.

– Pro­szę – usły­szała. Jesz­cze raz głę­boko na­brała po­wie­trza i we­szła do środka.

– Kogo ja wi­dzę! To ty, In­grid? Wejdź i sia­daj. Wiele się ostat­nio działo w Ska­tås, prawda?

Berg­man nie usia­dła, tylko sta­nęła przed biur­kiem. Po­sta­no­wiła przejść do rze­czy bez żad­nych wstę­pów.

– Chcia­ła­bym po­pro­wa­dzić to śledz­two.

Ting­ström przy­glą­dał jej się przez chwilę ba­daw­czym wzro­kiem.

– Przede wszyst­kim usiądź, a ja przy­niosę nam kawy.

Po­li­cjantka ski­nęła głową. Do­my­śliła się, że Ting­ström chciał zy­skać na cza­sie. Kiedy wró­cił, wy­pił tro­chę kawy, dwa razy chrząk­nął i spoj­rzał jej w oczy.

– Po­wie­dzia­łaś, że chcesz po­pro­wa­dzić to śledz­two…

– Tak. Uwa­żam, że przy­szedł na to czas. Mę­czy mnie sy­tu­acja, w któ­rej nie mogę wy­peł­niać mo­ich nor­mal­nych obo­wiąz­ków, więc do­szłam do wnio­sku, że po­win­nam wró­cić do czyn­nej służby.

– Już te­raz? Od two­jego po­wrotu ze szpi­tala mi­nęły do­piero trzy ty­go­dnie. Nie le­piej tro­chę od­po­cząć, wró­cić do pełni sił? Do­zna­łaś po­waż­nych ob­ra­żeń i chyba by­łoby le­piej, gdy­byś na­dal zaj­mo­wała się tym, co te­raz.

– Sie­dze­nie ca­łymi dniami przy biurku nie jest w moim stylu. Chcia­ła­bym po­pro­wa­dzić śledz­two, bo w tym je­stem do­bra i naj­le­piej się w tym spraw­dzam. Tak, chcę po­pro­wa­dzić to kon­kretne do­cho­dze­nie. Uczest­ni­czy­łam w nim od sa­mego po­czątku i je­stem w nie wpro­wa­dzona naj­le­piej spo­śród wszyst­kich.

Ting­ström uniósł ręce w obron­nym ge­ście.

– Je­śli na­prawdę czu­jesz się na si­łach, żeby to zro­bić, wy­ra­żam zgodę. Pro­po­nuję jed­nak, że­byś je po­pro­wa­dziła z któ­rymś z na­szych ko­mi­sa­rzy. Mam na my­śli Wen­ner­ströma albo Holm­berga.

Berg­man po­czuła, że ból głowy znowu się na­sila.

– To ja już wo­la­ła­bym sie­dzieć na ko­men­dzie i da­lej pro­wa­dzić te moje śledz­twa zza biurka. Nie chce, żeby któ­ryś z nich dzie­lił się ze mną od­po­wie­dzial­no­ścią. Wiem, jak obaj funk­cjo­nują. Ża­den z nich nie ustąpi na krok, a ile jest przy tym ga­da­nia… Chcę po­pro­wa­dzić to śledz­two sama i sama za­mie­rzam do­bie­rać so­bie współ­pra­cow­ni­ków.

Ting­ström długo jej się przy­glą­dał.

– Nie trak­tuj tego jako wo­tum nie­uf­no­ści. Nie twier­dzę też, że je­steś złą po­li­cjantką. Chcia­łem ci tylko dać ko­goś do po­mocy.

– Ro­zu­miem, ale…

– No do­brze… zróbmy ina­czej. Umówmy się na roz­mowę w ciągu dnia, a te­raz spró­bujmy ru­szyć z ko­pyta. Za­czniemy od pod­su­mo­wa­nia wy­da­rzeń dnia, a po­tem mi po­wiesz, w jaki spo­sób za­mie­rzasz to śledz­two po­pro­wa­dzić i kogo chcesz so­bie do­brać do ekipy.

Berg­man zmie­niła po­zy­cję na krze­śle.

– Dziś rano po­je­cha­łam do Ska­tås na spa­cer. Za dwa­dzie­ścia siódma za­uwa­ży­łam na par­kingu star­szą ko­bietę, która wzy­wała po­mocy. Jej pies, który znaj­do­wał się około pięć­dzie­się­ciu me­trów od nas, zna­lazł re­kla­mówkę. W środku była ludzka stopa, którą ten pies po­gryzł. Obok stała za­mra­żarka. Na ra­zie nie wiemy, czy re­kla­mówka i stopa mają z nią coś wspól­nego, ale tak wy­ni­kało ze słów tam­tej ko­biety, która po­tem ze­mdlała. Nasi tech­nicy opie­rają się na tej hi­po­te­zie, a ko­bieta prze­bywa w szpi­talu Östra Sju­khu­set. Jest przy niej Nina, która spró­buje ją prze­słu­chać. Ekipa tech­ni­ków przy­była na miej­sce zda­rze­nia o siód­mej dwa­dzie­ścia. Nils­son po­wie­dział, że za­bez­pie­czyli tro­chę śla­dów, które naj­praw­do­po­dob­niej mają zwią­zek z za­mra­żarką. Prze­czu­cie mi mówi, że może się w niej znaj­do­wać reszta ciała. Wkrótce się do­wiemy, czy moje przy­pusz­cze­nia są słuszne. Stopa zo­stała wy­słana do za­kładu me­dy­cyny są­do­wej. Mam na­dzieję, że wstępne wy­niki ba­dań otrzy­mamy w ciągu kilku go­dzin.

– W jaki spo­sób za­mie­rzasz po­pro­wa­dzić to śledz­two? – spy­tał Ting­ström. – Wy­gląda na to, że wszystko masz już za­pla­no­wane.

Berg­man ode­tchnęła i też się uśmiech­nęła.

– Po­le­ci­łam Vi­kin­gowi, żeby zwo­łał lu­dzi na od­prawę. Po­czą­tek o pięt­na­stej. On i Nina są już wpro­wa­dzeni w śledz­two. Chciał­bym też mieć na od­pra­wie Ma­lin, Ka­rin i któ­re­goś z tech­ni­ków. Cie­bie też za­pra­szam.

Ting­ström spoj­rzał na ze­ga­rek i wes­tchnął.

– W ta­kim ra­zie będę się mu­siał sprę­żyć. Spraw­dzę, czy uda mi się wy­co­fać Ma­lin ze sprawy, przy któ­rej te­raz pra­cuje.

– Świet­nie – po­wie­działa Berg­man i wstała z krze­sła. – Tylko się nie spóź­nij.

Ting­ström się ro­ze­śmiał i za­sa­lu­to­wał.

Środa, 4 października

Godzina 14.58

Przed od­prawą Berg­man wstą­piła na sto­łówkę. Ku­piła ka­napkę, ku­bek kawy i po­je­chała na górę. Za­sta­na­wiała się nad pla­nem śledz­twa. Na ra­zie nie­wiele wie­działa. Bę­dzie mu­siała po­cze­kać na ra­port z za­kładu me­dy­cyny są­do­wej i na pro­to­kół prze­słu­cha­nia ko­biety, która zna­la­zła re­kla­mówkę. Ważne też będą wy­niki pracy tech­ni­ków po­li­cyj­nych. Za­my­ślona spoj­rzała przez okno i za­częła ana­li­zo­wać roz­mowę z Ting­strömem. Kiedy zgo­dził się na to, żeby po­pro­wa­dziła śledz­two, bar­dzo się ucie­szyła. Nie mo­gła się po­go­dzić z my­ślą, że po po­wro­cie ze zwol­nie­nia le­kar­skiego musi wy­ko­ny­wać pa­pier­kową ro­botę, i to na czas nie­okre­ślony. Czuła na so­bie ba­daw­cze spoj­rze­nia ko­le­gów z pracy, ale nie­wielu miało od­wagę ją spy­tać, jak się miewa po ataku sza­leńca. Naj­czę­ściej spo­ty­kała się ze wzru­sze­niem ra­mion i sło­wami „Wi­taj w pracy”. Za­uwa­żyła, że wszystko, co robi i mówi, jest do­kład­nie ana­li­zo­wane, jakby lu­dzie nie byli pewni, czy na­dal jest tą samą by­strą In­grid, która po­tra­fiła się ostro od­ciąć, któ­rej nikt nie śmiał na­dep­nąć na od­cisk i która do­brze wie­działa, czego chce. W świe­cie, w któ­rym więk­szość ko­mi­sa­rzy sta­no­wili męż­czyźni, cią­gle mu­siała udo­wad­niać, że pa­nuje nad sy­tu­acją. Wie­działa, że nie wolno jej oka­zać sła­bo­ści ani po­peł­nić błędu, bo od razu by­łaby skoń­czona. Pa­mię­tała, jaki los spo­ty­kał ko­biety, które do­słu­żyły się stop­nia ko­mi­sa­rza, więc bar­dzo się pil­no­wała, żeby nie wpaść w tę samą pu­łapkę. Na ko­ry­ta­rzu sły­chać było kroki i gwar ludz­kich gło­sów, były co­raz bli­żej sali, w któ­rej miała się od­być od­prawa. Berg­man głę­boko ode­tchnęła i po­de­szła do bia­łego flip­charta. Do po­koju wszedł Ting­ström, a ra­zem z nim Ma­lin Skogsby, Vi­king Jo­hans­son, Ka­rin Falk i Nina Ha­mil­ton. Na sa­mym końcu zja­wił się Ber­til Nils­son. Na wi­dok Berg­man roz­mowy gwał­tow­nie uci­chły.

