Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
11 osób interesuje się tą książką
Niektórzy ludzie zasługują na karę, inni zasługują jedynie na śmierć
Nora Feller postanawia całkowicie zmienić swoje życie. Rezygnuje z pracy śledczej w szwedzkim Katrineholm, wyprowadza się z miasta i zaczyna wszystko od nowa. Może teraz uda jej się uciec od przeszłości.
Ku zaskoczeniu Nory zgłasza się do niej Sekcja M, jednostka policji powołana do wyjaśniania skomplikowanych spraw o zabójstwo. Mimo że przyjmują ją w swoje szeregi, członkowie sekcji nie są zadowoleni z jej obecności. Okazuje się, że nie może tutaj nikomu ufać.
Gdy w jednym z bastionów starej twierdzy w Varberg policja znajduje zwłoki dyrektora pracującego w Urzędzie Miasta i Gminy, na miejscu pojawia się Sekcja M. Wszyscy wiedzą, co maja robić, działają wręcz z chirurgiczną dokładnością. Nora ma inne metody pracy i zadaje wiele niewygodnych pytań. Czy pomoże jej to zjednać sobie kolegów i rozwiązać tę sprawę?
Sekcja M to nowa seria kryminałów szwedzkiej pisarki Christiny Larsson. Jej książki sprzedały się w blisko półmilionowym nakładzie i ukazały w Hiszpanii, Portugalii, Finlandii czy Rosji.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 220
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 5 godz. 48 min
Tytuł oryginału: Sektion M: I
Przekład z języka szwedzkiego: Wojciech Łygaś
Copyright © Christina Larsson, 2021
This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2021
Projekt graficzny okładki: Nils Olsson
Redakcja: Witold Kowalczyk
Korekta: Joanna Kłos
ISBN 978-91-8034-078-6
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S | Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
PROLOG
– Naprawdę chodzi wam o niego? – spytała kobieta, nabrawszy powietrza. – Jestem zdziwiona. Nie sądziłam, że…
Osoba siedząca po drugiej stronie stołu wytrzymała jej spojrzenie i zmrużyła oczy.
– Czy kiedykolwiek powierzono ci zadanie, które nie było odpowiednio uzasadnione?
Kobieta jeszcze raz zerknęła na trzymaną w ręce kartkę, jakby chciała się upewnić, że wzrok jej nie myli.
– Czy możesz odpowiedzieć na moje pytanie?
– Nie, ale… – Kobieta się zawahała. Najwidoczniej zbyt mało wiedziała o kolejnym obiekcie, który jej wyznaczono. – Myślę, że moja odpowiedź brzmi: nie.
– W takim razie nie ma powodu, żeby dalej o tym dyskutować, prawda?
Na twarzy osoby siedzącej po drugiej stronie stołu pojawił się uśmiech. Stopniowo rozjaśniał całą twarz, ale nie oczy.
– Oczywiście – odparła kobieta. Włożyła do torebki kopertę z kartką i wstała z krzesła, żeby wyjść z pokoju. Uznała, że spotkanie dobiegło końca.
– Chwileczkę, jeszcze nie skończyliśmy. Jak wygląda sprawa obsadzenia stanowiska?
Kobieta z powrotem usiadła na krześle.
– Wszystko przebiega zgodnie z planem. Myślę, że połknie haczyk i przyjmie propozycję, a na dodatek będzie przekonana, że sama tę pracę znalazła. Powinna zacząć za miesiąc. Popracuję trochę nad ludźmi z działu kadr, by ich przekonać, że nasza kandydatka ma odpowiednie kwalifikacje. Myślę, że nie będę miała z tym problemu.
– Świetnie. W takim razie wszystko mamy uzgodnione.
Kobieta skinęła głową i od razu poczuła silny przypływ adrenaliny. Chciała stąd jak najszybciej wyjść, żeby natychmiast zabrać się do wykonania zlecenia. Nie mogła się doczekać kolejnej rozgrywki… a właściwie polowania.
Odliczanie właśnie się zaczęło.
ROZDZIAŁ 1
– Mama jest najważniejszą osobą w moim życiu. Zawsze stała u mego boku i dlatego chcę dla niej jak najlepiej. Muszę być pewna, że otrzyma właściwą opiekę. Zbyt często czytałam o domach opieki, w których pensjonariuszom nie pozwalano wychodzić na świeże powietrze, a w czasie adwentu nie podawano im do kawy bułeczek szafranowych.
Edvard Broling skinął głową na znak, że podziela tę opinię, i lekko zmarszczył czoło. To jeden z jego dobrze wyuczonych gestów. Powoli splótł dłonie i pochylił się w kierunku siedzącej naprzeciwko kobiety.
– Bardzo dobrze panią rozumiem. To, o co pani pyta, znajduje się w ofercie naszego ośrodka w Lingården. Zwróciła się pani do właściwej placówki.
Kobieta miała czterdzieści kilka lat i wyglądała na zamożną. Miała markową, ekskluzywną torebkę i eleganckie ubranie. Ciemne, prawie czarne włosy sięgały jej do ramion. Broling zastanawiał się przez chwilę, czy to nie peruka. Kobieta zachowywała się trochę sztywno i sztucznie. Spojrzała na niego badawczym wzrokiem, jakby nie mogła się zdecydować, czy jest wiarygodny. W końcu na jej twarzy pojawił się powściągliwy uśmiech.
– Proszę mi wybaczyć, nie chciałam być niegrzeczna.
– Nic się nie stało. Jak już wspomniałem, doskonale rozumiem, co panią niepokoi. Czy życzy pani sobie, żebym jeszcze raz oprowadził ją po naszym ośrodku? A może ma pani dodatkowe pytania?
Broling z trudem nad sobą panował. Kobieta była u niego od dwóch godzin. Zadawała pytania, wypiła zaoferowaną jej kawę, a mimo to wciąż zachowywała się tak, jakby nie mogła się zdecydować. Takie kobiety potrzebują stanowczej ręki. Dobrze by jej zrobiło, gdyby ktoś ją przeleciał. Mówiąc krótko: przydałby się jej chłop z kutasem, żeby mogła się trochę rozluźnić. Na myśl o tym dostał wzwodu. Czy podjęcie decyzji naprawdę jest takie trudne? Wolał się jednak nie denerwować i nie okazywać, że ma ważniejsze sprawy na głowie. Mogłoby to zniechęcić kobietę do umieszczenia swojej cierpiącej na demencję matki w ośrodku. Musi się hamować, bo potrzebuje pieniędzy. Puste łóżko to utracony zysk.
– Przekonał mnie pan – powiedziała w końcu kobieta. Zdecydowanym ruchem wstała z krzesła i strzepnęła ze spódnicy kilka niewidzialnych pyłków. – Dziękuję za poświęcony czas i informacje, których mi pan udzielił.
Mówiąc to, wskazała broszurki, które dostała od Brolinga, i uśmiechnęła się do niego, tym razem trochę cieplej niż poprzednio.
– Odnoszę wrażenie, że to przyjazne miejsce i mojej mamie będzie tu naprawdę dobrze.