Chwilę póź­niej na ko­ry­ta­rzu roz­legł się inny dźwięk, a Berg­man pra­wie od razu sko­ja­rzyła go z wła­ściwą osobą. Czyżby to był Tho­mas? Prze­cież do pracy ma wró­cić do­piero w przy­szłym ty­go­dniu. A jed­nak… W drzwiach po­ja­wiła się cha­rak­te­ry­styczna po­stać o wiel­kiej po­stu­rze. Opa­lony i świeży Al­freds­son spoj­rzał na wszyst­kich i sze­roko się uśmiech­nął.

– Wi­tam, wi­tam – za­wo­łał. – A ra­czej ciao, ciao, jak mó­wimy we Wło­szech.

Jego za­raź­liwy śmiech prze­rwał pa­nu­jącą w sali nie­zręczną ci­szę. Berg­man po­de­szła do niego i po­dała mu rękę.

– Wi­taj w eki­pie – po­wie­działa, wy­ko­nu­jąc za­pra­sza­jący gest. – My­śla­łam, że wró­cisz do­piero w przy­szłym ty­go­dniu. Jak wam po­szło na na­gra­niu?

Al­freds­son gło­śno się ro­ze­śmiał.

– Su­per. Ja też was wi­tam. Chcie­li­ście za­cząć śledz­two beze mnie?

Berg­man uśmiech­nęła się i po­krę­ciła głową.

– Nie, ta­kie szczę­ście chyba ni­gdy mnie nie spo­tka. Opo­wia­daj, jak było we Wło­szech. My­ślę, że za­nim za­czniemy od­prawę, mo­żemy ci po­świę­cić dzie­sięć mi­nut. Co wy na to?

Przed pój­ściem na zwol­nie­nie le­kar­skie Berg­man zdą­żyła udzie­lić Al­freds­so­nowi pół­rocz­nego urlopu, żeby mógł wziąć udział w ko­lej­nej edy­cji pro­gramu „Gla­dia­to­rzy”. Al­freds­son uczest­ni­czył w nim od wielu lat, a pu­blicz­ność po­ko­chała bo­ha­tera, któ­rego w nim kre­ował. Bar­dzo mu się to przy­da­wało w pracy. Ostatni od­ci­nek na­gry­wany był w rzym­skim Ko­lo­seum, czyli tam, gdzie dawno temu wszystko się za­częło.

– Coś ta­kiego… moje ko­le­żanki i moi ko­le­dzy są tacy cie­kaw­scy… Nie­stety, obo­wią­zuje mnie klau­zula po­uf­no­ści. Pro­du­cent zmu­sił mnie do pod­pi­sa­nia sto­sow­nego zo­bo­wią­za­nia.

Al­freds­son zro­bił krótką pauzę, uśmiech­nął się i kon­ty­nu­ował:

– Mu­si­cie grzecz­nie po­cze­kać na emi­sję pierw­szego od­cinka. Te­le­wi­zja po­każe go za dwa ty­go­dnie. Na ra­zie po­wiem tylko tyle, że nie przy­nio­słem wam wstydu. Wprost prze­ciw­nie.

Berg­man po­krę­ciła z uśmie­chem głową. Tho­mas nic się nie zmie­nił. Do­brze wie­działa, że mimo tych za­pew­nień nie bę­dzie się mógł po­wstrzy­mać i w końcu się z czymś zdra­dzi. Wy­star­czy tylko po­cze­kać i o nic go nie py­tać, a sam za­cznie im opo­wia­dać o tym, co prze­żył. Sko­rzy­stała więc z oka­zji i zmie­niła te­mat:

– No cóż, po­nie­waż Tho­mas jak zwy­kle nie może uchy­lić rąbka ta­jem­nicy ani opo­wie­dzieć nam o na­gra­niu, za­czy­namy spo­tka­nie.

Na po­czą­tek zre­fe­ro­wała prze­bieg po­ran­nych wy­da­rzeń i zwró­ciła się do Niny Ha­mil­ton:

– Jak po­szło prze­słu­cha­nie? Udało ci się po­roz­ma­wiać z ko­bietą, która zna­la­zła re­kla­mówkę?

Ha­mil­ton ski­nęła głową i otwo­rzyła no­tat­nik, w któ­rym za­pi­sała treść roz­mowy.

– Wspo­mniana ko­bieta co­dzien­nie rano idzie z psem na spa­cer. Za każ­dym ra­zem wy­cho­dzi o tej sa­mej po­rze i po­ko­nuje tę samą trasę. Dzi­siaj pies za­cho­wy­wał się ina­czej niż zwy­kle. Cią­gnął za smycz z taką siłą, że zmu­sił swoją wła­ści­cielkę, żeby po­szła za nim. Za­cią­gnął ją na lewą stronę par­kingu, a kiedy zwie­trzył za­mra­żarkę, pra­wie osza­lał. Ko­bieta pod­kre­ślała, że ni­gdy nie po­zwala mu cho­dzić wła­snymi dro­gami, ale dzi­siaj pies się uparł, więc po­sta­no­wiła zro­bić wy­ją­tek. Te­raz szcze­rze tego ża­łuje, bo gdy zaj­rzała do re­kla­mówki, uj­rzała w niej ludzką stopę. Pies ska­kał wo­kół re­kla­mówki i w końcu ją ro­ze­rwał, a ko­bieta ucie­kła i za­częła wo­łać o po­moc. Wię­cej nie pa­mięta.

– Ze­znała, że spa­ce­ruje tam co­dzien­nie… A spy­ta­łaś ją, czy wi­działa tam tę za­mra­żarkę wcze­śniej?

– Zro­bi­łam to, ale od­parła, że ni­gdy nie była po tam­tej stro­nie par­kingu. Gdyby jed­nak za­mra­żarka tam stała, na pewno by jej nie za­uwa­żyła.

Do roz­mowy włą­czył się Nils­son.

– Jak już wspo­mnia­łem, na miej­scu zda­rze­nia za­bez­pie­czy­li­śmy ślady opon. Je­ste­śmy pra­wie pewni, że na­le­żały do po­jazdu, który przy­wiózł tam za­mra­żarkę. Ślady za­cho­wały się na li­ściach i w gli­nie. Na tym eta­pie za­ry­zy­kuję stwier­dze­nie, że od­ci­ski po­zo­sta­wiono za­le­d­wie kilka go­dzin wcze­śniej. Nie je­stem jed­nak na sto pro­cent pe­wien, czy rze­czy­wi­ście na­le­żały do po­jazdu, któ­rym przy­je­chała za­mra­żarka, ale my­ślę, że nie­trudno nam bę­dzie zna­leźć osoby bę­dące w sta­nie ze­znać, o któ­rej te rze­czy tam tra­fiły.

– Co masz na my­śli? – spy­tała Berg­man.

– Pew­nie nie znaj­dziemy ani jed­nego świadka, który wi­dział, jak ktoś wy­ła­do­wy­wał za­mra­żarkę i re­kla­mówkę na par­kingu, ale jest wiele osób, które cho­dzą tam na spa­cery albo upra­wiają biegi re­kre­acyjne. Być może ktoś nam po­wie, o któ­rej go­dzi­nie tych rze­czy tam jesz­cze nie było.

– Mu­simy się skon­tak­to­wać z wła­ści­cie­lami sa­mo­cho­dów, które dziś rano stały na par­kingu.

– Już się tym za­ją­łem – od­parł Jo­hans­son, ma­cha­jąc kartką. – Mam na­wet ich imiona i na­zwi­ska. Za­czą­łem już po­rów­ny­wać nu­mery ich wo­zów z re­je­strem sa­mo­cho­dów w wy­dziale ko­mu­ni­ka­cji i po od­pra­wie za­mie­rzam to do­koń­czyć.

– Świet­nie. W ta­kim ra­zie wy­ślemy na par­king kilku na­szych lu­dzi, żeby po­roz­ma­wiali z wła­ści­cie­lami sa­mo­cho­dów, które tam par­kują, z oso­bami, które przy­cho­dzą tam na spa­cer ze swo­imi psami, a także z tymi, któ­rzy upra­wiają tam jog­ging albo przy­cho­dzą po­grać we fris­bee. Wy­daje mi się, że do par­kingu i ścieżki, która pro­wa­dzi do Ap­slät­ten, przy­lega też kilka bo­isk do gry w ko­szy­kówkę. Po­roz­ma­wiamy ze wszyst­kimi oso­bami, które tam by­wają, żeby za­kre­ślić ramy cza­sowe, w któ­rych za­mra­żarka i re­kla­mówka mo­gły tra­fić na par­king. Ta­kich świad­ków jak pani… jak ona się na­zywa?… Elsa Karls­son… jest wielu. In­te­re­sują nas głów­nie te osoby, które przy­cho­dzą tam każ­dego dnia mniej wię­cej o tej sa­mej po­rze.

– Nie mam na dzi­siaj żad­nych pla­nów, więc mogę się tym za­jąć – zgło­sił się Al­freds­son. – Wpraw­dzie mia­łem wró­cić do pracy do­piero w przy­szłym ty­go­dniu, ale chęt­nie za­cznę już dziś.

Berg­man unio­sła kciuk.

– Świet­nie, w ta­kim ra­zie weź so­bie do po­mocy Ma­lin.

Po­tem od­wró­ciła się do Nils­sona i spy­tała:

– Do­sta­łeś ja­kieś wie­ści z za­kładu me­dy­cyny są­do­wej? Mają już coś kon­kret­nego?

– Ow­szem. Po­sze­dłem tam z Bo­ber­giem, który na­dal tam jest. Mie­li­śmy szczę­ście, bo za­jęto się na­szą sprawą od ręki. Stopa ma roz­miar czter­dzie­ści pięć i naj­praw­do­po­dob­niej na­le­żała do męż­czy­zny. Po­każę wam kilka zdjęć.

Nils­son otwo­rzył sto­jącą obok krze­sła torbę i wy­jął z niej plik ko­lo­ro­wych fo­to­gra­fii.

– Spójrz­cie – po­wie­dział, roz­kła­da­jąc je na stole. Wszy­scy po­chy­lili się w mil­cze­niu nad zdję­ciami, które przed­sta­wiały ro­ze­rwaną re­kla­mówkę i ludzką stopę. Zna­le­zi­sko zo­stało sfo­to­gra­fo­wane z róż­nych ujęć. Stopa była po­gry­ziona, ale i tak było wi­dać, że jest gę­sto owło­siona i po­kryta licz­nymi ży­la­kami. Pa­znok­cie były dłu­gie i żółte.

Berg­man po­czuła, że robi jej się nie­do­brze. Do­piero po chwili za­uwa­żyła, że na zdję­ciach nie było ani jed­nej kro­pli krwi.

– Dla­czego tam nie ma krwi? – spy­tała. – Czy to zna­czy, że za­nim stopa tra­fiła do re­kla­mówki, ktoś ją do­kład­nie wy­czy­ścił?

Nils­son przy­glą­dał się zdję­ciu przez kilka se­kund, po­pra­wił mu­chę, którą za­wsze wkła­dał do ko­szuli, przy­gła­dził dłu­gie, ale rzad­kie włosy i spoj­rzał na Berg­man.

– Czy ktoś ma ja­kąś lep­szą kon­cep­cję niż In­grid?

Berg­man po­czuła, jak wzbiera w niej złość. Chciała ostro od­po­wie­dzieć, ale ugry­zła się w ję­zyk. Nie ma sensu wsz­czy­nać kłótni, bo na Nils­so­nie i tak nie zro­bi­łoby to żad­nego wra­że­nia. Da­lej wy­po­wia­dałby się w tak zło­śliwy spo­sób albo zro­biłby to, co mu się czę­sto zda­rzało: wy­szedłby z po­koju. Gdyby nie był naj­lep­szym tech­ni­kiem po­li­cyj­nym w mie­ście, już wiele lat temu by go stąd po­go­niła. Nikt się nie ode­zwał, więc Nils­son po­chy­lił się nad sto­łem i oznaj­mił ci­chym gło­sem:

– Moim zda­niem ist­nieje tylko jedna od­po­wiedź na py­ta­nie, które za­dała nam In­grid. Osoba, która am­pu­to­wała stopę, naj­pierw upu­ściła z ciała krew.

– Co masz na my­śli? – spy­tała Ha­mil­ton.

– W każ­dej rzeźni obo­wią­zuje okre­ślona ko­lej­ność: zwie­rzę jest naj­pierw za­bi­jane, a po­tem upusz­cza się z niego krew, żeby usu­nąć ją z mięsa. Wiąże się to ze spo­so­bem kon­ser­wa­cji i ma wpływ na póź­niej­szy smak. Kiedy tu­sza tra­fia do ćwiar­to­wa­nia, krwi już w niej nie ma. Po­dob­nie mu­siało być z am­pu­to­wa­niem tej stopy. Inna moż­li­wość jest taka, że osoba, która to zro­biła, naj­pierw wy­ko­nała tuż nad miej­scem am­pu­ta­cji coś, co na­zy­wamy za­sto­jem żyl­nym, żeby upu­ścić krew je­dy­nie z dol­nej czę­ści nogi. Sama am­pu­ta­cja zo­stała wy­ko­nana w spo­sób w pełni pro­fe­sjo­nalny. Sprawca wy­ko­nał cię­cie wo­kół go­le­nia i łydki, ja­kieś pięć cen­ty­me­trów nad kostką, a po­tem pre­cy­zyj­nym ude­rze­niem ją od­rą­bał. To nie było dzieło ama­tora, tylko spraw­nie i per­fek­cyj­nie wy­ko­nany za­bieg.

– Czy mógł­byś nam po­wie­dzieć coś wię­cej o tym, w ja­kim sta­nie stopa jest obec­nie? – spy­tała Berg­man.

Nils­son wzru­szył ra­mio­nami.

– Na to mu­simy ze dwa dni po­cze­kać.

– A za­mra­żarka? Czy ktoś się nią za­jął?

Nils­son znowu wzru­szył ra­mio­nami.

– Lo­gicz­nie rzecz uj­mu­jąc, po­winno tak być, ale dla za­kładu me­dy­cyny są­do­wej prio­ry­te­tem jest stopa. Ode­zwą się, je­śli będą mieli coś do prze­ka­za­nia.

– To mi nie wy­star­czy. Po­win­ni­śmy jak naj­szyb­ciej usta­lić, czy za­mra­żarka i stopa są ze sobą po­wią­zane. Oba ba­da­nia po­winny być wy­ko­nane rów­no­le­gle.

Berg­man wy­jęła te­le­fon, żeby za­dzwo­nić do za­kładu me­dy­cyny są­do­wej. Po kilku sy­gna­łach zgło­sił się au­to­mat z in­for­ma­cją, że o tej po­rze nikt nie pra­cuje. Za­dzwo­niła więc do Olofa Han­séna, za­stępcy na­czel­nika od­działu i le­ka­rza me­dy­cyny są­do­wej, ale on też nie ode­brał. Na­grała za­tem swoje na­zwi­sko i nu­mer te­le­fonu i po­pro­siła o szybki kon­takt.

– Cho­lera! – po­wie­działa zde­cy­do­wa­nym to­nem. – Mu­simy wie­dzieć, czy w za­mra­żarce znaj­duje się reszta ciała. Wy­star­czyło pod­nieść po­krywę i zaj­rzeć do środka. Prze­cież to wielka róż­nica, czy mamy do czy­nie­nia z głu­pim dow­cip­ni­siem czy z rzeź­ni­kiem, który ćwiar­tuje swoje ofiary. Gdy­by­śmy brali pod uwagę wy­gląd stopy i to, że zo­stała am­pu­to­wana w tak pro­fe­sjo­nalny spo­sób, mo­gli­by­śmy dojść do wnio­sku, że do am­pu­ta­cji do­szło ze wzglę­dów me­dycz­nych. Po­tem ktoś, kto pra­co­wał w szpi­talu i miał spe­cy­ficzne po­czu­cie hu­moru, wszedł w po­sia­da­nie od­cię­tej stopy, wło­żył ją do re­kla­mówki i zo­sta­wił na par­kingu w Ska­tås. Ta­kie rze­czy już się zda­rzały. To, że za­mra­żarka też tam była, nie musi ozna­czać, że ma co­kol­wiek wspól­nego ze stopą.

Berg­man czuła, jak ból głowy staje się co­raz bar­dziej in­ten­sywny.

– Nino, po­dzwoń po szpi­ta­lach, które prze­pro­wa­dzają ta­kie za­biegi na te­re­nie Szwe­cji, i po­py­taj tro­chę.

– Okej.

– Zo­stawmy na ra­zie stopę i za­mra­żarkę i skupmy się na tym, jak od­na­leźć wła­ści­ciela od­cię­tej koń­czyny. Ka­rin, przej­rzyj re­jestr osób za­gi­nio­nych, może coś znaj­dziesz. Ju­tro przed po­łu­dniem po­jadę do za­kładu me­dy­cyny są­do­wej, żeby spraw­dzić po­stęp prac w na­szej spra­wie.

Berg­man spoj­rzała na ze­ga­rek i ku swemu za­sko­cze­niu stwier­dziła, że jest już za kwa­drans piąta.

– Na­stępna od­prawa ju­tro o trzy­na­stej. Ja­kieś py­ta­nia?

Ro­zej­rzała się po sali, ale nikt się nie ode­zwał.

– W ta­kim ra­zie wi­dzimy się ju­tro rano, chyba że po­ja­wią się ja­kieś nowe fakty. Je­śli ktoś bę­dzie chciał się ze mną skon­tak­to­wać, dzwoń­cie na ko­mórkę.

Środa, 4 października

Godzina 16.57

Po od­pra­wie Berg­man po­szła do swo­jego po­koju i za­mknęła za sobą drzwi. Miała ochotę zo­stać dłu­żej, żeby po­roz­ma­wiać z Al­freds­so­nem, ale roz­bo­lała ją głowa. Ból był tak silny, jakby za­raz miał jej roz­sa­dzić czaszkę. Drżą­cymi dłońmi wy­jęła kilka ta­ble­tek prze­ciw­bó­lo­wych i po­łknęła je bez po­pi­ja­nia. Po­tem usia­dła przy biurku, oparła się ple­cami o fo­tel i za­mknęła oczy. Musi po­cze­kać, aż ta­bletki za­czną dzia­łać. Mi­nutę póź­niej ktoś za­pu­kał do drzwi i do po­koju – nie cze­ka­jąc na za­pro­sze­nie – wszedł Ting­ström. Berg­man wy­pro­sto­wała się w fo­telu, żeby zro­bić na na­czel­niku ko­rzystne wra­że­nie. Ting­ström po­pa­trzył na nią ba­daw­czym wzro­kiem i za­mknął za sobą drzwi. O co mu cho­dzi, za­sta­na­wiała się Berg­man.

– Sia­daj – po­wie­działa, po czym wstała z fo­tela i otwo­rzyła okno.