Broling też wstał z krzesła, obszedł biurko, podał kobiecie rękę i odprowadził ją do drzwi. Nagle kobieta się zatrzymała.
– Bardzo przepraszam, ale czy mogłabym pana o coś poprosić?
– Oczywiście – odparł Broling, rozkładając ręce. – W czym mogę pomóc?
O co jej znowu chodzi? – pomyślał z niezadowoleniem. Niech to szlag! Żeby się tylko nie rozmyśliła.
– Chciałabym się czegoś napić. Czy mogę dostać szklankę wody?
Broling odwrócił się i spojrzał na tacę. Stały na niej dwie filiżanki, talerzyk z kilkoma ciasteczkami i termos z kawą. Zaczął się zastanawiać, czy wypada mu wziąć filiżankę, z której kobieta piła wcześniej kawę, iść do łazienki i nalać do niej wody? Chyba nie, zrobiłoby to na kobiecie niekorzystne wrażenie. Mogłaby sobie pomyśleć, że w podobny sposób personel ośrodka traktuje swoich podopiecznych. Zacisnął zęby.
– Służę uprzejmie – odparł.
Wyszedł z gabinetu i wrócił ze szklanką wody. Kobieta wypiła kilka łyków i popatrzyła na niego z wdzięcznością. Broling odprowadził ją do wyjścia, po czym wrócił do gabinetu, usiadł przy biurku i włączył komputer. Szybko wpisał do przeglądarki adres strony z grami hazardowymi i zalogował się. Od razu poczuł, jak ogarnia go napięcie i budzi się w nim nadzieja. Dziś wieczorem znowu zagra w pokera. Zapisał się wczoraj i właśnie otrzymał potwierdzenie, że przyznano mu miejsce przy stoliku. Gra toczyć się będzie o wysokie stawki, ale wygrane też będą niemałe. Do takiej gry nie siada byle kto. Ostatnio karta mu nie szła i sporo przegrał, ale ma przeczucie, że dzisiaj pójdzie mu lepiej. Może powinien zagrać o wysoką stawkę? Pokazać pozostałym graczom, z kim mają do czynienia? Po zastanowieniu postanowił zagrać o więcej i od razu przelał na swoje prywatne konto ponad siedemdziesiąt tysięcy z konta Attica Care. Było nie było, jest właścicielem firmy i jej dyrektorem naczelnym. Główny księgowy będzie marudził, ale dobrze mu płaci, więc na pewno znajdzie jakieś rozwiązanie.
Na jego biurku leżało kilka wydrukowanych faktur, które czekały na zapłacenie. Zaklął w myślach. Ma do spłacenia raty za nowy samochód i mieszkanie w Marbelli, które kupił wiosną. Uśmiechnął się do siebie. Uwielbia to uczucie, gdy sunie bezszelestnie swoją teslą i widzi zazdrosne spojrzenia. Kosztuje go to mnóstwo pieniędzy, ale warte jest efektu.
Głośno westchnął. Przez pewien czas miał problemy z wpływami z drugiego źródła swoich dochodów. Powinien zaktualizować stronę internetową i umieścić na niej nowe zdjęcia i filmy. Przez ostatnie pół roku musiał się ograniczyć, ale gdy tylko umowy zostaną przedłużone, wszystko wróci do normy. Zadziwiająco wiele osób jest gotowych zapłacić za to, co im oferuje. Nie mógł się już doczekać, kiedy znowu zaczną wpływać nowe zamówienia. Dzięki nim nie będzie musiał uśmiechać się przymilnie do takich bab jak ta, która była tu przed chwilą, a tym bardziej im nadskakiwać.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Zamknął okienko przeglądarki i zawołał poirytowany:
– Proszę wejść!
Drzwi się otworzyły i w progu stanęła zarządzająca ośrodkiem Margareta Ohlin z segregatorem pod pachą.
Broling zerknął na zegarek. Wpół do jedenastej. Poczuł burczenie w brzuchu. To znak, że jest głodny. Postara się jak najszybciej załatwić sprawy, które ma z nią do omówienia, a potem pójdzie na lunch.
– Słucham – powiedział, kiedy Ohlin usiadła na stojącym przed biurkiem krześle.
– Bardzo się cieszę, że będziemy mogli porozmawiać – zaczęła. – Jest kilka spraw, które powinniśmy omówić.
Broling zrobił ponurą minę i głośno westchnął. Od razu zauważył, że takim zachowaniem zestresował podwładną.
– Na obecną chwilę pobyt w naszym ośrodku kosztuje więcej niż w innych podobnych placówkach – kontynuowała Ohlin. – Na dłuższą metę jest to nie do utrzymania. Czy ma pan jakiś plan oszczędnościowy?
Broling uśmiechnął się. Z kobietami po sześćdziesiątce zawsze łatwo sobie radził. Ohlin zaczerwieniła się na twarzy i spuściła wzrok.
– Będziemy mieć nową pensjonariuszkę – powiedziała, podając mu przez stół wypełnione dokumenty. – Zgłosił ją ktoś z rodziny.
– Co mam z tym zrobić? – spytał Broling.
– Pomyślałam, że może chciałby pan…
– Nie mam ochoty. To należy do pani obowiązków i za to pani płacę. Tak trudno to zrozumieć?
Ohlin pokręciła głową.
– Kolejna sprawa: jedna z salowych zgłosiła brak zgodności w…
– Jest zatrudniona na etat?
– Nie.
– To proszę ją zwolnić.
– Ale przecież…
Broling wstał z krzesła, oparł dłonie o biurko i pochylił się do niej.
– Powiem wprost: od następnego tygodnia ma pani uzgadniać grafik dyżurów z tym, który obowiązuje w naszych placówkach w Solåsen i Aspudden. Obiema zarządza Katerina Stoica. Musi się pani od niej wiele nauczyć. Proszę oszczędzać na pieluchach i ograniczyć zastępstwa w terapii zajęciowej. Ludziom, którzy cierpią na demencję, jest to obojętne. Rozumiemy się?
Ohlin skinęła głową. Broling zauważył, że zbiera jej się na płacz, ale udał, że tego nie widzi.
– To wszystko na dzisiaj – zakończył i spojrzał na ekran komputera. Dla niego spotkanie dobiegło końca. Kiedy Ohlin wstała z krzesła i ruszyła do drzwi, głośno chrząknął. Kobieta się odwróciła i popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.
– Proszę przygotować raport i w ciągu tygodnia wysłać mi go mailem.
– Oczywiście. Tak zrobię.
– Dziękuję. Proszę zamknąć za sobą drzwi.
Ledwie Ohlin wyszła z pokoju, Broling wybuchnął śmiechem, który był tak obezwładniający, że mężczyzna musiał zakryć usta dłonią, by idąca korytarzem Ohlin już tego nie usłyszała. Boże, co za strachajło! Na dodatek bardzo jej zależy, żeby robić wszystko zgodnie z jego wolą. Wcale go to nie dziwiło: to w końcu on uratował jej kiedyś skórę, gdy znalazł w jej biurku złoty zegarek należący do jednego z pensjonariuszy. Próbowała tłumaczyć, że znalazła go w jadalni i zamierzała przetrzymać u siebie do czasu, aż będzie wiadomo, do kogo należy.