– Je­steś pewna, że po­ra­dzisz so­bie z tą sprawą? – spy­tał Ting­ström, gdy Berg­man wró­ciła za biurko. – Szy­kuje nam się wie­lo­wąt­kowe śledz­two.

Berg­man za­mie­rzała od­po­wie­dzieć mu opry­skli­wie, ale się po­ha­mo­wała. Wie­działa, że nie po­winna oka­zy­wać żad­nych oznak sła­bo­ści, tylko za­cho­wy­wać się tak, jakby wszystko było w cał­ko­wi­tym po­rządku.

– Co masz na my­śli? Uwa­żam, że od­prawa prze­bie­gła cał­kiem do­brze. W obec­nej sy­tu­acji i ma­jąc tak małą liczbę da­nych, wię­cej zro­bić się nie da.

– Nie o to mi cho­dzi. Nie za­mie­rzam kry­ty­ko­wać cię z po­wodu od­prawy ani spo­sobu, w jaki pro­wa­dzisz śledz­two. Mar­twię się tylko o twoje zdro­wie i tro­chę się boję, czy wy­trzy­masz tempo. Lu­dziom zda­rzają się cięż­kie chwile, a to, że pa­dłaś ofiarą na­pa­ści, może mieć dla cie­bie dłu­go­fa­lowe kon­se­kwen­cje. Wiem, o czym mó­wię. Czy głowa na­dal cię boli? Po­tra­fisz się skon­cen­tro­wać? Śledz­two, któ­rego się pod­ję­łaś, wy­gląda na trudne i skom­pli­ko­wane.

– Ból głowy nie jest już tak do­kucz­liwy – skła­mała po­li­cjantka. – Wpraw­dzie le­karz po­wie­dział, że przez pe­wien czas bóle będą wra­cać, być może na­wet do końca ży­cia, ale nie za­mie­rzam sie­dzieć bez­czyn­nie z za­ło­żo­nymi rę­kami. Jak czę­sto mam cię in­for­mo­wać o ak­tu­al­nym sta­nie śledz­twa?

Ting­ström ro­ze­śmiał się i po­krę­cił głową.

– Może to być trudne, bo ni­gdy nie ma cię tam, gdzie czło­wiek się cie­bie spo­dziewa. My­ślę, że mo­żemy się umó­wić na kil­ku­mi­nu­towe spo­tka­nia każ­dego ranka i parę mi­nut po po­łu­dniu. Mu­sisz mi jed­nak obie­cać, że je­śli sprawa cię prze­ro­śnie, po­wiesz mi o tym. Zgoda?

– Obie­cuję – od­parła Berg­man i krzywo się uśmiech­nęła.

– Okej, w ta­kim ra­zie nie będę ci dłu­żej prze­szka­dzał.

Kiedy na­czel­nik wy­szedł z po­koju, Berg­man roz­su­nęła pa­piery na biurku i zwy­mio­to­wała. Ból głowy był straszny, a ta­bletki, które po­łknęła przed kil­koma mi­nu­tami, nie przy­nio­sły jej ulgi. Musi za­cząć za­ży­wać coś moc­niej­szego. Ze­brała wszyst­kie do­ku­menty zwią­zane ze śledz­twem i wło­żyła je do ak­tówki. Pora wra­cać do domu.

Środa, 4 października

Godzina 20.30

Obu­dziła się gwał­tow­nie i au­to­ma­tycz­nie spoj­rzała na bu­dzik. Wpół do dzie­wią­tej. Chyba za­snęła. Po po­wro­cie do domu wzięła jesz­cze dwie ta­bletki od bólu głowy i po­ło­żyła się na ka­na­pie, żeby tro­chę od­po­cząć. Ostroż­nie się unio­sła i za­krę­ciło jej się w gło­wie, jakby była pi­jana. Ból roz­sa­dza­jący nieco ze­lżał, ale nadał się ćmił, a na do­da­tek zro­biło jej się nie­do­brze. Po­szła wziąć prysz­nic i długo stała pod stru­mie­niem cie­płej wody, dzięki czemu uczu­cie zmę­cze­nia zni­kło, a po­tem ustą­pił na­wet ból głowy. Po­sta­no­wiła za­cho­wać spo­kój i ni­czym się nie przej­mo­wać. W końcu zro­zu­miała, że musi oszczę­dzać siły i wsłu­chi­wać się w głos or­ga­ni­zmu. Dzięki temu prze­sta­nie ją bo­leć głowa, a Ting­ström nie bę­dzie miał pod­staw do obaw. Nie wolno jej do tego do­pu­ścić. Po wyj­ściu spod prysz­nica wło­żyła dres, po­szła do kuchni, za­pa­rzyła so­bie her­baty i przy­go­to­wała dwie ka­napki z szynką. Wresz­cie czuła się do­brze, ogar­nęła ją przy­jemna fala, a na­wet po­czuła się tak, jakby wró­ciła ta dawna In­grid. Po raz pierw­szy od wielu mie­sięcy nie bo­lała jej głowa, a na myśl o śledz­twie prze­peł­niała ją ener­gia. Przy­nio­sła teczkę z ak­tami śledz­twa, ale nie zdą­żyła się w nie wczy­tać, bo za­dzwo­nił Al­freds­son. Po­li­cjant po­in­for­mo­wał ją, że zna­lazł świadka, który wi­dział, jak ktoś zo­sta­wiał na par­kingu za­mra­żarkę. W związku z tym po­pro­sił ją, żeby przy­je­chała do sie­dziby klubu Gårda BK w Ska­tås.

Środa, 4 października

Godzina 22.07

Szes­na­ście mi­nut póź­niej Berg­man sta­nęła na par­kingu w Ska­tås, wy­sia­dła z wozu i za­częła szu­kać wy­mie­nio­nego przez Al­freds­sona bu­dynku, który przy­po­mi­nał wiele in­nych za­bu­do­wań klu­bo­wych. Był ni­ski, po­dłużny, po­ma­lo­wany na ko­lor ciem­no­brą­zowy. Przy wej­ściu wi­siały różne ta­bliczki, ale w pa­nu­ją­cych ciem­no­ściach ich treść była pra­wie nie­czy­telna. La­tar­nie też nie­wiele mo­gły po­móc, bo świe­ciły zbyt słabo. Na­gle Berg­man usły­szała, jak ktoś ją woła po imie­niu:

– In­grid!

Od­wró­ciła się i uj­rzała Al­freds­sona. Po­li­cjant stał przy wej­ściu do bu­dynku i ma­chał do niej ręką. Berg­man dała mu znak, że go za­uwa­żyła, a on ru­szył w jej kie­runku.

– Ależ mamy szczę­ście – za­czął. – W środku czeka fa­cet, na­zywa się An­ders Hult­man. Twier­dzi, że wi­dział, jak wczo­raj w nocy ktoś przy­wiózł na par­king za­mra­żarkę.

– Prze­słu­cha­łeś go?

– Na ra­zie spi­sa­łem tylko jego dane oso­bowe, bo po­my­śla­łem, że bę­dziesz chciała być obecna przy prze­słu­cha­niu.

– Słusz­nie – od­parła z uśmie­chem Berg­man.

Chciała wejść do środka, ale w tej sa­mej chwili z bu­dynku wy­szedł ciem­no­włosy, mniej wię­cej czter­dzie­sto­letni męż­czy­zna w spor­to­wym dre­sie. Sta­nął przed drzwiami, ro­zej­rzał się i po­ma­chał im na po­wi­ta­nie. Berg­man od razu do niego po­de­szła.

– Na­zy­wam się In­grid Berg­man i je­stem ko­mi­sa­rzem po­li­cji kry­mi­nal­nej. Czy mo­żemy wejść i po­roz­ma­wiać?

– Oczy­wi­ście. Pro­szę pójść za mną.

Przez chwilę szli w mil­cze­niu, aż we­szli do jed­nego z po­miesz­czeń i usie­dli przy stole. Berg­man po­pro­siła Al­freds­sona, żeby no­to­wał prze­bieg roz­mowy.

– Do­wie­dzia­łam się od obec­nego tu in­spek­tora Al­freds­sona, że pan wi­dział, jak w nocy ktoś zo­sta­wił na par­kingu za­mra­żarkę. Czy to prawda?

– Tak. Na po­czątku się nad tym nie za­sta­na­wia­łem, bo było późno i spie­szyło mi się do domu. Być może po­wi­nie­nem był za­dzwo­nić na po­li­cję, ale by­łem zmę­czony, ma­jąc za sobą długi dzień. Być może po­wi­nie­nem był po­dejść i zwró­cić temu czło­wie­kowi uwagę, że to nie jest wy­sy­pi­sko śmieci, ale nie chcia­łem wsa­dzać nosa w nie swoje sprawy.

– O któ­rej to było go­dzi­nie?

– Wpół do czwar­tej.

– Co pan tu ro­bił o tej po­rze?

– Nasz klub od­naj­muje ten bu­dy­nek na różne uro­czy­sto­ści. Wczo­raj wie­czo­rem je­den z klien­tów świę­to­wał tu dwu­dzie­ste uro­dziny. Tro­chę się ba­łem, że może dojść do ja­kiejś roz­róby, bo to byli mło­dzi lu­dzie. Każdy chyba sły­szał o im­pre­zach, które są re­kla­mo­wane w me­diach spo­łecz­no­ścio­wych. Ni stąd, ni zo­wąd zja­wia się trzy­sta osób, które wcho­dzą na im­prezę i zo­sta­wiają po so­bie po­ła­mane me­ble. My­śla­łem też o in­nych po­miesz­cze­niach klu­bo­wych, które znaj­dują się na tym te­re­nie. Nie chcę, żeby ktoś nam po­psuł do­brą re­pu­ta­cję.

– Wspo­mniał pan, że to było wpół do czwar­tej – we­szła mu w słowo Berg­man.

– Ow­szem. Przy­je­cha­łem po trze­ciej, żeby spraw­dzić, jak wy­gląda sy­tu­acja. Na szczę­ście nic złego się nie stało. Wy­naj­mu­jący zdą­żyli na­wet po so­bie po­sprzą­tać, całe po­miesz­cze­nie zo­sta­wili w na­le­ży­tym sta­nie. Wła­ści­wie nie mu­sieli ro­bić tego nocą, bo ist­nieje za­sada, że lo­kal po­wi­nien być wy­sprzą­tany i od­dany do go­dziny pięt­na­stej na­stęp­nego dna. Wy­naj­mu­jący od­daje nam klucz, a my zwra­camy mu de­po­zyt. Oczy­wi­ście pod wa­run­kiem, że wszystko jest w po­rządku.

– O wpół do czwar­tej… – po­wtó­rzyła Berg­man.

– Tak, prze­pra­szam. Je­stem tro­chę zde­ner­wo­wany i za dużo ga­dam. Tak więc przy­je­cha­łem tu po trze­ciej w nocy, wsze­dłem do bu­dynku i stwier­dzi­łem, że wszystko jest w po­rządku. Po­sze­dłem więc do sa­mo­chodu, żeby wró­cić do domu. W pew­nej chwili zo­ba­czy­łem, jak na par­king wjeż­dża nie­oświe­tlony wóz z przy­czepą. Przez chwilę sta­łem i go ob­ser­wo­wa­łem. Kiedy ktoś wi­dzi taki po­jazd w środku nocy, za­czyna go to za­sta­na­wiać, zwłasz­cza gdy wóz ma wy­łą­czone świa­tła.

Męż­czy­zna spoj­rzał na Berg­man, jakby szu­kał u niej po­twier­dze­nia. Po­li­cjantka za­chę­ciła go ski­nie­niem głowy, żeby mó­wił da­lej.

– Sa­mo­chód kilka razy ob­je­chał par­king, jakby kie­rowca cze­goś szu­kał, a po­tem za­trzy­mał się w jego le­wej czę­ści, która znaj­duje się naj­da­lej. Mu­szę przy­znać, że tro­chę mnie to za­fra­po­wało, więc pod­sze­dłem bli­żej, żeby spraw­dzić, co się tam dzieje. Z wozu wy­sia­dło dwóch fa­ce­tów. Roz­wią­zali sznur, któ­rym za­mra­żarka była ob­wią­zana, i prze­ła­do­wali ją na taczkę. Za­brało im to kilka mi­nut. Po­tem wsie­dli do wozu i po­woli od­je­chali Ska­tåsvägen. Tam włą­czyli świa­tła i do­dali gazu.

– Wi­dział ich pan?

– Tak bym tego nie okre­ślił. Sta­łem w pew­nej od­le­gło­ści, na skraju lasu, a tam, gdzie stał sa­mo­chód, było ciemno.

– Jaki to był sa­mo­chód?

– Vo­lvo XC sie­dem­dzie­siąt, szary me­ta­lik. Tak mi się wy­daje.

– Tak się panu wy­daje?

– Na pewno był to mo­del o na­zwie Cross Co­un­try. Ko­loru la­kieru nie je­stem pe­wien.

– Spraw­dzimy, w ja­kich ko­lo­rach ten mo­del jest pro­du­ko­wany. Za­pa­mię­tał pan nu­mer re­je­stra­cyjny?

– Nie, bo było ciemno, ale je­stem na sto pro­cent pe­wien, że to był die­sel.

Co za pa­mięć, po­my­ślała Berg­man. Szkoda, że nie wszy­scy świad­ko­wie są tacy spo­strze­gaw­czy.

– Czy może pan opo­wie­dzieć coś wię­cej o tym sa­mo­cho­dzie?

Hult­man po­krę­cił prze­cząco głową.

– Szkoda. W ta­kim ra­zie po­roz­ma­wiajmy o przy­cze­pie. Czy mógłby ją pan opi­sać?

– No cóż, zwy­kła jed­no­osiowa przy­czepa z na­pi­sem STA­TOIL.

Berg­man nie wie­działa, co po­wie­dzieć, więc tylko ski­nęła głową. Dzięki tym szcze­gó­łom nie­trudno bę­dzie do­trzeć do osoby, która wy­na­jęła przy­czepę na któ­rejś ze sta­cji ben­zy­no­wych zna­nej sieci.

– Pro­po­nuję, że­by­śmy prze­szli na par­king. Pro­szę nam po­ka­zać, gdzie pan stał i gdzie par­ko­wał tam­ten sa­mo­chód z przy­czepą.

Hult­man zga­sił świa­tła i za­mknął drzwi na klucz. W mil­cze­niu prze­szli na od­le­gły o sto me­trów par­king.

– Mój wóz stał tu­taj, a sa­mo­chód, z któ­rego dwaj fa­ceci wy­ła­do­wali za­mra­żarkę, tam.

– W ta­kim ra­zie przejdźmy w tamto miej­sce. Pro­szę je do­kład­nie wska­zać i szcze­gó­łowo opo­wie­dzieć, co pan za­pa­mię­tał.

Wol­nym kro­kiem ru­szyli na drugi ko­niec par­kingu. Hult­man chciał coś po­wie­dzieć, ale zro­bił taką minę, jakby się wa­hał.

– Jak już po­wie­dzia­łem, było do­syć ciemno. Zo­ba­czy­łem dwóch męż­czyzn, mniej wię­cej po pięć­dzie­siątce. Wszystko od­było się do­syć szybko. Roz­wią­zali sznury, wy­ła­do­wali za­mra­żarkę i po­sta­wili ją na ziemi.

Hult­man za­trzy­mał się i wska­zał ręką.

– Wy­daje mi się, że to było tu­taj.

Berg­man spoj­rzała na Al­freds­sona i ski­nęła głową. An­ders Hult­man po­ka­zał wła­ściwe miej­sce.

Środa, 4 października

Godzina 23.18

Al­freds­son wszedł do po­koju Berg­man, usiadł na krze­śle, po­ło­żył nogi na jej biurku, oparł się ple­cami o krze­sło, za­ło­żył ręce za głowę i za­do­wo­lony z sie­bie sze­roko się uśmiech­nął.

– Cał­kiem do­bry świa­dek, nie są­dzisz?

– Ow­szem, a do tego wia­ry­godny. Te­raz trzeba ob­dzwo­nić sta­cje na­le­żące do Sta­to­ila, żeby spraw­dzić, kto w ciągu ostat­niej doby wy­po­ży­czył przy­czepę, a po­tem zaj­rzymy do re­je­stru po­jaz­dów. Zo­sta­niesz w biu­rze czy wra­casz do domu?

Al­freds­son zdjął nogi z biurka i po­chy­lił się do przodu.

– Halo… chyba za­po­mnia­łaś, z kim roz­ma­wiasz. Nie było mnie w pracy od wielu mie­sięcy i taka sy­tu­acja za­czyna mnie nu­dzić. Za­czy­nam się bać, że je­śli szybko nie znajdę ja­kie­goś za­ję­cia, po­peł­nię prze­stęp­stwo. Oczy­wi­ście, że zo­stanę. Od czego mam za­cząć?

Berg­man nie mo­gła się po­wstrzy­mać od uśmie­chu.

– Po­wi­nie­neś wie­dzieć, że bar­dzo się cie­szę z two­jego po­wrotu.

Al­freds­son też się uśmiech­nął i zro­bił za­ro­zu­miałą minę.

– Ja też się cho­ler­nie cie­szę, że cię wi­dzę.

– W ta­kim ra­zie ra­dość jest obo­pólna. A te­raz bie­rzemy się do ro­boty. Zo­ba­czymy, czego się do­wiemy.

Trzy go­dziny póź­niej dys­po­no­wali li­stą wszyst­kich przy­czep, które w ciągu pię­ciu ostat­nich dób zo­stały wy­po­ży­czone na sta­cjach Sta­toil w pro­mie­niu stu pięć­dzie­się­ciu ki­lo­me­trów od Göte­borga. Berg­man spoj­rzała na ze­ga­rek. Wpół do trze­ciej, śro­dek nocy. Czuła, że za chwilę silny ból znowu roz­sa­dzi jej głowę.

Pora wra­cać do domu. Ju­tro też jest dzień.

Czwartek, 5 października

Godzina 7.02

Wcho­dząc do bu­dynku, w któ­rym mie­ścił się za­kład me­dy­cyny są­do­wej, Berg­man za­sta­na­wiała się nad wy­da­rze­niami po­przed­niego dnia. Za­po­mnieli za­py­tać Hult­mana, czy przy za­mra­żarce za­uwa­żył re­kla­mówkę z logo sieci ICA. Szkoda, ale nie przy­szło jej to do głowy. Może ktoś przy­niósł ją póź­niej? Czy za­mra­żarkę i re­kla­mówkę coś łą­czy? Ze­zna­nia Hult­mana bar­dzo ją ucie­szyły. Miała na­wet na­dzieję, że w ciągu doby zdo­łają usta­lić wła­ści­ciela sa­mo­chodu, który wy­po­ży­czył przy­czepę. Je­śli jed­nak za­mra­żarki i re­kla­mówki nic nie łą­czy, ustalą tylko jedną rzecz, a mia­no­wi­cie kto przy­wiózł za­mra­żarkę na par­king. Tyle że to tylko zwy­kłe wy­kro­cze­nie. Lu­dzie wy­wożą do la­sów mnó­stwo śmieci i od­pa­dów, bo nie chce im się po­je­chać na wy­sy­pi­sko albo do za­kładu re­cy­klingu. Ener­gicz­nie za­częła ma­so­wać skro­nie. Ból, który do­ku­czał jej nocą, tro­chę ze­lżał, bo przed snem wzięła dwie ta­bletki. Mimo to w gło­wie na­dal jej hu­czało. Spała tylko dwie go­dziny i to też przez to roz­bo­lała ją głowa. Weź się w garść, ko­bieto, po­my­ślała, pu­ka­jąc do drzwi po­koju Han­séna.