Koniecznie musiał coś zjeść. Poklepał się po brzuchu, żeby sprawdzić, czy w kieszeni marynarki ma telefon, i sięgnął po wiszący na haczyku koło drzwi płaszcz marki Hugo Boss. Wziął do rąk szalik z tą samą metką i wprawnie uformował węzeł paryski. Za każdym razem starał się robić to niezwykle elegancko. Chciał zapiąć płaszcz pod szyją, ale zauważył, że ostatni guzik odpadł. Od razu się zirytował. Kupując odzież z tej półki, oczekuje się, że guziki są należycie przyszyte. Trudno, odda go do krawca, a rachunek za usługę wyśle do sklepu, w którym dokonał zakupu.
Zakładając rękawiczki, zerknął na tacę, która została w pokoju. Dlaczego Margareta nie zabrała jej ze sobą? Zniecierpliwiony zdjął jedną rękawiczkę i wcisnął klawisz wewnętrznego telefonu. Czekając na połączenie, wpatrywał się w ślady szminki na filiżance. W słuchawce rozległy się trzaski, a potem usłyszał głos dyrektorki, która przedstawiła się z imienia i nazwiska.
– Proszę zabrać tacę z mojego pokoju – powiedział i nie czekając na odpowiedź, rozłączył się. Przez cały czas wpatrywał się w ślad szminki na filiżance, z której piła przed chwilą kobieta. Szminka była w kolorze krwi. Zauważył też, że na tacy nie ma filiżanki, z której on pił kawę. Rozejrzał się po pokoju. Dziwne, był pewien, że ją tam postawił. Jednak słysząc burczenie w brzuchu, wzruszył ramionami, zabrał aktówkę i wyszedł z pokoju.
ROZDZIAŁ 2
Nora Feller westchnęła, wsunęła dłonie w kieszenie dżinsów i rozejrzała się po pokoju. Z sufitu zwisała żarówka bez abażuru, która oświetlała jasnobeżowe tapety. Na ścianach widać było ślady po obrazach i innych przedmiotach, które kiedyś tu wisiały. Miała szczęście, że udało jej się tak szybko wynająć mieszkanie na cały rok, i to stosunkowo blisko centrum Göteborga. Przy ścianie jedynego pokoju stały kartony z jej rzeczami, składana wersalka, regał na książki i kilka walizek z ubraniami. Obok leżał zwinięty dywan. Na parapecie okna, z którego roztaczał się widok na brzydki kościół, sklep spożywczy i rondo z torami tramwajowymi, stały dwa rozgałęzione kwiaty z gatunku zamiokulkas zamiolistny, a obok nich orchidea, która w czasie przeprowadzki doznała poważnego uszczerbku. Nora doszła do wniosku, że najlepiej będzie je wszystkie wyrzucić i kupić nowe. Sama nie wie, po co przywiozła je ze swojego poprzedniego mieszkania. Nagle uświadomiła sobie, że całe jej dotychczasowe dwudziestodziewięcioletnie życie zmieściło się na niewielu metrach kwadratowych cudzego, brzydkiego mieszkania. Zagryzła wargi, żeby nie wybuchnąć płaczem. Wszystko odbyło się tak szybko. Przypomniała jej się przeprowadzona przed dwoma tygodniami rozmowa kwalifikacyjna.
Kiedy do niej zadzwonili i zaoferowali to stanowisko, zgodziła się bez wahania. Po tym, co wydarzyło się wcześniej, nie było sensu dalej tkwić w Katrineholmie. Chciała uciec od dotychczasowego życia z Kristianem i pracy na komendzie, gdzie jako śledcza zajmowała się bardzo poważnymi sprawami. Teraz, gdy jest już po wszystkim, czuje się tak, jakby tamte cztery lata zostały wykreślone z jej życia.
Zerknęła na zegarek. Za niecałą godzinę powinna się stawić na komendzie policji przy Ernst Fontells Plats, naprzeciwko hali sportowo-widowiskowej Ullevi. Myjąc zęby, wpatrywała się w swoje odbicie w lustrze. Postanowiła, że zwiąże ciemnobrązowe włosy w koński ogon, zamiast puszczać je luźno na ramiona. Powinna wyglądać poważnie. Jej strój na ten dzień był dokładnie przemyślany: czarna marynarka, dopasowane do niej spodnie, biała koszula z dekoltem, perły w uszach, a do tego prosty złoty łańcuszek z serduszkiem. Chciała wyglądać naturalnie, profesjonalnie, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Wypluła pastę do umywalki, pochyliła się i nabrała do ust wody z kranu. Odchyliła głowę, żeby je wypłukać, ale zakrztusiła się i kaszląc, wypluła resztę wody. Oczy zaszły jej łzami, maskara rozmazała się po twarzy. Niech to szlag! Oderwała długi kawałek papieru toaletowego, żeby otrzeć nim usta i skórę pod oczami. Popatrzyła w lustro i zobaczyła w nim twarz zdesperowanej osoby. Wzięła kilka głębokich wdechów przez nos i wypuściła powietrze ustami. Musiała jakoś zapanować nad myślami i uczuciem niepokoju. Od tej pory nie ma drogi odwrotu, musi iść do przodu. Inna postawa jest wykluczona.
*
Do przejechania miała szesnaście minut. Zgodnie z tym, co pokazywała jej aplikacja, ostatni odcinek, jakieś cztery minuty, przejdzie piechotą. Jadąc tramwajem, doszła do wniosku, że miała dużo szczęścia, ponieważ udało jej się dostać pracę w charakterze śledczej w sekcji do spraw zabójstw, czyli Sekcji M. Była to niezależna ekipa złożona z wysokiej klasy specjalistów z różnych dziedzin kryminalistyki. Celem istnienia grupy było rozwiązywanie spraw, które – na co wszystko wskazywało – dotyczyły zabójstw z premedytacją, a jednocześnie można było z góry wykluczyć przestępczość zorganizowaną.
Żałowała, że przed przeprowadzką nie miała dla siebie więcej czasu, ale od rozmowy, podczas której zaproponowano jej pracę, i od przyjęcia oferty minęło zaledwie kilka dni. Cały ten czas poświęciła na pakowanie, zamykanie spraw, które miała na biurku, przekazywanie ich innym śledczym i trzymanie Kristiana na dystans. Wczoraj wieczorem przyjechała do Göteborga wynajętą furgonetką, którą po rozładunku i przeniesieniu rzeczy do swojego nowego mieszkania na parterze odstawiła na stację benzynową. Zanim się na nie zdecydowała, oglądała je w serwisie internetowym Blocket.se. To jej drugi pobyt w Göteborgu. Za pierwszym razem przyjechała tu z wycieczką szkolną pod koniec podstawówki. Uśmiechnęła się do siebie. To, co zostało jej w głowie po wizycie w parku rozrywki Liseberg, Muzeum Morskim i parku Slottsskogen, nie przyda jej się w nowej pracy.
Za każdym razem, kiedy motorniczy hamował, tramwaj zgrzytał i chrzęścił, a jej dzwoniło w uszach. Starała się zapamiętywać przystanki, na których się zatrzymywali: Härlanda, Redbergsplatsen, Olskrokstorget, Svingeln. Przejeżdżali też koło cmentarza, przy którego wejściu wygrawerowano słowa Memento mori. Poczuła ucisk w piersi. Przypomniały jej się groźby, które Kristian kierował wobec niej po tym, jak z nim zerwała, gdy sobie uświadomił, że nie żartowała i rzeczywiście chce się z nim rozstać.
– Spróbuj mnie zostawić, a zgotuję ci takie piekło, że popamiętasz. Poważnie się zastanów i nie próbuj mnie oskarżać, bo nikt ci nie uwierzy. Dopilnuję, żeby nikt cię nie zatrudnił ani nie chciał mieć z tobą nic wspólnego. Niech wiedzą, że jesteś tanią dziwką, która rozkłada nogi przed każdym, kto ma na to ochotę.
Wyszła od niego z tymi słowami w uszach i siniakami na brzuchu. Najgorsze było to, że jego groźby były jak najbardziej realne. Kristian był funkcjonariuszem policji, a ci nie donoszą na swoich kolegów z pracy. To świat mężczyzn, w którym wszyscy się wspierają. Zawsze tak jest na zdominowanych przez nich stanowiskach.
Głośnik na suficie tramwaju zatrzeszczał i mechaniczny głos oznajmił w miejscowym dialekcie, że następny przystanek to Ullevi.
Nora wysiadła. Kiedy tramwaj odjechał, zobaczyła budynek policji, w którym miała się spotkać ze swoimi nowymi kolegami. Przeniknął ją listopadowy chłód, więc podciągnęła kołnierz kurtki, ciaśniej zawiązała szalik i dopiero wtedy ruszyła do wejścia. W oddali zauważyła wielki ekran, na którym wyświetlał się duży napis: „Witajcie w Göteborgu”. Witam, odpowiedziała w myślach, a gdy poczuła na twarzy krople deszczu, nie potrafiła powstrzymać się od uśmiechu.
*
Po wejściu do budynku zgłosiła się na recepcji. Dwie minuty później zjawił się pracownik działu kadr, który przeprowadzał z nią rozmowę kwalifikacyjną.
– Miło mi – powiedział. Podał jej rękę, rozejrzał się i dodał: – A to Luka Petrović. Będzie pani bezpośrednim przełożonym.
Petrović był wysportowanym mężczyzną w wieku około czterdziestu pięciu lat. Miał ciemne kręcone włosy i szczeciniasty zarost. Przez kilka sekund mierzył ją znudzonym wzrokiem, a potem podał jej rękę na powitanie. Uścisk dłoni miał krótki i mocny.
– Chodźmy – powiedział pracownik działu kadr, pokazując ręką, w którą stronę mają się skierować. Nora ruszyła za nim w milczeniu. Przeszli koło wartowni, pojechali windą na drugie piętro i ruszyli korytarzem, mijając pozamykane pokoje. W końcu zatrzymali się przy ciemnoszarych drzwiach, do których dostępu bronił elektroniczny zamek. Petrović ustawił się w taki sposób, żeby go przed nią zasłonić. Wpisał kod, a gdy rozległo się kliknięcie i rozbłysła zielona lampka, poszli dalej.
Oczom Nory ukazał się następny korytarz, tym razem węższy i jakby bardziej przytulny niż poprzedni. Na ścianach wisiały duże obrazy, na podłodze leżała tłumiąca każdy krok wykładzina. Na końcu korytarza, po prawej stronie, zauważyła otwarte drzwi jednego z pokojów, z którego dobiegał gwar głosów. Mężczyzna skręcił jednak w lewo i po chwili weszli do niewielkiego pomieszczenia, w którym stały cztery krzesła i stół.
– Proszę usiąść – powiedział i sam zajął miejsce. – Witam w Göteborgu, Dystrykcie Zachodnim, w sekcji do spraw zabójstw. Kieruje nią naczelnik, który jednocześnie zarządza wydziałem prawnym miejscowej policji. Podczas rozmowy wstępnej została pani poinformowana, że sekcja powstała dwa lata temu. W jej skład wchodzą osoby z wieloletnim, specjalistycznym doświadczeniem w zakresie kryminalistyki i w sprawach o zabójstwo. Dysponują też wiedzą medyczną i psychologiczną. Sekcja działa na terenie całego kraju i nie prowadzi jednocześnie kilku dochodzeń. Później, gdy wymagane są większe środki i konieczne jest wszczęcie kolejnych dochodzeń, przekazujemy sprawę innym sekcjom. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę, bo mamy prawie stuprocentową wykrywalność. Nie musimy się więc bać, że grupa zostanie rozwiązana. Wyniki naszej pracy podlegają stałej ocenie, a szef Centralnego Urzędu Śledczego1 jest z nas bardzo zadowolony.
Po tym wstępie mężczyzna zerknął na zegarek i zmarszczył czoło.
– Muszę już iść. Za kilka minut mam następne spotkanie.
Po tych słowach wstał z krzesła i wyszedł z pokoju.
– No tak – powiedział Petrović, gdy zostali sami. Przez chwilę mierzył Norę wzrokiem, na chwilę zatrzymał go na wysokości jej piersi, a potem popatrzył jej spokojnie w oczy. – Najwyższy czas, żebyś poznała członków naszej sekcji. Chodźmy.
Wyszli na korytarz i skierowali się w stronę pokoju, z którego nadal dobiegały głosy. Kiedy weszli do środka, zapadła cisza. Wokół stołu konferencyjnego siedziały cztery osoby, które obrzuciły Norę uważnym spojrzeniem.
– To jest Nora Feller – powiedział Petrović, wskazując jej wolne krzesło. Sam usiadł na innym.
Panująca w pokoju cisza była tak dojmująca, że prawie można ją było słyszeć. Nora czuła na sobie badawcze, taksujące spojrzenia. Nikt się do niej nie uśmiechnął. Poczuła się nieswojo.
W końcu mniej więcej czterdziestoletnia, elegancko ubrana kobieta z jaskrawą szminką na ustach i doskonałym makijażem, wyciągnęła rękę nad stołem i powiedziała z uśmiechem:
– Nazywam się Charlotte Victorin i jestem profilerką. Czekaliśmy na ciebie i witamy w naszym zespole, prawda? – skierowała pytanie do Petrovicia.
– Oczywiście – odparł. – Jestem nie tylko szefem tej grupy, ale także śledczym, co oznacza, że wykonuję taką samą pracę jak ty. A teraz kontynuujmy prezentację…
Mówiąc to, skinął głową mężczyźnie, który miał około dwudziestu pięciu lat i sprawiał wrażenie znudzonego. Miał na sobie szarą, wytartą od ciągłego prania bluzę z kapturem z nieczytelnym napisem. Nieuczesane włosy sięgały mu prawie do ramion. Kiedy podał Norze rękę, żeby się przywitać, zobaczyła, że ma poobgryzane paznokcie. Ich oczy spotkały się przez chwilę. Nora domyśliła się, że mężczyzna zauważył, co zwróciło jej uwagę.