– Pro­szę, pro­szę… In­grid Berg­man. Dawno cię nie wi­dzia­łem. Co u cie­bie? Przed chwilą od­słu­cha­łem twoją wia­do­mość. Chcia­łaś ze mną po­roz­ma­wiać?

– Ow­szem. Wró­ci­łam i ty­ram jak daw­niej. Co u cie­bie?

Han­sén ro­zej­rzał się po biurku, na któ­rym le­żały teczki, sko­ro­szyty i stosy kar­tek.

– Wszystko po sta­remu. Do­tknęła nas re­duk­cja per­so­nelu, więc mamy opóź­nie­nia, a pa­pie­rów stale przy­bywa. Na szczę­ście udaje nam się w nich nie uto­nąć, bo jak zwy­kle wy­ko­nu­jemy na­szą co­dzienną ro­botę. Wy­gląda na to, że nie mo­żemy się bez niej obejść. To pewne jak amen w pa­cie­rzu.

– U nas to samo – stwier­dziła z uśmie­chem Berg­man, ale za­raz spo­waż­niała. – Przy­szłam z tobą po­roz­ma­wiać, bo mamy pilną sprawę. Wczo­raj prze­ka­za­li­śmy wam do ana­lizy ludzką stopę i za­mra­żarkę. Wiem, że stopą już się za­ję­li­ście, ale mu­simy wie­dzieć, czy ist­nieje mię­dzy nimi ja­kiś zwią­zek.

– Niech to dia­bli! – za­wo­łał spon­ta­nicz­nie Han­sén. – Spraw­dzę w kom­pu­te­rze, komu przy­dzie­lono tę sprawę.

Berg­man cze­kała w mil­cze­niu. To do­brze, że Han­sén jest świa­dom po­wagi sy­tu­acji. Ist­nieje na­dzieja, że nada tej spra­wie wy­soki prio­ry­tet.

– Sprawą zaj­muje się Karls­skog. Jest kwa­drans po siód­mej, po­wi­nien już być w pracy – stwier­dził, pa­trząc na ze­ga­rek. Spoj­rzał Berg­man w oczy i do­dał: – Za­raz z nim po­roz­ma­wiamy, ale naj­pierw spraw­dzę coś w pa­pie­rach. Za­mra­żarka… teczka musi le­żeć na wierz­chu… Dziwne, ale chyba do­szło do nie­po­ro­zu­mie­nia. Spraw­dzę, czy ktoś jest wolny i czy bę­dzie mógł się tym za­jąć.

Kilka razy stuk­nął w kla­wia­turę i spoj­rzał na Berg­man zre­zy­gno­wa­nym wzro­kiem.

– Wy­gląda na to, że wszy­scy są za­wa­leni pracą… Po­ga­dam z Karls­sko­giem i spraw­dzę, czy nie mógłby wziąć także tej sprawy.

Trzy­na­ście mi­nut póź­niej oboje za­jęli miej­sca przy stole sek­cyj­nym ze stali nie­rdzew­nej, przy któ­rym pra­co­wał In­ge­mar Karls­skog z asy­stentką. Przed nimi le­żała ludzka stopa zna­le­ziona na par­kingu.

– Po­bra­li­śmy próbki DNA, żeby okre­ślić płeć i spraw­dzić, czy uda nam się stwier­dzić toż­sa­mość osoby. Wła­ści­ciel stopy cier­piał na ar­tre­tyzm i miał nie­wła­ściwą cyr­ku­la­cję krwi w sto­pie. Nie­stety zo­stała po­waż­nie za­nie­czysz­czona przez psa, który ją po­gryzł, więc nie udało nam się zna­leźć żad­nych od­ci­sków pal­ców. Były za to ślady cze­goś, co przy­po­mina okru­chy chleba, ale wię­cej będę wie­dział po prze­pro­wa­dze­niu kilku ana­liz. Po­dej­rze­wamy, że to wła­śnie okru­chy pie­czywa, bo zna­leź­li­śmy je w tej sa­mej re­kla­mówce ze sklepu spo­żyw­czego, w któ­rej le­żała stopa. Usta­li­li­śmy też, że stopa była przez pe­wien czas za­mro­żona.

Bingo, po­my­ślała Berg­man. Han­sén po­tarł nos i przez chwilę my­ślał o tym, co wła­śnie usły­szał.

– Odłóż­cie wszystko, co się wiąże ze stopą, i zaj­mij­cie się za­mra­żarką – po­le­cił. – Nie­wy­klu­czone, że są ja­koś po­wią­zane.

Czwartek, 5 października

Godzina 10.36

Al­freds­son sie­dział przed kom­pu­te­rem. Oczy szczy­pały go od nie­wy­spa­nia i w pew­nej chwili po­czuł, że musi zro­bić prze­rwę. Wy­szedł więc na ko­ry­tarz, żeby przy­nieść so­bie kawę. Berg­man zle­ciła mu trudne za­da­nie: miał spraw­dzić, kto wy­po­ży­czał przy­czepy sa­mo­cho­dowe. Wczo­raj wpadł na ko­mendę, żeby po dłu­giej nie­obec­no­ści w biu­rze przy­wi­tać się ze wszyst­kimi i od­świe­żyć kon­takty, od­po­wie­dzieć na kilka py­tań zwią­za­nych z wy­stę­pem w „Gla­dia­to­rach” i pod­trzy­mać za­in­te­re­so­wa­nie tym, czym się przez ostat­nie pół roku zaj­mo­wał. Po po­wro­cie z Włoch na­wet nie zdą­żył się roz­pa­ko­wać. Po­wi­nien po­sprzą­tać miesz­ka­nie i zro­bić za­kupy, bo lo­dówka była pu­sta, a przede wszyst­kim włą­czyć pra­nie, bo nie miał się w co ubrać. Poza tym obie­cał od­wie­dzić mamę. Cie­kawe, czy bę­dzie na niego krzywo pa­trzeć. Do­brze wie­dział, ja­kimi po­wita go sło­wami.

Do pracy po­wi­nien wró­cić do­piero w przy­szłym ty­go­dniu, ale przy­szedł na ko­mendę i te­raz tu ślę­czy, bo kiedy uj­rzał In­grid, po­czuł, że in­nej de­cy­zji nie może pod­jąć. Berg­man znacz­nie schu­dła i wy­glą­dała na wy­czer­paną. Do­my­ślał się, że po­wrót do pracy po tym, co się stało, kosz­to­wał ją wiele wy­siłku. Przez lata pracy po­znał ją na tyle do­brze, że od razu za­uwa­żył, jak bar­dzo się ucie­szyła, gdy za­ofe­ro­wał jej po­moc i obie­cał, że do pracy za­bie­rze się od razu.

Kiedy wczo­raj wie­czo­rem po­je­chał w po­szu­ki­wa­niu świad­ków do Ska­tås, wnet po­czuł się le­piej. Z po­czątku nie mógł uwie­rzyć, że pra­cow­nik klubu, z któ­rym roz­ma­wiał, oka­zał się aż tak spo­strze­gaw­czy. Dzięki jego ze­zna­niu śledz­two ru­szyło z ko­pyta. Po po­wro­cie na ko­mendę za­czął wy­dzwa­niać po sta­cjach ben­zy­no­wych, py­ta­jąc o przy­czepę. Po pew­nym cza­sie po­czuł, że znowu jest w swoim ży­wiole. Kiedy wró­cił do domu, nie mógł za­snąć ze zmę­cze­nia. Po­wód? Na­gra­nia we Wło­szech za­czy­nały się po po­łu­dniu i trwały do je­de­na­stej wie­czo­rem. Po­tem za­czy­nało się nocne ży­cie, które koń­czyło się o pią­tej nad ra­nem. Taki tryb ży­cia spra­wił, że ła­twiej mu było za­cho­wać do­brą formę przez całą noc. Te­raz, kiedy wró­cił do daw­nego rytmu, czuł się zmę­czony, cho­ciaż nie było jesz­cze je­de­na­stej, a do kom­pu­tera za­siadł o siód­mej rano. Prze­stań się nad sobą uża­lać, ape­lo­wał do sie­bie w my­ślach. Się­gnął po długą li­stę sta­cji Sta­toil, na któ­rych można wy­po­ży­czyć przy­czepy, i w tej sa­mej chwili do po­koju we­szła Berg­man.

– Cześć! Jak leci? Zna­la­złeś coś?

– Jesz­cze nie, ale zo­stało mi sporo pracy – od­parł, uno­sząc z biurka kilka kar­tek.

– Wra­cam z za­kładu me­dy­cyny są­do­wej. Tro­chę ich przy­ci­snę­łam, żeby się po­spie­szyli. Oka­zuje się, że stopa była przez pe­wien czas za­mro­żona, co może su­ge­ro­wać, że ma coś wspól­nego z za­mra­żarką. Ja­kie jest twoje zda­nie?

Al­freds­son uniósł kciuk.

– Je­stem pe­wien, że roz­wią­żemy tę sprawę w ciągu kilku dni.