– Masz z tym jakiś problem? – spytał. Nora pokręciła głową, a twarz i szyję oblał jej rumieniec. – No to nie gap się na nie – powiedział. Uścisk jego dłoni sprawił Norze tak silny ból, że z trudem nad sobą zapanowała, żeby się nie skrzywić. – Nazywam się Simon Bauer. Zajmuję się informatyką kryminalistyczną i odpowiadam za sprawy techniczne.
Po tych słowach puścił jej rękę, jakby nagle stracił zainteresowanie Norą, i skupił uwagę na leżących na stole papierach.
Zapadła krótka cisza. Nora zaczęła się zastanawiać, co tu robi i co to za ludzie. Może nie jest jeszcze za późno, żeby się wycofać?
– Naprzeciwko ciebie siedzi Alba Svensson. Jest forensykiem, specjalistką od zabezpieczania śladów na miejscu zbrodni – kontynuował Petrović. – Śmiem twierdzić, że należy do najlepszych w swoim fachu w Szwecji.
Kobieta, która mogła mieć mniej więcej tyle lat co Nora, skinęła jej głową.
– Witaj – powiedziała cicho, uciekając wzrokiem. Jej skóra na twarzy i szyi była sucha, czerwona i spękana, podobnie jak wargi. Nora uznała ją na pierwszy rzut oka za osobę bezbarwną i przeciętną, chociaż często miała do siebie pretensje o to, że zbyt pochopnie ocenia i kategoryzuje spotykanych ludzi. Typowa wada zawodowa, od której nie potrafiła się uwolnić.
– Cześć – odparła, próbując się grzecznie uśmiechnąć.
– Zostałem jeszcze ja – powiedział trzeci z mężczyzn. – Witaj, Noro Feller!
Miał twardy i bezbarwny głos, który pasował do jego wyglądu. Jej imię i nazwisko wypowiedział tak, jakby wypluwał z siebie poszczególne dźwięki. – Nazywam się Carl Aston i jestem lekarzem medycyny sądowej. Chyba nie muszę ci wyjaśniać, czym się zajmuję – dodał i wybuchnął śmiechem.
Nora zmusiła się do uśmiechu. Aston miał krótkie, szczeciniaste siwe włosy i przypominał starszego wiekiem żołnierza amerykańskiej piechoty morskiej. Oparł się o krzesło i skrzyżował ręce.
– Muszę powiedzieć, że byłem zdziwiony, kiedy usłyszałem, że to właśnie ty dostałaś tę robotę.
– Naprawdę? – odparła Nora. W końcu zrozumiała, że musi podjąć tę psychologiczną walkę, bo inaczej jej praca zamieni się w piekło. Skrzyżowała więc ręce na piersi i spojrzała mu prosto w oczy. Po chwili Aston znowu wybuchnął śmiechem, zerknął na Petrovicia i uniósł brwi, jakby o coś go pytał.
– Jak wiesz, obsadzenie wolnego etatu przebiegło prawidłowo – wyjaśnił Petrović. Nora domyśliła się z tonu jego głosu, że temat poruszany był wcześniej. Aston wzruszył ramionami.
– Nie tylko ja się zastanawiam, jakim cudem tak niedoświadczonej osobie, która na dodatek pełniła służbę w tak małej miejscowości jak Katrineholm, udało się dostać tę pracę.
– Wystarczy – stwierdził Petrović. – Dział kadr podjął decyzję, a my musimy się do niej dostosować.
– Masz ochotę na kawę? – spytała kobieta, która przedstawiła się jako profilerka. – My już piliśmy przed twoim przyjściem.
Nora musiała odchrząknąć, żeby odpowiedzieć. Stres i to, co rozgrywało się w pokoju, sprawiło, że zaschło jej w ustach.
– Chętnie, na pewno jest smaczna.
– W takim razie wyjdź z pokoju i idź korytarzem, aż dojdziesz do automatu. W lodówce pod spodem znajdziesz białe pieczywo, poczęstuj się. A może wolisz, żebym poszła z tobą?
Nora pokręciła głową. Czuła, że przez chwilę musi pobyć sama, żeby wyrównać oddech, dojść do siebie i odbudować się mentalnie. Ludzie, których przed chwilą poznała, przyprawili ją o skurcze żołądka. Otwarcie i bez ogródek potraktowali ją negatywnie.
*
Kiedy kilka minut później wróciła z kubkiem parującej kawy do salki konferencyjnej, ku swemu zdumieniu zastała w niej tylko Petrovicia i Charlotte. Siedzieli obok siebie z pochylonymi głowami i poważnymi minami, jakby namiętnie o czymś dyskutowali. Kiedy weszła, uśmiechnęli się do niej mechanicznie i skinęli jej głowami. Nora była przekonana, że rozmawiali o niej. Zastanawiała się, gdzie się podziali pozostali. Petrović chrząknął i wyjął długopis.
– Nieczęsto przychodzimy na komendę, ponieważ większość czasu spędzamy w terenie. Na pewno to rozumiesz. Zostałaś o tym poinformowana podczas rozmowy kwalifikacyjnej i w trakcie uzgodnień z działem kadr. Nigdy nie wiemy, kiedy dostaniemy nowe zlecenie, dlatego pełnimy stały dyżur. Innymi słowy możesz się spodziewać telefonu o każdej porze dnia i nocy. Dlatego musisz mieć zawsze przygotowaną torbę z ubraniami na zmianę i przyborami kosmetycznymi. Osobiście radzę ci, żebyś miała przyszykowane dwa takie zestawy. To na wypadek, gdyby wyjazdy następowały w krótkim odstępie czasu, jeden po drugim.
Petrović wstał z krzesła, wziął leżącą na stole teczkę z dokumentami, wsunął ją pod pachę i spojrzał na Charlotte.
– Teraz ty przejmij stery – powiedział.
– Oczywiście – skinęła głową profilerka.
Petrović popatrzył na Norę, wyciągnął rękę i spojrzał jej w oczy.
– Mamy tu nietypową sytuację, która wymaga ludzi o szczególnych umiejętnościach. Chyba już zdążyłaś to zauważyć?
Nora skinęła głową i uścisnęła mu dłoń. Petrović wyszedł z pokoju. Charlotte zamknęła za nim drzwi i usiadła naprzeciwko Nory.
– Wiesz, co ci powiem? Jestem absolutnie pewna, że świetnie się dogadamy. Pozostali członkowie naszego zespołu są trochę…
Tu przerwała, wywróciła oczami i dodała z uśmiechem:
– …szczególni, ale każdy z nich jest wybitnym specjalistą w swoim fachu.
– Dzięki – odparła Nora. Od razu poczuła się lepiej, widząc, że przynajmniej jedna osoba odnosi się pozytywne do tego, że to właśnie Nora dostała tę pracę. Nawet jeśli tylko udaje.