– Mam na­dzieję, że się nie my­lisz. Jest pewna rzecz, która nie daje mi spo­koju. Za­po­mnie­li­śmy spy­tać Hult­mana, czy przy za­mra­żarce za­uwa­żył też re­kla­mówkę.

– Spy­tam go o to.

– Świet­nie. W ta­kim ra­zie wi­dzimy się o pierw­szej.

Al­freds­son wes­tchnął i wró­cił do swo­ich za­jęć. Go­dzinę póź­niej, gdy miał to już za sobą, za­dzwo­nił do Hult­mana.

Czwartek, 5 października

Godzina 13.00

Punk­tu­al­nie o trzy­na­stej cała ekipa ze­brała się na od­pra­wie. Berg­man z za­do­wo­le­niem stwier­dziła, że wszy­scy sta­wili się punk­tu­al­nie. Uśmiech­nęła się w my­ślach. Naj­wy­raź­niej nikt nie za­po­mniał, jak dużą wagę przy­kłada do punk­tu­al­no­ści. Po­de­szła do flip­charta, żeby do­ko­nać krót­kiego pod­su­mo­wa­nia.

– Wczo­raj rano na par­kingu w Ska­tås zna­le­ziono am­pu­to­waną ludzką stopę. Na tę chwilę na­szym prio­ry­te­tem jest zi­den­ty­fi­ko­wa­nie jej wła­ści­ciela. Nina i Ka­rin, co do tej pory usta­li­ły­ście?

– Może ja za­cznę – od­parła Ha­mil­ton. – Roz­ma­wia­łam ze wszyst­kimi szpi­ta­lami, za­równo pry­wat­nymi, jak i pań­stwo­wymi, py­ta­jąc o za­gi­nione frag­menty ciała, ale na ża­den trop nie tra­fi­łam. My­ślę, że w szpi­ta­lach ni­czego się nie do­wiemy.

– Ro­zu­miem. W ta­kim ra­zie mo­żemy skre­ślić ten trop. Ka­rin, zna­la­złaś coś w re­je­strze osób za­gi­nio­nych?

Falk wy­pro­sto­wała się na krze­śle.

– Chyba tak. W ciągu kilku ostat­nich mie­sięcy w Göte­borgu za­gi­nęło kilka osób. Usta­li­łam, że coś je łą­czy. Być może to przy­pa­dek, ale chęt­nie po­słu­cham wa­szej opi­nii. Wszyst­kie cztery osoby to męż­czyźni, któ­rzy mają od czter­dzie­stu je­den do pięć­dzie­się­ciu czte­rech lat, za­mel­do­wani są we wschod­nim Göte­borgu i mają imi­granc­kie po­cho­dze­nie.

– O, cho­lera! – wy­rwało się Al­freds­so­nowi. – Co to może zna­czyć?

W po­koju za­pa­dła wy­mowna ci­sza. Al­freds­son wy­ra­ził to, co wszy­scy czuli pod­świa­do­mie. Czyżby tra­fili na wła­ściwy trop? Czy ma on ja­ki­kol­wiek zwią­zek ze stopą? Berg­man po­czuła znane ssa­nie w żo­łądku i silny ból głowy. Tym­cza­sem sy­tu­acja wy­ma­gała, żeby się sprę­żyła i wy­ka­zała ta­len­tem or­ga­ni­za­cyj­nym. Czuła na so­bie spoj­rze­nie Ting­ströma.

– Pro­po­nuję, że­byś drą­żyła ten te­mat. Do po­mocy mo­żesz wziąć Ninę. Te­raz zaj­mijmy się tym, co udało nam się do tej pory usta­lić. Tho­mas zna­lazł świadka, który wi­dział, jak ktoś zo­sta­wiał za­mra­żarkę na par­kingu. Wczo­raj go prze­słu­cha­li­śmy. Jest w za­sa­dzie pe­wien, że zro­bili to dwaj mniej wię­cej pięć­dzie­się­cio­letni męż­czyźni, któ­rzy około wpół do czwar­tej nad ra­nem przy­wieźli na par­king za­mra­żarkę, tam ją wy­ła­do­wali i zo­sta­wili. Opi­sał też ich sa­mo­chód: vo­lvo cross co­un­try, die­sel, ja­sny me­ta­lik. Za­mra­żarkę przy­wieźli na przy­cze­pie wy­po­ży­czo­nej na jed­nej ze sta­cji Sta­toil. Wiemy o tym, bo była na niej re­klama tej sieci. Tho­mas, czy py­ta­łeś świadka o re­kla­mówkę?

 – Tak, ale jej nie ko­ja­rzy. Nie za­uwa­żył też, czy oprócz za­mra­żarki wy­ła­do­wali co­kol­wiek in­nego. Jego wczo­raj­sze ze­zna­nia uwa­żam za bar­dzo wia­ry­godne. Można po­wie­dzieć, że to tak zwany uważny ob­ser­wa­tor. Mógł jed­nak nie za­uwa­żyć, że tamci dwaj zo­sta­wili też re­kla­mówkę. Czy za­kład me­dy­cyny są­do­wej stwier­dził już, co było w za­mra­żarce?

– Nie, ale dziś rano tro­chę ich po­go­ni­łam. Pew­nie nie­długo za­dzwo­nią.

Do roz­mowy włą­czył się Nils­son.

– To może te­raz ja opo­wiem, co usta­lili moi tech­nicy. Ślady opon, które za­bez­pie­czy­li­śmy na par­kingu, są bar­dzo wy­raźne. Opony mu­siały być cał­kiem nowe, bież­nik nu­mer sie­dem i pół na sie­dem­na­ście, je­śli co­kol­wiek wam to mówi. Naj­praw­do­po­dob­niej wy­pro­du­ko­wane przez firmę Pi­relli. Są w nie wy­po­sa­żone nowe mo­dele vo­lvo, co zga­dza się z ze­zna­niem świadka. Ślady kół przy­czepy, a mó­wiąc do­kład­niej: od­lewy, które zro­bi­li­śmy na miej­scu, nie po­zwo­liły okre­ślić ich marki, bo opony były zu­żyte. Je­śli cho­dzi o od­ci­ski ludz­kich stóp: jedna para obu­wia miała roz­miar czter­dzie­ści trzy, druga czter­dzie­ści pięć. To oczy­wi­ście ża­den znak roz­po­znaw­czy.

Nils­son prze­rwał, bo ktoś za­pu­kał do drzwi. Do po­koju wszedł je­den z jego tech­ni­ków, Fre­drik Bo­berg.

– Dzień do­bry. Prze­pra­szam, że prze­szka­dzam, ale przed chwilą dzwo­nili z za­kładu me­dy­cyny są­do­wej z in­for­ma­cją, że w za­mra­żarce są ludz­kie szczątki. Za­mra­żarkę nam ode­słali, że­by­śmy mo­gli kon­ty­nu­ować ba­da­nia.

– Skur­czy­byki! – za­wo­łał Al­freds­son.

– To żadne skur­czy­byki, tylko zwy­kli rzeź­nicy, któ­rzy ćwiar­tują ludz­kie ciało – od­parła twardo Berg­man.

Nils­son wstał z krze­sła.

– W ta­kim ra­zie pójdę, żeby być przy od­bio­rze za­mra­żarki. Nic wię­cej dla was nie mam.

– Dzięki – po­że­gnała go Berg­man. W jej gło­wie zro­dziło się wiele no­wych py­tań, ale jedna myśl nie da­wała jej spo­koju: o co w tym wszyst­kim cho­dzi? Bę­dzie mu­siała za­cho­wać chłodny umysł. – Uwaga: niech każdy złoży pi­semny ra­port, a po­tem się za­sta­no­wimy nad po­dzia­łem pracy. Tho­mas, jak ci po­szło w Ska­tås i co usta­li­łeś w spra­wie przy­czepy?

– Prze­szu­ka­li­śmy te­ren w pro­mie­niu pię­ciu­set me­trów od miej­sca, w któ­rym zna­le­ziono za­mra­żarkę i re­kla­mówkę. Roz­ma­wia­łem z setką osób, ale żadna z nich nie ze­znała nic cie­ka­wego. Skon­tak­to­wa­łem się ze wszyst­kimi wy­po­ży­czal­niami na sta­cjach Sta­toil w pro­mie­niu stu pięć­dzie­się­ciu ki­lo­me­trów od Göte­borga i na każ­dej z nich py­ta­łem o przy­czepy, które zo­stały wy­po­ży­czone w ciągu pię­ciu ostat­nich dób. Do­dam, że było ich ze trzy­dzie­ści, a cała li­sta obej­mu­jąca wszyst­kie wy­po­ży­czone przy­czepy li­czyła czte­ry­sta je­de­na­ście po­zy­cji. Nu­mery re­je­stra­cyjne sa­mo­cho­dów spraw­dzi­łem w na­szej ba­zie po­jaz­dów. Było wśród nich sześć vo­lvo cross co­un­try. Wię­cej nie udało mi się usta­lić.

– Dzięki. Vi­king, co u cie­bie? Mia­łeś spraw­dzić sa­mo­chody, które stały tam­tej nocy na par­kingu, i skon­tak­to­wać się z ich wła­ści­cie­lami. Masz ja­kieś in­for­ma­cje?

– Z więk­szo­ścią tych osób już roz­ma­wia­łem, ale nikt nie wi­dział, jak ktoś roz­ła­do­wuje na par­kingu za­mra­żarkę. Zo­stało mi jesz­cze kilka, do któ­rych mu­szę za­dzwo­nić.