_______________
1 Szwedzki odpowiednik amerykańskiej FBI (przyp. tłum.).
ROZDZIAŁ 3
Johan Kalmér zaklął cicho. Przed chwilą potknął się i o mało co nie przewrócił. Oświetlenie nie działało tak, jak powinno, więc żeby widzieć, gdzie stawia stopy, drogę oświetlał sobie telefonem. Kazano mu się trzymać poza zasięgiem kamer monitoringu i tak właśnie zrobił. Żeby tu wejść, posłużył się kluczem, który „pożyczył” bez pozwolenia z archiwum. Zamek lekko się zacinał, więc trzeba było użyć obu rąk. Kiedy wszedł do środka, dębowe drzwi zamknęły się za nim z głuchym trzaskiem i od tego momentu musiał torować sobie drogę w ciemnościach po omacku. Jedną dłonią dotykał ceglanej ściany, w drugiej trzymał telefon. Szedł powoli korytarzem, który lekko opadał. Co prawda z szybu świetlnego przebijało słabe światło, ale im dalej szedł, tym blask był słabszy. W pewnym miejscu spadek się skończył i Kalmér domyślił się, że dotarł na najniższy poziom. Z lewej strony zobaczył światło, więc udał się w tamtym kierunku. Dotarł do końca korytarza i znalazł się w jakimś pomieszczeniu. Przed nim, tyłem do niego, stała ubrana na czarno osoba.
Był naprawdę poirytowany, że musiał stawić się na spotkanie w takim miejscu. Co ten ktoś sobie wyobraża, pomyślał. Mimo to, kierowany ciekawością, wszedł do środka. Przed kilkoma godzinami odbył pewną rozmowę, z której dowiedział się, że ktoś chce mu opowiedzieć coś o Camilli. Osoba, z którą rozmawiał, nie chciała zdradzić szczegółów. Wspomniała tylko, że jeśli chce usłyszeć coś więcej, powinien przyjść na umówione miejsce. Dostanie tam interesujące zdjęcia, które będzie mógł wykorzystać jako dowód. Na myśl o swojej żonie i o tym, co miał zobaczyć, ogarnęła go zazdrość. Fałszywa dziwka! Był tak zły, że zacisnął dłonie.
Kiedy znalazł się w odległości niecałych dwóch metrów od ubranej na ciemno postaci, zatrzymał się.
– Jestem – powiedział. – Co chcesz mi pokazać?
Kalmér wypowiedział te słowa władczym tonem, ale mury i ciemność stłumiły jego głos.
– Podejdź bliżej i popatrz na ścianę – szepnęła postać.
Kalmér niechętnie spełnił to polecenie. Podszedł do ceglanego muru i spojrzał na wskazane miejsce. Nagle wzdrygnął się, bo usłyszał dźwięk przypominający dzwonienie lub szczęknięcie. Mimo to nie ruszył się z miejsca, chociaż coś w nim krzyczało, że powinien uciekać co sił w nogach. Opanował się jednak, co więcej, ogarnęła go złość. Co za głupie sztuczki! Spojrzał na ciemną postać, żeby spytać, co to za wygłupy, ale nie zdążył nawet otworzyć ust.
Pierwszy cios dostał w plecy. Chciał krzyknąć, ale był tak zszokowany, że nie mógł złapać powietrza. Nogi ugięły się pod nim, ale utrzymał równowagę. Drugi cios trafił go w kark, między pierwszy kręg szyjny a kręg obrotowy. Paraliż nastąpił natychmiast. Wywołany bólem impuls dotarł do jego mózgu, jeszcze zanim kolejne ciosy zmiażdżyły mu czaszkę. Chwilę później znalazł się w objęciach mrocznej wieczności.
ROZDZIAŁ 4
Nora obudziła się gwałtownie. Była spocona i przestraszona. Serce biło jej mocno, prześcieradło lepiło się do ciała. Śniło jej się, że ktoś ją gonił. Widziała dłonie, które próbowały ją chwycić, biegła przed siebie, ale przez cały czas czuła się ścigana. W pokoju było jeszcze ciemno. Zaczęła szukać po omacku telefonu komórkowego, który przed zaśnięciem położyła na nocnej szafce, a gdy go znalazła, wcisnęła klawisz, żeby rozjaśnić ekran. Za dziesięć szósta. Rozejrzała się, ale nie czuła żadnego zapachu. Przez ułamek sekundy nie wiedziała, gdzie się znajduje, ale szybko przypomniała sobie, że przeprowadziła się do Göteborga, mieszka w zapyziałym, wynajętym mieszkaniu i oprócz nowych kolegów i koleżanek z pracy nikogo tu nie zna. Ale czy na pewno może ich tak nazywać? Chyba lepszym określeniem byłoby słowo „współpracownicy”. Stanowili osobliwą mieszankę dziwnych postaci. Była prawie pewna, że wszystkich z wyjątkiem Charlotte przeniesiono tu z innych wydziałów, ponieważ nie nadawali się do pracy w normalnych strukturach policyjnych. Jak to możliwe? Czuła, jak ogarnia ją coraz większa niechęć.
Nie chciało jej się leżeć w łóżku, więc poszła do łazienki, wzięła prysznic i się ubrała. Włożyła czarne dżinsy i czarny T-shirt. W głowie miała burzę myśli. Czuła się tak, jakby ktoś ją oszukał. Myślała, że trafiła do elitarnej grupy, w której pracują najlepsi, a tu takie zaskoczenie. Czy mogło być tak, że trafili tu ludzie, których pozbyto się z innych ekip, ponieważ w poprzednich miejscach pracy sprawiali kłopoty? A jeśli tak, to czy i ją zatrudniono tu z tego samego powodu? Przecież nie brakuje policjantów i policjantek, którzy mają większą wiedzę i doświadczenie niż ona. Westchnęła. Wszystko odbyło się tak szybko, w jej prywatne życie wkradł się chaos. Śledztwo w sprawie zabójstwa, które prowadziła w Katrineholm, wymknęło jej się z rąk i mniej lub bardziej została zmuszona do odejścia.
Rozejrzała się po pokoju. Musi się doprowadzić do porządku, zająć się czymś, żeby stłumić niepokój. Zabrała się do rozpakowywania kartonów, ale w jej głowie nadal trwała gonitwa myśli. Może doszło do jakichś dyskusji na jej temat? Wie, że bywa uparta i przekorna, a w czasie śledztw zbyt często chodzi własnymi drogami. Zwłaszcza w tym ostatnim. Ich ekipa była na tropie jakiejś grubszej sprawy, ale nikt jej nie ufał. W końcu doszło do tego, że prawie ze wszystkimi się pokłóciła i nikt nie chciał z nią współpracować. Rosnąca zazdrość Kristiana, jego coraz większa chęć do sterowania jej życiem, a do tego coraz bardziej chamskie groźby kierowane pod jej adresem sprawiły, że dalsze życie w takich warunkach stało się nie do zniesienia. I właśnie wtedy zauważyła tamto ogłoszenie. Nie zastanawiając się, wysłała zgłoszenie na podany adres.
Poszła do kuchni, usiadła przy stole, oparła łokcie o blat i wsparła na nich brodę. Patrzyła przez okno i zaczęła się zastanawiać, jakim sposobem wszystko się tak nagle posypało.
Dzwonek telefonu przywrócił ją do rzeczywistości. Odebrała po pierwszym sygnale. Dzwonił Petrović.
– Dostaliśmy nowe zlecenie – powiedział suchym, chłodnym tonem. – Wyjeżdżamy za pół godziny. Autobus czeka w naszej bazie przy ulicy Sankt Sigfridsgatan w Kallebäcksmotet. Jakieś pytania?
– Nie – odparła Nora, chociaż miała ich mnóstwo. Na przykład: kto został zamordowany i dlaczego śledztwo zlecono ich sekcji.
– To dobrze. Widzimy się za trzydzieści minut.
Zerknęła na zegarek: za kwadrans dziesiąta. Dobrze, że wie, gdzie się znajduje wspomniana baza. Umówiła się tam na dzisiaj z Charlotte, która zamierzała pokazać jej autobus i zapoznać ją ze sprzętem, którym dysponuje sekcja. Kiedy jadą w teren, zawsze ruszają z tego samego miejsca. Wczorajszy dzień poświęciła na załatwianie kilku spraw: pobrała kody dostępu do sieci i odebrała służbowego laptopa. Niestety, pojawiły się problemy z logowaniem do służbowego telefonu, więc przez kilka następnych dni będzie musiała używać własnego.
Zamówiła taksówkę i zaczęła się pakować. Wrzuciła do torby kilka par majtek i rajstop, dwa czyste T-shirty, dres i saszetkę z przyborami toaletowymi. Masywna brama ze stalowych prętów, a zwłaszcza wysoki betonowy mur zabezpieczony podwójnym drutem kolczastym i przewodem elektrycznym skojarzyły jej się z wejściem do Parku Jurajskiego.
Simon Bauer wpuścił ją do środka i mruknął coś, czego nie zrozumiała. Zrobił to z taką samą kwaśną miną co poprzedniego dnia. Doszła do wniosku, że w ten sposób najprawdopodobniej się z nią przywitał. Potem odwrócił się do niej tyłem i ruszył przed siebie, a ona poszła za nim. Nawet nie sprawdził, czy za nią idzie. Na środku placu stał autobus – szary metaliczny lakier, przyciemnione szyby. Od razu wzbudził w niej ciekawość. A więc tak wygląda pojazd, którym członkowie sekcji jeżdżą na miejsca zbrodni. Wpatrywała się w potężne anteny i duże urządzenie klimatyzacyjne na dachu wozu, który przypominał wehikuł z pogranicza światów nauki i fantazji.
– To nasz mercedes. Ma piętnaście metrów długości, prawie cztery metry wysokości, dwa i pół metra szerokości i podwójne osie. W razie potrzeby można go wydłużyć o metr do tyłu i poszerzyć o metr w prawo. Powstał w Niemczech na specjalne zamówienie dla naszych wyłącznych potrzeb. Jest w nim wszystko, czego ekipa śledcza może potrzebować w trasie: laboratorium, komputery, łącze satelitarne, a nawet miejsca do spania, chociaż najczęściej nocujemy w hotelach. Na tyle znajduje się pomieszczenie z osobnym wejściem do przeprowadzania sekcji zwłok.
Bauer spojrzał na Norę, a wskazując ręką otwarte drzwi autobusu, dodał:
– Pozostali już na nas czekają.
Nora weszła po dwóch schodkach do środka. Simon poszedł na prawo i usiadł za kierownicą. Po lewej, patrząc od strony drzwi, zobaczyła Charlottę, Petrovicia, Astona i Albę. Cała czwórka siedziała na kanapie w kształcie litery „U”. Nikt się z Norą nie przywitał, a nieznaczne kiwnięcia głową miały chyba wystarczyć za „cześć” albo „dzień dobry”. Tylko Charlotte lekko się uśmiechnęła. Nora nie wiedziała, co ze sobą zrobić, więc tylko rozglądała się po wnętrzu pojazdu. Naprzeciwko kanapy znajdował się zlewozmywak, a nad nim długie przyciemnione okno. Ściany zabudowane były od podłogi do sufitu szafkami i szufladami. Na tył pojazdu prowadził wąski korytarz. Zauważyła też drzwi z symbolem toalety.
Nagle autobus drgnął i usłyszała przytłumiony szum. Wykładzina podłogowa tłumiła dźwięki, nadając wnętrzu wrażenie przytulności. Drgnienie, po którym domyśliła się, że już ruszyli, sprawiło, że napięła mięśnie nóg. Była ciekawa, dokąd jadą.
Petrović chrząknął, żeby zwrócić na siebie uwagę całej ekipy, i wskazał jej miejsce na półce pod sufitem.
– Możesz tam położyć swoją torbę.
Nora wykonała jego polecenie, a Alba posunęła się trochę, robiąc jej miejsce. Nora zdjęła kurtkę i usiadła obok.
– Najpierw posłuchaj, co mam ci do powiedzenia – zaczął Petrović, przykuwając jej spojrzenie. – Nie zdążyliśmy zapoznać cię z metodami naszej pracy ani nie pokazaliśmy ci sprzętu, na którym pracujemy. Każde z nas ma tu swoje własne stanowisko pracy dostosowane do konkretnych potrzeb. Na końcu autobusu znajduje się laboratorium, w którym większość czasu spędza Alba. Obok niej swój pokój ma Simon, który przeprowadza analizy i badania techniczne. Reszta ma do dyspozycji coś w rodzaju boksów, w których znajdują się komputery stacjonarne. Można podłączyć do nich laptopy, przechowywać dane, foldery i raporty, naładować telefon komórkowy i tak dalej. Simon stworzył dla nas bazę danych, w której umieszczamy całą zgromadzoną wiedzę związaną ze śledztwem.
– Później cię oprowadzę – wtrąciła Charlotte, a Nora skinęła jej z wdzięcznością głową.
Petrović stuknął kilka razy w klawiaturę swojego laptopa. Chwilę później zgasło światło i z sufitu wysunął się duży rozjaśniony ekran. Petrović wyświetlił na nim prawo jazdy należące do mężczyzny w średnim wieku, który nie miał jeszcze pięćdziesięciu lat.
– Nasi koledzy z komendy w Varbergu zidentyfikowali ofiarę w trakcie pierwszych, bezpośrednich oględzin. Nazywa się Johan Kalmér i od czterech lat był dyrektorem w Urzędzie Miasta i Gminy. Wczoraj rano jego zwłoki znaleziono na terenie starej twierdzy. Śledczy od razu ustalili, że został zamordowany. Charakter zbrodni pasuje do profilu prowadzonych przez nas spraw, ale śledztwo powierzono nam dopiero po upływie doby. Alba, co ustaliłaś?
Alba podrapała się po szyi i po rękach. Przez cały czas wpatrywała się w ekran leżącego przed nią laptopa. Kilka białych płatków naskórka spadło jej na kolana.