Berg­man zer­k­nęła w no­tes, żeby ze­brać my­śli, a po­tem zwró­ciła się do Skogsby:

– Po­je­dziesz do Ska­tås i po­roz­ma­wiasz z każdą osobą, jaką tam spo­tkasz. Może uda nam się po­zy­skać ko­lej­nych świad­ków. Czy ktoś chciałby jesz­cze coś do­dać?

Wszy­scy po­krę­cili prze­cząco gło­wami.

– W ta­kim ra­zie koń­czymy. Niech każdy zaj­mie się tym, co ma do zro­bie­nia. Ko­lejna od­prawa o pią­tej. Mam na­dzieję, że bę­dziemy wtedy wie­dzieć tro­chę wię­cej.

Czwartek, 5 października

Godzina 14.37

Berg­man stała przed Ting­strömem ze skrzy­żo­wa­nymi na piersi rę­kami. Na­czel­nik po­pro­sił ją po od­pra­wie, żeby po­szła z nim do jego po­koju.

– Usiądź – po­wie­dział, kiedy za­mknęła za sobą drzwi. Sto­jąc za biur­kiem, wska­zał jej ręką jedno z krze­seł.

– Dzięki, ale wolę po­stać.

Berg­man do­brze wie­działa, co robi. Nie chciała usiąść, żeby nie zna­leźć się w po­zy­cji osoby pod­le­głej. Ting­ström po­pa­trzył na nią zdzi­wio­nym wzro­kiem.

– W ta­kim ra­zie po­zwól, że ja usiądę – po­wie­dział i usiadł przy biurku. Po­tem chrząk­nął i kon­ty­nu­ował: – Spy­tam wprost, a ty od­po­wiedz mi szcze­rze: czy je­steś pewna, że po­ra­dzisz so­bie z tak roz­le­głym śledz­twem? Tylko nie zro­zum mnie źle. Nie patrz na to tak, jak­byś po­nio­sła ja­kąś po­rażkę, ani nie myśl, że pod­wa­żam twoje kom­pe­ten­cje. Je­śli zre­zy­gnu­jesz z pro­wa­dze­nia śledz­twa i po­zwo­lisz, żeby twoje miej­sce za­jął ktoś inny, nikt nie uzna tej de­cy­zji za dziwną. Do­brze wiemy, że w przy­szło­ści czeka nas jesz­cze wiele in­nych spraw.

Berg­man była za­do­wo­lona, że zo­stała w po­zy­cji sto­ją­cej. Słowa na­czel­nika ją roz­cza­ro­wały. Za­wsze ją wspie­rał, w każ­dej sy­tu­acji miał do niej pełne za­ufa­nie. Za­mie­rzała się z nim spo­tkać po po­łu­dniu, żeby omó­wić plan śledz­twa, ale po ta­kich sło­wach po­sta­no­wiła dzia­łać ostroż­nie.

– Będę szczera i dla­tego spy­tam wprost: czy jest coś, co w związku z tym do­cho­dze­niem mógł­byś mi za­rzu­cić? Czy masz ja­kieś uwagi do po­działu pracy albo mo­jego spo­sobu kie­ro­wa­nia ekipą? Je­śli nie, prze­stańmy strzę­pić so­bie ję­zyk po próż­nicy.

– Za­da­łem ci to py­ta­nie dla two­jego do­bra, a nie po to, żeby się z tobą kłó­cić. Mam na­dzieję, że to ro­zu­miesz.

Ting­ström wy­mow­nie uniósł brwi, a Berg­man po­czuła, jak ogar­nia ją co­raz więk­sza iry­ta­cja.

– O pią­tej za­czyna się od­prawa, ser­decz­nie cię na nią za­pra­szam. Te­raz wrócę do mo­jego po­koju, za­dzwo­nię do za­kładu me­dy­cyny są­do­wej i opra­cuję stra­te­gię na ko­lejne dni.

Ting­ström uniósł ręce w obron­nym ge­ście.

– W ta­kim ra­zie nie będę już wra­cał do tego te­matu. Mu­sisz mi jed­nak obie­cać, że je­śli bę­dziesz po­trze­bo­wała ko­goś do po­mocy, od razu mi o tym po­wiesz.

Berg­man nie mo­gła się po­wstrzy­mać od uśmie­chu.

– Obie­cuję. A te­raz mu­szę już iść.

Po­winna pójść do swo­jego po­koju, żeby opra­co­wać plan pracy na ko­lejne dni, a po­tem w ci­szy i spo­koju się za­sta­no­wić, jak po­dejść do ze­bra­nego ma­te­riału. Po­sta­no­wiła jed­nak, że naj­pierw spyta tech­ni­ków, jak idzie im praca, a po­tem pój­dzie do sie­bie.

Czwartek, 5 października

Godzina 14.51

W dro­dze do działu tech­nicz­nego za­dzwo­niła do Karls­skoga. Ode­brał po sze­ściu sy­gna­łach.

– Opo­wiedz mi w skró­cie o wy­ni­kach wa­szych usta­leń – po­pro­siła. – Po­tem spy­tam cię o twoją opi­nię.

– W za­mra­żarce zna­leź­li­śmy po­nad dwa­dzie­ścia opa­ko­wań. Każde z nich po ko­lei otwie­ramy i spraw­dzamy. Pierw­sze cztery za­wie­rały frag­menty ręki i ko­ści udo­wej. Je­śli szczę­ście bę­dzie nam sprzy­jać, wy­bacz, że tak to okre­śli­łem, znaj­dziemy też dło­nie i głowę, dzięki czemu bę­dziemy mo­gli usta­lić toż­sa­mość ofiary. Taką mam w każ­dym ra­zie na­dzieję. Po­bra­li­śmy też próbki w celu usta­le­nia, czy stopa i po­zo­stałe frag­menty na­leżą do tej sa­mej osoby. A po­nie­waż py­tasz o moją opi­nię, po­wiem tylko tyle, że zro­bił to pro­fe­sjo­na­li­sta. Frag­menty, które oglą­da­li­śmy do tej pory, zo­stały, tak jak am­pu­to­wana stopa, bar­dzo do­kład­nie po­cięte. Chcę przez to po­wie­dzieć, że do­ko­nała tego osoba, która dys­po­no­wała od­po­wied­nimi na­rzę­dziami i do­brze wie­działa, w któ­rym miej­scu na­leży przy­ło­żyć nóż. Je­śli kie­dyś pró­bo­wa­łaś po­ćwiar­to­wać kur­czaka, do­brze wiesz, że można to zro­bić ła­twiej, je­śli się wie, gdzie za­cząć, albo trud­niej, je­śli się nie wie, jak ćwiar­to­wać w zgię­ciach. Je­śli ktoś to robi w nie­wła­ściwy spo­sób, wy­nik ta­kiego nie­uda­nego cię­cia jest fa­talny, prawda?

Berg­man po­czuła, jak z po­wodu po­rów­na­nia ludz­kich szcząt­ków do kur­czaka robi jej się nie­do­brze.

– Masz coś wię­cej?

– Nie, ale sprawę trak­tu­jemy prio­ry­te­towo. Przy­go­tuję wstępny ra­port i wy­ślę ci go po po­łu­dniu.

Po roz­mo­wie z Karls­sko­giem Berg­man po­szła do działu tech­nicz­nego, gdzie spo­tkała Nils­sona. Za­mra­żarka le­żała na pod­ło­dze, obok stał Bo­berg i inni tech­nicy. Wszy­scy mieli na so­bie kom­bi­ne­zony ro­bo­cze.

– Oto ona – po­wie­dział Nils­son.

Berg­man po­pa­trzyła na za­mra­żarkę, która wy­glą­dała zu­peł­nie zwy­czaj­nie.

– Udało wam się coś usta­lić? – spy­tała.

Nils­son spoj­rzał na nią i prze­cią­gnął dło­nią po gło­wie.

– Do­sta­li­śmy ją nie­całe dwa­dzie­ścia mi­nut temu. Mam mó­wić da­lej?

Berg­man znowu się zi­ry­to­wała. Niech to szlag! Że też mu­szą tu pra­co­wać tacy upier­dliwi fa­ceci!

– O pią­tej od­prawa – od­parła zim­nym to­nem, po czym od­wró­ciła się na pię­cie i wy­szła z po­koju.

Czwartek, 5 października

Godzina 16.58

Kiedy kilka mi­nut przed sie­dem­na­stą Berg­man we­szła do sali od­praw, za­stała w niej Falk i Ha­mil­ton. Po­li­cjantki stały przy flip­char­cie i przy­cze­piały do niego mapę.

– Zo­bacz, co mamy – po­wie­działa Falk, wska­zu­jąc cztery czer­wone ma­gnesy, które były przy­po­rząd­ko­wane do czte­rech róż­nych ad­re­sów. Od ma­gne­sów bie­gły li­nie, które się koń­czyły przy zdję­ciach z da­nymi czte­rech za­gi­nio­nych męż­czyzn.

– Za­czyna mnie to nie­po­koić – stwier­dziła Berg­man, ko­men­tu­jąc lo­ka­li­za­cję ad­re­sów na ma­pie. – Czyżby nikt inny nie wpadł na to, że mię­dzy za­gi­nię­ciami tych czte­rech może ist­nieć ja­kiś zwią­zek?

Ha­mil­ton po­krę­ciła głową.

– Naj­wy­raź­niej nikt tego nie sko­ja­rzył. Je­śli weź­miemy pod uwagę, że wszy­scy czte­rej byli imi­gran­tami, sprawa na­biera ru­mień­ców.

Berg­man usły­szała za sobą trza­ska­nie drzwi i szu­ra­nie krze­seł. Od­wró­ciła się i ro­zej­rzała po sali, żeby spraw­dzić, czy wszy­scy są.