– Johan Kalmér, czterdzieści sześć lat, zameldowany na ulicy Ryttargången pod numerem trzydziestym drugim. Wcześnie owdowiał, kolejny związek zawarł ze swoją obecną żoną, Camillą. Mają dwójkę dzieci, córkę w wieku siedmiu i syna w wieku dziewięciu lat. Jego dochód przed opodatkowaniem wynosił milion sześćset dwadzieścia trzy tysiące koron. Miał też dochód z kapitału w wysokości siedemdziesięciu czterech tysięcy.
Alba zagryzła dolną, wysuszoną wargę. Wprawnymi ruchami skakała palcami po klawiaturze. Reszta osób wyraziła swój stosunek do kwot, które wymieniła, lekkim pomrukiem.
– Znalazłam zgłoszenie w sprawie pobicia. Policja przyjęła je dwa lata temu, ale z braku dowodów sprawa została umorzona. Pochodziło od jego żony. Wygląda na to, że je wycofała.
Alba uniosła głowę i ujrzała wpatrzone w siebie oczy pozostałych członków sekcji.
– Kto prowadził tę sprawę? – spytał Petrović.
– Inspektor Anders Lindbom.
Charlotte zastukała w blat stołu jednym ze swoich długich, pomalowanych czerwonym lakierem paznokci.
– Co o Kalmérze mówi internet? – spytała. – Cztery lata pracy na tak eksponowanym stanowisku to niezła gratka. Tacy ludzie żyją zwykle krócej od innych.
Alba wzruszyła ramionami.
– W internecie jest mnóstwo informacji na jego temat, ponieważ pracował w instytucji publicznej.
– Dobrze. Szukaj dalej – polecił Petrović.
– Pojedziemy od razu do twierdzy? – spytał zza kierownicy Simon.
– Tak – potwierdził Petrović. – Za starym urzędem celnym w porcie znajduje się parking. Mamy się tam spotkać z Christin Vallmo z komendy w Varbergu. Wygląda na to, że naszym autobusem nie podjedziemy bliżej.
*
Do Varbergu dotarli w niecałą godzinę, ale Nora i tak dostała mdłości w czasie jazdy. Kiedy więc autobus wjechał na parking, wysiadła z niego jako pierwsza, żeby zaczerpnąć świeżego morskiego powietrza. Rozwiewane przez wiatr kosmyki włosów przesłaniały jej twarz.
Nigdy przedtem tu nie była. Zaparkowali nad wodą. Kawałek od brzegu stał duży żółtobrązowy budynek z czarnymi kopułami w kształcie cebuli i dużą liczbą iglic, które przywodziły na myśl Księgę tysiąca i jednej nocy. Zwany Łazienkami pawilon spoczywał na grubych palach, które przypominały nogi pająka. W środku znajdowały się łaźnie i prysznice. Do wspaniałego wejścia prowadziło długie drewniane molo z misternymi zdobieniami. Nora niechętnie odwróciła się od pięknej budowli. Na lewo od niej wznosiła się twierdza z ciemnymi kamiennymi murami, którą otaczała fosa wypełniona brunatną wodą. Przeszył ją dreszcz. Na dworze było chłodniej, niż się spodziewała, więc zaciągnęła zamek błyskawiczny pod samą brodę.
Na parking wjechał policyjny radiowóz, który zaparkował obok autobusu. Wysiadła z niego wysoka szczupła kobieta, która przedstawiła się jako Christin Vallmo. Nora od razu zauważyła po mowie jej ciała, że chociaż policjantka przyglądała im się z ciekawością, zachowywała pewien dystans, jakby chciała podkreślić niezadowolenie z tego, że ich wydziałowi tę sprawę odebrano.
– To ja będę w tej sprawie waszą osobą kontaktową w miejscowej komendzie – wyjaśniła, gdy ze wszystkimi się przywitała. Wyjęła wizytówkę i podała ją Petroviciowi, ale ten wsunął ją do kieszeni bez czytania.
– Co dla nas macie? – spytał.
– Zbrodnia okryła smutkiem całe nasze miasto i dlatego wiele osób będzie się przyglądać waszej pracy bardzo uważnie. Kilka godzin temu rozmawiałam z kimś z naszego wydziału prawnego. Przyznam, że nikt z nas nie wie, dlaczego to wam przekazano śledztwo. Takie decyzje rodzą plotki i budują negatywny obraz policji w Varbergu.
Policjantka odwróciła się w stronę morza, żeby ukryć wzburzenie. Nora domyślała się, że kobieta walczy ze sobą, próbując zachować spokój.
– Oczywiście będziemy was wspierać na wszelkie możliwe sposoby – powiedziała po chwili, wyciągając rękę w stronę twierdzy. – Zamknęliśmy teren, na którym doszło do zabójstwa, i przeszukaliśmy go. We wszystkich miejscach, przez które można wejść do twierdzy, ustawiliśmy naszych ludzi.
– Świetnie – stwierdził Petrović, a wskazując na coraz bardziej ciemne niebo, zaczął: – Czy moglibyśmy…
– Oczywiście – odparła Vallmo. – Proszę iść za mną.
Po drodze wyjaśniła, że ulica dojazdowa, którą szli, wchodziła dawniej w skład fortyfikacji zewnętrznych. Poniżej, na lewo od nich, znajdowała się fosa. Woda była zielona od glonów i innych roślin. Wystawał z niej zardzewiały rower, który musiał tam leżeć od dłuższego czasu. Wykonany z dużych brązowych kamiennych bloków mur miał według Vallmo czternaście metrów wysokości i otaczał całą twierdzę. Przed wejściem rozpięta była niebieskobiała taśma policyjna. Stojący przy niej umundurowany policjant przepuścił ich bez słowa. Sklepienie bramy wejściowej, która miała kilka metrów wysokości i szerokości, było zakrzywione w prawo.
Po pewnym czasie znaleźli się w zupełnie innym otoczeniu. Ujrzeli mniejsze kamienne zabudowania i szeregi niskich niebiesko-złotych budynków. Na ich fasadach wisiały tablice z informacjami, że mieszczą się w nich schroniska, restauracje i inne punkty usługowe. Budynki ciągnęły się po obu stronach kamiennej ulicy, którą szli. W oddali ujrzeli kolejną bramę i następny mur. Weszli na piaszczystą drogę prowadzącą na wały i dopiero z tego miejsca zobaczyli zamek – dwukondygnacyjną budowlę pokrytą gładkim czerwonobrązowym tynkiem.
Szli w milczeniu. Nora doszła do wniosku, że to całkiem przyjemne miejsce. Przez chwilę żałowała, że jest tu służbowo. Chętnie pozwiedzałaby okolicę, chłonąc historyczne otoczenie. Prawie słyszała stukot końskich kopyt uderzających o kamienny bruk. Oprócz żołnierzy musiało tu mieszkać mnóstwo innych osób. Tyle ludzkich losów! Duńczycy i Szwedzi, królowie i zwykli ludzie, którzy siedzieli w więzieniu albo żyli tu w różnych – lepszych lub gorszych – warunkach.